Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polityka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polityka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 31 grudnia 2021

30 grudnia 2021


1. Tydzień pod hasłem: jakże się cieszę, że już tam nie pracuję. W poniedziałek – poznańskie rocznicowe zimno. Dziś wpadł mi do ręki tekst „Polityki”. O moim poprzednim miejscu pracy. Gdybym pracował, to bym się natychmiast stał obiektem podejrzeń. Że na pewno maczałem w tym palce. Mnie od roku tam nie ma, a jak ciekło, tak cieknie. Moje poprzednie miejsce pracy. Jak durszlak cieknie. I ciec będzie. 
Kiedyś to bym miał poranną palpitację serca. A teraz mam zabawę, zgadując kto, co mógł puścić. 
Swoją drogą powinienem zacząć pisać sequel „Teraz już można”. Nie zacząłem, coraz mniej pamiętam. I to jest zła informacja. 

2. Koty bawią się w tłuczenie bombek. Zabawa dobra, jak każda inna. Bawią się kotki i małe. Kocio, z emigracji wewnętrznej, udał się na emigrację zewnętrzną. Zrobiło się cieplej, więc znika. Wraca zjeść i się zdrzemnąć. 
Ja tam cały boży dzień przy robocie. Zmarzłem, bo nie było kiedy do piecyka brykietów dokładać. Złą informacją jest, że nie było też kiedy nawiedzić sąsiada Gienka. Imieninowo nawiedzić. Wychodzi na to, że zanim się tu przeprowadziłem, miałem częstsze z sąsiadami kontakty. 

3. Zmarł – świeć Panie nad jego duszą – Dziadek, funkcjonariusz SOP-u z tzw. czasówek. Stary fachowiec. I to jest zła informacja. 


 

piątek, 12 sierpnia 2016

11 sierpnia 2016



1. Spałem długo. Wyraźnie rąbanie mi służy. Nim udało mi się wstać przejrzałem przeglądy prasy. Od dobrych dziesięciu lat nie jestem jakoś specjalnie wiernym czytelnikiem „Polityki”. Jak chyba znakomita większość jej czytelników sprzed lat ponad dziesięciu. Ciekawe, kto jeszcze pamięta, że lat temu z piętnaście sprzedaż tego tygodnika potrafiła osiągać pół miliona egzemplarzy. Dziś nieco przekracza sto tysięcy. I nie jest to wina Internetu, Fejsbuka, czy czyjejś klątwy. To efekt ciężkiej pracy zespołu redakcyjnego.
No więc z przeglądu prasy się dowiedziałem, że redaktor Solska napisała iż „Prezydentowi rośnie nos, jak w bajce o kłamczuszku Pinokiu”. Nie tak dawno temu, rzeczona redaktor Solska tłumaczyła swoim czytelnikom, iż Pierwsza Dama nie wprowadziła się do Pałacu Prezydenckiego, tylko wciąż siedzi w Krakowie.
Cóż żyjemy w czasach, kiedy publicyści dzielą się z czytelnikami nie tyle wiedzą, co własnymi wyobrażeniami na temat rzeczywistości. I to jest zła informacja. Nic dziwnego, że czytelnicy coraz częściej mają te wyobrażenia gdzieś.

