Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Michał Olszański. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Michał Olszański. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 sierpnia 2021

31 lipca 2021


1. Tym razem nie była to chyba śmieciarka. Raczej poczucie obowiązku. Ale – z tego wszystkiego – znowu wstałem zbyt wcześnie. Do południa byłem nieprzytomny. Później przyszedł kolega Olszański. Przeprowadziliśmy profesjonalną rozmowę, po czym przeprowadziliśmy się do Krakena, gdzie czekał kolega Jakub. Przeprowadziliśmy kolejną rozmowę. Kolega Olszański poszedł. Kolega Jakub jedzie na urlop do Włoch. Znaczy: leci. Z Krakowa do Pizy. A wcześniej idzie na mecz Cracovii. Chodziłem na mecze Cracovii w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Na drugie połowy. Posłuchać kibiców. I pooglądać. Stadion wtedy był inny niż dzisiaj. Mecze też pewnie inne, gdyż Cracovia grała wtedy w jakiejś ósmej lidze. Jeśli mam być szczery, a ja od dzisiaj chcę być szczery – nie wiem, w której lidze gra. W każdym razie szczerze jej kibicuję. Marzy mi się szalik z napisem Jude gang. Albo takie dwa. Drugi bym dał Michaelowi Schudrichowi, a pierwszy zaniósł do Polin. To, że nie–żydzi nawiązują do żydowskiej tradycji klubu, nie mieści się raczej w oficjalnej polinowej wersji stosunków polsko-żydowskich. 

2. Na plac Krasińskich wiózł mnie Azamat. Słuchaliśmy – naprawdę głośno – polskiego popu. Chyba jednak wolę islamskich duchownych, nawet gdyby sugerowali, moją dekapitację. 
Na placu trochę mniej ludzi. Tradycyjnie wybitna homilia biskupa Guzdka. Właściwie to już arcybiskupa. Po uroczystościach Ekscelencja wydał kolację. Jak co roku. No i wygląda na to, że to była ostatnia taka kolacja. W pamiętnikach powinienem kiedyś opisać zeszłoroczną. Pewnie opiszę. 

Wróciłem do domu hulajnogą. Przez Krakowskie i Nowy Świat. Pełno ludzi. 
Wypiłem piwo w barze naprzeciw domu. Dają zniżkę sąsiadom. Bardzo rozsądny pomysł. Zachwalają kuchnię. Że nowoorleańska. Cokolwiek by to miało znaczyć. Najbliżej Nowego Orleanu, to byłem nad Sabine Pass. Jedzenie tam najwyraźniej nie było warte zapamiętania. 

3. Tymczasem w Rokitnicy: Silna ekipa ze Staropola zapiła i nie zgłosiła się w celu kontynuowania odgruzowywania bocznego wejścia do piwnicy. Wszyscy mają do mnie pretensje, że zapłaciłem im we czwartek część pieniędzy, przez co stracili determinacje. 
Zgłosił się za to dalszy sąsiad Tomek, pracownik sąsiada Tomka, który zrobił nową klapę do piwnicy. Konkretnie – dziury, przez którą niegdyś wyciągano popiół z kotłowni. Ponoć wygląda pięknie. 
Karol, syn sąsiada Tomka (bliższego sąsiada) obchodził urodziny.
Kocio pojawił się dość późno. Koło południa. Rudzia nie została zauważona. Ale można podejrzewać, że przez chwilę w domu była. 


 

czwartek, 2 lipca 2015

2 lipca 2015


1. Wstałem. Poszedłem po bułki. Bożena podrzuciła mnie pod palmę i pojechała do Berlina. W pracy przysłuchiwałem się spotkaniu kilkunastu ważnych ludzi rozmawiających na ważny temat. Wśród nich był prezydent obywatel Jóźwiak. Niestety bez swojego wiernego dyrektora Zydla.
I to jest zła informacja, bo dyrektora Zydla jeszcze nigdy nie widziałem służbowo.

2. Redaktor Skory napisał o ostatniej spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Że nieobecność na niej #PAD to niezręczność, błąd, złe świadectwo etc. Zacząłem na ten temat dyskutować z red. Piaseckim tłumacząc, że to nie do końca tak. Już miałem wytoczyć jakieś poważne armaty, kiedy się okazało, że to jednak nie on ten tekst napisał, tylko red. Skory.
I to jest zła informacja, bo z całym szacunkiem dla red. Skorego – wyżej cenię red. Piaseckiego, więc taka pomyłka jest dla mnie jeszcze mniej wybaczalna.

3. Wieczorem poszedłem na chwilę do Krakena, gdzie pogadałem chwilę z kolegą Olszańskim. [Nie mylić z red. Olszańskim] Właściwie nie gadałem zbyt wiele, bo kolega Olszański rozmawiał z red. Pereirą.
Zanim kolega Olszański przyszedł, pewien człowiek podziękował mi za to, że w Negatywach opisywałem Krakena, bo dzięki temu Krakena odkrył. Znaczy pisanie Negatywów ma jakiś sens.
Kolega Olszański udał się do Płocka, a my z red. Pereirą na Palcyk. Gdzie w Szarlocie zaczęliśmy omawiać politykę informacyjną jednej z opozycyjnych partii, która ma wielkie szanse na przejęcie władzy. Mówiłem red. Pereirze, że partie polityczne powinny brać przykład z korporacji i zatrudniać fachowców zamiast działaczy, bo działacze grają na siebie.
Gadaliśmy, aż zaczepiły nas trzy panie siedzące przy stoliku obok, które koniecznie chciały wznieść z nami jakiś toast. A później jedna z nich się do nas dosiadła i zaczęła robić badania do swojej pracy doktorskiej. Socjologia to jednak paranauka. Polegająca na opisywaniu rzeczywistości maksymalnie skomplikowanym językiem.
Redaktor Pereira podejrzewał, że panie próbowały nas podrywać. Ja tego nie zauważyłem i to jest zła informacja. Nie dlatego, że byłbym jakoś zainteresowany, tylko, że powinno się takie rzeczy widzieć.

