Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jack Daniel's. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jack Daniel's. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 kwietnia 2015

17 kwietnia 2015


1. Odwiozłem Bożenę i pojechałem na Głębocką, żeby odebrać regał. Łazienkowy. Wymyśliłem, że nie pojadę przez Targową i Radzymińską, tylko przez chyba Ząbki. I jakoś trafię.
No i zasadniczo się udało. To jednak były Ząbki, bo tam się zgubiłem. I znalazłem. Później pomylił mi się „Park Handlowy Targówek” z „Centrum Handlowym Targówek”. I to kilka razy. W końcu trafiłem. Pan w Jysku był miły, wszystko poszło szybko. 
Wracałem przez Bródno, koło cmentarza. Przypomniało mi się, że poprzednim razem byłem tam na pogrzebie pani Bodeckiej, naszej sąsiadki. Pani Bodecka co jakiś czas odbierała od kurierów kocie żarcie. Ja ze dwa razy zaprogramowałem jej dekoder Cyfrowego Polsatu. Co jakiś czas zamieniliśmy ze dwa słowa. No i pewnego dnia zachorowała i szybko umarła. Teraz w jej mieszkaniu jest biuro. Łażą jacyś ludzie po schodach. Palą papierosy. Generalnie dom schodzi na psy. Bo biuro jest jeszcze więcej. A sąsiadka z góry wynajmuje jakiejś obcej rasowo młodzieży, która czasem robi naprawdę poważną imprezę.
Pani Bodecka by te imprezy słabo znosiła. Bo przeszkadzały jej hałasy. Choć na nasze domowe, dość głośne wymiany zdań jakoś nie narzekała.
Teraz to się nawet spokojnie pokłócić nie można, bo za ścianą siedzą pracownicy biurowi.
W dzień śmierci pani Bodeckiej byłem na torze w Poznaniu na Porsche Roadshow. Udało mi się osiągnąć chyba największą prędkość w życiu. Nienacki w „Panu Samochodziku” kłamał. Znaczy opisy prędkości są excusez le mot – z dupy. Zresztą podobnie jak opinie o tym, jak się zachowuje porządne auto powyżej 280 km/godz. serwowane przez ludzi, którzy nigdy 140 nie przekroczyli.
Strasznie dawno nie jeździłem porsche. I to jest zła informacja.

2. Wpadłem do Faster Doga. Pawełek wyprowadził już ze sklepu motocykl. Niestety podczas pierwszej przejażdżki odchromił mu się świeżo chromowany wydech. I jest niepocieszony z tego powodu. Będzie musiał oddać wydech do ponownego pochromowania. A motorem bez wydechu nie da się jeździć.
Sąsiada z lombardem zuchwale okradziono. Przyszedł młody człowiek, szukał pierścionka zaręczynowego, jak znalazł fajny, to go wziął i uciekł. Zmodyfikował w ten sposób pomysł na pozyskanie finansowania na land rovera dla Pawełka. W oryginalnej wersji złodziej miał porzucać łup, a myśmy mieli zarabiać na znaleźnym. Młodzieniec plan uprościł. A może to było to przestępstwo z miłości. Może się faktycznie chciał oświadczyć, a nie stać go było na odpowiedni pierścionek? Kto wie.

W końcu, po ponad dwóch tygodniach uaktywnił się likwidator z Hestii. Było bardzo miło. Ale padło hasło „szkoda całkowita”. I to jest zła informacja. Bez adwokata ani rusz.

3. Pojechałem na prezentację Galaxy S6. W związku z tym, że przeczytałem chyba wszystkie materiały prasowe Samsunga na temat tego telefonu nic mnie nie było w stanie zaskoczyć. No dobra, wrażenie robił wodzirej Prokop rzucający telefonem po podłodze. Wrażenie uczestniczenia w czymś idiotycznym.
Bo chyba nie o rzucanie chodzi. Raczej o ten moment, kiedy telefon wypada z rąk, spada na podłogę i rozlatuje się na trzy do czterech części. S6 tak nie zrobi. Bo S6 to taki iPhone. Pewnie lepszy, tylko z gorszym systemem operacyjnym. Bardzo dobrze leży w ręce. No i odpowiednio waży. I wygląda. Wieszczę sukces.
Wszystkich zaniepokojonych moją abstynencją uspokajam – już mi przeszła. Tylko zamiast mieszanek piłem Jacka Danielsa, którego zapijałem wodą. Wieloletnie doświadczenie imprezowego pijaka nauczyło mnie, że to najlepszy dla mnie sposób, by następnego dnia nie cierpieć.
Jedzenie dostarczał pan kucharz Sowa. Były nawet jakieś policzki, ale nie wiem jak smakowały, bo nie jem mięsa.
Krzysztof Ibisz, za każdym razem jak go spotykam wygląda młodziej. Ciekawy przypadek zupełnie jak Benjamina Buttona.
Wśród gości była pani przebrana za kandydatkę Ogórek. Nawet z podobnie rozwiązaną grzywką. Wszyscy ją nazywali Magda Ogórek, a ona protestowała. Mówiła, że jest kimś innym – sobą.

Ludzie są jednak strasznie dziwni. I to jest zła informacja.  

sobota, 28 lutego 2015

27 lutego 2015


1. Musiałem użyć budzika. Staram się żyć w ten sposób, żeby nie musieć tego robić. No więc wstałem, wziąłem prysznic (nie pomógł – dalej spałem) ubrałem się, poszedłem do sklepu, gdzie kupiłem

dwa banany, butelkę Kingi Pienińskiej i pół litra Jacka Danielsa. Ze sklepu, piechotą udałem się na Nowogrodzką, po drodze czytając jak red. Wójcik prostuje, co napisałem o tzw. drugim zegarku ministra Kamińskiego w poprzednich Negatywach. „Fakt” przywiązuje większą wagę do faktów niż niejedna gazeta, której dziennikarze mają się za lepszych.

Razem z kolegą Rybitzkim wsiedliśmy do Dudabusu. Pan o fizjonomii SS-mana, przedstawiający się „biuro prasowe” wygnał nas na tył autobusu. Pilnując byśmy się nie zmieszali z młodzieżówką PiS. Autobus ruszył. Na placu Zawiszy minęliśmy redaktora Gmyza. Nie, żebyśmy pana redaktora zauważyli, zauważyliśmy tweeta w którym to konstatował.
Jechaliśmy na zachód Autostradą Wolności, rozmawiając z red. Pereirą o „Zwykłym polskim losie”. Redaktor Pereira tłumaczył, że pomysł zamordowania milicjanta to nie są żadne śmichy-chichy. Trudno się było z nim nie zgodzić. Ten milicjant mógłby być czyimś ojcem. Mógł na przykład być ojcem Jurka Owsiaka.
I wtedy Polska by była zupełnie inna niż jest. Podróżujące z nami panie redaktorki nie mogły uwierzyć, że książka kończy się w październiku 1992 roku.
Mnie się przypomniała dykteryjka, którą przed kilkunastu laty usłyszałem od red. Rumianka.

Redaktor Rumianek karierę telewizyjną rozpoczynał od pracy w Redakcji Wojskowej TVP. I jako reporter tejże redakcji leciał kiedyś dokądś helikopterem z Ministrem Obrony Narodowej. I rzeczony minister zaczął opowiadać pewną zabawną (w swoim mniemaniu) historię. Otóż była jednostka wojskowa, w której nie było „niepowrotów”. Znaczy, żołnierze z przepustek wracali zawsze na czas. A nie dość, że wracali, to jeszcze niechętnie na te przepustki jeździli. Rzecz była na tyle podejrzana, że aż przeprowadzono śledztwo. Niczego nie wykazało, więc wysłano agenta undercover. No i rzeczony agent wykrył, że jednostka przez ścianę sąsiadowała z ośrodkiem opieki społecznej. Żołnierze odkryli, że przez strych da się do tego ośrodka wejść, porwali stamtąd kilka umysłowo cofniętych dziewcząt i zainstalowali je gdzieś w koszarach i uprawiali z nimi seks. Taka sytuacja.

Redaktor Rumianek dziwił się wtedy, jak minister może takie rzeczy opowiadać dziennikarzom i jeszcze się z tego śmiać. Minister. No właśnie nie pamiętam. Może to był wiceminister. Nazwiska nie pamiętam, ale jakoś mi się skojarzyło.

Dwa razy przez autobus przebijał się operator TVN taszcząc kamerę. Za każdym razem mówił, że przeprasza, że jest w ciąży. Humor operatorów jest nie do podrobienia. Kiedy przebił się na przód za drugim razem i przez czas dłuższy kręcił to drogę, to Kandydata na tył przyszedł pan z biura prasowego (ten o fizjonomii SS-mana) i poprosił dziennikarza TVN, żeby ten wywarł presję na operatorze, żeby już skończył. Dziennikarz TVN skądinąd rozsądnie zapytał, dlaczego on (człowiek o fizjonomii SS-mana) sam mu tego nie powie. Człowiek (o fizjonomii SS-mana) odpowiedział, że nie chce wywierać presji na wolne media. Co było nawet śmieszne.

