Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazeta Wyborcza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazeta Wyborcza. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 października 2021

2 października 2021


1. Strasznie szybko przyszedł dzień. I to jest zła informacja. Dzień przechodził sennie. Pojawiały się pojedyncze grzyby. Podgrzybki. Małe. Jutro powinno być ich więcej. 

2. Tymczasem w Zielonej. Policja wjechała do dziennikarza „Gazety Wyborczej”. Z jego IP ktoś wysyłał groźby karalne Jerzemu Maternie. Wygląda to na włam na konto, bo rzeczony dziennikarz z rzeczonym posłem są w poprawnych stosunkach. Pół internetu oczywiście postanowiło mieć na ten temat swoje zdanie. Jedna ćwiartka – jedno, druga ćwiartka – drugie. 
Policja zabrała rzeczonemu dziennikarzowi komputer. Ktoś tam, oczywiście, próbował stawiać znak równości pomiędzy tą sytuacją, a laptopem z „Wprost”. Ktoś tam, postanowił, że rzeczony dziennikarz jest na pewno winny. Czyli – jak mawiał trzydzieści lat temu poeta Świetlicki – normalka, w każdej wsi pralka. Gdyby mojej osobie Policja odebrała macbooka, to by moja osoba by cierpiała. Choć z drugiej strony, zawartość bym odzyskał z backupu. Jak już napisałem: wygląda to na włam. I to zrobiony po to, by wzbudzić internetowe emocje. I to jest zła informacja. 

3. Sauna. Po kilku minutach dotarło do mnie, że się kojarzy mi z tym dziwnym urządzeniem, do którego wsuwano mnie w szpitalu. Takim tomografem, tylko większym. I tu, i tam, przez piętnaście minut nie można włączyć telefonu. Zobaczyć, co tam na Twitterze, Fejsie, zagrać w Boom Beach czy South Park Phone Destroyer. Albo odpalić audiobooka. Człowiek siedzi i nic nie może zrobić. Nawet zasnąć. 
Po namyśle stwierdzam, że to, iż mi ta sytuacja robi problem to jest zła informacja. 

 

wtorek, 28 września 2021

27 września 2021


1. Poznałem dziś nowe znaczenie słowa nepotyzm. Otóż dziś oznacza to zatrudnianie ludzi, z którymi pracowało się kiedyś w komercyjnej spółce, o których umiejętnościach człowiek miał szanse się przekonać. 

Bo o tym, że określenie prawdziwa bomba, petarda dotyczące tekstu w „Gazecie Wyborczej”, oznacza niezbyt dokładnie przygotowany tekst z tezą, o którym po tygodniu wszyscy zapomną – wiem już od chyba „Dwóch wież”.
Nowoczesną definicję dziennikarskiego śledztwa pamiętam od kiedy się Paweł Smoleński zajmował aferą Rywina.
A tak poważniej – nie, żeby wcześniej poważnie nie było – chętnie bym przeczytał dobrze udokumentowany tekst śledczy. Taki skierowany szerzej, niż do tożsamościowego czytelnika. 
Chętnie bym przeczytał. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że przeczytam. I to jest zła informacja. 

2. Nie wpadłbym na to, że Polska na granicy chroni europejskie krowy. I to jest zła informacja, gdyż przekonany byłem, że horyzonty moje są szersze.  

3. Mogłem obejrzeć lubską biznesową elitę. Biznesową i polityczną. I samorządową. W Sulechowie. Lubuski Lider Biznesu. Nominowanym do którejś z kategorii był właściciel firmy, która robiła nam kanalizację w 2014 roku. 
Byłem też w Lidlu. Mają automatyczne kasy. W Lidlu kupowałem mięso dla kotów. Są na etapie surowego. Znaczy: żadnych saszetek z Rossmana. Ma być krwawo. I to jest zła informacja. Saszetki są jednak wygodniejsze. 

sobota, 12 czerwca 2021

11 czerwca 2021


1. Śniło mi się, że leciałem z Mateuszem Morawieckim śmigłowcem Mi-17. Takim, jak latał GROM, bez tylnych drzwi. Leciałem trzymając się barierki, która jest tam z tyłu. Ten Mi-17 był właściwie wielkości Herculesa. Wcześniej z Morawieckim długo rozmawiałem. Nie pamiętam o czym. Leciałem. Ręce mnie zaczęły boleć. Chciałem się jakoś dostać do środka, ale po zastanowieniu się obudziłem. 
U Mazurka po prostu Jacek Gmoch. W Grafitti Zbigniew Ziobro to już nie było takie proste. 

2. „Zastosujemy wszelkie dostępne środki w obronie Gazety Wyborczej, filaru polskiej demokracji” napisali naczelni Wyborczej. Tym razem nie chodzi o obronę Gazety przed krwiożerczym PiS-em. Tym razem filar polskiej demokracji musi broni się przed swoim właścicielem. Wyborcza vs Agora. 
Może pora na to, żeby redakcja wybrała wolność, porzuciła złe korpo i założyła jakieś niezależne medium. 

Bożena zaczęła przeprowadzać biblioteczkę z warszawskiej sypialni. Znaczy – przywiozła parę paczek książęk. Do jednej się załapał świąteczny Magazyn Wyborczej. Dwudziestoletni. Ech, jak to było porządnie robione. I edytorsko. I fotograficznie. Ze wszystkich autorów, w Gazecie został chyba tylko Andrzej Kublik (o ile został).


3. Ślub. Edyty – córki sąsiada Gienka. Z Christianem. Niemcem. Ołobok, kościół św. Bartłomieja. Ufundowany przez ostatnią opatkę klasztoru cysterek w Trzebnicy. Z witrażu „Heilige Hedwig bitte für uns” patrzy na nas św. Jadwiga Śląska – patronka pojednania polsko-niemieckiego. Christian powtórzył całkiem niezłym polskim przysięgę małżeńską. Czasem potrafimy zwyciężać kulturowo.
Ksiądz podczas kazania powtarzał, że prawdziwa miłość to poświęcenie życia. Nie jestem pewien o co mu chodziło. 
Wesele. Leśniczówka w Złotym Potoku. Niezłe miejsce. Za komuny ośrodek chyba MSW. Taki mniejszy Arłamów. Nad czystym jeziorem, nad którym nic więcej nie ma. 
Jechaliśmy na skróty przez las. Niestety źle w tym lesie skręciłem i z jazdy na skróty przez las została jazda przez las. Drogą, która jakiś czas temu postanowiła rozpocząć nowe życie jako ścieżka. W każdy razie – dojechaliśmy.
To prawda, można się bawić bez alkoholu. Tylko po co?
Może po to, żeby później porozwozić gości. 
Wilki ponoć przeniosły się gdzieś bliżej Odry, na drodze zaczęły się więc pojawiać sarny. Zachowują się jak piesi na przejściach po wejściu w życie nowych przepisów. Problem polega na tym, że nikt im chyba nie powiedział, że przepisy dotyczą oznaczonych przejść. 



 

sobota, 13 lutego 2021

12 lutego 2021


 1. Cały dzień oglądałem „The Wilds”. I to jest zła informacja, bo znudził mnie ten serial tak, że zacząłem go oglądać jednym okiem i chyba się trochę w wątkach pogubiłem. Czas więc zmarnowany. Z tym, że przynajmniej postawiłem buraki. Na barszcz – jak to się u mnie mówi na buraczany kwas. 


