Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SkyScanner. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SkyScanner. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 listopada 2014

21 listopada 2014


1. Właściwie to trudno powiedzieć, kiedy się ten dzień zaczął, bo nie mogłem zasnąć. Zrobiła się z tego piąta rano. Na koniec czytałem ostatnią powieść kolegi Miłoszewskiego. No i mam mieszane uczucia. Kiedy Zygmunt zaczyna wchodzić w dydaktykę krzywdzi swojego bohatera. A krzywda Teodora Szackiego dotyka mnie. I to jest zła informacja.

Pani redaktor Paradowska ogłosiła, że dyrektor Ołdakowski swoim wyborczym protestem podpala Polskę.
Większą krzywdę zrobiła Polsce sama pani redaktor namawiając prof. Hartmana, na polityczną karierę.

Z parapetu po drugiej stronie ulicy zniknął keczup. Stał tam parę tygodni.

Poszedłem na konferencję prasową SkyScannera. Tym razem nie było komisarza Urbańskiego. Zamiast wystąpił młodzian z Centrum Nauki Kopernik. Mówił coś o lotach w kosmos. Turystycznych. Mówił z dużym zaangażowaniem, ale go nie słuchałem.
Jest zbyt wiele problemów na świecie, które interesują mnie bardziej niż to, kiedy ludzie będą turystycznie latać w kosmos. Przypomniała mi się piosenka „Stonehenge” zespołu Ylvis, bo sobie wyobraziłem czterdziestoletniego menedżera, który wstaje w nocy, patrzy w gwiazdy i śpiewa: „Kiedy wreszcie będzie można turystycznie lecieć w kosmos”.
Młody człowiek z Centrum Nauki Kopernik nazwał von Brauna nazistą.
O von Braunie znam dykteryjkę, której prawdziwość chętnie bym sprawdził, ale nie wiem jak. Otóż na konferencji prasowej, po wystrzeleniu pierwszego amerykańskiego satelity pierwszy zgłosił się brytyjski dziennikarz i zapytał: Panie von Braun, jaką mamy gwarancję, że pierwszy człon nośnej rakiety nie spadnie na Londyn? Von Braun ponoć nic nie odpowiedział. Wyszedł.
Wymyśliłem, że SkyScanner zmarnował szansę, jaką dała mu publikacja informacji o podróżach posłów. Powinni byli zwołać konferencję, na której pokazaliby dziennikarzom jak korzystać z ich aplikacji. Dzięki niej dziennikarze by wiedzieli, że ceny lotów, zasadniczo: identycznych mogą się różnić nawet kilkukrotnie.

Na konferencji spotkałem kolegę z Agory. Byliśmy razem na prezentacji jakiegoś telefonu HTC w Londynie. Piszę „jakiegoś”, bo nie pamiętam już jakiego. Na usprawiedliwienie mam to, że później powstało z dziesięć kolejnych modeli. Na imprezie była Lady Gaga, ale jej nie zauważyłem, za to złamałem sobie rękę zjeżdżając ze schodów po poręczy. Chodziłem z tą złamaną ręką przez dobry tydzień, aż w krakowskim szpitalu św. Rafała nie zrobiono mi zdjęcia.
Wracaliśmy z imprezy większą grupą przez Londyn. Chwile nam zeszło, bo skala planu miasta była inna niż zwykle. Po drodze kolega z Agory kupił ecstasy i był bardzo zdziwiony, że nikt nie chce próbować.

2. Z konferencji pojechałem do Mordoru. Najpierw, żeby wziąć kwit z Biura Informacji Kredytowej, że ojciec jest w porządku i może brać kredyt na swoje nowe hiszpańskie mieszkanie. Później spotkałem się z Martą z Citroena. Tak, niedługo będę jeździł Cactusem. A później C4 Picasso.
Na koniec trafiłem do BMW, skąd wziąłem BMW 428i GranCoupe.
Przed wejściem zobaczyłem 2 Active Tourer. Fotografowie, na zdjęciach których normalnie ten samochód oglądamy to arcymistrzowie.
Nie porozmawialiśmy z Kamilem zbyt długo, bo mu się spieszyło. I to jest zła informacja, bo rozmowy z Kamilem zawsze są przyjemne.

