Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Daniel Passent. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Daniel Passent. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 lipca 2016

17 lipca 2016



1. Nulla dies sine linea. I to jest zła informacja.

2. Wstałem dziwnie wcześnie. Na tyle, że obejrzałem „Woronicza 18”. Dyrektor Magierowski w swoim żywiole. W kwestiach międzynarodowych nikt nie może mu podskoczyć.
Mam jakiś problem z tzw. instalacją satelitarną. Znaczy – część programów mi nie działa, inne się pojawiają i znikają. Na przykład TVN24. Właściwie bez wiary w potencjalny sukces wykonałem zestaw czynności mających na celu obejrzenie „Kawy na ławę”. Na tyle bez wiary, że nie zauważyłem, iż czynności te przyniosły sukces. Nie słyszałem więc europosła Szejnfelda, który odkrywał w Polsce dyktaturę. Ale może to i dobrze. Usłyszałem za to jak jedna z pań posłanek z Nowoczesnej – nie wiedzieć czemu wszystkie mi się zlewają – nazwała wyrażenie solidarności z rodzinami ofiar nicejskiego zamachu – solidaryzacją. Jakoś fascynują mnie moi, wydawać by się mogło – rozsądni znajomi, którzy wciąż nazywają Nowoczesną partią polskiej klasy średniej. Patrząc w ten sposób polska krasa średnia wygląda dość średnio.
Nie zauważyłem momentu w którym redaktor Passent nazwał „Marsyliankę” „Międzynarodówką”. I to jest zła informacja, bo by mi to zrobiło dzień.

3. Wymieniłem w beemce siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski. Znaczy najpierw szukałem instrukcji tej czynności w internecie. Znalazłem dyskusję na jednym z forów. Człowiek pytał jak to zrobić, wszyscy darli z niego łacha. Jeden nawet dostał ostrzeżenie od moderatora po tym, kiedy zasugerował konieczność odpięcia akumulatora i – po wszystkim – wykonanie pełnej komputerowej diagnozy auta.
Gdybyście kiedyś chcieli wymienić siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski w E32 – podzielę się doświadczeniem. Najpierw trzeba zdjąć stare. Później założyć nowe.
Siłowniki [czy jak je tam nazwać] kosztują jakieś grosze. I to, że się zdecydowałem wymienić tak późno – to zła informacja.

Ciąg dalszy słabego kryminału: 
[Kryminał miał być tylko słaby, nie miał być wcale brytyjski]

Zasadniczo, to nikt nie wiedział jak to się stało, że Stefan Nowak został policjantem. Nie, no, zasadniczo ktoś wiedzieć musiał. Ktoś, kto, doprowadził do tego, że w pewne letnie przedpołudnie na biurku komendanta powiatowego policji w Międzylesiu Lubuskim zadzwonił telefon.
I nie chodzi wcale o zastępce komendanta wojewódzkiego, który numer wykręcił. Tylko o kogoś, kto stworzył ten skomplikowany – mówiąc językiem postsowieckich służb specjalnych – montaż.

Komendant powiatowy policji w Międzylesiu Lubuskim nie miał zbyt dobrego czasu. Choć, tak właściwie w tym przypadku stwierdzenie „nie miał zbyt dobrego czasu”, to eufemizm. Bo tak naprawdę komendant miał przesrane. Przejebane (jak to woli). Był w najczarniejszej z czarnych dup. I siedział tam już od dwóch tygodni.

Dwa tygodnie wcześniej kierownik jego wydziału kryminalnego został zastrzelony. Zastrzelił go, szef specjalizującej się w napadach na tiry, porwaniach, sutenerstwie, przemycie narkotyków, przerzucie nielegalnych emigrantów, haraczach (i wszystkich innych rzeczach, w których się mogła specjalizować) organizacji przestępczej.

Policjanci czasem giną na służbie. Taka, niestety, praca. W tym przypadku, było jednak trochę inaczej. Tylko nie wiadomo od czego zacząć. Zacznijmy od końca. Albo raczej od topografii. Miejscowość Płoty leży przy trakcie łączącym Paryż z Moskwą. Dwieście lat temu bogobojni mieszkańcy wsi nazwanej wtedy Plotten na jej środku wystawili kościół. 180 lat później na dużym placu obok kościoła powstały parking dla TiRów wraz z restauracją.

