Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Politico. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Politico. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 marca 2017

3 marca 2017




Kiełbasa a sprawa polska

1. W Zakopanem [i Chicago] wychodzi „Tygodnik Podhalański” od prawie 28 lat. Ważna gazeta. Choć lokalna. Jerzy Jurecki – jej ojciec i matka – wielce jest zasłużony w promowaniu lokalnej prasy. Ja tam czasami uważam lokalną prasę za jedyną, która się zajmuje sprawami realnie dotykającymi czytelników. Ale nie o tym.
Tygodnik Podhalański” wrzucił tweeta ze zdjęciem jedzącego nie bardzo widać co PAD. Z komentarzem „Kiełbaska w piątek na Kasprowym, jak górale zobaczą to będzie chryja”.

Wszyscy słyszeliśmy o postprawdach i fejknewsach [niech mi Rada Języka Polskiego wybaczy tę pisownię]. Rzadko się zdarza idealny przykład tego, na czym fejknews i jego dotkliwość polega. Mamy w żartobliwym tonie skomponowaną informację. Na pierwszy rzut oka nic poważnego. Któż poważny będzie się zajmował kiełbasą. Większość w ogóle tego tweeta nie zauważy. Ale tylko do czasu. Do czasu aż ktoś nie napisze, że katolik jedzący kiełbasą w wielkopostny piątek jest oszustem. Ktoś inny to podejmie. Wtedy odbiorcy przestają widzieć nieważną kiełbasę. Widzą uzasadniane określenie „oszust”.
Cóż więc robić? Prostować?
[Nie napisałem jeszcze –co ważne – że kiełbasa ze zdjęcia była w rzeczywistości faszerowanym serem pomidorem. Smacznym]
Jeżeli będziemy prostować – czy nie narazimy się na zarzut, że zajmujemy się pierdołami? Kiełbasą?
Cóż, w obu sytuacjach czeka nas – excuse le mot – gównoburza.


Mnie się wydaje, że prostować trzeba.

W 2015 r. otoczenie Donalda Tuska puszczało w Brukseli fejkową informację, że nie został on zaproszony na inaugurację prezydentury PAD. W jej przeddzień napisało o tym europejskie Politico. Napisało zakładając, że otoczenie Przewodniczącego Rady Europejskiej nie będzie żywe oczy okłamywać dziennikarzy. Sprostowałem koło północy. Pomogło. Politico do rana tekst poprawiło.
http://www.politico.eu/article/not-invited-polands-duda-to-tusk-ceremony-warsaw-civic-platform-law-justice/

Innym razem (parę tygodni wcześniej) dzwoniłem do redaktora Wielińskiego z „Wyborczej”, że o kontaktach ministra Szczerskiego z ambasadorami Francji i Niemiec napisał łatwo weryfikowalne bzdury – tym razem się nie udało. Pozostał zamknięty na argumenty.

2. Zadzwoniłem więc do redaktora Jureckiego, żeby mu wytłumaczyć, że „kiełbasa” jest pomidorem. Najpierw nie chciał wierzyć, poźniej zaczął tłumaczyć, że sprawa jest bez znaczenia. Próbowałem mu wyjaśnić, że dla jednych nie ma, dla innych jednak znaczenie ma – zwłaszcza po lekturze komentarzy do tego nieszczęsnego postu. Odpowiedział, że komentarzy nie czyta i mnie to też sugeruje. Odpowiedziałem, że wygraliśmy wybory, bo pilnowaliśmy internetu. W znaczeniu: czytaliśmy komentarze i reagowaliśmy na nie. Na przykład prostując kłamstwa. Skończyliśmy rozmowę pozostając przy własnych zdaniach.

3. Napisałem prostującego tweeta. Informacja o „kiełbasie” powoli zaczęła rozchodzić się po portalach. Wtedy okazało się, że redaktor Jurecki mnie nagrał i postanowił fragment naszej rozmowy wrzucić do sieci.
Drugi raz w życiu coś takiego mnie spotkało – pierwszy raz był, gdy zadzwoniło do mnie polonijne radio z Wielkiej Brytanii [według tamtejszych przepisów dziennikarz może nagrywać bez uprzedzenia i publikować później nagranie].
Cóż, gdybym tym razem wiedział, że i w jakim celu jestem nagrywany – mówiłbym może trochę bardziej składnie.

Trudno mi mieć jakieś specjalne pretensje o to nagrywanie – wszystkim powtarzam, że w czasach milionów smartfonów w każdej chwili ktoś może nasze zachowanie uwiecznić, zachowywać się więc należy porządnie.

Gdy później rozmawiałem z redaktorem Jureckim przyznał, że zawsze nagrywa rozmowy telefoniczne [to dla niektórych może być ważna informacja]. Obiecał zweryfikować kwestię menu.
Ciekawe, czy zweryfikowana informacja rozejdzie się podobnie jak fejk.

Ktoś się może zastanawiać po co pisać tyle słów o „kiełbasie”. Ktoś, kto nie zauważył, że ten tekst jest jednak o prawdzie. Prawdzie w czasach postprawdy.  

