Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marcin Ranuszkiewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marcin Ranuszkiewicz. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 marca 2015

28 marca 2015


1. Włączyłem telewizor w połowie konferencji wojskowych prokuratorów. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ten, który przemawiał, to był ten, który zawsze miał szpanerskie okulary. Jeżeli to był ten, to tym razem te okulary były mniej szpanerskie niż zwykle.
Później miała być konferencja pana Macierewicza.
Na miejscu szeroko rozumianego PiS-u zachowałbym się jak przed laty jakiś pan mecenas sugerował co niedzielę w TokFM poszkodowanym w wypadkach motoryzacyjnych. Przyjął bezsporne.
Jeździliśmy na Koło. Włączałem TokFM i albo była pani do zwierząt, która się nazywała jak pan o Zwierzyńca. Swoją drogą ile trzeba mieć lat, żeby pamiętać „Zwierzyniec”. Albo program, w którym jakiś adwokat tłumaczył jak należy wyciągać należne pieniądze od firm ubezpieczeniowych. Ludzie dzwonili, on tłumaczył. Zaczynał od zwrotu, że trzeba przyjąć proponowane przez ubezpieczyciela pieniądze jako „część bezsporną”. Później wyrywać resztę.
Wyobraziłem sobie konferencję pana Macierewicza. Wychodzi, wita się, oświadcza: Prokuratura oskarżyła kontrolerów? Super. Bardzo się cieszymy. Czekamy, aż zgodzi się zresztą tez mojego zespołu. Żegna się. Wychodzi.
Konferencji pana Macierewicza nie mogłem już słuchać bo musiałem wyjść. I to jest zła informacja. Wyglądała ponoć zupełnie inaczej niż sobie ją wyobraziłem, ale była ciekawa.

2. Z moim ulubionym Wydawcą pojechaliśmy na Wiejską do „Pracowni Czasu” – miejsca, które miewa tak wielki wpływ na życie polityczne w naszym kraju.
Tym razem rozmawialiśmy o zegarkach, których żaden polski polityk na pewno sobie nie kupi, bo w rubryczce w oświadczeniu majątkowym nie ma tyle miejsca, żeby się zmieściło odpowiednio zer. Choć właściwie na papierze by się te zera zmieściły. Gorzej z horyzontami.
Firma Jaquet Droz, która od połowy XVIII wieku produkuje automatony (zasadniczo po polsku powinno się je nazywać automatami, ale gdybym tak napisał nie oddałbym wyjątkowości produktów tej firmy) zrobiła zegarek z ptaszkiem. Ptaszek otwiera dzióbek, macha skrzydełkami i się obraca. Do tego świergoce. Zegarek jest ręczny. Ptaszek ma chyba centymetr długości od dzióbka do ogonka. Wszystko jest mechaniczne. I ptaszek i ni to miechy, ni to gwizdki, którymi ptaszek ćwierka. Myślę sobie, że moja ś.p. babcia by oszalała, gdyby ten zegarek zobaczyła.
Zegarek kosztuje $500000. Gdyby mnie było stać, to bym sobie taki kupił. Coś porządnego by po mnie zostało.
Rozmawialiśmy o emaliowaniu. Ponoć na całym świecie istnieją tylko dwie firmy, które robią porządne emaliowane tarcze do zegarków. I nie chodzi tu o emalie typu garnek, tylko kolorowe obrazki wypalane wielostopniowo w różnych temperaturach.
Na Wiejskiej spotkałem Lwa Rywina. Myślałem, że zniknął. A jest. Nie wygląda zbyt dobrze. Jeździ land roverem. Ciekawe, czy spisał wspomnienia. Chętnie bym się dowiedział o co wtedy chodziło. Wbrew pozorom od tamtej afery Polska zmieniła się na gorsze. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem na chwilę do Faster Doga. Jakoś tak wyszło, że rozmowa zeszła na temat zespołu Bronsky Beat. Pawełek pognał do samochodu, by przynieść płytę, którą kupił w Brighton. Patrycja ma z nią nienajlepsze wspomnienia, bo Pawełek kupiwszy odpalił ją w samochodzie i z otwartymi oknami toczyli się po mieście. Patrycja chyba nie lubi być brana za chłopca.