Dwa lata później na sąsiadującym z kościołek kawałku placu wybudowano dziwny budynek, który miał stosunkowo małe okna, w które wstawiono witraże i czerwony neon z napisem „Gentelmen's Club – Paradise”. Jadąc od strony Berlina mijało się więc najpierw kościół, potem burdel, na koniec restaurację. Restaurację polecaną na portalach zajmujących się przydrożnymi restauracjami.

wtorek, 26 stycznia 2016

24 stycznia 2016


1. I znów poranek z umysłem zadziwiająco świeżym. Po śniadaniu przebazowaliśmy się do hotelu, który gwiazdek miał mniej, ale był lepszy. Hotelu, w którym oczekiwaliśmy na przybycie Głowy Państwa wraz z Małżonką.

Nie obejrzałem „Kawy na ławę”. Znaczy widziałem kawałek na ekranie telewizora. Dyrektor Magierowski nie prezentował na ekranie swoich kul. A szkoda – bardzo wygląda z nimi godnie.
Później mignął mi skład „Loży prasowej”. Naszła mnie konstatacja, że autorzy tego programu zmierzają w kierunku „Szkła kontaktowego”. Tym razem było czworo na jednego, niedługo będzie pięć do zera. Później liczba gości zostanie zmniejszona do dwóch. A właściwie jednego. Będzie pani prowadząca i red. Passent.

Doczekaliśmy Pary. Przyjechał z nimi Doradca ds. Sportu. Z unieruchomioną stopą. I to jest zła informacja. Niestety nie wypada mi żartować. To, że unikam zimowych sportów i przeżyłem niepołamany ślizganie po Chińskim Murze nie znaczy, że się zaraz gdzieś nie wywrócę. I wyląduję w gipsie na jakieś pół roku.

2. Pojechaliśmy na skocznię. Witali najpierw górale, później publiczność. Trąbiąc w te swoje cholerne trąbki. Ewentualnie jestem się gotowy przyznać, że na tego rodzaju sportowej imprezie te trąbki mają jakieś ślady sensu. Mogę, ale tyko pod warunkiem, że przyzna mi się rację w kwestii karania ciężkim więzieniem używających trąbek poza obiektami sportowymi.

„Gazeta” zapowiadała jakieś przeciwprezydenckie działania K.O.D. Ciekaw, kiedy redaktorzy z Czerskiej pójdą w ślady red. Kurkiewicza, który w ostatnim zarządzanym rzez siebie „Przekroju” zamieścił instrukcję jak zrobić dobry koktajl Mołotowa. 
Cóż, jedyna na zawodach z K.O.D.-em związana postać antyszambrowała pod wejściem do VIP-owskiej loży, w żaden sposób nie wyrażając protestu przeciw niszczeniu demokracji.
[Swoją drogą wciąż uważam, że sprowadzanie uczestników K.O.D.-owych demomstracji do wspólnego mianownika , jakim miały by być utracone zyski jest pozbawione sensu. Ludzie przychodzą tam z różnych powodów. Część z naprawdę godnych szacunku. Złą informacją jest, że tych akurat tak mało widać]

Po zawodach było wręczanie pucharów. Podczas austriackiego hymnu ktoś z trybun rozpaczliwie ryknął „Adam Małysz, kurwa!”. I było to jakoś wzruszające.
Po wszystkim grupa fotoreporterów poprosiła o możliwość zrobienia sobie z panem Prezydentem zdjęcia. I to było jakoś zabawne.
Do hotelu wracaliśmy saniami. Droga była kamienista. I to było jakoś męczące.

3. W hotelu spotkaliśmy się z kadrą skoczków. Prezes Tajner robi się trochę na Davida Lyncha. Choć mógłby jeszcze trochę popracować nad fryzurą. Spotkanie było spoko. Skoczkowie byli spoko. Prezydent był spoko. Warto sobie obejrzeć.


