Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mull. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mull. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 września 2014

12 września 2014


1. Nawiedził mnie brat z córką. Córka wymagała włączenia telewizora, na któryś z tych potwornych kanałów, na jakich ludzie mówią cienkimi głosami i śpiewają dziwne piosenki.
Kiedy moja bratanica pojechała zwiedzać okolicę, a konkretnie do miejsca, gdzie dorośli wrzucają dzieci do zbiornika pełnego kolorowych kulek, przełączyłem na TVN24.

Trafiłem na breaking news, że na polu wylądowały helikoptery. Od razu mi się przypomniał dowcip o UFO, które wylądowało na polu. Nie przytoczę go w tym miejscu, bo nie chcę wyjść na antysemitę, a – jak wiadomo – każdy dowcip, w którym pada słowo „Żydzi” jest z definicji antysemicki. I lepiej z tym nie dyskutować.
Kiedyś wdałem się w bezsensowną dyskusję z twitterowym profilem „Amerykanie w Polsce” (albo jakoś tak). Napisałem, że „Jebać żydów” nasprajowane naprzeciw prokuratury w podkrakowskiej Bochni nie jest antysemickie, bo nie dotyczy ani ludzi pochodzenia żydowskiego, ani obywateli Izraela, ani wyznawców judaizmu tylko kibiców klubu sportowego „Cracovia”. Czyli, że nie ma to nic wspólnego z kwestiami narodowościowymi. Z podobnych powodów, kiedy kibice klubu sportowego „Cracovia” piszą na murze „Jebać psy” nie sugerują wykonywania wciąż jeszcze zabronionych przez prawo czynności zoofilskich, zresztą w obu przypadkach nie chodzi o nic związanego z seksem. Tu „jebać” znaczy – w uproszczeniu – nie darzyć szacunkiem. Zaś „psy” to kibice Towarzystwa Sportowego „Wisła”.
No i się dowiedziałem, że nie mam racji. Od tego czasu staram się nie używać słowa „Żyd”. Zwłaszcza w piśmie.

Helikoptery wylądowały. Reporterzy TVN24 przeprowadzili zakrojone na szeroką skalę dziennikarskie śledztwo. Wylądowały w trzech miejscach naraz. Gdzieś chciały zamówić pizzę, ale się nie udało. Gdzieś dostały ciasto. Gdzieś pozwoliły komuś zasiąść za sterami. Gdzieś przyjechała polska Żandarmeria i zabraniała podejść. Ktoś dostał – o ile dobrze zrozumiałem – medal za wspieranie amerykańskiej armii. W jednym z miejsc była studentka, która znała angielski, więc z helikopterami porozmawiała. Słowem – cała prawda, całą dobę.
Matka Madzi zjadła już śniadanie.

Rano pan ambasador Mull powiedział, że helikoptery lądowały związku z procedurami bezpieczeństwa. Nasi eksperci – jak powszechnie wiadomo, mamy najwięcej i najlepszych ekspertów lotniczych na świecie – powątpiewali. Mówiąc, że wojskowe helikoptery mogą latać – cokolwiek to znaczy – na przyrządach.

Później była konferencja pani rzecznik od gazu. Powiedziała ona, że Rosjanie przysyłają nie tyle gazu ile chcemy. A powinni tyle ile chcemy. Jakiś orzeł z TVN24 koniecznie chciał się dowiedzieć, czy wcześniej przysyłali więcej, czy my więcej chcemy. Pani rzecznik od gazu nie chciała odpowiedzieć. Zadał więc to pytanie więcej razy niż cała „Gazeta Polska” pytała premiera Tuska o to, kiedy się poda do dymisji.
Później orzeł z TVN24 był strasznie dumny, że przyparł panią rzecznik od gazu do muru.

Powiedziałem bratu, że coraz częściej dziennikarze telewizji informacyjnych przypominają tych z magazynów typu „Party”, „Gala” czy „Show” [więcej tytułów nie wymieniam, ale wiadomo o co chodzi]. Brat odpowiedział, że się mylę. Że jeszcze nie przypominają.

I to jest zła informacja, bo znaczy, że może być jeszcze gorzej.