Kiedy wróciłem do domu zgasło światło. Na chyba godzinę. Dobrze, że jest pełnia, bo by nic nie było widać.  

czwartek, 26 marca 2015

25 marca 2015


1. Co za tydzień. Tym razem o ósmej rano obudził mnie kurier, który przyniósł żwirek. Dwa razy, gdyż były dwa worki. Każdy po 40 litrów. Nawet nie mogłem mieć do niego za porę pretensji.
Dwie godziny później przyszedł SMS od firmy kurierskiej informujący o tym, że przesyłka została właśnie kurierowi wydana. Znaczy miałem do czynienia z najszybszym kurierem świata. Nie zapamiętałem jak się nazywa. I to jest zła informacja.

2. Idąc spokojnie ulicą Wilczą ledwo usłyszałem (miałem na łbie słuchawki), że woła mnie red. Jemielita. Ledwo, ale usłyszałem. Redaktor Jamielita opowiedział historię o opadniętych drzwiach przeciwwłamaniowych. Zawsze mi się wydawało, że ciężkie drzwi opadają na skutek działania grawitacji. Okazało się, że sama grawitacja nie wystarczy. Potrzebne są też skoki temperatury.
Redaktor Jemielita przez chwilę się zastanawiał nad startem w wyborach prezydenckich. W tych już nie zdąży. Może za pięć lat.

Koło południa spotkałem się w Krakenie z moim ulubionym Wydawcą i kolegą Grzegorzem. Pozowaliśmy do zdjęcia. Nie chciano nam sprzedać piwa, gdyż było jeszcze przed otwarciem, ale przyszedł kolega Krzysztof i rozwiązał problem. Pogoda taka, że właściwie można by było pić cały dzień. Niestety. Mieliśmy inne obowiązki.
Kolega Grzegorz pojechał robić jakieś dwa wywiady. Ja z kolegą Olszańskim (który się w międzyczasie objawił) udaliśmy się do domu. Kolega Olszański miał średni dzień, bo z jednej strony – udało mu się bezboleśnie autoryzować dwie rozmowy, z drugiej – najpierw Policja zabrała mu dowód rejestracyjny (okazało się, że jeździ bez przeglądu), później parkometr zjadł mu 2,50.
Kolega Olszański wypił kawę i pojechał autoryzować (bezboleśnie) drugą z rozmów, ja udałem się na galę „Internetowy Samochód Roku OtoMoto.pl – Volkswagen Golf”.
Gala odbywała się na dachu garażu przy Parkingowej. Ciekawe miejsce. Ciekawy pomysł. Fascynująca była pani (chyba) Ola, która prowadziła imprezę. Pochodziła ponoć z TVN Turbo i nie potrafiła zapamiętać nazwisk ludzi odbierających nagrody. Za to zupa była bardzo dobra. No i do tego pierwszy raz w życiu widziałem na własne oczy deloreana.
Internetowym Samochodem Roku staje się ten, który najczęściej wyszukują użytkownicy OtoMoto.pl – czyli Volkswagen Golf. Chyba od zawsze.
To właściwie strasznie miło, że OtoMoto.pl robi tę imprezę, bo właściwie nie musi. I tak jest największym portalem motoryzacyjnym w kraju.
Kawałek podwiózł mnie Tuaregiem pan z Volkswagena. Tuareg miał ogrzewaną elektrycznie przednią szybę. Tylko nie za pomocą zatopionych cieniutkich drucików. Zamiast tego jest specjalna folia, która grzeje, a do tego nie przepuszcza promieniowania UV. Człowiek przestaje jeździć na prezentacje motoryzacyjne i od razu nie ogarnia nowinek. I to jest zła informacja.

3. Wracając do domu wpadłem do Krakena. Siedziała tam Ula z ThinkTanka z jakimś dość sympatycznym kolegą. Rozmawialiśmy oczywiście o polityce.
ThinkTank znowu robi jakąś imprezę w Bukovinie z dość interesującym acz nieco może jednorodnym składem gości.
Przez te rozmowy o polityce zacząłem się zastanawiać nad kampanią wyborczą i problemem euro podnoszonym przez sztab kandydata Dudy. Zrozumiałem o co chyba chodzi dopiero następnego dnia (czyli chwilę parę godzin temu) nie bez udziału red. Hytrek-Prosieckiej.

Od godziny próbuję zapisać jak to widzę. Niestety nie jestem przez cały czas zadowolony – być może to kara boża za próbę złamania zasad – pisząc co się działo wczoraj chcę zapisać wnioski, do których doszedłem dzisiaj. Więc chyba muszę przerwać. I to jest zła informacja.

sobota, 14 marca 2015

13 marca 2015



1. Parę dni temu przeczytałem kawałek książki (w budowie) kolegi Olszańskiego. Pojawił się tam budynek na rogu Oczki i Chałubińskiego. Na Oczki byłem raz w życiu z kolegą Zegarkiem w jakimś klubie studenckim na piwie. No i pamiętałem, że przy Oczki jest Instytut Medycyny Sądowej. Bo w paru kryminałach rzeczony Instytut występował.