Rozmawialiśmy z paniami redaktorkami o kondycji dziennikarstwa. Na przykład o tym, że starszy analityk Szacki rozwinął skrzydła od czasu, kiedy przestał pracować w Gazecie. No i usłyszałem, dlaczego starszy analityk Szacki jest starszym analitykiem. Otóż wcześniej analitycy w think tanku „Polityki” dzielili się na młodszych analityków i analityków, ale stwierdzono, że młodszy analityk nie brzmi wystarczająco prestiżowo, więc młodsi analitycy stali się analitykami, a analitycy – starszymi analitykami. Logiczne.

Nie można było oczywiście ominąć tematu „Durczoka”. Postawiłem tezę, że większości polskich mediów trudno zajmować się tematem molestowania, bo większość miała jakiegoś naczelnego, który miał zwyczaj romansowania z pracownicami. Niektórzy z tych naczelnych wciąż są naczelnymi. Na mediach elektronicznych znam się słabo – ci, którzy się znają lepiej mówią, że specyfika pracy powoduje, że przez lata takie zachowania były tam oczywiste.
Na mediach papierowych znam się lepiej. Redaktor Pereira raczył powątpiewać, że napiszę „Adam Michnik”. Napisałem. Mogę napisać jeszcze „Grzegorz Lindenberg”, mogę np. „Piotr Najsztub”.
Problem polega na tym, że coś, co w korporacyjnej Ameryce jest potępiane od wielu lat, w Polsce zaczyna być od niedawna. I właściwie trudno powiedzieć, od kiedy jest. Zresztą nawet kobiety nie są tak jednogłośne w potępianiu tego rodzaju zachować u szefów. Potępiają zdecydowanie te, które nie mają takich doświadczeń. Choć nie do końca. Jedna z moich młodszych koleżanek napisała na fejsie przed paroma dniami, że Durczoka nie żałuje, ani mu nie współczuje. Że pracuje w korporacji i ma nadzieję, że teraz, nareszcie, paru gości zostanie skłonionych do tego, żeby się nad sobą porządnie zastanowić.
Pamiętam, że tej koleżance uwiedzenie bezpośredniego przełożonego zajęło kiedyś parę tygodni.

W każdym razie teraz ten, kto podważa wiarygodność tekstów we „Wprost” jest za molestowaniem. I to jest zła informacja.

2. Dojechaliśmy do Władysławowa (nie mylić z Władysławowem) Dudabus zatrzymał się przy gminnym ośrodku zapobiegania nie pamiętam czemu. Kandydat wysiadł, wygłosił przemówienie, później dyskutował z obywatelami. Jeden zaczął krzyczeć, że nie pozwoli złego słowa powiedzieć na Edwarda Gierka, trochę bez sensu, bo Kandydat akurat mówił, że zadłużenie z czasów Gierka było niższe niż to, które powstało w ciągu ostatnich lat. Ale reszta obywateli zakrzyczała obywatela się awanturującego. Ja udałem się do pobliskiego sklepu spożywczo-monopolowego, gdzie się okazało, że poza alkoholem można kupić jedynie batoniki. Za radą pani sprzedawczyni wziąłem Grześka – Toffi, którego zjadłem ze smakiem. W gminie Władysławów są bunkry, czyli jest zajebiście.
Bunkry, czyli bardziej schrony bojowe wybudowano w 1939 roku, po czym wycofano się bez walki. Zabrakło kogoś, kto by zaprotestował – i żądał, żeby zamiast fortyfikacji wybudowano przedszkole.

Kandydat zostawił w autobusie iPada. Niestety zahasłowanego, a już myślałem, że się zabawię w prof. Kuźniara.
Mieliśmy ruszać, ale zgubiła się ekipa TVN. Redaktor Pereira sugerował, żeby jechać bez nich. Żartowniś.
Ruszyliśmy do Turka. Tak, wiem, że odmienia się – Turku, ale co ja poradzę, że mnie Turek śmieszy.







Turek spore miasto. Ze słusznej wielkości rynkiem. Przy rynku kebab. Turecki kebab. Znaczy tak się nazywa. Znaczy nie tylko mnie Turek śmieszy.
Na rynku kamień. Na kamieniu napis: „Jesteśmy w Unii Europejskiej. Turek. 1.05.2004” Przypomniał mi się wstęp do Winnetou, w którym Karol May napisał – „Turcja, ten chory człowiek Europy”.




Kandydat wygłosił przemówienie, porozmawiał z mieszkańcami i poszedł pod kościół złożyć kwiaty pod tablicą pamięci Lecha Kaczyńskiego. Obok była druga poświęcona zamordowanym w Katyniu mieszkańcom ziemi turkowskiej. 78 nazwisk. Obok tablica poświęcona turczanom zamordowanym przez hitlerowców w obozach i więzieniach – ze dwa razy więcej nazwisk.
Aż mnie kusiło, żeby metodą dr. Kunerta poszukać powtarzających się nazwisk. Niestety musieliśmy się spieczyć.
Wróciliśmy na rynek, gdzie Kandydat udzielał wywiadu lokalnej telewizji, a panowie z biura prasowego pilnowali (również stosując nielegalnie przymus bezpośredni), żeby nikt nie wszedł w kadr.
Na balkonie kamienicy obok kebabu wisiał napis – „Mówimy nie decyzji Komisji Europejskiej w sprawie zamknięcia elektrowni i kopalni »Adamów«”. To ma być pierwsza polska elektrownia zamknięta ponoć w związku z polityką klimatyczną. Węgiel się ponoć i tak powoli kończy, ale jeszcze na dobrych parę lat by starczyło. Przy minimum samozaparcia by się dało w Brukseli załatwić przesunięcie decyzji. Ale kogo w Warszawie może interesować coś, co się nazywa Turek.
I to jest zła informacja.
Przysłuchiwałem się dyskusji grupki stojących z boku obywateli, którzy najpierw się zastanawiali, czy Kandydat jest wierzący, później na chwilę przywołali temat ułaskawienia, by przejść do osoby lokalnego dziennikarza rozmawiającego z Kandydatem. Pani mówiła, że go nienawidzi, bo kiedyś była jego sąsiadką, a on głośno w nocy imprezował, więc nie mogła spać. Nienawidziła go tak bardzo, że powtarzała to kilka razy.

Z Turka, no dobra, z Turku ruszyliśmy do Słupcy. Kandydat przyszedł do nas przez chwilę porozmawiać. Opowiedzieliśmy mu o konferencji, którą zwołał wcześniej kierownik sztabu pana Prezydenta, wyciągając sprawę ułaskawienia. Kandydat odpowiedział, że wszystko, co miał do powiedzenia w tej sprawie powiedział cztery lata temu. Po tym, kiedy prokuratura śledztwo umorzyła nie dopatrując się sensu w złożonym przez Kancelarię Prezydenta Komorowskiego zawiadomieniu.


Swoją drogą tekst redaktora Krzymowskiego byłby kuriozalny, gdyby nie to, że ostatnio w „Newsweeku” i na „naTemat” takie teksty powoli stają się normą. Mocny tytuł, ciut słabszy lead. I później właściwy tekst, w którym wszystko się nieco rozmywa.

Reporter TVN koniecznie chciał, żeby Kandydat sprawę skomentował. Zastanawialiśmy się nawet ile razy będzie pytanie powtarzał. Metoda red. Rachonia jest dziś bardzo popularna. Kandydat coś odpowiedział i najwyraźniej nie dał się na niczym złapać, bo nic z pracy ekipy TVN nie załapało się do wieczornych Faktów.

W Słupcy stanęliśmy na pustym targowisku. Na którym ktoś sprzedawał kolekcję antycznej elektroniki. Telewizory kineskopowe, magnetowid, resztki po drukarkach HP i kilka kilkunastoletnich telefonów komórkowych. Dudabus stanął między ZUS-em, Galerią Słupecką, Szaletem Miejskim i Strażą Pożarną. Kandydat wygłosił przemówienie i porozmawiał z mieszkańcami. W Galerii Słupeckiej jest sklep chiński, można też kupić utensylia konieczne przy produkcji domowych wędlin.

W Słupcy zjedliśmy obiad. Przy obiedzie odbyłem nieprzyjemną rozmowę na temat dziennikarstwa motoryzacyjnego. Jedna z pań redaktorek. Konkretnie red. Baranowsk,a była na prezentacji Qashqaia w Chorwacji. Trafiła do samochodu z dwoma młodymi ludźmi z jakiegoś tam portalu, którzy opowiadali jakie cudowne jest życie dziennikarzy motoryzacyjnych bo samochody mają za darmo porządne, mogą podjechać pod uczelnię i laski rwać, a na karty paliwowe robić zakupy na stacjach benzynowych. Żeby nie wstyd, który mi po wybitej w Navarze szybie został, to bym zadzwonił do Doroty i spróbował ustalić co to za młodzieńcy byli. Żeby jakąś zemstę wymyślić, bo po takim czymś trudno dowodzić, że pięciogwiazdkowy hotel nie wpływa u normalnych a na ocenę samochodu.