2. Jak tylko wstałem, zacząłem czekać na kuriera. Czekałem najpierw drwa rąbiąc, później drwa rżnąc krajzegą, później pilarką spalinową. Czekałem i czekałem. Z tego czekania zapaliłem sobie nawet ognisko. A właściwie nawet trzy.
Porąbałem prawie wszystkie pniaki. Wszystkie poza tymi, które porąbać się nie dały i wymagają klina. Zanim uruchomiłem krajzegę, ciąłem gałęzie takim większym sekatorem. Krajzega przypala drewno – znaczy jest już trochę tępa. I to jest zła informacja.
No dobra, nie chce mi się opisywać reszty moich sukcesów w walce z nieproszoną zielenią parkową. W każdym razie udało mi się odbić kilkadziesiąt kolejnych metrów kwadratowych.
W końcu zadzwoniłem do DHL, gdzie powiedziano mi, że kurier dziś nie przyjedzie, mimo iż według informacji na stronie przyjechać miał. Zasadniczo, o tym, że kurier nie przyjedzie DHL wiedział od jakiejś ósmej rano, więc mógł mnie o tym poinformować, a ja bym sobie inaczej ułożył dzień. Nie zrobił tego. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem było tak zimno, że zapaliłem w kominku. Prze chwilę oglądałem film z młodym Dolphem Lundgrenem. A wydawać by się mogło, że Dolph Lundgren nigdy nie był młody. Zupełnie jak Herod.
Wracając do „Raportu Pelikana”. Polski mógłby być o tym, jak ekipa prezydenta Wałęsy próbuje kupić od ruskich bombę atomową. I dziennikarz jakiś wpada na tego trop. No i starzy ubecy [naonczas funkcjonarousze UOP-u] próbują go uciszyć. Nie wiem tylko jaki by mógł być tego fnał. I to jest zła informacja.


piątek, 6 marca 2015

5 marca 2015




 1. Dzisiaj w ramach cyklu „Początki tekstów z polskiego Esquire” coś ze strony 110: 
Jaguar XE – najlżejszy i najsztywniejszy pojazd z fabryki w West Midlands – to samograj. Mając »dr« przed nazwiskiem, wydasz się jej o 5 cm wyższy. Mając jaguara, wydasz się jej nie tylko o kilka centymetrów wyższy, ale i o 5 cm dłuższy”.
Chciałoby się zaśpiewać: Obrońmy poziomki, zabierzmy mu brzytwę.
Niestety wirus „CKM-u”, który wcześniej zakaził „Playboya”, teraz atakuje nowy magazyn.
Redakcja „Esquire” robi wszystko, żebym nie kupił następnego numeru. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem w „Polityce” tekst o Dudabusie. Nie było słowa o mnie. I to jest zła informacja. Przez moment cierpiałem na dysonans poznawczy. Zakończenie tekstu brzmiało mniej-więcej tak: każde przedstawienie się kończy. Duda wsiadł do Dudabusu, pomachał, Dudabus ruszył. Za rogiem stanął. Duda przesiadł się do partyjnego auta, którym szybko wrócił do Warszawy.
Dopiero za trzecim razem zauważyłem, że autorka pisze o Częstochowie, a nie o Koninie, z którego Kandydat wracał z nami. 
Cóż, gdybym to ja pisał pracując w Polityce, to bym dołożył – luksusowego. Niby to tylko nie pierwszej młodości Octavia, ale z daleka wygląda bardzo porządnie.

3. Patryk Le Nart ma własny pub. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że znajduje się na trzecim piętrze kamienicy. Chyba trzecim. Bo gdyby to było drugie piętro, to by znaczyło, że muszę się za siebie zabrać. Kamienica nie wygląda najlepiej. Niżej są biura jakiegoś miejskiego urzędu.
W każdym razie tam właśnie odbyło się spotkanie z Hernánem Parra Arango rum masterem Destileria Colombiana. – twórcą Dictadora.

Dictadora poznałem dzięki Olivierowi Janiakowi. Przyniósł kiedyś do „Malemena” historię polskiego przedsiębiorcy, któremu tak zasmakował w Cartagenie miejscowy rum, że kupił udziały w produkującej go destylarni i zaczął promować w świecie.
Później w Bukovinie, podczas pierwszych Redefinicji poznałem Marka Szołdrowskiego, który przez dobrą godzinę tłumaczył mi o co chodzi ze starzonym rumem. Człowiek z Sącza, który lepiej niż na bimbrze ze śliwek zna się na alkoholu z trzciny cukrowej – to było bardzo interesujące.
Później było tak, że na otwarcie Krakena przyniosłem cały mój domowy zapas Dictadora i przekonałem gości i gospodarzy do tego, że skoro Kraken jest rum barem, to nie może zabraknąć w nim „polskiego” rumu. No i od tego czasu jest. I parę osób go pije.

