Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fakt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fakt. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 marca 2021

27 marca 2021


1. Bożena wczoraj zauważyła, że Kocio swój areszt domowy traktuje jak problem komunikacyjny. Udało mu się nas wytresować – dostaje jedzenie kiedy sygnalizuje, że chce. Chce wyjść, sygnalizuje to wyraźnie. My sobie z jego sygnałów nic nie robimy, więc w Kocia mniemaniu albo my jesteśmy głupi, albo on jakiś błąd w komunikacji popełnia. Więc ciągle próbuje. Zaczął o piątej rano. 


2. Na jedynce „Faktu” laurka dla premiera Morawieckiego. Za to nic o starych łóżkach z Niemiec. I nie ma ani jednego zdjęcia wykrzywionego Ministra Zdrowia. 

Platforma ogłosiła, że uzdrowi Polskę. Pani Kaznowska powiedziała, że „nie zrobiono nic, by dać pielęgniarkom uprawnienia do szczepień bez udziału lekarza”. Rano, u Ziemca, Niedzielski powiedział, że ustawa jest już w Sejmie. 
W kwestii ochrony zdrowia nie uwierzę politykom Platformy w ni jedno słowo. 
Nie żebym jakoś specjalnie im wierzył w słowa wypowiadane na inne tematy. 

Pogoda marcowa. Słońce. Potem chmury, wiatr, deszcz, potem słonce, potem chmury, wiatr, deszcz, potem słońce. Później się zrobiło zimno. I tak zostało.


3. Pojechaliśmy do weterynarza. Nie było tego, który mówi z identycznym akcentem jak mój dziadek Machl. Był szef interesu. I kolejka. Słyszałem jak pastwił się nad właścicielem Maine Coona. –Co pan daje na kulki z włosów?Nie wiem, zapytam żony. Pyta. Nic nie dają. –A wie pan, że długowłosy kot, kiedy się liże – połyka włosy. One się zbierają i robią się z nich kulki, które uszkadzają jelita. Powinien pan przeczytać o tym, i coś zacząć dawać. A czy karmę dla kastrowanych dostaję?Nie, ale drogą.Kamienie mu się będą w nerkach robić. Trzeba zakwaszać jedzenie. Bo jak nie, to potem to bardzo drogie operacje są. 

Kocia chciał szczepić na wściekliznę i inne zakaźne. Zrezygnował, kiedy dotarło do niego, że właśnie się skończył antybiotyk. Obiecałem, że przyjdziemy na szczepienie za dwa tygodnie. Kocio usłyszał, że jest zdrowy. I już się go w domu nie dało zatrzymać. Nic dziwnego. Wszakże jeszcze przez chwilę jest marzec. 


 

czwartek, 25 marca 2021

25 marca 2021


1. Słonce wstaje nad lodówką. Znaczy słońce wstając oświetla ścianę nad lodówką. Warto wstać o świcie, by mieć takie obserwacje.


Kosiniak u Piaseckiego. Ziew. Arłukowicz w Graffiti. Należę do ograniczonej grupy, która pamięta, że był Ministrem Zdrowia. Być może dlatego, że kierowana przez niego służba zdrowia wykończyła moją babcię. 

2. W końcu odebrałem twardy dowód rejestracyjny. Miękki stracił ważność dwa tygodnie temu. Jestem debilem, gdyż pani w urzędzie zaproponowała mi, że dowód wyślą pocztą. Ja odmówiłem. Najpierw się musiałem dodzwonić by się umówić na odbiór. To się udało dość szybko. Tydzień zleciał jak z bicza strzelił. Stanąłem w kolejce przed urzędem. Wyszła pani urzędniczka, wezwała. Proces wydawania trwał 10 minut. Zostało mi jeszcze OC – które się kończy za niecały miesiąc – i proces przejmowania Lawiny będzie można uznać za zakończony. 
Wpadłem do Tesco po chleb. W saloniku prasowym promowano książkę Josepha Murphy'ego „Niezwykłe Prawa Kosmicznej Mocy Umysłu”. Przy zakupię można było dostać 20% rabatu na „Potęgę Podświadomości” tegoż autora. Pomimo wszystko się nie zdecydowałem.  

Udało mi się wymienić baterię w iPhonie Bożeny. Nie gubiąc żadnej śrubki, mimo iż jedna wykazywała predylekcję do ucieczki. Na szczęście była na tyle duża, że mogłem ją dostrzec. Sukces. Ale była też porażka. Zamówiłem złą baterię. Zauważyłem to gdy już telefon rozebrałem i wyjąłem starą. Na szczęście jej nie uszkadzając. Już chciałem psy wieszać na sprzedawcy – ale się okazało, że to moja wina. Zamówiłem dobrą. Wymieniłem. Jednak sukces podwójny – dwa razy rozbierałem telefon i dwa razy nie zgubiłem ni śrubki.

Miałem pojechać do Warszawy. Już sobie ostrzyłem zęby na kilka spotkań – chciałem pokazać niedowiarkom, że jednak żyję. Entuzjazm mój zgasiła moja pani doktor –Nie zrobiliśmy jeszcze przeciwciał, więc nie wiadomo czy jest pan odporny. Proszę lepiej uważać. No i tyle by było z życia towarzyskiego w zapowietrzonym mieście. 

3. W „Fakcie” na jedynce zdjęcie ministra Niedzielskiego nad informacją, że Wojewoda Dolnośląski do szpitala tymczasowego kupił stare łóżka z Niemiec. W jednym ze szpitali leżałem na jakimś rodzaju tapczanu. Chyba wolałbym stare łóżko szpitalne z Niemiec. 
Za to na stronie piątej tegoż „Faktu” – materiał promocyjny Link4, o współpracy ubezpieczyciela z Orlenem. „–Sprzedaż produktów ubezpieczeniowych LINK4, spółki z Grupy PZU, przez ORLEN Usługi Finansowe jest dobrym przykładem współpracy polskich firm działających w różnych obszarach biznesowych – podkreśla Patrycja Kotecka, członek zarządu LINK4.
Państwowe spółki wspierają wolne media. Również te publikujące antyszczepionkowe fejkniusy. 

Przeczytałem w „Super Expressie”, że Monika Zamachowska po rozwodzie nie ma zamiaru rezygnować z nazwiska. Przypomniała mi się radość siedzącego w krakenowym ogródku Willa Richardsona, kiedy się dowiedział, że Monika po latach od rozwodu w końcu rezygnuje z jego nazwiska, by stać się Zamachowską. 

Posadziliśmy kolejne dwie choinki. Została ostatnia. 


 

sobota, 20 marca 2021

20 marca 2021



1. Kocio nie lubi kołnierza. Bardzo nie lubi. Za to z łapą się poprawia. Powoli. Ale poprawia. Zaczął chodzić jak człowiek. Wieczorem byliśmy w Sulechowie zrobić Kociowi zastrzyk. Weterynarz, który mówi z identycznym akcentem jak mój dziadek Machl – pochodzi z Ługańska. 
Co byśmy bez tych Ukraińców zrobili. Kocia leczy jeden, na oddziale, gdzie mnie na nogi postawiono z Ukrainy jest i część lekarzy i część obsługi. 

2. „Fakt” zrobił antyszczepionkową jedynkę. Antyszczepionkowy komentarz napisała naczelna. Można do sprawy podejść na dwa sposoby. Albo zgodzić się z głosami, które mówią, że naczelna to idiotka, która puści każdą bzdurę, byle tylko ludność kupiła więcej egzemplarzy. Albo posłuchać tych, którzy mówią, że nic się nie dzieje przez przypadek, że wydawca realizuje politykę. I że to nie jest polska polityka. 
Słyszałem od ludzi, których praca polega na tym, żeby wiedzieć różne rzeczy, że akcja przeciwko AstraZeneca jest – jakby to powiedzieć – nieprzypadkowa. Że chodzi o duże pieniądze. I że – wbrew pozorom – nie jest to walka koncernów farmaceutycznych. 
Jedynka „Faktu” bardzo ładnie wpisuje się w tę teorię. 
Cóż, ż drugiej strony doświadczenie mówi mi, że większość teorii spiskowych jest jedynie teoriami. W praktyce wszystko zwykle jest prostsze. Więc chyba raczej pani Kasia jest idiotką. 
W takim wypadku podejrzane jest, że wydawca wciąż trzyma ją na tym stanowisku. 

3. Przyszła wiosna. Sypnęło więc śniegiem. 
Miał przyjechać potencjalny montujący pompę ciepła. Nie przyjechał, bo coś mu się zdarzyło na budowie w Poznaniu. Może przyjedzie w przyszłym tygodniu. Najwygodniej by było się nauczyć i samemu zamontować. Obawiam się jednak, że przekracza to moje możliwości. Trzeba pompę połączyć z piecem gazowym, który ma ją wspierać w sytuacji, gdy mróz jest tak duży, że pompa nie daje rady. Ech, mógł się człowiek uczciwej roboty jakiejś wyuczyć. 










