Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hanna Gronkiewicz-Waltz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hanna Gronkiewicz-Waltz. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 kwietnia 2015

15 kwietnia 2015


1. Już nigdy nie wezmą do ust kropli alkoholu. Ale po kolei.
Rano pan Prezydent gościł redaktora Piaseckiego. Goszcząc redaktora Piaseckiego – gościł w programie redaktora Piaseckiego. Taki paradoks.

Pan Prezydent w łaskawości swojej zasugerował, że 20% społeczeństwa to świry, że stanowisko ambasadora dla Arabskiego to kara. Że Prezydent nie jest od tego, żeby wsadzać rządowi kij w szprychy. Czyli, ogólnie powinien podpisywać, co do podpisu dostanie.
I to jest generalnie zła informacja. Utrzymanie Kancelarii Prezydenta kosztuje z pół miliona dziennie. Troszkę dużo, jak na taki model omijania obowiązków.

Tajmlajn rzucił się na redaktora Piaseckiego w kwestii niezadanych pytań. Niesprawiedliwie, bo i tak udało się redaktorowi Piaseckiemu obnażyć pewne cechy pana Prezydenta.
Nawet bardziej, niż gdyby zaczął od pytania „Kiedy wreszcie poda się pan do dymisji i wycofa z wyborów”.

2. Przez cały dzień drugorzędne trole PO hejtowały red. Kolankę za to, że opisywał co się dzieje w Dudabusie. Głupie to było strasznie, bo kiedy red. Kolanko jeździł Bronkobusem robił to samo. Polsce racjonalnej najwyraźniej puszczają nerwy.
„Tygodnik Powszechny” zrobił Pawłowi Kowalowi kuku. Brzydkie kuku. I to jest zła informacja, bo nawet, gdyby to było zrobione nieświadomie, to by znaczyło, że władzę tam też przejęli idioci pozbawieni całkowicie wrażliwości.

Pojechałem po Bożenę, chyba bym znowu chciał pojeździć sobie jakimś mocnym autem. Chyba jednak wraca mi ochota na E31. Jeszcze chwila i będę tak stary, że mógł będę udawać, że mam ten samochód od nowości. Razem pojechaliśmy na Wiejską, gdzie ja wysiadłem a wsiadł mój brat.
Wysiadłem, żeby iść do Vitkaca (nie mogę się pogodzić z tym jaka to pretensjonalna nazwa) na prezentację nowych telewizorów Samsunga.

Na Żurawiej obtrąbił mnie red. Śliwa chyba w AMG-GT. Ak powszechnie wiadomo – nie jestem plotkarzem, więc nie napiszę w której motoryzacyjnej firmie na V pracuje dziewczyna z którą jechał.

Kiedy szedłem Bracką w Faktach po Faktach występowała pani prezydent Waltzowa. Nie widziałem więc niestety jak tłumaczyła na obrazkach, że pomnik światła to faszystowska symbolika. Nie wiem, co za idiota wymyślił jej ten przekaz i co wtedy robił dyrektor Zydel. Chyba ze wstydu się musiał zapadać pod ziemię. W każdym razie nie udało mu się uratować szefowej przed wpadką.
Czekam, aż teraz ktoś pojedzie, że rząd PO i PSL buduje autostrady. Zupełnie jak Hitler.

Telewizory SuperUHD. Opowiadał o nich operator Edelman redaktorowi Raczkowi, puszczając fragmenty nieszczęsnych „Kamieni na szaniec”. Mówił, że nowe telewizory są świetne, że widać na nich tak jak być widać powinno. I żeby oglądać filmy bez przerw, bo wtedy jeszcze lepiej widać o co chodziło operatorowi. Pamiętam, jak dwa lata temu się zastanawiałem skąd ludzie będą brać – przepraszam, za wyrażenie – kontent na telewizory 4K. Nowe Samsungi wyświetlają 4K z youtube.
Przeprowadziłem serię dyskusji na różne tematy. O tym, czy można kupić telewizor za 90 tys. złotych. O tym, czy kiedyś było fajniej. Z red. Raczkiem o polskiej edycji GQ, on zrobił projekt przed nami i chyba nikt mu nie powiedział, że jego projekt był nie do zaakceptowania dla panów podczas testu. Uważa, że wydawnictwo od początku wiedziało, że nic z tego nie będzie i wszystkie prace służyły tylko wykazaniu się przed niemieckimi właścicielami.
Z innej beczki – opowiedział też, że obserwuje pewien proces w filmach dokumentalnych, które przestają być dokumentalne. Twórcy ich oszukują. Udając, że coś jest prawdziwym dokumentem, a to inscenizacja. Upraszczam oczywiście. Ale wydaje mi się, że Eryk Mistewicz powinien zamówić u red. Raczka tekst o tym do „Nowych Mediów”, bo to kolejna odsłona procesu, który rozwala wiarygodność prasy – syndromu Kapuścińskiego.

Przy okazji upiłem się ginem, który serwował żonglujący flaszkami. Jeśli mam być szczery – niemożebnie mnie wyprowadzają z równowagi barmani, którzy poza szybkim nalewaniem mi do szklanki wykonują jakieś inne czynności.

3. Wyszedłem chwilę przed północą. Okazało się, że dzwonił do mnie kolega z podstawówki. Oddzwoniłem. I zamiast prosto do domu. Poszedłem gdzie indziej. No i tam do chyba trzeciej rozmawialiśmy o bardzo poważnych sprawach. Znaczy on mówił, bo ja już raczej bełkotałem. Niestety na koniec rozlał jakąś mocną nalewkę, która mnie dobiła. Jakoś udało mi się do domu dojść, ale już potrzebowałem asysty do otwarcia drzwi.
No i wczorajsza notka wygląda tak, jak wygląda bo pomiędzy słowami zasypiałem. Na krócej, bądź dłużej. Bóg mi świadkiem jak ciężka to była walka. Na wszelki wypadek wolę nie czytać, co napisałem.
W każdym razie nie zdecydowałem się, na to, żeby się nabijać z red. Skórzyńskiego, którego ktoś musi w Faktach nie lubić, bo kiedy mówił, że „jak wynika z sondażu dla Faktów, popularność od roku utrzymuje się na podobnym poziomie” na ekranie pojawiła się informacja, że rzeczona popularność wzrosła z 25 do 29 procent. No i chyba dobrze zrobiłem, bo by mi się mogły cyferki pomieszać.
W każdym razie już nigdy do ust nie wezmę kropli alkoholu. I to jest zła informacja.