2. Kolega Jakóbczyk wrzucił informację, że nowy samochód Opla będzie się nazywał Karl. Chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, co mi to imię w kontekście maszyny mówi.
Ale sobie przypomniałem.
Najcięższy samobieżny moździerz 60-cm Karl Gerät 040. Ten, z którego pocisk w tak widowiskowy sposób walnął w Prudential. Zdjęcie tego walnięcia (zrobione przez Sylwestra „Krisa” Brauna) Bożena dała na obwolutę albumu o Powstaniu, który robiliśmy dziesięć lat temu.
Ze zdjęcia PAP-u dowiedziałem się, że prezydent Kaczyński dał w prezencie ten album Benedyktowi XVI. Niestety jakoś specjalnie oprawiony, więc obwoluty ze zdjęciem nie było.

Warszawski Karl ochrzczony był „Ziu” [to nie chodzi o dźwięk pocisku]. Przetrwał wojnę, stoi w Muzeum Czołgów w Kubince. I to jest zła informacja, bo kto by tam teraz jechał.

Karle produkowała Rheinmetall AG. Dziś należąca do niej firma KSPG produkuje części do samochodów. Również opli.

3. Pojechałem z sąsiadem moim Tomkiem do Świebodzina. Docenił możliwości Golfa, choć było mokro i jechałem bardziej niż rozsądnie. Wracając wpadliśmy do pracownika sąsiada Tomka, Tomka. Tego, który wcześniej prasował przy kasacji aut. Zwłaszcza Golfów III. Tomek, pracownik sąsiada Tomka, Golfa R również docenił. Uważa jednak, że gdyby miał wolne 200 tysięcy, to by raczej dom wybudował, zwłaszcza, że Golfa już ma. Golfa I. Ze zdrową blachą.
Tomek, pracownik sąsiada Tomka obiecał żonie, że nie będzie już jeździł na ścigaczu i chce sobie kupić jakiś fajny samochód. Odradziłem mu mitsubishi 3000GT, bo wszystkie które widziałem na własne oczy były zepsute. Zrobiłem chyba dobry uczynek. Opowiedziałem mu za to o silniku M70 BMW. I to może być zły uczynek. Może, ale nie musi.

Smutne jest to, że te 200 tys. za tego Golfa to naprawdę nie jest dużo pieniędzy. I każdego z nas powinno być na niego stać. Sąsiada Tomka, to już stać.
Kiedy usłyszał cenę, powiedział „O tyle samo, co moja plazma” [nie chodziło mu o duży telewizor, tylko o sterowaną komputerem maszynę do robienia dziur w blasze] „Tyle, że moja plazma zarabia na siebie”. Golf nie zarobi. Chyba, że znajdziemy jakiś sposób na monetyzację radości, której dostarcza prowadzenie go. Dużej radości.

Informację o helikopterach na polu przekazały światowe media. Ze zdjęciami wsi fotografującej się pod jednym z nich. Cały świat już wie, że do tego, żeby mieć na polu amerykański helikopter nie trzeba mieć amerykańskiej bazy.

czwartek, 28 sierpnia 2014

27 sierpnia 2014



1. Najgorszą informacją dnia jest to, że ruszyłem do Warszawy. Wcześniej musiałem jeszcze pochować trzy myszy, które znalazłem w domu. Gdybym oznaczał jakoś miejsca pochówku to ten kawałek ziemi przypominał by pola z czasów Wielkiej Wojny.

2. Stanąłem na Orlenie. Kończył tankowanie gazu kierowca opla. Skończył, poszedł. Podpiąłem. Czekam. Czekam. Czekam. Za mną stanął gość w Lanosie. Wrócił kierowca opla. Z hot-dogiem. Zacząłem lać. Gość w Lanosie patrzył na zegarek. Zacząłem lać do drugiego zbiornika. Zaczęła się robić kolejka. Weszło 86 litrów. Poszedłem do kasy. Stoję. Przede mną grupa facetów zamawia hot-dogi. Stoję. Panie robią hot-dogi. Stoję. Facet z Lanosa zrezygnował – próbuje wyjechać. Stoję. Kolejny gość zamawia hot-doga. Stoję. Gość z Lanosa odjechał. Dochodzę do kasy. Pani proponuje mi hot-doga. Odmawiam. Proces tankowania zajął 40 minut. Super.
Od pewnego czasu nie jem hot-dogów. I to jest zła informacja. Gdybym jadł hot-dogi pewnie bym się tak nie denerwował. Gość w Lanosie pewnie też nie je hot-dogów.

