Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 maja 2020

9 maja 2020


1. Urodziny nie są moim ulubionym dniem w roku. Zdecydowanie wolę czas je poprzedzający. Zresztą podobnie mam ze świętami – kiedy już się zaczną to wiadomo, że zaraz się skończą. I to jest zła informacja.
Rok temu świętowałem w trasie między San Francisco a Reno. Dwa lata temu zorganizowałem imprezę w Beirucie. Trzy lata temu – nie pamiętam, Cztery – w Kanadzie, pięć – w ciszy wyborczej, osiem w barze Tektura – tym, którego miejsce zajął Kraken. Wtedy kolega z harcerstwa ofiarował mi książkę z dedykacją Jarosława Kaczyńskiego. To była pierwsza taką dedykacja. Drugą dostałem już osobiście. W „Porozumieniu przeciw monowładzy” książce, dzięki której – muszę przyznać – sporo zrozumiałem z dzisiejszej rzeczywistości.
W międzyczasie była jeszcze jedna impreza. Urządziłem proszony obiad. Głównym daniem były krewetki z pomidorami. W pewnym momencie się okazało, że osiemdziesiąt (około) procent męskiej części gości zadziwiająco długo na balkonie pali papierosy (w tej grupie również kilku niepalących). Wyszedłem na balkon, by sprawdzić co się dzieje. Wszyscy w milczeniu podglądali sąsiadkę z przeciwka.To właściwie połowa historii. Drugiej nie napiszę. I to jest zła informacja.

2. Przyjechał Piotr z kolegą swoim Mrówą i Dyziem. Dyzio to wilczarz – chart irlandzki. Wilczarz, czyli pies na wilki. Naprawdę wielki pies. Dyzio jest młody, sprawia wrażenie nie do końca pozbieranego. No i jest chartem. Piotr opowiadał, jak rzucił się w pogoń za sarną, dogonił ją (nie był to dla niego jakiś specjalny problem) przewrócił, po czym dokładnie wylizał i porzucił. Sarna wstała i poszła w swoją drogę. Pewnie nie opowiadała kolegom, co ją spotkało, bo i wstyd, i pewnie by nie uwierzyli.
Dyzio się wyraźnie nudził. Brakowało mu kogoś do zabawy. W końcu zaległ w trawie i zaczął drzemać.
Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się „Dreamcatcher” Kinga i Duddits z jego niepasowaniem do świata i jednym celem życia. (Najstarszy Analityk Szacki powinien wiedzie o co mi chodzi, bo zawsze występuje z kolekcją książek Kinga w tle.) Więc z Dyziem jest tak samo. Jego wielkość, potencjalna krótkość życia, chorowitość, niepozbieranie straci znaczenie, kiedy się pojawi wilk zły. Dyzio stanie się wtedy sobą i sprawi mu łomot.

Zasadniczo, to Piotr przyjechał by zobaczyć co udało mi się odkuć w stodoło-stołówce. Ale kiedy już zobaczył, namówił mnie, byśmy się zajęli zbieraniem drewna zalegającego przy płocie. Pocięciem i zbieraniem. Wydawało mi się, że to będą resztki po ściętej rok temu suchej sośnie i parę kawałków akacji. Wyszło tyle, że musiałem pożyczyć od sąsiada Tomka Renatę, której skrzynię w całościśmy zapełnili. I to jest zła informacja, bo wciąż to czuję, W rękach, plecach, nogach. Zajmowanie się drzewem lepsze efekty daje niż siłownia. (Zgaduję bo nigdy z siłownią nie miałem na poważnie do czynienia).

3. Pisarz Piątek odkrył, że przy Baltic Pipe będzie pracować ta sama firma, która pracowała przy Nord Stream 2. W sumie, to powinienem napisać Tomasz Piątek bajkopisarz z Pruszkowa. Wciąż przeżywam lekturę ostatniego jego dzieła tego autora. Dzieła poświęconego Prezydentowi. Głupie to strasznie i byle jak zrobione. Gdyby się znalazł jakiś adwokat – mógłbym pozwać bajkopisarza z Pruszkowa Piątka i jego wydawcę. Wydałem na to dzieło ze cztery dychy, a autorom (jako drugi występuje właściciel wydawnictwa Marcin Celiński) nie chciało się nawet sprawdzić kiedy ogłoszono decyzję o starcie w wyborach.
W każdym razie tylko jedna firma dysponuje technologią układania podmorskich rurociągów. I ta firma przestała układać Nord Stream, za to zacznie układać Baltic Pipe. Obawiam się, że nie jestem w stanie wymyślić jakie wnioski z tego wyciągnie bajkopisarz z Pruszkowa Piątek. I to jest zła informacja, bo mam się za człowieka o szerokich horyzontach.