Budynek na rogu Oczki i Chałubińskiego okazał się dowództwem Korpusu Ochrony Pogranicza, zajętym po wojnie przez Informację Wojskową.
Z nazwą K.O.P. pierwszy raz się zetknąłem ze trzydzieści lat temu, czytając o obronie Węgierskiej Górki. Nie pamiętam, chyba jakiś miejscowy ówcześnie chłopiec wspominał: idzie sobie przez las, a tu nagle przejeżdża na koniach dwóch żołnierzy z RKM-ami. Po chwili widzi, jak drogą w dolinie idzie 7 (Bawarska) Dywizja Piechoty. Idzie powoli i się rozgląda. Aż tu nagle z lasu odzywają się RKM–y. 7 (Bawarska) Dywizja Piechoty zalega w rowach. Po jakimś czasie rozstawia moździerze i zaczyna grzać po zboczach nie wiedząc, że w międzyczasie ci dwaj z RKM-ami wsiedli na konie i pojechali dalej.
Ci dwaj właśnie byli z K.O.P.-u i zatrzymali na godzinę całą 7 (Bawarską) Dywizję Piechoty.
Korpus Ochrony Pogranicza to jedna z niewielu rzeczy z dziedziny obronności, jaka się nam przed wojną naprawdę udała.
No dobra. Udało nam się jeszcze ufortyfikować Westerplatte. No i jeszcze stworzyć szkolnictwo lotnicze. No i parę projektów broni. Nie kontynuuję bo się z tego zrobi litania taka, jak w „Żywocie Briana”. Swoją drogą zastanawiam się, czy ta scena zrobiła na mnie największe wrażenie, czy rzymski patrol poprawiający błąd ortograficzny w antyrzymskim napisie. ROMANES ITE DOMUM. Nie wiem, czy to dobrze napisałem. I to jest zła informacja.

2. Poszedłem na prezentację nowego telefonu HTC.
One M9. Bardzo ładny. Chińczycy (Ci prawdziwi. Z Tajwanu) potrafią robić porządne rzeczy. 

Impreza odbywała się w apartamencie Karoliny Wozniacki. Dwudzieste któreś piętro. Niezły widok na Pałac Kultury. Ale chyba za ten widok nie zapłaciłbym tylu pieniędzy.
Na początku jakaś pani z warszawskiej ASP plotła jakieś potworne herezje. Pani teoretycznie znała się na użytkowej, ale kiedy przechodziła do kwestii historyczno-technicznych to plotła takie androny, że aż musiałem się napić. Niestety z alkoholi był tylko niby szampan.

Przypomniała mi się tzw. najgorzej zorganizowana impreza ever. W Londynie. Już kiedyś o niej zacząłem pisać, bo zostawiła w mojej pamięci niezatarty ślad.
Więc najpierw jakimiś tanimi liniami wysłali nas do Luton. Normalnie na takich imprezach dziennikarzy niańczy ktoś z PR. Tym razem – nie. Więc na tym Luton nagle się okazało, że nie bardzo wiadomo co robić. Błąkałem się w tłumie rodaków, którzy zrezygnowali z dobrodziejstw zielonej wyspy Donalda Tuska. Wypatrzył mnie jakiś dziennikarz, który mnie zapamiętał z jakiejś imprezy. Błąkaliśmy się we dwóch. W końcu we trzech. Wpadliśmy na pana, który w ręce miał kartkę „miss Minta + 3 others”. Tak wyszło że miss Minta akurat na tę imprezę nie leciała. Ale znaliśmy jej nazwisko. Udało się od pana z karteczką uzyskać informację, że chodzi o HTC. Pan zawiózł nas do bardzo ładnego hotelu z lat trzydziestych, gdzie bardzo nas poproszono, żebyśmy byli za kwadrans gotowi na dole w lobby, bo trzeba będzie zaraz ruszać.
Zanim znalazłem pokój przeżyłem bardzo interesujące doświadczenie. Usłyszałem jak pani menadżer rozmawia w paniami pokojówkami. Po polsku. Z tym, że polski nie był ojczystą mową tej pani menadżer. Przebrałem się, zjechałem do lobby. I w tłumie dziennikarzy z całego świata stałem czterdzieści minut. Później zaprowadzono nas do autobusów. Zanim autobusy ruszyły upłynęło kolejne czterdzieści minut. Architektura Regents Park jest urokliwa. Autobusy ruszyły. Zawiozły nas na miejsce. Tam na wpuszczenie czekaliśmy kolejne czterdzieści minut. Może dłużej. Wpuścili nas. Śniadania nie zjadłem. W samolocie nie zjadłem. Więc z głodu rzuciłem się na niby szampana, którego podawano. Czekaliśmy na rozpoczęcie imprezy licząc, że coś do jedzenia dadzą. Dawali tylko niby szampana. Impreza się zaczęła. Usłyszeliśmy co mieliśmy usłyszeć. Zobaczyliśmy, co mieliśmy zobaczyć. Pojawiły się panie z jedzeniem. Które się niestety okazało jakimiś krakersami z czymś tam. Cóż było robić – wciąż piłem tego niby szampana. Wbiłem się nawet na chwilę do części dla VIP–ów. Ale tam krakersy wcale nie były większe. No i był ten sam niby szampan. Transportu do hotelu jeszcze nie było. Bo mieliśmy czekać na Lady Gagę. Która miała przyjść. Później. No i z tej rozpaczy i z tego niby szampana postanowiłem zjechać na poręczy, jak to przed laty robiłem codziennie w krakowskim Free Pubie. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Zapomniałem niestety, że we Free Pubie zjeżdżałem żeby się napić – trzeźwy. Tym razem było inaczej. Więc spadłem z poręczy i złamałem sobie rękę. Ale na tyle delikatnie, że łaziłem ze złamaną później jeszcze parę dni.
Namówiłem grupę, żebyśmy poszli do hotelu piechotą. Nie czekając na to później, kiedy ma przyjść Lady Gaga. Pomysł był niezły, żeby nie to, że plan jest w innej skali, i że mamy do przejścia spory kawałek. A jeżeli to tego dodamy przystanki w kilku pubach, to wyszedł trzygodzinny spacer. Jakieś dwie godziny po tym, jak się położyłem spać zadzwoniła recepcja, że czeka na mnie shuttle na lotnisko, którą ktoś z agencji zapomniał odwołać. Kiedy udało mi się panu z recepcji wyjaśnić, że nigdzie nie jadę zaczął mnie przepraszać tak wyszukanymi zwrotami, że już nic nie zrozumiałem. Ale ja to nic. Miss Minta (ta, której z nami nie było) dostała SMS, że czeka na nią shuttle.
Następnego dnia rano zauważyłem wzruszającą scenkę, jak kelnerka – Polka, wprowadza trochę bokiem, na śniadanie naszych rodaków – małżeństwo z dziećmi – ubrani jak stróż w Boże Ciało. Sadza ich z boku, żeby się za bardzo w oczy nie rzucali. I instruuje jak się mają zachować.
A się mówi, że u Polaków na emigracji za grosz solidarności nie ma.