Wieczorem odwoziłem brata na jego wieś, żeby pożyczyć komputer. Ostatnio zawsze jak jadę w stronę Konstancina leje. I to jest zła informacja, bo nie lubię używać wycieraczek.   

piątek, 27 marca 2015

26 marca 2015


1. W końcu udało mi się spać do ataku bożenowego budzika. Nie, żebym się jakoś specjalnie wyspał, ale zasadniczo nie powinienem narzekać.

Mam takie hobby, że lubię jeździć z samochodami na przeglądy rejestracyjne. Jeżdżę konkretnie do stacji przy 17 stycznia. To chyba wciąż tereny LOT-u. Chyba, że kolega Mikosz już je sprzedał. Pierwszy raz byłem tam, z właśnie kupowanym Suburbanem. Samochód przyjechał z Krzeszowic i się okazało, że od pół roku nie ma przeglądu. Głupio tak kupować auto bez przeglądu. Zaczęliśmy więc nerwowo szukać stacji. Był wieczór. Na pierwszej, gdzieś w Jankach pan widząc sytuację zaczął wywierać presję w celu pozyskania nienależnej korzyści majątkowej. Pojechaliśmy więc dalej. Pamiętam, że szukałem adresów na Era MDAII pierwszym telefonem produkcji HTC z jakim (bez świadomości, że to HTC) miałem do czynienia. Trafiliśmy na 17 stycznia, do – jak się później dowiedziałem – najdłużej działającej Stacji Kontroli Pojazdów w Warszawie. Było miło i profesjonalnie. Pan diagnosta dokładnie przejrzał auto i wbił w dowód pieczątkę. Ja zapłaciłem za Suburbana i się rozstaliśmy.
Od tego czasu tam jeżdżę. Z przerwą. O ile dobrze zrozumiałem – stacja należała do LOT-u, i kiedy kolega Mikosz zaczął LOT naprawiać – zlikwidował stację. Ale odrodziła się po pewnym czasie. Teraz już chyba nie jest LOT-u. I nie jest najstarsza, bo miała przerwę.

Czekając na moją kolej przejrzałem jakąś średnio aktualną „Rzepę” było w niej o przepisach, jakie chce wprowadzić Platforma Obywatelska, które z powodów ekologicznych uniemożliwiałyby wjazd starszych samochodów do miast. Rzecz wygląda słabo, bo mimo iż twórcy ustawy powołują się na przykład Berlina, zachowują się, jakby nie sprawdzili, jak niemieckie przepisy wyglądają.
Nie tak do końca nie chodzi tam o wiek samochodu, tylko o normę spalin, jaką spełnia. I tak, jak diesel musi się mieścić w Euro4, to benzynowemu wystarczy Euro1.
Niemcy od normy spalin uzależniają wysokość podatku drogowego. Sprawdza się więc czy auto wciąż wypełnia normy takie, jak w momencie pierwszej rejestracji. U nas nie ma to znaczenia.
Ważne, żeby spaliny mieściły się w ogólnej normie.
Nie rozpisując się – jeżeli ustawa wejdzie w wersji opisywanej – większość polskich samochodów nie będzie mogła wjeżdżać do centrów miast. Spełni się marzenie importerów i ludzi z pieniędzmi. Miasta bez korków, z wolnymi miejscami parkingowymi. A jak kogoś nie stać, niech jeździ rowerem. Polska racjonalna.
Lobbujący od lat za taką ustawą importerzy samochodów wierzą, że jeżeli wejdzie w życie – ludzie zaczną kupować nowe samochody. Głupi są. I to jest zła informacja.

2. Bożena poszła do teatru. Dramatycznego, na coś w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Zawiozłem ją, chwilę po tym jak wróciłem do domu zadzwonił mój ulubiony wydawca i wyciągnął mnie na knucie do Krakena. Zanim przyszedł zdążyłem wypić piwo słuchając, jak przy sąsiednim stoliku pan tłumaczy pani co to jest Mordor. I gdzie są jego granice. Opowiadał o tysiącach przyjeżdżających eskaemką pracowników korporacji. Bardzo to było poetyckie, ale nie wszystko słyszałem, gdyż był hałas. Przyszedł Wydawca i poknuliśmy chwilę wypijając po dwa piwa. Jak się zaczęliśmy zbierać przyszedł kolega Krzysztof z Żydowskim Księgowym.

