Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piotr Podłoga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piotr Podłoga. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 sierpnia 2016

21 sierpnia 2016


1. Już tu pisałem, że dzień wyjazdu jest raczej dniem zmarnowanym.
W nocy lało. Bardzo, choć wieczorem nie bardzo na to wyglądało. Choć wieczorem sąsiad Gienek ostrzegał, że lać może.
Przez noc nowym – tym razem działającym – prostownikiem doładowywałem akumulator w 735. Prostownik był niby hermetyczny, dlatego się zdziwiłem, że zaparował mu wyświetlacz. Niewiele myśląc rozkręciłem urządzenie i wylałem z niego pół szklanki wody. Co było interesujące nie tylko ze względu na jego hermetyczność, ponieważ dziwne było, że aż tyle wody się w środku zmieściło.
Posadziliśmy włoski orzech. Pierwszy nie przeżył spotkania z panami kopaczami od kanalizacji. Ten, na razie wygląda bardzo obiecująco.
Na wsi używam crocsów. Chyba od dziesięciu lat. Lat temu z osiem, usłyszałem, że crocsów nie znosi natenczas młoda warszawska lewica, bo są bardzo popularne wśród izraelskich żołnierzy na przepustkach. A izraelscy żołnierze są źli, bo źle traktują Palestyńczyków.
Crosców nie lubiła także młoda warszawska prawica niepodległościowa, bo nosił takie Adam Michnik. Na moje oko nosił crocsów podróbki, ale młoda warszawska prawica niepodległościowa nie zawsze lubi przyglądać się detalom.
Ja, w każdym razie crocsy lubię i używam przez większą część roku. Wymieniając je czasami na gumofilce.
Jakiś wybitny dziennikarz kiedyś napisał, że crosców producent ma problem z modelem biznesowym, bo są to buty właściwie niezniszczalne, więc klienci wciąż używają tych samych zamiast wymieniać je na nowe co roku.
Nie jest prawdą, że są one niezniszczalne. Po prostu się wycierają – czyli ich ubywa. Więc moich dziesięcioletnich prawie nie ma. Na tyle nie ma, że jakiś dziwny kolec przebił mi podeszwę w wbił się w mą lewą stopę. I to jest zła informacja.

2. Czytam „Porozumienie przeciw monowładzy”. Jestem niby na początku, ale wciąż nie znalazłem czegokolwiek z tego, o czym w dziesiątkach tekstów rozpisywali się dziennikarze, a tysiącach postów podjęły media społecznościowe.
Nie ma się czemu dziwić. W mediach mamy dziś do czynienia z monetyzacją hejtu. Nice chce mi się teraz rozpisywać na czym to polega. I to jest – być może – zła informacja.

3. Dawno temu, chyba w grudniu. Znaczy – na pewno w grudniu, stało się w beemce coś takiego, że przestała wiedzieć, że ma włączone światła. Znaczy – przestała włączać oświetlenie tablicy rozdzielczej, zmieniać wyświetlacz w radio i – przede wszystkim – awanturować się, kiedy wysiadając zostawiało się włączone światła. I to jest raz. Z miesiąc temu gazownik zauważył, że pasek klinowy od pompy wody i alternatora jest postrzępiony, i że trzeba go zmienić. I to jest dwa. Wtedy umówiłem się z mechanikiem Jackiem na wymianę pasków, razem z wymianą amortyzatorów, ale na skutek zbiegów okoliczności nie udało się tego zrobić. A przez zamieszanie z tym związane, o pasku zapomniałem. I to jest trzy.
No więc wracaliśmy do Warszawy. Całkiem żwawo. No i za Strykowem nagle naraz zapaliła się kontrolka ABS, ładowania i hamulców. Najpierw pomyślałem, że problem jest z kontrolkami. Chwilę później komputer zgłosił problem z temperaturą płynu chłodzącego. Wtedy wpadłem na to, że strzelił pasek klinowy. Zjechałem na pobocze i zadzwoniłem do kolegi Piotra, króla Skierniewic z prośbą o pomoc w znalezieniu holownika. Odnalazł takiego natychmiast. Niestety, proces jego przyjazdu zajął godzinę. Dojechaliśmy na najbliższy parking. Przy stacji BP. Pan holownik zaczął zmieniać pasek. Zajęło to ze dwie godziny, bo generalnie nie było zbyt wygodnie. Asystowałem mu w miarę możliwości. Co było trudne, bo przez cały czas bolała mnie dziura w lewej stopie. Po wszystkim okazało się, że strzeliła chłodnica. Czyli cała robota o tyle na nic, że jechać się nie da. Więc samochód znowu wciągnięto na lawetę i pojechaliśmy do Warszawy. Nie będę pisał, co było złą informacją. Proszę sobie wybrać. Dojeżdżając do Warszawy, powiedziałem panu holownikowi, żeby skręcił w prawo [w stronę lotniska], zapominając o tym, że w tym celu trzeba skręcić w lewo. Pojechaliśmy więc w przeciwną stronę. By dojechać na Szyszkową jechaliśmy przez Ursus, gdzie się zgubiłem. W międzyczasie zaczął wydzwaniać do mnie taksówkarz, którego wcześniej zamówiłem. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Pan holownik popatrzył na mnie w sposób taki, z którego można było wywnioskować, że gdybym mu powiedział, że jedziemy na Szyszkową, dojechałby sam. O wiele szybciej. Warsztat mechanika Jacka jest obok parkingu. Panowie parkingowi mają klucze do jego bramy. Poprosiłem, zlustrowali lawetę, dali klucze, powiedzieli: ale Jacek jest chyba na urlopie.
Wstawiłem beemkę, zamknąłem bramkę, oddałem klucze, podjechaliśmy do bankomatu, zapłaciłem panu holownikowi, jedziemy do domu. Po drodze okazało się, że nie wziąłem z auta worka z jedzeniem.
Dobrą informacją jest, że zdążyliśmy do domu przed świtem.


