Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerzy Skoczylas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerzy Skoczylas. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 maja 2015

20 maja 2015


1. Przypomniała mi się taka historia sprzed prawie ćwierćwiecza. Do redakcji „Gazety Krakowskiej” przychodził praktykant o nazwisku (o ile pamiętam) Marzec. Zanim zaczął przychodzić do „Gazety Krakowskiej” praktykował w „Tempie”. Z tego czasu pochodzi legenda jak redaktor naczelny „Tempa”, Ryszard Niemiec ryknął: Panie Marzec, jeżeli pan pisze, że [tu nazwa pierwszego klubu z ligi okręgowej] zremisował z [tu nazwa drugiego klubu z ligi okręgowej] 0:0, to proszę nie pisać, że do przerwy było 0:0.
Budynek przy Wielopolu, gdzie mieściły się wtedy redakcje obu gazet przed wojną mieścił „IKC”, ale wcześniej powstał jako dom towarowy. Z wielkim, przez wszystkie piętra holem w środku. Więc ryki redaktorów naczelnych było bardzo dobrze słychać.
Jak napisałem, z „Tempa” Marzec trafił do działu miejskiego „Gazety Krakowskiej”. Wydaje mi się, że wtedy już „Krakowska” z Wielopola przeniosła się na Warneńczyka. No i w tym dziale miejskim strasznie się męczył. Znaczy, nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że się męczy. Strasznie się starał ale mało co z tego wychodziło. Trwało to chwilę, aż nad praktykantem Marcem pochylił się mój były kolega Skoczylas. I z dobrego serca poradził mu, żeby raczej przestał wierzyć w to, że coś osiągnie w mediach, bo talentu nie ma, a wręcz przeciwnie.
Praktykant Marzec się obraził. I znikł.
Jakiś czas później mój były kolega Skoczylas opowiadał, że spotkał praktykanta Marca, który przestał być praktykantem. Został sprzedawcą i świetnie sobie radził. Był szczęśliwy, bo znalazł swoje miejsce na świecie. Podziękował za to serdecznie mojemu byłemu koledze Skoczylasowi.

Historia mi się przypomniała, kiedy zobaczyłem film z wizyty kandydata Dudy w Springerze. Konkretnie z tego, jak zaskoczył go redaktor Lis. No i wtedy sobie pomyślałem, że ktoś powinien chyba powiedzieć biuru prasowemu PiS-u, że może powinno jednak poszukać sobie jakiegoś miejsca w życiu, bo to, czym się nie zajmują wyraźnie im nie wychodzi.
Istnieje niestety poważna obawa, że biuro nie ma aparatu, by z takiej rady skorzystać. I to jest zła informacja.

2. Była burza. Zmokłem. I to jest zła informacja. Ale dla zrównoważenia mam dobrą – mimo niedomkniętych okien w SVX-ie nie nalało się do środka. Rację pewnie miał kolega Podłoga mówiąc, że w tym samochodzie można palić w deszczu.

W telewizji zauważyłem dawno nie widzianego prezydenta obywatela Jóźwiaka. Niestety nie mogłem znaleźć pilota i nie wiem w sprawie czego tam się pojawił.

3. Pojechałem z kolegą blogerem Rybitzkym do Lidla, znaczy jadąc do Lidla podwoziłem kolegę blogera Rybitzky'ego do domu. W Lidlu zasadniczo nic specjalnego nie było. Poza ogórkami małosolnymi (które okazały się całkiem niezłe). Za to kolega Rybitzky opowiedział mi wiele ciekawych rzeczy o Ursusie. Wcześniej, kiedy wyjeżdżałem z Lidla w prawo zawsze się w tym Ursusie gubiłem. Teraz, dzięki Rybitzky'emu to się nie powtórzy. I to jest zła informacja, bo będzie mi tych przygód brakować.  

niedziela, 16 listopada 2014

16 listopada 2014


1. I co tu robić wyborczą ciszę. Zacząłem oglądać filmy w telewizorze. Obejrzałem ze trzy. I złą wiadomością jest, że ani jednego już nie pamiętam.