 

niedziela, 26 kwietnia 2020

24 kwietnia 2020


1. Wyjazd do Warszawy to zawsze zła informacja.
Koło Grodziska audi poinformowało mnie o tym, że pora zająć się układem hamulcowym. Musiałem się skonsultować z red. Pertyńskim, gdyż nie do końca byłem przekonany, że piktogram oznacza hamulce. Red. Pertyński rozwiał wątpliwości. Jednocześnie zabronił mi osobiście zajmować się układem hamulcowym (przy okazji kierowniczym również). To dziwne, gdyż w TVN Turbo, w programie, w którym dwóch antypatycznych (jeden bardziej, drugi mniej) handlarzy samochodami kupuje, cyzeluje i sprzedaje samochody – proces wymiany klocków hamulcowych jest bardzo prosty. Swoją drogą wyobrażam sobie sytuację, w której jeden z bohaterów tego programu trafia na klienta, który oświadcza, że jest widzem programu i jest gotów zapłacić za auto więcej, by nie wygrał ten drugi, bo go nie lubi.

2. Warszawa przywitała mnie korkiem. I zadziwiająco wielką liczbą ludzi na ulicach. Ludzi częściowo bez masek. I nie chodzi mi o to, że mieli maski na ustach i odsłonięte nosy. Chodzi o ludzi bez masek. Zupełnie. Na przykład dwóch rowerzystów, którzy przejechali przede mną na skrzyżowaniu Hożej z Marszałkowską.
Red. Pertyński doniósł z Trójmiasta, że parkingi przy plażach są pełne.
Najwyraźniej są ludzie, którzy uwierzyli, że mają wrodzoną odporność.
W Pałacu od paru tygodni, każdy wchodzący musi stanąć oczy w oczy z kamerą termowizyjną. Jeszcze mi się nie udało uzyskać temperatury wyższej niż 36°C. I to jest zła informacja, bo kiedy zacznie się akcja ścigania zombie mogę być omyłkowo uznany za martwego.
Palacze pałacowi z zaangażowaniem palą dwa razy więcej niż zwykle. Usłyszeli, że nikotyna zmniejsza szanse na zarażenie koronowirusem. Tylko czekać aż znowu ktoś odkurzy pomysł sprzed prawie 30 lat i reaktywuje firmę „Bioferm”. Dziś jeszcze łatwiej byłoby prowadzić ludzi na takie manowce. 

3. Zrobiłem, co miałem zrobić i ruszyłem z Warszawy. Na stacji Orlenu za Strykowem kupiłem płyn odkażający. Zanim kupiłem – zatweetowałem, że płyn na stacji jest. Muszę przyznać, że dawno nie udało mi się rozpętać takiej dyskusji na Twitterze. Dysonans poznawczy najwyraźniej powoduje u niektórych wściekłość. Wielu ludzi uwierzyło, że płyn odkażający „Orlenu” nie istnieje, bo pasuje im to do ich obrazu świata.

Profesor Grodzki wygłosił orędzie. Powiedział, że wybory korespondencyjne są niebezpieczne. Parę godzin wcześniej WHO ustami dr Catherine Smallwood stwierdziło coś zupełnie przeciwnego. Profesor Grodzki już parę razy wykazał swoje oderwanie od rzeczywistości (narty we Włoszech, testy na izbie przyjęć etc.). Ciekawe, czy kiedyś do niego dotrze, że nawet jego najwierniejsi wyborcy w końcu zauważą, że – cytując klasyka – mija się z prawdą nie bez udziału świadomości. Choć w tym przypadku udział świadomości nie musi być wcale pewny.

Czasy mamy dziwne. Można twierdzić, że palenie chroni przed wirusem, można twierdzić, że płyn Orlenu nie istnieje, można, że przychodząca pocztą karta do głosowania roznosi wirusy mimo iż inne przesyłki tego nie robią. Właściwie można wszystko. 

„Fakt” przez dwa dni twierdził, że Prezydent wziął milion złotych kredytu. Na trzeci dzień odkrył, że kredyt był jednak niższy. O ponad połowę. Redakcja największego dziennika w Polsce nie potrafiła dobrze odczytać księgi wieczystej. I co? I nic. Można wszystko.

Dojechałem na końcówkę „Ściganego”. Kiedyś to potrafili robić filmy. 
Kobieta, która w niezapomniany sposób grała rolę Polish Landlady nazywała się Monika Chabrowska. Nie ma nic o niej w Wikipedii. I to jest zła informacja. 

czwartek, 23 kwietnia 2020

22 kwietnia 2020


1. Miałem sen, którego rozmachu nie powstydziliby się twórcy „Incepcji”. Nowy Jork (nie bardzo do Nowego Jorku podobny) (choć jest to na tyle duże miasto, że gdzieś są fragmenty podobne do tych, które mi się śniły) (zresztą w pewnym momencie, idąc przez ten wyśniony Nowy Jork razem z Jamesem Shotterem – moim sąsiadem z Financial Times – zauważyliśmy, że miasto wyglda jak dowolne duże europejskie miasto) i klęska żywiołowa. Tsunami. Trochę jak w tym filmie Rolanda Emmericha z idioteczną sceną, w której ukryci przed zimnem w nowojorskiej bibliotece palą w kominku książki (nie wiem, co ci Niemcy mają z tym paleniem książek) zamiast mebli, czy parkietu. We śnie nawet był statek, który fala wrzuciła między domy. Było spotkanie z przedstawicielami Polonii, którzy mieszkali w domu, w którego ścianach ukryto dziwną mieszaninę śmieci i towarów ze sklepów na przykład historycznych zestawów Lego.
W końcu wody się cofnęły, poszedłem do sąsiedniego hotelu na śniadanie (mój hotel miał zniszczony parter), a tam całe kierownictwo Kancelarii Prezydenta w kowbojskich kapeluszach. Kierownictwo i ksiądz kapelan. Też w kowbojskim kapeluszu. Tego było już za wiele. Postanowiłem nie kontynuować snu. Wstałem.

Wstałem. W sam środek histerii TVN24. Skończył się znany nam świat, bo PWPW zaczęło drukować karty wyborcze, a nie ma jeszcze ustawy o wyborach korespondencyjnych. Mnie tam się wydaje, że wybory korespondencyjne dla seniorów i kwarantannowanych przegłosowano już ze trzy tygodnie temu, więc jest pretekst by zacząć karty korespondencyjne drukować. Ale co ja się tam znam.

Nie słuchałem Mazurka z Hoffmanem na żywo, chciałem sobie go zostawić do śniadania. Niestety RMF24.pl nie opublikował nagrania. I to jest zła informacja.

2. W zatoczce przystanku autobusowego, naprzeciw kuchni rozładowywano harwestera. Przyjechał na podczołgówce. Zjechał z niej o własnych siłach i tyle go widzieli. 15 lat w Lubuskiem nauczyło mnie, że nie każdy las jest tysiącletni. Znaczy prawie żaden taki nie jest. Że większość to zasadniczo pola uprawne, z tym, że żniwa są rzadziej. Dużo rzadziej. Więc nie rzucam się na harwestery powiewając tęczową flagą i krzycząc grinpis. Nawet w Dzień Ziemi. A może zwłaszcza w Dzień Ziemi. Leśnicy więcej drzew sadzą niż ścinają. Na kawałkach lasu, które wycinane były 15 lat temu, nowe drzewa zdążyły już całkiem nieźle wyrosnąć.
Swoją drogą mam wrażenie, że Lasy Państwowe to najlepiej działająca korporacja w Polsce. Ale to inna historia.

Słuchałem – z przerwami – debaty kandydatów. Z przerwami, bo najpierw komputer mi się buntował i wywalało mi Twittera, później – żeby nie zasnąć wykonywałem różne czynności, przez które traciłem zasięg i zrywało mi transmisję. Zdjęłem z kredensu rewolwer czarnoprochowy i załadowałem go Wcześniej na piecu zapaliłem nieco prochu – by sprawdzić, czy jeszcze działa. Proch czy działa. Przy okazji dotarło do mnie dlaczego proch czarny nazywa się również dymnym. Oddałem serię próbnych strzałów. Z czarnoprochowego rewolweru tradycja nakazuje strzelać do butelek na płocie. Niestety nie mam płotu z widokiem na prerię, na której raczej nikt przypadkowy by się nie przypelętał. Do tego celne strzelanie do butelek generuje spore ilości tłuczonego szkła, którego by się mojej osobie nie chciało zbierać. Serię strzałów oddałem więc w kierunku ceglanego muru byłej remizy. Wz wiązku z tym, że nie strzelałem do czegoś konkretnego – nie można powiedzieć żem chybił. Kandydaci mówili wtedy o odnawilnych źródłach energii. Później, za pomocą pasty „Tempo” polerowałem lakier audi. Udało mi się usunąć ślady po ptakach, których wydzieliny wżarły się lakier na tyle, że zwykła myjnia nie mogła ich usunąć. Kandydaci mówili, że kochają zwierzęta. A jeden ma wujka, który pracował na kopalni. No i zdemontowałem rozrusznik z traktorka. Ale wtedy mi się już zawiesiła transmisja na tyle poważnie, że nie chciało mi się jej na nowo uruchamiać. Prezydent w tym czasie sadził drzewa w podwarszawskim lesie.