środa, 28 stycznia 2015

28 stycznia 2015



 1. „Es gibt keine deutsche Identität ohne Auschwitz. (…) Die Erinnerung an den Holocaust bleibt eine Sache aller Bürger, die in Deutschland leben. Er gehört zur Geschichte dieses Landes.” powiedział rano w Bundestagu prezydent Niemiec. 
Prezydent Gauck nie pasuje mi do mojego zdania na temat Niemiec. I to jest zła informacja
Gdybyśmy wciąż pracowali w pewnym dziwnym magazynie, czyli od nas by zależało to, czym ten magazyn jest, to pewnie by nam się już udało z pastorem Gauckiem przeprowadzić wywiad.
Dziwny magazyn woli iść drogą emajlowych wywiadów ze stylistami nazywanymi historykami ubioru. I jak widać ta droga wcale nie jest mniej wyboista. I jeszcze utytłać się bardziej można.


2. Kolega Feluś, który jest naczelnym największego dziennika w Polsce powiedział w Wirtualnym Mediom, że nie ma sposobu, żeby się ustrzec przed rozmówcą, który za własne podaje cudze słowa,„chyba że dojdziemy do granicy paranoi i będziemy za pomocą Google sprawdzać, czy dane fragmenty rozmowy nie pokazują się w wynikach wyszukiwania jako teksty innej osoby”. Przypomniało mi się jak podczas prac nad projektem neo-Ozonu razem z poetą Filasem wrzucaliśmy w Googla fragmenty tekstów, które przynosili dziennikarze. Dość często się okazywało, że były już wcześniej publikowane. Niektóre nawet po trzy razy.
Kiedy powiedzieliśmy o tym kierownictwu zrobiła się delikatna afera. Z tym, że pretensje były do nas. O to, że nie mamy zaufania do współpracowników i to psuje atmosferę.
Oglądałem kiedyś film o tym, jak gwiazda amerykańskiego dziennikarstwa zmyślała rozmówców (nie ta, o której myślicie – chodziło o jakiś nisko nakładowy acz wpływowy miesięcznik) zaczynała się od sceny, kiedy podczas wykładu dla uczniów dziennikarz mówi ile osób czyta jego tekst przed publikacją. I co się z tym tekstem dzieje. Z rzeczy zupełnie nie do pomyślenia w Polsce było dzwonienie przez redaktora do rozmówców dziennikarza, żeby się dowiedzieć, czy na pewno mu to powiedzieli.
Atmosfera w amerykańskich redakcjach musi być straszna. W polskich jest bardzo przyjemna (chyba, że akurat jest kryzys i zwalniają) I to jest zła informacja.

3. Oglądałem jak dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau odpowiadał na pytania dziennikarzy. Płynnie po angielsku. Płynnie po francusku. Idiotycznie po polsku. Choć „idiotycznie” to chyba nie jest dobre słowo. Nie zaprosił rodziny rtm. Pileckiego, bo członków rodzin więźniów jest kilkaset tysięcy. Młodego Hößa zaprosił, bo Rudolf Höß nie był więźniem. No i młodych Hößów jest mniej.

Razem z kolegą Olszańskim poszliśmy do „Parany”. Niesamowite miejsce. W telewizorze dość głośno szła transmisja z obchodów. I zawsze na sali był ktoś, kto to z zainteresowaniem oglądał.
Przyszedł mój brat, rozejrzał się i stwierdził, że byłoby to świetne miejsce do testowania kandydatek na życiowe partnerki. Przyprowadza się taką i obserwuje reakcje. Oczywiście taki test specjalnej wiedzy nie da, ale pomysł brzmi interesująco.

Kolega Olszański zwrócił mi uwagę, że się trochę niesprawiedliwie przyczepiłem wczoraj Miasta w związku z OSiR-em i ewakuowanymi mieszkańcami wybuchniętej kamienicy przy Noakowskiego. W OSiR-ze przy Polnej poza basenem jest też hotel.
Ale skąd niby mam to wiedzieć. Wśród „plejady gwiazd” obecnych na miejscu brakło najwyraźniej dyrektora Zydla, który podpowiedziałby pani Waltzowej, że lepiej komunikacyjnie by było, gdyby wysyłała ewakuowanych do hotelu w OsiR-ze przy Polnej, niż do OsiR-u przy Polnej.

Wczoraj redaktor Gmyz żartem zadał pytanie na Twitterze: jaki polityk miał kamienicę przy Noakowskiego?
A mógł zapytać, czy to jest nowy sposób opróżniania kamienic. Też żartem.

Wieczorem obudził mnie kolega ze służb (nie tajnych), który – jak się ostatnio przypadkiem dowiedziałem – został jakiś czas temu wysokim urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Zadzwonił, że chce się spotkać. 
Powiedział, żebym się nie bał. I to jest zła informacja.


wtorek, 27 stycznia 2015

27 stycznia 2015



1. Nie mogłem w nocy spać, więc dosłuchałem do końca „Prokurator Alicję Horn”. Wbrew zapowiedziom kończy się dobrze. Muszę zobaczyć teraz film. Ale nie w nocy.
Oddałem audi. To jest zła wiadomość, bo się po jeździe zaśnieżoną Autostradą Wolności do tego samochodu przywiązałem.

2. Wróciłem do domu i zacząłem się napawać liczbą wejść na 3neg. Napawałem się i napawałem, aż tu nagle jak coś nie – przepraszam za wyrażenie – jebnie. Po chwili kolega Rybitzki zaczął wrzucać na Twittera zdjęcia z rogu Koszykowej i Noakowskiego. Później wrzucać zaczął poseł Wipler. Napisał, że w bloku wybuchnął gaz. Bloku.
Włączyłem TVN24. To trudna sztuka mówić w kółko o czymś, o czym nie ma zbyt wielu informacji. Może dlatego w kółko puszczali panią, które wszystko widziała, na koniec mówiła, że to nie był jej czas, zaczynała płakać i odchodziła. Później puszczali inną elokwentną, tym razem ewakuowaną z budynku – panią. Ta wzięła z domu laptop i komórkę, buty i dwa stare płaszcze. Znaczy nie były one stare, tylko od tego pyłu wyglądają jak stare. Ktoś zapytał, czy Miasto zaproponowało pomoc. Pani coś odpowiedziała o plejadzie gwiazd, która się pojawiła.
Chodziło jej pewnie o panią Waltzową i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Pani Waltzowa zaprosiła ewakuowanych mieszkańców do OSiR-u przy Polnej. Basen być może działa odstresowująco.

