Pokazywanie postów oznaczonych etykietą TokFM. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą TokFM. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 sierpnia 2016

13 sierpnia 2016


1. Myślałem że po raz pierwszy od lat posłucham trzódki red. Żakowskiego. Zamiast wakacjującego red. Lisa i niewiemcorobiącego prof. Władyki były jakieś dwie panie. Ze stałego składu został jedynie red. Wołek. Przypomniało mi się, jak lat temu z piętnaście, kiedy red. Żakowski nie był jeszcze lewicującym intelektualistą, tylko poszukującym swojego miejsca na ziemi człowiekiem z Czerskiej, prowadził w nie pamiętam której telewizji talk show z red. Najsztubem. Zaprosili oni do tego talk show red. Wołka, który wtedy był jeszcze konserwatystą walczącym na stanowisku redaktora naczelnego śp. dziennika „Życie”. Walczącym aż tak, że w ramach tej walki udać się do gen. Pinocheta, by wręczyć mu ryngraf z Matką Boską. I gdyby udał się był red. Wołek do Chile, można by pomyśleć, że przy okazji chciał odbyć pielgrzymkę śladami Ignacego Domeyki, ale red. Wołek udał się jedynie do Londynu, gdzie gen. Pinochet przebywał zatrzymany na polecenia jakiegoś hiszpańskiego sędziego.
Żakowski z Najsztubem zaprosili go właśnie w związku z tą wyprawą. Zaprosili razem z jakimś Chilijczykiem. No i za pomocą tego Chilijczyka rozjechali go na miazgę.
Chilijczyk krzywym polskim, drżącym głosem opowiadał o pinochetowych zbrodniach, red. Wołek próbował tłumaczyć, że sytuacja była bardziej skomplikowana. Chilijczykowi głos łamał się coraz bardziej, w końcu zapłakał on rzewnymi łzami, red. Wołek znów zaczął coś tłumaczyć. Na to odezwał się chyba red. Żakowski – Tomku, uszanuj.
Red. Wołek zamilkł, Chilijczyk płakał, po studio chodził pies. Prowadzący wyraźnie czekali na koniec programu, by gruchnąć śmiechem.

Złą informacją jest, że nie udało mi się dobrze tej sytuacji opisać. Przejdę więc od razu do wniosków. Otóż red. Wołek obiektem żartów red. Żakowskiego jest od kilkunastu lat. I raczej nie tyle nic sobie z tego nie robi, co jeszcze tego nie zauważył.

2. Znowu rąbałem. Tym razem również używając klina. Rąbać nauczyłem się w harcerstwie. Swoją drogą ciekawe, czy dziś też dają dwunastolatkom siekiery, czy może prawo na to nie zezwala. Używać klinów nauczył mnie sąsiad Gienek. Złą informacją jest, że nie mam młota. Siekierą wbijać klin się da, ale to nie to samo.
Ponoć austriacka pilarka marki Straus zdała egzamin. Góra drewna zdecydowanie zmniejszyła objętość. Ponoć austriacka pilarka marki Straus wyprodukowana została w mieście台州. Moja śp. prababcia urodziła się jako obywatelka Austrii. W Krakowie, w czasach, kiedy Austria była chyba największa w historii. I tak nie sięgała na brzeg morza Wschodniochińskiego.
Kiedy znudziło mnie drewno, zabrałem się za pokrzywy. W pokrzywach spotkałem padalca. „Padalec w pokrzywach” to niezły tytuł operetki.

3. Wieczorem przez chwilę oglądałem jednym okiem „Ojca chrzestnego”. Mam wrażenie, że film zaczyna się starzeć. I to jest zła informacja.


12 sierpnia 2016



1. Wstałem na tyle wcześnie, żeby posłuchać prowadzonego przez Jana Wróbla poranka Tok FM. Nigdy nie należałem do specjalnych wielbicieli dyrektora Wróbla. Jego konserwatyzm nie za bardzo pasował mi do opowieści absolwentów jego szkoły. Opowieści o tym, że przy Bednarskiej warszawskie elity kształciły się przede wszystkim w przyjmowaniu białego proszku.
Godzina z Tok FM była zdecydowanie stratą czasu. Ale są wakacje, więc można sobie na takie ekstrawagancje pozwolić.