czwartek, 23 lipca 2015

21 lipca 2015


1. Piszę o poniedziałku, a jest środa, więc nic właściwie z poniedziałku nie pamiętam. I to jest zła informacja.

2. Od rana kontynuowany był temat toskański. Później, w związku z tym że wystąpiłem w kilku tekstach w mejnstrimowej prasie, a zwłaszcza w roli ogrodowego krasnala u redaktora Mazurka, dużo ludzi postanowiło chcieć mnie poznać. Więc przedpołudnie mi zeszło na oddzwanianiu na telefony, których nie mogłem odebrać bo oddzwaniałem, na telefony, których nie mogłem odebrać.
Pojechałem do komory, po drodze odbierałem, w komorze – nie. Więc kiedy wyszedłem z komory znowu musiałem oddzwaniać. W komorze za to przeczytałem cały „Plus Minus”. Znaczy – nie cały, bo minąłem tekst o piłce nożnej. I to jest zła informacja, bo ponoć był ciekawy.

3. Z komory (oddzwaniając) pojechałem po Bożenę, która zawiozła mnie na Kępę. Saską Kępę, gdzie umówiłem się z kolegą Piotrem, który przywiózł mi naszą jeszcze jedną beemkę. E32, 750. Beemkę, której nie widziałem ze dwa lata. Wciąż piękną, choć nadgryzioną zębem czasu. No i się niestety okazało, że coś się z nią stało niedobrego i nie jest w stanie przekroczyć 2500 obrotów, więc auto mimo dwunastu cylindrów i pięciu litrów pojemności – prawie nie jedzie. Złą informacją jest, że nie będę miał czasu podjechać do kogoś mądrego, kto popatrzy i powie, że jedna pompa paliwa stanęła, albo filtr się zamulił, albo coś w przepustnicach nie styka, albo Bóg jeden wie co.

Wieczorem obejrzeliśmy zaległego i nowego „Detektywa”. Strzelanina była mocna.

niedziela, 11 stycznia 2015

11 stycznia 2015


1. Cały dzień stracony. I to jest zła informacja. Obudziłem się nieprzytomny. Z bólem głowy. Po próbie jakiejś aktywności wróciłem do łóżka.
Zadzwonił kolega Podłoga, żeby opowiedzieć, że byłem bohaterem jego wczorajszego wieczoru. Razem ze znajomymi dyskutował o teorii sześciu uścisków dłoni. Pierwszym przykładem był Barack Obama. Więc kolega Podłoga wymienia: Kędryna, amerykański ambasador, Obama.
Następna była Beyonce. Akurat znał jakiegoś jej współpracownika, więc stwierdzili, że się nie liczy. Tym razem więc: Kędryna, amerykański ambasador, Obama, Beyonce.
I tak przez cały wieczór. Bohaterem wieczoru byłem przez znajomość ze Stephenem Mullem. Powiedziałem koledze Podłodze, że przez ambasadora von Fritscha mam teraz jeden uścisk do Putina. Jeszcze ze trzy takie wieczory i stanę się legendą Skierniewic.
Kolega Podłoga oczekuje potomka. To dobra informacja, bo by było szkoda, gdyby ktoś o tak rzadko spotykanym nazwisku nie przedłużył rodu.