Ty razem nie wypiłem zbyt wiele. I niczego sobie nie złamałem. Choć kiedy pani z ASP powiedziała, że w przyszłości samochody będą podłączone do Internetu i że taki concept car pokazało BMW na targach w Barcelonie, byłem gotów coś złamać.

Wyparłem nazwisko tej pani. I to jest zła informacja, bo nie mogę przed nią konkretnie ostrzegać. Więc ostrzegam ogólnie – zniechęcajcie dzieci, które myślą o warszawskiej ASP. Jeszcze by mogły na tę panią trafić. 


3. HOUSE OF CARDS. UWAGA SPOJLER.
Obejrzeliśmy dwa odcinki HoC. Niestety Rosja w serialu tak jest podobna do Rosji, Polska do Polski z serialu „Ekipa”. I to jest zła informacja.  

czwartek, 12 marca 2015

11 marca 2015


1. Cztery minuty po tym, jak wszedłem do wanny zadzwonił kurier. Przyniósł przednie amortyzatory do Suburbana i zażądał za nie pieniędzy. Niewiele się zastanawiając wyrzuciłem go, gdyż wcześniej przelałem za nie pieniądze, a poza tym miały przyjechać nie tu, tylko na Pragę do firmy, która miała je doprowadzić do stanu idealnego.
Kurier poszedł. Ja dodzwoniłem się do sprzedawcy, który mnie przeprosił „bo mu się źle kliknęło”, zacząłem więc ścigać kuriera. Najpierw elektronicznie – za pomocą strony WWW, później telefonicznie, a na koniec analogowo – na piechotę. Skutecznie.
Złą informacją jest, że z tego wszystkiego nie wróciłem do wanny. A w wannie jakoś lepiej zbieram myśli.

Usłyszałem za to, że po Pomorzu krąży poseł Napieralski. Krąży i buduje struktury nowej lewicowej partii. Sekunduje mu w tym prezydent Biedroń. A kciuki trzyma grupa młodzieży eseldowskiej, która nie dała się porwać czarowi pani dr Ogórek.
My tu słuchamy, wywiadów z Leszkiem Millerem, a tam powstaje Zjednoczona Lewica Ziem Odzyskanych. Albo krócej – Lewica Piastowska.

Tak sobie myślę, że chyba brakowałoby mi Leszka Millera, więc raczej pani dr Ogórek wykręci niezły dwucyfrowy wynik i eseldowska młodzież da się porwać jej czarowi. A struktury posła Napieralskiego przestaną od posła Napieralskiego odbierać (przez jakiś czas) telefon.

2. Przez cały dzień walczyłem z pewnym tekstem. Miałem go napisać dwa tygodnie temu. I to jest zła informacja. Skuteczność moja wynosiła mniej-więcej sto znaków na godzinę. Kiedy się zaczęła zwiększać zadzwonił kolega Olszański i wyciągnął mnie na piwo do Parany.
Kolega Olszański pisze książkę. Książka się będzie składać z wywiadów. Mocnych wywiadów. Kolega Olszański potrafi pisać mocne teksty. Być może za mocne jak na poziom warszawskich magazynów. Dwa lata temu zrobił dla „Malemena” „Ocalonych” – rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Pamiętam, że jak przyniosłem ten pomysł na kolegium, dwie koleżanki chórem stwierdziły, że nuda. Obie miały dziadków w Auschwitz, dziadkowie zamiast bajek opowiadali im wspomnienia. I – pewnie też przez środowisko, w jakim się wychowały – uważały, że każdy miał dziadka w Auschwitz i każdy zna te historie.
Nie każdy.