3. Ze Słupcy ruszyliśmy do Wrześni. Września to słusznej wielkości miasto. Dudabus stanął na płycie rynku. Przedstawiciele mieszkańców czekali z transparentami. Okazało się, że miejscowy PiS-owski aktyw nie zorganizował nagłośnienia. Co zostało źle odebrane przez obecnych. Rozmawialiśmy z paniami, które zaczęły narzekać na powstającą fabrykę Volkswagena. Brzmiało to tak – z warszawskiego punktu widzenia – abstrakcyjnie, że aż zaczęliśmy je dopytywać. Cóż złego jest w sukcesie ministra Piechocińskiego? Ze dwa tysiące nowych miejsc pracy. Panie odpowiedziały, że by wolały, żeby te miejsca pracy były w polskim przedsiębiorstwie, bo oddano ziemię Niemcom, a bez ziemi nie ma Polski. Panie nie były opisywanym wielokrotnie typem z moherowym beretem. Nie były specjalnie stare i nie sprawiały wrażenia excusez le mot pierdolniętych. Wtedy mi się przypomniało, że znam już kilku Wielkopolan, którzy organicznie nie znoszą Niemców. A to Września. Miasto niby spore, ale nie aż tak, żeby się osobiście nie znało rodzin tych dzieci od strajku.

Kandydat rozmawiał z obywatelami. Ja słuchałem jak dwóch panów z boku rozmawia o tym, że nie bardzo rozumieją jak się to stało, że we Wrześni wciąż wygrywa PO. Tylko przez chwilę nie rozumieli, bo szybko sobie wyjaśnili, że ludzie narzekają, a później – jak przychodzi co do czego – nie idą na wybory. Kandydat poszedł złożyć kwiaty najpierw pod pomnikiem pomordowanych przez UB, później pod pomnikiem tych dzieci od strajku. Strasznie ten pomnik jest brzydki. I to jest zła informacja.
Wcześniej miała miejsce dość zabawna sytuacja, bo miejscowy aktyw nie był pewien, czy są przygotowane kwiaty do złożenie przez kandydata, więc wykonano parę nerwowych ruchów. Ważne, że się okazało, że wszystko jest w porządku. Kandydata specjalnie – jak usłyszałem – przeprowadzono dwa razy pod ratuszem, żeby wyprowadzić z równowagi urzędujących tam urzędników. Naród wrzesiński bardzo był obecnością Kandydata podekscytowany, jedna pani nawet wręczyła mu telefon, żeby porozmawiał z jej córką. Później jeden pan powiedział, że to historyczny dzień dla Wrześni.

Z Wrześni ruszyliśmy kulczykowym odcinkiem Autostrady Wolności do Konina. Redaktor Pereira udał się na przód, by przeprowadzić z Kandydatem rozmowę. Zrobiło się nerwowo, gdyż usłyszeliśmy, że Kandydat z Konina wraca samochodem, więc szans na rozmowy później już nie będzie. Panie redaktorki z jednej strony chciały z Kandydatem porozmawiać, z drugiej nie chciały przerywać redaktorowi Pereirze. Nawet oferowałem im pomoc, ale postanowiły zaczekać.

Redaktor Pereira nagrywał do samiuśkiego Konina. W którym, w auli jakiejś szkoły było zebranie z aktywem. Kandydat wygłosił bardzo dobre przemówienie, odebrał do dzieci kwiaty, zrobiono mu z nimi zdjęcie. Porozmawiał bezpośrednio z ludźmi. Po czym odpowiedział na pytania lokalnych mediów. Między pytania lokalnych mediów z energią, jak podczas konferencji w KPRM, wbił się redaktor Pereira, który zacytował tweet niejakiego Niklewicza cytującego słowa premier Kopacz, że najbliższych latach Polska ma stać się jednym z 20 najbogatszych krajów świata. Kandydat odpowiedział, że się z tego cieszy.
Chodziło o to, że wcześniej Kandydat coś takiego powiedział, a kiedy to powiedział, to na oficjalnym koncie prezydenta Komorowskiego pojawił się komentarz, że to jest całkowicie nierealne.

Ze szkoły pojechaliśmy pod jakiś chyba kościół. Złożyć kwiaty pod tablicą. Piszę chyba kościół, bo architekt pozwolił sobie na wiele. Na fasadzie budowli przedstawiono symbolicznie ważne wydarzenia z życia św. ojca Kolbego. Nowatorsko przedstawiono.

Zapytano nas, czy się obrazimy, jeżeli kandydat pojedzie w Dudabusie jeszcze z godzinę, a później przesiądzie się do służbowej Octavii. Powiedzieliśmy, że się nie obrazimy.
Ruszyliśmy. Kandydat przyszedł do nas na tył i do samej Warszawy, znaczy z dwie i pół godziny rozmawialiśmy. Dla tej rozmowy opłacało się przemęczyć te kilkanaście godzin. Znam Kandydata dobrze i od dawna. Bardzo dawna. Wciąż mnie zadziwia.

I tu się muszę przyznać, że mój perfidny plan z ósmej rano spalił na panewce. Otóż przy pomocy przemyconej na pokład Dudabusu flaszki Jacka Danielsa chciałem wprowadzić nieco pamiętanej z czasów licealnych świeżości. Niestety się okazało, że właściwie nikt nie chce w tym performance uczestniczyć. Coś tam wypił red. Pereira. Usta zamoczył kolega Rybitzki, więc właściwie musiałem wypić flaszkę sam. Nie był to dla mnie jakiś specjalny wyczyn. Przez cały czas udało mi się trzymać fason, poza jednym momentem, kiedy w dość nowatorski sposób próbowałem analizować historię Rabacji Galicyjskiej. Zrobiło się wtedy przez chwilę bardzo cicho.
Następnym razem muszę wziąć mniejszą flaszkę.




środa, 10 grudnia 2014

9 grudnia 2014


1. Właściwie śpiąc pojechałem do Ząbek zawieźć podporę wału. Po drodze po raz kolejny z niedowierzaniem patrzyłem na cenę LPG na stacji Lotosu, po skręcie z Radzymińskiej. 2,34. Czyli nawet 40 groszy taniej. Przy 100 litrach, które wchodzą do Suburbana to niezła kwota.
Prawie mi się udało wrócić w godzinę. Niestety na Trasie Łazienkowskiej był poranny korek, który zjadł mi dwadzieścia minut. Musiałem się więc spieszyć. A to, rano, to dla mnie zła informacja.

2. O 11:30 miałem być w „Domu whisky” ale trochę się spóźniłem. Wszystko przez wykopki przed komisariatem przy Wilczej.
Z niewiadomych przyczyn przed południem w „Domu whisky” nie ma zbyt wielu gości.
W kameralnym więc gronie zaprezentowano nam (mnie, mojemu koledze Grzegorzowi i młodemu człowiekowi chyba z gazeta.pl) specjalną edycję Jack Daniel's Sinatra Select (człowiek z gazeta.pl przyjechał samochodem, więc zaprezentowano ją bardziej mnie i mojemu koledze Grzegorzowi).

No i to jest bardzo dobry alkohol. Drogi. Ale w związku z tym kolega Jeff (który w Lynchburgu jest master distillerem) bardzo się postarał. Użył specjalnie żłobionych beczek – destylat obcował więc z większą powierzchnią drewna. Zostawmy technikalia. Alkohol był tak dobry, że degustację zakończyłem o 21. Odkryłem, co łączy mnie z Sinatrą. Ja też jestem honorowym ambasadorem Jack Daniel's Tennessee Whiskey.
Dzisiaj informacja o tym, że ktoś znany związał się z jakąś marką świadczy o tym, że ta marka zapłaciła mu pieniądze. Kiedyś – tak jak było z panem Frankiem – znaczyło to, że ma do produktów danej marki słabość.
Małgorzata Socha – ambasadorka wszystkiego.
Ciekawe, kiedy działy marketingu dojdą do tego, że dzisiejsi ambasadorowie marek mogą mieć działanie – tu moje ulubione słowo – przeciwskuteczne. Pewnie nie szybko. I to jest zła informacja.

3. Pod koniec mojego wieczoru, do „Domu whisky” przyszedł Michał Kamiński z jakimś anglojęzycznym towarzystwem. Złą informacją jest, że przyszedł. Telewizor zawsze można przełączyć, a wstać i wyjść, kiedy się już wychodzi od kilku godzin – trudno.
Mówił Kamiński po angielsku – dało się wytrzymać. Ale w pewnym momencie zadzwonił telefon. No i wtedy Kamiński zaczął nadawać: „Właśnie broniłem Radka w telewizji. Od tego ma się kumpli”. „To wyjdzie jutro? Dobra, zadzwonię do Ewy”. Wyszedł na chwilę, pewnie do Ewy zadzwonić. Wrócił, odebrał jeszcze jeden telefon, tu już zaczął rzucać kurwami.
Chodź dla mnie gorsze było „…powiedz kurwa temu swojemu friendowi…”. „Friendowi”.

Wieczorem u Lisa widziałem frienda Kamińskiego – mecenasa Giertycha, jak walczył o dobre imię Radka. Niezbyt skutecznie. Taki lajf.

W każdym razie Jack Daniel's Sinatra Select – wybitny,


środa, 26 listopada 2014

26 listopada 2014


1. Obudził mnie kurier. Przywiózł jabłkowy poncz na bazie Jacka Danielsa. Czyli Winter Jacka. Po śniegu nie było już śladu.