2. Rano dyrektor Zydel występował w „Dzień dobry TVN” namawiałem go, żeby zapytał red. Węglarczyka, jak się nazywać może „pierwsza dama” w wersji męskiej. Nie zapytał. I to jest zła informacja. Red. Węglarczyk powinien mieć odpowiedź na to pytanie już przemyślaną.

3. Strajkują górnicy. Nic dziwnego po tym, jak premier Kopacz postanowiła zamykać kopalnie. Nawet takie, które w perspektywie mogą przynosić dochód. Przeczytałem, że węgiel jest teraz wyjątkowo tani. To dziwne o tyle, że na składzie w Świebodzinie wcale nie potaniał i kosztuje ponad 800 zł. No i nie wiadomo, czy nie jest rosyjski, czyli tańszy niż ten z polskich kopalni.
Sprawdziłem, że w kopalni kosztuje prawie 500 zł. Z Górnego Śląska do Świebodzina jest nieco ponad 400 km. Wystarczy, by podrożał o 60%. Cena wydobycia tony to 309 zł. Nie rozumiem, jak to się może nie opłacać.

Później przeczytałem, że kopalnie odbiorcom przemysłowym węgiel sprzedają po niecałe 250 złotych. I wtedy przestałem rozumieć cokolwiek. Kopalnie sprzedając węgiel poniżej kosztów dotują sektor energetyczny. Np. takie RWE, któremu pani Waltzowa sprzedała STOEN.

Ludzie palą byle czym, bo nie stać ich na węgiel, który kosztuje ich prawie cztery razy więcej, niż koncerny energetyczne. A zaraz z ich podatków zapłaci się miliardy złotych za likwidację kopalń.
Boję się, że nikt mi nie wyjaśni o co w tym chodzi. I to jest zła informacja.  

wtorek, 30 września 2014

30 września 2014



1. Poranek pod znakiem Jana Hartmana, który postanowił na stronie „Polityki” otworzyć dyskusję o kazirodztwie. Przypomniała mi się jego córka, z którą był w Termach Bukovina prawie dwa lata temu. Na imprezie, która się nazywała „Redefinicje”. Nie chce mi się teraz o „Redefinicjach” pisać, choć warto. Poznałem tam na przykład najmądrzejszego człowieka świata – Jacka Żakowskiego. Teraz powinienem podzielić się plotkami na temat pana Jacka, ale tego nie zrobię, bo obiecałem. Poza tym pierwszy raz usłyszałem je z osiem lat temu. Choć może to była antycypacja.

W każdym razie profesor Hartman sprawiał wrażenie zupełnie odklejonego gościa. Zdziwionego, że nikt z kilkudziesięciu obecnych tam osób nie podziela jego obrazu świata. Choć towarzystwo było mieszane.

Profesor Hartman postanowił zrobić polityczną karierę. Sekundowała mu w tym pani Janina z „Polityki”. Zapisał się do partii Janusza Palikota. Partię strzeliło to coś, czego gumowe przedstawienie pan Janusz trzymał na pewnej konferencji prasowej. Więc profesor Hartman najwyraźniej postanowił pójść w ślady Janusza Korwin-Mikkego i się zradykalizował. Niestety, w życiu jest jak w tym starym kawale: dowcipy też trzeba umieć opowiadać.
„Polityka” usunęła wpis ze swojej strony, ale jako że nic w internecie nie ginie, jego ślady łatwe są do odnalezienia. To, że profesor Hartman był tak częstym gościem mediów, świadczy o tym, w jak popieprzonym kraju żyjemy. I to jest zła informacja.

2. Nawiedził mnie uciekający z wygnania do swoich Skierniewic kolega Podłoga. Posiedzieliśmy przez chwilę na placu Zbawiciela, gdzie na różowym skuterze szalał redaktor Wieruszewski (ten, co jeździ MX-5 i nie jest gejem. Redaktorze Wieruszewski, różowy skuter nie zmieni mojego zdania na ten temat!).

Stamtąd poszliśmy do Faster Doga, gdzie kolega Podłoga kupił kilka T-shirtów. W tym jeden australijskiej firmy Popissue (co jest warte podkreślenia, bo jej twórca, prawdziwy Polak robi światową karierę).

Kolega Pawełek miał do mnie delikatne pretensje o to, że napisałem, że jego małżonka była przekonana o tym, że kolega Fiedler jest gejem. Sama Patrycja pretensji nie miała. Kolega Pawełek jest jednak homofobem. Być może dlatego znani warszawscy geje tak lubią, kiedy dobiera im rozmiary. 

Później kolega Podłoga opowiedział dowcip i musieliśmy wyjść.

