Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazeta Krakowska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazeta Krakowska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 sierpnia 2021

23 sierpnia 2021



1. Nie będę pisał o Frasyniuku. Powinienem raczej napisać o Kajdanowiczu. Ale mi się nie chce. Zresztą, czy komukolwiek by się chciało na ten temat czytać?
Rano pojechaliśmy z Moim Nowym Szefem do Gorzowa, gdzie spóźniliśmy się na spotkanie u Wojewody. Lało, więc można było odnieść wrażenie, że droga zrobiła się ze dwa razy dłuższa. Im bliżej Gorzowa, tym lało mniej. W Urzędzie Wojewódzkim podano do kawy ciasto. Później byliśmy w gorzowskiej redakcji. I się okazało, że pracuję z człowiekiem, który w „Echu Krakowa” pracował, kiedy kupowałem w kiosku na ówczesnym placu Wolności wracając ze szkoły. Podstawowej. Numer 33. Imienia Janka Krasickiego. Kto dziś wie, kim był Janek Krasicki… Tak właściwie, to nienawidzę trzykropków. Złą informacją jest, że to ulubiony znak interpunkcyjny moich nowych kolegów. 

2. Stał się cud. Innymi słowy korporacja stwierdziła, że mogę się jej przydać. Mogę więc pracować w systemie wydawniczym na moim Macbooku. 
Dziś w Gazecie będzie o spadniętym Falubazie. Również o tym, co na ten temat sądzą w Gorzowie, o tym, gdzie w Lubuskiem się najsłabiej szczepią. No i o tym, kto wystąpi na Winobraniu. Nie byłem jeszcze na winobraniu. I to jest zła informacja. 
W „Dzienniku Polskim” piszą o Szkieletorze.

3. Lodówka się wzięła i zepsuła. A konkretnie zaczęła nierównomiernie chłodzić. U góry piętnaście stopni, na dole stopni pięć. Mieliśmy wcześniej tu lodówkę, która się zaczęła psuć. Mam wrażenie, że spora część jej psucia wynikała z działań serwisanta. Wymieniliśmy sprężarkę. Może nawet dwa razy. Naprawialiśmy wymiennik. Wymienialiśmy jakieś czujniki. W końcu wymieniliśmy lodówkę. Została po tym – pełniąca rolę szafki w stołówce – stara. I fragmentaryczna wiedza o tym, jak lodówka działa. Mając w pamięci niesmak wzbudzany przez ostatniego serwisanta, postanowiłem spróbować naprawić lodówkę. Najpierw musiałem ją wybebeszyć. Później rozkręcić. No i się okazało, że parownik jest zamrożony. Rozmroziłem nagrzewnicą z Lidla. Skręciłem. Lodówka zaczęła działać. Mam nadzieję, że chodziło o to, że ktoś jej wczoraj nie domknął i przez noc działała w jakimś dziwnym trybie. 

Na rozbebeszoną lodówkę przyszła kocia rodzina. W całości. Znaczy Rudzia z Kocięciem. No i był też Kocio. Rudzia zjadła resztki psiego jedzenia pozostałego po nadredaktorstwie Muchach. Zjadła też ze dwie saszetki z Rossmanna. 

Wieczorem oglądaliśmy „The Chair”. „Nie jestem członkiem społeczności żydowskiej, więc nie mogę wam mówić co jest obraźliwe”. I to jest zła informacja. 


 

niedziela, 22 sierpnia 2021

22 sierpnia 2021


 

1. Przez cały dzień zasadniczo to nic się nie działo. Państwo profesorstwo Zybertowiczowie odjechało po śniadaniu, swoim nowym wyprodukowanym przez niemieckich katolików samochodem. I to jest zła informacja, bo liczyliśmy, że zostaną do obiadu.