Hernán opowiadał o produkcji. Wyjaśnił różnicę pomiędzy destylacją ciągłą a alembikową. Niby wcześniej to wiedziałem, ale nie patrzyłem na to w ten sposób. Przy ciągłej otrzymujemy dużo czystszy destylat. Ale pozbawiony tych wszystkich aromatów, które są takie fajne. Taki destylat jest dużo zdrowszy – mniej dotkliwy dzień później.
Przy destylacji alembikowej – efekt jest bardzo bogaty. Dla niektórych aż za bardzo. Hernán miesza oba tak, żeby było w porządku. O metodzie Solera napiszę kiedy indziej.
Dowiedziałem się, że Hernán robi gin. Bardzo dobry. Colombian się nazywa.
W każdym razie miałem miałem problem z tym co pić – Colombian czy Dictadora. Piłem więc i to i to. I to jest zła informacja.
Umówiłem się z Hernánem na wywiad, kiedy będzie następnym razem. W sierpniu. Miejmy nadzieje, że nie będzie do tego czasu wojny.  

wtorek, 30 września 2014

29 września 2014


1. Obudziłem się przed świtem. Spałem na stryszku bacówki. Koledzy wypełnili podłogę na dole. Kiedy podejmowałem decyzję, o tym, żeby się wyłamać i wygramolić na górę, przez głowę przeszła mi wątpliwość: a co jeżeli zechce mi się sikać. Szybko sobie odpowiedziałem, że przejmować się będę dopiero jak to nastąpi. 
No i nastąpiło. 
Przed świtem. 
Nie wiem, czy znacie ten stan, kiedy, w nie do końca spełniającym pokładane w nim nadzieje śpiworze jest dostatecznie ciepła, ale każdy ruch powoduje natychmiastowe wychłodzenie. Powietrze z czasem nagrzewa się znowu, ale to trwa.
No więc doświadczałem takiego stanu. Fragment twarzy, który doświadczał zewnętrznej temperatury przekonująco informował, że poza śpiworem jest zimno. 
Rozważałem wszystkie za i przeciw. 
I wyszło mi, że lepiej zostać w śpiworze. 
Ważne, że miałem pewną świadomość tego, że sikanie w śpiworze rozwiązuje problem na podobnie krótką metę, co przeniesienie aktywów z OFE do ZUS-u. 
Z tych rozmyślań zasnąłem, i obudziłem się już, kiedy słońce wzeszło i zaczęło nawet nieźle przygrzewać.
Chciałem w tym miejscu podziękować Jeffowi Arnettowi, za zaangażowanie w pracę i dbałość o jakość produkcji. Wypiłem flaszkę Jacka Danielsa (koledzy mniejszą najwyraźniej praktykę mają) i wstałem zdrowiuteńki.
Jeff – świetny facet. Wiele mu zawdzięczam. Powiedział, że mój produkt powinien ze dwa lata leżeć w otwartych kadziach, to przestanie śmierdzieć. Wziąłem to do siebie. Na razie trzymam w otwartym garnku przez dwa tygodnie – a jakość już wyraźnie się poprawiła.

Zalegaliśmy przed bacówką na słońcu rozmawiając o nadchodzącej wojnie. Kolega Fajala to jedyny spośród nas żołnierz. I to nie zwykły – bo do tego żandarm. On mógł się wypowiadać ze znawstwem. Reszta tak sobie gadała.

Zeszliśmy na dół. Zajęło nam mniej czasu, niż droga pod górę. Piszę to na dowód, że jakiś porządek na świecie jest.
Podjechaliśmy do „Rumaka”, gdzie zjedliśmy śniadanio-obiad. Mnie niestety umarła bateria w telefonie. Umarł też power bank, który dostałem na konferencji SkyScannera – takiej strony do wyszukiwania połączeń lotniczych.
To była dość zabawna konferencja, bo prawie nikt na nią nie przyszedł. Wszyscy byli na jakimś amerykańskim raperze, który się nazywa jak jakiś pieniążek. Prowadziliśmy z komisarzem Urbańskim, prowadzącym konferencję dialog, który mógł miejscami nawet być śmieszny.