Zadzwonił redaktor Pertyński, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo usłyszał, że walnęło w mojej okolicy. To było miłe, zwłaszcza, że ostatnio strasznie źle znosi moje poglądy na rzeczywistość.

Poszedłem kupić coś na kolację. Znaczy najpierw wpadłem do Krakena. W Beirucie siedział Krzysztof, którego dawno nie widziałem, bo – jak się okazało – musiał się koncentrować na rodzinie. Poczęstował mnie piwem Kraken. Specjalnie warzonym dla nich w Belgii. Piwem z dodatkiem rumu. Mocne, słodkawe, w porządku.
Krzysztof poszedł, przyszedł mój kolega Grzegorz, ze swoim kolegą, z którym robią coś w Radomiu. Nie napiszę co, bo nie wiem, czy mogę. Chcieli coś skonsultować. Nie wiem czy pomogłem. I to jest zła informacja
Kolega Grzegorz leci za tydzień do Chin. Na pewno wróci zachwycony. Poszliśmy zobaczyć na własne oczy wybuchniętą kamienicę. Coś tam zobaczyliśmy. Kolega Grzegorz kupił kartę nanoSIM w sklepie dokładnie po przeciwnej stronie skrzyżowania. Znaczy: kupił normalną, a pan za pięć złotych dociął mu do odpowiedniego wymiaru.
W okolicznych domach powypadały szyby. W krakowskim mieszkaniu mojej ś.p. babci jedna z szyb była z kawałków. Kiedy w 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili most dębnicki w całej okolicy wywaliło szyby. Więc brakowało w mieście szkła. Okno z kawałków przetrwało jakieś 60 lat. Później matka wynajęła komuś mieszkanie i ten ktoś doprowadził do wybuchu gazu i te szyby w kawałkach wyleciały. Szkoda.

3. Odprowadziłem kolegę Grzegorza do metra. Przeszedłem przez Placyq. Później Mokotowską do Kruczej. Minąłem X5, w której kierowca (ochroniarz?) liżąc długopis rozwiązywał krzyżówkę. W międzyczasie zadzwonił kolega Wojciech, który chciał się spotkać. Spotkaliśmy się na Wilczej, poszliśmy do świeżo zmodyfikowanego wietnamczyka. Kolega Wojciech co jakiś czas chce się spotkać, żeby coś omówić. A jak się spotykamy, to właściwie nic nie mówi. Zafascynował się obsługującą nas Wietnamką. Choć z akcentu można wnosić, że raczej Polką wietnamskiego pochodzenia.
W domu trafiłem na „Kropkę nad I”. Redaktor Olejnik zadała prof. Niesiołowskiemu pytanie „Czy jest pan przeciw zygocie?”.
Profesor Niesiołowski zna się na wszystkim. Od teraz wiem, że na wszystkim i na tabletce Po.

Zmarł Denis Russos. Znaczy, przez całe życie wydawało mi się, że się tak nazywał. Przez to, że umarł dowiedziałem się, że nazywał się jednak Demis Roussos. Ciekawe ile taki niespodzianek jeszcze przede mną.

Ktoś, kiedyś opowiadał historię o tym, jak wjeżdżał ze znajomym do Związku Radzieckiego. No i temu znajomemu zaczął się przyglądać sowiecki celnik. Patrzył, patrzył i kazał ściągnąć spodnie.
Pod spodniami dżinsowymi, były drugie. Pod drugimi, trzecie. Przy czwartych celnik zapytał, po co mu tyle spodni. Ten z kamienną twarzą odpowiedział, że w Związku Radzieckim jest Syberia, czyli zimno. Pod czwartymi spodniami była spódnica. Która też zainteresowała celnika – Po co mężczyźnie spódnica? To wy w ZSRR nie znacie Demisa Roussosa?

Złą informacją jest, że to strasznie hermetyczna historia. Kto dziś pamięta o jeżdżeniu „na handel”? Chyba ci, którzy pamiętają jak ubrany był w Sopocie Demis Roussos.  

niedziela, 11 stycznia 2015

11 stycznia 2015


1. Cały dzień stracony. I to jest zła informacja. Obudziłem się nieprzytomny. Z bólem głowy. Po próbie jakiejś aktywności wróciłem do łóżka.
Zadzwonił kolega Podłoga, żeby opowiedzieć, że byłem bohaterem jego wczorajszego wieczoru. Razem ze znajomymi dyskutował o teorii sześciu uścisków dłoni. Pierwszym przykładem był Barack Obama. Więc kolega Podłoga wymienia: Kędryna, amerykański ambasador, Obama.
Następna była Beyonce. Akurat znał jakiegoś jej współpracownika, więc stwierdzili, że się nie liczy. Tym razem więc: Kędryna, amerykański ambasador, Obama, Beyonce.
I tak przez cały wieczór. Bohaterem wieczoru byłem przez znajomość ze Stephenem Mullem. Powiedziałem koledze Podłodze, że przez ambasadora von Fritscha mam teraz jeden uścisk do Putina. Jeszcze ze trzy takie wieczory i stanę się legendą Skierniewic.
Kolega Podłoga oczekuje potomka. To dobra informacja, bo by było szkoda, gdyby ktoś o tak rzadko spotykanym nazwisku nie przedłużył rodu.


2. Rano dyrektor Zydel występował w „Dzień dobry TVN” namawiałem go, żeby zapytał red. Węglarczyka, jak się nazywać może „pierwsza dama” w wersji męskiej. Nie zapytał. I to jest zła informacja. Red. Węglarczyk powinien mieć odpowiedź na to pytanie już przemyślaną.

3. Strajkują górnicy. Nic dziwnego po tym, jak premier Kopacz postanowiła zamykać kopalnie. Nawet takie, które w perspektywie mogą przynosić dochód. Przeczytałem, że węgiel jest teraz wyjątkowo tani. To dziwne o tyle, że na składzie w Świebodzinie wcale nie potaniał i kosztuje ponad 800 zł. No i nie wiadomo, czy nie jest rosyjski, czyli tańszy niż ten z polskich kopalni.
Sprawdziłem, że w kopalni kosztuje prawie 500 zł. Z Górnego Śląska do Świebodzina jest nieco ponad 400 km. Wystarczy, by podrożał o 60%. Cena wydobycia tony to 309 zł. Nie rozumiem, jak to się może nie opłacać.