środa, 22 października 2014

21 października 2014



1. Dzień wyjazdu do Warszawy zawsze jest bez sensu. Niby wykonuje się dużo prac, ale robi się to pod presją a to nie jest fajne.
Pojechałem do Świebodzina, bo nie mogłem znaleźć śrubokręta do elektrycznych kostek.
Ale przede wszystkim pojechałem kupić korek do włóki. Do tego chleb. No i olej do łańcucha piły.
Najpierw trafiłem do Lidla, gdzie kupiłem pieczywo i – na wszelki wypadek – pstrąga, który udaje łososia. Później trafiłem do Mrówki. Gdzie był olej do łańcuchów i śrubokręt-próbnik.
Nie było normalnych zapałek. I to jest zła informacja.

2. Po drodze dotarło do mnie, że zapomniałem o korku do włóki. Dojeżdżając do domu wpadłem na Kierownika-brygadzistę, który szybko odpowiedni korek mi znalazł.
Jeden z panów kopaczy siedział przez kilka godzin w studni i wiercił w niej dziurę, żeby do środka wpuścić rurę od nieistniejącego jeszcze domu sąsiada Tomka. W końcu mu się udało. Panowie muszę jeszcze uszczelnić studnię zaprawą i będzie fertig.
My posadziliśmy bambus. Znaczy – taką bambusową trawę. I dwie róże. Zajęło nam to strasznie dużo czasu – i to jest zła informacja, bo zostało nam jeszcze kilka zadołowanych roślin.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nic im się nie stanie zanim nie wrócimy.

3. Mieliśmy ruszyć koło siedemnastej, zakładaliśmy dwugodzinne opóźnienie. Nie wyszło – ruszyliśmy przed dwudziestą. Postanowiłem, że nie będę się więcej naśmiewał z posiadaczy XC60. To marzenie polskiej klasy średniej nie jest wcale tak złe, jak wcześniej uważałem. Po prostu nie każdy samochód jest stworzony do jazdy z prędkością 180 km/godz.
Obiecałem Staszkowi, że się nie będę pastwił nad spalaniem tego auta. Myślałem więc, że nie będę mógł słowa na ten temat napisać. A tu jednak wyszła niespodzianka. Samochód z tempomatem ustawionym na 145 km/godz pali około 12 litrów. Da się wytrzymać. Przy wyższych prędkościach pali ilości abstrakcyjne. Ale jeżeli ktoś chce jeździć szybciej, niech sobie kupi inne auto.
Z punktu widzenia warszawiaka ważne, że w korku na Puławskiej XC60 pali około ośmiu litrów.

Jechaliśmy więc na wschód i w którymś z kolei serwisie Trzeciego Programu Polskiego Radia usłyszeliśmy o wywiadzie marszałka Sikorskiego dla portalu „Politico”. Przypomniało mi się, jak ostatnio pewien dobrze poinformowany, jednocześnie – jak to się dziś mówi – mający wyjebane na bieżącą politykę człowiek opowiadał, jak kiedyś obserwował natenczas ministra Sikorskiego w Sejmie.
Otóż podeszła dziennikarka i zadała pytanie o Rosję. Minister odpowiedział, że trzeba współpracować, że konstruktywnie, że nowe perspektywy, że jest dobrze etc. Po czym wyrwał dziennikarce dyktafon. Wyłączył go. I dodał coś w stylu: Jebane kacapy, w życiu się z nimi nie da dogadać. [Nie pamiętam słów, jakie miał wtedy wypowiedzieć minister, więc konfabuluję zachowując sens].
No więc pan marszałek wykonał najwyraźniej podobny numer przy amerykańskim dziennikarzu. Ale tam (w USA) rzeczywistość wygląda inaczej niż u nas. Jeżeli ważny polityk coś mówi, to dziennikarz to drukuje. Nie ma tam czegoś takiego jak „autoryzacja”.
Autoryzacja zakłamuje przekaz. Jeżeli polityk coś palnie, obywatel powinien o tym wiedzieć. Bo polityk, któremu się palnąć zdarza politykiem jest złym.
Z dziennikarzami jest podobnie. Jeżeli dziennikarz przeinacza słowa osoby z którą rozmawia, jest złym dziennikarzem. Powinien zniknąć z zawodu, a sąd powinien doprowadzić jego pracodawcę na granicę bankructwa. Bo dziennikarz powinien być osobą publicznego zaufania.
Jak w Ameryce.

Marszałek Sikorski zarzucił dziennikarzowi „Politico” nadinterpretację. Czyli podważył do niego zaufanie. Dziennikarz odpowiedział, że zacytował dokładnie marszałka Sikorskiego.
Marszałek Sikorski uchodzi za najwybitniejszego polskiego specjalistę od polityki międzynarodowej. I nie wie o tym, że w polityce międzynarodowej słowa są ważne? To jest bardzo zła informacja.

Radosław Sikorski jest Joanną Erbel polskiej politykiem zagranicznej.

Ale najgorsze jest to, że cały dzień żyłem w przekonaniu, że jest niedziela, a nie poniedziałek. 
Choć może to nie jest takie złe, bo w ten sposób poniedziałek został właściwie ominięty.