3. Impreza dla Twitterowiczów u ambasadora Mulla.
Spotkałem dawno niewidzianego Piotra Goćka. Niewidzianego. Ale słuchałem go wcześniej przez cztery godziny jazdy. Czytał swojego „Demokratora”. Książka na początku trudna, później jakoś się można do niej przekonać. Gociek zadowolony z siebie. Miło go było w tym zadowoleniu oglądać. Będzie wydawać kolejne książki. Bycie literatem najwyraźniej ma przyszłość.
Spotkałem niepijącego Sitę i pijącego Okońskiego. Nie zrobiłem sobie selfie z Kuźniarem. Nie zrobiłem z Mężykiem – nie przyszedł.
Porozmawiałem chwilę o Gazie z jakąś panią, która o mały włos nie rzuciła mi się do gardła.
Kiedy zauważyłem, że szkoda czasu użyłem ostatecznego argumentu: gdyby Izrael chciał, to by wykończył wszystkich mieszkańców Strefy. I wtedy by to było ludobójstwo. Nie robi tego – choć może.
Odpowiedziała, że rakiety Hamasu się nie liczą, bo powodują mało ofiar. Czyli, że największym grzechem Izraela jest posiadanie sprawnej obrony przeciwrakietowej.
Skąd się biorą tacy ludzie, no skąd. (ta akurat chyba była z gazeta.pl).
Z jeszcze większą radością słyszałem, jak z ambasador tłumaczył, że niestety nie może sobie wylać kubła na głowę, bo zabraniają mu tego regulacje Departamentu Stanu. Urzędnicy mogą wspierać działalność charytatywną – jako taką. Nie może wspierać konkretnie jednej organizacji. I to bardzo dobry argument.

Przed imprezą na Twitterze pojawiło się sporo głosów niechęci. Że tanim kosztem USA pozyskuje sympatię 'liderów opinii'. Wypowiadali się tak ci, których nie zaproszono.

Ja tam się nie obrażam o to, że nie przeniesiono bazy Ramstein gdzieś po Sieradz. Nie obrażam się, że nie przywieziono do Polski 300 baterii Patriotów. Cieszę się, że z każdego amerykańskiego żołnierza, który jest w naszym kraju. Z każdego samolotu. Bo nawet jeden amerykański samolot nad polskim niebem działa odstraszająco. Dokładniej: w momencie, w którym wystartuje para polskich F16 i razem z nimi wystartuje samolot USAF, to komuś, kto by chciał odpalić w ich kierunku rakietę może zadrżeć ręka.

Generalnie wieczór skończyłby się przyjemnie, żeby nie to, że red. Mucha coś powiedział o tekście prof. Romanowskiego. I ja – głupi – ten tekst po powrocie do domu przeczytałem.

Cóż, profesor Romanowski jest idiotą i to nie jest najgorsze, bo Uniwersytet Jagielloński z kilku takich zrobił już profesorów. Nie jest też najgorsze, że Gazeta publikuje co jakiś czas wykwity jego intelektu. Najgorsze jest to, że kiedy coś takiego przeczytam nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. I się niemożebnie wkurwiam. A złość urodzie szkodzi.

wtorek, 19 sierpnia 2014

19 sierpnia 2014


1. Najpierw mi się śniło tsunami w Wenecji. Zasadniczo do Wenecji ta Wenecja nie była podobna, ale wiedziałem, że to Wenecja. Fala sięgała trzeciego piętra, a nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Prawie utonąłem, ale się nie obudziłem. Potem była druga druga fala. Też się nie obudziłem. I wtedy przyśnił mi się Steven Mull, amerykański ambasador. Wyluzowany. Popatrzył mi głęboko w oczy i zapytał: Marcin, a dla kogo ty właściwie pracujesz? No i wtedy już się obudzić musiałem, choć zasadniczo mógłbym spać jeszcze dobrą godzinę.

