Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marcin Bołtryk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marcin Bołtryk. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 stycznia 2015

22 stycznia 2015


1. Spałem do jakiejś jedenastej. Ale i tak nie pomogło. Wlazłem do wanny, też nie pomogło. Musiałem z niej szybko wyjść w sprawie wagi państwowej. Poszedłem do sklepu z azjatyckim żarciem, kupiłem koreańską zupę instant, sojowy makaron i żeńszeniową herbatę. Wróciłem do domu, zjadłem zupę, nie pomogło. Wypiłem żeńszeniową herbatę. Nie pomogło. Zabrałem się więc za robotę. Znaczy zamierzałem się zabrać, ale najpierw chciałem dojść do porządku z tajmlajnem. Nie zdążyłem. Wciągnęły mnie udostępnione przez prokuraturę stenogramy z wieży w Smoleńsku. Utrwaliłem sobie słowo блядь, poznałem блин. Fascynujące jest tłumaczenie innych przekleństw – niekiedy moim skromnym zdaniem – całkowicie pozbawione logiki. Podobnież niemożność przetłumaczenia słowa давай.
Ale ta fascynacja trwała tylko chwilę. Później, kiedy czytałem jak kontroler przez telefon próbuje się dowiedzieć jak po angielsku będzie odejście na drugi krąg czy lotnisko zapasowe naszła mnie taka konstatacja: lotnisko w Smoleńsku było zupełnie nieprzygotowane na przyjęcie polskich samolotów. Rosjanie oczywiście powinni je byli przygotować, ale my, tu, w Polsce znamy Rosję od jakichś 500 lat. Wiemy, że jest inna. Od katastrofy zaraz minie pięć lat a wciąż nie pociągnięto do odpowiedzialności żadnego пиздецa, który brał publiczne pieniądze za przygotowanie takich wizyt. Połączyło mi się to z informacją, że sąd oddalił skargę rolnika, któremu komornik zabrał ciągnik za cudze długi. Oddalił, bo komornik ciągnik zdążył już sprzedać. Więc go nie ma. Czyli go nie zajmuję. Czyli nie ma sprawy.
Minister Sienkiewicz nie miał racji mówiąc, że to Państwo nie istnieje. Ono istnieje, tylko w odwrotną stronę.
I to jest zła informacja.

2. Pojechałem Suburbanem na Żoliborz po kolegę Grzegorza. Wrócił z Bukowiny. Robi tam coś z mistrzem Tomaszewskim. Opowiadał, że praca z mistrzem Tomaszewskim prócz wielu plusów ma też minusy. Otóż Mistrz potrafi przez kilka godzin czekać na to, żeby mu się kadr czymś wypełnił (na przykład furą z gnojem). A jak się parę godzin czeka na mrozie, to można zmarznąć, jak to zrobił kolega Grzegorz. Więc się przeziębił – i to jest zła informacja.
Z Żoliborza pojechaliśmy obwodnicą do Audi na Połczyńską. Gdzie jakiś inny pan wydał mi A7. Ktoś wcześniej poharatał w niej felgi, więc ja się nie muszę bać, że to zrobię – i to jest dobra informacja.
Z Połczyńskiej obwodnicą pojechaliśmy do mechanika Jacka. Renault, które widziałem przed kilkoma dniami miało już włożony silnik. Mechanik Jacek wykonywał pracę biurową – zamawiał części do BMW 550i. Wstyd się przyznać, ale nie zauważyłem wcześniej, że do poprzednich piątek władano (prawie) pięciolitrowy silnik. Mechanik Jacek narzekał, że to niezbyt stare, a przez cały czas w autoryzowanie serwisowane auto wymaga poważnego remontu za zbyt ciężką kasę.