2. W przerwie w oglądaniu „The Wilds” pojechałem do Świebodzina. Chciałem umyć na Orlenie Lawinę. Myjnia nie działała. Pewnie z powodu mrozu. I to jest zła informacja, bo chciałem zobaczyć jaki jest właściwie Lawiny kolor. Kupiłem w Tesco węgierskie brykiety ze słonecznikowych łupin. Odkrycie zeszłej zimy. Tlą się długo i efektywnie. W zeszłym roku nikt ich nie kupował i dość szybko zyskały promocyjną cenę. W tym wciąż kosztują prawie dziesięć złotych. Publiczność wykupiła cały zapas brykietów sosnowych. Te były w promocji. 
Wsadziłem głowę do lokalnej galerii handlowej. Zaczęło działać kino. Niestety żaden z filmowych tytułów nic mi nie mówił. W barze sushi ruch większy niż w pizzerii. W gruzińskiej piekarni kupiłem dwie butelki Borjomi. Woda Borjomi jest – nie wiedzieć czemu – dość popularna wśród polskich polskiej prawicy. 
Sushi w Galerii Hosso stanowi klamrę z barem Tho Man – kuchnia orientalna i polska. Azjatyckie jedzenie na dwóch końcach miasta. 
Wróciłem do domu. Zadzwonił sąsiad Gienek, bym go wsparł w naprawianiu olejowego grzejnika. Grzejnik chiński. W środku miał dziwny włącznik, który wyłączał prąd, gdy grzejnik się wywracał. No i ten włącznik twierdził, że grzejnik jest przewrócony. Odpowiednio nim trzęsąc udało się go zresetować. Grzejnik zaczął grzać. 
Lat temu prawie siedem, kolega mój pracujący dla tajwańskiego producenta telefonów zrobił mi wykład o Chińczykach (kontynentalnych). Otóż Chińczycy potrafią robić bardzo porządnie porządne rzeczy. To my chcemy kupować u nich tanio. A tanio nie da się zrobić porządnych rzeczy porządnie. Więc na naszą prośbę robią byle jakie rzeczy byle jak. Tak jak na przykład grzejnik olejowy sąsiada Gienka. 
Te siedem prawie lat temu, kolega pracujący dla tajwańskiego producenta telefonów zapowiedział ekspansję chińskich (kontynentalnych) producentów telefonów. I to, że się skończy sukcesem. Prorok jakiś. 

3. W innej przerwie w oglądaniu „
The Wilds
” brałem udział w whatsappowej dyskusji na temat projektowanego podatku od reklam. Kolejnej już. Co ciekawe – linia podziału w tej sprawie idzie w poprzek podstawowemu podziałowi politycznemu, co prowadzi czasem do nawet zabawnych sytuacji. Ale nie o tym. 
Przy okazji rozmowy wpadł mi w ręce tekst z „Wyborczej”, który – według tytułu – miał wyjaśniać całą sprawę. 
Rząd twierdzi, że pieniądze pójdą na szczytny cel: połowa ze składki ma trafić do NFZ. Łatwo obliczyć, że chodzi o 400 mln zł. To bez wątpienia spora suma, ale kropla w morzu przy wydatkach NFZ. Budżet funduszu w 2021 r. ma wynieść bowiem… 103 mld zł.” 

Od pięciu lat obiecuję sobie, że nie napiszę słowa o WOŚP. Złą informacją jest, że obietnicę łamię. Złą, gdyż ludzie, którzy krytykują WOŚP są jak ci, co tłumaczą dzieciom, że nie ma świętego Mikołaja. Jest? Nie ma. Ale dlaczego dzieciom psuć zabawę. 
Tysiące razy słyszeliśmy wszyscy, że bez pieniędzy WOŚP polska Służba Zdrowia by się zawaliła. Rekordowy Finał przyniósł ze 180 milionów. Cóż, najwyraźniej czasem 180 to więcej niż 400. 


środa, 6 maja 2020

4 maja 2020


1. Długi dzień. I to jest zła informacja. Dzień długi, bo się zaczął w swój przeddzień koło dziesiątej wieczór, kiedy to się dowiedziałem, że rano będzie briefing (ten poświęcony rozpoczęciu budowy Baltic Pipe). Potem był tekst red. Stankiewicza, który nadał nowe znaczenie hasłu „tylko w Onecie”.

Tekst zainicjował serię telefonów. Telefony zaczęły się chwilę po siódmej. Nikomu nie udało się mnie obudzić – udaremniłem to wstając wcześniej. Później był rzeczony briefing – nasza administracja nadała nowe znaczenie temu słowu, kiedyś nazywało się to oświadczenie. Później były kolejne telefony. Aż się okazało, że muszę jechać do Warszawy. Służba nie drużba. Pojechałem, dojechałem, wróciłem. Koło drugiej w nocy. Pozytyw jest taki, że w Warszawie wymieniłem klocki hamulcowe. Złą informacją jest, że tarczom do końca ich życia brakuje po pół milimetra. 

2. Rano zdążyłem zauważyć ładowanie harwestera na podczołgówkę. I przeczytać „Wyborczą”. Mocna rzecz. I nie chodzi mi właściwie o tekst Wojtka Czuchnowskiego, choć fakt, że w procesie egzekwowania zaocznego komingautu, autorów wspiera wieloletni sekretarz zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka profesor Andrzej Rzepliński nie powinien zostać niezauważony. Chodzi mi o komentarz Piotra Stasińskiego. A konkretnie o zdania: Prawnik, który zrobił imponującą karierę, choć mimo biegłości w paragrafach nie powinien był, bo brak mu kwalifikacji etycznych. A zrobił ją nie pomimo wstydliwych zachowań, ale dlatego, że woli je ukryć.
W listopadzie 2014 roku, kiedy Policja zatrzymała w PKW– nielegalnie, jak później orzekł Sąd – dwóch dziennikarzy, Stasiński wzywał, by postawić im cięższy niż naruszenie miru domowego zarzut. Wciąż jest wicenaczelnym „Wyborczej”. I to jest zła informacja. Dobrą, być może jest to, że periodyk ten ma jakiekolwiek znaczenie wyłącznie dla dziadów takich jak ja. Tych, którzy pamiętają, jak ważne to było medium na początku lat dziewięćdziesiątych.
Jeżeli mam być szczery (a ja od dzisiaj chcę być szczery), mam nadzieję, że jak najwięcej czytelników nie będzie wiedzieć o co w tym punkcie chodzi.

3. W Warszawie w JSS Jacek zmienił mi klocki. Zanim mną się zajął, rekonstruował dotyczący prawego kierunkowskazu fragment instalacji elektrycznej w jeepie swojego znajomego. Na placu stał Hilux. Stał na tyle długo, że w skrzyni zdążyło się zebrać parę centymetrów deszczówki. Właściciel mógłby wystąpić o dotację z programu małej retencji.
Do wymiany klocków w A8D2 nie trzeba zdejmować zacisków. Żeby nie to, że następnym razem wymiana klocków, będzie wymagała wymiany tarcz i serwisu zacisków – spokojnie bym mógł sam to zrobić.
Swoją drogą, gdyby kierowcy zajeżdżający mi drogę do Warszawy wiedzieli w jakim stanie mam hamulce, być może nie robili by tego tak radykalnie. Właściciel jeepa zasugerował, żeby następnym razem wywiesić kartkę.
W latach osiemdziesiątych dość popularnym było obserwowanie pojazdów z dużym napisem – brak świateł stop – z tyłu. Kartka – Uwaga, brak hamulców! – winna być umieszczana z przodu. I najlepiej podświetlana niebieskim, migającym światłem.

W Świebodzinie zatrzymał mnie przejazd kolejowy. Pociąg towarowy. Lory – wagony platformy. Puste. Tylko na kilku jechały kontenery. Szlaban zasłaniał wagony, kontenery wyglądały trochę jak z Harrego Pottera.

Kilometr przed domem drogę przecięła mi dzicza rodzina. Odyniec, locha i warchlaki będące zresztą jeszcze pasiakami. Dawno temu przejrzałem myśliwych – generalnie chodzi im o to, żeby się przebrać w zielone ubranka i gdzieś w lesie się upić bez żon. Przy okazji nadając dziwne nazwy wszystkiemu, co się rusza w zasięgu ich wzroku.
W każdym razie dzicza rodzina wlazła mi przed zderzak z podobną dezynwolturą jak – kilka godzin wcześniej – ciężarówka z napisem Waldek-Trans. Swoją drogą, o ile zwykle uważam rebranding za sposób na wyprowadzanie kasy, to są przypadki, kiedy zmiany społeczne nadają nazwie nowe znaczenie i jej zmiana nabiera sensu.
Już miałem ruszać, kiedy z krzaków wypadł ostatni pasiasty warchlak. Przypominał trochę świnkę morską. Z pięć razy większą. Na dłuższych nóżkach. I w paski.