3. Przejrzałem nowego „Newsweeka” – pożytki z używania tabletu Samsunga. „Newsweek” i „Rzeczpospolita” za darmo.
Mark Twain napisał kiedyś opowiadanie „Jak kandydowałem na gubernatora”. Ktoś w „Newsweeku” je przeczytał i postanowił je przenieść na polski grunt.
„Z naszych ustaleń wynika, że Jarosław Kaczyński zna tę koncepcję i bierze ją pod uwagę, choć publicznie zapewne będzie się od niej odcinać” – redaktor Krzymowski po tym jak jego źródło zostało wyrzucone z PiS-u zaczął przepisywać z Twaina. Znaczy zaczął wcześniej, w tekście o „Ułaskawieniu wspólnika Dubienieckiego”.
W najnowszym numerze Krzymowskiemu sekunduje red. Pawlicka. Na podstawie rozmów z kilkoma europosłami PO zajęła się nagrodą kandydata Dudy za jakość pracy w Europarlamencie. Jednym z głównych źródeł jest pani Thun, której ten tytuł Duda odebrał.
Opowiadanie Twaina kończy się tym, że wycofuje się on z wyborów. Z kandydatem Dudą tak łatwo nie pójdzie.

Rozumiem, że można mieć poglądy polityczne, rozumiem, że się można bać o pracę, kredyt etc., ale czy to nie jest zbyt ryzykowne stawiać wszystko na jedną kartę, zwłaszcza, że nie jest ona tak mocna jak kiedyś?

O tym, że wydawca nie jest specjalnie zadowolony z Tomasza Lisa słychać było już półtora roku temu. Teraz to niby ucichło, ale nie wiadomo, co się będzie działo po wyborach. .
Chyba się cieszę, że nie jestem dziennikarzem. I to nie jest dobra informacja.  

środa, 21 stycznia 2015

21 stycznia 2015



1. Za stary już jestem na nieprzespane noce. Zwłaszcza, kiedy zamiast spać zajmuję się pracą, która jest pozbawiona sensu. Znaczy, nie tyle sama praca jest sensu pozbawiona, co jej efekty pójdą psu w rzyć.
Interesujące jest obserwowanie, kiedy kolejni znajomi pojawiają się na fejsie.
Przyjechał z Płocka kolega Olszański. Zadzwonił, wyszedł na górę i zachwycił się łazienką. Zdziwiłem się nieco. Powiedział, że poprzednim razem korzystał z naszej łazienki, kiedy pożyczał kule. Czyli jakieś dwanaście lat temu. I wtedy był remont. Dwanaście lat. Jak na razie starzenie się mi nie przeszkadza. Gorzej jest z tempem w jakim czas upływa. W poprzednim zdaniu znajdziecie dwa tytuły wychodzących niegdyś w Krakowie gazet. Dziś ich już nie ma. I to jest zła informacja.

2. Suburbanem pojechaliśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego. Wlazłem do Ringstandu. Wciąż cierpię widząc na przymocowanej do niego tabliczce napis „bunkier”. Obejrzeliśmy replikę Kubusia.
Kubuś zabudowany był na podwoziu chevroleta. Suburban też jest chevroletem. Od dłuższego czasu, a właściwie od czasu, kiedy sąsiad Tomek ma plazmę do palenia blach chodzi za mną pomysł opancerzenia Suburbana, Kiedyś to zrobię. Miejmy nadzieję, zdążę na czas.
Załatwiliśmy, co mieliśmy załatwić. Wpadliśmy na chwilę do dyrektora Ołdakowskiego. Próbował przekazać mi wiadomość od jednej z czytelniczek. Niestety forma, w jakiej to robił nie dawała szansy na to, żeby nawet zgadnąć, czy aby nie mamy do czynienia z szyfrem

Z Muzeum pojechaliśmy najpierw do Castoramy po brykiety, później do Lidla po różne rzeczy. Można w promocji kupić oświetlacz diodowy z czujnikiem ruchu. Idealną rzecz na wieś. Kupiłbym, ale nie miałem kasy. I to jest zła informacja.

3. Wybierałem się da imprezę „Frondy”. Nie bardzo wiedziałem w co ręce wsadzić, chciałem sprzątnąć, zapalić w kominku, zjeść coś, się przebrać no i do tego się zdrzemnąć. Wtedy zadzwonił dyrektor Ołdakowski, że jest w okolicy, bo minął Suburbana. I że mnie zabierze. Pojechaliśmy n miejsce jego koreańskim chevroletem. Na miejscu odbywała się akademia. Za stołem siedzieli paneliści moderowani przez niegdysiejszego redaktora Goćka. Niegdysiejszego redaktora. Dziś mistrza niezależnej literatury science-fiction.
Wycofaliśmy się przed salę, tam zasiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy szydzić. Szydzenie z dyrektorem Ołdakowskim może dostarczyć wiele rozrywki. Wysokiego – że tak powiem – sortu.

Dyrektor Ołdakowski w Muzeum się trochę marnuje. Z jego talentem byłby świetny, pozyskiwaczem narybku dla niemieckich domów schadzek. Budzi zaufanie, czego o mnie nie da się powiedzieć. Kiedy wcześniej w Muzeum czekaliśmy z kol. Olszańskim na windę, w pokoju obok wyszły dwie panie szybko nas zlustrowały i jedna drugiej zasugerowała zamknięcie drzwi na klucz.
Cóż, przezorny zawsze ubezpieczony.