2. Siedzieliśmy pod lipą, kiedy pojawiła się Rudzia. Siedziała w krzakach łypiąc na psa–suke nadreaktorstwa Muchów. Udało mi się ją z tych krzaków wyciągnąć, zanieść do kuchni i nakarmić. Kocięcia nie było. Rudzia pojawiła się jeszcze raz. Kocio był rano, był koło południa, był po południu. Wieczorem nie. Padało. I to była dla niego zła informacja. 

3. Z nadredaktorem Muchą, przy jednym stole doglądaliśmy gazet z dwóch – o ile można tak powiedzieć – końców Polski. W Dzienniku i Krakowskiej będzie o tym, że Miasto nie chce odpowiedzieć, kto wpłacił dziesięć milionów na Centrum Muzyki (cokolwiek by to miało znaczyć). 
Gazecie będzie o Falubazie, który spadł z ekstraklasy, o autobusach, których nie ma kto w Zielonej Górze prowadzić, o tym, że w Gorzowie będzie można głosować na projekty obywatelskiego budżetu nie przez Internet, no i o tym, że parkach w Międzyrzeczu nie ma już pijaczków. 
Wieczorem obejrzeliśmy „Clerks”. Z przerwą na szukanie kota Marka. Złą informacją jest, że nie zaczęliśmy oglądać wcześniej. Gdybyśmy zaczęli – może by mi się udało zmusić towarzystwo do obejrzenia „Mallrats

środa, 6 maja 2020

5 maja 2020


1. Ledwo się z łóżka zwlokłem. Najwyraźniej nie mam już zdrowia na takie trasy. I to jest zła informacja. Ech, żeby Lot zaczął latać. Z drugiej strony, gdybym poleciał samolotem, to bym nie wymienił klocków. Musiałbym się na to umawiać w Świebodzinie koło Lidla. Więc pewnie znowu bym nakupił jakichś dziwnych rzeczy, które potem wypadałyby na mnie z półek. Jak na przykład urządzenie do ostrzenia łańcuchów w piłach, którego od dwóch lat nie udało mi się zmontować i uruchomić.

2. Po kilkutygodniowych sugestiach Bożeny przeniosłem się z pracą z kuchni do mojego pokoju na piętro. Pokój zająłem piętnaście lat temu. Dość szybko został wyremontowany i od tego czasu pełni funkcję czegoś, co Niemcy nazywają słowem Abstellraum (od: abstellen – odstawić). Znaczy, kiedy nie wiem, co z czymś zrobić, to to coś odstawiam do mnie do pokoju. Żeby opróżnić biurko, musiałem sobie do niego przebić drogę. Największy problem robiło pudło po piecyku na pellet. Niby tylko tekturowe. Ale jednak ta tektura (jak napisano z boku) is suitable for overseas shipment, więc swoje waży. Trzeba było minąć kolekcję komputerów Apple Macintosh: Quadrę 650, Performę 5300, G4, dwie G5, kilka Powerbooków G3. Monitor aplowski – ten fikuśny [fikuśny? Co to za słowo?!) największy kineskopowy, jaki zrobili. Barco – nieosiągalne marzenie grafika-kolorysty końca lat dziewięćdziesiątych. Kilka bardziej lub mniej niedziałających drukarek, jeszcze jakieś dwa monitory ciekłokrystaliczne, kolekcję tonerów do drukarki, której od dziesięciu lat już nie mam. To był chyba Phaser 750. Trochę dziwnego sprzętu sieciowego – na przykład przegląd modemów do Neostrady. I mnóstwo kabli. Przeróżnych. FireWire 400, 800, 400 na 800, dziwne USB, nawet jakiś ADB.
Pamiętam, jak lat temu z dziesięć integrowałem się z młodymi deweloperami aplikacji mobilnych i na piwie zapytano mnie jak łączyło się sieć LocalTalk. Muszę sprawdzić, bo nie pamiętam, ale chyba Quadrę z Performą można po LocalTalku połączyć. Tylko by trzeba znaleźć transceivery.
O ile dobrze pamiętam, to na Quadrze 650 pracowałem kiedyś w wakacje składając ogłoszenia w Gazecie Krakowskiej. W jednym pokoju z żoną Leszka Maleszki. Miała ci ona taki talent, że materiały spod jej ręki permanentnie buntowały RIP naświetlarki. (Przed chwilą, na dni parę przed moimi czterdziestymi ósmymi urodzinami, pierwszy raz w życiu sprawdziłem skąd nazwa RIP. Otóż to akronim od Raster Image Processor). Ech, to były czasy sprzed technologi PDF. Ważniejszym niż to, że pracowałem z żoną Leszka Maleszki, było to, że pracowałem z kolegą Jankiem Miczyńskim. Choć od tego, że z nim pracowałem, ważniejsze było jak żeśmy razem imprezowali. Redakcja Gazety Krakowskiej mieściła się w budynku Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Ale to już zupełnie inna historia.
Półki, które skręcam przeznaczone są na moje komputerowe zbiory. By miały gdzie czekać na czas, kiedy – będąc już na emeryturze – je sprzedam z wielkim zyskiem. Niestety od niedzieli nie skręciłem żadnej. I to jest zła informacja.

