Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sejm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sejm. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 czerwca 2020

4 czerwca 2020


1. Jakże to dobrze, że gdy przechodziłem we wtorek obok Sejmu, coś mnie tknęło i zaszedłem do biura przepustek i odebrałem czekającą tam na mnie od kilku miesięcy Okresową Kartę Wstępu. Dzięki temu, wszedłem do Sejmu bez zbędnych ceregieli i zdążyłem na przemówienie Premiera.
Dziwnie wyglądają dziennikarze z półtorametrowymi tyczkami za końcu których zatknięte mają mikrofony. Budujący jest ten przykład poważnego traktowania antykowidowych zaleceń. Złą informacją jest, że można odnieść wrażenie, iż poważne traktowanie antykowidowych zaleceń sprowadza się do tego przykładu.

2. Puste Okęcie. Pełne parkujących samolotów. W Babimoście autobus jadący sto metrów do baraku przylotów. Jechaliśmy bardzo ładną trasą do Świebodzina. Mijaliśmy pole, na którym rosło bardzo dużo czegoś fioletowego. Z bliska wyglądało jak chwast, choć na pewno było zasiane.
W Tesco przedchrystusowym jest Inmedio, w którym można kupić tom drugi książki „The governance of China” Xi Jinpinga. Bajkopisarz Piątek powiązałby to z informacją o tym, że w zeszły piątek pobliską S3 przejeżdżał (dwukrotnie!) Prezydent.
Nie zapytałem, czy mieli w sprzedaży tom pierwszy.
W Lidlu pojawił się w końcu olej z winogronowych pestek. Wciąż nie ma szpinaku ze śmietaną. I to jest zła informacja.

3. Urodzinowy zegar chodzi akuratnie. Przybyły nowe meble. Prym wśród nich wiedzie tzw. kredens berliński – dwuipółmetrowy gigant. Złą informacją jest, że mamy przez chwilę więcej mebli, niż pomysłów na ich ustawienie.

sobota, 11 lipca 2015

10 lipca 2015


1. Znowu poszedłem do Sejmu. Przy bramce usłyszałem, jak nabija się ze mnie dwoje słynnych dziennikarzy. Że co to za reżim, skoro jego przedstawiciele wchodzą wejściem dla plebsu. Próbowałem tłumaczyć, że dzięki temu mogę posłuchać, co lud mówi, ale chyba muszę sobie zrobić jakąś vipowską przepustkę i z taką wchodzić tym wyjściem. Będzie bardziej prawdopodobnie.
Sejm jest jednak labiryntem. I to jest zła informacja.

2. W tym tygodniu już dwie osoby sugerowały, żebym zarzucił Negatywy. I o ile pierwsza mówiła, że z braku tematów do opisywania – nudzę, o tyle druga wyraźnie zasugerowała, że pisząc mogę sobie narobić kłopotów. Więc gdzie się mam wyzłośliwiać na temat stacji, w której ta druga osoba pracuje?

Ale chyba muszę coś z tymi negatywami wymyślić. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem poszedłem do Aïoli (by MINI – czyli na plac Konstytucji). Gdzie siedziała Bożena z naszym kolegą Marcinem. Było gorąco. Do tego dwa stoliki dalej siedział Tomasz Karolak w większym towarzystwie. I to jest zła informacja.
Poza większą grupą nie znanych mi z nazwiska aktorów, byli (chyba były) rzecznik Policji Sokołowski, człowiek estrady Materna, pisarz Saramonowicz no i pan Fogelman, który wiadomo z kim chodził do szkoły.

Przypomniało mi się, jak lat temu z dziesięć pan Materna w pierwszym „Pięknym psie” (przy św. Jana) opowiadał, że w stopniu podporucznika niósł bratnią pomoc Czechosłowacji, i że narzeczona z tego powodu zerwała z nim narzeczeństwo. Wtedy, ta historia wydała mi się smutna. Dziś – nie wiem.

Kolega Marcin powiedział, że Sejm projektował ten sam architekt, co Teatr Wielki (odbudowę). Architektura Sejmu miała podkreślać bliskość władzy i obywateli – znaczy, że każdy może podejść, zobaczyć. Po dwudziestu paru latach demokracji, jak człowiek podejdzie zbyt blisko i bez odpowiedniej przepustki, może zostać poproszony o to, żeby się odsunął. Takie czasy.  

piątek, 10 lipca 2015

9 lipca 2015



1. No więc w nocy była burza. Spało mi się w związku z tym słabo. Ale kiedy już wstałem zadzwoniła Jolka (żona Gienka) z informacją, że na wsi też była burza. Z tym, że tym razem (inaczej, niż przez ostatnich 10 lat) dokonała spustoszeń. Połamała te prawie 200-letnie lipy. A zwłaszcza tę z pszczołami. No i to jest zła informacja, bo lipa ta zrobiła dziurę w dachu.