Pojechałem oddać BMW. Mój niepokój związany z uciążliwościami w prowadzeniu auta przy większych prędkościach potraktowany został bardzo poważnie. Przy okazji dowiedziałem się, że czwórka Gran Coupe to jednak nie tak do końca trójka, bo dłuższa jest trochę. No i jednak jest trochę ładniejsza. W każdym razie chciałbym pojeździć trochę trójką, a tego się jednak na razie nie uda zrobić i to jest zła informacja.

2. Z BMW udałem się do Biura Informacji Kredytowej, by pobrać tam kwit w języku angielskim, który udowodnić miał wiarygodność mojego ojca w czasie, gdy będzie się on ubiegał o kredyt w hiszpańskim banku.
W BIK ze wszystkich ekranów zieje, żeby pilnować swoich danych, dokumentów i ogólnie uważać. Za kwit płaciłem kartą. Zbliżeniowo? Zbliżeniowo. Drukować potwierdzenie? Nie, nie trzeba. Nad terminalem powinien wisieć duży napis – Obywatelu, płacąc zbliżeniowo, żądaj potwierdzenia!

Kolega Wojciech zawiózł mnie na ulicę Daimlera, do siedziby firmy Daimler Polska, bardziej znanej jako Mercedes-Benz Polska. Choć może coś pomyliłem.
Przyjechałem odebrać mercedesa klasy C. Na specjalne zamówienie Bożeny, która kiedyś podwoziła mnie tam, chyba kiedy oddawałem V. Czyli coś, co się kiedyś nazywało Viano, ale teraz nie. Choć jakieś mercedesy – mam wrażenie, że bardzo podobne do klasy V – dalej się nazywają Viano. Nie ogarniam typów mercedesów. I to jest zła informacja.

Im bardziej poważna firma, tym dłużej czeka się na człowieka, który wydaje samochody. Oczywiście najdłużej czeka się w Audi, bo Audi jest najmłodsza z tej konkurencji, więc wszystko musi robić bardziej.
Czekanie w Mercedesie nie jest takie złe, bo można sobie poprawić nastrój. Połazi człowiek chwilę po holu, zacznie się przyglądać samochodom. I już po chwili, gdzieś z daleka na szpilkach zacznie biec jakaś pani, która, gdy dobiegnie, zapyta – w czym może pomóc (w domyśle – sprzedać Gelendę AMG z niewielkim rabatem).
Poczuć się przez chwilę potencjalnym nabywcą – czasem bezcenne.

Samochód podstawiono. Już miałem wsiadać, kiedy zauważyłem w oponie gwóźdź. Już myślałem, że wrócę do domu EKD. Jednak w 20 minut udało się oponę naprawić. Mercedes.
Przy okazji obejrzałem wiszący w holu obraz artysty Dwurnika. Przedstawiający Smarty w Warszawie. W sumie brzydki. To zła informacja, bo nie musiał wcale taki brzydki być.

3. Odebraliśmy okulary. Ruszając spod optyka z przejęcia o mały włos nie spowodowałem katastrofy w ruchu lądowym. Później mój brat wywarł na mnie moralną presję, żebym go zawiózł do domu. Nie chciało mu się jechać jego skuterem BMW. Bożena była przekonana, że nie wrócę w godzinę. I miała rację. I to jest zła informacja. Choć z drugiej strony C-klasa to naprawdę porządne auto, więc to 50 kilometrów nie było specjalnie dotkliwe.


poniedziałek, 24 listopada 2014

23 listopada 2014


1. Pojechałem do Makro, żeby kupić tuńczyka (mrożony, niecałe 50 zł za kilogram, dobry). Stałem chwilę przed półką z burbonami i w końcu się zdecydowałem na litrowego Jacka Danielsa (Tak, wiem to nie burbon, tylko Tennessee Whiskey. Dla tych, którzy nie wiedzą: Jack nie jest burbonem, bo jest filtrowany przez węgiel drzewny pozyskany z klonu cukrowego. Filtrowanie zmienia smak – coś dodaje do destylatu, a burbon de jure żadnych domieszek mieć nie może).

W Makro można kupić prawie półtorametrowe pluszowe miśki. Myślałem przez chwilę, czy sobie takiego nie kupić. Nie zdecydowałem się. Teraz żałuję. I to jest zła informacja.

2. Do samochodu wsiadałem dokładnie, kiedy rozpoczynała się debata HGW vs Sasin. Udało mi się odpalić w telefonie aplikację TVP Info, telefon bluetoothem podłączyć z systemem audio BMW. I muszę przyznać, że procesor dźwięku zrobił coś takiego, że wrażenie było jakbym siedział między nimi. I to nie była dobra informacja. Nie będę pisał o debacie. Kto chce, może sobie sam ją przesłuchać. Napiszę tylko, że fascynuje mnie klucz, którym Donald Tusk dobierał kobiety na ważne funkcje w PO. Co nim kierowało? Strach? Nienawiść? Nie mogę tego rozkminić.

3. W Faktach po Faktach oglądałem prof. Rzeplińskiego. Prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Wyborców, którzy mieli problem z ogarnięciem „listy zbroszurowanej” nazwał analfabetami.
Byłem na kilku rozprawach Trybunału i muszę przyznać, że mają one wiele wspólnego z konferencjami PKW. I to jest zła informacja.
Na jednym z procesów sędzia prof. Rzepliński stwierdził, że to, iż do Polski przyjeżdża tylu Ukraińców jest dowodem na to, że w Polsce jest lepszy system emerytalny niż na Ukrainie. [gdyby ktoś chciał, mogę podać datę – znajdzie sobie w stenogramie]

Później wystąpił prof. Osiatyński. Wiktor. Koleżanka Kolenda zapytała go o okupację PKW, czy to zamach na demokrację (jakoś tak to szło). Profesor Osiatyński odpowiedział, że nie. Że to zwykłe chuligaństwo, że w każdym kraju się to zdarza.
Słowa Prezesa Trybunału skomentował – demokracja jest też dla analfabetów.
Prof. Osiatyński stwierdził, że sądy powinny wyniki wyborów do sejmików unieważnić. Bo mętne sformułowanie w instrukcji głosowania i to, że na pierwszej stronie zamiast wyraźnej instrukcji była lista PSL stwarzało nierówność szans wyborczych. Komitety wyborcze powinny tak uzasadnione protesty kierować do właściwych sądów. „Uważam, że byłaby podstawa do powtórzenia wyborów do Sejmików”.
Koleżanka Kolenda żegnając się stwierdziła: „Propozycja powtórzenia wyborów do sejmików jest warta rozważenia.”

Żeby Kolenda i Osiatyński też chcieli podpalić Polskę! Co za czasy.  

wtorek, 11 listopada 2014

10 listopada 2014



1. W tzw. międzyczasie byli panowie i przycięli drzewa. Nie wszystkie i nie tak jak mieli. Ale to i tak sukces. Bożena wywarła na mnie presję, więc zebrałem część pozyskanego drewna. Wcześniej dmuchawą Husqvarny zdmuchnąłem na kupę liście. Myślałem, żeby sfotografować podwórko z liśćmi, później bez liści i zobaczyć ile czasu mi ta praca zajęła. Niestety przypomniałem sobie o tym, kiedy już kończyłem I to jest zła informacja. Muszę więc zaczekać aż reszta liści spadnie. Ta dmuchawa to niesamowite narzędzie.

2. Rozpoczęliśmy długotrwały proces podpalenia kupy. Spaliliśmy trochę gałęzi ale liście nie bardzo się chciały zająć. Zacząłem rąbać drewno. Siekierę Fiskarsa używałem jako klina waląc w nią pięciokilowym młotkiem pożyczonym od sąsiadów. Przyśpiewywałem sobie przy tym przebój dr. Huckenbusha. Ten o młocie. Szło całkiem nieźle do momentu, kiedy się okazało, że to takie drewniane, co w łopacie nazywa się styliskiem, a w młotku nie wiem jak – zaczęło pękać. I to jest zła informacja, bo zamiast koncentrować się na tym, żeby walnąć jak najmocniej zastanawiałem się czy kiedy podniosę młotek nad głowę, to czy się to coś nie złamie i mnie w tę głowę nie walnie.
W każdym razie coś się udało zrobić.

