Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eryk Mistewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eryk Mistewicz. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 lutego 2021

8 lutego 2021


 

1. Całą noc wiało. Wiało na tyle, że przewróciło choinkę. Potem zasypało śniegiem. Czyli jest jak w zimie. Zimno i biało. Sikorki wyjadły prawie wszystko. Postanowiłem powiesić im kolejne lidlowe wynalazki. Mianowicie: „Knedle dla sikorek”, „Świece orzechowe” i takie dziwne coś w drucianym koszyku. Po chwili jeden tuzin sikorek jadł, drugi czekał siedząc na choinkach. Złą informacją jest, że kiedy ostatni raz byliśmy w Lidlu półka z karmą dla ptaków była już zminimalizowana. Mam nadzieję, że kiedy pojadę jutro – coś uda mi się kupić. 
Kocio rano zażądał wypuszczenia. Wyszedł głównym wejściem. Długo na mrozie nie zabawił – wrócił pod drzwi tarasowe i zaczął się tak drzeć, że go przez te drzwi usłyszałem. Wychodził jeszcze trzy razy, za kadym razem w progu staczając wewnętrzną walkę. 

2. Przyjechał kurier z Inpostu. Przywiózł diody do oświetlenia panelu klimatyzacji. –Ale pogodę panu przywiozłem – powiedział wręczając mi paczkę. „Są tacy, którym się wydaje, że czymś są” powiedziała w „Lecie Muminków” Bufka na widok wciągania flagi na maszt domu Muminków. W sumie ciekawe, czy kurier ten tekst mówił kademu, kogo odwiedzał. Na pożegnanie życzył mi zdrowia. To – mogę się założyć – mówił każdemu. 
Poszedłem do stołówki, żeby sprawdzić, czy tablice rejestracyjne w Lawinie łatwo się zdejmują. Będę chevroleta nazywał Lawiną, bo mi się Avalanche słabo deklinuje. Łatwo się zdejmują. Zdjąłem też hak. Hak się nie zdejmował łatwo. Do zdjęcia haku namówił mnie pan Mirek, kierowca Druha Podsekretarza. –Hak nisko, łatwo w coś walnąć i może być kłopot – powiedział. Pan Mirek był w Czerwonych Beretach i potrafi zabić człowieka saperką. Lepiej go słuchać. Zajmuje się czasem przywożeniem aut z Niemiec. Zawsze był dość sceptyczny jeśli chodzi o moje pomysły motoryzacyjne. Lawinę pochwalił. Ale to mogła być kurtuazja. 
Jeszcze raz zabrałem się za analizę sposobu podłączenia Blower Motor Resistor, po polsku nazywanego opornicą. No i wyszło mi, że się pomyliłem. Że kupiłem zły. I to jest zła informacja. Przez to szukałem siedmiożyłowego kabla. A powinienem był szukać trzech przewodów. Plus, minus i sygnałowego, bo mam wersję cyfrową. I w moim przypadku nie jest to Blower Motor Resistor tylko Blower Motor Control Module

3. Eryk Mistewicz chciałby przeczytać dobre słowo o francuskich samochodach. 
Ze wszystkich produktów francuskiem motoryzacji największą radość sprawiła mi jazda peugeotem RCZ. W 2013 roku. Pojechałem nim najpierw na Warmię, później pozostałościami niedoszłej królewieckiej autostrady do Berlina, stamtąd do Pragi i przez Kraków do Warszawy. Samochód wciąż wygląda świetnie. Był bardzo porządnie wykonany. Silnik, skrzynia biegów – bez zarzutu. W środku zadziwiająco duża przestrzeń. Zadowalające osiągi. Na Warmii była impreza Audi. Nie mogę sobie przypomnieć jaki model prezentowano. Na imprezach Audi zawsze przed hotelem stawiano nazwę modelu z wielkich wyciętych ze styropianu liter. I – o ile mnie pamięć nie myli – urodziła się tradycja, by te litery przestawiać. Przestawiane litery do szewskiej pasji doprowadzały ludzi z Audi. Później liter chronili nawet ochroniarze. Ale nie o tym. Przyjechałem tam RCZ-em. Przejechali się nim dwaj panowie, którzy długo dla Audi pracowali i stwierdzili, że jest rozsądniejszy niż TT (to było na pół roku przed premierą trzeciej generacji TT). Nie jest gorszy, a jest dużo tańszy. 
Produkcję RCZ zakończono w 2015. I to jest zła informacja, bo to naprawdę bardzo przyjemny pojazd. 

Mam nadzieję, że pan Eryk jest usatysfakcjonowany i dalej już nie będzie czytać. 

Peugeot RCZ zaprojektowany był przez Borisa Reinmöllera. Produkowany przez Magna-Steyr w Grazu (tym austriackim – piszę na wypadek, gdyby istniał jakiś Graz francuski). Ten, którym jeździłem miał silnik i skrzynię BMW.





czwartek, 11 lutego 2016

8 lutego 2016


1. Nienawidzę musieć. Zwłaszcza wstać. Kiedy ustawię budzik – słabo śpię, bo czekam aż zadzwoni. Przekleństwo Jana Rokity, którego za wzór postawiła nam profesor Kabajowa [od łaciny] mówiąc, że „Janek to nigdy do szkoły przed dziesiątą nie przychodził”.

Wpadłem do Pałacu spóźniony i niewyspany. Pognałem do Wielkiej Sieni – cisza. Wygramoliłem się na górę, pytam BOR-owców. Mówią, że jeszcze spotkania nie ma. I, że ma być na górze. Że gość siedzi w Antyszambrze, bo przyjechał za wcześnie. Faktycznie siedzi. Z Profesorem Sz. Właściwie nie siedzi, bo właśnie wstali i ruszyli w stronę gabinetu.
Ja za nimi. Po drodze włączam transmisję. Znaczy próbuję. Bo się znowu okazało, że w środku stolicy sporego europejskiego państwa sieć komórkowa potrafi niedomagać. I to jest zła informacja, bo to, co wleciało na Periscope było dość słabej jakości, o czym po południu mogli się przekonać widzowie TVN24.

2. U Druha Podsekretarza odbyło się spotkanie z Panem Erykiem. Pan Eryk przyszedł z pomysłem. Pomysł interesujący, choć może trochę naiwny. Zobaczymy co z tego wyniknie.

Później w Pałacu Pan Prezydent udzielał wywiadu. Wcześniej porozmawiałem chwilę z naczelnym „Wprostu”. Wspominaliśmy czasy, kiedy był korespondentem RMF w Waszyngtonie. Wybitnym korespondentem. RMF – w co trudno dziś uwierzyć – było kiedyś radiem zdecydowanie bardziej informacyjnym niż dzisiejsze TOK FM. Do tego plejlistę układał Piotr Metz. To dobre radio było. Dziś takiego nie ma. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem kontynuowaliśmy przygody Ray'a Donovana. Znowu do zbyt późna. I to jest zła informacja. Swoją drogą dlaczego w Polsce nie powstają takie filmy? Bo nie ma takich aktorów? Bo nie ma ludzi, którzy napiszą taki scenariusz? Bo Polska to nie Ameryka?



sobota, 2 maja 2015

01 maja 2015


1. Trzeci dzień nie udało się Hestii podstawić samochodu zastępczego. Pożyczyłem więc od sympatycznego kolegi z Pomorza Zachodniego dziwnego nissana. Almerę Tino. Po SVX-ie miałem wrażenie, że nie jedzie. Ale to raczej nie jest wina nissana.
Na Waszyngtona uśmiechałem się do red. Modelskiego. Nie poznał mnie. Bożena szybko zdiagnozowała, że nie pasował mu samochód. Po chwili zadzwonił. Powiedział, że mu nie pasował samochód. To, że nikt mnie nie widzi w rodzinnym kompaktowym minivanie to chyba zła informacja.