Przyjechał kurier. Dużym – jak na kuriera – samochodem. Wyciągnęliśmy paletę z listwowym agregatem do Stigi. Kurier pojechał rozjeżdżając wcześniej trawnik koło przystanku, ja się zająłem uzbrajaniem kosiarki. Chwilę mi to zajęło.
Ruszyłem w park. O ile z trawą szło mi nie najlepiej, to chaszcze padały jak rosyjska piechota po zetknięciu z kulami wystrzelonymi z sześciu armat Reduty Ordona. Rozochocony wjechałem w jeżyny. I to był błąd. Kosiarka cięła pędy, ale niestety zaczęła się w nie plątać. Na tyle skutecznie, że ledwo udało mi się z tych jeżyn wyrwać.
Nie bez strat. Zeszło mi powietrze z prawego przedniego koła. I to jest zła informacja.

2. Zniechęcony wziąłem niedziałającą ponoć austriacką pilarkę marki Straus i pojechałem do Tesco. Chciałem wymienić ją na działającą, niestety żadna z trzech dostępnych nie dała się uruchomić. Kupiłem więc prostownik do ładowania akumulatorów. Cyfrowy. Cokolwiek by to miało znaczyć.

Po Tesco zwiedziłem jeszcze cztery sklepy. Ostatni był zakładem pogrzebowym, w którym nie udało mi się kupić jajek [bo się przed chwilą sprzedały]. I to jest zła informacja.
Ruszyłem do Boryszyna. Przed Ługowem trzy traktory orały ścierniska. Przy każdym z traktorów, przechadzał się bocian. Powoli, nic sobie nie robiąc z hałasu. Przedziwny widok.

W Boryszynie się dowiedziałem, że skrzynia do Suburbana jest ponoć gotowa. I może w przyszłym tygodniu będzie założona. I może w przyszłym tygodniu samochód znowu ruszy. Po ponad roku.

3. Okazało się, że cyfrowy prostownik nie działa. A powietrze z kosiarkowego koła zeszło, bo uszkodził się wentyl. Znowu więc pojechałem do miasta. Wymieniłem prostownik. Dopiero na drugim po włączeniu do prądu zapaliły się jakieś diody.
Przy okazji, ze zdziwieniem zauważyłem, że zwrócona przez mnie ponoć austriacka pilarka marki Straus znów jest na półce. Podzieliłem się moim zdziwieniem z kierownikiem sklepu. On zaczął się zarzekać, że musi działać. Ja – że sprawdzałem. Razem z ochroniarzem. On – że musi być jakiś hamulec. Ja – że hamulec jest, ale się nie da odblokować. On – poszedł do półki, zaczął ponoć austriacka pilarka marki Straus ze wszystkich stron oglądać, po czym zaczął czytać instrukcję. No i znalazł dodatkową blokadę, która ani mnie, ani ochroniarzowi znaleźć się nie udało. Kupiłem więc ponoć austriacką pilarkę marki Straus raz jeszcze.
Udałem się na poszukiwania wulkanizatora, by kupić wentyl. Trafiłem za drugim razem, gdyż pierwszy był już zamknięty. Po drodze zauważyłem, że w Świebodzinie wciąż jest ulica Michała Żymierskiego. W Rzymie jest ulica kurewek, więc w tu może być defraudanta.
W domu okazało się, że to, iż diody an prostowniku się świecą – wcale nie znaczy, że rzeczony działa.
Z moralną pomocą sąsiada Gienka udało mi założyć wentyl. Zaczęliśmy pompować, używając przerobionego kompresora z lodówki. Wyglądało na to, że ciśnienie jest zbyt słabe i nic z tego nie będzie. Wzięliśmy więc wózek i pojechaliśmy do Józka, ojca sąsiada Tomka, by pożyczyć porządną sprężarkę..
Kiedy dotargaliśmy ją przed dom, okazało się, że koło w międzyczasie się napompowało. Odwieźliśmy więc sprężarkę z powrotem.
Józek kładł panele. Równocześnie skonstruowana przez niego maszyna wyciskała olej. Z lnianki. Ponoć bardzo zdrowy.
Przed snem skosiłem jeszcze trochę pokrzyw. I przeciąłem pniaczek ponoć austriacką pilarką marki Straus. Piły elektryczne zachowują się zupełnie inaczej niż te spalinowe. I to jest zła informacja. W spalinowych łatwiej zarządzać momentem obrotowym, elektryczne od razu szarpią. Trzeba bardziej uważać.