3. Im dłużej siedzę na wsi, tym bardziej z inteligencji pracującej zamieniam się w przedstawiciela proletariatu. W poprzek temu procesowi postanowiłem uinteligencnić dom wyposażając do w czujniki temperatury, wilgotności i ciśnienia kompatybilne z HomeKitem Appla. Czujniki – oczywiście chińskie. Walczyłem z nimi przez kilka godzin. Walka była ciężka. Zwycięska po tym, kiedy przeczytałem, że w ustawieniach regionalnych zamiast „Polska” trzeba wpisać „Chiny Kontynentalne”. Cóż, mają chłopaki rozmach. Choć właściwie, kiedy u nas się zabijano nienaostrzonymi kołkami, oni już świętowali milenium państwowości. 
W każdym razie udało mi się system uruchomić. I teraz z zaangażowaniem wartym lepszej sprawy monitoruję temperaturę w czterech pomieszczeniach na piętrze. Temperaturę, która waha się między 16 a 18 stopni Celsjusza. I to jest zła informacja, bo jeszcze nie doszedłem, skąd aż takie różnice. 

Cały dzień było zimno. Chwilę po tym, kiedy zdecydowaliśmy się wyjść na zewnątrz – zaczęło lać. Znaczy: i lało, i świeciło słońce. I po chwili nad domem pojawiła się tęcza. Minister Ardanowski to chyba prorok jakiś Powiedział, że w maju będzie padać i pada. Nawet w słoneczne popołudnie.






wtorek, 28 października 2014

27 października 2014


1. Nie zacznę od zmiany czasu. Albo zacznę. To jednak trochę ściema. I tak trzeba wstać. I tak się śpi za krótko. Człowiek robi sobie nadzieje, że będzie spał dłużej, więc kładzie się później. Dużo później. Później wstaje. Niby jest wcześniej niż by się mogło wydawać ale i tak zbyt późno.
Od kiedy zaczęliśmy chodzić do roboty na dziewiątą, zmiana czasu straciła sens. A dalej ją uprawiamy i to jest zła informacja.

Dwadzieścia dwa lata temu noc zmiany czasu spędziłem w Sklepie z Policją – posterunku na krakowskim Rynku. Muszę się kiedyś dorwać do archiwum „Gazety Krakowskiej” i przeczytać te parę tekstów, które wtedy wytworzyłem. To może być bardzo interesujące doświadczenie.

Pamiętam problem, jaki miało dwóch wracających z interwencji policjantów: wyszliśmy ze dwadzieścia trzecia, wróciliśmy dwadzieścia po drugiej. I jak to teraz w notatce zapisać? Starszy kolega poradził im, żeby napisali tak właśnie i dopisali: zmiana czasu. Proste rozwiązania bywają najlepsze.

