sobota, 13 września 2014

13 września 2014



1. Rano się zastanawiałem, dlaczego nie mogę się ruszyć. W końcu sobie przypomniałem, że
dzień wcześniej rozładowaliśmy z bratem chevroleta. Stosunkowo szybko nam poszło. Najtrudniejsze było rozwalenie skrzynki zbitej przez kogoś w New Dehli.

Przy śniadaniu przeczytałem, jak mój twitterowy kolega Marcin Kamiński oburza się na pomysł (plotkę) powrotu do rządu Sławomira Nowaka. Napisałem mu, że gdyby przez jakiś czas przestał hejtować PiS, mogłoby się okazać, że nie wiedzieć kiedy został PiS-u wyborcą. Rozpętała się więc dyskusja czy gorszy jest prof. Niesiołowski, czy prof. Pawłowicz.
Dyskusja nie o tym, co ważne, bo coraz częściej mam wrażenie, że krytycy PiS największe pretensje mają do PiS-u o to, że PiS krytykuje PO, a to jest złe, bo fajniej jest wierzyć, że jest fajnie.
Nie mów nie Boniemu bo nie.

Stwierdzenie: gdyby rządził PiS byłoby gorzej – jest dla mnie pozbawione sensu, bo ja nie wiem, jakby było, gdyby rządził PiS. Wiem jak jest teraz.
I to, co napisałem robi ze mnie chorego z nienawiści PiS-owca.

I to jest strasznie zabawne.

Zwłaszcza, że kiedy się ma nie do końca wypalony alkoholem mózg, można sobie przypomnieć, że ci sami publicyści, którzy piszą o prezydenturze Tuska jako o wielkim sukcesie Polski, kiedy to stanowisko obejmował van Rompuy pisali, że to żadna funkcja, że wielcy Europy nie pozwolili na to, żeby miała jakieś specjalne znaczenie.

Van Rompuy ma na drugie imię Achilles.

Ale nie o tym.
Kolega Kamiński napisał, że za Nowakiem nie przepada od jakichś dwóch lat. Ja wcześniej słyszałem o nim bardzo nieciekawe rzeczy od znajomych z Gdańska. I o tym chcę napisać.

Gdzie się człowiek nie wybierze. I nie zacznie delikatnej rozmowy na tematy około polityczne, zawsze schodzi na jakieś przekręty związane z ludźmi z PO. I – co ciekawe – opowiadają to Platformy wyborcy. Większość tych informacji brzmi całkowicie nieprawdopodobnie.
Moją ulubioną jest historia o marszałku (mam wyłączony telewizor, więc nie wiem, czy nie ministrze) Grabarczyku, który w swojej kancelarii adwokackiej dilował koksem. (Policja nie może bez zapowiedzi wjechać do adwokackiej kancelarii). Opowiadał mi to dorosły człowiek, ba, nauczyciel akademicki.
Kiedyś dojeżdżając do Wrocławia usłyszałem, że stoi tu tak dużo znaków, bo produkuję je firma związana z Grzegorzem Schetyną.
Ile ja się biedny nasłuchałem o różnych dziwnych sytuacjach związanych z lotniskiem w Modlinie.

Mógłbym wymieniać w nieskończoność.

To, czy te historie są prawdziwe nie ma specjalnego znaczenia. Chodzi o to, że są. Że powstają. A najlepsze, że niemożliwe, żeby wymyślał je PiS, bo mam wrażenie, że tam nie ma nikogo, kto by był w stanie ogarnąć taką akcję.

Rozpisałem się.
Coś się takiego stało, że fakty nie mają znaczenia. Liczą się slogany.
Przykład: mamy najlepszego ministra spraw zagranicznych w historii. [nie wiem, czy jeszcze mamy, bo wciąż nie włączyłem telewizora].
Teraz będzie dialog:
–Z czego wynika to, że jest to najlepszy minister?
–No bo jest świetny?
–Dlaczego jest świetny?
–No bo poprawił wizerunek Polski
–Ale co to znaczy?
–No, Polska jest teraz bardzo szanowana za granicą
–Ale co z tego wynika?
–No, nasz głos się liczy
–Ale co z tego wynika?
–No liczy się nasz głos!
–No dobrze, ale co się udało załatwić, konkretnie?

–Wolisz, żeby ministrem była Fotyga? Chcesz, żeby się z nas wszyscy śmiali?
–Teraz się nie śmieją, ale co wynika z naszej pozycji? Co konkretnego się udało ministrowi załatwić?
–Spierdalaj ty PiS-owcu.

Nie da się dyskutować o rządach PDT. I to jest niedobre.

2. Brat z córką poszli na grzyby. Coś tam przynieśli. Ja poszedłem na grzyby, coś tam przyniosłem. Z pomocą sąsiada ścięliśmy dwa drzewa w parku. Dokładniej, to Gienek ścinał, ja pchałem. Pod korą pierwszego drzewa siedział zaskroniec. Pod korą drugiego drzewa też siedział zaskroniec. Oba przy ścinaniu zostały przecięte. Niestety to nie jest tak, że z dwóch zrobiło się cztery. I to jest zła informacja.

3. Do sąsiada Tomka przyleciał parolotnią pracownik. Który, przy okazji jest kuzynem jego teściowej. Jolki, żony Gienka. Wszyscy poszli oglądać start. Wyglądał dość zabawnie – gość ze śmigłem na plecach skaczący po polu.
Lilka – córka mojego brata stwierdziła, że ją nogi bolą. Wziąłem ją więc na barana. I to jest zła informacja, bo sobie po chwili przypomniałem, że dzień wcześniej wyładowałem z Chevroleta pół tony łupka.
Drugie pół wyładował brat, ale się to nie liczy, bo jest młodszy.

I tak dzień spięła klamra. Tak jak nie mogłem wstać, tak trudno mi się było położyć.

1 komentarz: