Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Soho. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Soho. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 października 2014

24 października 2014




1. Zanim wstałem przeczytałem Wirtualne Media. Prezes Saatchi mówi, że za cztery lata nie będzie fejsbuka. Patrząc w samym tylko Beirucie – ilu ostatnio ludzie uciekło z tej agencji śmiem twierdzić, że za cztery lata może raczej nie być Saatchi&Saatchi. Przynajmniej w Polsce.

Odwiozłem Bożenę i wpadłem na chwilę do Soho, żeby odwieźć egzemplarz magazynu „Fashion”, który przez zbieg okoliczności podwędziłem. Nie jestem w stanie zrecenzować, bo nie byłem w stanie obejrzeć. Coś takiego miał w sobie, że co go do ręki brałem, to odkładałem. I chyba nie chodzi o to, że był podwędzony.
Wpadłem na dyrektora Jędrzeja, który pytał mnie o wrażenia z Konstancińskiego. Odpowiedziałem, że Pszeniczne w porządku, ale wolę Żytnie.
Porozmawialiśmy chwilę z prezesem Bauerem. O mediach i o historii. Prezesowi Bauerowi afera z ruskim szpiegiem o nazwisku na Sz. przypomniała historię tego, jak mieszkańcy warszawy postanowili masowo odwiedzić rosyjską ambasadę. Nie byli zaproszeni, ale im to nie przeszkadzało. Podczas wizyty mieszkańcy znaleźli listę beneficjentów grantów fundowanych przez Rosję. Rosja wtedy była bardzo zaangażowana we wspieranie różnych inicjatyw w Polsce. Mieszkańcy Warszawy nie potrafili tego docenić i tych beneficjentów zaczęli wieszać.

Znam jednego beneficjenta rosyjskich grantów. Mój kolega Grzegorz jeździł do Rosji na jakieś imprezy za rosyjskie państwowe pieniądze. Ale dziś raczej nikt wieszać go za to nie będzie, bo naród mniej wyrywny jest. Zresztą ostatnio kolega Grzegorz w ramach protestu nie pojechał.

Prezes Bauer uważa, że każde wydarzenie ma jakieś konotacje historyczne. A media tego nie pokazują. I to jest zła informacja. I trudno się z nim nie zgodzić.

2. Z Soho pojechałem do gazownika na Burakowską. Jechałem krainą donic – ulicą Świętokrzyską. Było koło jedenastej, a korek na Tamce był większy niż bywał popołudniami przed remontem.
Gazownik używając swojego pracownika wymienił w BMW wtryskiwacze. Później wymienił je na jeszcze inne i od tych jeszcze innych spalił się gazowy komputer. I to nie jest dobra informacja.
Ale o tym, że się spalił na amen dowiedziałem się później, bo wcześniej swoim jaguarem przyjechał po mnie kolega Kuba, z którym pojechaliśmy do Soho, gdzie Kuba rozmawiał z prezesem Bauerem o mediach i o historii. I o Żoliborzu. I o Soho. Prezes Bauer chce w Soho zbudować kaplicę ekumeniczną. Brzmi to bardzo interesująco.
Rozmowa też była interesująca. 

Prezes Bauer opowiedział dykteryjkę o ś.p. marszałku Płażyńskim.
Że kiedyś poleciał na jakąś biznesową imprezę z nim nad morze. I że ciągle ktoś ś.p. marszałkowi Płażyńskiemu przeszkadzał, i w końcu zabronił sobie przeszkadzać, by móc zająć się gośćmi. Siedzieli przy obiedzie i rozmawiali na nieważne tematy. Ś.p. marszałka próbował atakować ochroniarz, ale ten ciągle go wyrzucał. Aż po prawie dwóch godzinach ktoś z gości wyszedł. I jak wrócił to powiedział (powiedziała, bo to była ona), że samoloty uderzyły w WTC. Ochroniarz o tym właśnie chciał ś.p. marszałka poinformować. Ten mu nie pozwalał, w ten sposób Państwo nie miało przez dwie godziny kontaktu z drugim według ważności człowiekiem.
Dziś marszałkiem sejmu jest Radosław Sikorski. I to jest zła informacja.

3. Kuba chce wymienić jaguara na inny samochód. Jakieś kombi, bo słabo się do jaguara pakuje wózek. I to jest zła informacja. Bo jaguar Kubie bardzo pasuje.

Sejm uchwalił ozusowanie umów zleceń. Tłumacząc to dobrem pracowników. Trzeba nie mieć wstydu, żeby coś takiego wymyślić. Na śmieciówkach pracuję od ponad dwudziestu lat. W dziewięćdziesięciu procent przypadków umowy te wg prawa z automatu powinny się zmienić w etat – podległość, wskazywanie miejsca i czasu. Gdyby rządowi zależało na dobru pracowników – wzmocniłoby Inspekcję Pracy. Teraz będzie tak, że pracownik dostanie mniej pieniędzy. ZUS dostanie więcej. Gdzie tu interes pracownika?