Nie ogarniam już modeli BMW. Kiedyś było 3,5,7. 6 albo 8. do tego Z. Teraz jest 1,2,3,4,5,6,7,X1,X2,X3,X4,X5,X6 Chyba, bo nie jestem pewien, czy jest X2. X4 chyba jest. Jest Z4, i3, i8, są GT, i są GranCoupe. 6, na którą wciąż patrzę z wielką przyjemnością i 4. Która chyba też jest w porządku. Ale jeszcze się jej z zewnątrz nie zdążyłem przypatrzyć.
W środku zdążyłem, bo pojechałem do Góry Kalwarii po kolegę Wojciecha. Samochód mimo korka na Puławskiej spalił 7 litrów.
Z Góry Kalwarii, azjatycką stroną Wisły pojechaliśmy najpierw do SOHO, gdzie prezes Bauer podzielił się ze mną spostrzeżeniami na temat Białorusi, z której świeżo wrócił. Powiedział coś, co mówili już kilka lat wcześniej fotografowie, którzy jeździli tam za dziwne unijne granty. Otóż uciskany przez reżim Łukaszenki białoruski naród uwielbia swojego ciemiężyciela. Bo ten zapewnia im całkiem spoko warunki życia.
Białoruska polityka ciepłej wody w kranie w odróżnieniu od polskiej polityki ciepłej wody w kranie różni się tym, że na Białorusi ciepła woda w kranie jest, w Polsce mówi się, że jest.
(I proszę mnie nie poprawiać, że w Mińsku przez pół roku ciepłej wody nie ma, bo to nie o to chodzi)

Z SOHO pojechaliśmy po Bożenę. Wracając o domu wpadliśmy do Faster Doga. Gdzie przymierzałem spodnie G-Star New York (jakoś tak). Chodziłem kiedyś w battledressie, krój był podobny.

3. Pani w TVP Info powiedziała, że kandydaci powinni byli uczyć w ramach kampanii wyborczej uczyć wyborców głosować. Wtedy głosów nieważnych by było mniej. Jest w tym jakaś logika.

Okazało się że z całkiem sporej demonstracji pod PKW zrobiła się okupacja PKW przez grupę ludzi kierowanych przez reżysera Brauna i reżyser Stankiewicz.
Okupacja trwała. Kolejni intelektualiści załamywali ręce nad terrorystycznym atakiem na demokrację. Bogu dziękować nikt się w proteście przeciw temu aktowi nie samookaleczył. W końcu przyszła policja i w kwadrans zrobiła porządek. Złą informacją jest, że zrobiła to tak późno i za bardzo. Ale o tym jutro.  

czwartek, 2 października 2014

1 października 2014



1. Wstałem rano, poszedłem do Krakena-Beirutu, gdzie kręcono film. Film był polsko-niemiecki. Człowiek krzyczący „na miejsca” krzyczał z akcentem funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei z filmów o Klossie. No może nieco mniej dotkliwym tonem.
Krzysztof zauważył, że produkcja filmowa przypomina proces robienia z gówna sera. Trudno się z tym nie zgodzić.

W centrum ciągle kręcą jak nie serial, to fabułę. Jak nie fabułę, to reklamę. Zaczyna się zawsze od tego, że przyjeżdża firma ochroniarska i zawłaszcza miejsca parkingowe, z którymi i tak jest zawsze problem.
Film kręcony w Krakeno-Beirucie zawłaszczył kilka miejsc, w tym dwa dla inwalidów. Były zawłaszczone, aż przyjechał właściciel kamienicy i jedno odbił, tłumacząc, że go nie interesuje to, że film kręcą. Jeden z ochroniarzy wyraził zdziwienie, że inwalidzi jeżdżą tak dobrymi autami. Ciekawe, czy by się chciał wymienić zdrowiem, na np. ośmioletnią A6.
Później ten ochroniarz mi się przyglądał i w końcu zagadał, że skądś mnie zna. Odpowiedziałem, że nie jestem na to wstanie nic poradzić. I poszedłem do tramwaju.

Miasto powinno jakoś uporządkować kwestie filmowania. Ekipy potrafią zablokować połowę miejsc parkingowych na ulicy i nic z tego nie wynika. ZDM-owi łatwiej czepiać się mieszkańców.
I to może być zadanie dla kolegi Zydla, który rozpoczyna pracę na dyrektorskim stanowisku w Urzędzie Miasta.