Później poszliśmy na kolację. W karczmie praktykowano zwyczaj, że co czas jakiś znienacka walił czymś w komin. Brzmiało to jak wystrzał.
No więc walnął, myśmy podskoczyli. Patrzymy na państwo oficerów BOR-u. Siedzą jak gdyby nigdy nic. Znaczy – nic się nie stało. Próbowałem namówić ich na jakąś zemstę – bezskutecznie.

Wieczorem dotarło do mnie, że zgubiłem rękawiczki. I to jest zła informacja. Następne połącze sznurkiem – tak, jak robiła to moja śp. babcia.











wtorek, 5 stycznia 2016

3 stycznia 2015


1. Poranne programy publicystyczne pominę, bo nabijanie się z Daniela Passenta nie jest po gitowsku.
Przyjechali panowie po Suburbana. Wyszedłem przed dom. W szlafroku. Od razu wróciłem. Przypomniała mi się historia Borysa Wajnszelbauma. Rodzice jego, niemieccy żydzi, członkowie partii komunistycznej, wysłani zostali w prezencie Stalinowi. Hitler zapakował i wysłał. Kiedy się jeszcze lubili. Ojciec zrobił w ZSRR karierę. Choć większym sukcesem było to, że przeżył wszystkie czystki. Boria, jako syn wysoko postawionego funkcjonariusza partyjnego prowadził złote życie – nie pamiętam jak po rosyjsku nazywano bananową młodzież. Było świetnie, tylko trochę przesadzał z гашишем. Właściwie nie tyle trochę, co bardzo. Bardzo bardzo. Tak bardzo, że aż jego ojciec, wysoko postawiony funkcjonariusz partyjny postanowił zrobić z tym porządek. Użył w tym celu Armii Radzieckiej, znaczy doprowadził do wcielenia w jej szeregi Borysa. Niezbyt przytomny Boria dał się wsadzić do pociągu. Jechał, jechał, jechał, jechał. W końcu pociąg dojechał. Gdzieś na Syberii otwarto drzwi wagonu nazywanego u nas „bydlęcym”, ktoś krzyknął, żeby wysiadać. Boria wysiadł, wciągnął do płuc mroźne, świeże powietrze i obudził się po dwóch tygodniach w szpitalu. Powietrze miało temperaturę -40 stopni Celsjusza. Borys oskrzela miał poważnie nadwyrężone przez гашиш. Muszę zapytać jakiegoś doktora, czy można dostać zapalenia płuc podczas jednego wdechu.
Borys Wajnszelbaum wrócił do kraju przodków i ma w Hanowerze antykwariat. Decyzję o powrocie do Faterlandu podjął w Zgorzelcu, gdzie pił z jakimś oficerem radzieckiego lotnictwa. Głowę miał nieco mocniejszą. Kiedy lotnik padł, Borys wziął jego szynel i czapkę i przeszedł granicę z NRD. Znaczy właściwie już ze zjednoczonymi Niemcami. Nikt wtedy nie pytał pijanych radzieckich oficerów o dokumenty. Reszty historii nie chce mi się pisać. I to jest zła informacja, bo właściwie jest ona interesująca.

2. Panowie przywiązali Suburbana do volkswagena Transportera i pojechali do Boryszyna. Suburban stał już tam przez parę miesięcy ze dwa lata temu, kiedy wyprowadziła się skrzynia rozdzielcza. Ale to zupełnie inna historia.
Skoro się już ubrałem we wszystko, co było pod ręką dokończyłem porządkowanie garażu. [porządkowanie w znaczeniu robienie miejsca na samochód].
Później wjechałem do środka 750. Jakim geniuszem musiał być budowniczy, skoro tak zaprojektował chlewik, by siedemdziesiąt lat później można było z niego zrobić garaż, do którego na styk wchodzi wyprodukowane 15 lat później auto.
Złą informacją jest, że nie mam w garażu prądu. Akumulator będę ładował z użyciem serii przedłużaczy.

3. Mieliśmy jechać po południu. Zasadniczo się udało. Wyjechaliśmy koło 21. Po drodze musiałem dwa razy wysiadać z samochodu. I to było trudne. A wydawało mi się, że lubię zimę.