2. Idąc do pracy spotkałem starego znajomego. Wylądowaliśmy na kawie w chyba sieciowej kawiarni na Foskal. Znajomy postanowił mi kawę postawić. Zdziwił się, kiedy się okazało, że musi za dwie kawy zapłacić 40 zł. Też się zdziwiłem.
Po pracy poszedłem do Sejmu. Zaczynam doceniać pewne architektoniczne detale. Pod głównym wejściem czekałem na człowieka o imieniu takim samym jak rondo Babka. Ale przegnał mnie stamtąd ubrany w stylu amerykańskiego ochroniarza strażnik. Najwyraźniej nie miał świadomości, że dziś nie każdy z brodą to wariat. Człowiek o imieniu takim samym jak rondo Babka zaprowadził mnie do senackiego barku, gdzie barszcz czysty kosztuje złoty pięćdziesiąt. Dobrze wiedzieć.
Z Sejmu pojechałem na spotkanie z Cyfrowym Szogunem. Na miejscu wpadłem na Tęgiego Łba, który niestety nie miał czasu z nami gadać. I to jest zła informacja, bo knucie we trzech zawsze fajniejsze niż we dwóch.

3. Wieczorem poprosiłem sąsiada Gienka, żeby zobaczył, jak z bliska wyglądają szkody w dachu. Okazało się, że jest na wsi jego prawie zięć, który się zna na dekarzeniu. Wyszli i ocenili straty. Potrzebny jest podnośnik. I to jest zła informacja, bo miejscowy podnośnik jeszcze długo zajęty będzie przy usuwaniu skutków zawieruchy.
Po jakimś czasie Gienek zadzwonił, że zatkali wszystko, co się dało. Wspaniale mieć wspaniałych sąsiadów.


czwartek, 9 lipca 2015

8 lipca 2015


1. Poszedłem do Sejmu. Wziąłem przepustkę i przypomniało mi się, że poprzednio przepustkę do Sejmu miałem w czerwcu 1993 roku. Czwartego czerwca. W dzień demonstracji, podczas której pod Belwederem spalono kukłę Bolka.
Mam wrażenie, że wtedy nie było bramek i prześwietlania toreb.
Sejm w telewizji wygląda na większy niż w rzeczywistości. Widziałem z bliska profesora Niesiołowskiego. No i udało mi się wrzucić przeżutą gumę do prezydenckiej toalety.
Z Sejmu pojechaliśmy do Katedry. Wstyd się przyznać ale byłem tam pierwszy raz w życiu. Właściwie to jest mała. Uważam, że przenoszenie stolicy do miasta z tak małą katedrą było pewną nieodpowiedzialnością. Skoro się już to zrobiło, należało postawić jakąś większą. Albo później, tworząc ustrój, pilnować, by parlamentarzystów było tylu, żeby można ich było w Katedrze zmieścić. Z Katedry przeszliśmy na Zamek. Tam już byłem. Pierwszy raz przyczepiłem się do litewskiej wycieczki i zwiedziłem Zamek na gapę. Byłem w skarbcu. Nie ma tam właściwie nic. I to jest zła informacja. W Katedrze spotkałem Prezydenta Obywatela Jóźwiaka z jego wiernym dyrektorem Zydlem. No i się okazało, że występujemy z Prezydentem Obywatelem w takich samych marynarkach. Lnianych z H&M. Dobrze, że to była Katedra a nie jakiś bal. No i że nie jesteśmy paniami. No i że marynarki to nie suknie.

2. Ambasador Japonii jeździ lexusem. Mało jest krajów, których przedstawiciele mogą jeździć samochodami własnych marek. Poprzedni ambasador Czech chciał jeździć skodą, ale mu ministerstwo kazało jeździć BMW. Ambasador Chin jeździ mercedesem.
Redaktor Pertyński opowiadał kiedyś zabawną dykteryjkę o mercedesie ambasadora PRL w Maroku, ale nie będę jej tu powtarzał, bo to jego dykteryjka.
Spotkałem się w Krakenie z Henrykiem, z którym bardzo lubię się spotykać, choć ostatnio rozmawiając z nim czuję się jak rzecznik Prawa i Sprawiedliwości, którym zdecydowanie nie jestem, a Henryk jakoś tak robi, że w tego rzecznika rolę wchodzę. A ja z Henrykiem zdecydowanie wolę rozmawiać o wojskowości. Było zbyt gorąco, żebyśmy mogli rozmawiać satysfakcjonująco długo. I to jest zła informacja, bo nie wiem, kiedy uda nam się następnym razem spotkać.