2. Wróciłem do domu i przeczytałem „Trzy pozytywy na dzisiaj” kolegi Kapli.
Kolega Kapla nie do końca świadomie wykonał donosik i spowodował kryzys w PR w Bayerische Motoren Werke. Otóż najpierw napisał, że redaktor Śliwa użyczył obcej osobie testowe M3.
A później, że redaktor Śliwa twierdził, że nowa M3 jest złym samochodem, (że ma źle dobrany silnik, że jej nosi tył). Redaktor Śliwa jest ważnym redaktorem z gazeta.pl. Z twarzy podobny jest trochę do redaktora Bryndala. I jeśli coś o samochodzie powie, to ma to jakieś znaczenie, bo się generalnie zna.

Zacząłem się zastanawiać nad odpowiedzialnością za słowo. Ludzie mówią przy nas różne rzeczy, my to piszemy. Parę osób przy mnie już się gryzło w język. Zobaczymy, co będzie dalej.

W każdym razie nawet nie jest mi żal, że nie pojeździłem tą M3. I to jest zła informacja, bo może świadczyć o tym, że dziadzieję.

3. Poszedłem pod płot Łazienek, by wziąć udział w otwarciu wystawy „Ludzie Teatru Wielkiego”. Wystawa ma długą historię. Byłem świadkiem narodzin projektu, byłem świadkiem lat rozwoju. Lat chyba czterech. Choć muszę sprostować. Wystawa sama w sobie jest pomysłem świeżym. Przez lata powstawał album, z którego fragmenty się na nią składają. Pomysł na album urodził się po tym, jak padł projekt polskiego GQ.
Razem z Bożeną i kolegą Marcinem Fediszem zrobiliśmy najlepszy polski męski magazyn, jaki w tym tysiącleciu miałem w rękach. Niestety wydawnictwo zabiło projekt. Kryzys, te sprawy.
I to jest generalnie zła informacja.
Kolega Fedisz później zaczął pracować w Operze i jakoś wymyślili, żeby zrobić o Operze album. Robili go, i robili. I robili. Przez lata. Znaczy, jak to zwykle bywa, był gotowy w dziewięćdziesięciu procentach już parę lat temu. Teksty napisał kolega Olszański, który cierpiał chyba jeszcze bardziej niż Bożena, że albumu wciąż nie ma. Ale w końcu jest.
Będzie go można kupić w Operze za 150 złotych.

Dyrektor Dąbrowski – ten, któremu zawdzięczamy PISF – oprowadzał Panią Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Później zeszliśmy na dół, gdzie były przemówienia, podziękowania i lampka. Nad przemówieniem Pani Minister mógłbym się wyzłośliwiać, ale nie będę, bo mi się nie chce.

Pani Minister w młodości mogła być koszykarką. Jeśli nie – była to zmarnowana okazja.
Rozmawialiśmy z Bożeną i projektantką Poniewierską. Projektantka Poniewierska stylizowała nam w GQ Dorocińskiego. Wtedy jeszcze nie była projektantką. To dobra sesja była. Zdjęcia robił Igor Omulecki. 
Rozmawialiśmy. I trochę przez Panią Minister, trochę przez Dyrektora Dąbrowskiego, a najbardziej przez przechodzącego dwuipółmetrowego człowieka, przypomniało mi się, jak moja ś.p. Babcia opowiadała, że po ulicy, przy której mieszkała w Toruniu, chodziła strasznie wysoka pani. I latali za nią ulicznicy krzycząc: Pani, a ciepło tam u góry? Projektantka Poniewierska stwierdziła, że coś w tym musi być, bo różnice temperatur faktycznie są.
Trzeba by to kiedyś zmierzyć, bo może zamiast czapek wystarczy nosić buty na koturnach.
Idąc przez Łazienki, zastanawiałem się, czy podczas Powstania polowano na wiewiórki, kaczki czy pawie. Nawet gdyby, to do żyjącego teraz pokolenia ta trauma nie dotrwała. 


PS. Redaktor Pertyński, którego poprosiłem by sprawdził, czy wszystkie przecinki są na miejscu, zauważył, że brakuje trzeciego negatywu. Otóż moim zdaniem nie brakuje. Negatywem jest to, że nie robimy GQ. Gdybyśmy GQ robili świat byłby piękniejszy. I dla nas i dla czytelników.  

wtorek, 23 września 2014

23 września 2014



1. Po zainstalowaniu nowego iOS przestał mi działać Twitter. Znaczy niby działa, ale nie pokazuje zawartośći tajmlajnu. To jest zła informacja, choć ma tez swoje plusy. Ominął mnie na przykład problem, który z ministrów rządu Ewy Kopacz brał sobie do pomocy pana Boga. Nie przeprowadziłem też, jako Męska Blogerka Modowa, analizy outfitów składu Rady Ministrów. Właściwie nic straconego – strzelam, że minister Schetyna miał znowu źle zawiązany krawat, profesor Kolarska-Bobińska coś, co jej zostało po karnawale, pani premier zaś wymiętą spódnicę. Ciekawe, jak dużym szokiem będzie dla niej odkrycie, że istnieją materiały, które po 15 minutach w samochodzie nie wyglądają jak zwierzęciu z gardła wyszarpnięte.