Wieczorem oglądaliśmy z Bożeną „Poważnego człowieka” Cohenów. Niesamowity film. W pewnym momencie bohaterowi śni się, że jego brat czółnem emigruje do Kanady. W tym śnie obaj – bohater i brat mają na sobie koszule Pendleton. Poznałem, bo identyczne wzory pokazywał mi Pawełek w Faster Dogu.



piątek, 17 października 2014

16 października 2014


1. Odwiozłem Bożenę do pracy, później pojechałem na pocztę, która za parę dni przenosi się z placu Konstytucji na Koszykową. Złą informacją jest, że nie wiem gdzie na Koszykową. Takie przenosiny poczty to trochę jak koniec świata.
Na poczcie wziąłem numerek i poszedłem po buty do szewca. Kiedy wróciłem akurat była moja kolej. Poczta mi się źle kojarzy. Zostało mi to z czasów, kiedy polecone przychodziły z Wojskowej Komendy Uzupełnień. Swoją drogą ciekawe jakbym się zachował, gdyby dzisiaj taki list przyszedł. Wypadałoby iść.

2. Pojechałem do SOHO z misją pomocy dla państwa Gondowiczów. Nie będę opisywał o co chodzi, bo musiałbym użyć dość nieprzyjemnych słów wobec moich kolegów. Zresztą wszystko się chyba udało załatwić. Jan Gondowicz przetłumaczył „Króla Ubu” i to tłumaczenie właśnie w Krakowie wystawia Klata z Starym. Ostatni raz w Starym byłem dwadzieścia parę lat temu na „Śnie srebrnym Salomei”, ale wytrzymałem tylko do przerwy. I poszedłem się napić.
Krakowski Teatr Stary miał duży wpływ na moje życie. Jakoś mnie ukształtował. Precyzyjniej – piwnice teatru, w których był klub, a w nim pani, która sprzedawała alkohol przed trzynastą.
Życie kiedyś było dużo prostsze – pani sprzedająca wódkę (choć w tamtym przypadku to była brandy) przed trzynastą – nadawała sens. Przynajmniej do trzynastej.
W SOHO spotkałem dyrektora Jędrzeja.
Dyrektora Jędrzeja lubię spotykać, bo dyrektorem jest od piwa. Noteckiego i z browaru Konstancin.

Opowiedział mi o skomplikowanej operacji polegającej na przeniesieniu linii produkcyjnej z okolic Konstancina w okolice Chodzieży. Wszystko po to, żeby uratować markę. I tak, jak kiedyś na pieczątkach pewnej szkoły było napisane Politechnika Lwowska z tymczasową siedzibą we Wrocławiu, tu będzie Browar Konstancin z siedzibą w Kamionce.
Powoli rozkręcają produkcję. Dostałem cztery butelki. Sprawdziliśmy z Bożeną Konstancin Jasne Żytnie. Jest w porządku.
Zła informacja? To, że dostałem tylko cztery piwa? Gorsza, że nie wiedziałem o przenoszeniu linii produkcyjnej. Ale bym z tego zrobił reportaż.

3. Cały dzień na Twitterze i Facebooku trwała zadyma związana z logo Polski. Przypomniała mi się historia z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Dwóch moich kolegów Waszki i Długi miało studio graficzne. Wykonywali różne prace używając do tego komputerów Macintosh. Jedną z takich prac było przygotowanie zaproszeń na bal Prezydenta Miasta Krakowa. Bal miał sponsorów. Ale zacznijmy od końca. Wszedł do nich dnia pewnego pan taszczący wielki szyld. Naprawdę wielki. Z napisem: „Piekarnia – [imię i nazwisko właściciela] [i chyba rok założenia]”. Długi z Waszkim patrzą na pana. Pan na nich. Po chwili mówi: To jest moje lego. 
Pan dostarczał pieczywo na bal. I jako sponsor – mógł zaistnieć na zaproszeniu. Tylko musiał dostarczyć logo. No i dostarczył.
A jeśli chodzi o logo Polski, to mam wrażenie, że za mojej świadomości było już z dziesięć konkursów. I za każdym razem słyszałem, że logo Polski konieczne jest bo coś tam.
Za każdym razem ktoś konkurs wygrywał. Coś tam wdrażano. Worki pieniędzy zmieniały właścicieli.
A pan piekarz miał szyld.

Dwa–trzy lata temu (jak ten czas leci) rozmawialiśmy (z kolegą Grzegorzem) z Marcinem Mellerem. Przez chwilę było o tym, że dyktatura ma swoje plusy. Dyktator nie pozwoliłby robić co roku konkursu na logo jego kraju. Chyba, że by pozwolił. Ale wtedy to też by miało więcej sensu. I to jest zła informacja.

czwartek, 4 września 2014

4 września 2014



1. Zanim tak właściwie zdążyłem na dobre wstać, zadzwonił kolega Grzegorz, że jest w okolicy.
Był w redakcji „Urody życia”, żeby zapoznać się z redaktor naczelną. Coś tam pewnie będzie dla nich robił, choć raczej nie wyślą go na Camino de Santiago. A marzy o tym. Trudno.
Można by kiedyś zrobić badanie, czy w Polsce El Camino bardziej się kojarzy z pielgrzymką czy chevroletem.