2. Wsiadłem w tramwaj, żeby pojechać do BMW. Z tramwaju przesiadłem się do metra. Z metra do tramwaju. Ostatni odcinek przeszedłem piechotą. Chyba nikt mnie nie śledził.
Siadłem sobie na murku fontanny. Po chwili dołączyli do mnie redaktorzy Gracjan i Śliwa. Oczekiwanie na samochody zabijaliśmy rozmową. Po chwili wyjechało 435d GranCoupe dla Gracjana i i3 REX dla mnie. Nie wiadomo po co przyjechał red. Śliwa.
4 GranCoupe – piękne. Jeżeli redaktor Gracjan jej nie rozwali – będę jeździł nim za tydzień.
Zastanawiałem się co najbardziej idiotycznego można zrobić z i3. I wymyśliłem. Zatankować oleju napędowego. Firmy motoryzacyjne coraz więcej stawiają na media lajfstajlowe. Samochodami testowymi jeżdżą blogerki modowe i kulinarne. Prowadzi to czasem do różnych interesujących sytuacji.

Jeździłem i3 z rok temu. Od tego czasu ubyło sprawnych punktów ładowania. I to jest zła informacja.

3. Samochód zastępczy miał być dostarczony Bożenie pod pracę. Znowu się nie udało. Musiałem więc po nią pojechać. Chwilę to zajęło, bo były sakramenckie korki. Kiedy, w drodze powrotnej, staliśmy na Książęcej zadzwonił do mnie Eryk Mistewicz. Więc plotki, że znikł był tak samo jak jego twitterowe konto są przesadzone.

Dyrektor Ołdakowski wyknuł niezłą rzecz, ale nie wiem, czy mogę o tym pisać, bo prosił mnie, żebym coś zachował w tajemnicy, a ja nie pamiętam co. Więc póki się nie upewnię – milczał będę jak grób.
Coś mi się dzieje złego z pamięcią. I to jest zła informacja. Bo nie wiem, czy to od odstawiania alkoholu, czy wręcz przeciwnie.

No i mieliśmy jechać na wieś. I nie pojechaliśmy. Ale jeszcze pojedziemy.  

czwartek, 16 kwietnia 2015

15 kwietnia 2015


1. Już nigdy nie wezmą do ust kropli alkoholu. Ale po kolei.
Rano pan Prezydent gościł redaktora Piaseckiego. Goszcząc redaktora Piaseckiego – gościł w programie redaktora Piaseckiego. Taki paradoks.

Pan Prezydent w łaskawości swojej zasugerował, że 20% społeczeństwa to świry, że stanowisko ambasadora dla Arabskiego to kara. Że Prezydent nie jest od tego, żeby wsadzać rządowi kij w szprychy. Czyli, ogólnie powinien podpisywać, co do podpisu dostanie.
I to jest generalnie zła informacja. Utrzymanie Kancelarii Prezydenta kosztuje z pół miliona dziennie. Troszkę dużo, jak na taki model omijania obowiązków.

Tajmlajn rzucił się na redaktora Piaseckiego w kwestii niezadanych pytań. Niesprawiedliwie, bo i tak udało się redaktorowi Piaseckiemu obnażyć pewne cechy pana Prezydenta.
Nawet bardziej, niż gdyby zaczął od pytania „Kiedy wreszcie poda się pan do dymisji i wycofa z wyborów”.

2. Przez cały dzień drugorzędne trole PO hejtowały red. Kolankę za to, że opisywał co się dzieje w Dudabusie. Głupie to było strasznie, bo kiedy red. Kolanko jeździł Bronkobusem robił to samo. Polsce racjonalnej najwyraźniej puszczają nerwy.
„Tygodnik Powszechny” zrobił Pawłowi Kowalowi kuku. Brzydkie kuku. I to jest zła informacja, bo nawet, gdyby to było zrobione nieświadomie, to by znaczyło, że władzę tam też przejęli idioci pozbawieni całkowicie wrażliwości.

Pojechałem po Bożenę, chyba bym znowu chciał pojeździć sobie jakimś mocnym autem. Chyba jednak wraca mi ochota na E31. Jeszcze chwila i będę tak stary, że mógł będę udawać, że mam ten samochód od nowości. Razem pojechaliśmy na Wiejską, gdzie ja wysiadłem a wsiadł mój brat.
Wysiadłem, żeby iść do Vitkaca (nie mogę się pogodzić z tym jaka to pretensjonalna nazwa) na prezentację nowych telewizorów Samsunga.

Na Żurawiej obtrąbił mnie red. Śliwa chyba w AMG-GT. Ak powszechnie wiadomo – nie jestem plotkarzem, więc nie napiszę w której motoryzacyjnej firmie na V pracuje dziewczyna z którą jechał.

Kiedy szedłem Bracką w Faktach po Faktach występowała pani prezydent Waltzowa. Nie widziałem więc niestety jak tłumaczyła na obrazkach, że pomnik światła to faszystowska symbolika. Nie wiem, co za idiota wymyślił jej ten przekaz i co wtedy robił dyrektor Zydel. Chyba ze wstydu się musiał zapadać pod ziemię. W każdym razie nie udało mu się uratować szefowej przed wpadką.
Czekam, aż teraz ktoś pojedzie, że rząd PO i PSL buduje autostrady. Zupełnie jak Hitler.

Telewizory SuperUHD. Opowiadał o nich operator Edelman redaktorowi Raczkowi, puszczając fragmenty nieszczęsnych „Kamieni na szaniec”. Mówił, że nowe telewizory są świetne, że widać na nich tak jak być widać powinno. I żeby oglądać filmy bez przerw, bo wtedy jeszcze lepiej widać o co chodziło operatorowi. Pamiętam, jak dwa lata temu się zastanawiałem skąd ludzie będą brać – przepraszam, za wyrażenie – kontent na telewizory 4K. Nowe Samsungi wyświetlają 4K z youtube.
Przeprowadziłem serię dyskusji na różne tematy. O tym, czy można kupić telewizor za 90 tys. złotych. O tym, czy kiedyś było fajniej. Z red. Raczkiem o polskiej edycji GQ, on zrobił projekt przed nami i chyba nikt mu nie powiedział, że jego projekt był nie do zaakceptowania dla panów podczas testu. Uważa, że wydawnictwo od początku wiedziało, że nic z tego nie będzie i wszystkie prace służyły tylko wykazaniu się przed niemieckimi właścicielami.
Z innej beczki – opowiedział też, że obserwuje pewien proces w filmach dokumentalnych, które przestają być dokumentalne. Twórcy ich oszukują. Udając, że coś jest prawdziwym dokumentem, a to inscenizacja. Upraszczam oczywiście. Ale wydaje mi się, że Eryk Mistewicz powinien zamówić u red. Raczka tekst o tym do „Nowych Mediów”, bo to kolejna odsłona procesu, który rozwala wiarygodność prasy – syndromu Kapuścińskiego.

Przy okazji upiłem się ginem, który serwował żonglujący flaszkami. Jeśli mam być szczery – niemożebnie mnie wyprowadzają z równowagi barmani, którzy poza szybkim nalewaniem mi do szklanki wykonują jakieś inne czynności.

3. Wyszedłem chwilę przed północą. Okazało się, że dzwonił do mnie kolega z podstawówki. Oddzwoniłem. I zamiast prosto do domu. Poszedłem gdzie indziej. No i tam do chyba trzeciej rozmawialiśmy o bardzo poważnych sprawach. Znaczy on mówił, bo ja już raczej bełkotałem. Niestety na koniec rozlał jakąś mocną nalewkę, która mnie dobiła. Jakoś udało mi się do domu dojść, ale już potrzebowałem asysty do otwarcia drzwi.
No i wczorajsza notka wygląda tak, jak wygląda bo pomiędzy słowami zasypiałem. Na krócej, bądź dłużej. Bóg mi świadkiem jak ciężka to była walka. Na wszelki wypadek wolę nie czytać, co napisałem.
W każdym razie nie zdecydowałem się, na to, żeby się nabijać z red. Skórzyńskiego, którego ktoś musi w Faktach nie lubić, bo kiedy mówił, że „jak wynika z sondażu dla Faktów, popularność od roku utrzymuje się na podobnym poziomie” na ekranie pojawiła się informacja, że rzeczona popularność wzrosła z 25 do 29 procent. No i chyba dobrze zrobiłem, bo by mi się mogły cyferki pomieszać.
W każdym razie już nigdy do ust nie wezmę kropli alkoholu. I to jest zła informacja.