Kawałek za dzikami spotkałem lisa. Szedł wzdłuż drogi. Nawet się na mnie nie obejrzał. I to jest zła informacja, bo mam się za kogoś na tyle ważnego, że byle lis nie powinien mnie ignorować.








niedziela, 28 lutego 2016

27 lutego 2016


1. Mam osobisty stosunek do narciarstwa. Nie będę się nim dzielić. W każdym razie z obserwacji moich wynika, że narciarz ma życie trudne. Musi dojechać w góry. Wstać o świcie. Przebrać się w dziwne ubranie, wlec ze sobą narty, buty, mieć na głowie kask, stać w kolejce do wyciągu, marznąć jadąc w górę. I potem zjechać. Ale o tym ostatnim nie mam pojęcia. O to chyba jest zła informacja.

2. Góry. Najpierw Witów. Później hotel Kasprowy i stok obok. Górale.
W Kasprowym spałem chyba kilka razy. Nie pamiętam. Znaczy pamiętam, że kiedyś byłem tam na Rajdzie Żubrów. Dość żenująca sytuacja. Pracowałem w Super Expressie. Byłem fotoreporterem. Jakoś świeżo dostałem EOS-a 5. Strasznie się tym aparatem – excuse le mot – jarałem. Poszedłem na Wisłę [okolice stadionu] zrobić samochody biorące udział w rajdzie. Zrobiłem. Znaczy, jak robiłem – coś mi nie pasowało. Dopiero w domu dotarło do mnie, że nie włożyłem filmu. W te pędy do Zakopanego. Na metę. Pod Kasprowym. Zrobiłem. No i spałem wtedy w Kasprowym. Wydaje mi się, że to nie był jedyny raz. Ale jakie to ma znaczenie?

W Witowie górale pokazali mi jak się robi halny. Po słowackiej stronie zbierają się chmury. Kiedy jest ich tak dużo, że się na naszą przeleją – robi się halny. Trzeba to zobaczyć.

3. Gazeta mianowała Lecha Wałęsę autorem jego przemówienia w amerykańskim Kongresie. Taka wersja historii pasuje im dzisiaj do przekazu. Dawno temu razem z kolegą Kaplą rozmawialiśmy z prof. Lewickim. Wyszedł ciekawy wywiad, muszę całość skądeś wygrzebać, bo na pozostałościach strony Malemena już go nie ma. Jest okrojona wersja, którą dawno temu wrzuciłem na Salon24.
Profesor opowiadał jak to było z tamtym „We, the People”.
Cytowany już kiedyś przeze mnie zagraniczny korespondent powiedział, że Gazeta przestała być uczestnikiem walki politycznej, stała się jej ośrodkiem, aktywnym centrum. Z dziennikarstwem ma to mało wspólnego, ale najwyraźniej jej dzisiejszym czytelnikom to nie przeszkadza. I to jest zła informacja. Zwłaszcza dla tych, którzy pamiętają czasy kiedy było inaczej.

Pojechaliśmy na Słowację. Sypią tam na drogi drobne kamyczki, które wyrzucone w górę przez koła poprzedzającego samochodu nieźle dzwonią o szybę, dach, maskę. Zwłaszcza, gdy się jedzie w kolumnie.
Dojechaliśmy do Tatrzańskiej Łomnicy, gdzie w hotelu Praga czekał na nas Ekscelencja Generał. I to dobra informacja, gdyż lubię Ekscelencję Generała spotykać.

Udaliśmy się do Zbójnickiej Koliby, gdzie w jednej sali nasz Prezydent integrował się z prezydentem Kiską, w drugiej my, integrowaliśmy się z urzędnikami słowackimi.
Przy naszym stole dyrektor ichniego BSZ-u integrował się z dyrektorem naszego BSZ-u. Po angielsku. Rozmawiali na poważne tematy nie zważając na kapelę zaiwaniającą parę metrów od nas. Reszta stolika mówiła w językach ojczystych. Na tematy mniej poważne. Panowie dyrektorzy prezentowali nowoczesną dyplomację. My – tradycyjną. Skutecznie praktykowaną od wielu lat przez ekscelencję generała.
Po słowacku pomysł to napad.
Było bardzo miło. Generalnie, ludzie pracujących w dyplomacji są mili. Bracia nasi Słowacy są milsi niż średnia.
Po kolacji panowie Prezydenci postanowili zaśpiewać z kapelą. Muszę przyznać, że obaj dali radę. Zwłaszcza przy „Góralu, czy ci nie żal”.

Wieczór kontynuowaliśmy w towarzystwie Ekscelencji Generała. Opowiadał mnóstwo dykteryjek. Co jedna, to lepsza. Niestety – jako nieupoważniony nie zamierzam się nimi dzielić.
Podzielę się toastem: Cо всех белыx французскиx вин самим хорошим считается спирт, потому что здоровый, чистый и на вкус приятный.


niedziela, 7 lutego 2016

4 lutego 2016



1. Obudziłem się bez żadnego powodu o piątej rano. Przemęczyłem się do ósmej. Poszedłem na pocztę. Do apteki. Po bułki. Wróciłem do domu i poczułem, że mógłbym pójść spać. Nie mogłem. I to jest zła informacja.

2. Bożena podrzuciła mnie na Wiejską, skąd z Druhem Podsekretarzem i Bardzo Ważnym Dyrektorem pojechaliśmy na lotnisko. Tradycyjnie panowie przy szlabanie nie mogli znaleźć wszystkich nazwisk na liście, ale tradycyjnie się udało.
W samolocie podano pączki i kanapki. Najpierw pączki. Do Krakowa leci się tak krótko, że człowiek nie zdąży nawet dobrze się na fotelu usadowić. Za to na Balicach zawsze jest ładnie. Na Okęciu jest wizualny bałagan. Na Balicach – spokój. I nie wynika to wcale z braku ruchu.
Wsiedliśmy do aut i pojechali do Lubnia.
Po drodze z Druhem Podsekretarzem zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądać pikieta KOD-u. A konkretnie – kto w niej będzie brać udział. Wyszło nam, że jakaś asystentka Róży Thun [und Hohenstein], dwóch współpracowników „Gazety w Krakowie” i do tego może ze ktoś z okolic „Tygodnika Powszechnego”.
Dojeżdżając właściwie nie zauważyliśmy pikiety. Rozrosła się dopiero w medialnych relacjach. Mistrzem świata w rozrastaniu był fotograf z Gazety, który wyczekał aż do szkoły iść będą dzieci i bardzo zgrabnie nacisnął, później zdjęcie trafiło do serwisu podpisane: demonstracja KOD-u.
Gazeta ma z normalną gazetą coraz mniej wspólnego. I to jest zła informacja.

Nie rozumiem dlaczego Wojtek Czuchnowski wychodząc z telewizyjnego studia nie ogłosił, że w ramach protestu przeciwko „zawłaszczeniu publicznej telewizji” Gazeta zawiesza stosowanie zasad zawodowej etyki. Mam wrażenie, że by było uczciwiej.

3. Później przejeżdżaliśmy przez Lasek i Trute. Mamy tam rodzinę u której byliśmy kiedyś w wakacje ponad 30 lat temu. Po raz pierwszy wtedy obserwowałem picie w kółko z jednego kieliszka. Rytuał ten zrobił na mnie niezapomniane wrażenie.

Ostatnio wciąż opowiadam o tym, że mam również góralskie korzenie. A nic nie robię, żeby się czegoś o nich więcej dowiedzieć. I to jest zła informacja.