2. No i tego braku polityki wdałem się w dyskusje na fejsie. Najpierw przyczepiłem się do mojego kolegi Grzegorza, że niepotrzebnie podkolorowuje rzeczywistość, wciągając do tego inne osoby. Mam wrażenie, że nikt – nawet kolega Grzegorz nie zrozumiał o co mi chodzi.
A rzecz jest prosta.
My już przez samą próbę opisu rzeczywistości tę rzeczywistość fałszujemy. Świadome dodawanie kolorów nie jest ok. Chyba, że zakładamy, że jest ok. Wtedy nie powinniśmy mieć pretensji do tych, którzy piszą, że żyjemy na zielonej wyspie, że Pendolino, że jest super. Bo się od nich nie różnimy.
Później do mnie przyczepił się redaktor Pertyński, że pozwoliłem sobie nazwać profesora Hartmana „zjebem”.
I nagle, nie wiedzieć czemu z dyskusji o prof. Harmanie zrobiła się rozprawa nad PiS-em, a właściwie nad byłymi jego członkami „odrażającymi gnomami, cynicznymi mendami i – nolens volens – zdrajcami”.
Miałem jednego kolegę, który z podobną energią jak redaktor Pertyński rozpisywał się na temat największej opozycyjnej partii. Dość szybko wyłowił go „Instytut Obywatelski”. I zaczął płacić. No i jakiś pożytek z tej energii się stał. A tu – nic. I to jest zła informacja.

3. Zdecydowaliśmy się wyjść z domu. Pojechaliśmy na plac Unii Lubelskiej do „Supersamu”. Znaczy do tego czegoś, co ś.p. architekt Kuryłowicz zaprojektował w miejsce „Supersamu”.
Rozmawiałem z nim przez chwilę w redakcji „Malemena”. Łebski gość. Tłumaczył, dlaczego Warszawa komunikacyjnie nigdy się nie będzie nadawać do życia. Że nie ma tu szans na rozsądnie działający publiczny transport.

Była mu wtedy robiona sesja. I ktoś ukradł mu pióro. Porządne. Bardzo porządne. I to zła informacja.
Ze dwa tygodnie później zginął. Chodził do liceum z braćmi Kaczyńskimi i Fogelmanem.
Żeby dwie osoby z jednej klasy zginęły w dwóch lotniczych katastrofach?

wtorek, 30 września 2014

29 września 2014


1. Obudziłem się przed świtem. Spałem na stryszku bacówki. Koledzy wypełnili podłogę na dole. Kiedy podejmowałem decyzję, o tym, żeby się wyłamać i wygramolić na górę, przez głowę przeszła mi wątpliwość: a co jeżeli zechce mi się sikać. Szybko sobie odpowiedziałem, że przejmować się będę dopiero jak to nastąpi. 
No i nastąpiło. 
Przed świtem. 
Nie wiem, czy znacie ten stan, kiedy, w nie do końca spełniającym pokładane w nim nadzieje śpiworze jest dostatecznie ciepła, ale każdy ruch powoduje natychmiastowe wychłodzenie. Powietrze z czasem nagrzewa się znowu, ale to trwa.
No więc doświadczałem takiego stanu. Fragment twarzy, który doświadczał zewnętrznej temperatury przekonująco informował, że poza śpiworem jest zimno. 
Rozważałem wszystkie za i przeciw. 
I wyszło mi, że lepiej zostać w śpiworze. 
Ważne, że miałem pewną świadomość tego, że sikanie w śpiworze rozwiązuje problem na podobnie krótką metę, co przeniesienie aktywów z OFE do ZUS-u. 
Z tych rozmyślań zasnąłem, i obudziłem się już, kiedy słońce wzeszło i zaczęło nawet nieźle przygrzewać.
Chciałem w tym miejscu podziękować Jeffowi Arnettowi, za zaangażowanie w pracę i dbałość o jakość produkcji. Wypiłem flaszkę Jacka Danielsa (koledzy mniejszą najwyraźniej praktykę mają) i wstałem zdrowiuteńki.
Jeff – świetny facet. Wiele mu zawdzięczam. Powiedział, że mój produkt powinien ze dwa lata leżeć w otwartych kadziach, to przestanie śmierdzieć. Wziąłem to do siebie. Na razie trzymam w otwartym garnku przez dwa tygodnie – a jakość już wyraźnie się poprawiła.

Zalegaliśmy przed bacówką na słońcu rozmawiając o nadchodzącej wojnie. Kolega Fajala to jedyny spośród nas żołnierz. I to nie zwykły – bo do tego żandarm. On mógł się wypowiadać ze znawstwem. Reszta tak sobie gadała.