No więc zostałem bez telefonu. I się do tego okazało, że ani w ochotnickim Carrefourze, ani na stacji benzynowej nie da się kupić samochodowych ładowarek. I to jest zła informacja.

2. Dojechaliśmy do Krakowa. Po drodze tłumaczyliśmy koledze Mrówce dlaczego ludzie często jeżdżący autostradami w dłuższe trasy powinni mieć duże samochody. Powiedział, że mu wytłumaczyliśmy, ale równie dobrze nie tyle się z nami zgodził, co już mu się nie chciało o tym słuchać. 

Pożegnałem się z kolegami pod YMCĄ, w której przed laty prawie wygrałem turniej brydżowy grając w parze z moim kolegą mordercą. Ruszyłem w kierunku dworca i wpadłem na kolegę Cinka.
Kolega Cinek to działacz ekologiczno-rowerowy. Mój były kolega Skoczylas powiedział mu kiedyś, że jest czymś w rodzaju perpetuum mobile. „Związku Radzieckiego nie ma, a ty i reszta ekologów dalej funkcjonujecie”.
Teraz obaj. I Skoczylas, i Cinek wspierają Platformę Obywatelską. Choć Cinkowi się trochę miesza, bo był przeciw Zimowym Igrzyskom w Krakowie. 
Choć może mu się nie miesza, tylko wyparł to, że ZIO były projektem PO. A twarzą ich była Jagna Marczułajtis.

Razem z kolegą Kaplą robiliśmy wywiad z panią Jagną. Było to ciekawe doświadczenie. Dowód na to, że my, tu, w Polsce, czerpiemy z tradycji rzymskiej. Był kiedyś senator o imieniu Incitatus. 
Na pewno był mniej niż pani Jagna elokwentny.

W każdym razie porozmawialiśmy z Cinkiem chwilę o transporcie. Sławek Nowak był ok, nowa pani minister zrobi porządek z pozostałościami po PiS-ie. Metro w Krakowie nie ma sensu, bo miasto jest zbyt duże i ludzie zbyt rzadko mieszkają.
Cinek użył niepokojącego określenia: Tusk udał się do Sulejówka.
Jeśli to tak ma wyglądać, to w będę się starał w maju unikać Warszawy. I to jest zła informacja.

3. Cinek sprawdził mi odjazdy pociągów. Więc poleciałem biegiem na dworzec, gdzie wpadłem do pociągu w ostatniej chwili przed rozkładowym odjazdem. Ale najpierw się okazało, że brakuje wagonu, później, że coś się popsuło. 

Pociąg ruszył z 40 minutowym opóźnieniem. Był pełen, więc znalazłem sobie miejsce pod kiblem i zacząłem czytać „Politykę”, którą kupiłem, bo kolega Mrówka nawiązywał do tematów w niej przeczytanych.

„Polityka” jest niestety nudna jak flaki z olejem. Jedyny tekst, który mogłem przeczytać, był redaktora Szackiego. Poza tym nic tam nie było interesującego. 
Felietony Passenta, Stommy? Tyma na pół strony, bo niżej reklama. Najnudniejszy autor tekstów kulinarnych? Żaden tekst o kokainie? 
Jeśli chodzi o poczucie humoru, to nawet Wojewódzki na plus odstaje. Kto to jest w stanie zmęczyć? (poza kolegą Mrówką).
Później wziąłem się za „Do Rzeczy”. I jest to regularny fanzin. Chów wsobny. Same wewnętrzne polemiki. 
Żyjemy w kraju, w którym nie ma prasy. I to jest zła informacja.

Pociąg spóźnił się o 75 minut. W kiblu koło mnie urwała się klamka. Na ten widok kierownik pociągu o mało nie eksplodował. Kiedy drukował mi bilet tłumaczył: proszę pana, ja nic nie mogę zrobić, a wszyscy mają do mnie pretensje.
Cieszmy się, że nie jesteśmy kierownikami pociągu. 