3. Pojechaliśmy z Bożeną na Mokotów, gdzie w jakiejś dziwnej knajpie czekał na nas Redaktor, którego nazwiska nie wymienię, bo jak ostatnio wymieniałem, to miał pretensje, że wymieniam. Córka Redaktora jest w polskim Scoutingu, znaczy w Scoutingu Europy. Zdziwiłem się, że w Scoutingu są zastępy, a nie coś z angielską nazwą. Podobnie też, się zdziwiłem, że Redaktor nie zna Witkacego „Tak sobie wyobrażam Kielce”. Za to zachwyciliśmy się z Bożeną małżonką Redaktora. W każdym razie jechaliśmy przekonani, że skoro Redaktor ciągnie nas do jakiej knajmy na Mokotów, to będzie tam wino. A nie piwo, na które Redaktor tak narzeka.
Tak, czy inaczej wieczór był bardzo przyjemny.

W nocy była burza. O tym, jak zła to była informacja dowiedzieliśmy się rano.  

piątek, 16 stycznia 2015

16 stycznia 2015


1. Właściwie nie spałem, więc trudno powiedzieć, od którego momentu jest dzisiaj. Oglądałem sejm. Zasadniczo zmarnowany czas, bo nic z tej dyskusji nie wynikało i to jest zła informacja. Z drugiej to, że przemawiali prawie wyłącznie Ślązacy, że też mieli świadomość, że z dyskusji nic nie wyniknie, że jest środek nocy i prawie nikt obrad nie ogląda, było jakoś budujące.

Przez noc zmienił się wygląd gazeta.pl. Rano na Twitterze pojawiły recenzje niezbyt – powiedziałbym – korzystne. Cóż, po tym jak gazeta.pl zaczęła chcieć kasę za obcowanie z jej – excusez le mot – kontentem, przestałem tam wchodzić. Więc zupełnie mnie nie rusza nowy wygląd tej strony.

2. Nagle się okazało, że frank zaczął kosztować 5 zł. Później spadł do 4,10. Potem znowu skoczył. Patrzyłem jak skacze rata kredytu. Ciekawe doświadczenie.
Pamiętam jak pan z banku namawiał nas na franki. Kulturalny, ubrany, inteligentny. Tłumaczył, że rząd Szwajcarii nigdy nie dopuści do zbytniego wzrostu wartości franka, bo Szwajcaria eksportuje i gdyby frank podrożał, eksportować by było trudno, więc eksporterzy by wymogli na rządzie interwencję. Sprawdzało się przez jakieś dwanaście lat.
Kilka lat później Bożena chciała zmienić bank. Na mBank. Prawie podpisała umowę. Pan zapomniał powiedzieć jej, że przy dwukrotnym przewalutowaniu straciłaby jakieś 40 tysięcy. Miał pełną tego świadomość. Liczył, że się tego nie sprawdzi. Mało brakowało.

Z jednej strony trudno wymagać od Państwa, żeby pomagało grupie obywateli, która wzięła kredyty we frankach i teraz ma w związku z tym kłopoty. Choć z drugiej strony ktoś kiedyś zgodził się na to żeby matura z matematyki przestała być obowiązkowa. Ktoś przez lata nie dopilnował, żeby w szkołach uczono praktycznych podstaw ekonomii.
Jednocześnie ktoś doprowadził do tego, że banki w Polsce mają nieskończenie lepszą pozycję niż ich klienci. Banki przy kredytach hipotecznych ponoszą praktycznie minimalne ryzyko. Klient, który zaczyna mieć kłopoty jest załatwiony, bo to, że bank przejmie nieruchomość rozwiązuje problem tylko do wysokości kwoty, którą bank uzyska ze sprzedaży tej nieruchomości. Resztę też trzeba spłacić.