Pojechałem do Krakowa. Przed Radomiem usłyszałem w radio, jak jakaś pani z Kancelarii Prezydenta komentuje stawiający jej szefa w – delikatnie mówiąc – niezbyt dobrym świetle materiał „Wprost”. Materiał oparty o aneks do Raportu Macierewicza.
Otóż ta pani, zamiast powiedzieć, że nie ma co komentować, bo aneks jest tajny, zaczęła opowiadać, że prezydent Kaczyński nie miał o tym dokumencie zbyt dobrego zdania. Czyli, chyba niechcący potwierdziła, że to, co napisali Latkowski z Majewskim naprawdę jest w aneksie.
I to nie jest dobra informacja, bo wolałbym, żeby urzędnicy tego szczebla myśleli zanim, coś powiedzą.

2. W Krakowie załatwiłem co miałem załatwić i pojechałem do ojca, który chciał mnie ugościć ziemniakami i maślanką. Z maślanki zrezygnowałem, wybierając w jej miejsce żurek.
Ojciec stwierdził, że woli 530 od Z4, co nie jest dobrą informacją, bo jest droższa o 50 tys.
Zresztą gust ma mniej-więcej stały. Parę lat wcześniej od MX5 wolał 5GT.
Pojechaliśmy w odwiedziny do jego siostry. Ciocia Basia opowiedziała historię swojej amerykańskiej przyjaciółki, której matka na łożu śmierci powiedziała, że tak właściwie, to nie jest jej matką. Przyjaciółka cioci Basi została w szafie wywieziona z warszawskiego getta. Więc w celu poszukiwania korzeni pojechała do Izraela. Jej małżonek wziął iPada i tym iPadem zrobił mnóstwo pięknych zdjęć. Z Izraela polecieli do Polski i tym iPadem małżonek przyjaciółki cioci Basi zrobił jeszcze więcej pięknych zdjęć. Zdjęcia były tak piękne, że przyjaciółka cioci postanowiła się nimi ze swoją przyjaciółką – ciocią podzielić.
Wujek Staszek, mąż cioci Basi podłączył iPada małżonka przyjaciółki do swojego komputera, żeby zdjęcia zgrać. Niestety machinalnie nacisnął OK i zamiast przegrać zdjęcia z iPada na komputer, przegrał z komputera na iPada. I teraz przyjaciółka cioci z małżonkiem szukają po całych Stanach kogoś, kto je odzyska. Czarno to widzę.
Wujek Staszek, to jeden z mądrzejszych ludzi, jakich znam. To on opowiadał o zdjęciach. Miałem wrażenie, że robił to by odpokutować. I ta pokuta sprawiała mu satysfakcję.
Przez większą część życia wydawało mi się, że wujek jest fizykiem jądrowym, ale się okazało, że jest fizykiem od jakiejś fizyki bardziej skomplikowanej.
Ciocia z wujkiem są osobiście zainteresowani pokojem w Gazie, bo muszą przyjaciółce cioci (z małżonkiem) zafundować wycieczkę do Izraela, żeby mogli jeszcze raz zrobić piękne zdjęcia iPadem. Wujek podłączy iPada do chmury, żeby zdjęcia się na wszelki wypadek bekapowały.

3. Później wpadłem do mojego osobistego doktora po recepty. Doktor się zbierał na dyżur. Pracuje w kilku szpitalach. Dyżuruje na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. Za dyżur dostaje 1500 zł. Kiedy skonstatowałem, że to kupa kasy, odpowiedział że i tak, i nie. Bo na normalnym oddziale dostaje się połowę tych pieniędzy, a przez większość czasu się śpi. Dlatego normalni lekarze nie chcą dyżurować na SOR-ach. Zostają ci zdeterminowani. I dziwni. Sugerował, żeby się SOR-ów wystrzegać, bo większość lekarzy ma tam o pracy średnie pojęcie. I to nie jest dobra informacja.
W każdym razie medycyna to niezła opcja. Jak już na nią wyślecie dzieci, pilnujcie, żeby się dobrze uczyły. Na wszelki wypadek.

Ledowe reflektory BMW są wybitne. Migacze również. Zrobiłem sobie zdjęcie pod tablicą „Diament”. Migacz oświetlił mnie jakby był zachodzącym słońcem.


Wziąłem w Radomiu autostopowicza. Kucharza-posadzkarza. Teraz wylewa, a wolałby gotować. Gdyby ktoś szukał kogoś do kuchni – mam do niego telefon.