Pod Marquardem wpadłem na redaktora Jemielitę, który właśnie parkował pięknego mercedesa 190. Dwulitrowy, benzynowy. Pierburg, znaczy z gaźnikiem.
To ciekawe, ale wielu ludzi słowo gaźnik dopiero, kiedy przestał jeździć ich skuter. Albo kosiarka nie chciała się odpalić i zawlekli ją do serwisu. I to jest zła informacja, bo gaźnik jako taki, to bardzo interesujący wynalazek.

Jak dziś pamiętam, jak lat temu ze dwa, w lobby hotelu w Vence redaktor Jemielita mówił, że używane samochody są bezsensu, i że ma C2(C3?) i że to optymalne dla niego auto. Ale najwyrażniej – żartował.

2. Tramwajem pojechałem na konferencję SkyScannera. (To taka wyszukiwarka biletów lotniczych) To już trzecia z kolei ich impreza. Nie chciałbym zajmować się PR-em tej firmy. Nie wiem, czy by mi się udało coś wymyślić. Bo tak naprawdę, to mamy usługę, która działa, i jak się wejdzie na stronę (czy zainstaluje aplikację) to wszystko jasne. Wpisujesz, klikasz, działa.
Na konferencji się dowiedzieliśmy, że najtaniej jest latać w listopadzie. I najlepiej kupować bilety wcześniej.
Impreza odbywała się w Izumi Sushi na Mokotowie. Niedobre jedzenie, beznadziejna obsługa.
Przy stole siedziałem obok komisarza (zdymisjonowanego) Urbańskiego, który wcześniej imprezę prowadził. W klapkach, żeby się kojarzyło z urlopem.

Komisarz (zdymisjonowany) Urbański wybiera się z HTC do Stanów. Dreamlinerem. Narzekał, że LOT chce ekstra kasę za rezerwowanie konkretnego miejsca.
Kolega Mikosz robi z LOT-u tanie linie. Choć właściwie nie tyle tanie, co drogie, ale o standardach tanich.

Poradziłem komisarzowi, by spróbował – jak to robi zwykle redaktor Pertyński – podnieść komfort podróży zużywając mile. Udało mu się to zrobić, i był bardzo wdzięczny za pomysł. Powiedziałem, że wdzięczność powinien skierować do redaktora Pertyńskiego, bo gdybym od niego nie usłyszał o tym sposobie, to bym się tą wiedzą nie dzielił.

Komisarz miał tego wielkiego iPhone, ale nie był z niego zadowolony. I to nie jest dobra informacja. Miałem nadzieję, że jest świetny.

3. Komisarz siedział po mojej lewicy, po prawicy siedział młody człowiek, z którym, kiedy komisarz wymawiając się koniecznością spotkania z kurierem – zniknął, wdałem się w rozmowę na tematy polityczne. Zaczęliśmy od Rosji, przeszliśmy na sprawy krajowe nakręcając się nawzajem. Ktoś próbował z nami polemizować, że nie jest aż tak źle, że rozwój, że autostrady, ale szybko go (w tym przypadku ją) zgasiliśmy. Strasznie się ucieszyłem, że na takiej imprezie znalazłem bratnią duszę. Że tak narzekać mogę nie tylko na Twitterze. Ale, kiedy sąsiadowi zadzwonił telefon, podejrzałem, że dzwonił Jan Piński, więc to nie mógł być żaden nawrócony leming.

Kolega z – jak się okazało – „Uważam Rze” podrzucił mnie pod Galmok. Udałem się stamtąd do Samsunga, gdzie wywarłem presję na koledze Jerzym, i ten zapgrejdował mi Note2 na Note3 i jeszcze dołożył Geara. Oswajałem się z nimi przez całą drogę domu. Więc dopiero później dotarła do mnie zadyma literacko-feministyczna.
Włączyłem się w dyskusję na Twitterze. I po raz kolejny skonstatowałem, że nic tak nie wyprowadza z równowagi kobiet (niekoniecznie feministek) jak stwierdzenie, że potrafią być równie agresywne jak mężczyźni.

To właściwie interesujące, że warszawska kawiorowa lewica z coraz większym zaangażowaniem popełnia zbiorowe seppuku.

Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.

Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.


Ja też wolę Lidla. Tylko skąd koty mogą wiedzieć, że Lidl jest fajniejszy, skoro nigdy tam nie były?