Przez rok. Może dłużej. Stodoła za naszym płotem (od strony akacji) wystawiona była na sprzedaż przez jednego z trzech (czterech) rolników z naszej wsi. W końcu znalazł się nabywca. Stolarz. (Choć bardziej cieśla) I to jest zła informacja, gdyż ma on maszynę brzmiącą jak syrena strażacka tylko bardziej.

3. Niniejszym pozdrawiam dyrektora (byłego) Zydla. Dyrektor (były) Zydel jakiś czas temu porzucił pracę w Mieście Stołecznym. Prze lata wierzył, że jego praca nie jest związana z polityką. Cytując klasyka (krakowskiego): Bo wiara jest jak dupa, trzeba ją mieć. Prawdopodobnie by mieć tę wiarę musiał porzucić tę pracę. Rispekt – jak to się mawiało na blokowiskach, które dziś są osiedlami apartamentowców.

Zadzwonił do mnie dziennikarz dziennika „Fakt” by mnie zapytać o spotkanie Prezydenta z wicepremierem Sasinem i wicepremierem (byłym) Gowinem. Odpowiedziałem mu – szczerze i prawdziwie – że nic na ten temat nie wiem. I że to, iż ktoś wchodzi do Pałacu nie musi znaczyć, że spotyka się z Prezydentem, gdyż w Pałacu można się spotkać również z kimś innym. Złą informacją jest, że w efekcie przeczytałem tekst: „Takie pytanie Fakt zadał m.in. prezydenckiemu rzecznikowi Błażejowi Spychalskiemu i ministrowi Marcinowi Kędrynie (48 l.). – Nie wiem nic o spotkaniu – powiedział nam Spychalski. To samo przekazał nam Kędryna.” Czyli nie dość, że mianowano mnie ministrem, to jeszcze stwierdzono, że mam już 48 lat. A to dopiero będzie za dwa i pół tygodnia.


środa, 8 sierpnia 2018

6 sierpnia 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Tym razem obudziła mnie piła łańcuchowa konkretnego sąsiada. Konkretnie tego konkretnego, którego obejście jest między nami a kościołem. Robi chłop drewno. Na zimę. Albo na handel. 
Szybka prasówka. Tygodniki, rubryki plotkarskie. „Wprost”, jak to „Wprost”. Większa połowa o lewicach. Gociek z Gmyzem bez informacji z MSZ. Sygnalista jakoś specjalnie się nie kryje z tym, że większość jego rubryki to realizacja interesów. Mam narastające wrażenie, że byłbym w stanie robić najlepszą rubrykę plotkarską w mieście. I to jest zła informacja, bo jej przecież robił nie będę.

2. Od dawna chwalę „Fakt”, że ma najlepiej robione teksty polityczne w mieście. Że na jeden, tysiąc znakowy tekst miewają materiału, z którego gwiazdy naszej publicystyki typu Michała Krzymowskiego zrobiłyby wieloodcinkowe story.
Roberta Felusia – naczelnego „Faktu” znam z ćwierć wieku. Pracowaliśmy razem przy Wielopolu, w Pałacu Prasy – byłym budynku IKC.
Swoją drogą, nie wiedziałem, że Marian Dąbrowski, twórca Ilustrowanego Kuryera Codziennego był fundatorem krakowskiego Pomnika Nieznanego Żołnierza. Krakowska legenda głosi, że Dąbrowski w testamencie zarzekł, że Pałac Prasy ma po wsze czasy być siedzibą prasy. Spadkobiercy te wsze czasy skrócili chyba do 2011 roku. I to jest zła informacja, bo pan Marian chyba zasłużył sobie, by jego polecenia traktować poważnie.

3. Ale nie o tym. Zaraz się okaże, że przyjdzie mi cofać moje dla „Faktu” pochwały. I nie chodzi tu o prostą politykę, bo dziennikarz jest od tego, żeby się czepiać. Chodzi o to, że dobry dziennikarz czepia się w sposób bezdyskusyjny.
„Fakt” przyczepił się prezydenckiej wizyty w Australii. A jako że specjalnie nie było czego – zaczęli kombinować. Nie będę przeprowadzał analizy tekstu, w którym Mikołaj Wójcik widzi problem w konieczności lotu ochrony czy tym, że wcześniej do Australii poleciała grupa przygotowawcza. [Była kiedyś taka wizyta, która nie została odpowiednio przygotowana i wiemy jak się to skończyło]
Problem polega na tym, że jestem się w stanie założyć, kto ten temat „Faktowi” nadał. I gorszą informacją jest nie to, że akurat ta osoba to zrobiła, a to, że „Fakt” to łyknął. A ja już nie mogę tak redakcję chwalić.

czwartek, 11 sierpnia 2016

10 sierpnia 2016



1. Obudziło mnie koło piątej. I to jest zła informacja. Próbowałem spać dalej – bez efektu. Obejrzałem więc trzy odcinki serialu. Zasnąłem dopiero przy poranku TokFM. Zasnąłem na tyle dobrze, że nie zapamiętałem ani kto prowadził, ani kim byli goście.
Ubrałem się wyjściowo. Po roku w garniturach na wsi chodzę w byle czym. W pełnym tego określenia znaczeniu. Więc gdy wybieram się do miasta staram się wyglądać przynajmniej jak pracownik budowlany, który na chwilę porzucił miejsce pracy, by w pobliskim markecie kupić wodę o smaku „3 cytryny”.
No więc ubrałem się wyjściowo, zagoniłem koty do domu, otworzyłem bramę, wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk – a tu nic. Akumulator zdechł. Podłączyłem prostownik – nie dał rady. Poszedłem do sąsiadów po drugi. Zaczął ładować. Wylałem garnek nakapanej wody i zacząłem rżnąć drewno krajzegą. Zapełniłem cały wózek i dotarło do mnie, że nie za bardzo mam gdzie to drewno układać. Wziąłem więc siekierę i zacząłem rąbać zalegające pod murem pniaki. Rąbiąc zrozumiałem, że rąbanie to było coś, czego mi było bardzo brak. Od razu poczułem się lepiej. I przypomniało mi się, że mam naładowany akumulator, który został po przedświątecznej jeździe bez alternatora.
Akumulator w E32 jest pod tylnym siedzeniem. Mając praktykę można go wymienić dość szybko.

2. Pod Mrówką zaczepiło mnie trzech czerwonych z przepicia czterdziestoparolatków. Tłumaczyli, że wracają z Woodstock i że brakuje im do piwa. Było to o tyle dziwne, że piwa już mieli w rękach. Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdyby powiedzieli, że wracają ze Światowych Dni Młodzieży to czy bym im dał. Ale chyba też nie.
W Mrówce kupiłem klucze potrzebne do dokręcenia cybantów. W Tesco – dziennik „Fakt” i pilarkę elektryczną Straus. Ponoć austriacką.
Kiedy wyszedłem – panowie od Woodstock leżeli w rowie koło parkingu i sącząc piwo kontemplowali Chrystusa. Na stacji próbowałem dopompować koła. Z tylnymi udało mi się bez specjalnego problemu. Z przednimi – wręcz przeciwnie. Kiedy ruszałem – panowie od Woodstock ładowali się do chyba Astry na dolnośląskich blachach. Więc chyba faktycznie wracali z Kostrzyna.
W domu skręciłem nyple tak, że przestało ciec. Przy okazji okazało się, że niskie ciśnienie ciepłej wody wynika nie z problemu z zaworem, tylko baterią. I to jest zła informacja, bo wymiana baterii wymaga sporej rujnacji.

3. Zmontowałem ponoć austriacką pilarkę marki Straus. Nalałem olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Podłączyłem przewód zasilający. I okazało się, że ponoć austriacka pilarka marki Straus nie działa. Wylałem więc z niej olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Rozmontowałem części pakując do odpowiednich foliowych worków. Wszystko wsadziłem do pudełka. Na koniec znalazłem paragon. No i wytarłem olej. W tych miejscach, w których musiał być wytarty.
Wróciłem do rąbania. Jako rębacz nie zarobiłbym na chleb, gdyż nie rąbię wystarczająco efektywnie. I to jest zła informacja, bo tak – miałbym jeszcze jeden fach w ręku.

Bartek – młodszy syn sąsiada Tomka mówi tylko końcówki wyrazów. Kto ma zrozumieć – zrozumie. Karol, jego brat zanim zaczął mówić, że tak powiem – werbalnie, mówił ręką. Robił to tak sugestywnie, że kto miał zrozumieć – zrozumiał. Ja miałem problem, kiedy opowiadał, że na polu za domem wylądował balon. Kiedy usłyszałem o co chodzi – dotarło do mnie, że Karol przed chwilą wszystko mi dokładnie pokazał.
W każdym razie Bartek mówi o mnie całym słowem. Nie wiem, czym sobie na taki przywilej zasłużyłem.