środa, 25 lutego 2015

25 lutego 2015



1. Co za beznadziejny dzień. W związku z tym, że się zajmowałem działalnością zarobkową do jakiejś piątej rano wstałem nieprzytomny. Nieprzytomny zjadłem śniadanie. I nieprzytomny zrobiłem ileś tam rzeczy. Właściwie pierwsza rzecz którą pamiętam to to, że wyszedłem na pole. Zrobiłem zdjęcie przytartemu przez Bożenę zderzakowi w białym Yarisie. Jakiś zły człowiek zaparkował pod Bacio – nie bójmy się tego określenia – po rosyjsku. Więc za którąś próbą wyjazdu z bramy przytarła. Rada Języka Polskiego powinna zakazać nazywania dzisiejszych zderzaków zderzakami. Kiedyś zderzak służył do tego, żeby samochód mógł bez nieodwracalnych uszkodzeń przetrwać spotkanie z innym samochodem, drzewem, murem, latarnią, czy czym tam jeszcze. Oczywiście przy zachowaniu pewnych warunków. Dzisiaj zderzaki rozpadają się na widok przeszkody. Ze wszystkich nowych samochodów, którymi przez ostatnie lata jeździłem – jedynym, który miał prawdziwy zderzak był mercedes klasy G. I to jest zła informacja, bo znaczy to, że posiadanie nowego auta z prawdziwym zderzakiem jest poza zasięgiem większości Polaków.

Właścicielka Yarisa okazała się pracownicą Marquarda. 

Po tym, kiedy reklamowa komisja etyki nie dopatrzyła się niczego złego w pomyśle, żeby red. Zientarski udawał eksperta, w udających audycje reklamach uważam, że należy wywierać presję na Toyotę. Swoją drogą ciekawe jak na tak nieoczywisty etycznie pomysł zapatruje się centrala firmy.
Na razie mam zamiar odradzać wszystkim zakup nowych toyot, bo skoro nie przeszkadza im oszustwo w reklamie – tak samo może być z jakością wykonania auta.

2. No więc zrobiłem zdjęcie. Wpadłem do Beirutu, żeby zobaczyć jak wygląda z Krzysztofem w Izraelu. (Na razie wygląda dobrze). Z Beirutu poszedłem do Faster Doga zobaczyć jak wyglądają właściciele po powrocie z Berlina z show roomu G-Stara. Wyglądali, jak ludzie, którzy w nocy przyjechali samochodem z Berlina. Kolekcja zimowa G-Stara ponoć bardzo dobra. Miejmy nadzieje, że zanim przyjedzie nie wybuchnie wojna.
Pawełek zasypiał. Ja jedną ręką dyskutowałem z wychwalanym przez Eryka Mistewicza panem Wimmerem. On twierdził, że wg unijnych statystyk w Niemczech jest dwa razy drożej niż w Polsce. Ja odpowiadałem, że kiedy byłem ostatnio, to ropa była tańsza, w Lidlu ceny były porównywalne, wino tańsze, samochody, RTV, w porównywalnych cenach, on mi na to, że nie mam racji, bo statystyki unijne mówią, że jest dwa razy drożej. Pawełek przyznał, że od czasu, kiedy G-Star wycofał się z Polski obowiązują ich ceny niemieckie – ciut niższe. Nie ma to oczywiście znaczenia, bo unijne statystyki mówią, że w Niemczech jest dwa razy drożej.
W podobny sposób pan Wimmer uzasadnia, że w Polsce jest świetnie. Przyklaskują mu w tym Konrad Niklewicz z Waldemarem Kuczyńskim. Statystyka jest najważniejsza. Zwłaszcza unijna.
Pawełek trochę zasypiał. Narzekał, że nie zostali dzień dłużej. Bo i wcześniejszej nocy za bardzo nie przespał, bo oglądał Oscary. Nie porozmawialiśmy o „Idzie”, bo musiałem wrócić do domu, żeby przekazać światowej sławy artystce tytoń, który jakiś czas temu przywiozła dla niej Józka.
Przypomniało mi się, że obejrzałem rano konferencję prasową Jarosława Kaczyńskiego. Ze dwa razy naprawdę śmiesznie zażartował.
O, przypomniało mi się, że umówiłem się na test mercedesa Vito w wersji Towos. Znaczy w przypadku Vito raczej się to nie będzie nazywać Towos, tylko jakoś z angielska. Ale słowo Towos przypomina mi dzieciństwo.
Sprawność działu PR Mercedesa wciąż mnie zadziwia. I to jest zła informacja, bo powinienem się już przyzwyczaić.

3. Poseł Zalewski – wydawać by się mogło – rozsądny człowiek powiedział w TVP Info, że „chodzi o to, aby kandydat Andrej Duda upodobnił się do Komorowskiego po to, aby odebrać mu zwolenników”. Ciekawe jak by to miało być zrealizowane. Przez lobotomię?

Z kandydatem Dudą wywiad zamieściła gazeta.pl. Nieautoryzowany. Szkoda, że nieautoryzowany, bo gdyby kandydat Duda wywiad przed drukiem przeczytał, to mógłby poprawić dziennikarza piszącego, że Stary Sącz leży w Beskidzie Żywieckim. A tak jakieś dziecko przeczyta, utrwali sobie, dostanie w szkole niedostateczną ocenę i będzie mu przykro. Redaktorzy gazeta.pl (o ile tacy istnieją) powinni sprawdzać, co wypisują ich dziennikarze, bo to źle, kiedy dzieciom jest smutno.

Miałem przez chwilę ambicję, żeby wrzucać codziennie jakiś ciekawy fragment książki „Zwykły polski los”. Jest tak interesująca, że na razie trudno coś wybrać – a nie można chyba wrzucić całej w odcinkach. Dziś wpadł mi w oczy kawałek, w którym kolega bohatera kupił „autentyczny pistolet”, który później zmienia się w rewolwer. To musi być cud, bo przecież ktoś, kto tak jak bohater zna się na wojskowości wie, że pistolet i rewolwer to nie to samo.

W każdym razie się dowiedziałem, że gdyby nie młotek, którym ojciec kolegi, który kupił pistolet rozbił rewolwer to bohater by mógł zastrzelić na Obozowej milicjanta, a wtedy jego życie by się mogło inaczej potoczyć. I prezydentem mógłby być na przykład Radosław Sikorski. I to by dopiero była zła informacja.
A tak złą jest, że Monika Olejnik wystąpiła drugi raz w tych samych spodniach, a Męskie Blogerki Modowe zauważyły to ze sporym opóźnieniem.


niedziela, 22 lutego 2015

22 lutego 2015


1. Eryk Mistewicz napisał przerażający tekst. http://wszystkoconajwazniejsze.pl/eryk-mistewicz-w-kazdych-wyborach-startuje-jakis-coluche-do-czasu/
Opisał historię francuskiego komika, który w 1981 roku wystartował w prezydenckich wyborach. Okazało się, że Naród ma zamiar na niego głosować. Ale od czego są struktury Państwa. Najpierw odcięto go od mediów – nie pomogło. Później z użyciem służb i zaprzyjaźnionych dziennikarzy próbowano skompromitować – nie pomogło. Odstrzelono więc jego przyjaciela. Pomogło. Francja zawsze miała w sobie coś, co mnie brzydziło. Trudno mi określić co, bo się nad tym nie zastanawiałem. Jakiś specyficzny rodzaj zepsucia. Wszyscy zgadzają się na to, że tam, tak do końca nie ma ani równości, ani wolności, ani braterstwa. Choć wciąż się na te hasła trafia.
We Francję zapatrzony był prof. Geremek.
I inni mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej, która zasadniczo tak była demokratyczna, jak Platforma Obywatelska jest obywatelska. We Francji elity, które dzierżą demokratyczną władzę to przynajmniej charakteryzują się jako-takim wykształceniem. Mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej charakteryzowali się trudno powiedzieć czym. Przekonaniem, że władza demokratyczna się im należy, bo są elitą elit. Prezydent Komorowski garściami czerpie z tej tradycji. I to jest zła informacja, bo znaczy, że się niczego z upadku tej partii nie nauczył.

Doktor Flis przeprowadził na Salonie24 analizę, z której wynika, że prezydent Komorowski może przegrać drugą turę. Źli ludzie mówią, że analizy dr. Flisa nie są zbyt wiele warte. Dużo większe znaczenie ma, że dr Flis zdecydował się napisać taki wniosek.