No więc wsiadłem do jego auta i pojechaliśmy – nie wiedzieć czemu – do Soho.
Tak, to prawda, nazwa jest pretensjonalna.
Skłamałem. Pojechaliśmy całkowicie świadomie – sprawdzić, czy to prawdą z tą wyprowadzką „Malemena”. No i niestety jest to prawda. Puste pomieszczenia wyglądają beznadziejnie.
Soho straciło małomiasteczkowy nastrój. I to jest zła informacja. Kiedy wybudują tam następne bloki – będzie strasznie. U Gesslera ruch – znaczy trochę nam zejdzie, zanim do ludzi dotrze, że najłatwiej jest naprawiać świat głosując portfelem. I to jest gorsza informacja niż ta o Soho.

2. Wróciłem do domu. Właśnie na youtube rozpoczęła się transmisja z przedifowej prezentacji nowości Samsunga. Zacząłem oglądać. Ciekawe rzeczy. Od dwóch tygodni używam Note2. Powoli się przyzwyczajam. Note4 czy to coś z krzywym ekranem zapowiada się bardzo dobrze. A zegarek, to już chyba muszę mieć.
No i dotarło do mnie, że tak właściwie to strasznie żałuję, że mnie nie będzie w tym roku na IFA. W zeszłym roku pojechałem peugeotem RCZ.
Ciekawe doświadczenie – jechałem przez Warmię, drogą, którą łączyła Berlin z Królewcem. Wracałem przez Pragę. Wpadliśmy wtedy z Bożeną do Karlsteinu.
Dziwiłem się jak porządnym samochodem jest RCZ.
Dziwiłem się do momentu, kiedy się dowiedziałem, że jest produkowany w Austrii.
Wtedy wpadłem na pomysł tekstu, który poszedł później do Frondy.
Tekstu o tym, że tylko katolicy potrafią robić porządne samochody.

3. Wieczorem poszliśmy z Bożeną do Beirutu. Bożena uważa, że kiedy nie ma Krzysztofa wszystko w Beirucie jest gorsze. A Krzysztof w Kaliforni,i co chwilę się melduje na fejsie w jakiejś knajpie.
Wymyśliłem, że robi sequel „Las Vegas Parano”. Nie w Las Vegas, tylko w San Francisco, nie wciąga, tylko je. I nie z prawnikiem, tylko z księgowym.
Księgowy, co prawda nie jest jego. Jest za to żydowski.
Chyba nie można w Polsce być bardziej żydowskim księgowym niż Maciek – dyrektor finansowy Muzeum Żydów Polskich.
Z fejsbuka można wnioskować, że panowie zaliczają cztery knajpy dziennie. I to nie jest dobra informacja, bo – jak zauważył kolega Zbroja – Krzysztof wróci i zaraz zacznie modyfikować w Krakenie jadłospis.
Przy stoliku na zewnątrz siedział Lejb Fogelman. On nie jest księgowym, choć liczyć na pewno potrafi. Na miejscu Fogelmana nie zbliżałbym się do samolotów. Jego dwóch kolegów z klasy z liceum zginęło w lotniczych katastrofach. Dwóch różnych katastrofach. Jeden nazywał się Kuryłowicz, drugi Kaczyński.
Fogelman zamówił dwie taksówki. Do jednej wsadził panią, z którą siedział (razem z papierową torbą, która cały czas leżała na stoliku – chciałem przeczytać logo, ale Bożena powiedziała, żebym się przestał gapić), do drugiej wsiadł sam i tyle go widzieli.

Później przyszedł nie mogę powiedzieć kto i sprzedał mi plotkę z dnia poprzedniego, wg której premierem miał zostać Trzaskowski.
Później przyszli Beata Biel z dyrektorem Ołdakowskim i powiedzieli, że plotki na temat obsady stanowiska premiera są ważne tylko przez kwadrans.
Dyrektor Ołdakowski zaserwował historię o generale Waffen-SS, który dostał Virtuti Militari. Ja się odwdzięczyłem opowieścią o głównodowodzącym Armią Słowacką (za księdza Tiso), który równocześnie był przywódcą antyfaszystowskiego podziemia w Armii Słowackiej. I było bardzo przyjemnie. Tylko później Bożena powiedziała, że strasznie nudziłem wyciągając te historyczne tematy. I to nie jest dobra wiadomość, bo kiedy człowiek już nie czuje kiedy nudzi powinien zostać zastrzelony.
A jeżeli zostanę zastrzelony, to nie pojadę w przyszłym roku na IFA.