2. Z powodu braku połączenia między konwerterem a tunerem nie oglądałem Kawy na ławę. Nie bolało. Wyczytałem, że głównym tematem był szczyt klimatyczny. Pani premier wróciła z przekonana o sukcesie, który osiągnęła. Podobnie przekonana była wracając z Moskwy w 2010 r. Ciekawe, czy kiedy się okaże, że polityka klimatyczna zacznie wychodzić nam bokiem też będzie się tłumaczyć, że warunki negocjacji były trudne.

Dwa razy podchodziliśmy do tematu energii odnawialnej. Najpierw chcieliśmy solary do grzania wody, później panele fotowoltaiczne. Przepisy w Polsce są takie, że żeby dostać dopłatę, trzeba wziąć kredyt. W jednym z banków z listy. Więc część dopłaty zżera oprocentowanie. Do tego, żeby dostać kredyt trzeba mieć zdolność, co zdecydowanie zmniejsza szanse ludzi na wsi. Od paru osób usłyszałem, że taniej jest zakładać instalację bez dopłaty.
Ma to jakiś sens, bo ponoć środki przeznaczone na dopłaty do fotowoltaików starczą na jakieś pięćset instalacji. Czyli mniejszą ich liczbę, niż te, co człowiek widzi lądując w Monachium.
Słyszałem, że Polska uniknęła kryzysu, bo nasz system bankowy okazał się silny, ale czy wymagało to ładowania w banki pieniędzy na ekologię?

Z tego wszystkiego chyba zacznę kolekcjonować węgiel w piwnicy. Ze sto ton powinno się zmieścić. Ale kłopot będzie, bo wsypać da się tylko do jednej piwnicy, do reszty by trzeba wiaderkami nosić. Sto ton? Chwilę zejdzie. I to nie jest dobra informacja.

3. Pojechaliśmy na grzyby. Miało nie być, a jednak były. Parę rydzów, podgrzybki, kanie i coś, czego wcześniej nie zbierałem – sarny. Wystające w mercedesie progi umożliwiły modyfikację taktyki zbierania z samochodu.
W tym przypadku wygląda ona tak: samochód jedzie powoli. Na progach, po obu stronach stoją zbieracze. Jeżeli widzą grzyba – zeskakują bez konieczności zatrzymywania auta. Tak jest dużo szybciej.

Wcześnie zrobiło się ciemno – efekt zmiany czasu. Wracaliśmy trochę na azymut. W nawigacji były niby leśne drogi, ale od lat czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy robiono aktualizowano podrysy, trochę się pozmieniało. Najlepsze było, jak wyjechałem na polowanie – stojących w rzędzie myśliwych w pomarańczowych kurtkach. Gdybym skręcił wcześniej wyjechałbym im pod lufy. A tak patrzyli z szacunkiem, bo kto jak kto, ale myśliwy nową Gelendę odróżni od starej.

Redaktor Pertyński był łaskaw stwierdzić, że nie wie co ludzie widzą w tym samochodzie. Ja chyba wiem. Chodzi o to, że teraz już takich aut nie robią.
Teraz zderzak służy do tego, żeby po najdelikatniejszym uderzeniu wymagać wymiany. Zderzak w Gelendzie jest taki, jak kiedyś w każdym aucie. Tylko większy.
Jest uchwyt dla pasażera nad schowkiem, żeby nie tylko kierowca miał się czego trzymać. Centralny zamek wydaje – jak to raczył nazwać Pawełek z Faster Doga – dźwięk przeładowania karabinu maszynowego. Drzwi, by je zamknąć wymagają szczerego pierdolnięcia – nie ma przy tym strachu, że się coś oderwie.
Koncepcja Gelendy jest tak stara, jak ja. Jeżeli Mercedes postanowi zrezygnować z jej produkcji będzie u mnie miał duży minus.

No i wieczorem Bożena wsiadła w mercedesa i wróciła do Warszawy. I to jest zła informacja.