3. Odwiozłem kolegę Grzegorza na Żoliborz. Częściowo obwodnicą. Prezentując mu jak umiejętnie użyta butelka z wodą zamienia go w pojazd autonomiczny. Pokazali to panowie Wieruszewski (ten, który nie jest gejem mimo iż jeździ MX5) i Bołtryk (https://www.youtube.com/watch?v=t0WwaOq5ALk) Znaczy zanim oni ten sposób pokazali opowiadał o nim pan Dr Inż. z Audi. Z tym, że mówił o powieszeniu na kierownicy puszki z colą. Panowie koncepcję zmodyfikowali – w dziurę w kierownicy wepchnęli butelkę z wodą, którą zawsze można w prasowych samochodach Audi znaleźć.
Ale o co chodzi? Chodzi o to, że część samochodów Audi wyposażona jest w aktywy system pilnowania pasa ruchu – czyli, że jeżeli się człowiek zagapi i zacznie z pasa zjeżdżać, samochód sam skoryguje tor jazdy. Tez system działa, co nie jest zbyt często spotykane wśród aut innych firm. Problem polega na tym, że z jakichś tam powodów Audi nie chce, żeby kierujący zrzucali na samochód pełną odpowiedzialność. Samochód sprawdza więc, czy kierujący trzyma ręce na kierownicy. Jeżeli zdejmie je na zbyt długo – wcześniej ostrzegając wyłącza system pilnowania pasa.
Zanim usłyszałem o sposobie z puszką (butelką) po prostu co jakiś czas trącałem kierownicę kolanem, ale nie było to zbyt wygodne.
Nie będę ukrywał, że nigdy nie byłem specjalnym wielbicielem linii A7. Wolałem A8.
Ale razem jestem chyba gotów zmienić zdanie.
No i zauważyłem, że porządne nowe bawarskie samochody poprawiają mi nastrój. Niektóre z Wirtembergii też. I to jest zła wiadomość, bo ostatnio rzadko mam z nimi do czynienia.

wtorek, 13 stycznia 2015

13 stycznia 2015


1. Przejazd Autostradą Wolności, znaną bardziej jako A2 będzie kosztował teraz w jedną stronę 79 złotych (bez dziesięciu groszy). Wcześniej kosztował 76 (bez dziesięciu groszy). Za parę miesięcy cena wzrośnie pewnie o kolejne parę złotych, później o następne i następne. W końcu przekroczy 100 złotych.
Na razie gdyby jechać samochodem z instalacją LPG palącym 11 litrów/100 km. Paliwo będzie nas kosztować mniej niż bramki. Podobnie, gdybyśmy jechali oszczędnym dieslem.
Tak się składa, że z największych polskie sukcesy nie wszyscy mogą się cieszyć. Że największe polskie sukcesy są wykluczające. Autostrady można jakoś omijać, ale z Pendolino jest ten problem, że, żeby zrobić mu miejsce zlikwidowano część tańszych połączeń.
To, że jedni ludzie mają więcej, inni mniej pieniędzy jest dla mnie naturalne. Ale nienaturalne, niesprawiedliwe, niedopuszczalne, jest dla mnie wydawanie publicznych pieniędzy w taki sposób, żeby ułatwiać życie tylko tym, którzy finansowo mają się lepiej niż większość społeczeństwa.
Przez 25 lat nie udało się nam zbudować sprawiedliwego państwa. I to jest zła informacja.

2. Odwiozłem Bożenę do pracy. Cactus ma poważną wadę – jak na miejskie auto. Otóż bardzo powoli się nagrzewa. Mrozu nie było, a (ruszaliśmy z Wilczej) ogrzewanie ruszyło dopiero za Stadionem Narodowym. Znaczy – należy zainwestować w podgrzewane siedzenia. 800 zł.
Pojechałem do Baniochy po drewno. Pan Syn Właściciela był niepocieszony, że drugi raz tym samym samochodem. Porozmawialiśmy o mercedesach. Jego szwagier pracuje w jednym z motoryzacyjnych pism. Był kiedyś w Niemczech na prezentacji G-klasy. Wrócił chwaląc się, że na autostradzie doprowadził do zapalenia silnika. Pan Syn Właściciela nie był pewien, czy jego szwagier wciąż jeździ na prezentacje Mercedesa.