Napisałbym może coś do tej „Frondy” (papierowej, nie mylić ze stroną WWW – informacja dla publicystów Gazety Wyborczej)), ale po tym, jak taksówka do wydawnictwa, żeby podpisać umowę kosztowała mnie więcej niż wyniosła wierszówka?
I to jest zła informacja.

czwartek, 15 stycznia 2015

15 stycznia 2015



1. Zasadniczo się wyspałem. Obudziły mnie dwa telefony, których nie odebrałem. Pierwszy dzwonił kolega Misiek. Kupił w MediaMarkt smartfon marki Sony. Zasadniczo był zadowolony do momentu, kiedy odkrył w swoim nowym telefonie kilka lat czyjegoś życia na zdjęciach.
Ciężko to przeżył, bo liczył na czystość nowego, kupionego w sklepie telefonu.
Misiek niby nieskończony etnograf. Powinien znać Ibrahima Ibn Jakuba, który pisał, że jeżeli jakiś nasz praszczur poślubioną kobietę odnajdywał dziewicą, to ją odprawiał mówiąc „inni by w tobie coś dobrego zdążyli odnaleźć”.
Ale ten zwyczaj raczej nie odnosił się do smatfonów. Chyba.
Później dzwonił mój brat, żeby powiedzieć, że śnił mu się Donald Tusk, który dziękował Męskim Blogerkom Modowym za profesjonalizm.
Złą informacją jest, że to nie mnie się przyśnił. Zadałbym mu kilka pytań.

2. Razem z kolegą Wydawcą Gazet Lotniskowych udaliśmy się do sklepu z zegarkami, który miał wielki wpływ na karierę ministra Nowaka. Sympatyczny pan od zegarków opowiedział nam o zegarkach firmy Vulcain, które charakteryzują dwie cechy. Po pierwsze mogą mieć budzik. Zegarek. Mechaniczny. Z alarmem. Druga – Vulcainy to zegarki amerykańskich prezydentów. (Z wyjątkiem Cartera i Bushów). Zastanawialiśmy się, czy w trzecim sezonie House of Cards Frank dostanie swojego Vulcaina. Pan od zegarków zauważył, że w poprzednich częściach nosił IWC.
Mechaniczny naręczny budzik. Mógłbym mieć. 
Choć właściwie nie wiadomo po co, bo jednak jestem wielbicielem smartwatchy. Więc jednak nie mógłbym. I to jest zła informacja.

3. W „Faktach po faktach” obejrzałem wywiad, jaki premier Ewa Kopacz udzieliła Kamilowi Durczokowi. Patrzyłem jak urzeczony. Niby zdanie o Pani Premier mam już wyrobione ale to było niesamowite.

Durczok: W jakiej perspektywie państwo budowali ten plan? W oparciu o jaki bilans elektroenergetyczny? W jakiej perspektywie te kopalnie mogą być zamknięte a kiedy nie?
Co było podstawą?

Pani Premier: Ale dlaczego my mówimy o zamknięciu kopalni? Dlaczego mówimy o likwidacji kopalni? Czy w tym planie, który został przyjęty przez Radę Ministrów przewija się słowo likwidacja kopalni?
Durczok: Tak.

Od razu mi się przypomniał „metr w głąb”.

Durczok: Kopalnia to jest taki biznes, który bardzo łatwo zamknąć, ale się go już właściwie nie da otworzyć. Jaką mamy gwarancję, że państwa wyliczenia dzisiaj obowiązujące, dzisiaj prezentowane przez ministra Kowalczyka za trzy lata okażą się aktualne, skoro poprzednie plany naprawcze Kompanii Węglowej wzięły w łeb.
Pani Premier: Dlatego należy monitorować cały proces. Nie można się tylko przywiązać do jednych wyliczeń i jednego planu. Dzisiaj staranna i obiektywna ocena działalności tych spółek nie powinna polegać na tym, że to organ właścicielski czy organ nadzorczy będzie ręcznie sterował tym, co się dzieje w tych spółkach. Tam mają być odpowiedzialne za to, co się dzieje zarządy, ale tam mam być też monitoring i ocena wyników finansowych tej spółki, bilansowania się bądź niebilansowania tej spółki, kosztów wydobycia, ilości sprzedaży, bo to jest istotne. To jest plan.
Durczok: Tylko, jeśli to nie działa wcześniej, to właściciel wkracza do akcji, bo to jest jego…
Pani Premier: I właśnie wkracza
Durczok: Dlatego ja nie mogę zrozumieć, dlaczego w takim razie nie wkraczał przez te 7 lat i ci górnicy też nie rozumieją.
Pani Premier: Dobrze, ale ja jestem od 1 października. 
Durczok: Dobrze, Pani Premier, ale Platforma jest od 7 lat
Pani Premier: Dobrze, ale ja jestem od 1 października.



Jeżeli ktoś wierzy, że to, że Pani Premier (jako Minister Zdrowia) nie zamówiła szczepionek na ptasią grypę w wyniku świadomego procesu myślowego niech jeszcze raz przeczyta powyższy dialog, choć lepiej niech wejdzie na stronę „Faktów po Faktach” i zobaczy z jaką ekspresją pani Premier te słowa wypowiada.
http://faktypofaktach.tvn24.pl/premier-w-faktach-po-faktach-zrobie-wszystko-by-100-proc-gornikow-dolowych-nie-stracilo-zatrudnienia,506054.html

Pani Premier trafiwszy na dziennikarza, który więcej na temat górnictwa wie niż ona, do tego jest jakoś zdeterminowany – rozmawia o być albo nie być swoich krajan nie daje rady. Przyznaje się do tego, że nie bierze odpowiedzialności za słowa swoich ministrów, że nie jest w stanie od prezesa państwowej spółki dowiedzieć się ile zarabia. Do tego jeszcze udaje, że wygaszanie to nie likwidacja.

Należy być wdzięcznym red. Durczokowi, że na koniec przypomniał, że kobieta, z którą rozmawiał to premier polskiego rządu. Zresztą minę na koniec zrobił, jakby nie mógł w to uwierzyć.