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

24 sierpnia 2014




1. Pomidor. Pomidor. Pomidor. Pomidor. Pomidor. No dobra, nie przesadzajmy. Przetwarzanie pomidorów nie jest aż tak dotkliwe. Korzystając z okazji nadrobiłem twitterowe zaległości. Z dużą radością wgryzłem się w napierdalankę pomiędzy Sławomirem Jastrzębowskim, redaktorem naczelnym „Super Expressu” a tygodnikiem „Polityka”. Napierdalankę pod hasłem „brukowce”.

Mleczko, którego poczucia humoru nie jestem specjalnym wielbicielem mniej-więcej od czasu, kiedy skończyłem podstawówkę, narysował kiedyś faceta, który jedną ręką się masturbuje, w drugiej trzyma lornetkę i patrzy mówiąc: zboczeńcy. I ten właśnie rysunek mi się zawsze przypomina, kiedy tzw. normalne media załamują ręce nad tabloidyzacją tabloidów.
Najśmieszniejsze jest to w „Gazecie Wyborczej”, z której teksty trafiają na portal gazeta.pl obok materiałów z plotek.pl.
Jechałem kiedyś do Poznania z ekipą z Plotka. Było to niezapomniane przeżycie.

„Polityka” sama się zaorała. Najpierw napisała o standardach dziennikarskich. Później podała z dupy wziętą informację o rozwodzie Marcinkiewiczów. Cóż tabloidem też trzeba umieć być.

A tak w ogóle, to marzę o posadzie felietonisty w „Fakcie”. Mam nawet tytuł rubryki: „P.O. Kierownika Jeziora”. Raczej, mimo starań tej posady nie dostanę i to jest zła informacja.
(P.O. nie zawsze znaczyło Platforma Obywatelska)

2. Przez to siedzenie przy komputerze wdałem się w dyskusję z kol. Pertyńskim o Kościele katolickim. Jestem na dobrej drodze, żeby zostać wiceTerlikowskim, a ja przecież nawet specjalnie wierzący nie jestem. I to jest zła informacja, bo gdybym był, to bym z obrony Kościoła czerpał jakąś satysfakcję.

3. Wieczorem zadzwonił Gienek (sąsiad) potrzebował pomocy w uporządkowaniu resztek różnych alkoholi, które zajmowały miejsce. Pomogłem
Siedzieliśmy u nich na podwórku, cieszyliśmy się pogodą, która była zdecydowanie inna niż w Warszawie.
Jolka (żona Gienka) jeździ Kadettem. Identycznym, jak ten zabytkowy, którego zdjęcie wrzucił ostatnio Złomnik. Kadett, jak Kadett. Tylko kombi. Zdrowy tzn. bez korozji.
Jolka opowiadałam jak jakiś gość walnął w nią pod Biedronką. Walnął, wyskoczył z auta, zaczął wyzywać, tak, że aż świadkowie zareagowali. Jolka coś mu też odpowiedniego odpowiedziała i była z siebie bardzo zadowolona do momentu aż do niej dotarło, że właściwie to powinna wezwać policję. I wciąż żałuje, że nie wezwała.
Igor Omulecki jechał autobusem z tej swojej Radości, czy jak to się tam nazywa. W autobusie był pijany pan i dymił. Pasażerowie skarżyli się kierowcy, który nic nie chciał zrobić. Igor już miał panu przyfanzolić (przypomniało mi się to słowo, ładne, nie?) ale przypomniał sobie, że jest ojcem rodziny i, że jeszcze by mógł za mocno i dał sobie spokój. Autobus przyjechał na plac Trzech Krzyży. Wysiedli i Igor i pan. Akurat policja rozstawiała płotki na górników pod Ministerstwem Gospodarki. Igor znalazł jakiegoś wyższego stopniem i opowiedział o całej sytuacji. Policjant niechętnie wysłał dwóch, żeby się panu przyjrzeli. Ten wykonał jakiś agresywny wobec tym dwóm ruch i po chwili leżał skuty na chodniku. Igor poczuł wtedy obywatelską satysfakcję. Skoro mamy służby nie musimy wszystkiego robić osobiście.

A zła informacja? Za dużo tych resztek wypiłem.