2. Kandydat Duda wygłosił pogadankę na temat polityki bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych. Żeby ta pogadanka była jakoś specjalnie rewolucyjna – to nie powiem. Była w każdym razie wygłoszona z głowy, bez analogowych, bądź cyfrowych pomagaczy.
Pogadankę samą przykrył jakiś mędrzec ze sztabu prezydenta Komorowskiego, który ją zaczął komentować na Twitterze. Zaczął od tego, że większość rzeczy, o których mówił kandydat Duda, to prezydent Komorowski wcześniej wymyślił. Później się rozkręcił pisząc coraz mniej składnie i z coraz większą liczbą błędów. No i wyszło, że po pierwsze – skoro kandydat Duda na wiele spraw z dziedziny obronności ma podobne zdanie jak prezydent Komorowski, to trudno będzie mówić, że jest nieodpowiedzialny, czy że się nie zna; po drugie – skoro na oficjalnym koncie Prezydenta pojawia się kilkadziesiąt komentarzy do przemówienia kandydata Dudy, to znaczy, że nie ma powodów do tego, żeby już teraz się nie odbyła debata tych dwóch panów.

W każdym razie wygłąda na to, że wiadomo kogo w drugiej turze poprze pan Komorowski.

Później na drugim koncie pana Prezydenta pojawiły się zdjęcia z jego kampanijnej wizyty w kotlinie Kłodzkiej. Na jednym z nich był tłum, nad tłumem zapisane na tekturach hasła: „Żadamy S8 z Wrocławia do granicy”, „DK8 droga śmierci”, „Droga S8 szansą dla regionu”. Zdjęcie zostało podpisane: „Komitet poparcia w Kłodzku. Dziękuję za poparcie.”

Znaczy mistrzów od prezydenckiego Twittera jest kilku. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem na zakupy do Makro. Z pojawienia się baranków można wnosić, że wielkimi krokami zbliża się Wielkanoc.
Tradycyjnie kupiłem mrożonego tuńczyka. Obok zobaczyłem kartony z napisem „panga sum”. Od razu pomyśłałem – ego panga sum. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ego jest konieczne. Panga sum, czy ego panga. Nie pamiętam. I to jest zła informacja.
W Faktach TVN ni słowa o pogadance kandydata Dudy. Ni słowa o Twitterowej wpadce prezydenta Komorowskiego.
O tym drugim napisał za to korespondent „Financial Times”. Nie umie się chłopak zachować.



sobota, 31 stycznia 2015

31 stycznia 2015


1. Od kilku dni obserwuję ogólne wzmożenie na temat prof. Rzeplińskiego. Wzmożenie zwłaszcza wśród ludzi, którzy uważają się za lewicowców. Wzmożenie związane z tym, że prof. Rzepliński otrzymał medal Pro Ecclesia et Pontifice. Medal jak sama nazwa wskazuje – watykański.
Medalem tym odznaczono więcej Polaków. Wśród nich są Tomasz Arabski, Paweł Adamowicz, Jacek Karnowski, Wojciech Szczurek. Kiedy się patrzy na listę, widać że żeby się na ten medal załapać, trzeba być księdzem-społecznikiem, działaczką pro-life, prezydentem z Trójmiasta, politykiem związanym z PO. Są też jacyś architekci i muzycy.
Generalnie medal wygląda na przyznawany kurtuazyjnie, a nie za jakieś specjalne zasługi dla innego państwa, jak nazywany jest w tym kontekście Watykan.
Nie przepadam za prof. Rzeplińskim. Nic osobistego. Byłem na kilku rozprawach Trybunału Konstytucyjnego, którego jest prezesem. Warto się przejść, żeby sobie wyrobić zdanie na temat najważniejszego Trybunału w Polsce.
Ale nie o to chodzi. Chwilę po pierwszej turze wyborów samorządowych prof. Rzepliński powiedział, że ludzie, którzy mieli problem z ogarnięciem „listy zbroszurowanej” byli analfabetami. I wtedy jakoś różni moi bliżsi, bądź dalsi lewicowi znajomi nie protestowali. Jak później zauważył prof. Osiatyński w Polska konstytucja gwarantuje prawo wyborcze również niepiśmiennym.
Ani młoda polska lewica, ani media się tym nie zainteresowały. Wolą grzać medal. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem tekst Eryka Mistewicza „Ta polityka prowadzi donikąd”, który opublikował swoim ulubionym portalu.
Autor pisze, że daleki jest „od oskarżania mediów, dziennikarzy, jak lubią czynić politycy opozycji i związani z nimi czy też popierający ich dziennikarze.
Tu się nie zgadzam zupełnie. Po pierwsze: media ponoszą całkowitą odpowiedzialność za własne spsienie. Ktoś zamienił TVN24 z telewizji informacyjnej w kanał kabaretowo-sensacyjny.
Ktoś z „Newsweeka” zrobił magazyn yellow? Politycy?
Taka sama sytuacja jest w mediach „niepokornych”: Oni mają swoją Monikę Olejnik, my będziemy mieć swoją. Nasza co prawda jest gorsza, ale głośniej krzyczy.
Więc (po drugie) krytyka mediów i dziennikarzy nie musi wynikać ze związków z opozycją.
W innym miejscu pan Eryk pisze:
Każde przełączenie się z serii głównych programów informacyjnych polskich stacji telewizyjnych na dziennik France2 o godz. 20.00 jest jak przełączenie się na inny świat. Jak wzięcie oddechu. Jak przejście ze świata, w którym główne wydanie serwisu informacyjnego rozpoczyna kradzież traktora do świata, w którym rozpoczyna go relacja ze szczytu w Davos.

Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, że chodzi o traktor, który w obecności Policji, Bogu ducha winnemu rolnikowi ukradł Komornik. (Asesor, ale to bez znaczenia).
Wbrew pozorom to była równie ważna informacja jak ta o Davos. Media, jako czwarta władza – muszą patrzeć na ręce trzem pozostałym. Tu mieliśmy wyraźny przykład tego, że ta sądownicza nie tyle nie działa, co jest zupełnie skorumpowana (w pierwotnym tego słowa znaczeniu). To, że telewizja to pokazała, to dobrze. Źle, że nie potrafiła wyjaśnić problemu widzowi. Zajęła się emocjami. Płaczącym rolnikiem, uciekającym komornikiem, zamiast pokazać że problem jest systemowy. Zresztą parę dni później, kiedy jeden z producentów ciągników (John Deere?) pożyczył rolnikowi maszynę ogłoszono koniec problemu.

Pod resztą słów pana Eryka mogę się podpisać. I to jest zła informacja, bo czasem bym wolał, żeby było lepiej niż mi się wydaje.

Włączyłem telewizor na „Tak jest” Gośćmi redaktora Morozowskiego byli dr Sasnal i pan przewodniczący Muzułmańskiego Związku Religijnego – gmina Warszawa.
Morozowski: Dlaczego Michelle Obama bez chusty na głowie w kraju arabskim wywołuje oburzenie wśród muzułmanów?
Goście patrzą na siebie…
Pan muzułmanin: Nie wiem…
Pani doktor: Nie, no zaraz, jakie oburzenie?
Pan muzułmanin: Nie sądzę, żeby w ogóle było jakiekolwiek oburzenie…
Morozowski: Czytałem to w internecie… yyy, że yyy… bardzo wielu… yyy… przedstawicieli Islamu było tym oburzonych.
Nie ma jak publicystyka w TVN24. Cała prawda, całą dobę.

3. Reżyser Treliński zawiózł do Metropolitan Annę Netrebko i Walerija Giergijewa. Ona oficjalnie wspiera Noworosję, on – aneksję Krymu. Ciekawe jak będzie się z tego tłumaczyć pani minister Omiljanowska, która, w sporej części zafundowała z naszych pieniędzy wycieczkę reżysera Trelińskiego. Pewnie się nie będzie tłumaczyć. 
I to jest zła informacja.  

niedziela, 23 listopada 2014

22 listopada 2014



1. Znowu najpierw nie mogłem zasnąć, a później nie mogłem wstać.
Zamówiliśmy strasznie dużo żwirku dla kotów w firmie Zooplus. W cenie był kurier. Firmy GLS. Wybraliśmy tę firmę, bo kurier, bo do domu. Żeby nie targać ze 30 kg na trzecie piętro.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy się okazało, że kurier nie dzwoni, tylko porzuca przesyłkę w „punkcie Parcelshop GLS”. W związku z tym, że Poczta Polska się zwija konkurencyjne firmy zaczynają walczyć o tytuł najgorzej dostarczającej przesyłki. I to jest zła informacja.

