Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerzy Labuda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerzy Labuda. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 25 września 2014

24 września 2014



1. Lubię latać. Lubię być niewyspany na Okęciu i lubię potem narzekać, że jestem zmęczony.
Najmniej lubię lotniskową gastronomię i sklepy. W znaczeniu, że na Okęciu, bo w Monachium sklepy są w porządku. Zwłaszcza papierniczy przy drodze do polskiego kąta. Podobny papierniczy, tylko dużo mniejszy, był w baraku na Tegel. Ale nie wiem, co teraz na Tegel słychać, bo byłem tam ostatnio chyba w styczniu. To wtedy kolega Labuda pozbawiony został całego zakupionego alkoholu przez niezbyt przyjaźnie nastawionych ludzi od bezpieczeństwa.
AirBerlin w tym przypadku sucks.

Pani, która za sześć złotych sprzedała mi małą wodę Żywiec powiedziała, ze też by chciała polecieć do Gdańska. Ciekawe, czy naprawdę chciałaby do Gdańska, czy poleciałaby gdziekolwiek, byle by nie być w Warszawie.

Czekałem na samolot patrząc na przewijającą się reklamę na której piłkarz pokazuje coś na ekranie smartfonu Sony hokeiście. Przez głośniki wzywano Muhammada Abdula jakiegoś tam, który miał ze mną lecieć do Gdańska. Zaczęły mi się wymyślać rasistowskie dowcipy: Sir, niestety przepisy nie zezwalają na przesyłanie żony w bagażu rejestrowanym. Albo inny suchar: Sir, z pańskiej walizki dochodzi dźwięk cykania.

Do samolotu wchodziłem za bokserem Michalczewskim. Kapitan samolotu nazywał się kapitan Wasiak. Lot trwał ze czterdzieści minut. Bokser Michalczewski nie musiał w jego czasie czynnie wspierać mniejszości. Próbowałem sobie zrobić z nim z ukrycia selfie, ale mi nie wyszło. I to jest zła informacja.

2. W Sopocie prezentowano samochody Nissan. Pod Sheratonem wsiedliśmy do jednego. Nazywał się Pulsar. Jechaliśmy tym Pulsarem do Bytowa, nazwanego przez mojego kolegę Wojciecha – Odbytowem. Kolega Wojciech nie opowiada dowcipów, kiedy je słyszy stara się nie śmiać. Skoro pozwolił sobie na taki żarcik – to musi coś znaczyć.

Piszę wsiedliśmy, bo jechałem z redaktor Anną dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc.
Z redaktor Anną mam tak, że wydaje mi się, że pierwszy raz spotkałem ją dwadzieścia parę lat temu i wtedy wyglądała identycznie jak dziś.

Jechaliśmy przez miejscowości o podwójnych nazwach. Były takie, których nazwa kaszubska i polska (nie żebym twierdził, że Kaszubi to nie Polacy, ale jak nazwać nazwę, która nie jest kaszubska? Normalną? Też źle) zapisane były tak samo. Wyglądało to idiotycznie.

Pulsar chyba w porządku. Nie jestem amatorem kompaktów, więc trudno się wypowiadać. Miałem problem ze znalezieniem obrotów, przy których się dało wyprzedzać (diesel 1,5), ale po co wyprzedzać, skoro widoki takie piękne.
W każdym razie redaktor Pertyński powiedział, że samochód jest w porządku. On się zna, więc powtórzę tę opinię.

Redaktor Anna dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc, należy do tego typu ludzi, którzy za punkt honoru mają podtrzymywanie konwersacji. Nie było to trudne, bo wspólnych tematów mieliśmy wiele. Alkohol, samochody, Kraków sprzed 20 lat, alkohol.

Redaktor Anna opowiedziała, jak wypiła Amol prezesowi krakowskiego „Czasu”. A może to nie był prezes, tylko naczelny – w znaczeniu Polkowski, nazywany Pol Potem?
Opowiadała też jak zwyzywała na nartach prezesa Gazety Krakowskiej od chujów, a on jej nie poznał, i tylko pytał wszystkich: kto to.
Prezesa Krakowskiej znałem, kolegował się z Jankiem Miczyńskim. Ale nie pamiętam już, jak się ten prezes nazywa. Były prezes.
W Bytowie na zamku był obiad. Ponoć dobra kaczka. Dostali za nią złotą patelnię. Nie jadłem.

Do Sopotu wracaliśmy X-Trailem. Kierowała redaktor Anna dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc. X-Trail bardziej mi pasował niż Pulsar. Był wyposażony w elektroniczny system tłumienia wstrząsów. Niestety jechaliśmy egzemplarzem przedprodukcyjnym, w którym ten system nie działał, więc co mnie wytrzęsło – to moje.
W każdym razie wróciliśmy na skróty, bo organizatorzy chcieli nas przewieźć jakimiś esami-floresami, żeby pokazać ładne widoki i możliwości terenowe samochodu.
Koledzy sprawdzili – w terenie X-Trail sobie radzi.