Z Baniochy pojechałem na Żoliborz, skąd wziąłem kolegę Grzegorza, z którym (w dwa auta) pojechaliśmy oddać Cactusa. Kolega Grzegorz pracuje nad historyczną książką. Rozmawia z ludźmi, którzy naprawdę dostali w skórę od komuny. Działa to na niego depresyjnie, bo widzi, że III RP o tych ludziach zapomniała.
Rozmawialiśmy przez chwilę o Owsiaku i Rachoniu. Kolega Grzegorz opowiedział, jak kiedyś jego i drugiego dziennikarza ochrona wyrzucała ze spotkania z pewnym prezesem. Próbowałem go namówić, żeby tę historię spisał. Jak zwykle w takich sytuacjach się nie dał. Kolega Grzegorz – niż doświadczenia ze swoich bojowych czasów – woli opisywać podróże.
I to jest zła informacja. Bo historie, które czasem mu się wypsną są warte spisania.

W Citroenie dowiedziałem się, że mają nowe DS3. Czarne z różowymi wstawkami. Męskie Blogerki Modowe marzą o tym, żeby w tym aucie zaistnieć. Najlepiej z redaktorami Bołtrykiem i Wieruszewskim (tym, który mimo iż jeździ MX-5 nie jest gejem)

3. Wpadłem do „Beirutu”. Krzysztof próbował kupione na Agito.pl słuchawki. W życiu bym nie kupił nic na Agito.pl. Nie ma innego sposobu na to, żeby karać za denerwujące reklamy.
Słuchawki okazały się problematyczne. Miały mieć jakiś superekstra bas. Nie udało się tego uzyskać. Były dużo gorsze niż moje LevelOn Samsunga.

Wieczorem w „Kropce nad I” wystąpił poseł Hofman. Przewidywałem, że ma duże szanse na osiągnięcie w TVN24 pozycji Marcinkiewicza. Nie słuchałem całego programu, bo zadzwonił dyrektor Ołdakowski, z którym do pewnego czasu dyskutujemy o filmach. Ogląda teraz „Generation Kill”, czego wszystkim życzę.

Trafiłem na kawałek programu Lisa. Zbigniew Hołdys sugerował, że „Przystanek Jezus” mógł stwarzać zagrożenie dla bezpieczeństwa. Powiedział, że Timothy McVeigh, sprawca zamachu w Oklahoma City był gorliwym katolikiem.
Rzeczony McVeigh w liście napisanym dzień przed własną egzekucją określił się jako agnostyk.
Zbigniew Hołdys wie lepiej. Telewizja (publiczna) tę wiedzę rozpowszechnia. Mnie to dziwi. I to jest zła informacja.

***

Po wczorajszym wpisie odezwał się do mnie kolega z Krakowa, który pracował pod Blumsztajnem w krakowskiej „Wyborczej”. Napisał, że zmiany, które Blumsztajn zrobił miały uzasadnienie ekonomiczne. Z tym nie dyskutuję. Uważam tylko, że zwolnienie Bobka – zwłaszcza w sytuacji, kiedy miał program w telewizji było idiotyczne.

sobota, 8 listopada 2014

7 listopada 2014


1. Obudziłem się i od razu włączyłem telewizor. Z informacyjnych kanałów było tylko TVP Info. Trafiłem na filmy z monitoringu z Wiplerem.
TVP Info, które wcześniej brało udział w nagonce na Wiplera, skoncentrowało się na tym, że nie wiadomo, czy materiał wideo nie jest aby zmanipulowany.

Późniejsze komentarze koncentrowały się na tym, że poseł jednak był pijany. 
Dziwnym krajem jest jednak Polska. I to jest zła informacja.
Bycie pod wpływem alkoholu nie jest zabronione. Jest praktykowane przez sporą część obywateli. 
Z kolei przekraczanie uprawnień przez publicznych funkcjonariuszy zabronione jest. 
Jeszcze bardziej zabronione jest tłuczenie parlamentarzystów. Tak pięścią, jak pałką.
Gdyby Wipler nie był posłem – zachowanie policjantów byłoby przegięciem. Jest posłem. Więc przegięciem jest jeszcze większym.
A ja słyszę w telewizorze – był pijany, więc mu się należało.
Niech się cieszy, że go nie zastrzelili.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do A8 i ruszyliśmy do Warszawy.
Choć nie.
Niech teraz opowieść przeniesie się do Niemiec. Konkretnie do miejscowości Lohme.