Wracając do „Raportu Pelikana”. Dr Cenckiewicz wyciągnął jakiś kwit, z którego może wynikać, że słynny wybuch gazu w Gdańsku, na początku lat dziewięćdziesiątych to spieprzona akcja służb specjalnych. Cóż, gdyby ktoś chciał pisać taki polski thriller polityczny powinien go osadzić w czasach prezydenta Wałęsy. Political fiction powinno być choć trochę prawdopodobne.


sobota, 30 stycznia 2016

28 stycznia 2016


    1. Policja nawiedziła młodzieńca, który w dość [trochę wstyd przyznać, że mnie takie rzeczy bawią] zgrabny sposób przemontował film z Panem Prezydentem, wyszło, że się on zatacza i zabiera wieniec spod pomnika chyba Dmowskiego. Zrobiła się burza, której nie nazwę tak, jakbym chciał.
    Pan Prezydent na Twitterze od sprawy się odciął. I właściwie byłoby na tyle, żeby nie to, że pewien problem jest. Pojawiły się głosy, że trzeba natychmiast zlikwidować przepis dający tę specjalną ochronę Głowie Państwa, że prokuratorzy będą tego przepisu nadużywać i że będzie on służył do tłumienia wolności wypowiedzi w Sieci. Cóż, gdyby tak miało być, to by już było. A nie jest.
    A jednocześnie co jakiś czas pojawia ktoś, kto po prostu przegina.

    W każdym razie na koniec się okazało, że Policja weszła w sprawie gróźb karalnych, a nie obrazy Majestatu. Ale jak już się zdążyliśmy przekonać – w polskich mediach prawda ma ograniczone znaczenie.

    Jakiś czas temu rozmawiałem z cenionym korespondentem cenionego, zagranicznego dziennika. Narzekał, że praca jego jest trudna, bo nie ma czego czytać. „Gazeta Wyborcza” stała się aktywnym uczestnikiem walki politycznej – z dziennikarstwem jej działania mają mało wspólnego, do „Gazety Polskiej” przekonać się nie może. „Rzeczpospolita” to już nie to, co kiedyś. Co więc biedak ma robić. Powinienem był go odesłać do „Faktu”, ale o tym nie pomyślałem. I to jest zła informacja.

    2. Z Druhem Podsekretarzem pojechaliśmy do Pałacu witać Chorwatkę. Było godnie. Zawsze jest godnie. Mamy jeden z lepszych ceremoniałów jaki widziałem. U Niemców trzeba przejść przez pałac, co jest mało logiczne. Chińczycy witają pod dachem – w wielkiej sali Pałacu Ludowego. I mają podskakujące dzieci. Ukraińcy witają właściwie na ulicy. Rumuni – w parku. Francuzi na dziedzińcu szpitala. A my – jak trzeba. Przed wejściem.

    Chorwatka [przez niektórych urzędników nazywana chyba z przyzwyczajenia Chorwatem] i Pan Prezydent z Pałacu udali się do Krajowej Izby Gospodarczej. Było tam ciasno. Bardzo ciasno – i to jest zła informacja. Wśród widzów z radością zobaczyłem prezesa jednej z agencji, któremu w listopadzie nie udało się zachować pełni przytomności w pekińskiej filharmonii. Tym razem też przysnął. Podczas przemówienia szefa Hrvatskiej Gospodarskiej Komory. Podczas przemówień prezydenckich walczył dzielniej.

    3. Na oficjalnym wydawanym na cześć Chorwatki obiedzie niestety nie ubierało się smokingów. A na to byłem przygotowany. Więc to była zła informacja. Poleciałem więc do „Próchnika” do Złotych Tarasów by spróbować wymienić garnitur na mniejszy. Wymienić się nie udało, za to pan sprzedawca najpierw wyjaśnił mi, że ten co mam nie jest wcale zbyt duży. Wymierzył tylko o ile muszę skrócić spodnie i wysłał mnie do pani w pralni, która zrobiła to strasznie szybko, ale i tak na ostatnią chwilę.

    Obiad był dla mnie ciężkim przeżyciem. Opiszę to kiedyś we wspomnieniach. Albo i nie.
    W każdym razie Państwo Polskie wisi mi jakiś medal.

    W nocy, zasypiając oglądałem sejmowe głosowania. Nie widać specjalnej przyszłości przed Platformą. Co trzeba mieć w głowie, żeby zamiast korzystać z tego, że jeden poseł strony rządowej nie głosuje tylko drzemie w palarni, więc przewaga jest o jeden głos mniejsza – żądać jego powrotu na salę obrad?




niedziela, 27 września 2015

27 września 2015




1. Wstałem zbyt wcześnie. Wlazłem więc do wanny. W wannie, jak to w wannie wessał mnie Twitter. Tajmlajn przeżywał materiał kolegi redaktora Wójcika o tym, że PAD się spotkał w czwartkowy wieczór z Jarosławem Kaczyńskim. Kolega Redaktor użył pewnej liczby przymiotników, jakie przystoją jego periodykowi [muszę chyba na jakiś czas przestać pisać, bo przekraczam właśnie pewną granicę formalną]. Przymiotniki te przysłoniły niektórym właściwą treść. I to jest zła informacja.
Mój ulubiony redaktor naczelny tygodnika, który jako jedyny wyłamuje się z trendu wpływów reklamowych, walnął – delikatnie mówiąc – niezbyt rozsądnego tweeta. Wieść gminna niesie, że kontem rzeczonego pana zajmuje się pani, która staje na głowie, żeby nieco te tweety przyszlifować. Jej pryncypał wciąż nie ogarnia nowych mediów

2. W Makro już stoją znicze. Jeszcze tydzień i pojawią się ozdoby choinkowe. Pory roku w Makro zmieniają się szybciej niż w supermarketach. Niechęć do poznawania nazw warszawskich ulic kosztowała mnie pół godziny. Zamknięto Niemcewicza. Po drodze były informacje, ale nic mi nie mówiły. Więc razem z setką innych kierowców zwiedzałem Ochotę. Złą informacją jest, że zamiast szukać swojej drogi jechałem za stadem.
Przez część dnia pani Premier walczyła z hejtem. Na choroby autoimmunologiczne podaje się chyba sterydy.
  
3. Wieczorem wpadłem na chwilę do Muzeum Powstania na imprezę z okazji zamknięcia „Pokoju na lato” [właściwie to chyba pretensjonalna nazwa]. Tu powinienem się po raz kolejny zachwycić kulturotwórczą rolą Muzeum. Ale to by było zbyt oczywiste.
Później oglądaliśmy „The Casual Vacancy” nazwane nie wiedzieć czemu „Trafnym wyborem”. Pani J. K. Rowling potrafi. Serial warto obejrzeć choćby dlatego że jest ładny. Finał może na niektórych działać depresyjnie. I to jest zła informacja.




czwartek, 2 kwietnia 2015

1 kwietnia 2015


1. Zupełnie nie pamiętam poranka. Jednak kręcenie kilometrów jest jest męczące.
Tyle, że Bożena powiedziała, że w Rokitnicy spadł śnieg i jest biało.
Koło południa wsiadłem w samochód i pojechałem najpierw do Reduty (która wbrew pozorom nie jest w miejscu reduty Ordona), żeby wypłacić pieniądze. Później do mechanika Jacka, żeby mu zapłacić za czynności wykonane z Suburbanem. A na koniec do BMW, żeby oddać Active Tourera.
Przy okazji zobaczyłem nową jedynkę. Jest ładniejsza. Nikt jej z tyłu już nie pomyli z hyundaiem (oczywiście – póki nie wypuszczą nowego hyundaia, który znowu będzie dziwnie podobny)

2. Szedłem sobie spokojnie Wołoską, kiedy zadzwoniła Józka. Powiedziała, że jakiś zły człowiek walnął w nią w alejach Niepodległości. Właściwie nie wiem, kto w kogo walnął. Ważne, że jego wina. Ale to wszystko to zła informacja, bo trzeba się będzie beemką zajmować. A Bożena potrzebuje jej, żeby dojeżdżać do pracy. Boję się, że będę musiał znaleźć jakiegoś prawnika od odszkodowań. Dwudziestosześcioletnie E32 dla ubezpieczyciela pewnie jest warte tyle, co złom. Dla nas to auto jest warte dużo więcej.