czwartek, 11 sierpnia 2016

10 sierpnia 2016



1. Obudziło mnie koło piątej. I to jest zła informacja. Próbowałem spać dalej – bez efektu. Obejrzałem więc trzy odcinki serialu. Zasnąłem dopiero przy poranku TokFM. Zasnąłem na tyle dobrze, że nie zapamiętałem ani kto prowadził, ani kim byli goście.
Ubrałem się wyjściowo. Po roku w garniturach na wsi chodzę w byle czym. W pełnym tego określenia znaczeniu. Więc gdy wybieram się do miasta staram się wyglądać przynajmniej jak pracownik budowlany, który na chwilę porzucił miejsce pracy, by w pobliskim markecie kupić wodę o smaku „3 cytryny”.
No więc ubrałem się wyjściowo, zagoniłem koty do domu, otworzyłem bramę, wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk – a tu nic. Akumulator zdechł. Podłączyłem prostownik – nie dał rady. Poszedłem do sąsiadów po drugi. Zaczął ładować. Wylałem garnek nakapanej wody i zacząłem rżnąć drewno krajzegą. Zapełniłem cały wózek i dotarło do mnie, że nie za bardzo mam gdzie to drewno układać. Wziąłem więc siekierę i zacząłem rąbać zalegające pod murem pniaki. Rąbiąc zrozumiałem, że rąbanie to było coś, czego mi było bardzo brak. Od razu poczułem się lepiej. I przypomniało mi się, że mam naładowany akumulator, który został po przedświątecznej jeździe bez alternatora.
Akumulator w E32 jest pod tylnym siedzeniem. Mając praktykę można go wymienić dość szybko.

2. Pod Mrówką zaczepiło mnie trzech czerwonych z przepicia czterdziestoparolatków. Tłumaczyli, że wracają z Woodstock i że brakuje im do piwa. Było to o tyle dziwne, że piwa już mieli w rękach. Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdyby powiedzieli, że wracają ze Światowych Dni Młodzieży to czy bym im dał. Ale chyba też nie.
W Mrówce kupiłem klucze potrzebne do dokręcenia cybantów. W Tesco – dziennik „Fakt” i pilarkę elektryczną Straus. Ponoć austriacką.
Kiedy wyszedłem – panowie od Woodstock leżeli w rowie koło parkingu i sącząc piwo kontemplowali Chrystusa. Na stacji próbowałem dopompować koła. Z tylnymi udało mi się bez specjalnego problemu. Z przednimi – wręcz przeciwnie. Kiedy ruszałem – panowie od Woodstock ładowali się do chyba Astry na dolnośląskich blachach. Więc chyba faktycznie wracali z Kostrzyna.
W domu skręciłem nyple tak, że przestało ciec. Przy okazji okazało się, że niskie ciśnienie ciepłej wody wynika nie z problemu z zaworem, tylko baterią. I to jest zła informacja, bo wymiana baterii wymaga sporej rujnacji.

3. Zmontowałem ponoć austriacką pilarkę marki Straus. Nalałem olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Podłączyłem przewód zasilający. I okazało się, że ponoć austriacka pilarka marki Straus nie działa. Wylałem więc z niej olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Rozmontowałem części pakując do odpowiednich foliowych worków. Wszystko wsadziłem do pudełka. Na koniec znalazłem paragon. No i wytarłem olej. W tych miejscach, w których musiał być wytarty.
Wróciłem do rąbania. Jako rębacz nie zarobiłbym na chleb, gdyż nie rąbię wystarczająco efektywnie. I to jest zła informacja, bo tak – miałbym jeszcze jeden fach w ręku.