2. Przyjechali po mnie kolędzy Kapla i Podłoga. Przyjechali citroenem DS5, który kolega Podłoga kupował pod koniec zeszłego roku i wciąż jest nim zachwycony. Narzeka trochę na fabryczne continentale, które się zużyły szybciej, niż się tego spodziewał. 
DS5 jeździ prezydent Francji. Nie wiem, czy narzeka na opony. Ja hybrydową testowałem dwa lata temu. Na przejeździe kolejowym w Staropolu (gmina Lubrza, powiat Świebodzin) walnąłem tak, że uszkodziłem oponę. Hybryda nie miała koła zapasowego, tylko zajzajer w spraju i malutki kompresorek. Zajzajer z kompresorkiem nie pomogły. Marta Turska zdjęła (raczej nie osobiście) koło z jakiejś innej DS5 i wysłała je kurierem. Dzięki temu mogłem jakoś wrócić do Warszawy. Odkryłem podczas tego testu inny sens istnienia samochodów hybrydowych. Mianowicie w lesie samochód jadący z napędem elektrycznym nie płoszy zwierzyny. Można więc oglądać ją z bliska. 

Bałem się że dizajnerskie przekombinowanie DS5 będzie na dłuższą metę męczące. Okazało się, że można się jakoś przywyczaić.
Kolega Podłoga dostał kiedyś ciekawą propozycję pracy w gazecie „Parkiet”. Odmówił, tłumacząc, że dziwnie by brzmiało, gdyby dzwoniąc przedstawiał się nazwiskiem i tytułem pisma.
No dobra, minus jest taki, że przejazd kolejowy w Staropolu (gmina Lubrza, powiat Świebodzin) nie jest przejazdem, bo torów nie ma. Znaczy nie ma torów po jego obu stronach. Zostały tylko te w asfalcie. A jako że pociąg nie chodzi, nikt tego przejazdu nie remontuje. Czyli jak się człowiek zagapi, to rozwalić może nie tylko niskoprofilową oponę, ale i felgę i rożne elementy zawieszenia.

3. Z kolegami Kaplą i Podłogą wbiliśmy się do CSW na konferencję przed otwarciem wystawy sześciu obiektów z kolekcji BMW Art Cars. 
Piszę „wbiliśmy się", bo nie do końca byłem pewien, czy na tę konferencję byłem aby zaproszony. 
Piszę „obiektów”, bo tu mamy do czynienia z czymś niejednoznacznym. Z jednej strony są to – jak pretensjonalnie by to nie zabrzmiało – arcydzieła sztuki inżynierskiej. Z drugiej, to, że posłużyły – jak pretensjonalnie by to nie zabrzmiało – za [tu miałem napisać „kanwę”, ale to brzmi jednak zbyt pretensjonalnie] [no i nie wiem, co napisać, chodzi o to, że pomalowali] dla – jak pretensjonalnie by to nie zabrzmiało – najwybitniejszych na świecie artystów. 
Calder, Lichtenstein, Warhol, Hockney, Holzer, Koons. 

Niestety CSW nie poradziło sobie z ekspozycją. Sprawdźcie sami. 
BMW wydało Bóg wie ile kasy na sprowadzenie do Warszawy tych samochodów. Bóg wie ile kosztowało ich ubezpiecznie. 
Śmiem twierdzić, że to najdroższa wystawa w historii Zamku Ujazdowskiego, niestety sposób ich ustawienia przypomina giełdę motoryzacyjną w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. 

CSW sucks.

Na konferencji spotkałem redaktora Pertyńskiego. Zgodzyliśmy się, że z dostępnych najbardziej nam odpowiada Koons i 850 CSi. Każdy z innych powodów. 

Próbowałem opowiedzieć redaktorowi Pertyńskiemu o tym, że moja miłość  do 850 nie jest już taka jak kiedyś. Coś tam tłumaczyłem, ale spojrzał na mnie w taki sposób, że po powrocie do domu sprawdziłem co ma do zaoferowania otoMoto. Coś ma.