Później przeczytałem, że kopalnie odbiorcom przemysłowym węgiel sprzedają po niecałe 250 złotych. I wtedy przestałem rozumieć cokolwiek. Kopalnie sprzedając węgiel poniżej kosztów dotują sektor energetyczny. Np. takie RWE, któremu pani Waltzowa sprzedała STOEN.

Ludzie palą byle czym, bo nie stać ich na węgiel, który kosztuje ich prawie cztery razy więcej, niż koncerny energetyczne. A zaraz z ich podatków zapłaci się miliardy złotych za likwidację kopalń.
Boję się, że nikt mi nie wyjaśni o co w tym chodzi. I to jest zła informacja.  

wtorek, 23 grudnia 2014

22 grudnia 2014



W „Kawie na ławę” trafiłem na sałatkę prof. Pawłowicz, więc od razu odechciało mi się oglądać.
Wyglądało na to, że przez cały program nikt nie sięgnął po któreś z leżących na stole ciasteczek. Najwyraźniej problem jedzenia polska demokracja ma już za sobą.

W „Loży prasowej” lewicowy intelektualista Sierakowski tłumaczył, że „Sie” to po niemiecku „wy”. Lewicowi intelektualiści od dawna próbują nadawać słowom nowe znaczenia. Ale, żeby zaimkom? To chyba coś nowego.
Lewicowy intelektualista Sierakowski zachowywał się na tyle dziwnie, że aż zadzwoniłem do kolegi, który ogarnia warszawską lewicę. Powiedział, że Krytyka się sypie, że nie ma kasy, że zwalnia, że jej współpracownicy dostają etaty w (szeroko rozumianym) Ratuszu.
Sam Sierakowski zaś szuka swojego miejsca. I nie tyle we wszechświecie, co w Kancelarii Prezydenta. Problem polega na tym, że byle czym się nie zadowoli. Minister Sierakowski – to brzmi dumnie.
Niestety najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że bez osobistej ghostwriterki nie daje rady.
Cieniutkie mamy te młode elity. I to jest zła informacja.

2. Uruchomiłem Suburbana, który stał chyba ze dwa tygodnie. Coś w przeniesieniu napędu wydaje z siebie dziwne odgłosy i to jest zła informacja. Najpierw pojechałem na dziwną, wielostanowiskową stację LPG w okolicy ronda Dżochara Dudajewa. Zatankowałem prawie 110 litrów. Płacąc za to niecałe 250 złotych. Ponoć ma być jeszcze taniej. Bardzo mi się podoba, że im mniej płacę za paliwo tym gorzej ma Rosja. W Makro zatankowałem benzyny za 50 złotych i kupiłem choinkę. Z Makro pojechałem do Lidla, gdzie kupiłem jeszcze dwie choinki. Z Lidla pojechałem do Blue City. Tam już choinek nie było.
Wszedłem do Saturna. Od kiedy zajmuję się pisywaniem na tematy technologiczne przestałem bywać w takich sklepach. Wszystko znam z newsletterów rozsyłanych przez działy PR.
Dlatego zdziwiłem się z pryzmy telewizorów o zakrzywionych ekranach Samsunga. Skoro tyle jest w sklepie, znaczy, że ludzie je kupują. A serwisach społecznościowych technologiczni dziennikarze dyskutują jaki jest sens istnienia takich telewizorów.


3. Kiedy wyjeżdżałem z podziemnego parkingu dyrektor Zydel przysłał mi linka do filmu ze świątecznymi życzeniami, jaki zrealizował w Ratuszu. Pani Waltzowa składa życzenia, a jej pracownicy ruszają ustami. Dyrektor Zydel bardzo jest z tego projektu dumny.
Generalnie dyrektor Zydel odstaje od swojego miejsca pracy, bo jak coś postanawia zrobić, to to robi. Reszta urzędu tak nie działa. Chyba, że się mylę i już od dwóch lat jeździmy drugą linią metra. Zła informacją jest, że do projektu podszedł tak zachowawczo. Uważam, że byłoby dużo lepiej, gdyby na filmie ustami ruszała pani Waltzowa, a głos podkładał prezydent obywatel Jóźwiak.

Wieczorem przeszedłem Marszałkowską. Ktoś naprawił neon nad kioskiem ze wszystkim obok teatru pani Jandy.  

wtorek, 16 grudnia 2014

15 grudnia 2014


1. Zobaczyłem samą końcówkę „Kawy na ławę”. Było jak zwykle. Czarzasty miał jajeczny sweterek. Szejnfeld tłumaczył, że Sikorski nie mógł ujawnić tego, gdzie jeździł prywatnym samochodem, bo mogły to być tajne misje MSZ. Jak się to ma do sprawowania mandatu posła? Nie wiem. Ale nie będę się nad tym zastanawiał, z tych samych powodów, dla których na ogół nie próbuję się zastanawiać nad tym, co poseł Szejnfeld opowiada.

Później w „Loży prasowej” wystąpił Cezary Michalski. Widok pana Czarka potrafi mi zepsuć dzień. I to jest zła informacja.

2. Przyszli goście. Jeden, przed czterdziestką, z drugą, po czwórce. On opowiadał dość przerażające rzeczy o „Pakiecie onkologicznym”. To, co było do przewidzenia – od samego mieszania herbata nie robi się słodsza. Jedyne co może dawać jakieś szanse na uzyskanie odpowiedniej terapii, to szybka emigracja. Polska z jakichś proceduralnych powodów nie kupuje jakichś nowoczesnych leków.
Gdybym był prawdziwym dziennikarzem, to bym się tym tematem zajął. Materiał by się gdzieś ukazał, ale i tak pożytku by z tego żadnego nie było. I to jest zła informacja.
Nasz pocierający nos minister zdrowia powinien chyba dostać ochronę BOR-u. I to nie dlatego, żeby sobie dorobić na kilometrówce. Kiedyś ktoś przeczołgany przez polską służbę zdrowia w końcu obije mu ryj. Albo nawet bardziej.