3. Wieczorem poczułem brak butelki Jacka Danielsa, którą – nie wiedzieć czemu – zostawiłem w Warszawie. Ale wcześniej oglądaliśmy TVP Gorzów. Najpierw audycje komitetów wyborczych. Później powtórkę debaty, pomiędzy przedstawicielami komitetów startujących do sejmiku. Jedno i drugie było niewiarygodne. Audycje wyborcze miały wiele z poetyki Monty Pythona. Na przykład hasłem kandydatów PSL były „Głosuj na mnie” i „jestem bezpartyjny”. Z tą bezpartyjnością to musi o coś chodzić. Dwa komitety mają ją w nazwie. A na przykład burmistrz Krosna Odrzańskiego Marek Cebula startuje na stanowisko burmistrza Krosna Odrzańskiego. Komitet, który go wystawia nazywa się „Komitet Wyborczy Wyborców”. Slogan komitetu brzmi: „Gmina w dobrych rękach”. Zaś strona internetowa ma adres www.cebulamarek.pl.
Ciekawe, że pan Cebula, który wcześniej był posłem PO nic na swojej stronie nie pisze o związkach z tą partią.
Debaty na trzeźwo oglądać się nie dało. Prowadzącemu wciąż z ucha wypadała słuchawka. Ale to było nic przy scenografii. Prowadzący długo tłumaczył zasady debaty. Można było albo próbować je zrozumieć, albo zapamiętać. Rozwalające były pytania. Pierwsze: Co i dlaczego jest największym wyzwaniem stojącym przed województwem lubuskim: kopalnie, rozwój lotniska, współpraca z niemieckimi sąsiadami, czy coś innego?
Lubuskie to szczęśliwa kraina, skoro wyzwaniem jest inwestowanie w lotnisko, które obsługuje 17 osób dziennie.
Wszyscy byli za budową kopalni odkrywkowej węgla brunatnego. Pan z Ruchu Narodowego oskarżył SLD, że pisało do Berlina w sprawie wstrzymania tej kopalni. Pan z SLD odrzucił te oskarżenia. Pani z Twojego Ruchu, który w nazwie miał bezpartyjność mówiła coś o tym, że w Guben jest szpital, który może leczyć pacjentów z Gubina za unijne pieniądze.
Później było pytanie o koleje regionalne, do których województwo rocznie dodaje 40 milionów złotych. Pan z PSL chciał, by Przewozy Regionalne bardziej promowały swoje usługi, pan z PiS-u zupełnie niepolitycznie pojechał po kolejowych związkowcach. Pani z PO była zachwycona kupionymi przez województwo nowymi pociągami. Pan od Korwina zaś oburzał się na samo dotowanie.
Po drugim pytaniu się poddaliśmy. Polityka na szczeblu wojewódzkim jest jeszcze gorsza niż ta na poziomie krajowym. Ratunku stąd nie będzie. I to jest zła informacja.



niedziela, 12 października 2014

11 października 2014




1. Panowie połączyli dwa kawałki azbestowej rury za pomocą czegoś, co trochę wyglądało jak nowoczesny sposób na unieruchomienie połamanej nogi. Puściłem wodę, by sprawdzić, czy jest szczelnie pod ciśnieniem. Pan Kierownik-brygadzista zasugerował, żebym sprawdził, czy po drugiej stronie rury wszystko jest ok. I miało to głęboki sens, bo się okazało, że kran na stołówce się rozpadł od mrozu, więc całe ciśnienie uchodziło do zlewu.
Poprosiłem pana Kierownika-brygadzistę, by nie uszkodzili drzewa, które pięknie rośnie nad miejscem, gdzie mieli wkopywać studnię, i żeby naprawili bramę. Dzień wcześniej dwóch młodych pracowników zostało wysłanych, by rozwalili kłódkę, bo od nieotwierania nie dało się jej otworzyć. Panowie poszli, kłódki nie ruszyli, za to uszkodzili bramę. Pan Kierownik-brygadzista bardzo mnie przeprosił i obiecał, że szkody zostaną usunięte. Pożegnałem się ze wszystkimi i ruszyłem do Milicza, gdzie Audi miało pokazać nowe TT.
Ruszyłem jakieś dwie godziny za późno. Ale cóż można było poradzić.
Jechałem trasą, którą ponad rok temu wracaliśmy z Głogowa, z kremacji babci.
Przypomniał mi się opryskliwy pan palacz, który nie mógł zaczekać 10 minut, bo coś tam. Spóźniliśmy się, bo na A2 oberwała się chmura, a później, pod Poznaniem było – jak zwykle pod Poznaniem. Napisałem 'palacz', bo gość zachowywał się zupełnie jak palacz, a nie ktoś z branży funeralnej.

Przez rok skończyli remontować drogę koło Sławy. Nie całą – ten kawałek, który remontowali.
Gdzieś po drodze była gorzelnia. Jej bramy pilnowało dwóch świętych na słupach. Podobnych, do tych z Piotra i Pawła w Krakowie. Muszę znaleźć to miejsce na Street View. Może rozpoznam którzy to.

W Lesznie na skrzyżowaniach wisiały plakaty wyborcze. Na jednym była pani. Blondynka wyfotoszopowana. Julia Krakowiak. Niżej było mniejsze zdjęcie dziada z wąsami. I napis – Warto zaufać młodym. Zbigniew Haupt. Dziwni są ci peeselowcy.

Z Leszna do Rawicza DK5 jest S5. I to jest dobra informacja. Do Milicza dojechałem spóźniony półtorej godziny. I to jest zła informacja, bo nie zdążyłem na konferencję poświęconą TT. A konferencje Audi są naprawdę dobre merytorycznie.

2. W Miliczu wsiedliśmy do samochodów. Prowadziła pani z Natemat. Gdybym wiedział, że jest z Natemat, to by, może troszkę poszydził, ale nie wiedziałem i starałem się być miły.
Nowa TT ma oszałamiające wnętrze. Oszałamiające w tym wnętrzu jest to, jak zostało wymyślone. Brak wyświetlacza na środku – wyświetlacz jest zamiast zegarów. Znaczy zegary są wyświetlane, ale jeżeli się na przykład korzysta z nawigacji, to widać tam przede wszystkim mapę, bo zegary robią się mniejsze. To jest super, są z tego dumni – słusznie. Ale na mnie jednak największe wrażenie zrobiło umieszczenie sterowania klimatyzacją – wewnątrz tych dziur, z których wieje. Kiedy się to widzi pierwszy raz, człowiek się dziwi, że wcześniej nikt na coś tak oczywistego nie wpadł.
Nie jestem wielbicielem TT. Być może dlatego, że jedyny znany mi osobiście właściciel takiego samochodu był – nie napiszę: dupkiem. Nic nie napiszę, bo nie wiem jakim innym słowem można kogoś takiego określić. To auto jest w porządku. Tak w porządku, że chyba bym się nawet nie wstydził, że ktoś mnie w tym aucie zobaczy. TT to w tym przypadku nie jest skrót od Tulskij Tokariew. Zakłady w Tule robiły też samowary.
Audi TT nie ma nic z samowarem wspólnego.

Dojechaliśmy na tor. Świeżo ułożony z polbruku. Ośrodek doskonalenia jazdy. Z płytami poślizgowymi. Nie lubię. Najpierw obwoził nas po torze Mateusz Lisowski. Bardzo dobry kierowca. Później jeździliśmy z instruktorami, którzy tłumaczyli nam, że Quatro w tym TT jest nowatorskie, bo bardziej może regulować przód-tył.
Jak się powłącza wszystkie systemy wspomagające, TT samo jedzie. Wychodzi z poślizgów, nie wpada w nie. Dobrze jest wymyślone.
Zastanawiałem się tylko, czy taki ktoś, kto sobie takie auto kupi, pojeździ nim i będzie przekonany, że jest mistrzem kierownicy, gdy wsiądzie do jakiegoś innego auta – czy się od razu nie zabije, bo systemy wspomagania będą gorsze, bądź ich nie będzie. Ciekawy problem.
Po raz kolejny się przekonałem, że nie mam talentu do driftowania. Ale chyba mnie to nie boli.

Panowie instruktorzy kazali jeździć z dwiema rękami na kierownicy. Bo inaczej się nie czuje auta. I to jest zła informacja. Bo ja, najwyraźniej nigdy nie będę auta czuć.

3. Z toru pojechaliśmy do Poznania. Do hotelu „Puro”. Hotel nowy. Nieco przekombinowany. Niby w samym środku miasta, ale z widokiem na rozsypującą się synagogę przerobioną na basen. Kiedy wszedłem do pokoju telewizor ryknął na mnie telewizją nadającą disco polo. Później się jeszcze okazało, że gniazdko do komputera wyłącza się kiedy się wychodzi z pokoju. Ale to nic. Kolacja była całkiem całkiem, niestety obsługa kelnerska w postaci pryszczatego młodzieńca – była beznadziejna. Clou wieczoru było jak pan kelner wsadził Leszkowi Kempińskiemu palec do zupy. Na sali siedział pan Siwiec. Miał strasznie czerwoną twarz. Być może miało to jakiś związek z butelkami czerwonego wina, które pojawiały się na jego stole.
Broniłem idei samochodów elektrycznych. Leszek nie zgadzał się z moimi argumentami. Polityka Audi jest taka, że nie zrobią samochodu elektrycznego, jeżeli ten nie będzie miał zasięgu 950 km. Opowiadał też o gazie (CNG) robionym przez wiatraki z powietrza. I temu się mam zamiar przyjrzeć.

Później, właściwie po kolacji, rozmowa zeszła na mejle. I konieczność na nie odpisywania. Postanowiliśmy Leszkowi pomóc. Pierwszy z brzegu: Leszku, chciałbym zrobić reportaż w fabryce, czy mógłbyś mi załatwić to i trzylitrową A8 na podróż.
Dość szybko rozwiązałem tę sprawę: W związku z pracami nad procedurami związanymi z niebezpieczeństwem epidemii Eboli aktualnie nie można niestety zorganizować zwiedzania fabryki, Odezwę się, kiedy procedury będą wdrożone.
Leszkowi pomysł się nawet spodobał. Teraz, kiedy go o coś poproszę, a on odpowie mi używając argumentów epidemiologicznych będę wiedział o co chodzi.