3. Wieczorem w Krakenie złapała mnie afera „Faktu” dotycząca matki kandydata Dudy. Za bardzo się tu zachwycałem nad rzetelnością tego dziennika. Dostali od – jak słyszę ponoć – osobiście Wiplera film. Puściliby go. Opisali. Nie miałbym pretensji. Ale nie wystarczyło. Musieli napisać, że kandydat namawiał matkę na łamanie prawa. No i że prowadzenie kampanii na uczelni jest zabronione. Nie jest. Zabronione jest w szkołach. 'Szkoły wyższe' ustawowo 'szkołami' nie są. Tak jak 'studenci' nie są 'uczniami'. Więc akurat tu złamania prawa nie ma. Nie przedstawili też żadnego dowodu, że Kandydat namawiał matkę na zbieranie podpisów podczas zajęć.
Tak ich chwalę. Tak bronię. A oni tak się zachowują.
Chyba zbyt blisko Newsweeka się ich redakcja mieści i fluidy przez klimatyzację przechodzą.

W nocy próbowałem przez chwilę oglądać odcinek „Służb Specjalnych” niestety za dźwięk odpowiadał jakiś nasz rodak, więc nic nie mogłem ze ścieżki dialogowej zrozumieć. I to jest zła informacja.    

sobota, 28 lutego 2015

27 lutego 2015


1. Musiałem użyć budzika. Staram się żyć w ten sposób, żeby nie musieć tego robić. No więc wstałem, wziąłem prysznic (nie pomógł – dalej spałem) ubrałem się, poszedłem do sklepu, gdzie kupiłem

dwa banany, butelkę Kingi Pienińskiej i pół litra Jacka Danielsa. Ze sklepu, piechotą udałem się na Nowogrodzką, po drodze czytając jak red. Wójcik prostuje, co napisałem o tzw. drugim zegarku ministra Kamińskiego w poprzednich Negatywach. „Fakt” przywiązuje większą wagę do faktów niż niejedna gazeta, której dziennikarze mają się za lepszych.

Razem z kolegą Rybitzkim wsiedliśmy do Dudabusu. Pan o fizjonomii SS-mana, przedstawiający się „biuro prasowe” wygnał nas na tył autobusu. Pilnując byśmy się nie zmieszali z młodzieżówką PiS. Autobus ruszył. Na placu Zawiszy minęliśmy redaktora Gmyza. Nie, żebyśmy pana redaktora zauważyli, zauważyliśmy tweeta w którym to konstatował.
Jechaliśmy na zachód Autostradą Wolności, rozmawiając z red. Pereirą o „Zwykłym polskim losie”. Redaktor Pereira tłumaczył, że pomysł zamordowania milicjanta to nie są żadne śmichy-chichy. Trudno się było z nim nie zgodzić. Ten milicjant mógłby być czyimś ojcem. Mógł na przykład być ojcem Jurka Owsiaka.
I wtedy Polska by była zupełnie inna niż jest. Podróżujące z nami panie redaktorki nie mogły uwierzyć, że książka kończy się w październiku 1992 roku.
Mnie się przypomniała dykteryjka, którą przed kilkunastu laty usłyszałem od red. Rumianka.

Redaktor Rumianek karierę telewizyjną rozpoczynał od pracy w Redakcji Wojskowej TVP. I jako reporter tejże redakcji leciał kiedyś dokądś helikopterem z Ministrem Obrony Narodowej. I rzeczony minister zaczął opowiadać pewną zabawną (w swoim mniemaniu) historię. Otóż była jednostka wojskowa, w której nie było „niepowrotów”. Znaczy, żołnierze z przepustek wracali zawsze na czas. A nie dość, że wracali, to jeszcze niechętnie na te przepustki jeździli. Rzecz była na tyle podejrzana, że aż przeprowadzono śledztwo. Niczego nie wykazało, więc wysłano agenta undercover. No i rzeczony agent wykrył, że jednostka przez ścianę sąsiadowała z ośrodkiem opieki społecznej. Żołnierze odkryli, że przez strych da się do tego ośrodka wejść, porwali stamtąd kilka umysłowo cofniętych dziewcząt i zainstalowali je gdzieś w koszarach i uprawiali z nimi seks. Taka sytuacja.

Redaktor Rumianek dziwił się wtedy, jak minister może takie rzeczy opowiadać dziennikarzom i jeszcze się z tego śmiać. Minister. No właśnie nie pamiętam. Może to był wiceminister. Nazwiska nie pamiętam, ale jakoś mi się skojarzyło.

Dwa razy przez autobus przebijał się operator TVN taszcząc kamerę. Za każdym razem mówił, że przeprasza, że jest w ciąży. Humor operatorów jest nie do podrobienia. Kiedy przebił się na przód za drugim razem i przez czas dłuższy kręcił to drogę, to Kandydata na tył przyszedł pan z biura prasowego (ten o fizjonomii SS-mana) i poprosił dziennikarza TVN, żeby ten wywarł presję na operatorze, żeby już skończył. Dziennikarz TVN skądinąd rozsądnie zapytał, dlaczego on (człowiek o fizjonomii SS-mana) sam mu tego nie powie. Człowiek (o fizjonomii SS-mana) odpowiedział, że nie chce wywierać presji na wolne media. Co było nawet śmieszne.

Rozmawialiśmy z paniami redaktorkami o kondycji dziennikarstwa. Na przykład o tym, że starszy analityk Szacki rozwinął skrzydła od czasu, kiedy przestał pracować w Gazecie. No i usłyszałem, dlaczego starszy analityk Szacki jest starszym analitykiem. Otóż wcześniej analitycy w think tanku „Polityki” dzielili się na młodszych analityków i analityków, ale stwierdzono, że młodszy analityk nie brzmi wystarczająco prestiżowo, więc młodsi analitycy stali się analitykami, a analitycy – starszymi analitykami. Logiczne.

Nie można było oczywiście ominąć tematu „Durczoka”. Postawiłem tezę, że większości polskich mediów trudno zajmować się tematem molestowania, bo większość miała jakiegoś naczelnego, który miał zwyczaj romansowania z pracownicami. Niektórzy z tych naczelnych wciąż są naczelnymi. Na mediach elektronicznych znam się słabo – ci, którzy się znają lepiej mówią, że specyfika pracy powoduje, że przez lata takie zachowania były tam oczywiste.
Na mediach papierowych znam się lepiej. Redaktor Pereira raczył powątpiewać, że napiszę „Adam Michnik”. Napisałem. Mogę napisać jeszcze „Grzegorz Lindenberg”, mogę np. „Piotr Najsztub”.
Problem polega na tym, że coś, co w korporacyjnej Ameryce jest potępiane od wielu lat, w Polsce zaczyna być od niedawna. I właściwie trudno powiedzieć, od kiedy jest. Zresztą nawet kobiety nie są tak jednogłośne w potępianiu tego rodzaju zachować u szefów. Potępiają zdecydowanie te, które nie mają takich doświadczeń. Choć nie do końca. Jedna z moich młodszych koleżanek napisała na fejsie przed paroma dniami, że Durczoka nie żałuje, ani mu nie współczuje. Że pracuje w korporacji i ma nadzieję, że teraz, nareszcie, paru gości zostanie skłonionych do tego, żeby się nad sobą porządnie zastanowić.
Pamiętam, że tej koleżance uwiedzenie bezpośredniego przełożonego zajęło kiedyś parę tygodni.

W każdym razie teraz ten, kto podważa wiarygodność tekstów we „Wprost” jest za molestowaniem. I to jest zła informacja.

2. Dojechaliśmy do Władysławowa (nie mylić z Władysławowem) Dudabus zatrzymał się przy gminnym ośrodku zapobiegania nie pamiętam czemu. Kandydat wysiadł, wygłosił przemówienie, później dyskutował z obywatelami. Jeden zaczął krzyczeć, że nie pozwoli złego słowa powiedzieć na Edwarda Gierka, trochę bez sensu, bo Kandydat akurat mówił, że zadłużenie z czasów Gierka było niższe niż to, które powstało w ciągu ostatnich lat. Ale reszta obywateli zakrzyczała obywatela się awanturującego. Ja udałem się do pobliskiego sklepu spożywczo-monopolowego, gdzie się okazało, że poza alkoholem można kupić jedynie batoniki. Za radą pani sprzedawczyni wziąłem Grześka – Toffi, którego zjadłem ze smakiem. W gminie Władysławów są bunkry, czyli jest zajebiście.
Bunkry, czyli bardziej schrony bojowe wybudowano w 1939 roku, po czym wycofano się bez walki. Zabrakło kogoś, kto by zaprotestował – i żądał, żeby zamiast fortyfikacji wybudowano przedszkole.

Kandydat zostawił w autobusie iPada. Niestety zahasłowanego, a już myślałem, że się zabawię w prof. Kuźniara.
Mieliśmy ruszać, ale zgubiła się ekipa TVN. Redaktor Pereira sugerował, żeby jechać bez nich. Żartowniś.
Ruszyliśmy do Turka. Tak, wiem, że odmienia się – Turku, ale co ja poradzę, że mnie Turek śmieszy.







Turek spore miasto. Ze słusznej wielkości rynkiem. Przy rynku kebab. Turecki kebab. Znaczy tak się nazywa. Znaczy nie tylko mnie Turek śmieszy.
Na rynku kamień. Na kamieniu napis: „Jesteśmy w Unii Europejskiej. Turek. 1.05.2004” Przypomniał mi się wstęp do Winnetou, w którym Karol May napisał – „Turcja, ten chory człowiek Europy”.