Wróciłem do domu i od razu trafiłem na twitterową dyskusję o problemie euro w kampanii.
Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o rzeczywistości polityczno-ekonomicznej oczywiste jest, że praktycznie nie ma szans na wprowadzenie euro w najbliższym czasie. Ale to nie znaczy, że nie ma o czym rozmawiać. IMHO sztab kandydata Dudy popełniał błąd sprowadzając komunikowanie problemu do Bronkosklepu i drożyzny na Słowacji.
Jak zauważył jeden z moich przyjaciół dziennikarzy – Bronkosklep to koncepcja z tej samej parafii, co Kluzik-Rostkowska przebrana za hipiskę tańcząca pod budynkiem telewizji w 2010 roku.
Słowacka drożyzna też jest słaba, bo zawsze można 'metodą Wimera' znaleźć takie dane, z których będzie wynikać, że coś podrożało, coś potaniało, a średnio ceny się nie zmieniły. Można by też – tym razem moją metodą – pojechać do Lidla we Frankfurcie, porównać ceny z tymi w Lidlu w Słubicach i wykazać, że w Niemczech coś tam jest taniej a w Niemczech jest euro.

Od razu muszę napisać, że zarzucanie hipokryzji kandydatowi Dudzie, że sam zarabia w euro, a mówi, że jest przeciwko euro jest tak idiotyczne, że nie warto tego komentować. Nie warto, ale skomentuję. Po pierwsze hipokryzją by było, gdyby teraz forsował wprowadzanie euro. Zarabia w tej walucie naprawdę nieźle i traci wymieniając na złotówki. Nie są to wielkie kwoty, ale piechotą nie chodzą. Po drugie: kandydat Duda właśnie ciężko pracuje na to, żeby niezłe pieniądze w euro zamienić na mniejsze w złotówkach.

Argument, żeśmy się kiedyś na euro zdecydowali też jest słaby, bo przez jedenaście lat zmienił się i świat i my.

Wydaje mi się, że „problem euro” dziś nie sprowadza się do wprowadzania euro, tylko do stosunku do tego wprowadzania.

To, że teraz nie ma specjalnej możliwości wprowadzenia euro nie znaczy, że nie powinien być to temat do rozmowy.
Jest na fejsie strona „Czytałem Fukuyamę dla beki zanim to się zrobiło modne”.
W ciągu ostatnich paru lat stało się tyle – wdawać by się mogło – niemożliwych rzeczy, że obywatele mają pełne prawo zastanawiać się nad planami ewentualnościowymi.
Bo co będzie z euro, jeśli PO z SLD uzyskują w jesiennych wyborach większość konstytucyjną.

[nie wierzę, że to napisałem]
Jak się wtedy zachowa prezydent Komorowski? Będzie przeć do referendum? Chyba niekoniecznie.
W niedzielę po Loży pasowej w TVN24 puszczono dokument. Usłyszałem, że jakieś brytyjskie miasto wprowadziło własną nibywalutę i że to wzmacnia lokalny biznes.
Chciałbym, żeby mi ktoś spróbował to wszystko wyjaśnił. Na razie z jednej strony mam Bronkosklep, z drugiej nieco pogardliwe milczenie przerywane z rzadka oświadczeniami typu – euro jest dobre dla naszego bezpieczeństwa. I to jest zła informacja.

3. Bożena wróciła w stanie upojenia alkoholowego. Sztuka („Red”) była tak zła, że musieli pójść później z naszym przyjacielem Marcinem do jakiejś knajpy i wypić po butelce wina na głowę. 
Moja niechęć do obcowania z polskim teatrem ma głęboki sens. I to jest zła informacja.

czwartek, 26 marca 2015

25 marca 2015


1. Co za tydzień. Tym razem o ósmej rano obudził mnie kurier, który przyniósł żwirek. Dwa razy, gdyż były dwa worki. Każdy po 40 litrów. Nawet nie mogłem mieć do niego za porę pretensji.
Dwie godziny później przyszedł SMS od firmy kurierskiej informujący o tym, że przesyłka została właśnie kurierowi wydana. Znaczy miałem do czynienia z najszybszym kurierem świata. Nie zapamiętałem jak się nazywa. I to jest zła informacja.