Kelner zupełnie przestał ogarniać zamówienia alkoholowe, więc, żeby mu ułatwić życie, razem z kolegą z Sharpa, który tu akurat występował jako internetowy dziennikarz motoryzacyjny zamawialiśmy tylko podwójne Danielsy. I to nie jest dobra informacja.

A Jack ostrzegał – pij odpowiedzialnie.

sobota, 4 października 2014

3 października 2014


1. No więc znowu musiałem użyć ten cholerny budzik. (Używam tego przypadku, bo ponoć my, ludzie z Galicji, mamy zwyczaj nadużywania form osobowych)
Nastawiony był na siódmą, więc obudziłem się o piątej i czekałem aż zadzwoni. No i się doczekałem.
Przed ósmą przyjechał kolega Grzegorz. Ruszyliśmy na południe.
Kolega Grzegorz swoją srebrną strzałą jeździ dość agresywnie. Redaktor Pertyński, który za czasów świetności tego samochodu pracował dla Renault mówi, że przeżycie jakiegokolwiek poważniejszego wypadku w tym aucie jest mało prawdopodobne. Ja tam się śmierci w wypadku samochodowym jakoś nie boję, ale kiedy jeździłem tym arcydziełem francuskiej motoryzacji, robiłem to zdecydowanie delikatniej.
Tradycyjnie stanęliśmy w radomskim McDonaldzie. I to zła informacja. Ja tam jeść nie muszę, kolega Grzegorz – wręcz przeciwnie. To przez bieganie. I niech mi ktoś powie, że bieganie jest zdrowe.
Kiedy coś zjem w McDonaldzie, to mi potem jest źle.

2. Za Radomiem kolega Grzegorz usłyszał w radio piosenkę „Niektórzy rodzą się przegrani, i nigdzie miejsca nie ma dla nich”.
–To jest piosenka o mnie – powiedział.
Niektórzy zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego kim są. I to jest smutne.
Srebrna strzała jest nie tyle srebrna, co w kolorze „błękit paryski”. Ma złamaną antenę, więc w trasie trudno się słucha radia.

Ostro ruszyły prace przy obwodnicy Szydłowca. Zamawiam, żeby następny premier był z Krakowa.

Po drodze dużo policyjnych patroli w większości dwupłciowych. Pani mierzy, pan siedzi w radiowozie. Pada. Jak równouprawnienie, to równouprawnienie.

3. Dojechaliśmy nie mogę napisać dokąd. Robiliśmy nie mogę napisać co. Wieczorem w towarzystwie nie mogę napisać kogo, jedliśmy na przykład krewetki. Mogę za to napisać, że najlepsze krewetki w Krakenie są wyraźnie lepsze niż te, które jedliśmy.
Później w barze piliśmy to, co z kolegą Grzegorzem pijemy już od tygodnia. Nie mogę napisać kto, nie mógł uwierzyć, że cały Jack Daniel's powstaje tylko w Lynchburgu.

W barze wisiało kilka telewizorów. Wyświetlał się na nich film, którego – jak zresztą większości polskich filmów – nie znałem. W filmie tym grupa brzydkich, grubych, łysych Polaków atakowała butelkami z benzyną sympatyczne i ładne romskie wesele.
Brzydcy, grubi i łysi Polacy z filmu trochę przypominali Romów, którzy jakiś czas temu zaatakowali pod Limanową weselny orszak. Byli może trochę porządniej ubrani.
Wieczór generalnie był bardzo przyjemny.

Udało mi się zrobić koledze Grzegorzowi piękny portret, alegorię związków polsko-fińskich.

Flaszka była pusta. I to jest zła informacja.

wtorek, 30 września 2014

29 września 2014


1. Obudziłem się przed świtem. Spałem na stryszku bacówki. Koledzy wypełnili podłogę na dole. Kiedy podejmowałem decyzję, o tym, żeby się wyłamać i wygramolić na górę, przez głowę przeszła mi wątpliwość: a co jeżeli zechce mi się sikać. Szybko sobie odpowiedziałem, że przejmować się będę dopiero jak to nastąpi. 
No i nastąpiło. 
Przed świtem. 
Nie wiem, czy znacie ten stan, kiedy, w nie do końca spełniającym pokładane w nim nadzieje śpiworze jest dostatecznie ciepła, ale każdy ruch powoduje natychmiastowe wychłodzenie. Powietrze z czasem nagrzewa się znowu, ale to trwa.
No więc doświadczałem takiego stanu. Fragment twarzy, który doświadczał zewnętrznej temperatury przekonująco informował, że poza śpiworem jest zimno. 
Rozważałem wszystkie za i przeciw. 
I wyszło mi, że lepiej zostać w śpiworze. 
Ważne, że miałem pewną świadomość tego, że sikanie w śpiworze rozwiązuje problem na podobnie krótką metę, co przeniesienie aktywów z OFE do ZUS-u. 
Z tych rozmyślań zasnąłem, i obudziłem się już, kiedy słońce wzeszło i zaczęło nawet nieźle przygrzewać.
Chciałem w tym miejscu podziękować Jeffowi Arnettowi, za zaangażowanie w pracę i dbałość o jakość produkcji. Wypiłem flaszkę Jacka Danielsa (koledzy mniejszą najwyraźniej praktykę mają) i wstałem zdrowiuteńki.
Jeff – świetny facet. Wiele mu zawdzięczam. Powiedział, że mój produkt powinien ze dwa lata leżeć w otwartych kadziach, to przestanie śmierdzieć. Wziąłem to do siebie. Na razie trzymam w otwartym garnku przez dwa tygodnie – a jakość już wyraźnie się poprawiła.

Zalegaliśmy przed bacówką na słońcu rozmawiając o nadchodzącej wojnie. Kolega Fajala to jedyny spośród nas żołnierz. I to nie zwykły – bo do tego żandarm. On mógł się wypowiadać ze znawstwem. Reszta tak sobie gadała.

Zeszliśmy na dół. Zajęło nam mniej czasu, niż droga pod górę. Piszę to na dowód, że jakiś porządek na świecie jest.
Podjechaliśmy do „Rumaka”, gdzie zjedliśmy śniadanio-obiad. Mnie niestety umarła bateria w telefonie. Umarł też power bank, który dostałem na konferencji SkyScannera – takiej strony do wyszukiwania połączeń lotniczych.
To była dość zabawna konferencja, bo prawie nikt na nią nie przyszedł. Wszyscy byli na jakimś amerykańskim raperze, który się nazywa jak jakiś pieniążek. Prowadziliśmy z komisarzem Urbańskim, prowadzącym konferencję dialog, który mógł miejscami nawet być śmieszny.

No więc zostałem bez telefonu. I się do tego okazało, że ani w ochotnickim Carrefourze, ani na stacji benzynowej nie da się kupić samochodowych ładowarek. I to jest zła informacja.

2. Dojechaliśmy do Krakowa. Po drodze tłumaczyliśmy koledze Mrówce dlaczego ludzie często jeżdżący autostradami w dłuższe trasy powinni mieć duże samochody. Powiedział, że mu wytłumaczyliśmy, ale równie dobrze nie tyle się z nami zgodził, co już mu się nie chciało o tym słuchać. 

Pożegnałem się z kolegami pod YMCĄ, w której przed laty prawie wygrałem turniej brydżowy grając w parze z moim kolegą mordercą. Ruszyłem w kierunku dworca i wpadłem na kolegę Cinka.
Kolega Cinek to działacz ekologiczno-rowerowy. Mój były kolega Skoczylas powiedział mu kiedyś, że jest czymś w rodzaju perpetuum mobile. „Związku Radzieckiego nie ma, a ty i reszta ekologów dalej funkcjonujecie”.
Teraz obaj. I Skoczylas, i Cinek wspierają Platformę Obywatelską. Choć Cinkowi się trochę miesza, bo był przeciw Zimowym Igrzyskom w Krakowie. 
Choć może mu się nie miesza, tylko wyparł to, że ZIO były projektem PO. A twarzą ich była Jagna Marczułajtis.

Razem z kolegą Kaplą robiliśmy wywiad z panią Jagną. Było to ciekawe doświadczenie. Dowód na to, że my, tu, w Polsce, czerpiemy z tradycji rzymskiej. Był kiedyś senator o imieniu Incitatus. 
Na pewno był mniej niż pani Jagna elokwentny.

W każdym razie porozmawialiśmy z Cinkiem chwilę o transporcie. Sławek Nowak był ok, nowa pani minister zrobi porządek z pozostałościami po PiS-ie. Metro w Krakowie nie ma sensu, bo miasto jest zbyt duże i ludzie zbyt rzadko mieszkają.
Cinek użył niepokojącego określenia: Tusk udał się do Sulejówka.
Jeśli to tak ma wyglądać, to w będę się starał w maju unikać Warszawy. I to jest zła informacja.

3. Cinek sprawdził mi odjazdy pociągów. Więc poleciałem biegiem na dworzec, gdzie wpadłem do pociągu w ostatniej chwili przed rozkładowym odjazdem. Ale najpierw się okazało, że brakuje wagonu, później, że coś się popsuło. 

Pociąg ruszył z 40 minutowym opóźnieniem. Był pełen, więc znalazłem sobie miejsce pod kiblem i zacząłem czytać „Politykę”, którą kupiłem, bo kolega Mrówka nawiązywał do tematów w niej przeczytanych.