Bartek – młodszy syn sąsiada Tomka mówi tylko końcówki wyrazów. Kto ma zrozumieć – zrozumie. Karol, jego brat zanim zaczął mówić, że tak powiem – werbalnie, mówił ręką. Robił to tak sugestywnie, że kto miał zrozumieć – zrozumiał. Ja miałem problem, kiedy opowiadał, że na polu za domem wylądował balon. Kiedy usłyszałem o co chodzi – dotarło do mnie, że Karol przed chwilą wszystko mi dokładnie pokazał.
W każdym razie Bartek mówi o mnie całym słowem. Nie wiem, czym sobie na taki przywilej zasłużyłem.


Wracając do „Raportu Pelikana”. Dr Cenckiewicz wyciągnął jakiś kwit, z którego może wynikać, że słynny wybuch gazu w Gdańsku, na początku lat dziewięćdziesiątych to spieprzona akcja służb specjalnych. Cóż, gdyby ktoś chciał pisać taki polski thriller polityczny powinien go osadzić w czasach prezydenta Wałęsy. Political fiction powinno być choć trochę prawdopodobne.


środa, 20 lipca 2016

18 lipca 2016


1. eGazety przywróciły mi względną przyjemność porannej prasówki. Przeglądając tygodniki wybieram teksty, które powinienem później przeczytać. Później ich nie czytam. I to jest zła informacja. Zasadniczo czytanie prasowych tekstów sprowadza się u mnie do leadu i autora. Nie chce mi się czytać więcej, bo wydaje mi się, że wiem, co będzie dalej. Hoduję gdzieś nadzieję, że się mogę mylić.

2. Od nie pamiętam ilu lat [przynajmniej pięciu] kładę parkiet w górnym salonie, choć zasadniczo powinno się udać zrobić to w dni cztery. Tym razem postanowiłem się zawziąć i skończyć. Zacząłem po śniadaniu – koło południa. Kładłem z przerwą na obiad do wieczora. W jodełkę. Po nie pamiętam ilu latach [przynajmniej pięciu] wpadłem na pomysł racjonalizatorski, żeby pudełka z klepkami [są prawe i lewe] układać zgodnie z kierunkiem układania.
No dobra, nikt, kto nie układał parkietu w jodełkę nie zrozumie o co mi chodzi. I to jest zła informacja, bo jest to usprawnienie na miarę wynalezienia koła.

3. Układając słuchałem radio. Internetowo. TokFM. Słucham TokFM, bo lubię, kiedy radio gada. Najpierw był program „Połączenie” [chyba] o zagranicy. Niezły. Pod warunkiem, że się weźmie poprawkę na poglądy prowadzącego. Media w Polsce wymagają brania poprawki. I to jest zła informacja. Później była audycja redaktora Najsztuba, który najpierw dziwnym głosem czytał tzw. prawicową publicystykę. Później, razem z red. Piątkiem [chyba tak się on nazywa] czytali religijną poezję. To właściwie fascynujące, że ktoś [red. Piątek – o ile tak się on nazywa], kto w niegdyś najpoważniejszym polskim dzienniku wypowiada wojnę Ministrowi Obrony Narodowej w przerwach w tej wojnie występuje w niezbyt wysokich lotów programie satyrycznym.
Zresztą podobnie jest z redaktorem Najsztubem, który w pewnym momencie zaczął mówić, że na pewno jest na jakiejś liście proskrypcyjnej. Nie jest.
Redaktor Najsztub dekadę temu był moim szefem. Jego wywiady uchodziły wtedy za wybitne. Ciekawe kto dziś – poza mną – to pamięta.

Wieczorem się przełączyłem na PolskieRadio24. Trafiłem na audycję, w której redaktor Niziołek rozmawiała z trzema znanymi blogerkami. Było cieżko.
Coś się dziwnego stało i telefon sam się przełączył na Tok FM, w którym Wiktor Osiatyński rozmawiał o sporcie z redaktorem Wierzyńskim. No i zostałem przy tym programie. Chyba jestem już stary.  