2. Idąc spokojnie ulicą Wilczą ledwo usłyszałem (miałem na łbie słuchawki), że woła mnie red. Jemielita. Ledwo, ale usłyszałem. Redaktor Jamielita opowiedział historię o opadniętych drzwiach przeciwwłamaniowych. Zawsze mi się wydawało, że ciężkie drzwi opadają na skutek działania grawitacji. Okazało się, że sama grawitacja nie wystarczy. Potrzebne są też skoki temperatury.
Redaktor Jemielita przez chwilę się zastanawiał nad startem w wyborach prezydenckich. W tych już nie zdąży. Może za pięć lat.

Koło południa spotkałem się w Krakenie z moim ulubionym Wydawcą i kolegą Grzegorzem. Pozowaliśmy do zdjęcia. Nie chciano nam sprzedać piwa, gdyż było jeszcze przed otwarciem, ale przyszedł kolega Krzysztof i rozwiązał problem. Pogoda taka, że właściwie można by było pić cały dzień. Niestety. Mieliśmy inne obowiązki.
Kolega Grzegorz pojechał robić jakieś dwa wywiady. Ja z kolegą Olszańskim (który się w międzyczasie objawił) udaliśmy się do domu. Kolega Olszański miał średni dzień, bo z jednej strony – udało mu się bezboleśnie autoryzować dwie rozmowy, z drugiej – najpierw Policja zabrała mu dowód rejestracyjny (okazało się, że jeździ bez przeglądu), później parkometr zjadł mu 2,50.
Kolega Olszański wypił kawę i pojechał autoryzować (bezboleśnie) drugą z rozmów, ja udałem się na galę „Internetowy Samochód Roku OtoMoto.pl – Volkswagen Golf”.
Gala odbywała się na dachu garażu przy Parkingowej. Ciekawe miejsce. Ciekawy pomysł. Fascynująca była pani (chyba) Ola, która prowadziła imprezę. Pochodziła ponoć z TVN Turbo i nie potrafiła zapamiętać nazwisk ludzi odbierających nagrody. Za to zupa była bardzo dobra. No i do tego pierwszy raz w życiu widziałem na własne oczy deloreana.
Internetowym Samochodem Roku staje się ten, który najczęściej wyszukują użytkownicy OtoMoto.pl – czyli Volkswagen Golf. Chyba od zawsze.
To właściwie strasznie miło, że OtoMoto.pl robi tę imprezę, bo właściwie nie musi. I tak jest największym portalem motoryzacyjnym w kraju.
Kawałek podwiózł mnie Tuaregiem pan z Volkswagena. Tuareg miał ogrzewaną elektrycznie przednią szybę. Tylko nie za pomocą zatopionych cieniutkich drucików. Zamiast tego jest specjalna folia, która grzeje, a do tego nie przepuszcza promieniowania UV. Człowiek przestaje jeździć na prezentacje motoryzacyjne i od razu nie ogarnia nowinek. I to jest zła informacja.

3. Wracając do domu wpadłem do Krakena. Siedziała tam Ula z ThinkTanka z jakimś dość sympatycznym kolegą. Rozmawialiśmy oczywiście o polityce.
ThinkTank znowu robi jakąś imprezę w Bukovinie z dość interesującym acz nieco może jednorodnym składem gości.
Przez te rozmowy o polityce zacząłem się zastanawiać nad kampanią wyborczą i problemem euro podnoszonym przez sztab kandydata Dudy. Zrozumiałem o co chyba chodzi dopiero następnego dnia (czyli chwilę parę godzin temu) nie bez udziału red. Hytrek-Prosieckiej.