„Polityka” jest niestety nudna jak flaki z olejem. Jedyny tekst, który mogłem przeczytać, był redaktora Szackiego. Poza tym nic tam nie było interesującego. 
Felietony Passenta, Stommy? Tyma na pół strony, bo niżej reklama. Najnudniejszy autor tekstów kulinarnych? Żaden tekst o kokainie? 
Jeśli chodzi o poczucie humoru, to nawet Wojewódzki na plus odstaje. Kto to jest w stanie zmęczyć? (poza kolegą Mrówką).
Później wziąłem się za „Do Rzeczy”. I jest to regularny fanzin. Chów wsobny. Same wewnętrzne polemiki. 
Żyjemy w kraju, w którym nie ma prasy. I to jest zła informacja.

Pociąg spóźnił się o 75 minut. W kiblu koło mnie urwała się klamka. Na ten widok kierownik pociągu o mało nie eksplodował. Kiedy drukował mi bilet tłumaczył: proszę pana, ja nic nie mogę zrobić, a wszyscy mają do mnie pretensje.
Cieszmy się, że nie jesteśmy kierownikami pociągu. 

poniedziałek, 29 września 2014

28 września 2014



1. Dzień rozpoczął się niestety wcześnie. Wsiadłem do bezprzedziałowego wagonu Intercity do Krakowa. Dość szybko się okazało, że w wagonie siedzi dwudziestoparoosobowa wycieczka niemieckich gimnazjalistów. Znaczy nie tyle siedzi, co się wydziera, klaszcze, łazi bez sensu. Przez większość podróży odcinałem się od nich przyjmując przez słuchawki „Lewa wolna” Mackiewicza. Niestety nie potrafię pisać słuchając literatury, musiałem więc w końcu przerwać słuchanie. Młodzi Niemcy byli na etapie wyklaskiwania pewnego rytmu, jednocześnie ze sobą rozmawiając. A jako że klaskali głośno, musieli się przekrzykiwać. Wszystko się działo przed ósmą rano (pociąg z Centralnej ruszył chwilę po szóstej).
Jakże żałowałem, że się w liceum nie przykładałem do lekcji niemieckiego. Jakbym chciał przypomnieć tym gówniarzom i ich nauczycielom o tym, czym się zajmowali tu ich pradziadkowie. I, że to, że oni o tym nie pamiętają, nie znaczy, że my tu tego nie pamiętamy, że antyfaszystowska opozycja w Niemczech, o której się uczą w szkołach, to w rzeczywistości marginalny ruch, że liczba szkół imienia Sophie Scholl nie wynika z tego, jak była ważna, tylko z tel, że lista nazwisk antyfaszystowskich patronów jest zbyt krótka.

Ech, jak ja bym im nagadał. Niestety, w liceum byłem zbyt leniwy. I to jest zła informacja.

Właściwie mógłbym każdego z tym młodych Niemców, przez najbliższe trzy tygodnie zapisywać jako jeden z dziennych negatywów, ale tego nie zrobię, bo powinienembył zapytać ich polskiego opiekuna skąd są, żebym wiedział kogo nienawidzę.

Obok mnie siedziała para sześćdziesięcioparolatków. Pani czytała wypożyczoną z biblioteki książkę, pan rozwiązywał krzyżówkę w „Fakcie”. Przez całą drogę milczeli, konsultowali tylko kwestię zjedzenia kanapki. Przed samym Krakowem pani westchnęła: No ileż można klaskać?

Można przez prawie trzy godziny. Bogu dzięki pociąg się spóźnił tylko kilka minut.

2. W Krakowie autobusem nieznanej mi z młodości linii 179 podjechałem do Radia Kraków, gdzie kolega mój Andrzej miał coś rano do załatwienia. Na miejscu czekał już w barze kolega Grzegorz nazywany Grzelą. Zjadłem tam niedobrego śledzia po japońsku. Szkoda, śledź po japońsku to jedyna w pełni przeze mnie akceptowana wersja sushi.
Kolega Grzela chce sobie kupić BMW i to mu się chwali. Porozmawialiśmy chwilę o motoryzacji. W końcu przyszedł kolega Andrzej razem z kolegą Maciejem zwanym Mrówką, i mogliśmy ruszyć.

Jechaliśmy najpierw do Pcimia, przez Swoszowice i Słomniki, bo na Zakopiance był wypadek. W Pcimiu kolega Andrzej miał się spotkać z wójtem.
Wójt zaprosił nas na kawę. Był z maszyną do kawy jakiś problem, w znaczeniu, że nikt jej tak do końca nie ogarniał.
W gminie Pcim służba zdrowia jest gminna. Wójt tłumaczył, że tak jest taniej, bo gminna służba zdrowia nie musi wypracowywać zysku. Było teź coś z amortyzacją, ale tego nie zrozumiałem. W gminie Pcim darmowe są dentyści. W gminie Pcim dzieci mają zagwarantowane miejsca w przedszkolach. W gminie Pcim dla bezrobotnych kobiet utworzono spółdzielnię pracy, która przygotowuje posiłki w szkołach, a w wolnym czasie robi przetwory na sprzedaż. W gminie Pcim w ramach walki z wykluczeniem cyfrowym doprowadzono ubogim internet i dostarczono komputery.

W związku z tym, że jest tak fajnie do wójta Pcimia pewnego dnia o świcie wparowało CBA, wyciągnęło wójta z domu i zawiozło ze czterysta kilometrów na północny zachód, gdzie przesłuchiwano go przez ileś tam godzin. Później wójta (cierpi na zespół Tourette'a) wsadzono do psychiatrycznego szpitala, gdzie w końcu przyjechał sąd, przejrzał akta, popukał się po głowie i kazał wójta gminy Pcim wypuścić.

Trzeba ten PiS odsunąć od władzy.
A, przepraszam, wójt to jest z PiS. CBA było zdecydowanie platformiane.
Nie słyszałem wcześniej o wójcie Pcimia i to jest zła informacja.

Ruszyliśmy dalej koledzy Grzela i Mrówka dyskutowali o habilitacjach – obaj są doktorami. Doktorem jest też kolega Andrzej, ale to teraz nie jest najważniejsze w jego życiu.

Ja mogę liczyć jedynie na doktorat honoris causa, jak Ferdynand Porsche.

3. Dojechaliśmy do Ochotnicy, gdzie czekała na nas reszta wycieczki. W karczmie „Rumak”, gdzie się spotkaliśmy kolega Fajala emablował kelnerkę. Kiedy poczęstowałem go tegorocznym urobkiem połowę piersiówki wlał kelnerce do herbaty, drugą w siebie. Ja tam mu nie żałuję, tyle, że inwestowanie w kelnerkę było całkowicie pozbawione sensu – oczywiste było, że nic z tego nie będzie. Kolega Fajala wykonał jeszcze odważną próbę ataku, poprzez taktyczne przeniesienie zainteresowania na kelnerki koleżankę. Efekt był taki, że ruszyliśmy dalej.

Kiedy wychodziłem z „Rumaka” zaczepił mnie autochton pytając, czy jestem z Polski, kiedy potwierdziłem zadał mi serię pytań dotyczących czasu rośnięcia włosów. Np. kiedy trzeba ściąć, gdy się zapuszcza. Ile czasu rośnie broda etc.
To przyjemne uczucie być w jakimś temacie autorytetem.

Przejechaliśmy na miejsce porzucenia samochodów i zaczęliśmy się wspinać. Koledzy moi jeżdżą co roku na takie spotkania od dobrych 25 lat. Ja byłem wcześniej na dwóch takich wyjazdach. Za pierwszym razem po dziesięciu minutach poschodzenia pod górę nabrałem przekonania, że wszystko jest spiskiem, że chodzi o to, żeby mnie wspinaczka zabiła, a koledzy zorganizowali wszystko, żeby się na mnie zemścić za coś, co im zrobiłem w podstawówce.
A, no bo ci moi koledzy są kolegami z podstawówki.

Tym razem było łatwiej, bo byłem przygotowany i lepiej wyposażony. Na przykład w buty, który już drugi raz pożyczył mi kolega Wojciech. Tym razem nowy kolega nazywany Miśkiem (z nim nie chodziłem do podstawówki, znaczy poniekąd chodziłem, bo chodził do tej samej tylko zaczął później) pożyczył mi kijki, i się okazało, że takie kijki ułatwiają (nie są to kijki do nordic walking).

Więc w jako-takim stanie wylazłem na górę, gdzie zajęliśmy bacówkę, paliliśmy ognisko, pili alkohole i śpiewali. Powinienem dokładnie opisać co się działo, ale jakoś nie mam siły. Spotkania z ludźmi, których się zna od tak dawna i tak rzadko widuje niosą spory ładunek emocjonalny. Zwłaszcza, jeśli jest to pierwsze spotkanie po pogrzebie kolegi Rafała, który – zaraz będzie rok, jak palnął sobie w łeb.