Zeszliśmy na dół. Zajęło nam mniej czasu, niż droga pod górę. Piszę to na dowód, że jakiś porządek na świecie jest.
Podjechaliśmy do „Rumaka”, gdzie zjedliśmy śniadanio-obiad. Mnie niestety umarła bateria w telefonie. Umarł też power bank, który dostałem na konferencji SkyScannera – takiej strony do wyszukiwania połączeń lotniczych.
To była dość zabawna konferencja, bo prawie nikt na nią nie przyszedł. Wszyscy byli na jakimś amerykańskim raperze, który się nazywa jak jakiś pieniążek. Prowadziliśmy z komisarzem Urbańskim, prowadzącym konferencję dialog, który mógł miejscami nawet być śmieszny.

No więc zostałem bez telefonu. I się do tego okazało, że ani w ochotnickim Carrefourze, ani na stacji benzynowej nie da się kupić samochodowych ładowarek. I to jest zła informacja.

2. Dojechaliśmy do Krakowa. Po drodze tłumaczyliśmy koledze Mrówce dlaczego ludzie często jeżdżący autostradami w dłuższe trasy powinni mieć duże samochody. Powiedział, że mu wytłumaczyliśmy, ale równie dobrze nie tyle się z nami zgodził, co już mu się nie chciało o tym słuchać. 

Pożegnałem się z kolegami pod YMCĄ, w której przed laty prawie wygrałem turniej brydżowy grając w parze z moim kolegą mordercą. Ruszyłem w kierunku dworca i wpadłem na kolegę Cinka.
Kolega Cinek to działacz ekologiczno-rowerowy. Mój były kolega Skoczylas powiedział mu kiedyś, że jest czymś w rodzaju perpetuum mobile. „Związku Radzieckiego nie ma, a ty i reszta ekologów dalej funkcjonujecie”.
Teraz obaj. I Skoczylas, i Cinek wspierają Platformę Obywatelską. Choć Cinkowi się trochę miesza, bo był przeciw Zimowym Igrzyskom w Krakowie. 
Choć może mu się nie miesza, tylko wyparł to, że ZIO były projektem PO. A twarzą ich była Jagna Marczułajtis.

Razem z kolegą Kaplą robiliśmy wywiad z panią Jagną. Było to ciekawe doświadczenie. Dowód na to, że my, tu, w Polsce, czerpiemy z tradycji rzymskiej. Był kiedyś senator o imieniu Incitatus. 
Na pewno był mniej niż pani Jagna elokwentny.

W każdym razie porozmawialiśmy z Cinkiem chwilę o transporcie. Sławek Nowak był ok, nowa pani minister zrobi porządek z pozostałościami po PiS-ie. Metro w Krakowie nie ma sensu, bo miasto jest zbyt duże i ludzie zbyt rzadko mieszkają.
Cinek użył niepokojącego określenia: Tusk udał się do Sulejówka.
Jeśli to tak ma wyglądać, to w będę się starał w maju unikać Warszawy. I to jest zła informacja.

3. Cinek sprawdził mi odjazdy pociągów. Więc poleciałem biegiem na dworzec, gdzie wpadłem do pociągu w ostatniej chwili przed rozkładowym odjazdem. Ale najpierw się okazało, że brakuje wagonu, później, że coś się popsuło. 

Pociąg ruszył z 40 minutowym opóźnieniem. Był pełen, więc znalazłem sobie miejsce pod kiblem i zacząłem czytać „Politykę”, którą kupiłem, bo kolega Mrówka nawiązywał do tematów w niej przeczytanych.

„Polityka” jest niestety nudna jak flaki z olejem. Jedyny tekst, który mogłem przeczytać, był redaktora Szackiego. Poza tym nic tam nie było interesującego. 
Felietony Passenta, Stommy? Tyma na pół strony, bo niżej reklama. Najnudniejszy autor tekstów kulinarnych? Żaden tekst o kokainie? 
Jeśli chodzi o poczucie humoru, to nawet Wojewódzki na plus odstaje. Kto to jest w stanie zmęczyć? (poza kolegą Mrówką).
Później wziąłem się za „Do Rzeczy”. I jest to regularny fanzin. Chów wsobny. Same wewnętrzne polemiki. 
Żyjemy w kraju, w którym nie ma prasy. I to jest zła informacja.

Pociąg spóźnił się o 75 minut. W kiblu koło mnie urwała się klamka. Na ten widok kierownik pociągu o mało nie eksplodował. Kiedy drukował mi bilet tłumaczył: proszę pana, ja nic nie mogę zrobić, a wszyscy mają do mnie pretensje.
Cieszmy się, że nie jesteśmy kierownikami pociągu.