3. Pojechaliśmy na Burakowską. Jeżeli jest mokro kamera cofania pokrywa się warstwą błota. I nic na ekranie nie widać. Różnie bywa w różnych samochodach, ale w V40 jest źle bardzo. Poza tym to dobry samochód.
W Red Onion chciano nas oszwabić (ocyganić – jeżeli ktoś woli). Zamiast naliczyć 70% rabatu, naliczono 50%. Bożena się w porę zorientowała. Red Onion tak w ogóle to likwidują. Będzie tylko w Internecie. Jakiś etap historii Warszawki się zamyka.

Później wbiliśmy się do przyjaciół na Żoliborzu. Ewa zaangażowana w Ruchy Miejskie. Kuba – sekundujący jej, ale nie bez rezerwy. Zbyt wiele w życiu widział.
Trafiliśmy w środek afery. Otóż Platforma, żeby mieć większość w radzie dzielnicy dogadała się z jednym z lokalnych komitetów. Szef tego komitetu miał na pieńku z poprzednim burmistrzem, więc pani Waltzowa obiecała mu, że burmistrzem będzie ktoś inny.
Stary burmistrz był w porządku. Ponoć wszyscy tak mówią, z wyjątkiem tamtego pana, któremu ponoć przeszkadzał w jakichś interesach.
Pani Waltzowa przywiozła z Pragi jakiegoś nieco skompromitowanego działacza PO. I wydała polecenie, żeby go wybrać.
No i wyszedł kwas. Radni PO nie bardzo go chcą wybrać. Wolą poprzedniego (też był z PO). Jeżeli wybiorą nowego – stracą twarz. Jeżeli nie wybiorą, to pani Waltzowa będzie zła.

Podczas poprzednich wyborów lokalnych próbowałem tłumaczyć, że głosując nie ratuje się Polski przed Kaczyńskim, tylko decyduje o tym, czy będą łatane dziury w ulicy i ile wywóz śmieci będzie kosztował. No i miałem wrażenie, że wołam na Puszczy.
Teraz jest inaczej. I to jest dobra informacja.
Złą jest, że radni PO tak się boją, że przyjdzie do nich prezydent obywatel Jóźwiak, że pewnie zagłosują zgodnie z zaleceniem centrali.
Demokracja.


poniedziałek, 24 listopada 2014

23 listopada 2014


1. Pojechałem do Makro, żeby kupić tuńczyka (mrożony, niecałe 50 zł za kilogram, dobry). Stałem chwilę przed półką z burbonami i w końcu się zdecydowałem na litrowego Jacka Danielsa (Tak, wiem to nie burbon, tylko Tennessee Whiskey. Dla tych, którzy nie wiedzą: Jack nie jest burbonem, bo jest filtrowany przez węgiel drzewny pozyskany z klonu cukrowego. Filtrowanie zmienia smak – coś dodaje do destylatu, a burbon de jure żadnych domieszek mieć nie może).

W Makro można kupić prawie półtorametrowe pluszowe miśki. Myślałem przez chwilę, czy sobie takiego nie kupić. Nie zdecydowałem się. Teraz żałuję. I to jest zła informacja.

2. Do samochodu wsiadałem dokładnie, kiedy rozpoczynała się debata HGW vs Sasin. Udało mi się odpalić w telefonie aplikację TVP Info, telefon bluetoothem podłączyć z systemem audio BMW. I muszę przyznać, że procesor dźwięku zrobił coś takiego, że wrażenie było jakbym siedział między nimi. I to nie była dobra informacja. Nie będę pisał o debacie. Kto chce, może sobie sam ją przesłuchać. Napiszę tylko, że fascynuje mnie klucz, którym Donald Tusk dobierał kobiety na ważne funkcje w PO. Co nim kierowało? Strach? Nienawiść? Nie mogę tego rozkminić.

3. W Faktach po Faktach oglądałem prof. Rzeplińskiego. Prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Wyborców, którzy mieli problem z ogarnięciem „listy zbroszurowanej” nazwał analfabetami.
Byłem na kilku rozprawach Trybunału i muszę przyznać, że mają one wiele wspólnego z konferencjami PKW. I to jest zła informacja.
Na jednym z procesów sędzia prof. Rzepliński stwierdził, że to, iż do Polski przyjeżdża tylu Ukraińców jest dowodem na to, że w Polsce jest lepszy system emerytalny niż na Ukrainie. [gdyby ktoś chciał, mogę podać datę – znajdzie sobie w stenogramie]

Później wystąpił prof. Osiatyński. Wiktor. Koleżanka Kolenda zapytała go o okupację PKW, czy to zamach na demokrację (jakoś tak to szło). Profesor Osiatyński odpowiedział, że nie. Że to zwykłe chuligaństwo, że w każdym kraju się to zdarza.
Słowa Prezesa Trybunału skomentował – demokracja jest też dla analfabetów.
Prof. Osiatyński stwierdził, że sądy powinny wyniki wyborów do sejmików unieważnić. Bo mętne sformułowanie w instrukcji głosowania i to, że na pierwszej stronie zamiast wyraźnej instrukcji była lista PSL stwarzało nierówność szans wyborczych. Komitety wyborcze powinny tak uzasadnione protesty kierować do właściwych sądów. „Uważam, że byłaby podstawa do powtórzenia wyborów do Sejmików”.
Koleżanka Kolenda żegnając się stwierdziła: „Propozycja powtórzenia wyborów do sejmików jest warta rozważenia.”

Żeby Kolenda i Osiatyński też chcieli podpalić Polskę! Co za czasy.  

sobota, 15 listopada 2014

14 listopada 2014


1. Napisała do mnie SMS-a Słynna Polska Reżyserka, z którą przyjaźniłem się w liceum.
W liceum przyjaźniłem się jeszcze z jednym Słynnym Polski Reżyserem. Choć „przyjaźniłem” to jednak w tym przypadku przesada. Robiłem zdjęcia do jednej jego etiudy. 
Po liceum obcował cieleśnie na stole w mojej kuchni z laureatką Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Nie, nie byłem tego bezpośrednim świadkiem. 
Teraz nakręcił film wg książki innego mojego kolegi. Tego kolegi brat miał znajomych, którzy rywalizowali, kto dalej dojedzie Puławską bez zatrzymywania. Nawet na czerwonym świetle. 
Ale nie o tym.
Słynna Polska Reżyserka napisała SMS-a, by wyrazić pretensje o to, że dałem numer jej telefonu naszemu znajomemu sprzed lat dwudziestu pięciu. Pretensje skądinąd słuszne. 
No i to jest zła informacja. Po paru latach odzywa się Słynna Polska Reżyserka. I nie robi tego, by zaproponować ważną drugoplanową rolę, tylko żeby opierdolić. Słusznie.