Słowo „dudaski” okazało się nie być rzeczownikiem w mianowniku liczby mnogiej, tylko przymiotnikiem w mianowniku liczby pojedynczej. Człowiek uczy się całe życie.


sobota, 30 stycznia 2016

28 stycznia 2016


    1. Policja nawiedziła młodzieńca, który w dość [trochę wstyd przyznać, że mnie takie rzeczy bawią] zgrabny sposób przemontował film z Panem Prezydentem, wyszło, że się on zatacza i zabiera wieniec spod pomnika chyba Dmowskiego. Zrobiła się burza, której nie nazwę tak, jakbym chciał.
    Pan Prezydent na Twitterze od sprawy się odciął. I właściwie byłoby na tyle, żeby nie to, że pewien problem jest. Pojawiły się głosy, że trzeba natychmiast zlikwidować przepis dający tę specjalną ochronę Głowie Państwa, że prokuratorzy będą tego przepisu nadużywać i że będzie on służył do tłumienia wolności wypowiedzi w Sieci. Cóż, gdyby tak miało być, to by już było. A nie jest.
    A jednocześnie co jakiś czas pojawia ktoś, kto po prostu przegina.

    W każdym razie na koniec się okazało, że Policja weszła w sprawie gróźb karalnych, a nie obrazy Majestatu. Ale jak już się zdążyliśmy przekonać – w polskich mediach prawda ma ograniczone znaczenie.

    Jakiś czas temu rozmawiałem z cenionym korespondentem cenionego, zagranicznego dziennika. Narzekał, że praca jego jest trudna, bo nie ma czego czytać. „Gazeta Wyborcza” stała się aktywnym uczestnikiem walki politycznej – z dziennikarstwem jej działania mają mało wspólnego, do „Gazety Polskiej” przekonać się nie może. „Rzeczpospolita” to już nie to, co kiedyś. Co więc biedak ma robić. Powinienem był go odesłać do „Faktu”, ale o tym nie pomyślałem. I to jest zła informacja.

    2. Z Druhem Podsekretarzem pojechaliśmy do Pałacu witać Chorwatkę. Było godnie. Zawsze jest godnie. Mamy jeden z lepszych ceremoniałów jaki widziałem. U Niemców trzeba przejść przez pałac, co jest mało logiczne. Chińczycy witają pod dachem – w wielkiej sali Pałacu Ludowego. I mają podskakujące dzieci. Ukraińcy witają właściwie na ulicy. Rumuni – w parku. Francuzi na dziedzińcu szpitala. A my – jak trzeba. Przed wejściem.

    Chorwatka [przez niektórych urzędników nazywana chyba z przyzwyczajenia Chorwatem] i Pan Prezydent z Pałacu udali się do Krajowej Izby Gospodarczej. Było tam ciasno. Bardzo ciasno – i to jest zła informacja. Wśród widzów z radością zobaczyłem prezesa jednej z agencji, któremu w listopadzie nie udało się zachować pełni przytomności w pekińskiej filharmonii. Tym razem też przysnął. Podczas przemówienia szefa Hrvatskiej Gospodarskiej Komory. Podczas przemówień prezydenckich walczył dzielniej.

    3. Na oficjalnym wydawanym na cześć Chorwatki obiedzie niestety nie ubierało się smokingów. A na to byłem przygotowany. Więc to była zła informacja. Poleciałem więc do „Próchnika” do Złotych Tarasów by spróbować wymienić garnitur na mniejszy. Wymienić się nie udało, za to pan sprzedawca najpierw wyjaśnił mi, że ten co mam nie jest wcale zbyt duży. Wymierzył tylko o ile muszę skrócić spodnie i wysłał mnie do pani w pralni, która zrobiła to strasznie szybko, ale i tak na ostatnią chwilę.

    Obiad był dla mnie ciężkim przeżyciem. Opiszę to kiedyś we wspomnieniach. Albo i nie.
    W każdym razie Państwo Polskie wisi mi jakiś medal.

    W nocy, zasypiając oglądałem sejmowe głosowania. Nie widać specjalnej przyszłości przed Platformą. Co trzeba mieć w głowie, żeby zamiast korzystać z tego, że jeden poseł strony rządowej nie głosuje tylko drzemie w palarni, więc przewaga jest o jeden głos mniejsza – żądać jego powrotu na salę obrad?




środa, 15 lipca 2015

13 lipca 2015


1. Obudziłem się z lekkim kacem o wschodzie słońca. Wcześniej rzadko mi się to zdarzało. Znaczy nie tyle lekki kac, co wstawanie o wschodzie słońca. Na wsi ma to o tyle sens, że wschodzące słońce oświetla kuchnię niesamowitym kolorem. Trwa to tylko chwilę, ale wrażenie jest niesamowite.

W telewizji nie było literalnie nic. Zacząłem więc czytać tekst z „Wyborczej”. Tekst pod nieco może częstochowskim tytułem „Kraków: stolica prawdziwych Polaków”. No i muszę przyznać, że tekst – jak to się dziś mówi w pewnych kosmopolitycznych kręgach – zrobił mi dzień.


Autorzy parę tygodni wcześniej nie byli w stanie ogarnąć imion latorośli Wojtka Kolarskiego, tym razem postanowili podzielić się ze światem swoimi wyobrażeniami na temat intelektualnego zaplecza #PAD. No i dla każdego, kto ma na ten temat choć blade pojęcie tekst był potwornie śmieszny.
„Kierunki polskiej polityki na najbliższe pięć lat wytycza grupa znajomych w wilgotnej księgarni pod Wawelem”.
Jest coś takiego w krakowskich dziennikarzach – wiem, bo sam tak miałem – że wydaje im się, iż w związku ze swoją krakowskością są najmądrzejsi na świecie. Problem polega na tym, że gdyby faktycznie byli najmądrzejsi na świecie, to by ten świat ich zauważył i zatrudnił w tym „New Yorkerze” albo innym „Economiście”. A tu nic. Czasem tylko jakaś warszawska redakcja daje się nabrać i drukuje te bzdury. I to jest zła informacja mimo iż bywa to strasznie śmieszne.
Swoją drogą wyobrażam sobie, że niektórzy z mianowanych zapleczem intelektualnym #PAD będą gotowi w to uwierzyć. I to dopiero będzie śmieszne.

2. Obejrzałem trzy odcinki profesora Tutki. Dziś się już takich filmów nie robi. I to jest zła informacja. Nie pamiętam niczego z „Kawy na ławę”. Poza tym, że to był ostatni odcinek przed wakacyjną przerwą.


3. Odkryłem w sobie wrodzony talent dekarski. Znaczy: pozatykałem dziury w dachu. I to właściwie jest bardzo proste. To niesprawiedliwe, że w aż tyle talentów mnie wyposażono.
Powinienem jeszcze poprawić rynnę i piorunochron. Ale tego bez podnośnika nie zrobię. I to jest zła informacja.

Wróciliśmy do Warszawy. Cóż, służba nie drużba.  

środa, 8 lipca 2015

7 lipca 2015


1. Kiedy szedłem do pracy zadzwonił ojciec. Powiedział, że mój brat zupełnie o siebie nie dba i poprosił, żebym wywarł na niego presję. No więc tą drogą apeluję: Michale, idźże do lekarza. Nie masz już 30 lat, masz dziecko, zadbaj o siebie!
Do skuteczności tego apelu podchodzę z rezerwą. I to jest zła informacja.

2. Wymienił moje nazwisko red. Czuchnowski. Miało to naprawdę spory oddźwięk. Najwyraźniej pogłoski o upadku „Gazety” są przesadzone. To, że w mojej obecnej sytuacji nie wypada mi pisać, czy to dobra, czy zła informacja – to zła informacja. Napiszę więc, że dobra, bo im więcej gazet tym lepiej.

3. Uczestniczyłem w spotkaniu z panem, który trzy razy powtarzał, że prowadzi interesy w uczciwy sposób. Pomyślałem, że jak powtórzy to po raz czwarty, to zerwę spotkanie mówiąc, e, to my tu nic nie załatwimy. Od razu się zreflektowałem, bo dotarło do mnie, że najprawdopodobniej nikt by tego nie potraktował jak żartu. I to jest zła informacja.