Po powrocie wyszedłem w Sopot, żeby kupić pastę do zębów. Wpadłem na BWA. Przypomniało mi się, że jest wystawa Axentowicza, o której słyszeliśmy kiedyś w radio. Niestety odbiłem się do zamkniętych drzwi. Wystawa zamknięta była do czwartku. I to jest zła informacja.
No i zauważyłem, że plac przy BWA jest strasznie brzydki. Nie wiem, co ludzie w tym Sopocie widzą.

3. Wieczorem była konferencja, na której opowiadano o Pulsarze, X-Trailu i jeszcze jednym nissanie, który się nazywa Juke. Potwornie brzydkim, ale ponoć świetnie się sprzedającym.
Nie mogłem słuchać, bo pisałem 3 negatywy, a jak tylko przestawałem, to redaktor Pertyński wywierał na mnie presję, bym kontynuował.
Dlatego nie udało mi się zadać pytania, o to czy występujący na początku konferencji mistrz świata w odbijaniu piłki wszystkim dzięki swoim umiejętnościom uzyskuje sukcesy towarzyskie.

Redaktor Pertyński nie wyjaśnił mi też co to jest sprzęgło proszkowe. I to jest zła informacja. Bo jak tylko sobie o mojej w tym względzie niewiedzy przypominam – próbuję zgadywać, a to bez sensu.

Po konferencji była kolacja. Kolację uświetnił swoją obecnością dyrektor zarządzający Nissanem w naszej okolicy. Andriej Akifiew.
W ogóle było dużo dyrektorów.
Z jednym siedzieliśmy przy stole. Siedział tam też pan inżynier. W każdej firmie motoryzacyjnej jest taki pan inżynier do odpowiadania na pytania techniczne, ale w związku z tym, że coraz więcej dziennikarzy pisze o swoich emocjach zamiast o samochodach, taki pan inżynier ma coraz mniej roboty.

Pan inżynier powiedział, że chciał zaprosić do Polski swojego odpowiednika z Moskwy.
Ten odpowiedział, że nie przyjedzie, bo się boi, że go tu zabiją polscy nacjonaliści.
Zasugerowałem rozwiązanie: że mogę przygotować dokument, na którym będzie napisane, żeby polski nacjonalista okaziciela tego dokumentu nie zabijał. Z dużą pieczątką dokument.
Pan inżynier opowiedział, że jego rosyjski odpowiednik ma pewną traumę związaną z przekraczaniem polskiej granicy. Otóż jego dziadek ożenił się z Polką. Ta nie chciała żyć w ZSRR, więc postanowili wyjechać do Polski. I na granicy zastrzelili go rosyjscy żołnierze.
Na to też znalazłem sposób – niech leci przez Frankfurt. W ten sposób nie będzie przekraczał polsko-rosyjskiej granicy.

Później posiedziałem chwilę w palarni z redaktor Pawlak (po raz pierwszy na motoryzacyjnej imprezie) i redaktorem Wieruszewskim (jeździ MX-5 i nie jest gejem). Redaktor Wieruszewski robi coraz większą karierę na Youtubie, i trochę o tym rozmawialiśmy.

Później redaktor Wieruszewski poszedł spać, redaktor Pawlak nad morze, a ja do baru, gdzie jeden dyrektor uczył drugiego dyrektora rosyjskiego. Uczony nie mógł zapamiętać słowa двигатель.

Zaś dyrektor najważniejszy narzekał, że kiedy przylatuje do Budapesztu, gdzie ma siedzibę,  spotyka go zawsze bardzo nieprzyjemna kontrola paszportowa, której na przykład nie ma we Francji.

Wyjaśniłem mu to w prosty sposób.
Zapytałem:
–W którym roku rosyjskie wojsko ostatnio wkraczało do Paryża?
–1814
–A na Węgry?
–1944
–Którym?
–1945?
–Którym?
–…

–1956. I może dziadka tego kogoś, kto teraz tak nieprzyjemnie jakoś kontroluje paszport jakiś rosyjski żołnierz zastrzelił.

Dyrektor najważniejszy bardzo się pilnował. Dużo bardziej niż jego polscy podwładni. To bardzo ciekawa sytuacja. Mogę sobie wyobrazić jak się zachowują zaangażowani w interesy z Rosjanami Francuzi.

Wymieniliśmy się dowcipami o Czapajewie. Zdziwił się, że w ogóle to nazwisko coś mi mówi. Odpowiedziałem, że mój pradziadek i jego bracia brali udział w tamtej wojnie.
Może dlatego opowiedział o Czapajewie w Azji Środkowej (Этому зайцу 300 лет).

Powiedział bardzo interesującą rzecz, że Rosjanie teraz nie czytają Dostojewskiego, bo nie podoba im się to co pisze. Wolą Tołstoja.

Na koniec zaordynowano Macallana. Przypomniało mi się, jak na Sycylii piłem Macallana z Łotyszem, który opowiadał, jak Rosjanie (Sowieci) przez 50 lat wykończyli milion z dwóch milionów żyjących w 1939 roku Łotyszy. Niestety mój rosyjski był zbyt słaby, by tę historię opowiedzieć.