2. Jak było do przewidzenia publiczność rzuciła się na udostępnione przez Kancelarię Sejmu zestawienia poselskich podroży. Poseł Błaszczak wyczytał, że minister Halicki był naraz w dwóch miejscach. Ogłosił to na konferencji prasowej. Halicki zaprotestował, tłumaczą, że podróżował w innym terminie. Od słowa, do słowa wyszło, że zestawienie nie do końca odzwierciedla rzeczywistość. Rzecznik Kancelarii ogłosiła, „że marszałkowi Sejmu Radosławowi Sikorskiemu zależało na tym, by jak najszybciej opublikować dane dotyczące wyjazdów wszystkich posłów, aby nie było zarzutów, że Kancelaria Sejmu coś ukrywa czy podaje tylko dane dotyczące posłów wybranych partii.”
Więc opublikowano dane nieprawdziwe.
Radosław Sikorski to antyteza odpowiedzialnego polityka. Ale mało komu tu to przeszkadza. I to jest zła informacja.

3. Spotkałem się w Beirucie z dyrektorem Zydlem. Nowa praca go ekscytuje. Jest pełen wiary w to, że może poprawić Miasto. Ja tam uważam, że bez zmiany najgłówniejszej szefowej dyrektora Zydla miasta poprawić się nie uda. Ale niech próbuje.

W pizzerii przy Wilczej oglądałem rozmowę z posłem Andrzejem Dudą w „Faktach po faktach”. Redaktor Marciniak pytał: Adam Hofman zapowiadał prawybory, pan wtedy mówił, że prawyborów nie będzie, czy nie miało ich być? Dlaczego Adam Hofman to mówił?
W momencie, kiedy poseł Duda zasugerował, że lepiej o to zapytać Hofmana, redaktor Marciniak odparował (mniej-więcej): Doskonale pan wie, że Adam Hofman nie odpowiada na pytania, więc pytam pana.
Redaktor Marciniak to istny wilk w owczej skórze. Jakże on potrafi przyprzeć.

Później u redaktor Olejnik występował minister Halicki. Najpierw udowadniał, że w kwitach Kancelarii Sejmu są błędy, później powołując się na te same kwity oskarżał.
Po programie pozostałem z dylematem: czy Monika Olejnik świadomie manipuluje czy jest po prostu idiotką. I to jest zła informacja, bo nienawidzę mieć tego rodzaju wątpliwości.  

Nie mam za to wątpliwości wobec prof. Hartmana. Ten jest po prostu – przepraszam za wyrażenie – zjebem.

czwartek, 13 listopada 2014

13 listopada 2014



1. Ktoś znalazł w skrzynce ulotkę PO, w której HGW oświadcza: „Wieżę, że uda nam się to osiągnąć”. Uważam, że pani Hanna świetnie pasuje do Warszawy, a przynajmniej tej części Warszawy mieszkańców, którzy na nią głosują.

Zadzwonił ojciec, żeby powiedzieć, że emigruje do Hiszpanii. I to jest dobra informacja, bo Hiszpania powinna ojcu służyć.
Idea pojawiła się po tym, kiedy ojciec pojechał odwiedzić siostrę, która już od pewnego czasu mieszka tam zimą, metodą Kazimierza Staszewskiego.
Ojciec pomyślał, policzył i mu wyszło, że życie w Hiszpanii bardziej się opłaca.
No i zaczął do mnie dzwonić i opowiadać, że coraz więcej jego rówieśników emigruje.
Później doszły do tego obawy geopolityczne.
No i jedzie.
Za niecały miesiąc.
No i złą informacją jest, że skończy mi się meta w Krakowie.

2. Zawiozłem BMW do gazownika. Porzuciłem auto przy Burakowskiej i wróciłem piechotą. Po drodze wpadłem do dyrektora Ołdakowskiego, który kupił sobie łódkę. Nawet mu miałem pożyczać auto, żeby tę łódkę przyciągnął. Ale jakoś sobie poradził.
Tradycyjnie porozmawialiśmy o rzeczach, których powtarzać nie będę, ale postaram się zapamiętać, żeby w przyszłości zapisać je w pamiętnikach. Później przyszedł pan z „Frondy” (nie mylić z fronda.pl) i pani z Dwójki (nie mylić z TVP2), więc sobie poszedłem.
Przypomniało mi się jak pracowałem w „Ozonie”. I z tego „Ozonu” wracałem piechotą do domu słuchając audiobooków.
„Harrego Pottera”. Ciekawe, co by zrobił Tekieli, gdyby wiedział. Pewnie by się za mnie modlił.
„Ozon” to było ciekawe miejsce. Przedsięwzięcie, które na celu na pewno nie miało wydawania konserwatywnego tygodnika opinii. Raczej się nie dowiemy o co naprawdę chodziło. I to jest zła informacja.

Wszedłem do Złotych Tarasów sprawdzić, czy nie ma książki Eryka Mistewicza o „Twitterze”. Nie ma. Będzie po dwudziestym.
W Tarasach lubię oglądać ludzi. To jedyne miejsce w Warszawie, gdzie spotykam spacerujących.
W Beirucie pogadałem chwilę z Krzyśkiem o rozliczaniu delegacji. Przyszedł Maciek (żydowski księgowy) i rozwiał kilka moich w tym temacie wątpliwości. Chcieli iść na sushi, Wysłałem ich do na Powiśle do Mei, koreańskiej knajpy polecanej przez kolegów z Samsunga.

3. Marszałek Sikorski opublikował na stronach Sejmu raport o poselskich podróżach. Od razu zaczęła się napierdalanka. Do Stanów za 10 tys? Dlaczego jeden leciał za 2400, a drugi za 3500. Dziennikarze nie mają pojęcia o biletach lotniczych, a pozwalają sobie na komentarze. I to jest zła informacja. Swoja drogą ciekawe dlaczego żaden z dziennikarzy nie zapytał Sikorskiego dlaczego będąc ministrem nie opublikował podobnego raportu na temat swoich lotów do Bydgoszczy.