Od godziny próbuję zapisać jak to widzę. Niestety nie jestem przez cały czas zadowolony – być może to kara boża za próbę złamania zasad – pisząc co się działo wczoraj chcę zapisać wnioski, do których doszedłem dzisiaj. Więc chyba muszę przerwać. I to jest zła informacja.

czwartek, 4 grudnia 2014

3 grudnia 2014


1. Chwilę po tym jak wstałem okazało się, że wyszedł Esquire. 
Kiedy przyszedłem do Krakena, by się spotkać z wydawcą Marcinem miałem już egzemplarz. Pierwsze wrażenie – wstydu nie ma. I to bardzo dobra informacja, bo z Harpersem było dużo gorzej.
Wpadł kolega Zbroja. Przejrzał magazyn i od razu zauważył, że parę stron jest żywcem zerżnięta z brytyjskiego GQ. Co jest właściwie zabawne, bo wstępniak naczelny zaczyna od słów „Masz przed sobą oryginał. Jest wiele pism dla mężczyzn, również na polskim rynku, które garściami czerpią z »Esquire«. Cóż, naśladuje się najlepszych.”
Nie miałem czasu się dokładniej przyjrzeć. I to jest zła informacja, bo wypuszczenie „Esquire” to chyba najważniejsze wydarzenie w polskich mediach od czasów magazynu „Max”.

2. Redaktor Komisarz Urbański zachwycił się na fejsie spalaniem hybrydowego volvo. Że siedem z czymś po mieście.
Siedem z czymś po mieście, to z mojego doświadczenia dla diesla żaden wynik. Udało mi się uzyskać taki wynik BMW 428i GranCoupe.
Zawsze tłumaczyłem, że testy robione przez dziennikarzy niemotoryzacyjnych mają sens. Bo spojrzenie ich może być bliższe normalnemu użytkownikowi. Niestety nie zawsze to działa. Może być jak z moim kolegą Grzegorzem, który każdy samochód porównuje do swojej renówki. Oczywiście wspaniałej, kochanej, acz nieco nadgryzionej zębem czasu.
[Zresztą nawet w momencie premiery, Megane Cabrio nie była specjalnie wybitną konstrukcją]
Więc wszystkie testowe samochody, którymi jeździ, są dla niego najwspanialsze na świecie.

Hybryda Volvo jest samochodem mającym sens wyłącznie w krajach, w których kupujący „ekologiczne” samochody dostają premię z publicznych pieniędzy.
W Polsce bardziej się opłaca kupować inne modele. Wszystkie. Nawet te z silnikiem T6. Dostarczającym chyba najwięcej radości.
Plotka niesie, że Volvo niedługo przestanie te silniki produkować. I to jest zła informacja.


3. Obejrzeliśmy dwa odcinki „Homeland”. Niestety następny będzie dopiero 7. I to jest zła informacja.

środa, 10 września 2014

9 września 2014




1. Więc zamiast pojechać dzień wcześniej ruszyliśmy rano. No i z przykrością muszę stwierdzić, że mercedes na V nie jest jednak autem na autostradę. Powyżej 140 zaczyna być w nim głośno. Do tego pali. 15 litrów przy 180 to zbyt dużo.
Za to świetnie się nada, żeby odebrać z lotniska, przewieźć do hotelu. Duża taksówka. Całkiem luksusowa.

Niestety przez te wszystkie dotankowywania spóźniłem się na spotkanie z Panem Dyrektorem Ołdakowskim. [Przecież nie możliwe, żeby chodziło o to, że zbyt późno żeśmy wyjechali.]

Mój kolega Grzegorz też się spóźnił, ale nie czterdzieści minut.

Pan Dyrektor Ołdakowski wyjaśnił, że nie nienawidzi mnie dlatego, że jeżdżę różnymi autami, ale że chodzi o emocje powodowane moimi tekstami (o ile dobrze zrozumiałem). 
Dał przykład jakiejś aktorki z filmu „Lejdis”. Kolega Grzegorz od razu zrozumiał o co chodzi. Ja – nie.
Może dlatego, że aktorek to raczej nie znam. 

Znam aktorkę Ostaszewską. 