2. Poszedłem na Wiejską do brata, żeby mu coś tam dać. Pod komisariatem przy Wilczej nieco więcej radiowozów, ale zupełny brak protestujących. A aż się prosi o zadymę, bo chodnik rozkopany i czym rzucać jest.
Przypomniały mi się trzydniowe zadymy w Krakowie w 1989 roku. A konkretnie scenę ataku Dominikańską na kordon milicji z użyciem przytoczonych z Grodzkiej betonowych kręgów. Dzisiaj trzydniowych zadym jakoś sobie nie mogę wyobrazić. Mam dziwne wrażenie, że dziś policja reaguje dużo bardziej ofensywnie niż milicja na koniec komuny.

W księgarni w Czytelniku nie było książki Eryka Mistewicza o Twitterze. Pod Kancelarią Prezydenta w idiotyczny sposób stał radiowóz. Przeszedłem Mokotowską na Placyq. Korek na Mokotowskiej zaczynał się przy Pięknej. Placyq zaś był właściwie zablokowany. Postanowiłem pójść do Empiku, żeby sprawdzić, czy tam nie ma książki o Twitterze Eryka Mistewicza. Nie było. Był za to nowy Far Cry, którego nie kupiłem, bo xBox mam na wsi.

Z Empiku poszedłem do Faster Doga, gdzie rozmawialiśmy chwilę o miejskiej polityce. Pawełek przypomniał słowa pani Waltzowej, że na Oxford Street są same banki. Więc jej nie przeszkadza, że na Marszałkowskiej też same banki są. A Marszałkowska to taka Oxford Street.
Pawełek często bywa w Londynie i mówi, że jednak różnica pomiędzy Marszałkowska a Oxford Street jakaś jest.

3. W domu podgrzewając pierogi uzmysłowiłem sobie, że nic nie wiem o losie zatrzymanych w nocy dziennikarzy. Z Twittera dowiedziałem się, że właśnie trwa proces. Znaczy siedzieli prawię dobę. Kiedy wczoraj ich zatrzymano byłem przekonany, że sprawa jakoś szybko sama się rozwiąże. Że reporter TV Republika jadł tę samą kiełbasę, co uczestnicy protestu, więc policjanci zwinęli go na wszelki wypadek. Fotoreportera też zwinęli przez przypadek i zaraz wypuszczą.
A tu się okazało, że nie wypuścili. I jeszcze postawiono im zarzuty.
Dziennikarze niepokorni, niezależni, czy jak ich tam nazywać mają zazwyczaj problem z rozgraniczeniem aktywności obywatelskiej i działalności dziennikarskiej.
W demokracji podstawowym obowiązkiem dziennikarzy jest informowanie. Rzetelne. I właśnie tak mają naprawiać Państwo a nie biorąc aktywny udział w demonstracjach, protestach etc. Na pewno nie może być tak, żeby ktoś najpierw rzucał kamieniem w policję, a później wyciągał legitymację prasową i żądał immunitetu. Ale jak się okazało w tym przypadku coś takiego nie miało miejsca. Ani Pawlicki, ani Gzel nie zrobili nic, co by przekraczało normy zachowań dziennikarzy w cywilizowanym świecie.
Zostawmy Pawlickiego, bo dla niektórych samo istnienie TV Republika jest obrazą dla porządku Rzeczypospolitej i nie sądzę, żeby mi się udało ich przekonać, że jest inaczej.
Skoncentrujmy się na Tomaszu Gzelu, fotoreporterze Polskiej Agencji Prasowej. Ale od początku. Polska Agencja Prasowa ustawowo zobowiązana jest do uzyskiwania i przekazywania odbiorcom rzetelnych, obiektywnych i wszechstronnych informacji z kraju i zagranicy. (To z Art. 1 Ustawy z dnia 31 lipca 1997 r. o Polskiej Agencji Prasowej.
Agencja ma więc pracowników, którzy te wszechstronne, obiektywne i rzetelne informacje muszą zbierać. Wśród nich są fotoreporterzy. I to nie jest wcale fajna robota, bo – o ile dziennikarz może pewne informacje uzyskać przez telefon, od świadków, bądź je sobie wymyślić, to fotoreporter musi być na miejscu. Dziennikarz telewizyjny może nadawać jak pewien śp. reporter wojenny z odległości 10 kilometrów od frontu. Fotoreporter musi się prochu nawąchać.
Dlatego Polska Agencja Prasowa wysłała swojego fotoreportera Tomasza Gzela do PKW na dyżur. Przyszedł, wymienił swoją legitymację na przepustkę uprawniającą go do przebywania na terenie PKW i czekał, aż się coś będzie działo. Czyli na kolejne konferencje Leśnych Dziadków. Miał tam siedzieć, aż przyjdzie jego zmiennik. Tomasz Gzel jest zdecydowanie dorosłym człowiekiem, pracuje od dobrych 30 lat. Wie więc jak się zachować w różnych sytuacjach. Kiedy do PKW wpadli demonstranci fotografował ich. Kiedy rozpoczęła się okupacja – fotografował. Kiedy przyszła policja – fotografował. Kiedy policja wezwała wszystkich do opuszczenia budynku – fotografował. Kiedy policja wynosiła okupujących – fotografował. Bo na tym polega jego praca.
No i nagle się okazało, że łamie prawo. Od trzydziestu lat. Codziennie. Bo tak się składa, że fotograf, żeby móc wykonywać swoją pracę musi a to wejść na trawnik, a to przejść na czerwonym, a to nie wykonać polecenia policji. Fotoreporterzy wielokrotnie w pracy spotykają się z policją. I dotychczas wystarczało, żeby policji nie przeszkadzać w pracy. A tu taka niespodzianka.
Obywatele mają prawo wiedzieć czy policja zachowuje się w porządku. Do tego, żeby to wiedzieć potrzebuje dziennikarzy. Dziennikarze są chronieni przez prawo. Tak było do nocy z czwartku na piątek.

Koledzy fotoreportery sprawdzili, przez ostatnie 25 lat nigdy żaden dziennikarz zatrzymany podczas pełnienia obowiązków służbowych nie siedział dłużej niż cztery godziny.

Wróćmy do Pawlickiego. Z tego, co było widać na nagraniach zachowywał się w porządku. Jak dziennikarze innych telewizji. Dziennikarze, którymi się policja nie zainteresowała.
Zresztą dlaczego by się miał zachowywać inaczej. [To, że ich tak rozdzielam to zabieg formalny zatrzymanie obu to takie samo przegięcie]

Zacząłem oglądać transmisję z procesu. W TV Republika, bo żadna inna telewizja tego nie robiła. W pewnym momencie przestała to robić też TV Republika. Cieszę się, że kiedyś nie wykupiłem dostępu do niej, bo by mnie szlag trafił.
Cóż było robić, wziąłem poszedłem do sądu, żeby rozprawę oglądać na własne oczy. Przed wyjściem zrezygnowałem z wypicia kieliszka wina. I zabrałem leki na ciśnienie. Może to był atak paranoi, ale w czasach, kiedy stawia się zarzut fotografowi PAP, lepiej być przygotowanym na wszystko. I to jest zła informacja.

Na sali mało ludzi. Pozytywna informacja, że były kamery TVP Info. Innych nie. Sędzia młody, robiący dobre wrażenie. Na korytarzu mnóstwo policji.
Oskarżeni składali wyjaśnienia. Gzel mówił, że przez cały czas na piersi miał przyklejoną przepustkę PKW. Zrobiło się późno, sąd odroczył sprawę. Zwolnił oskarżonych do domów. Fuksem dostali paski, sznurówki i sprzęt. Bo istniało podejrzenie, że nikt im tego nie wyda, bo jest za późno.

Przez cały czas na sali siedziała Agnieszka Romaszewska i z pomocą iPada relacjonowała proces na Twitterze. W czasach, kiedy zajmowali się tym jej rodzice – nie było ani iPadów ani Twittera.