środa, 10 lutego 2016

7 lutego 2016


1. Dzień bez telewizora. Więc bez „Kawy na ławę”. I „Loży prasowej”. No dobra. Przez chwilę oglądałem stream TVP Info – Woronicza 17. No i muszę przyznać, że kolega BBN sprawiał wrażenie jedynego rozsądnego w towarzystwie. I nie chodzi o to, że reszta gości opowiadała jakieś niemożebne rzeczy. To on tak podniósł poprzeczkę.
Nie obejrzałem tej wersji „Loży prasowej”. I to jest zła informacja, bo nie wiem, kiedy będzie okazja.

2. Zawiozłem dziewczyny na dworzec i pojechałem na zakupy. Pod Castoramą para wpychała płytę gipsowo-kartonową do XC70. Z metr wisiał z tyłu. Lubie XC70. Uważam, że to ostatnie prawdziwe volvo. To jedno z niewielu średniej klasy aut, jakie bym mógł mieć. Mógłbym, ale raczej mieć nie będę.
W Makro zatankowałem za 50 zł. Wprowadziłem zwyczaj, że co weekend tankuję gaz do pełna i benzynę za pięć dych. Benzyny zużywa się mało. Jeżeli paliwo będzie tanieć w tym tempie, to za jakieś dwa miesiące bak się wypełni. A to 90 litrów. Od miesiąca wybierałem się do myjni. W końcu się dojechałem. W kolejce słuchałem TokFM. Organizacje feministyczne zwoływały się na ogólnoświatowe tańczenie w proteście przeciwko przemocy wobec kobiet. Przypomniał mi się białoruski kierowca lawety, któremu zmieniano przed laty koło w Porcie2000. Widziany w telewizorze przez moment marsz szmat zrobił na nim takie wrażenie, że prosił kogo popadnie o wyjaśnienie o co chodzi. Kiedy słyszał – nie wierzył. Pytał kogoś innego.
A wtedy organizacje feministyczne jeszcze się nie fotografowały z transparentami: witamy uchodźców.
Myjnia – choć najdroższy program – nie domyła auta. I to jest zła informacja.

3. Obejrzeliśmy nowe Archiwum X. Ciekawe przeżycie. Jeżeli się nie jest serialu wieloletnim fanem – nie da się tego oglądać. Patrzę na Muldera, widzę Hanka Moody'ego. Słyszę te drętwe teksty, myślę sobie, że Duchovny musiał mieć niezłą zabawę. Lepszą niż widzowie.

Z tego wszystkiego Netflix nabrał sensu. Zaczęliśmy oglądać Raya Donovana. Złą informacją jest, że za późno.




środa, 14 stycznia 2015

14 stycznia 2015


1. Chwilę po tym, jak się obudziłem wyjaśniono mi, że pociąg „Matejko” wyleciał z rozkładu nie dlatego, że trzeba było zrobić miejsce Pendolino, tylko brakło do niego wagonów.
Te, które jeździły musiały być użyte gdzie indziej. Te, które zostały były zbyt wolne, żeby jeździć po CMK.
Pendolino nie zajęło torów.
Zjadło za to kasę. Ciekawe ile za jeden skład Pendolino by można kupić normalnych wagonów. Choć właściwie nie wiem czy ciekawe.

Jaki pożytek z Pendolino ma mieszkaniec podszczecińskiej wsi? Może poczuć dumę oglądając je w 48 calowym telewizorze LCD kupionym na kredyt od Providenta. Naprawdę wielką dumę.