Wieczorem oglądaliśmy Detektywa. Bardzo jest gorszy niż pierwsza seria. Za to muzyka jest lepsza.



czwartek, 18 czerwca 2015

18 czerwca 2015


1. Tak właściwie, to trochę zaspałem. Znaczy wstałem za późno, żeby zrobić sobie poważną analizę wczesnoporannego Internetu. I to jest zła informacja.

2. Precle i sok pomidorowy. Tym razem szedłem Żurawią i tyłami Nowego Światu. Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy nie mógłbym tam gdzieś mieszkać. Nie mógłbym. Wolę miasto sprawiające wrażenie bardziej całego.
Chyba po raz pierwszy ochrona wpuściła mnie bez konieczności wyciągania z kieszeni dokumentu.
W ciągu dziewięciu godzin pracy ponad 40 razy rozmawiałem przez telefon. No dobra. Nie wiem ile razy, bo nie chce mi się liczyć. W każdym razie kolejka numerów do oddzwonienia przekroczyła w pewnym momencie dziesięć. Może zrobię sobie tabelkę, taką jak ta z czasów, kiedy analizowałem wstępniaki redaktora Lisa.

„Gazeta Wyborcza” ogłosiła, że Dudapomoc nie działa. I jest to zła informacja, bo używając podobnej metody mógłbym udowodnić, że „Gazeta Wyborcza” już nie wychodzi. Najgorsze jest to, że ja, czytelnik Gazety od 89 roku, nie będę się tym zajmował jedynie dlatego, że mi się nie chce.

Mój znajomy z Nowego Jorku wrócił za ocean. Będę musiał kogoś namówić na to, żeby zorganizował jakieś sympozjum i mojego znajomego zaprosił, bo jeszcze wiele tematów mamy do rozmowy.

3. Bożena przyjechała po mnie japońskim samochodem na niemieckich numerach. Dobrze, że mnie jakiś paparazzo nie trafił. Pojechaliśmy do jakiegoś sklepu, z ubraniami dla pań. Bożena chciała swojej córce kupić coś na urodziny. Tego czegoś nie było. I to jest zła informacja.

No właśnie. Moja – jak by to idiotycznie nie brzmiało – pasierbica miała urodziny. O tym, że życzę jej jak najlepiej, to tuszę, iż wie. Życzę codziennie. Nie tylko 17 czerwca.

W Beirucie (choć bardziej Krakenie) spotkałem się z wybitnym publicystą, który nie życzy sobie występować w Negatywach i dr. Flisem. Ty właśnie dr. Flisem, który naukowo jako pierwszy dowodził, że Andrzej Duda wygra wybory. Próbowaliśmy go namówić na jakieś prognozy dotyczące wyborów parlamentarnych. Nieskutecznie.  

wtorek, 16 czerwca 2015

16 czerwca 2015


1. Niestety ostatnio jakoś jest tak, że pisząc Negatywy zasypiam. Czyli coś tam piszę, zasypiam, się budzę, sprawdzam, co napisałem, nic z tego nie rozumiem, próbuję napisać coś dalej, zasypiam, się budzę i tak w kółko. Boję się więc przeczytać, co wczoraj napisałem. I to jest zła informacja.

2. Z tego spania i pisania wstałem zbyt późno, więc nie zrobiłem przeglądu Twittera. Zobaczyłem jakiś tekst z „Wyborczej”, którego sensu za bardzo nie mogłem zrozumieć. Wywiad z prof. Szczerskim w „Rzepie” , i kolejny z antygazetowych materiałów w Superaku.
Kupiłem precle i sok pomidorowy i ruszyłem do roboty.
Coś było takiego w powietrzu, że się strasznie człowiekowi chciało spać. I to nie tylko mnie.
Próbowałem przeczytać „Newsweek”. Bez efektu. Poza tym, że się dowiedziałem, że red. Meller nie dostał orderu.
[kurcze, znowu zasypiam]

Nie chciało mi się też czytać „Do Rzeczy”. Ale może zabiorę się za to jutro. Zauważyłem tylko, że jako ostatni napisali o szpitalu Tyszkiewicza.
We „W Sieci” przeczytałem kilka dość hermetycznych żartów. I aż się zacząłem zastanawiać, kto je puszcza. Nie miałem siły na wnioski. I to jest zła informacja.

3. Pani premier wskazała swoich nowych ministrów. Nie udało mi się wzbudzić w sobie jakiegokolwiek nowymi ministrami zainteresowania. Taka sytuacja.

Wracałem do domu przez skwer za Domami Centrum. Latarnie są tam jedne z brzydszych, jakie w życiu widziałem.

Wieczorem poszedłem do apteki. Moja ulubiona przy Wilczej była zamknięta, poszedłem więc do całodobowej przy placu Zbawiciela. Obejrzałem sobie tęczę, która – jak czytam – ma niedługo z placu zniknąć. Straż Miejska będzie miała mniej roboty.

Wiem, kto będzie Szefem Kancelarii PAD. Ale nie mogę się tą wiedzą podzielić. I to jest zła informacja, bo nienawidzę wiedzieć i nie móc się tą wiedzą dzielić.  

niedziela, 24 maja 2015

23 maja 2015


1. No więc wciąż trwa cisza. Więc nie mogę napisać reportażu życia z 24 (+3,5) godzin podróży przez Polskę. I to jest zła informacja.

2. Zostałem bohaterem tekstu redaktora Czuchnowskiego. Plus osiem do fejmu. Jeżeli się okaże, że tekst był również w papierze – plus dwanaście.
Jeżeli tekst przeczyta się niezbyt dokładnie można odnieść wrażenie, że jestem młodym działaczem krakowskiego PiS-u.
Mój były kolega Skoczylas opowiadał anegdotę, że kiedy dnia pewnego Правда napisała, że w jakimś mieście obwodowy komitet partii mieści się przy alei Marksa, to przez noc przeniesiono go z alei Lenina na aleję Marksa, bo przecież Правда się nie może pomylić.
Pozostaje mi więc szybkie wpisanie się do krakowskiego PiS-u najlepiej od razu z 15 -letnim stażem.

Redaktora Czuchnowskiego znam osobiście od 11 grudnia 1991 roku. Od pożaru Krakowskiej Filharmonii. Otóż było tak, że wyszedłem ze szkoły, usłyszałem, że płonie Filharmonia, zacząłem ten pożar fotografować, podszedł do mnie red. Czuchnowski, zapytał, czy bym chciał te zdjęcia opublikować w gazecie, wsiadłem w taksówkę, pojechałem do domu, wywołałem film, zrobiłem odbitki, wsiadłem w taksówkę, pojechałem do drukarni na aleję Pokoju, nie bez kłopotów wbiłem się do środka, znalazłem red. Czuchnowskiego, pokazuje mi zdjęcia, a on na to, że już nie są potrzebne. Zostałem więc z tymi zdjęciami, jak Himilsbach z angielskim.
W każdym razie red. Czuchnowskiemu powinienem być wdzięczny, bo utwierdził mnie wtedy w przekonaniu, że świat nie jest tak fajny, jak się może wydawać.

Redaktor Czuchnowski w perfidny sposób zmanipulował moje napisane na 3neg słowa. Ja napisałem, że „Konferansjer mnie excusez le mot – wkurwiał”, w artykule ostatnie słowo zostało sprowadzone do „wkur…’. Uważam, że ta podła manipulacja miała na celu uderzenie w moją osobę. Jeżeli coś piszę, że co mnie wkurwia, to znaczy, że nie chcę tego opisać innymi słowami. Zamiana części wkuwu w trzy kropki robi ze mnie osobę nieprzekonaną do własnych sądów.Czyli niewiarygodną. I to jest zła informacja. Rozważam kroki prawne. Gdyby ktoś z czytających prawników był zainteresowany – zapraszam do kontaktu.