Następna rozprawa będzie we środę o 12.
Tu się chcę zwrócić do jednego z moich najwierniejszych czytelników – redaktora Skórzyńskiego: Nie będzie mnie we środę w Warszawie. Czy mógłbyś przyjść na proces i zrobić z niego relację? Mają zeznawać policjanci chętnie usłyszałbym co mówią w zestawieniu z filmem z zatrzymania, który chyba zrobiła Twoja stacja.

Jeżeli legitymacja PAP przestała chronić w takich sytuacjach tak samo może być z legitymacjami wydanymi przez Gazetę czy TVN. Bo chyba chodzi o coś innego niż napierdalanka nasi–tamci.  

czwartek, 13 listopada 2014

13 listopada 2014



1. Ktoś znalazł w skrzynce ulotkę PO, w której HGW oświadcza: „Wieżę, że uda nam się to osiągnąć”. Uważam, że pani Hanna świetnie pasuje do Warszawy, a przynajmniej tej części Warszawy mieszkańców, którzy na nią głosują.

Zadzwonił ojciec, żeby powiedzieć, że emigruje do Hiszpanii. I to jest dobra informacja, bo Hiszpania powinna ojcu służyć.
Idea pojawiła się po tym, kiedy ojciec pojechał odwiedzić siostrę, która już od pewnego czasu mieszka tam zimą, metodą Kazimierza Staszewskiego.
Ojciec pomyślał, policzył i mu wyszło, że życie w Hiszpanii bardziej się opłaca.
No i zaczął do mnie dzwonić i opowiadać, że coraz więcej jego rówieśników emigruje.
Później doszły do tego obawy geopolityczne.
No i jedzie.
Za niecały miesiąc.
No i złą informacją jest, że skończy mi się meta w Krakowie.

2. Zawiozłem BMW do gazownika. Porzuciłem auto przy Burakowskiej i wróciłem piechotą. Po drodze wpadłem do dyrektora Ołdakowskiego, który kupił sobie łódkę. Nawet mu miałem pożyczać auto, żeby tę łódkę przyciągnął. Ale jakoś sobie poradził.
Tradycyjnie porozmawialiśmy o rzeczach, których powtarzać nie będę, ale postaram się zapamiętać, żeby w przyszłości zapisać je w pamiętnikach. Później przyszedł pan z „Frondy” (nie mylić z fronda.pl) i pani z Dwójki (nie mylić z TVP2), więc sobie poszedłem.
Przypomniało mi się jak pracowałem w „Ozonie”. I z tego „Ozonu” wracałem piechotą do domu słuchając audiobooków.
„Harrego Pottera”. Ciekawe, co by zrobił Tekieli, gdyby wiedział. Pewnie by się za mnie modlił.
„Ozon” to było ciekawe miejsce. Przedsięwzięcie, które na celu na pewno nie miało wydawania konserwatywnego tygodnika opinii. Raczej się nie dowiemy o co naprawdę chodziło. I to jest zła informacja.

Wszedłem do Złotych Tarasów sprawdzić, czy nie ma książki Eryka Mistewicza o „Twitterze”. Nie ma. Będzie po dwudziestym.
W Tarasach lubię oglądać ludzi. To jedyne miejsce w Warszawie, gdzie spotykam spacerujących.
W Beirucie pogadałem chwilę z Krzyśkiem o rozliczaniu delegacji. Przyszedł Maciek (żydowski księgowy) i rozwiał kilka moich w tym temacie wątpliwości. Chcieli iść na sushi, Wysłałem ich do na Powiśle do Mei, koreańskiej knajpy polecanej przez kolegów z Samsunga.

3. Marszałek Sikorski opublikował na stronach Sejmu raport o poselskich podróżach. Od razu zaczęła się napierdalanka. Do Stanów za 10 tys? Dlaczego jeden leciał za 2400, a drugi za 3500. Dziennikarze nie mają pojęcia o biletach lotniczych, a pozwalają sobie na komentarze. I to jest zła informacja. Swoja drogą ciekawe dlaczego żaden z dziennikarzy nie zapytał Sikorskiego dlaczego będąc ministrem nie opublikował podobnego raportu na temat swoich lotów do Bydgoszczy.

Mam wrażenie, że suma wydatków Sejmu na wszystkie podróże posłów VII kadencji jest mniejsza niż koszty lotów premiera Tuska do Trójmiasta. Ale kogo to obchodzi. Teraz zajmujemy się posłami.


U koleżanki Kolendy wystąpił pan Kazio Marcinkiewicz. Źle to świadczy i o koleżance Kolendzie i o jej stacji, bo pan Kazio po pierwsze (mniej ważne) nie jest raczej nikim ważnym, po drugie (ważniejsze) nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Kiedy patrzę na ludzi typu pana Kazia, mecenasa Giertycha czy Michała Kamińskiego chodzi mi po głowie podejrzenie, że jeszcze trochę i dołączy do nich Adam Hofman.
Koleżanka Kolenda z red. Olejnik będą go prosić o egzegezę słów prezesa Kaczyńskiego. Co tydzień.  

czwartek, 2 października 2014

1 października 2014



1. Wstałem rano, poszedłem do Krakena-Beirutu, gdzie kręcono film. Film był polsko-niemiecki. Człowiek krzyczący „na miejsca” krzyczał z akcentem funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei z filmów o Klossie. No może nieco mniej dotkliwym tonem.
Krzysztof zauważył, że produkcja filmowa przypomina proces robienia z gówna sera. Trudno się z tym nie zgodzić.

W centrum ciągle kręcą jak nie serial, to fabułę. Jak nie fabułę, to reklamę. Zaczyna się zawsze od tego, że przyjeżdża firma ochroniarska i zawłaszcza miejsca parkingowe, z którymi i tak jest zawsze problem.
Film kręcony w Krakeno-Beirucie zawłaszczył kilka miejsc, w tym dwa dla inwalidów. Były zawłaszczone, aż przyjechał właściciel kamienicy i jedno odbił, tłumacząc, że go nie interesuje to, że film kręcą. Jeden z ochroniarzy wyraził zdziwienie, że inwalidzi jeżdżą tak dobrymi autami. Ciekawe, czy by się chciał wymienić zdrowiem, na np. ośmioletnią A6.
Później ten ochroniarz mi się przyglądał i w końcu zagadał, że skądś mnie zna. Odpowiedziałem, że nie jestem na to wstanie nic poradzić. I poszedłem do tramwaju.

Miasto powinno jakoś uporządkować kwestie filmowania. Ekipy potrafią zablokować połowę miejsc parkingowych na ulicy i nic z tego nie wynika. ZDM-owi łatwiej czepiać się mieszkańców.
I to może być zadanie dla kolegi Zydla, który rozpoczyna pracę na dyrektorskim stanowisku w Urzędzie Miasta.

Pod Marquardem wpadłem na redaktora Jemielitę, który właśnie parkował pięknego mercedesa 190. Dwulitrowy, benzynowy. Pierburg, znaczy z gaźnikiem.
To ciekawe, ale wielu ludzi słowo gaźnik dopiero, kiedy przestał jeździć ich skuter. Albo kosiarka nie chciała się odpalić i zawlekli ją do serwisu. I to jest zła informacja, bo gaźnik jako taki, to bardzo interesujący wynalazek.

Jak dziś pamiętam, jak lat temu ze dwa, w lobby hotelu w Vence redaktor Jemielita mówił, że używane samochody są bezsensu, i że ma C2(C3?) i że to optymalne dla niego auto. Ale najwyrażniej – żartował.

2. Tramwajem pojechałem na konferencję SkyScannera. (To taka wyszukiwarka biletów lotniczych) To już trzecia z kolei ich impreza. Nie chciałbym zajmować się PR-em tej firmy. Nie wiem, czy by mi się udało coś wymyślić. Bo tak naprawdę, to mamy usługę, która działa, i jak się wejdzie na stronę (czy zainstaluje aplikację) to wszystko jasne. Wpisujesz, klikasz, działa.
Na konferencji się dowiedzieliśmy, że najtaniej jest latać w listopadzie. I najlepiej kupować bilety wcześniej.
Impreza odbywała się w Izumi Sushi na Mokotowie. Niedobre jedzenie, beznadziejna obsługa.
Przy stole siedziałem obok komisarza (zdymisjonowanego) Urbańskiego, który wcześniej imprezę prowadził. W klapkach, żeby się kojarzyło z urlopem.