W Warszawie się okazało, że termostat w kaloryferze w sypialni nie działa. Znaczy – robi tak, że zawór nie puszcza. I to jest zła informacja, bo jeszcze nie wiem, jak go naprawić.  

poniedziałek, 16 lutego 2015

16 lutego 2015


1. W związku z tym, że wczoraj padłem, nim napisałem negatywy obudziłem się na „Kawę na ławę’. Wystąpił w niej kandydat Jarubas. No i dość szybko się dowiedzieliśmy, że kandydat Jarubas nie będzie czarnym koniem tych wyborów. Największe wrażenie zrobiło to na gościach, w studio. Były momenty, że wszyscy wgapiali się w niego jak w postać z innej planety.
Poseł Mastalerek jest coraz lepszy. Niestety póki co nie potrafi opowiadać dowcipów. Powtarzanie pointy nie powoduje, że jest śmieszniejsza.
Pani Nowacka byłaby super, gdyby nie upośledzenie umysłowe, bo cóż innego może powodować jej wiarę w Janusza Palikota. Poseł Gowin, jak to poseł Gowin. Włodzimierz Czarzasty w żółtym sweterku. Szejnfeld próbował opowiadać o zaletach prezydenta Komorowskiego, ale z argumentami był problem. Zresztą jak zauważył starszy analityk Szacki – złą byłoby informacją, gdyby Szejnfeld był dla mnie autorytetem.

W „Loży prasowej” wystąpiła Renata Grochal z Gazety. Razem z Passentem załamywali ręce nad tym, że pani Ogórek się nie wypowiedziała na temat kościoła ani Karty Praw Podstawowych, co przecież spędza sen z powiek polskim lewicowym obywatelom. Pan Passent jest już stary i nie klei rzeczywistości. Pani Grochal tak stara nie jest (zrobiła sobie zresztą specjalnie fryzurę do telewizora), ale też jest odklejona. Jej odklejenie może tłumaczyć wyniki sprzedaży Gazety, która serwuje swoim młodym czytelnikom pierdoły, bo kogo normalnego obchodzi Karta Praw Podstawowych? Romana Kurkiewicza? Wróć! Normalnego miało być.
Właściwie nic by się nie stało, gdybym przespał oba te programy. Nie przespałem i to jest zła informacja.

2. Po raz chyba 25 obejrzałem „Czas Patriotów”. Po raz kolejny z przykrością stwierdzam, że książka dużo lepsza. Nasi amerykańscy znajomi trochę się ze mnie śmiali, że lubię Clancy'ego. Ja bym chciał, żeby światem rządzili ludzie tacy jak Jack Ryan, oni tam w Departamencie Stanu wiedzą, że to mało prawdopodobne. I to jest zła informacja.

3. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wczoraj napisać o spiskowej teorii na temat Durczoka. Po tym, co przeczytałem w nocy zaczynam się siebie bać.
A poważnie: „Wprost” wykonało manewr, który jest tak pozbawiony… właśnie nawet trudno mi określić czego… więc niech będzie, że etyki.
Więc najpierw opublikowali tekst o tym, że ktoś (bez nazwiska) molestował kogoś (nez nazwiska), o czym ten molestowany (bez nazwiska) opowiedział. Molestujący (bez nazwiska) został opisany w taki sposób, że wyraźnie zawęził się zbiór osobników płci męskiej, do których należał.

Naród szybko rozpoznał o kogo (bez nazwiska) autorom chodziło. I czekał na następny odcinek.
Śledztwo dziennikarskie trwa, więc pewnie pojawią się jakieś konkrety.
No i najpierw „Wprost” zaczął nęcić. Na naszej okładce pojawi się twarz znanego polskiego dziennikarza. Naród zawył z rozkoszy. Pojawiło się zdjęcie. Kamila Durczoka. Wycie zrobiło się głośniejsze. Zaczęto zbierać drewienka na stos. „Wprost” podkręcał atmosferę jeszcze bardziej informując, że tym razem wydanie elektroniczne będzie dostępne dopiero rano. Nie do końca to wyszło, więc niektórzy mieli już do wydania dostęp. I się okazało, że o molestowaniu przez Durczoka tam nic nie ma. Poza procesowo bezpieczną sugestią, że w poprzednim tekście o Durczoka chodziło.
I to jest zła informacja.