No więc po śniadaniu wsiedliśmy do A8 i ruszyliśmy do Lipska. Około 500 kilometrów. 
Dojazd do autostrady zajął nam z godzinę. W tym przerwa na tankowanie.
Redaktor Bołtryk przez system audio puszczał ze swojego iPhone dr. Huckenbusha. Ze szczególnym naciskiem na cover utworu „Mull Of Kintyre”.
Niestety w miarę zwiększania prędkości pogarszała się jakość transmisji, więc pozostało nam słuchanie szumu powietrza. Powyżej prędkości 240 km/godz. ten szum zaczyna być uciążliwy. Ale można to A8 wybaczyć, gdy się widzi ile ten samochód przy takiej prędkości spala.
Redaktor Bołtryk, jako użytkownik subaru, rzadko przekracza prędkość 100 km/godz. Podobnie red. Wieruszewski. MX-5 jeździ niby szybciej, ale wymaga to zamknięcia dachu. A MX-5 z dachem może być nieco klaustrofobiczna. 
Jazda z prędkościami powyżej 180 km/godz. nie była dla nich więc czymś zwyczajnym. Mimo to styl jazdy zupełnie im nie przeszkadzał. Poza może jednym hamowaniem, po którym red. Wieruszewski ostrzegł, że jeżeli takie będą się częściej powtarzać – może obrzygać mi fez. 
Nie powtarzały się.
Po drodze, mimo protestów red. Wieruszewskiego zatrzymaliśmy się w McDonaldzie. 
Gdzie spędziliśmy z pół godziny. Slow food, to inaczej: źle zarządzany McDonald's.
Ruszyliśmy, po chwili wyprzedziła nas A8. Wersja wcześniejsza, niż ta, którą jechaliśmy. 
Kierowca jechał bardzo agresywny sposób. Miało to pewien plus – oczyszczał nam drogę. Przejechaliśmy za nim prawie dwieście kilometrów. Zajęło nam to mniej niż godzinę. Później skręcił w prawo, my w lewo. Do końca jechaliśmy więc nieco spokojniej. W każdym razie w Lipsku byliśmy w cztery godziny bez kilku minut od startu. Średnie spalanie wyszło ciut poniżej 12 litrów na sto kilometrów.
Jak zauważyli panowie redaktorzy – gdyby wszyscy mogli jeździć A8, Intercity nie miałoby sensu. Niesamowite auto. A to nie była najwyższa wersja wyposażenia.
Złą informacją jest, że w Polsce nie wolno jeździć z takimi prędkościami.
Na nasze warunki powinna wystarczyć A8 w wersji trzylitrowej. 
Choć jednak nie. 
Zawsze można skoczyć do Niemiec.

3. Wróćmy do Polski. A dokładniej do Warszawy. 
Wziąłem udział w spotkaniu dyrektora Ołdakowskiego z prezesem Bauerem. Bardzo to było interesujące. Lubię słuchać o stosunkach polsko-niemieckich. Zwłaszcza w ujęciu historycznym.
Nie opiszę dokładniej tej rozmowy, bo powinienem przytoczyć ją całą. A to przekracza moje możliwości. I to jest zła informacja.
Choć gorszą jest coś innego. Ja się generalnie mam za realistę. Ale kiedy słyszę, co prezes Bauer mówi, wychodzi na to, że jestem niepoprawnym optymistą.
Wieczorem przyszedł mój brat pożyczyć coś do ubrania na wieczorną imprezę jego magazynu. Chciałem go namówić na fez, ale się – przy poparciu Bożeny – nie zdecydował. Szkoda.

Na tę imprezę trafił kolega Zbroja. Zatweetował, że naczelna w przemowie miała problem, czy się mówi „pozwoliłam se” czy „pozwoliłam sobie”. To źle kiedy ludzie nie wiedzą kim som.



czwartek, 6 listopada 2014

6 listopada 2014


1. Piąta rano. Musiałem tak wstać, żeby chwilę po szóstej być na Bemowie, po drodze tankując. 
Piąta rano. Jeżeli udało mi się przespać dwie godziny, to i tak był sukces.