Komisarz (zdymisjonowany) Urbański wybiera się z HTC do Stanów. Dreamlinerem. Narzekał, że LOT chce ekstra kasę za rezerwowanie konkretnego miejsca.
Kolega Mikosz robi z LOT-u tanie linie. Choć właściwie nie tyle tanie, co drogie, ale o standardach tanich.

Poradziłem komisarzowi, by spróbował – jak to robi zwykle redaktor Pertyński – podnieść komfort podróży zużywając mile. Udało mu się to zrobić, i był bardzo wdzięczny za pomysł. Powiedziałem, że wdzięczność powinien skierować do redaktora Pertyńskiego, bo gdybym od niego nie usłyszał o tym sposobie, to bym się tą wiedzą nie dzielił.

Komisarz miał tego wielkiego iPhone, ale nie był z niego zadowolony. I to nie jest dobra informacja. Miałem nadzieję, że jest świetny.

3. Komisarz siedział po mojej lewicy, po prawicy siedział młody człowiek, z którym, kiedy komisarz wymawiając się koniecznością spotkania z kurierem – zniknął, wdałem się w rozmowę na tematy polityczne. Zaczęliśmy od Rosji, przeszliśmy na sprawy krajowe nakręcając się nawzajem. Ktoś próbował z nami polemizować, że nie jest aż tak źle, że rozwój, że autostrady, ale szybko go (w tym przypadku ją) zgasiliśmy. Strasznie się ucieszyłem, że na takiej imprezie znalazłem bratnią duszę. Że tak narzekać mogę nie tylko na Twitterze. Ale, kiedy sąsiadowi zadzwonił telefon, podejrzałem, że dzwonił Jan Piński, więc to nie mógł być żaden nawrócony leming.

Kolega z – jak się okazało – „Uważam Rze” podrzucił mnie pod Galmok. Udałem się stamtąd do Samsunga, gdzie wywarłem presję na koledze Jerzym, i ten zapgrejdował mi Note2 na Note3 i jeszcze dołożył Geara. Oswajałem się z nimi przez całą drogę domu. Więc dopiero później dotarła do mnie zadyma literacko-feministyczna.
Włączyłem się w dyskusję na Twitterze. I po raz kolejny skonstatowałem, że nic tak nie wyprowadza z równowagi kobiet (niekoniecznie feministek) jak stwierdzenie, że potrafią być równie agresywne jak mężczyźni.

To właściwie interesujące, że warszawska kawiorowa lewica z coraz większym zaangażowaniem popełnia zbiorowe seppuku.

Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.

Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.


Ja też wolę Lidla. Tylko skąd koty mogą wiedzieć, że Lidl jest fajniejszy, skoro nigdy tam nie były? 

poniedziałek, 22 września 2014

22 września 2014



1. To właściwie ciekawe obudzić się ze świadomością, że ma się w brzuchu jakieś mięśnie. I, że te mięśnie bolą, więc się nie można śmiać. Płakać zresztą też nie.
Postanowiłem więc do świata podchodzić beznamiętnie, ale przeczytałem, że pan przewodniczący Tusk dał się nagrać podczas rozmowy na temat emocjonalnego stanu pani premier i się z tego wszystkiego zacząłem krztusić wodą, którą sobie w poprzedzający wieczór przygotowałem na wszelki wypadek.
Muszę bardziej uważać z płynami, bo się niestety często krztuszę.
Zjedliśmy śniadanie. Kolega Zydel przy telewizorze z „Kawą na ławę” zajmował się rozbudowywaniem swojej pozycji w mediach społecznościowych, ja zaś pakowałem samochód. Było mokro, ale nie urosły żadne nowe rydze. I to jest zła informacja.
Przechodząc obok telewizora rzuciłem jakąś pełną nienawiści uwagę w kierunku posła Szejnfelda. Kolega Zydel zdziwiony moją niechęcią zapytał: „A kto to w ogóle jest?”. Odpowiedziałem, że człowiek, którego rządząca partia wysyła do „Kawy na ławę”. Kolega Zydel coś tam burknął – czyli, że w jego mniemaniu poseł Szejnfeld nie jest wart mojej ekscytacji. (Jeżeli źle go zrozumiałem, to na pewno sprostuje)
Interesujące, że mało rzeczy było w stanie tak zjednoczyć przedstawicieli opozycji jak pani premier Kopacz. Interesujące, że parę dni temu Eryk Mistewicz napisał, że rząd PEK będzie wyjątkowo trudny do atakowania przez opozycję. Ciekaw jestem o co mu chodziło, bo idiotą na pewno Eryk nie jest. Nie ma prawa jazdy. Ale to raczej nie ma związku.

2. Ruszyliśmy do Warszawy. Muszę się jednak zgodzić z kolegą Pertyńskim, że citroen C1 nie jest tak zły jak nissan Micra. Ma idiotyczną cenę, tragiczne fotele, dziwny, trzycylindrowy silnik, tak zaprojektowaną deskę rozdzielczą, że światło może się odbijać od prędkościomierza oślepiając kierowcę, najgłupsze radio świata, ograniczone wytłumienia karoserii (przypomina w dźwiękach Malucha), ale, jeżeli się człowiek przestaje przejmować spalaniem, to nawet jedzie. Rozpędza się do około 170 km/godz. i nawet daje się prowadzić. Trzeba się tylko przyzwyczaić do reakcji na podmuch wiatru. No dobra, jeżeli nie jedzie się w nim dłużej niż cztery godziny, to nie jest taki zły.
W okolicach Konina dogonił nas redaktor Zientarski w mitsubishi w odblaskowym kolorze. Kolega Zydel pracuje w agencji, która obsadziła redaktora Zientarskiego w reklamach Toyoty. Powiedziałem, że w innym kraju redaktor Zientarski zostałby wyrzucony ze wszelkich dziennikarskich korporacji i do tego miałby problem ze znalezieniem racy w mediach. Agencja zaś, która by go zatrudniła do reklamy mogłaby mieć problem ze środowiskową komisją etyki. Kolega Zydel odparł, że u nas to się nie zdarzy, bo szef ich agencji zasiada w środowiskowej komisji etyki, oni zaś za tę kampanię dostaną pewnie jakąś nagrodę. Cóż, jaki kraj, taki terroryzm.
Po pierwszych państwowych bramkach redaktor Zientarski przyspieszył tak, że aż trudno było mi go dogonić. Kolega Zydel głośno narzekał na prędkość. Chciałem mu wytłumaczyć, że skoro taki fachowiec, jak redaktor Zientarski jedzie tak małym autem z taką prędkością, to znaczy, że jest ona bezpieczna – i nic się nam na pewno nie stanie, ale musiałem się skupiać na jeździe. Redaktor Zientarski wyciskał co mógł ze swego mitsubishi, w końcu skręcił na pierwszy parking i zatrzymał się pod toaletą. Ja nieco zwolniłem i pojechaliśmy dalej.
Kolega Zydel przyznał, że kiedy prowadzi, to się nie boi. I to nie jest dobra informacja. Ja się bać zaczynam dopiero kiedy prowadzę.

3. Dojechaliśmy do Warszawy na czas. Kolega Zydel zdążył na spotkanie, na które się spieszył.
Wieczorem przeczytałem wywiad 300polityki z ministrem Sienkiewiczem. Zauważono, że minister używa smartfonu z androidem. Czyli pewnie jest to Samsung z systemem Knox. Czyli, że MSW też wdrożyło Knox. Najlepsze, że nie ma sensu pytać w Samsungu, bo ani nie potwierdzą, ani nie zaprzeczą.
Knox to coś, co gwarantuje bezpieczeństwo danych na smartfonach, bezpieczną pocztę etc. Knox to gwóźdź do trumny Blackberry. Śmiem stwierdzić, że nawet ostatni gwóźdź do trumny. I to jest zła informacja. Ja ta, nigdy specjalnym fanem blakberaków nie byłem, ale to smutne, kiedy firmy znikają tak szybko.  

niedziela, 31 sierpnia 2014

31 sierpnia 2014



1. Najpierw mi się śniły problemy z dostarczeniem chevroleta Suburbana na wieś. Koleją. Później się przyśnił Eryk Mistewicz, który zamawiał u mnie tekst do wszystkoconajwazniejsze.pl o kondycji polskiego motoryzacyjnego dziennikarstwa. Zacząłem ten tekst wymyślać, ale się mi znudziło i się obudziłem.