Dwadzieścia parę lat temu w Dębkach w Golfie III ówczesnego narzeczonego Małgosi Szumowskiej, odbyliśmy kilkudziesięciominutową rozmowę o teatrze. Nic z tej rozmowy nie pamiętam. Pamiętam, że zrobiła na mnie duże wrażenie. Golf właściwie nie był Łukasza, tylko jego ojca. Też lekarza. Znaczy, Łukasz teraz jest lekarzem, wtedy jeszcze nie był. Ojciec Łukasza robił mi kiedyś gastroskopię. Ale to wcześniej. Zanim kupił golfa. Miał jeszcze audi 80. Ale to inna historia. Golfem jechaliśmy na Mazury po Małgosię. Zatrzymywały nas patrole policyjne, bo to był jeden z pierwszych Golfów III w Polsce i każdy chciał go zobaczyć. 

Rozmowa z Panem Dyrektorem wyglądała podobnie, jak powyższy akapit. 
Co mój kolega Grzegorz zadał pytanie, to ja odpływałem z dygresje.

W każdym razie bawiłem się świetnie. Nie wiem jak moi rozmówcy.

Kolega Grzegorz dostał w prezencie pióro. Za walkę z korupcją.
Dostał też gratulacje, że zdecydował się jednak nie jechać do Rosji na festiwal, w którego jury miał zasiadać.

Ze dwa tygodnie temu w Beirucie namawialiśmy razem z Marcinem Ranuszkiewiczem kolegę Grzegorza, żeby „Kapla w drodze” przerobił na wideoblog. Kolega Grzegorz nie wyraził specjalnego zainteresowania. Tymczasem na stronie festiwalu, (na który nie jedzie) funkcjonuje jako: „Режиссер, фотограф, автор туристического видеопроекта »Капля в дороге«”.
Wpis jest z datą 1.08, znaczy Rosjanie wpadli wcześniej na ten pomysł niż my.
I to nie jest dobra informacja, bo to ja miewam się za geniusza nowych mediów.

2. Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory uzupełniające do senatu. Miało ich nie wygrać. Gdyby nie wygrało, to by była ważna informacja. Ale skoro się tak nie stało, wszyscy zaczęli tłumaczyć, że to bez znaczenia. W TVN24 tłumaczył to poseł PO Marcin Kierwiński.
Z rok temu napisałem notkę o wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie podniesienia składki rentowej. Poseł Kierwiński w tej notce występuje. Niestety popełniłem błąd – i to jest zła informacja – byłem przekonany, że ten żenujący, nieco bełkoczący gość jest asystentem któregoś z ministrów. A to jednak jest poseł Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Wtedy chyba był jeszcze wiceprezesem Modlina (lotniska, na którym nic nie mogło lądować). http://marcin.kedryna.salon24.pl/521244,surprise

Po pośle Kierwińskim była reklama. Do Fiata 500 dokładają indywidualną rejestrację. Jeżeli ktoś się decyduje podpowiadam (w Warszawie) W1 ESNIAK, a na Pomorzu: G1 UPEK,

3. Do „Tak jest” zaproszono pierwszą Polkę z Próbówki. Nawet dwa razy, bo najpierw wystąpiła w materiale filmowym, później w studio. W tej samej sukience. Dyskutowała z panią, która jest przeciw in vitro. Pierwsza Polka z Probówki słabo znosi odpowiedzialność jaką niesie ze sobą bycie Pierwszą Polką z Próbówki. Sprawia wrażenie, jakby miała spore problemy emocjonalne. Rzecznikiem in vitro powinien być ktoś, kto ma do tego mniej osobisty stosunek. Ale nie o tym.
Rozmowę moderował Andrzej Morozowski.
Dyskusja polegała na tym, że panie na siebie krzyczały, on zaś je jeszcze podkręcał. Patrząc na niego miałem wrażenie, że oczyma duszy widzi te panie siłujące się w kisielu. Brązowym. A nad nimi on. Cały w bieli.


Wieczorem w TVB24BiŚ wystąpiła pani Pieńkowska. Niestety nie widziałem tego programu. Żałuję. Musiało być interesująco, bo redaktor Szacki skomentował jednym słowem: „Pieńkowska…”