Donald Tusk musi nienawidzić kobiet. Nie wiem, czy można by zrobić więcej złego niż on w sprawie obecności ich w polityce. No i to jest zła informacja.  

sobota, 20 grudnia 2014

19 grudnia 2014



1. Obudziłem się w stanie nie najlepszym. Zbyt wcześnie. Moment po tym, kiedy przestałem być pijany. Pierwsza myśl – co ja wczoraj robiłem? I przerażenie. Byłem u amerykańskiego ambasadora. Tak się spiłem? Co ja tam mogłem wyprawiać. Zawał serca. 
Bogu dzięki, że sobie szybko przypomniałem, że później byłem na Samsungu. Cudowne uczucie ulgi.

Więc dzień, mimo kaca (z tych ogłupiających) – rozpocząłem w dobrym humorze. Zawiozłem Bożenę do pracy. I wpadłem na chwilę do SOHO. W ThinkTanku ponabijałem się przez chwilę z nieobecnego ThinkTanku kierownika Rabieja. Który znowu w dalekiej Azji spędza grudzień. Ponabijałem się, że w przyszłym roku, po wyborach i po zmianach w radach nadzorczych publicznych spółek jego zwyczaj będzie musiał zostać zawieszony.

Strasznie dużo ludzi jest z powodów poza światopoglądowych zainteresowanych by obecny układ dalej funkcjonował. I to jest zła informacja.

2. Pojechałem do Opery. Człowiek, który zaprojektował dwa blokujące się ronda między Tamką a Świętokrzyską powinien tamtędy jeździć codziennie do pracy. Albo lepiej gdzieś tam mieszkać. Choć z drugiej strony te kamienice są naprawdę niezłe.
Więc może lepiej zostawmy pomstę sile wyższej.
W Operze podpisałem umowę. [To ja zrobiłem krzyżówkę w niby gazecie rozdawanej na Dygacie]
[Piszę to, bo nie zostałem pod nią podpisany][zresztą też miała nieco inaczej wyglądać]. I odebrałem autorskie egzemplarze albumu, który zaprojektowała Bożena.
W związku z tym, że w końcu został wydrukowany czuję pustkę. Powstawał chyba z pięć lat. I kolega Olszański (nie mylić z innym Olszańskim) już do mnie nie dzwoni, żeby zapytać, czy wiem przypadkiem, kiedy będzie wydrukowany. O dzwonił z różną częstotliwością przez jakieś trzy lata.

Dyrektor Opery Dąbrowski jeździ BMW 750, długą. A mówi się, że w kulturze ludzie mają się niedobrze. Swoją drogą przy kosztach Opery, mógłby kupować taką 750 co miesiąc – i nikt by nie zauważył. W końcu ktoś by zauważył, bo nie byłoby ich gdzie parkować. Bo generalnie w okolicach Teatru Wielkiego nie ma gdzie parkować i jest to zła informacja.


3. Z pomocą Pawełka z Faster Doga pojechałem odebrać audi TT. Jadąc do Audi na Połczyńską kontynuowaliśmy dyskusję o upadku znanego nam świata. Tym razem koncentrując się na motoryzacji. Nie mogłem się zgodzić z Pawełkiem, który twierdził, że dzisiejsze samochody muszą być gorsze niż kiedyś. I to uzasadniał. Że globalizacja i że liczenie kosztów.
Wracał TT. Kiedy wysiadł, to się zachwycał. Ale, żeby wyszło na jego – znalazł jakąś wajchę od fotela identyczną jak w Passacie jego Szanownej Małżonki.

TT jest w środku piękna. W znaczeniu bardziej koncepcyjnym niż estetycznym. Estetycznie też jest super, ale nie o to chodzi. Wirtualny kokpit, czyli, to że w miejscu zegarów jest ekran, który wyświetla to co trzeba i jak trzeba znaczy, że nie ma go na środku. Tam są nawiewy, w których zmieszczono sterowanie klimatyzacją.

Wieczorem wziąłem się za odsłuchiwanie nielegalnie poczynionych przez redaktora Rachonia nagrań z przesłuchania prezydenta Komorowskiego w procesie redaktora Sumlińskiego.
To było bardzo nieprzyjemne doświadczenie.
Po namyśle postanowiłem nie pisać dlaczego. I może to jest zła informacja.  

wtorek, 30 września 2014

30 września 2014



1. Poranek pod znakiem Jana Hartmana, który postanowił na stronie „Polityki” otworzyć dyskusję o kazirodztwie. Przypomniała mi się jego córka, z którą był w Termach Bukovina prawie dwa lata temu. Na imprezie, która się nazywała „Redefinicje”. Nie chce mi się teraz o „Redefinicjach” pisać, choć warto. Poznałem tam na przykład najmądrzejszego człowieka świata – Jacka Żakowskiego. Teraz powinienem podzielić się plotkami na temat pana Jacka, ale tego nie zrobię, bo obiecałem. Poza tym pierwszy raz usłyszałem je z osiem lat temu. Choć może to była antycypacja.

W każdym razie profesor Hartman sprawiał wrażenie zupełnie odklejonego gościa. Zdziwionego, że nikt z kilkudziesięciu obecnych tam osób nie podziela jego obrazu świata. Choć towarzystwo było mieszane.

Profesor Hartman postanowił zrobić polityczną karierę. Sekundowała mu w tym pani Janina z „Polityki”. Zapisał się do partii Janusza Palikota. Partię strzeliło to coś, czego gumowe przedstawienie pan Janusz trzymał na pewnej konferencji prasowej. Więc profesor Hartman najwyraźniej postanowił pójść w ślady Janusza Korwin-Mikkego i się zradykalizował. Niestety, w życiu jest jak w tym starym kawale: dowcipy też trzeba umieć opowiadać.
„Polityka” usunęła wpis ze swojej strony, ale jako że nic w internecie nie ginie, jego ślady łatwe są do odnalezienia. To, że profesor Hartman był tak częstym gościem mediów, świadczy o tym, w jak popieprzonym kraju żyjemy. I to jest zła informacja.