Wyobraźmy sobie sytuację: młode małżeństwo, dziecko w drodze. Wynajmują mieszkanie, zarabiają. Wychodzi im, że gdyby kupili na kredyt płaciliby podobne pieniądze. Do tego mieszkania drożeją. Więc trzeba się spieszyć. Idą do banku. Mają taką zdolność za słabą na złotówki, ale z kłopotami wystarczającą do kredytu we frankach. Nikt w banku ich nie przestrzega, że cokolwiek ryzykują. Wręcz przeciwnie. Biorą kredyt. Kupują. Przez jakiś czas jest ok. Potem frank rośnie. Na początku jakoś sobie dają radę, ale jest ciężko. Frank rośnie bardziej. Mieszkania przestają drożeć. Frank rośnie. Bank zaczyna mieć pretensje, bo mieszkanie jest mniej warte niż kredyt. Muszą płacić jakieś dodatkowe ubezpieczenie. Płacą, chociaż jest naprawdę ciężko. Mijają lata, oni wciąż więcej są winni niż pożyczyli. No i nagle frank przebija cztery złote, czyli kosztuje dwa razy więcej niż w momencie, kiedy brali kredyt. Bank w każdej chwili może od nich zażądać zwrotu kredytu – nieruchomość ma już wartość 40% kwoty.
Żąda. Nie są w stanie spłacić. Bank sprzedaję mieszkanie za mniej niż jego rynkową wartość (kto mu zabroni). Oni zostają na lodzie mając do spłaty kwotę wyższą niż wzięli.
Ich wina mogli nie brać kredytu w walucie, w której nie zarabiają.

Po ostatnich wyborach Prezes Trybunału Konstytucyjnego nazwał ludzi, którzy mieli problem z „listami zbroszurowanymi” – analfabetami. Chwilę później te słowa skomentował prof. Osiatyński – demokracja jest też dla analfabetów.

Państwo nie może zakazać ludziom ryzykownych działań (choć właściwie często to robi). Ale powinno pilnować, żeby obywatele zdawali sobie sprawę z ryzyka. I pilnować, żeby było sprawiedliwie, żeby w kontaktach z czymś tak mocnym jak bank człowiek miał jakiekolwiek szanse. Nie jest w tym skuteczne. I to jest zła informacja.

3. Spotkałem się z Henrykiem Umawialiśmy się z rok. Więc do końca nie wierzyłem, że nam się uda spotkać. Henryk wrócił z Las Vegas. Był na CES. Targach użytkowej elektroniki. Rozmawialiśmy więc o telewizorach. Trzeba się nauczyć nowego skrótu: SUHD.
To Ultra HD (znane też jako 4K) tylko lepsze. Henryk próbował mi tłumaczyć jak to działa, ale chyba muszę zobaczyć. W każdym razie, jeśli ktoś rozważa kupno telewizora, to niech się wstrzyma. I na pewno nie kupuje Full HD. Teraz telewizor musi być krzywy, ale odwrotnie niż kiedyś – wklęsły. Nie – wypukły.

Na CES wszyscy jeździli autonomicznym mercedesem. Ja w przyszłym tygodniu będę jeździł częściowo autonomiczną A7.
Długo nie pogadaliśmy, bo Henryk musiał wracać do domu i pracować (zawsze to robi).

Wróciłem do domu i zacząłem oglądać sejmowe głosowania nad reformą górnictwa. Przykre doświadczenie. Właściwie można by zlikwidować Parlament. Posłowie głosują to, co im każe kierownictwo partii. Więc nie ma sensu ich tylu utrzymywać.
Pięć lat temu dostałem zdjęcie instrukcji głosowania dla posłów PO. „Podczas głosowań proszę patrzeć na rękę posła S. Karpiniuka”
I to strasznie zła informacja. Uratować nas mogą chyba tylko okręgi jednomandatowe.

Poseł Wipler nazwał panią Premier „Lawirantką” doprowadzając do furii posłów PO. I PSL. Jeden z posłów klubu PSL (zresztą do niedawna w Twoim Ruchu Palikota) chyba nie zrozumiał co to słowo znaczy i wykrzyczał, że poseł Wipler zachowuje się jak menel spod budki z piwem. Chciałbym wiedzieć, gdzie taka budka jest. I gdzie ci menele, którzy takich słów używają.

Koalicja głosowanie wygrała. Naszła mnie myśl, ze teraz pan Prezydent ustawę zawetuje, żeby pokazać, że Konstytucja i los ludzki jest mu bliski.
Jakiś sens tej reformy górnictwa musi być. A jakoś nie chcę wierzyć, że chodzi tylko o to, żeby rozwalić je tak jak się to udało ze stoczniami.