Bo to, co robi „Wprost” to excusez le mot chuj nie dziennikarstwo.

No chyba, że definicję „dziennikarskiego śledztwa” się przejęło od Pawła Smoleńskiego.

wtorek, 25 listopada 2014

24 listopada 2014


1. Nie bez problemów obudziłem się na Kawę na ławę.
Poseł Kłopotek rzucający się do gardeł w sprawie sukcesu PSL.
Czarzasty w fioletowym sweterku wstawiający się za Ziobrą.
No i Pitera. Po prostu Julia Pitera.
Było warto wstać.
Złą informacją jest, że do tego, by pan Czarzasty głośno zauważył, że gwiazdy polskim mediów bywają na bakier z rzetelnością, potrzebna była klęska wyborcza jego ugrupowania.

2. Lożę Prasową oglądałem jednym okiem. 
Głowy nie dam, ale wydaje mi się, że Polskę podpalić chciał Daniel Passent. 
Uważał, że w związku z „broszurowaniem” można się zastanawiać nad powtórzeniem wyborów do sejmików.
Odmęty szaleństwa. 
Szaleństwem można nazwać schizofrenię. 
Czymże innym jest, kiedy z jednej strony potępia się pomysł unieważnienia wyborów w całości, jednocześnie sugerując unieważnienie ich w sądach z powodu, który nie jest zależny od konkretnej komisji, tylko dotyczy wszystkich.
Ciekawe, co będzie jeżeli w całej Polsce zgłoszone zostaną protesty w związku z – jak to określił prof. Osiatyński – nierównością szans wyborczych i sądy– jedne protest uznają, inne – nie.

Później nazwałem red. Stasińskiego (Piotra), wicenaczelnego „Gazety Wyborczej” – kutasem.
Chodziło o Gzela i Pawlickiego oskarżonych o „naruszenie miru domowego” i Stasińskiego do tej sprawy komentarz.

Policja postanowiła iść w zaparte, stawiając abstrakcyjny zarzut. Obaj dziennikarze mieli wystawione przez PKW przepustki uprawniające ich do przebywania tam. Dziennikarzy było tam więcej. Był między nimi fotograf Gazety Wyborczej. Chyba nikt z dziennikarzy (uczestnik protestu nieważne, gdzie pracuje – dziennikarzem nie jest) nie opuścił sali po wezwaniu do tego przez Policję. Nie zrobił tego również fotoreporter Gazety (robił zdjęcia – są na stronie). Policja sprawnie usunęła protestujących. Później z grupki przebywających w środku dziennikarzy wyłuskała dwóch. Wszystko jest filmowane przez dwie telewizje.
Stasiński – poddał w wątpliwość wersje obu dziennikarzy. Później powiedział, że uważa że zarzut jest zbyt lekki.
Że tak powiem – chuj z korporacyjną solidarnością. Ale nawet gdyby nie wiedział, co się tam działo, to dlaczego (nie wiedząc) oskarża ich o to, że zrobili coś jeszcze gorszego niż próbuje im załadować Policja.
Jest prominentnym pracownikiem niegdyś najważniejszej gazety w kraju. Powinien ważyć słowa – zwłaszcza w takiej sytuacji. Nie robi tego – jest kutasem.

Możecie sobie sami wybrać, co jest złą informacją.

3. Pojechaliśmy do Łodzi. Chciałem się przejechać trochę szybciej BMW, wcześniej prawie nią nie jeździłem, a coś napisać będzie trzeba. Zanim na dobre wyjechaliśmy z Warszawy zaczął się świecić błąd tempomatu. No i złą informacją jest, że o ile w mieście auto sprawdza się świetnie, w trasie, przy wyższych prędkościach zaczyna być głośne, a na drodze zachowuje się jakby nie było BMW, albo gdyby było BMW zepsutym. Może jest. Zobaczymy, co powie Kamil.

W Łodzi nasłuchałem się historii bardziej lub mniej przerażających. Na przykład wygląda na to, że zapadł wyrok na Muzeum Książki.
Ale może łodzianie zasługują na to, żeby rządziła nimi pani Zdanowska. W końcu ją sobie wybrali.