wtorek, 23 sierpnia 2016

21 sierpnia 2016


1. Już tu pisałem, że dzień wyjazdu jest raczej dniem zmarnowanym.
W nocy lało. Bardzo, choć wieczorem nie bardzo na to wyglądało. Choć wieczorem sąsiad Gienek ostrzegał, że lać może.
Przez noc nowym – tym razem działającym – prostownikiem doładowywałem akumulator w 735. Prostownik był niby hermetyczny, dlatego się zdziwiłem, że zaparował mu wyświetlacz. Niewiele myśląc rozkręciłem urządzenie i wylałem z niego pół szklanki wody. Co było interesujące nie tylko ze względu na jego hermetyczność, ponieważ dziwne było, że aż tyle wody się w środku zmieściło.
Posadziliśmy włoski orzech. Pierwszy nie przeżył spotkania z panami kopaczami od kanalizacji. Ten, na razie wygląda bardzo obiecująco.
Na wsi używam crocsów. Chyba od dziesięciu lat. Lat temu z osiem, usłyszałem, że crocsów nie znosi natenczas młoda warszawska lewica, bo są bardzo popularne wśród izraelskich żołnierzy na przepustkach. A izraelscy żołnierze są źli, bo źle traktują Palestyńczyków.
Crosców nie lubiła także młoda warszawska prawica niepodległościowa, bo nosił takie Adam Michnik. Na moje oko nosił crocsów podróbki, ale młoda warszawska prawica niepodległościowa nie zawsze lubi przyglądać się detalom.
Ja, w każdym razie crocsy lubię i używam przez większą część roku. Wymieniając je czasami na gumofilce.
Jakiś wybitny dziennikarz kiedyś napisał, że crosców producent ma problem z modelem biznesowym, bo są to buty właściwie niezniszczalne, więc klienci wciąż używają tych samych zamiast wymieniać je na nowe co roku.
Nie jest prawdą, że są one niezniszczalne. Po prostu się wycierają – czyli ich ubywa. Więc moich dziesięcioletnich prawie nie ma. Na tyle nie ma, że jakiś dziwny kolec przebił mi podeszwę w wbił się w mą lewą stopę. I to jest zła informacja.

2. Czytam „Porozumienie przeciw monowładzy”. Jestem niby na początku, ale wciąż nie znalazłem czegokolwiek z tego, o czym w dziesiątkach tekstów rozpisywali się dziennikarze, a tysiącach postów podjęły media społecznościowe.
Nie ma się czemu dziwić. W mediach mamy dziś do czynienia z monetyzacją hejtu. Nice chce mi się teraz rozpisywać na czym to polega. I to jest – być może – zła informacja.

3. Dawno temu, chyba w grudniu. Znaczy – na pewno w grudniu, stało się w beemce coś takiego, że przestała wiedzieć, że ma włączone światła. Znaczy – przestała włączać oświetlenie tablicy rozdzielczej, zmieniać wyświetlacz w radio i – przede wszystkim – awanturować się, kiedy wysiadając zostawiało się włączone światła. I to jest raz. Z miesiąc temu gazownik zauważył, że pasek klinowy od pompy wody i alternatora jest postrzępiony, i że trzeba go zmienić. I to jest dwa. Wtedy umówiłem się z mechanikiem Jackiem na wymianę pasków, razem z wymianą amortyzatorów, ale na skutek zbiegów okoliczności nie udało się tego zrobić. A przez zamieszanie z tym związane, o pasku zapomniałem. I to jest trzy.
No więc wracaliśmy do Warszawy. Całkiem żwawo. No i za Strykowem nagle naraz zapaliła się kontrolka ABS, ładowania i hamulców. Najpierw pomyślałem, że problem jest z kontrolkami. Chwilę później komputer zgłosił problem z temperaturą płynu chłodzącego. Wtedy wpadłem na to, że strzelił pasek klinowy. Zjechałem na pobocze i zadzwoniłem do kolegi Piotra, króla Skierniewic z prośbą o pomoc w znalezieniu holownika. Odnalazł takiego natychmiast. Niestety, proces jego przyjazdu zajął godzinę. Dojechaliśmy na najbliższy parking. Przy stacji BP. Pan holownik zaczął zmieniać pasek. Zajęło to ze dwie godziny, bo generalnie nie było zbyt wygodnie. Asystowałem mu w miarę możliwości. Co było trudne, bo przez cały czas bolała mnie dziura w lewej stopie. Po wszystkim okazało się, że strzeliła chłodnica. Czyli cała robota o tyle na nic, że jechać się nie da. Więc samochód znowu wciągnięto na lawetę i pojechaliśmy do Warszawy. Nie będę pisał, co było złą informacją. Proszę sobie wybrać. Dojeżdżając do Warszawy, powiedziałem panu holownikowi, żeby skręcił w prawo [w stronę lotniska], zapominając o tym, że w tym celu trzeba skręcić w lewo. Pojechaliśmy więc w przeciwną stronę. By dojechać na Szyszkową jechaliśmy przez Ursus, gdzie się zgubiłem. W międzyczasie zaczął wydzwaniać do mnie taksówkarz, którego wcześniej zamówiłem. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Pan holownik popatrzył na mnie w sposób taki, z którego można było wywnioskować, że gdybym mu powiedział, że jedziemy na Szyszkową, dojechałby sam. O wiele szybciej. Warsztat mechanika Jacka jest obok parkingu. Panowie parkingowi mają klucze do jego bramy. Poprosiłem, zlustrowali lawetę, dali klucze, powiedzieli: ale Jacek jest chyba na urlopie.
Wstawiłem beemkę, zamknąłem bramkę, oddałem klucze, podjechaliśmy do bankomatu, zapłaciłem panu holownikowi, jedziemy do domu. Po drodze okazało się, że nie wziąłem z auta worka z jedzeniem.
Dobrą informacją jest, że zdążyliśmy do domu przed świtem.