Kandydat wygłosił przemówienie, porozmawiał z mieszkańcami i poszedł pod kościół złożyć kwiaty pod tablicą pamięci Lecha Kaczyńskiego. Obok była druga poświęcona zamordowanym w Katyniu mieszkańcom ziemi turkowskiej. 78 nazwisk. Obok tablica poświęcona turczanom zamordowanym przez hitlerowców w obozach i więzieniach – ze dwa razy więcej nazwisk.
Aż mnie kusiło, żeby metodą dr. Kunerta poszukać powtarzających się nazwisk. Niestety musieliśmy się spieczyć.
Wróciliśmy na rynek, gdzie Kandydat udzielał wywiadu lokalnej telewizji, a panowie z biura prasowego pilnowali (również stosując nielegalnie przymus bezpośredni), żeby nikt nie wszedł w kadr.
Na balkonie kamienicy obok kebabu wisiał napis – „Mówimy nie decyzji Komisji Europejskiej w sprawie zamknięcia elektrowni i kopalni »Adamów«”. To ma być pierwsza polska elektrownia zamknięta ponoć w związku z polityką klimatyczną. Węgiel się ponoć i tak powoli kończy, ale jeszcze na dobrych parę lat by starczyło. Przy minimum samozaparcia by się dało w Brukseli załatwić przesunięcie decyzji. Ale kogo w Warszawie może interesować coś, co się nazywa Turek.
I to jest zła informacja.
Przysłuchiwałem się dyskusji grupki stojących z boku obywateli, którzy najpierw się zastanawiali, czy Kandydat jest wierzący, później na chwilę przywołali temat ułaskawienia, by przejść do osoby lokalnego dziennikarza rozmawiającego z Kandydatem. Pani mówiła, że go nienawidzi, bo kiedyś była jego sąsiadką, a on głośno w nocy imprezował, więc nie mogła spać. Nienawidziła go tak bardzo, że powtarzała to kilka razy.

Z Turka, no dobra, z Turku ruszyliśmy do Słupcy. Kandydat przyszedł do nas przez chwilę porozmawiać. Opowiedzieliśmy mu o konferencji, którą zwołał wcześniej kierownik sztabu pana Prezydenta, wyciągając sprawę ułaskawienia. Kandydat odpowiedział, że wszystko, co miał do powiedzenia w tej sprawie powiedział cztery lata temu. Po tym, kiedy prokuratura śledztwo umorzyła nie dopatrując się sensu w złożonym przez Kancelarię Prezydenta Komorowskiego zawiadomieniu.


Swoją drogą tekst redaktora Krzymowskiego byłby kuriozalny, gdyby nie to, że ostatnio w „Newsweeku” i na „naTemat” takie teksty powoli stają się normą. Mocny tytuł, ciut słabszy lead. I później właściwy tekst, w którym wszystko się nieco rozmywa.

Reporter TVN koniecznie chciał, żeby Kandydat sprawę skomentował. Zastanawialiśmy się nawet ile razy będzie pytanie powtarzał. Metoda red. Rachonia jest dziś bardzo popularna. Kandydat coś odpowiedział i najwyraźniej nie dał się na niczym złapać, bo nic z pracy ekipy TVN nie załapało się do wieczornych Faktów.

W Słupcy stanęliśmy na pustym targowisku. Na którym ktoś sprzedawał kolekcję antycznej elektroniki. Telewizory kineskopowe, magnetowid, resztki po drukarkach HP i kilka kilkunastoletnich telefonów komórkowych. Dudabus stanął między ZUS-em, Galerią Słupecką, Szaletem Miejskim i Strażą Pożarną. Kandydat wygłosił przemówienie i porozmawiał z mieszkańcami. W Galerii Słupeckiej jest sklep chiński, można też kupić utensylia konieczne przy produkcji domowych wędlin.

W Słupcy zjedliśmy obiad. Przy obiedzie odbyłem nieprzyjemną rozmowę na temat dziennikarstwa motoryzacyjnego. Jedna z pań redaktorek. Konkretnie red. Baranowsk,a była na prezentacji Qashqaia w Chorwacji. Trafiła do samochodu z dwoma młodymi ludźmi z jakiegoś tam portalu, którzy opowiadali jakie cudowne jest życie dziennikarzy motoryzacyjnych bo samochody mają za darmo porządne, mogą podjechać pod uczelnię i laski rwać, a na karty paliwowe robić zakupy na stacjach benzynowych. Żeby nie wstyd, który mi po wybitej w Navarze szybie został, to bym zadzwonił do Doroty i spróbował ustalić co to za młodzieńcy byli. Żeby jakąś zemstę wymyślić, bo po takim czymś trudno dowodzić, że pięciogwiazdkowy hotel nie wpływa u normalnych a na ocenę samochodu.

3. Ze Słupcy ruszyliśmy do Wrześni. Września to słusznej wielkości miasto. Dudabus stanął na płycie rynku. Przedstawiciele mieszkańców czekali z transparentami. Okazało się, że miejscowy PiS-owski aktyw nie zorganizował nagłośnienia. Co zostało źle odebrane przez obecnych. Rozmawialiśmy z paniami, które zaczęły narzekać na powstającą fabrykę Volkswagena. Brzmiało to tak – z warszawskiego punktu widzenia – abstrakcyjnie, że aż zaczęliśmy je dopytywać. Cóż złego jest w sukcesie ministra Piechocińskiego? Ze dwa tysiące nowych miejsc pracy. Panie odpowiedziały, że by wolały, żeby te miejsca pracy były w polskim przedsiębiorstwie, bo oddano ziemię Niemcom, a bez ziemi nie ma Polski. Panie nie były opisywanym wielokrotnie typem z moherowym beretem. Nie były specjalnie stare i nie sprawiały wrażenia excusez le mot pierdolniętych. Wtedy mi się przypomniało, że znam już kilku Wielkopolan, którzy organicznie nie znoszą Niemców. A to Września. Miasto niby spore, ale nie aż tak, żeby się osobiście nie znało rodzin tych dzieci od strajku.

Kandydat rozmawiał z obywatelami. Ja słuchałem jak dwóch panów z boku rozmawia o tym, że nie bardzo rozumieją jak się to stało, że we Wrześni wciąż wygrywa PO. Tylko przez chwilę nie rozumieli, bo szybko sobie wyjaśnili, że ludzie narzekają, a później – jak przychodzi co do czego – nie idą na wybory. Kandydat poszedł złożyć kwiaty najpierw pod pomnikiem pomordowanych przez UB, później pod pomnikiem tych dzieci od strajku. Strasznie ten pomnik jest brzydki. I to jest zła informacja.
Wcześniej miała miejsce dość zabawna sytuacja, bo miejscowy aktyw nie był pewien, czy są przygotowane kwiaty do złożenie przez kandydata, więc wykonano parę nerwowych ruchów. Ważne, że się okazało, że wszystko jest w porządku. Kandydata specjalnie – jak usłyszałem – przeprowadzono dwa razy pod ratuszem, żeby wyprowadzić z równowagi urzędujących tam urzędników. Naród wrzesiński bardzo był obecnością Kandydata podekscytowany, jedna pani nawet wręczyła mu telefon, żeby porozmawiał z jej córką. Później jeden pan powiedział, że to historyczny dzień dla Wrześni.

Z Wrześni ruszyliśmy kulczykowym odcinkiem Autostrady Wolności do Konina. Redaktor Pereira udał się na przód, by przeprowadzić z Kandydatem rozmowę. Zrobiło się nerwowo, gdyż usłyszeliśmy, że Kandydat z Konina wraca samochodem, więc szans na rozmowy później już nie będzie. Panie redaktorki z jednej strony chciały z Kandydatem porozmawiać, z drugiej nie chciały przerywać redaktorowi Pereirze. Nawet oferowałem im pomoc, ale postanowiły zaczekać.

Redaktor Pereira nagrywał do samiuśkiego Konina. W którym, w auli jakiejś szkoły było zebranie z aktywem. Kandydat wygłosił bardzo dobre przemówienie, odebrał do dzieci kwiaty, zrobiono mu z nimi zdjęcie. Porozmawiał bezpośrednio z ludźmi. Po czym odpowiedział na pytania lokalnych mediów. Między pytania lokalnych mediów z energią, jak podczas konferencji w KPRM, wbił się redaktor Pereira, który zacytował tweet niejakiego Niklewicza cytującego słowa premier Kopacz, że najbliższych latach Polska ma stać się jednym z 20 najbogatszych krajów świata. Kandydat odpowiedział, że się z tego cieszy.
Chodziło o to, że wcześniej Kandydat coś takiego powiedział, a kiedy to powiedział, to na oficjalnym koncie prezydenta Komorowskiego pojawił się komentarz, że to jest całkowicie nierealne.