Warszawa o świcie wygląda interesująco.

Ruszyliśmy po szóstej. Towarzystwo redaktorów Bołtryka i Wieruszewskiego (tego, który nie jest gejem, mimo iż jeździ MX-5) i samochód – audi A8 – bardzo przyjemna podróż.
Dojechaliśmy koło jedenastej. Hotel ze stadniną. Ładny niemiecki pałac, w dobrze utrzymanym parku. Po drogim remoncie. Naprawdę drogim.

Przyjechaliśmy o jedenastej, bo byliśmy przekonani że mamy być o jedenastej.
Okazało się na miejscu, że właściwie nie wiadomo co nas do tej jedenastej przekonało.
Bo tak właściwie mielimy być o pierwszej.
Dwie godziny później.
Czyli zamiast po szóstej mogliśmy wyjechać po ósmej.
A ja wstać o siódmej.
Czyli spać dłużej.
Coś, nie wiem co, jest złą informacją.

Na miejscu witał nas duży napis treści „Audi A6”. Rok temu na prezentacji Audi A3 Limousine, z niewiadomych przyczyn pojawiła się wprowadzona w czyn koncepcja poprzestawiania kolejności liter w witającym napisie „Audi A3 Limousine”. Pal sześć, jaki napis został z liter ułożony i jakie wrażenie zrobił na organizatorach. Ważne, że pamiętają o tym do dziś.

Chwilę po naszym przybyciu, w bliżej nie znany sposób napis „Audi A6” zamienił się w „Andi A6”. Długo w tym kształcie nie wytrzymał. Przywrócono mu oryginalny układ. Później znowu został zmieniony. I przywrócony. Zabawa była przednia, gdyby nie spojrzenia panów, którzy ten układ oryginalny musieli przywracać. W każdym razie najlepszy układ to było „6 dni AA”.
W tajemnicy mogę powiedzieć, że w związku z tym, że „6” była w poważny sposób przymocowana do ziemi ułożenie go wymagało pewnego triku.

2. Koło pierwszej zjechali się koledzy dziennikarze. Różnymi samochodami. Redaktor Perczak przyjechał mitsubishi Space Starem. To bardzo ciekawy pojazd. Generalnie większość kolegów redaktorów uważa Space Stary za niemożebne gówno. Ale jeżdżą nimi, bo Mitsubishi dodaje do nich karty paliwowe. Skoro już jeżdżą i to darmowe paliwo wypalają, to na spotkaniach temat rozmów zawsze schodzi na poszukiwanie plusów w Space Starze. Wtedy można usłyszeć, że dobrze wyposażony, że stosunkowo tani (to bywa dyskusyjne), że ze sporym wnętrzem, że na dziurach się dobre prowadzi. Ale generalnie nikt nie wierzy w sukces tego modelu.
No i trochę wygląda na to, że gdyby nie te karty paliwowe, Space Stary byłyby omijane naprawdę dużym łukiem. A tak, ciągle ktoś w nich jeździ.
Wymyśliłem więc, że skoro sukces wśród dziennikarzy bierze się z kart paliwowych, Mitsubishi powinno dodawać je klientom do sprzedawanych aut. Sukces byłby murowany.

Po krótkim briefingu wsiedliśmy do A6. Moim towarzyszem był sympatyczny młody człowiek z magazynu kulinarno-lajfstajlowego. Dość szybko stwierdził, że on używa samochodu wyłącznie do się przemieszczania. I nie bardzo rozumie po co samochody są tak komplikowane i wyposażone w tyle różnych systemów, co A6. Trochę upraszczam, ale taki był sens tego, co powiedział. Powiedziałem mu, że z samochodami jest trochę jak z jedzeniem. Można jeść byle co, można bardziej wyrafinowane rzeczy. No i chyba zrozumiał. Podobnego argumentu użyłem, kiedy zastanawiał się nad sensem płacenia za samochód 500 tysięcy.