Pojechaliśmy na Koło. Dawno nas tam nie było.
No i się okazało, że Koło zamieniło się w targ śmieci.
I to nie jest dobra informacja. Choć może wrażenie wzięło się stąd, że jestem już za stary. Że rzeczy, które dla mnie są śmieciami – poźnopeerelowskim syfem, dla dzisiejszych 30-latków są interesującymi klasykami.

Właściwie nic ciekawego nie było, może poza „Płomyczkami” z początku lat sześćdziesiątych. Na jednego okładce byli bracia Kaczyńscy.

Przejechała stara skoda, sprzedawca płomyczków – znawca staroci – zaczął dyskutować z przechodzącą parą. –Nie, to nie jest moskwicz, to zaporożec! Po chwili zmienił zdanie: –To zastava.
Wrócił jego kolega: –Skoda 1000MB.
Wniosek z tego, że do słów sprzedawców na Kole trzeba podchodzić z odpowiednią rezerwą.

2. Z Koła pojechaliśmy do Castoramy kupić podpórkę. Muszę przerobić szafę tak, by mieścił się w niej stojący odkurzacz. Kupiliśmy jeszcze baterię do kuchni, bo poprzedniej skorodowała wylewka. I to jest zła informacja. Kto widział, żeby robić korodujące krany? Ludzie w tych Chinach wstydu nie mają. Znaczy im to chyba wszystko jedno. Wstydu nie mają ci, którzy takie krany sprzedają.

W Castoramie wyprzedaż. Więc tłumy. Ostatnio na wyprzedaży Castoramowej kupujemy (za grosze) końcówki płytek. Tym razem się okazało, że indyjski łupek staniał do 10 zł za (płytką tego nie nazwę) kawałek 40x80x2. Chcieliśmy 50 sztuk. Próbowaliśmy negocjować, żeby było jeszcze taniej. Ale się okazało, że w systemie jest drożej, tylko ktoś źle wypisał cenę. O połowę drożej.
Pani zerwała cenę i znikła. Wróciła z poprawioną ceną, ale nam sprzedała 50 po tej niższej – pomylonej. Cóż, pacta sunt servanda. Czekaliśmy na paletę, której szukali na zapleczu. Znaleźli, pani przywiozła. Okazało się, że jest o osiem za dużo. Zapytała, czy ich nie chcemy. Odmówiłem, bo te osiem musiałoby być droższe. Cóż, pacta sunt servanda.

Czekaliśmy na śtaplarkę, (jak niektórzy nazywają wózek widłowy), żeby wrzucić paletę na Suburbana. Czekaliśmy i czekaliśmy. Zasady w Castoramie są takie, że wózki przywiązane są do działów, czyli wózek z budowlanego nie może wrzucić czegoś z sanitarnego. W końcu, po 40 minutach oczekiwania nawiązałem kontakt wzrokowy z kierownikiem wózka z jakiegoś innego działu. Pokazałem, że chodzi o 20 metrów odległości i metr wysokości. Wewnętrzna przyzwoitość nie pozwoliła mu odmówić. Załadowany Suburban nieco przysiadł na tylnej osi. Właściwie nic dziwnego, bo paleta ważyła prawię tonę. Resory w każdym razie dały radę – zostało nawet ze cztery centymetry między osią a odbojnikiem.
Najgorsze jest to, że kiedy kierownik wózka przesuwał w środku auta paletę musiałem zaciągnąć ręczny (w tym przypadku nożny) no i w końcu coś się stało ze sprężyną, która trzyma pedał w górze. No i teraz, jeżeli pedału nie jakoś nie podwiążę będzie mi się świecić czerwona kontrolka, która sygnalizuje problem z hamulcami. A ja nie lubię, kiedy mi się świeci czerwona kontrolka.

Pewnie będę musiał wymienić jakąś sprężynkę wartości 45 centów. Niedostępną w Polsce.
No i właściwie w związku z tym powinienem być zainteresowany dużą bazą amerykańskich wojsk w Polsce. Amerykańscy wojskowi przywożą ze sobą amerykańskie samochody. A co za tym idzie – części do nich i serwis. Ale jakoś bez tej bazy przeżyję.

Śmieszą mnie ludzie obrażający się na USA o to, że administracja oświadcza, iż nie będzie budować baz natowskich w Polsce.
Ja tam z obrażaniem zaczekam. Póki co mamy natowskich żołnierzy w Polsce. Mamy natowskie samoloty, śmigłowce szturmowe. Bez baz – jednak są.
Może się okazać, że baz nie będzie, ale na jakimś parkingu będzie stać np. 300 czołgów, 400 transporterów opancerzonych. Żeby nikt nie porysował lakieru będzie do tego paru żołnierzy. Przypadkiem z ciężkim sprzętem. Ale żadnych baz nie będzie.

Ludzie i tak się będą obrażać. Mam wrażenie, że gdyby zniesiono wizy byliby źli, że USA nie dopłacają do biletów, bo przecież Kościuszko i Pułaski. I nasi chłopcy w Afganistanie.

3. Donald Tusk został jednak – chyba najczęściej nazywa się tę funkcję – Prezydentem Unii Europejskiej. Szczerze się ucieszyłem. Kolegom malkontentom tłumaczę, że przecież nic na tym nie tracimy. Kto byłby lepszy na tym stanowisku? Ktoś z Republik Bałtyckich?
Z drugiej strony cieszmy się, ale bez przesady. O realnej ważności tej funkcji niech świadczą horyzonty pani z Włoch, z którą Tusk ma współpracować. Gdyby chodziło o realną politykę raczej nikt by jej nie wybrał. Ale co tam. Jest super. Ciekawe tylko czym Tusk będzie latał do Gdańska. Unia ma własne samoloty? Będzie latał Eurolotem? Zobaczymy.

Na Twitterze zachwyceni sukcesem obywatele licytowali się w porównaniach. A to do Chrobrego, a to Wojtyły, był też król Sobieski i Jagiellonowie. Mnie się przypomnieli Potocki i Badeni – premierzy rządu cesarstwa Austro-Węgierskiego. Wiedeń wtedy to było coś. Później dotarło do mnie, że Polakiem o największej władzy w historii był chyba jednak Dzierżyński – ten to dał Ruskim popalić.
Możemy być dumni z naszej historii.

Smutny jest niestety poziom naszych (polskich) dziennikarzy. Pytanie człowieka z TVN – „jak się pan czuje” świadczy o tym, że poważną stacją TVN nie jest. Druga pani, chyba z PAP-u pytająca PDT o to, kto go zastąpi na fotelu premiera, też słabo.

Pan premier powiedział, że „narodowy punkt widzenia już go nie będzie obowiązywał”. Cieszę się jego szczęściem – osiągnął coś, o czym marzył już tyle lat.

Źli ludzie porównują pana premiera z posłem Nowakiem. Że obiecywał, że nie pojedzie do Brukseli podobnie, jak Nowak obiecywał, że złoży mandat. Jednak obie sprawy nie mają porównania.

Swoją drogą nie rozumiem dlaczego Nowak nie zorganizował sobie manifestacji poparcia ze strony kierowców szczęśliwych z możliwości jazdy pięknymi autostradami wśród dźwiękochłonnych ekranów, czy zadowolonych z polityki bezpieczeństwa – nowych fotoradarów. Że nie ma takich kierowców? Ojtam, przecież Nowak to król Trójmiasta, powinien zebrać swoją młodzieżówkę razem ze znajomymi. Ludzi Platformy korzystających z tego, że są z Platformy w Trójmieście jest tylu, że demonstracja byłaby spora.

Przypomniała mi się historia, jaką opowiadał mi znajomy biznesmen z branży poligraficznej. Przyszło do niego przedstawiciele PO z pytaniem ile by wziął za wydrukowanie gazety przedwyborczej. Policzył, przedstawił ofertę. Cisza. Cisza. W końcu młodzieniec z PO, ponoć zaprzyjaźniony z Nowakiem zapytał: No dobra, a co ja z tego będę miał…

A, znalazłem maserati z uszkodzoną ramką. Właściciel nie dość, że inwalida, to jeszcze zapomina wystawiać kartę, która upoważnia go do parkowania na kopertach. Jak napisałem – ma już wystarczająco dużo kłopotów.