Ze szkoły pojechaliśmy pod jakiś chyba kościół. Złożyć kwiaty pod tablicą. Piszę chyba kościół, bo architekt pozwolił sobie na wiele. Na fasadzie budowli przedstawiono symbolicznie ważne wydarzenia z życia św. ojca Kolbego. Nowatorsko przedstawiono.

Zapytano nas, czy się obrazimy, jeżeli kandydat pojedzie w Dudabusie jeszcze z godzinę, a później przesiądzie się do służbowej Octavii. Powiedzieliśmy, że się nie obrazimy.
Ruszyliśmy. Kandydat przyszedł do nas na tył i do samej Warszawy, znaczy z dwie i pół godziny rozmawialiśmy. Dla tej rozmowy opłacało się przemęczyć te kilkanaście godzin. Znam Kandydata dobrze i od dawna. Bardzo dawna. Wciąż mnie zadziwia.

I tu się muszę przyznać, że mój perfidny plan z ósmej rano spalił na panewce. Otóż przy pomocy przemyconej na pokład Dudabusu flaszki Jacka Danielsa chciałem wprowadzić nieco pamiętanej z czasów licealnych świeżości. Niestety się okazało, że właściwie nikt nie chce w tym performance uczestniczyć. Coś tam wypił red. Pereira. Usta zamoczył kolega Rybitzki, więc właściwie musiałem wypić flaszkę sam. Nie był to dla mnie jakiś specjalny wyczyn. Przez cały czas udało mi się trzymać fason, poza jednym momentem, kiedy w dość nowatorski sposób próbowałem analizować historię Rabacji Galicyjskiej. Zrobiło się wtedy przez chwilę bardzo cicho.
Następnym razem muszę wziąć mniejszą flaszkę.




czwartek, 26 lutego 2015

26 lutego 2015


1. Bożena parę dni temu była na premierze „Marii Stuart”. Przyniosła stamtąd marcową (jak wiadomo mamy już marzec) „Urodę Życia”. Ja tam się odbiłem już od edytorialu, Bożena poczytała więcej. Wywiad z Izą Kuną. Opowiadała o swoim ojcu, który mimo kryzysu, kartek, zawsze jakoś doprowadzał do tego, że lodówka była pełna. „Zawsze wszystko było”. „Jakimś sposobem”. Ojciec pani Kuny był szefem kadr w dużym zakładzie w małym mieście.
Szkoda, że „Resortowe dzieci” są tak złą książką. Jeszcze chwila i nikt nie będzie się zastanawiał jakim sposobem za komuny jedni mieli dobrze, inni źle. Oczywiste będzie, że ci, który mieli dobrze potrafili się jakoś zakręcić, a ci, którzy nie – nie.
I to jest zła informacja.

2. Razem z moim ulubionym wydawcą pojechaliśmy do mojego ulubionego sklepu z zegarkami. Sklepu, który był tak ważny w karierze ministra Nowaka. Panowie ze sklepu powiedzieli, że minister Kamiński nie był ich klientem. Gdyby był, to by pewnie nie powiedzieli, że był, ale tym razem wyraźnie powiedzieli, że nie był. Więc raczej nie był.

W sklepie można kupić zegarki marki Paul Picot ale modelu, który jest w posiadaniu ministra Kamińskiego nigdy nie mieli. Zresztą wypowiadali się o tym konkretnie zegarku z pewnym dystansem. Z tego dystansu wyniosłem, że kupić go to trochę jakby się zdecydować na limitowaną wersję opla Astry – myśląc, że będzie to kiedyś egzemplarz kolekcjonerski.
Dużo ciekawszy jest drugi zegarek odnaleziony przez „Fakt” na ręku pana Ministra. Schwarz Etienne to firma z większymi tradycjami. Panowie przeglądali strony internetowe i nie mogli znaleźć modelu Roma La Classica w cenie 30 tys. złotych. Wciąż wyskakiwał im złoty za 20 tys. dolarów.

Panowie byli wyraźnie dotknięci słowami prezesa Kaczyńskiego o ludziach noszących zegarki za ponad 30 tys. złotych. Tłumaczyli, że mądrze kupowane są dużo lepszą lokatą kapitału niż lokaty bankowe. Zaserwowali mi serię opowieści ekstremalnych np. o jakimś roleksie, którego wartość z 300 urosła do 900000 dolarów.
Sugerowałem, żeby na wystawie sklepu umieścili informację: porządne zegarki za mniej niż 10 tys. złotych. Posłowie powinni być zainteresowani.
Mają na przykład w komisie omegę taką jak była na księżycu. Chcą za nią jedyne 9000 zł, choć średnia jej cena to ponoć 15 tys.
Poseł kupi, jak „Fakt” ją wypatrzy pokaże agentom CBA rachunek i ma spokój.

Smutna prawda jest taka, że żyjemy w kraju, w którym zegarek wart 5 tys. euro uchodzi za ekstrawagancję. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem do Faster Doga. Pani Bąbałowa ma internetowego wielbiciela o imieniu Brian, który jest z Ameryki, ma psa i motocykle. Brian prawił jej komplementy na fejsie, Pawełek zastanawiał się co z tym zrobić. Zaczął szukać odpowiedniej wielbicielki. Nawet, gdyby znalazł, to by się to nie liczyło, bo to nie pani Bąbałowa szukała Briana, tylko sam się znalazł.
Zastanawialiśmy się przez chwilę z Pawełkiem, co ma zrobić, żeby być atrakcyjny dla amerykańskich wielbicielek. Wyszło, że nic. Bo ma już motor, tatuaże, psa (niby małżonki, ale nikt nie musi o tym wiedzieć) i fajnie się ubiera. Cóż, pozostaje więc tylko czekać.

Wieczorem w Krakenie spotkałem się z dyrektorami Ołdakowskim i Zydlem. Jeśli mam być szczery, to w rozmowach o Warszawie interesują mnie wyłącznie rzeczy, z których się mogę złośliwie ponatrząsać. I tym razem niestety z podsłuchiwania panów Dyrektorów nie miałem żadnego pożytku. I to jest zła informacja.

Dziś nie dałem rady czytać „Zwykłego polskiego losu”. Wystarczył mi wywiad, który pan Prezydent był łaskaw udzielić pierwszemu programowi Polskiego Radia.
Jeżeli ktoś nie usłyszał o tym, co wykonał na początku rozmowy dziennikarz publicznego radia, to proszę (za stroną polskieradio.pl):

Krzysztof Grzesiowski: Prezydent Rzeczpospolitej Bronisław Komorowski jest gościem Sygnałów dnia. Nasz prezydent – to pana hasło wyborcze w kampanii wyborczej?
Bronisław Komorowski: Nie, hasło będzie ogłoszone pewnie siódmego.
Krzysztof Grzesiowski: Dlaczego musimy tyle czekać? My, czyli ci, którzy popierają pana osobę?

Później było o „obywatelskości”

Krzysztof Grzesiowski: Czy pan się określa mianem kandydata partyjnego, czy obywatelskiego?
Bronisław Komorowski: Mówiłem o tym, jestem kandydatem obywatelskim popieranym między innymi przez Platformę Obywatelską, co wzmacnia tę obywatelskość, ale na przykład poparło mnie wielu prezydentów miast, burmistrzów, którzy są niezwiązani z żadną siłą polityczną albo sympatyzujący zdecydowanie z innymi.
Jak dowiedzieliśmy się wieczorem, prezydenci miast poparli pana Prezydenta nie tyle obywatelsko, co służbowo. Na przykład poparcie udzielone przez prezydenta Adamowicza kosztowało obywateli Gdańska 1373 złote i 88 groszy.

Ciekawe, czy redaktor Grzesiowski popiera prezydenta Komorowskiego prywatnie czy służbowo.  



piątek, 19 grudnia 2014

18 grudnia 2014


1. Prokuratura postanowiła się zająć rozliczaniem rozliczeń posłów. Zawiadomienie ponoć złożył asystent mecenasa Giertycha. Media skoncentrowały się na posłankach nie posiadających samochodów. Media nie przeczytały przepisów, że do rozliczenia nie trzeba być posiadaczem samochodu, że trzeba mieć tytuł.
Który raz o tym piszę? Nie pamiętam. I to nie jest dobra informacja.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie umówiony byłem z kolegą Grzegorzem i koleżanką naszą Magdą. Spóźniłem się chwilę. Na stole już czekało na mnie piwo. I to nie była dobra informacja, bo jakoś ustawiło mi to dzień. Porozmawialiśmy o tym, jak ciężko jest na rynku i rozeszliśmy ze średnio silnym postanowieniem, że trzeba coś zrobić, żeby było lepiej.
Wychodząc znalazłem w kieszeni 50 złotych. We własnej kieszeni – dodam. Nie zdarza mi się to zbyt często, bo na ogół panuję nad kieszeniami.