Redaktor Czuchnowski wyciągnął mojego tweeta ze zdjęciem roznegliżowanego komedianta Karolaka. Dobrze, bo chciałem się z jego umieszczenia tłumaczyć panu Buczkowi, którego oburzył.
Tłumaczenie jest proste, ale wrócę do niego, kiedy cisza wyborcza się skończy.

3. Przez większość dnia jeździłem autobusem, którego kierowcy wierzyli w nawigację nie bardzo potrafiąc się nią posługiwać. No i muszę stwierdzić, że drogi w interiorze mamy kiepskie. Takie, jak w latach 90. i to jest zła informacja.  

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

12 kwietnia 2015


1. Wstałem, przeczytałem raz jeszcze tekst o Kandydacie, który (nie wiedzieć czemu – bo inne nie) wyświetlił mi się w całości w ramach bezpłatnego limitu tekstów ze strony Gazety.
Artykuł generalnie poprawił mi humor. Muszę przetrenować kilka rozwiązań formalnych zastosowanych przez autorów.

Coraz gorzej mi idzie lektura „Nocy żywych Żydów”. Do tego przyśniło mi się, że pod pseudonimem Znienacek ukrywa się właśnie Ostachowicz. I to jest zła informacja. Nienawidzę mieć realistyczne sny związane z polską polityką. W tym Ostachowicz, zresztą zupełnie do siebie nie podobny tłumaczył mi, że tak go denerwowali debile z otoczenia Premiera, że postanowił za pomocą Twittera odreagować.

Wieść gminna niesie, że rzeczony Ostachowicz cierpi obserwując jak właśnie rozwalany jest „Projekt” w który tyle energii zainwestował społecznie próbuje prowadzić kampanię PBK dzwoniąc do różnych redaktorów i namawiając do różnych publikacji.

2. Przyszedł do nas w odwiedziny Karol, syn sąsiada Tomka. Karol zaraz będzie miał z sześć lat, a od pewnego czasu jest moim ulubionym recenzentem testowych aut, którymi przyjeżdżam na wieś. Karol spał u dziadków. Dzień wcześniej przywiozłem go z Ołoboku, gdzie z kolei przywiozłem rower, żeby sąsiad Tomek mi zespawał.
W ciągu kilu ostatnich lat sąsiad Tomek ze spawacza pełniącego funkcje wiejskiego kowala rozwinął się tak, że teraz jest właścicielem firmy z siedmiocyfrowymi obrotami. A ja się jakoś do tego nie mogę przyzwyczaić i wciąż miewam do niego kowalsko-spawalnicze prośby.
Młodszy syn sąsiada Tomka – Bartek jest w szpitalu. I to jest zła informacja. Razem z mamą. Ma coś z płucami. Szpital w Świebodzinie nie ma oddziału dziecięcego. Szpital sprywatyzowany. Właściciel stwierdził, że się taki oddział nie opłaca. Jedno skrzydło stoi puste. Więc Bartek jest w oddalonym o 40 kilometrów Międzyrzeczu. W pierwszych słowach Karol stwierdził, że teraz tato go wychowuje. Jeździ z tatą do pracy.
Sąsiad Tomek jakoś sobie radzi, ale wyobrażam sobie jak by to było, gdyby nie mieli kasy, samochodu. Transport publiczny właściwie nie działa. Tory rozebrano już paręnaście lat temu. Czterdziestu kilometrów na rowerze się raczej nie przejedzie.
Razem z Karolem paliliśmy liście. Wiał ostry wiatr, więc paliły się szybko. Wygląda na to, że odzyskałem kolejnych kilkanaście metrów kwadratowych parku.

3. Pojechaliśmy do Tesco, żeby kupić chleb i totolotka. Gdybym był nowoczesnym artystą stworzyłbym dzieło. Mnóstwo kuponów lotto przyklejonych do dykty. Dzieło bym zatytułował „Utracone nadzieje”. Gdybym był nowoczesnym artystą, to pewnie bym to dzieło wystawił w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (w budowie). Choć istnieje poważna obawa, że by mi tam któryś z kuratorów ukradł pomysł. 
Reklama baru w Tesco sugeruje, że Bobek Makłowicz tam gotuje. Chciałbym to zobaczyć.

Wieczorem kontynuowałem palenie liści, gałęzi i innych palnych reczy pochodzenia biologicznego. Przyszedł sąsiad Gienek. Teść sąsiada Tomka, dziadek Karola. Rozmawialiśmy o kołach dwumasowych. Lat temu z pięć kupił volvo V50. Miałem w tym swój udział, bo znalazłem to volvo na Allegro. Było tańsze niż średnia i do tego dwadzieścia kilometrów od Rokitnicy. Gienek kupił, okazało się, że koło dwunasowe jest do roboty. Dlatego auto było tańsze. Gienek zrobiłswoim volvo prawie 200 tys. kilometrów. Koło dwumasowe wciąż jest do roboty. W serwisie wymiana kosztuje z pięć tysięcy. I to jest zła informacja.  

piątek, 20 lutego 2015

20 lutego 2015



1. Śniło mi się, że dostałem amerykańską wizę. W postaci naklejki, którą sam sobie miałem wkleić do paszportu. No i już miałem wklejać, kiedy się okazało, że to nie ja, tylko jakiś Janusz. Z wąsami. Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy jednak to ja jestem tym Januszem z wąsami, czy też przyśniła mi się pomyłka, bo zadzwonił kierowca z Gazpolu.
Na wsi obok domu stoi baniak na Liquefied Petroleum Gas służący zimą do utrzymywania w domu dodatniej temperatury (kiedy nas nie ma). Przez cały rok (kiedy jesteśmy) do podgrzewania wody użytkowej. Zbiornik trzeba napełniać. Co jakiś czas przyjeżdża cysterna. Niekiedy o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Jeżeli kierowca jest był wcześniej – potrafi sobie poradzić bez asysty. Tym razem był po raz pierwszy. Zadzwoniłem do sąsiada Gienka, który był już w pracy, ale zadzwonił do swojej żony Jolki, którą wyciągnął z łóżka. Wcześniej kierowców Gazpolu brała na siebie Kamila, Jolki córka, ale wyprowadziła się do Ołoboku.
Mój dług u sąsiadów rośnie. I to jest zła informacja, bo nie wiem jak się odwdzięczę.

2. Jacek Żakowski objawił się nagle światu jako specjalista od zegarków:
Trzeba kompletnie upaść na głowę, żeby kupować zegarek za 37 tys. złotych. To kompletnie dyskredytuje człowieka jako kandydata na wysoki urząd państwowy, bo oznacza, że ma coś pod kopułą.
Módlmy się, żeby nikt nie powiedział panu Jackowi ile kosztują drogie zegarki. Jeszcze by mu jakaś żyłka pękła a po takiej stracie Polska by się nie podniosła.

Pan Jacek jest dumny z tego, że pani premier Kopacz odmówiła przyjęcia tytułu „Człowieka roku Wprost”. To właściwie strasznie śmieszne. Nie to, że pan Jacek jest dumny. Ale to, że bezkompromisowy tygodnik postanowił ten tytuł pani Kopacz wręczyć.
Swoją drogą warto pamiętać, że pan Lisiecki utracił tytuł największego psuja polskich mediów nie za sprawą własnych działań, tylko dlatego, że odebrał mu go pan Hajdarowicz.

„Wprost” pokazał zdjęcie zrobione ponoć dwa tygodnie przed tym, jak jego śledczy weszli do niesławnego apartamentu. Na zdjęciu widać talerzyk, co mam być dowodem, że talerzyk nie został w ciągu dwóch tygodni przyniesiony.
To właściwie śmieszne, że chcąc zwiększyć wiarygodność historii wykazano manipulację w tekście. Otóż „pusta butelka po luksusowej wódce” na zdjęciu okazała się flaszką po Baczewskim. Jeżeli ktoś podkręca pierdoły, to co dopiero robi z poważnymi rzeczami.