Mam wrażenie, że suma wydatków Sejmu na wszystkie podróże posłów VII kadencji jest mniejsza niż koszty lotów premiera Tuska do Trójmiasta. Ale kogo to obchodzi. Teraz zajmujemy się posłami.


U koleżanki Kolendy wystąpił pan Kazio Marcinkiewicz. Źle to świadczy i o koleżance Kolendzie i o jej stacji, bo pan Kazio po pierwsze (mniej ważne) nie jest raczej nikim ważnym, po drugie (ważniejsze) nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Kiedy patrzę na ludzi typu pana Kazia, mecenasa Giertycha czy Michała Kamińskiego chodzi mi po głowie podejrzenie, że jeszcze trochę i dołączy do nich Adam Hofman.
Koleżanka Kolenda z red. Olejnik będą go prosić o egzegezę słów prezesa Kaczyńskiego. Co tydzień.  

środa, 5 listopada 2014

5 listopada 2014


1. Śniło mi się, że z jakichś powodów łaziłem po lesie. No i w tym lesie znalazłem jakąś dziwną amunicję artyleryjską. Ni to granaty moździerzowe, ni to rakiety. W każdym razie sporego kalibru. Zardzewiałe to było.
Potem akcja się przeniosła do rezydencji amerykańskiego ambasadora.
Czyli znowu mi się śnił amerykański ambasador.
Czyli o coś musi chodzić.
Pewnie o wizę. Muszę się przebić przez ten cholerny kwestionariusz.

Mecenas Tomkiewicz obraził się na sugestie o pedofilskich skłonnościach Romana Polańskiego. I to jest zła informacja.
Przerażające jest, że obrońcy pana Romana zamiast koncentrować się na kwestiach prawnych – próbują tłumaczyć, że tak właściwie, to nie zrobił nic złego.

Relatywizm moralny może wynikać z tego, że dla naszych elit i ludzi do tych elit aspirujących oczywiste jest, że prawo traktuje ludzi zależnie od ich pozycji. Im wyższa – tym mniejsza odpowiedzialność. Ci aspirujący mają nadzieje, że im głośniej będą się z tą sytuacją zgadać, tym większa będzie szansa na to, że kiedy sami coś złego zrobią – nikt ich ścigać nie będzie.

Mecenas Pociej powiedział w programie u Lisa, że przedawnienie wynika z chrześcijańskich korzeni europejskiej filozofii prawa.
Chłop się zdziwi na sądzie ostatecznym.

Redaktor Pawlak miała urodziny. Życzyłem jej na fejsie stu lat. Odpisała, że to nudne życzenia. Wolała, żeby jej życzył śmierci w eksplozji bomby w warszawskim metrze? Nie rozumiem młodego pokolenia.

2. Straż Miejska Stołecznego Miasta Warszawy zholowała samochód Kaśki (mojej bratowej). I to jest zła informacja. Stała w miejscu, gdzie teoretycznie nie można stać, ale praktycznie wszyscy stoją. Straż Miejska powiedziała, że wezwano ich, bo blokowała dojazd do budowy. Poszła do pana z budowy. Pan powiedział, że to prawda, że wzywał straż, ale w sprawie innego pojazdu. I zdziwił się, że zholowali też jej samochód. Wróciła do Straży Miejskiej, ta powiedziała, że po sprawdzeniu zholowali ją nie dlatego, że blokowała, tylko dlatego, że nie wolno stać. Kiedy wyraziła wątpliwość, czy to wystarczający powód do zholowania, odpowiedzieli, że może złożyć odwołanie do Zarządu Dróg Miejskich. Ale, żeby mogła odebrać samochód, musi zapłacić 500 złotych.
Więc zapłaciła dokładniej 515 złotych i odebrała samochód z parkingu. Bogu dzięki, że to Praga, więc było blisko.
Odwołanie wygląda na zasadne. Nie utrudniała przejazdu, nie było tabliczki o możliwości zholowania. Pewnie odzyska pieniądze. Holownikowi nikt ich nie zabierze. Więc za holowanie zapłacą wszyscy. Za rękę strażników miejskich nie złapałem, ale coś czuję, że holownik podzielił się z nimi dolą. A to, że zrobili to nieprawnie? Co to przy analnym seksie z trzynastolatką.
Głosującym w Warszawie przypominamy, że za działania tutejszej Straży Miejskiej odpowiada Hanna Gronkiewicz-Waltz.

W Makro w alejach Jerozolimskich sprzedają bałwany. I olej napędowy po 4,88.

3. W „Faktach po faktach” u redaktora Kajdanowicza wystąpił marszałek Dorn. Czego by nie powiedzieć – słucha się go z przyjemnością. Zwłaszcza jak twierdzenie, że premier Ewa Kopacz jest idiotką, tak owija w słowa, że nikt w studio nie zdąża się oburzyć.
Redaktor Kajdanowicz takich talentów oratorskich nie ma. Ale próbuje. Na potrzeby programu stworzył na przykład zwrot „osobisty wróg publiczny”.

U Moniki Olejnik wystąpił mecenas Kalisz. I to jest zła informacja, bo o świcie miałem jechać na prezentację audi A6. Lubię A6, nie lubię pamiętać o tym, że taką jeździ właśnie mecenas Kalisz.

sobota, 30 sierpnia 2014

30 sierpnia 2014


1. No więc rano się okazało, że na drzwiach red. Pereiry (i jego uroczej małżonki) ktoś napisał czerwonym sprajem: „Pozdro od Stiełkowa natowska kurwo” pod literkami zgrabnie domalował mieczyk Narodowego Odrodzenia Polski.
Cała rzecz wydała mi się tak irracjonalna, że postanowiłem zażartować, że zamachu dokonał Jaś Kapela.
Ale nikt się nie śmiał.
Pozostaje mi mieć nadzieje, że minister Sienkiewicz ruszy na sprawców. Bliżej będzie miał niż do Białegostoku.

No więc korzystając ze słonecznej pogody udałem się na spacer. Trafiłem na Jazdów czyli do fińskich domków.
Do Finów mam sentyment od czasu, kiedy przeczytałem, że jakiś znany z imienia i nazwiska fiński żołnierz na widok przekraczających granicę kolumn sowieckiego wojska, westchnął: Gdzie my ich wszystkich pochowamy.