Wpadłem na chwilę do Faster Doga. Chwilę później padła– jak grom z jasnego nieba – wieść, że organizator Bread&Butter ogłosił upadłość.
To bardzo ważne targi w Berlinie. Odzieżowe, że tak powiem.
Nim wieść padła, Pawełek rozwijał apokaliptyczne wizje przyszłości branży odzieżowej nie będącej panświatowymi sieciówkami. Pokazał mi ewolucję wieszaka dodawanego do najlepszych ubrań firmy G-Star. Znaczy, nie tyle ewolucję, co degradację.
Informacja o Bread&Butter była więc jak znalazł.

3. Wystroiłem się jak stróż w Boże Ciało – Męskie Blogerki Modowe miałyby na mnie używanie – i pojechałem do rezydencji amerykańskiego ambasadora na doroczny przedświąteczny tweetup. Było dużo ludzi znanych z telewizora. Na tyle dużo, że miałem problem których znam z telewizora, a których z rzeczywistości. Był dyrektor Ołdakowski, więc się do niego przyssałem i ludzie znani z telewizora przychodząc się z nim przywitać siło rzeczy musieli się witać ze mną. Zwłaszcza, że dyrektor Ołdakowski ze – tu nie wiem, czy wystudiowanym, czy wynikającym z naturalnego talentu – zdziwieniem pytał: Nie znasz Marcina Kędryny?

Dobrą informacją jest, że nie jest wcale powiedziane, że ambasador Mull wyjedzie z Polski w przyszłym roku. Bardzo dobrą.

Dowiedziałem się, że Obama z pomocą Franciszka dogadał się z Fidelem. W ten sposób Amerykanie rozwiązali dwa problemy – potencjalnych rakiet i realnych cygar.

Zapytałem Ambasadora o Homeland. Odpowiedział dyplomatycznie, że on o CIA wiele nie wie, ale, że czytał ostatnio artykuł o tym, że przy tej serii konsultantami byli byli agenci. I, że ponoć dobrze pracowali.

Wymieniłem uwagi o Pendolino z poznanym na ubiegłorocznej imprezie specjalistą od kolei. Zostaliśmy przy swoich zdaniach.

A, no i utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej w Polsce działającym medium są tabloidy. Nie udają czegoś, czym nie są. Kwadrans rozmowy z jednym redaktorem z tabloidu na „F” – duża przyjemność. Jak już kiedyś pisałem – marzę o tym, by raz w miesiącu pisać tam mały felieton – rubryka pod tytułem „P.O. Kierownika Jeziora”.

Po imprezie grupowo wsiedliśmy do tramwaju. Towarzystwo udało się na afterek do Regeneracji. My z kolegą Grzegorzem wysiedliśmy przy Tęczy. On wrócił do domu, ja poszedłem na imprezę Samsunga. Znaczy na to, co po niej zostało. Generalnie było bardzo miło. Dość szybko wlałem w siebie sporą ilość alkoholu. Ale i tak nie udało mi się dorównać większości towarzystwa.

Przydała się moja wiedza w kwestii czym się różni burbon. O Jacka Danielsa, jakiś pan koniecznie na ten temat chciał dyskutować. Ale co kończyliśmy rozmowę, to ktoś podchodził i żądał jej powtórzenia. Ja długo nie wytrzymałem. Więc mój rozmówca powtarzał ją beze mnie.

Nie będę pisał z kim i o czym rozmawiałem. Bo były tam i sprawy wagi państwowej. I niekoniecznie wagi państwowej. Złą informacją jest, że musiałem oddać Note3. Pierwszy od dawna telefon, który byłbym gotów sobie kupić.

Choć właściwie gorszą jest, że w sposób całkowicie pozbawiony sensu zaatakowałem koleżankę Monikę, która kieruje reklamą w „Esquire”. Pozbawiony sensu, bo to ona będzie największą ofiarą słabości tego magazynu.

Doszło do zabawnej sytuacji. U Ambasadora Paulina, córka Henryka, której zawdzięczamy te imprezy opowiadała, że jej ojciec właściwie nie pije.
Godzinę później z Henrykiem, ojcem Pauliny, dyskutowaliśmy o sprawach wojskowych. A jeżeli my dyskutujemy o sprawach wojskowych – znaczy, że trzeźwi nie jesteśmy. Taka sytuacja.  

niedziela, 14 grudnia 2014

13 grudnia 2014



1. Obudziły mnie myszy. W suficie. A tak przynajmniej mi się wydawało. Upraszczając konstrukcja stropu wygląda tak: do na belkach leżą płyty OSB, od spodu przykręcony jest gips-karton nazywany przez mojego kolegę mordercę sheetrockiem. Między płytami upchana jest mineralna wełna. W pewnie w tej wełnie myszy urzędują. Tylko dlaczego o świcie?

Włączyłem TVP Info. Na dwadzieścia parę kanałów dostępnych 'naziemnie' mam dwa informacyjne: TVP Gorzów i TVP Info. Gorzowska jest przerażająca. Gdyby się człowiek upił, zasnął i obudził przy niej mógłby dostać zawału myśląc, że znowu jest początek lat dziewięćdziesiątych, że ma dwadzieścia lat, czyli że jest głupi i ma całe życie przed sobą. Brrr.
TVP Info jest niby nowoczesne, ale ma w sobie coś potwornie wyprowadzającego z równowagi. I nie chodzi o panią redaktor Lewicką. Znaczy nie tylko o nią. Ale o oprawę: kolory, dżingle.
Zanim nie podłączę satelity będę cierpiał. I to jest zła informacja.

2. Obszedłem gospodarstwo. Panowie Kopacze usunęli większość zniszczeń. Większość. Czyli nie wszystko. I nie wszystkie dokładnie. Pojechałem więc do Gminy. Pojechałem Renatą, bo wpadłem na pomysł, że odbiorę thoneta od Stolarza.
W Gminie za bardzo nie zdążyłem się poskarżyć, bo od razu usłyszałem, że o 13 będzie odbiór – więc wszystko będzie sprawdzone na miejscu.
Ulica przed Tesco gotowa. Zdążyli jeszcze przed wyborami. Pojechałem odebrać coś dla mojego kolegi Wojciecha. Okazało się, że w Świebodzinie jest firma zajmująca się wysokiej klasy komponentami sprzętu audio. W czymś, co kiedyś było chyba chlewem.
Chwilę po tym, jak wróciłem do domu zastukał mój ulubiony pan z Gminy. Ustaliliśmy, że panowie Kopacze muszą naprawić płot, poprawić krawężnik. I – wiosną – zasiać trawę. Coś więcej niż zasiać, bo samo sianie nie wystarczy.
No i wszyscy zaczęli mnie namawiać, bym z góry podpisał, że wszystko jest w porządku. Bo skoro nie wiadomo, kiedy wrócę – Gmina by nie mogła puścić przelewu. A to kilkaset tysięcy jest. Namówiono mnie w ten sposób, że pan z Gminy obiecał przed puszczeniem pieniędzy przyjechać i sprawdzić czy jest zrobione i jeżeli nie będzie, to to moje zaświadczenie podrze.

Później się okazało, że panowie Kopacze spieprzyli w koncertowy sposób podjazd i właściwie cały plac przed domem (to już jest gminna ziemia). Spieprzyli, bo zaczęli ubijać, kiedy był mróz. Jak puścił, to wszystko rozmiękło. Pan z Gminy wezwał więc właściciela firmy. Ten (dokładniej – jego syn) przyjechał X6. Próbował z panem z Gminy dyskutować, ale dość szybko się wycofał.
Dał mi też słowo honoru, że wszystko będzie skończone. I w ogóle będzie super. Uwierzyłem. I mam nadzieję, że to nie będzie zła informacja.
Podpisałem oświadczenie. I się zastanawiam, czy mam teraz moralne prawo czepiać się marszałka Sikorskiego. Bo jednak poświadczyłem nieprawdę. I to jest zła informacja

3. „Fakt” prostą metodą sprawdził przebieg Qashqaia Sikorskiego. Ma się on nijak do liczby kilometrów, do których przyznał się Sikorski w oświadczeniach.
Kancelaria Sejmu ponoć nie chce udostępnić tych oświadczeń, a bez nich naprawdę mało wiadomo. Przepis jest jasny. Poseł wpisuje numery rejestracyjne samochodów, których używał i liczbę kilometrów, które przejechał pełniąc mandat.
Media powinny się skoncentrować na wyciągnięciu tych oświadczeń.
No i przeczytaniu przepisów. Tych dotyczących rozliczania kilometrów to jest chyba mniej niż strona. A mam wrażenie, że nikt tego nie zrobił. I to jest zła informacja.

Wieczorem przez chwilę oglądałem robioną telefonem relację spod domu generała Kiszczaka. Słychać było, że ktoś opowiada, że Eligiusz Niewiadomski mordując Narutowicza uratował Polskę przed masonami. Nie usłyszałem, co ma to wspólnego z 13 grudnia.

Ale wystąpił inny ciekawy zbieg okoliczności. Otóż „Niewiadomski” nazywa się (od nazwiska właściciela) firma panów Kopaczy.