Mam gulę na „Wprost” za aferę taśmową. Zaangażowałem się wtedy w ich obronę, co utrudniło życie mnie ale też innym ludziom (w tym miejscu powinienem pozdrowić Olafa – ale historia jest zbyt hermetyczna, żeby wyjaśniać kim jest Olaf i o co w niej chodzi). 
Cóż, jak następnym razem ABW będzie robić najazd na „Wprost” pojadę tam protestować z dużym niesmakiem.

3. Do Warszawy przyjechał premier Orban. Polska polityka zagraniczna jest coraz bardziej przerażająca. I to jest zła informacja.
Pani premier odczytująca z kartki, co powiedziała panu Orbanowi w cztery oczy – niezapomniany widok. Ciekawe, czy tę kartkę miała ze sobą podczas rozmów, bo jeżeli nie – współczuję osobie, która tłumaczyła potok myśli pani Kopacz na węgierski. Wieczorem, w „Kropce nad I” treścią kartki pani Premier zachwycał się prof. Nałęcz. Zachwycał się tak bardzo, jakby był treści tej kartki autorem.
W „Kropce” miała miejsce inna ciekawa sytuacja. Drugim gościem był Kurski (nie ten z Gazety). Otóż kiedy Kurskiego wyciszano, żeby nie mógł przeszkadzać prof. Nałęczowi. Profesora zaś Nałęcza, kiedy mógł przeszkadzać Kurskiemu nie wyciszano wcale.

Ale wcześniej wpadłem do Faster Doga zobaczyć indianski koc firmy Pike Brothers. W sklepie było mrowie gości. Wśród nich restauratorka opisana przez recenzenta Nowaka. Znaczy opisana była nie tyle restauratorka, co restauracja. Hiszpańska. Vis a vis Teatru Narodowego. Recenzent Nowak opisał restaurację źle. Restauratorka nie mogła zrozumieć, jak to jest, że mu nie smakowało, a zjadł tak dużo. Do tego, żeby w 2015 roku można się przejmować złą recenzją w Gazecie, trzeba chyba nie mieć żadnych problemów.



wtorek, 3 lutego 2015

3 lutego 2015


1. Stołeczna „Wyborcza” ogłosiła, że od dziś będzie zamazywać „treść reklamowych szmat”, czyli
wielkoformatowych reklam wiszących w mieście. Na zdjęciu zamazała wszystkie reklamy z wyjątkiem tej na tramwaju. Reklamy na warszawskich środkach komunikacji i przystankach sprzedaje firma AMS. AMS chwali się na plakatach, że już wkrótce postawi 1580 nowych wiat, na których będzie można umieszczać reklamy. Firma AMS należy do spółki Agora, właściciela „Wyborczej”.
Chłopcy ze Stołka zatracili resztki wstydu. I to jest zła informacja.

2. Od kilku dni nie używam smartfonu. I jest to ciekawe doświadczenie. Nie jest tak, że nie dzwonię. Po prostu używam do dzwonienia ośmiocalowego tabletu Samsunga. Od kiedy pojawił się na rynku duży iPhone nie wygląda to irracjonalnie tylko ekstrawagancko.
Żeby nie było niedomówień – nie mam zamiaru tu szydzić z dużych smartfonów. Są lepsze niż małe, bo są większe.
Tablet połączyłem ze smartwatchem. Więc albo mówię do ręki, albo do ośmiocalowego tabletu.
Na dłuższą metę przykładanie ośmiocalowego tabletu do ucha nie jest zbyt wygodne. Ale znalazłem coś, co ze dwa lata temu na konferencji rozdawało otomoto.pl – słuchawkę w kształcie słuchawki telefonicznej. Rozważałem rozmawianie za jej pomocą na ulicy. Ale chyba jeszcze nie czas. Jeszcze brak mi odwagi. I to jest zła informacja.

3. Zadzwonił do mnie kolega Olszański i powiedział, że nie rozumie moich zachwytów nad panem Czarzastym. Że nie można zapominać o udziale pana Czarzastego w sprawie Rywina i tak dalej. Próbowałem się tłumaczyć, że lubię sprawność pana Czarzastego w telewizyjnych przegadywankach. Kolega Olszański argumentu nie przyjął. I to jest zła informacja. Bo może to prawda, że chodzi jedynie o to, że lubię słuchać, jak pan Czarzasty przysrywa deputowanemu Szejnfeldowi. Swoją drogą – mój wczorajszy tweet o tym, że chciałbym poznać jego wyborcę wciąż żyje.



poniedziałek, 20 października 2014

19 października 2014


1. Obudził mnie dźwięk koparki. Dokładniej: obudziła mnie Bożena, którą obudził dźwięk koparki. Zanim wstałem przejrzałem tajmlajny. Ruski szpieg miał w domu listę ważnych postaci, którymi się interesował.
Pomyślałem, że fajnie by było być na takiej liście. I od razu dotarło do mnie, że to samo myśli pół Warszawy. A już na pewno profesor Niesiołowski.
Ruski szpieg publikował w „Krytyce politycznej”. I to właściwie strasznie śmieszne.
Całą aferę nieco czuć. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Mój brak zaufania do struktur Państwa to jednak zła informacja.

2. Panowie kopacze w mocno okrojonym składzie przekopali się z rurą do sąsiada Tomka. Ponarzekałem na błoto przed wjazdem – pan Kierownik-brygadzista poprosił pana Janka – wirtuoza koparki, by Catem (ładowarką) coś z tym błotem zrobił. Pan Janek chciał zrobić to dopiero przed fajrantem. Pan Kierownik-brygadzista powiedział, by zrobił to od razu. –Będzie chciał gdzieś pojechać, to se samochód osra – argumentował wskazując na XC60.
Pan Janek – wirtuoz koparki coś tam zrobił. Dwa przejazdy scanii i cała robota była na nic.
Naostrzyłem łańcuch i pociąłem akacje w klocki, które później porąbałem. Nie było łatwo.
Pan Janek – wirtuoz koparki przesadził koparką krzak. Rozsypał jeszcze trochę ziemi i się pożegnał. Usuwanie szkód będzie trwało jeszcze kilka tygodni. I to jest zła informacja.

3. Przeczytałem wywiad z panią Erbel. Wdałem się w dyskusję na temat etyki dziennikarzy „Wyborczej”.
Rozmawiałem kiedyś o pani Erbel z jednym kolegą, którego nazwiska nie wymienię, bo zaczął karierę w administracji samorządowej. Kolega zna się na ruchach miejskich, panią Erbel też zna. Powiedział, żeby się nią nie przejmować, bo to krańcowa idiotka.
Złą informacją jest, że wstawiają się za nią wartościowe, inteligentne osoby.

Ale najważniejszym wydarzeniem 18 października 2014 roku było to, że w tym dniu po raz pierwszy w życiu ubrałem gumofilce.
Mam ambicje rozpropagować ten rodzaj obuwia na warszawskich salonach. Nie będę pierwszym, który ma takie ambicje. Mój poprzednik najpierw zmienił je na garnitury Zegni. A teraz nie żyje. Ja od Zegni będę się trzymał z daleka.


czwartek, 28 sierpnia 2014

27 sierpnia 2014



1. Najgorszą informacją dnia jest to, że ruszyłem do Warszawy. Wcześniej musiałem jeszcze pochować trzy myszy, które znalazłem w domu. Gdybym oznaczał jakoś miejsca pochówku to ten kawałek ziemi przypominał by pola z czasów Wielkiej Wojny.