Pojechaliśmy nad morze. Na plaży grupa sympatycznych ludzi całkiem nieźle nas nakarmiła. Mnie się rozpoczynał kryzys. A tam było bardzo przyjemnie. Brakowało piwa i leżaków. I to była zła informacja.

Wróciliśmy do hotelu. Po jedzeniu byłem jeszcze mniej przytomny. Ubzdurałem sobie, że zostawiłem na plaży fez. Wzięliśmy A6 Allroad, i pognaliśmy z powrotem na plażę. Allroad był najmocniejszym z dostępnych samochodów. Nie bójmy się tego słowa – zapierdalałem nim z dużym samozaparciem. Młody człowiek z magazynu kulinarno-lajfstajlowego zaczął sobie przypominać dzieciństwo. Kiedy to ostatni raz w aucie rzygał.

Fezu na plaży nie było. Nie mogło, bo przywiozłem go chwilę wcześniej do hotelu. Ale korzystając z tego, że się zrobiło ciemno mogłem przetestować Night vision. Działa świetnie. Człowiek często nie wie ile interesujących rzeczy się dzieje wokół niego na drodze.

Młody człowiek z magazynu kulinarno-lajfstajlowego okazał się naprawdę niezłym kierowcą. Mimo iż chyba pierwszy raz w życiu prowadził automat przyjemnie było patrzeć jak odkrywa możliwości samochodu.

Kiedy ze trzy lata temu recenzowałem poprzednie A6 nabijałem się z jego sloganu:
„«Nowe Audi A6. Nowa definicja lekkości.» Definicja lekkości!? Niemieccy marketingowcy szczyt swoich możliwości mieli w czasach gdy wymyślali hasła typu Kraft durch Freude. Z drugiej strony, czy tak łatwo określić w kilku słowach nowe A6?
W sumie łatwo: pamiętacie jak dobre jest ostatnie A6? Nowe jest jeszcze lepsze.

Slogan nowego modelu brzmi: „Nowe Audi A6 – jeszcze lepsze i bardziej atrakcyjne”. Strasznie jestem mądry. Ale nic z tego nie wynika.

3. Wieczorem była konferencja. Największe wrażenie zrobiła na mnie informacja, że nowe RS6, 560 koni pali teoretycznie 9,6 litra.
Leszek Kempiński konferencję zakończył porównując nową A6, do hotelu, w którym byliśmy. Że w obu podobnie dopracowane są detale. I to jest zła informacja, bo strasznie się pomylił. I – o ile nowa A6 jest naprawdę świetnym autem, to Pałac Ciekocinko Hotel Resort & Wellness to jakaś porażka. Pięć gwiazdek przy nazwie, to raczej ozdobny ornament, niż coś, co określa tego hotelu klasę. Pokój hotelowy, w którym nie ma szafy – nie da się powiesić marynarki. Jedyne miejsce, gdzie można postawić komputer to chybotliwy kawowy stolik.
Sam pokój jeżeli chodzi o wielkość – to standard raczej pensjonatu w Zakopanem. Woda, która cyklicznie zmienia temperaturę. Wrzątek–chłodna–wrzątek–chłodna. Brak możliwości regulacji temperatury w pokojach. Ale to sprawa pomorskiego wojewody, który teoretycznie te gwiazdki daje.
Gorsze jest to, że inwestor właśnie na detale nie zwracał żadnej uwagi. Drogi remont. Porządne materiały, standard rosyjski. Niedomykające się drzwi. Niespasowane listwy, idiotyczne decyzje wykończeniowe. Szkoda gadać.
I te wszechobecne antyki. Dobrane chyba w sposób: „Panie Janku, proszę, tu gotóweczką jest dwa miliony złotych, pan kupi trochę takich przedwojennych rzeczy, i się je jakoś porozstawia”.

Choć, tak właściwie, to wieszczę wielki sukces. Gdyby było zbyt porządnie, nasza powstająca klasa średnia mogłaby się nie czuć dobrze.
Jaki kraj, taki terroryzm.