2. Nawiedził mnie uciekający z wygnania do swoich Skierniewic kolega Podłoga. Posiedzieliśmy przez chwilę na placu Zbawiciela, gdzie na różowym skuterze szalał redaktor Wieruszewski (ten, co jeździ MX-5 i nie jest gejem. Redaktorze Wieruszewski, różowy skuter nie zmieni mojego zdania na ten temat!).

Stamtąd poszliśmy do Faster Doga, gdzie kolega Podłoga kupił kilka T-shirtów. W tym jeden australijskiej firmy Popissue (co jest warte podkreślenia, bo jej twórca, prawdziwy Polak robi światową karierę).

Kolega Pawełek miał do mnie delikatne pretensje o to, że napisałem, że jego małżonka była przekonana o tym, że kolega Fiedler jest gejem. Sama Patrycja pretensji nie miała. Kolega Pawełek jest jednak homofobem. Być może dlatego znani warszawscy geje tak lubią, kiedy dobiera im rozmiary. 

Później kolega Podłoga opowiedział dowcip i musieliśmy wyjść.

2. Wróciłem do domu i przeczytałem „Trzy pozytywy na dzisiaj” kolegi Kapli.
Kolega Kapla nie do końca świadomie wykonał donosik i spowodował kryzys w PR w Bayerische Motoren Werke. Otóż najpierw napisał, że redaktor Śliwa użyczył obcej osobie testowe M3.
A później, że redaktor Śliwa twierdził, że nowa M3 jest złym samochodem, (że ma źle dobrany silnik, że jej nosi tył). Redaktor Śliwa jest ważnym redaktorem z gazeta.pl. Z twarzy podobny jest trochę do redaktora Bryndala. I jeśli coś o samochodzie powie, to ma to jakieś znaczenie, bo się generalnie zna.

Zacząłem się zastanawiać nad odpowiedzialnością za słowo. Ludzie mówią przy nas różne rzeczy, my to piszemy. Parę osób przy mnie już się gryzło w język. Zobaczymy, co będzie dalej.

W każdym razie nawet nie jest mi żal, że nie pojeździłem tą M3. I to jest zła informacja, bo może świadczyć o tym, że dziadzieję.

3. Poszedłem pod płot Łazienek, by wziąć udział w otwarciu wystawy „Ludzie Teatru Wielkiego”. Wystawa ma długą historię. Byłem świadkiem narodzin projektu, byłem świadkiem lat rozwoju. Lat chyba czterech. Choć muszę sprostować. Wystawa sama w sobie jest pomysłem świeżym. Przez lata powstawał album, z którego fragmenty się na nią składają. Pomysł na album urodził się po tym, jak padł projekt polskiego GQ.
Razem z Bożeną i kolegą Marcinem Fediszem zrobiliśmy najlepszy polski męski magazyn, jaki w tym tysiącleciu miałem w rękach. Niestety wydawnictwo zabiło projekt. Kryzys, te sprawy.
I to jest generalnie zła informacja.
Kolega Fedisz później zaczął pracować w Operze i jakoś wymyślili, żeby zrobić o Operze album. Robili go, i robili. I robili. Przez lata. Znaczy, jak to zwykle bywa, był gotowy w dziewięćdziesięciu procentach już parę lat temu. Teksty napisał kolega Olszański, który cierpiał chyba jeszcze bardziej niż Bożena, że albumu wciąż nie ma. Ale w końcu jest.
Będzie go można kupić w Operze za 150 złotych.

Dyrektor Dąbrowski – ten, któremu zawdzięczamy PISF – oprowadzał Panią Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Później zeszliśmy na dół, gdzie były przemówienia, podziękowania i lampka. Nad przemówieniem Pani Minister mógłbym się wyzłośliwiać, ale nie będę, bo mi się nie chce.

Pani Minister w młodości mogła być koszykarką. Jeśli nie – była to zmarnowana okazja.
Rozmawialiśmy z Bożeną i projektantką Poniewierską. Projektantka Poniewierska stylizowała nam w GQ Dorocińskiego. Wtedy jeszcze nie była projektantką. To dobra sesja była. Zdjęcia robił Igor Omulecki. 
Rozmawialiśmy. I trochę przez Panią Minister, trochę przez Dyrektora Dąbrowskiego, a najbardziej przez przechodzącego dwuipółmetrowego człowieka, przypomniało mi się, jak moja ś.p. Babcia opowiadała, że po ulicy, przy której mieszkała w Toruniu, chodziła strasznie wysoka pani. I latali za nią ulicznicy krzycząc: Pani, a ciepło tam u góry? Projektantka Poniewierska stwierdziła, że coś w tym musi być, bo różnice temperatur faktycznie są.
Trzeba by to kiedyś zmierzyć, bo może zamiast czapek wystarczy nosić buty na koturnach.
Idąc przez Łazienki, zastanawiałem się, czy podczas Powstania polowano na wiewiórki, kaczki czy pawie. Nawet gdyby, to do żyjącego teraz pokolenia ta trauma nie dotrwała. 


PS. Redaktor Pertyński, którego poprosiłem by sprawdził, czy wszystkie przecinki są na miejscu, zauważył, że brakuje trzeciego negatywu. Otóż moim zdaniem nie brakuje. Negatywem jest to, że nie robimy GQ. Gdybyśmy GQ robili świat byłby piękniejszy. I dla nas i dla czytelników.