2. Stanąłem na Orlenie. Kończył tankowanie gazu kierowca opla. Skończył, poszedł. Podpiąłem. Czekam. Czekam. Czekam. Za mną stanął gość w Lanosie. Wrócił kierowca opla. Z hot-dogiem. Zacząłem lać. Gość w Lanosie patrzył na zegarek. Zacząłem lać do drugiego zbiornika. Zaczęła się robić kolejka. Weszło 86 litrów. Poszedłem do kasy. Stoję. Przede mną grupa facetów zamawia hot-dogi. Stoję. Panie robią hot-dogi. Stoję. Facet z Lanosa zrezygnował – próbuje wyjechać. Stoję. Kolejny gość zamawia hot-doga. Stoję. Gość z Lanosa odjechał. Dochodzę do kasy. Pani proponuje mi hot-doga. Odmawiam. Proces tankowania zajął 40 minut. Super.
Od pewnego czasu nie jem hot-dogów. I to jest zła informacja. Gdybym jadł hot-dogi pewnie bym się tak nie denerwował. Gość w Lanosie pewnie też nie je hot-dogów.

3. Impreza dla Twitterowiczów u ambasadora Mulla.
Spotkałem dawno niewidzianego Piotra Goćka. Niewidzianego. Ale słuchałem go wcześniej przez cztery godziny jazdy. Czytał swojego „Demokratora”. Książka na początku trudna, później jakoś się można do niej przekonać. Gociek zadowolony z siebie. Miło go było w tym zadowoleniu oglądać. Będzie wydawać kolejne książki. Bycie literatem najwyraźniej ma przyszłość.
Spotkałem niepijącego Sitę i pijącego Okońskiego. Nie zrobiłem sobie selfie z Kuźniarem. Nie zrobiłem z Mężykiem – nie przyszedł.
Porozmawiałem chwilę o Gazie z jakąś panią, która o mały włos nie rzuciła mi się do gardła.
Kiedy zauważyłem, że szkoda czasu użyłem ostatecznego argumentu: gdyby Izrael chciał, to by wykończył wszystkich mieszkańców Strefy. I wtedy by to było ludobójstwo. Nie robi tego – choć może.
Odpowiedziała, że rakiety Hamasu się nie liczą, bo powodują mało ofiar. Czyli, że największym grzechem Izraela jest posiadanie sprawnej obrony przeciwrakietowej.
Skąd się biorą tacy ludzie, no skąd. (ta akurat chyba była z gazeta.pl).
Z jeszcze większą radością słyszałem, jak z ambasador tłumaczył, że niestety nie może sobie wylać kubła na głowę, bo zabraniają mu tego regulacje Departamentu Stanu. Urzędnicy mogą wspierać działalność charytatywną – jako taką. Nie może wspierać konkretnie jednej organizacji. I to bardzo dobry argument.

Przed imprezą na Twitterze pojawiło się sporo głosów niechęci. Że tanim kosztem USA pozyskuje sympatię 'liderów opinii'. Wypowiadali się tak ci, których nie zaproszono.

Ja tam się nie obrażam o to, że nie przeniesiono bazy Ramstein gdzieś po Sieradz. Nie obrażam się, że nie przywieziono do Polski 300 baterii Patriotów. Cieszę się, że z każdego amerykańskiego żołnierza, który jest w naszym kraju. Z każdego samolotu. Bo nawet jeden amerykański samolot nad polskim niebem działa odstraszająco. Dokładniej: w momencie, w którym wystartuje para polskich F16 i razem z nimi wystartuje samolot USAF, to komuś, kto by chciał odpalić w ich kierunku rakietę może zadrżeć ręka.

Generalnie wieczór skończyłby się przyjemnie, żeby nie to, że red. Mucha coś powiedział o tekście prof. Romanowskiego. I ja – głupi – ten tekst po powrocie do domu przeczytałem.

Cóż, profesor Romanowski jest idiotą i to nie jest najgorsze, bo Uniwersytet Jagielloński z kilku takich zrobił już profesorów. Nie jest też najgorsze, że Gazeta publikuje co jakiś czas wykwity jego intelektu. Najgorsze jest to, że kiedy coś takiego przeczytam nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. I się niemożebnie wkurwiam. A złość urodzie szkodzi.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

24 sierpnia 2014




1. Pomidor. Pomidor. Pomidor. Pomidor. Pomidor. No dobra, nie przesadzajmy. Przetwarzanie pomidorów nie jest aż tak dotkliwe. Korzystając z okazji nadrobiłem twitterowe zaległości. Z dużą radością wgryzłem się w napierdalankę pomiędzy Sławomirem Jastrzębowskim, redaktorem naczelnym „Super Expressu” a tygodnikiem „Polityka”. Napierdalankę pod hasłem „brukowce”.

Mleczko, którego poczucia humoru nie jestem specjalnym wielbicielem mniej-więcej od czasu, kiedy skończyłem podstawówkę, narysował kiedyś faceta, który jedną ręką się masturbuje, w drugiej trzyma lornetkę i patrzy mówiąc: zboczeńcy. I ten właśnie rysunek mi się zawsze przypomina, kiedy tzw. normalne media załamują ręce nad tabloidyzacją tabloidów.
Najśmieszniejsze jest to w „Gazecie Wyborczej”, z której teksty trafiają na portal gazeta.pl obok materiałów z plotek.pl.
Jechałem kiedyś do Poznania z ekipą z Plotka. Było to niezapomniane przeżycie.

„Polityka” sama się zaorała. Najpierw napisała o standardach dziennikarskich. Później podała z dupy wziętą informację o rozwodzie Marcinkiewiczów. Cóż tabloidem też trzeba umieć być.

A tak w ogóle, to marzę o posadzie felietonisty w „Fakcie”. Mam nawet tytuł rubryki: „P.O. Kierownika Jeziora”. Raczej, mimo starań tej posady nie dostanę i to jest zła informacja.
(P.O. nie zawsze znaczyło Platforma Obywatelska)

2. Przez to siedzenie przy komputerze wdałem się w dyskusję z kol. Pertyńskim o Kościele katolickim. Jestem na dobrej drodze, żeby zostać wiceTerlikowskim, a ja przecież nawet specjalnie wierzący nie jestem. I to jest zła informacja, bo gdybym był, to bym z obrony Kościoła czerpał jakąś satysfakcję.

3. Wieczorem zadzwonił Gienek (sąsiad) potrzebował pomocy w uporządkowaniu resztek różnych alkoholi, które zajmowały miejsce. Pomogłem
Siedzieliśmy u nich na podwórku, cieszyliśmy się pogodą, która była zdecydowanie inna niż w Warszawie.
Jolka (żona Gienka) jeździ Kadettem. Identycznym, jak ten zabytkowy, którego zdjęcie wrzucił ostatnio Złomnik. Kadett, jak Kadett. Tylko kombi. Zdrowy tzn. bez korozji.
Jolka opowiadałam jak jakiś gość walnął w nią pod Biedronką. Walnął, wyskoczył z auta, zaczął wyzywać, tak, że aż świadkowie zareagowali. Jolka coś mu też odpowiedniego odpowiedziała i była z siebie bardzo zadowolona do momentu aż do niej dotarło, że właściwie to powinna wezwać policję. I wciąż żałuje, że nie wezwała.
Igor Omulecki jechał autobusem z tej swojej Radości, czy jak to się tam nazywa. W autobusie był pijany pan i dymił. Pasażerowie skarżyli się kierowcy, który nic nie chciał zrobić. Igor już miał panu przyfanzolić (przypomniało mi się to słowo, ładne, nie?) ale przypomniał sobie, że jest ojcem rodziny i, że jeszcze by mógł za mocno i dał sobie spokój. Autobus przyjechał na plac Trzech Krzyży. Wysiedli i Igor i pan. Akurat policja rozstawiała płotki na górników pod Ministerstwem Gospodarki. Igor znalazł jakiegoś wyższego stopniem i opowiedział o całej sytuacji. Policjant niechętnie wysłał dwóch, żeby się panu przyjrzeli. Ten wykonał jakiś agresywny wobec tym dwóm ruch i po chwili leżał skuty na chodniku. Igor poczuł wtedy obywatelską satysfakcję. Skoro mamy służby nie musimy wszystkiego robić osobiście.

A zła informacja? Za dużo tych resztek wypiłem.