Finowie musieli płacić Sowietom reparacje wojenne. Prawdopodobnie za to, że zamiast poddać się bez walki spuszczali Sowietom łomot. I jakoś wyszło, że część reparacji wypłacili w prefabrykowanych domkach. Z jakichś powodów te domki musiały Rosjanom nie pasować. Na baraki w obozach się nie nadawały – za małe.
Za małe, i zbyt plebejskie na dacze dla zasłużonych towarzyszy.
W każdym razie sporo z tych domków wylądowało w Polsce. I z części z nich zbudowano osiedle Jazdów.
Zostawmy to, kto tam później mieszkał, czy czyi krewni się teraz zajmują tego miejsca obroną.
Obroną, bo powstał plan, żeby to osiedle zburzyć.

Jako mieszkaniec Śródmieścia widzę różne rzeczy. W okolicy mam sporo kamienic, które właśnie są czyszczone z lokatorów. I to nie przez krwawych kamieniczników bez serca, tylko przez Miasto. Czyszczą te kamienice, żeby je remontować.
Są też w okolicy kamienice, które wyczyszczono wiele miesięcy temu, stoją puste i nikt w nich remontów nie zaczyna.
Są też takie, które właśnie są w remoncie. I tak się dziwnie składa, że remontuje je nie miasto, ale deweloper. I nie na mieszkania pod wynajem, tylko na apartamenty na sprzedaż, bądź hotele czy biurowce.
Osobiście, jakoś specjalnie nie cierpię z tego powodu, choć z drugiej strony fajniej jest mieć w okolicy sklep metalowy, niż wypierdzianą restaurację, w której jakaś ponoć znana aktorka serwuje kuchnię fusion. Ale do czego zmierzam?
Ano do tego, że wcale się nie zdziwię, kiedy w miejsce fińskich domków na Jazdowie wyrosną apartamentowce. Ogrodzone. Bo skoro ktoś wydaje milion złotych na 80-metrowe mieszkanie to woli raczej mieć ogrodzone, bo mu ktoś służbową Insignię może porysować. A jak będzie miał zbyt dużo szkód to się może nie załapać w następnym rozdaniu na Passata, bo go dyrektor od floty nie będzie lubił.

To niezłe właściwie, że pani Hannie z pamiątek po latach pięćdziesiątych milszy jest pomnik czterech śpiących niż to osiedle. Z drugiej strony – na miejscu pomnika trudno by było, jakiemuś miłemu deweloperowi coś wybudować.
Na jednym z fińskich domków, z zabitymi deskami oknami ktoś walnął sprajem „Zakochaj się w Warszawie”. Trzymajcie mnie. Już lecę.

Łaziłem później po parku, tym koło Sejmu. Zauważyłem, że strasznie dużo drzew przeznaczonych jest do wycięcia. Zima ma być ciężka, to i drewno się komuś przyda.

Słynne wydawnictwo na „V” przelało mi pieniądze. Nawet złotówkę więcej niż się umawialiśmy. I to jest dobra informacja. Złą jest, że już tych pieniędzy nie mam. Wystarczyły na kwadrans.
2. Przeszedłem przez teren Sejmu. Bramki przy wejściu sugerują, że nie można tam wchodzić. A można. Nawet pozwoliłem wejść jakiemuś wystraszonemu obywatelowi z córką. Wyglądał na elektorat PSL.
Skoro już byłem na Wiejskiej wpadłem do brata do Edipresse. Postawił mi colę. Nawet dwie. Siedzieliśmy w kantynie (czy jak tam się ta ich pracownicza stołówka nazywa). Ze zdziwieniem zakonotowałem, że nikogo już nie znam. No prawie nikogo. Brata znam. Z drugiej strony w ciągu tych ośmiu, czy dziewięciu lat, „portfolio tytułów wydawnictwa zostało diametralnie przebudowane”.

Wychodząc spotkałem kolegę Grzegorza. Odmówił wyjazdu na festiwal do Rosji. Usłyszał, że to zła wiadomość, bo już wydrukowano plakaty i program z jego nazwiskiem. „Nie mogę do was przyjechać, bo jest wojna, ale jak się wojna skończy przyjadę z kwiatami” – napisał.
„Ale u nas nie ma żadnej wojny. Wojna jest na Ukrainie, a to daleko” – odpowiedziano mu.
–Widzisz, oni tam nic nie wiedzą. Są ofiarami propagandy – powiedział.
Rożnie widzimy świat. Pewnie dlatego on pisze 3 pozytywy, a ja 3 negatywy.

Później wpadłem do Faster Doga. Mają strasznie dużo butów marki „Frye”.
Wiem już o trzech rzeczach, które się wydarzyły w 1863 r.: wybudowano wiadukt nad Dietla. Znaczy, wybudowano most nad starą Wisła, ale później, kiedy w miejsce Wisły pojawiła się ul. Dietla – most stał się wiaduktem; powstała firma „Frye”; wybuchło Powstanie Styczniowe.
Ponoć niektóre buty „Frye” wyglądają tak samo od 1863 r. Most, choć stał się wiaduktem – wygląda tak samo. Tylko Powstanie Styczniowe się skończyło.
Grupa biznesmenów z Białegostoku chce powołać ponoć Gwardię i za własne pieniądze ją uzbroić i szkolić. Kupić np. Stingery. Może to dobry pomysł. Styczniowi powstańcy potrafili zadać Ruskim bobu używając czarnoprochowych dubeltówek.Grupa białostockich biznesmenów ze Stingerami może być jeszcze bardziej efektywna.

Paweł Bąbała z Faster Doga najpierw narzekał na globalizację, Unię Europejską, i inne takie, później na miękko zmienił temat: „Zamówiliśmy na targach dżinsy z norweskiej firmy. Przyszły. I nagle się okazało, że musimy zapłacić cło, bo Norwegia nie jest w Unii!”.
I to jest smutne. Nawet, gdyby człowiek chciał, to za bardzo wrogiem tej Unii być nie może.

3. Wieczorem, kiedy się okazało, że ani Bożena, ani ja nie mamy pomysłu na kolację poszedłem po pizzę. Czekając bawiłem się rozpoznawaniem pisma w Note 2 Samsunga. Coś mi nie szło, póki nie przypomniałem sobie, że od ponad trzydziestu pięciu lat piszę lewą, a nie prawą ręką. I to nie jest dobra wiadomość. Będę musiał chyba zacząć nosić ze sobą dokumenty. Na wszelki wypadek, żeby wiedzieć jak się nazywam.