Na górę, po nocy wylazł jeszcze druh Malinowski, który w pierwszych słowach zapytał, czy mam ze sobą coś mojej produkcji. Niestety nie mógł degustować, bo została ona zmarnotrawiona przez kolegę Fajalę na kelnerkę z Rumaka. I to jest zła informacja.
Może nie tak zła, bo na urodzinach Jacka Danielsa pozyskałem próbki towarowe nie do sprzedaży. Więc nikt nie musiał trzeźwy zasypiać.
Wyjaśniłem też kolegom dlaczego Jack Daniels nie jest burbonem, ale nie wiem, czy ktoś akurat to zapamiętał.

Gwiazdy nad głową, dymiące ognisko, kolega Gil młodszy grający na gitarze. To wszystko na górskiej łące Zawsze uważałem, że sobotnie wieczory w ten sposób spędzają wyłącznie świry. Nie zmieniam zdania. Wyjątki tylko potwierdzają regułę.

piątek, 26 września 2014

26 września 2014



1. Zawiozłem Bożenę do pracy jej beemką i pojechałem do gazownika, bo instalacja LPG z uporem godnym lepszej sprawy paliła bezpiecznik. Gazownik mieści się przy Burakowskiej za CeDeKiem.
Właściwego gazownika nie było, bo pojechał coś załatwić. Byli jego pracownicy. Jeden męczył się z Micrą, drugi właściwie nie wiem co robił.
Gazownik przyjechał Legacy kombi, w środku miał psa typu bokser, do którego mówił coś w stylu „Tatuś ci jedzonko przygotował”. Jakoś nie myślałem wcześniej, że może być gejem. Choć to, że jeździł dużym chopperem mogło nasuwać taki wniosek.
Nakarmił dziecko, i zajął się beemką. Znaczy zgodził się ze mną, że to pewnie któraś z cewek daje zwarcie. Przy okazji zauważył, że gniazda bezpieczników są wypalone, więc trzeba je będzie zmienić. Cewki okazały się w porządku, ale na wszelki wypadek zostały wymienione.
Zaordynowałem czyszczenie filtrów. Zajęło to chwilę. W międzyczasie Leganzą przyjechał chłopak z synem. Leganza mogłaby być ładnym autem. Ta miała niesamowity kolor szkieł w reflektorach. Szaro-żółty. Przyjechała jeszcze pani Hondą, bo jej się zapaliło check engine. Gazownik podpiął urządzenie, wyczytał, że chodziło o zbyt bogatą mieszankę. Pani się zdziwiła, bo jeździ na oparach, żeby oszczędzić na benzynie – 30 litrów jest tańsze. (Nie wiem, gdzie w tym jest logika). Gazownik wykasował błąd i skasował 50 zł. Równie dobrze mógł 150, więc zasadniczo zachował się w porządku.

W beemce niestety same z siebie nie naprawiły się wtryski, więc będę je musiał wymienić. I to nie jest dobra informacja. Choć, z drugiej strony, jeśli silnik znowu zacznie ładnie pracować, to ten wydatek się opłaci.

Od gazownika pojechałem do szewca. Dokładniej, to do cholewkarza, ale trafiłem do sąsiadującego z cholewkarzem szewca o nazwisku Cholewa. Szewc Cholewa nie chciał naprawić moich dziurawych butów, odesłał mnie do cholewkarza, który stwierdził, że może i mógłby mi wszyć w miejsce dziurawych niedziurawe kawałki skóry, ale do tego jakiś szewc musiałby buty rozebrać. Wróciłem więc do szewca Cholewy, ale on odpowiedział, że się tego nie podejmie. I żebym sobie kupił nowe buty, będzie taniej. Ale gdzie ja znajdę nowe hipsterskie buty, które wyglądają, jakby się miały zaraz rozlecieć?

2. Od szewca Cholewy pojechałem do Piaseczna, gdzie umówiłem się z kolegą Wojciechem. Razem z nim pojechaliśmy w stronę Mysiadła, gdzie kolegi Wojtka znajomy naprawiał wentylator do systemu ogrzewania powietrzem w Rokitnicy.
Okolice Mysiadła to widzialny dowód na to, że minister Sienkiewicz nie kłamał mówiąc, że Państwo nie istnieje. Takiej liczba domów bez żadnej drogowej infrastruktury. Bez chodników. Dróżki, na których z trudem mijają się dwa samochody. Systemowo – południowoamerykańskie slumsy. Ludzie, którzy kupowali tam nieruchomości, chyba nigdy nie widzieli prawdziwego miasta.

Znajomy kolegi Wojciecha nie zdążył skończyć naprawy, więc podjechaliśmy do Auchanu. Na stoisku z elektroniką były kamery endoskopowe USB. Za jedyne sto złotych można w domowym zaciszu spróbować zrobić sobie kolonoskopię. Były też kamery w brelokach i piórach. Przecenione.
Żadnej nie kupiliśmy. Zjedliśmy za to po kawałku najgorszej pizzy świata. Jedliśmy, patrząc na bezobsługowe kasy. Napisano nad nimi, że są miłe. Dlatego, że nie ma w nich kasjerek?

Lunął deszcz. Okazało się, że nowe, kupione na Allegro wycieraczki słabo zbierają. I to nie jest dobra informacja.

Znajomy kolegi Wojtka naprawił wentylator. Zrobił to bardzo porządnie, a wziął tylko 200 zł. Wydzwoniony przeze mnie serwis producenta sugerował, że naprawa się nie będzie opłacać. Nowy wentylator kosztuje z 600 zł.

3. Pojechałem po Bożenę, z którą podjechaliśmy na Żurawią, a właściwie Parkingową, gdzie była impreza Jack Danielsa. Spotkałem dawno nie widzianych znajomych, którzy mówili, że nie muszę mówić, co u mnie słychać, bo czytają 3 negatywy. To wygodne. Redaktor Jemielita powiedział, że mu się nie podoba moja broda. Jak wiadomo jestem mistrzem ciętej riposty, więc odpowiedziałem mu „Spierdalaj”. Redaktor Jemielita wyjaśnił, mi skąd się biorą dzieci – otóż biorą się stąd, że ludzie przestają uprawiać seks analny. Powiedział, że tłumaczy to swoim studentom. Redaktor Jemielita pracuje w „Playboyu” i „Automaniaku” w TVN Turbo. Na pewno można tam trafić na więcej przykładów jego poczucia humoru. Przyznał, że pracuje nad nowym potomkiem. Trzymam kciuki. Im więcej dzieci – tym lepiej.
Porozmawiałem przez chwilę z Piotrem, który wcześniej w Brown-Formanie zajmował się Jackiem, teraz awansował i ma stanowisko z nazwą, której nie jestem w stanie wymówić. Piotr jeździ na motorze. I opowiada o tym tak, że sam człowiek sam by chciał gdzieś na motorze pojechać.

Jeździ na porządnym motorze, a na imperezie prezentowane były harleye. Rozmawialiśmy ze dwa lata temu z Tomaszem Kaczmarkiem. Bardziej znanym jako Agent Tomek. Rozmawialiśmy o samochodach, których używał udając innych ludzi. Przy okazji powiedział pewną mądrość o harleyu. Otóż jest to idealny motor dla przykrywkowca. Jeżdzi powoli, robi dużo hałasu. I do tego nikt nie traktuje człowieka na harleyu poważnie.

Zrobiliśmy sobie zdjęcie na harleyu z kolegami Kaplą i Fiedlerem. Zrobiłem sobie potem sam – tyłem, ale nie wyszło zbyt korzystnie.

Na imprezie było kilku dziennikarzy motoryzacyjnych. Niektórzy – samochodami. Wychodząc zostawiali mi swoje talony do baru.

Przyszedł redaktor Modelski. Spotkania z redaktorem Modelskim zawsze są interesujące.
Redaktor Modelski uważa, że Esquire będzie ograniczonym sukcesem. Ale zasugerował, żeby się tam nie pchać. Inaczej niż pani dyrektor Wdowiak, która będzie się tam zajmować reklamą. Powiedziała, żebym do Filipa wysyłał CV. Odpowiedziałem, że nic ciekawego w moim CV nie ma. Jak mnie ktoś będzie chciał znaleźć, to mnie znajdzie.

Chyba nie mogę pracować w tym magazynie, bo gdybym pracował, to bym nie mógł narzekać, że jest słaby. A tak, to przynajmniej jeden negatyw co jakiś czas z głowy.

Uwielbiam Jacka Danielsa. Mogę go strasznie dużo wypić, czego nie można powiedzieć o szkockich single maltach, które uwielbiam z innych powodów.

Imprezy Brown-Formana mają wiele plusów. I wychodzę z nich zawsze w bardzo dobrym humorze.

Ale zanim wyszedłem, posiedziałem przez chwilę przy stole z dwiema gwiazdami czeskiego rocka. Chciałem się przysiąść do malemenowego stolika, ale jakoś nie było chemii. Teraz myślę, że gdybym zostawił im talony do baru, to by pewnie było jakoś milej. Nie zostawiłem, czyli nie jestem fajnym kolegą. I to nie jest dobra informacja.


Wracając wpadłem do Krakena, żeby odebrać paczkę z dyskiem, którą zostawił tam dla mnie kurier. Przy okazji oddałem kasę, którą winien byłem koledze ochroniarzowi za rewolwer. Wojna idzie, więc lepiej pewne rzeczy uporządkować. Niespłacony rewolwer może krzywo strzelać.