Słuchałem powtórkę jakiegoś programu na TokFM. Prowadzący rozmawiał z panią, która pracowała w jakimś laboratorium którejś z przeznaczonych do likwidacji, przepraszam: wygaszenia kopalni. Pani opowiadała o profitach. Dostaje trzynastkę, z czternastek dobrowolnie zrezygnowały. Podstawę ma poniżej płacy minimalnej. Tylko dzięki bonusom przekracza próg. Pracuje w administracji, więc w przypadku zamknięcia kopalni dostanie trzymiesięczną odprawę. Ale jest w stosunkowo dobrej sytuacji, bo do emerytury brakuje jej tylko kilkanaście miesięcy. Dostanie więc zasiłek przedemerytalny – kilkaset złotych. Jej młodsze koleżanki tak fajnie mieć nie będą. Kiedy nie będzie kopalni, w okolicy właściwie nie będzie nic, więc mają małą szansę na jakąkolwiek pracę.
Górnicy mają lepiej. Choć też nie są to kwoty oszałamiające, bo normalny górnik zarabia u nich mniej–więcej cztery tysiące. Więcej zarabia nadzór. Ci z dołu mają dostać dwuletnie zarobki.
Dziennikarz się oburzył, że inni nie dostają. I zacytował włókniarkę z Łodzi, która wcześniej dzwoniła i mówiła, że jak jej zakład likwidowano, to nic nie dostała.
Pani odpowiedziała, że to nie jest tak, że tylko górnicy dostają, że jak ostatnio były zwolnienia w jakiejś śląskiej spółce kolejowej (nie zapamiętałem jakiej), to wszyscy zwalniani dostali odprawy w wysokości trzyletnich zarobków. Wszyscy. Pracownicy biurowi też.
Dziennikarz zacytował na to emerytkę z Warszawy, która powiedziała, że ma jakąś małą emeryturę i nie chce, żeby z jej podatków dawać pieniądze na górników.
Ciekawe co będzie, kiedy kopalnie pozamykają, a importowany węgiel pójdzie w górę. Pani emerytki może wtedy nie być stać na prąd zużywany przez jej telewizor i nie będzie mogła już oglądać „Szkła kontaktowego”.

Po tym jak zobaczyłem redaktora Durczoka złorzeczącego na rząd w obecności redaktora Kuźniara mam podejrzenia graniczące z pewnością, że w całej kopalnianej zadymie chodzi o coś zupełnie innego. I nie wiem o co. I to jest zła informacja.

Bo – tu użyję modnego ostatnio słowa – hejt na górników, kanały, którymi do mnie dociera wygląda na robotę niezłej agencji PR.

2. Teatr Wielki Opera Narodowa w łaskawości swojej w końcu zapłaciła mi za krzyżówkę, którą przygotowałem do druku wydanego z okazji wystawy o Dygacie. Poszedłem więc do sklepu „Perełka” by kupić ogórki kiszone i kabanosy dębowe. Kiedy kupujemy kabanosy dębowe ludzie patrzą na nas dziwnie. Są najtańsze i prawdopodobnie zrobione z czegoś dziwnego. Koty je uwielbiają, choć już coraz mniej. I to jest zła informacja.
Po drodze wpadłem do Faster Doga. Zaczęli sprzedawać jedwabne szaliki Knightsbridge. Chciałem się z nimi podzielić wrażeniami z oglądania „Watahy”. Pawełek oglądał jeden odcinek. Przedostatni. Nie pozwolili mi narzekać na film, bo spora część aktorskiej ekipy to ich klienci. Pawełek oglądał odcinek, żeby zobaczyć, czy Topa ma buty. Znaczy – pewnie aktor Topa kupił frye'e.

Przyszedł klient oglądać biżuterię. Powiedział, że nosił srebro, później złoto i teraz chce wrócić do srebra. Przymierzył, nie kupił, poszedł. Razem z Pawełkiem rozpoznaliśmy w nim funkcjonariusza państwowego. Ja stawiałem na MSW, Pawełek miał podejrzenia, że jakieś służby specjalne.
Patrycja się dziwiła – po czym rozpoznajemy. Pan był ogolony na łyso, w garniturze, płaszczu – to było ok. Buty miały zdarte obcasy. Więc pan nie z biznesu. Gdyby był z biznesu, miałby na tyle dużo par, że nosił by do szewca. Do tego jakoś tak się ruszał, że czuć było szeroko rozumiane MSW.
Kiedyś latem, kiedy do nich przyszedłem palili na schodach sklepu. Zobaczyłem przez okno, że w lombardzie są cywilni policjanci. Pawełek natychmiast się zgodził. Patrycja też się dziwiła po czym poznajemy. Ale jak policjanta po cywilu nie rozpoznać.

Wracając do domu wpadłem na pocztę. Policja ze Świebodzina przysłała pismo, że umarza dochodzenie w sprawie uszkodzenia samochodu Nissan Navara na szkodę firmy Nissan Sales Central & Eastern Europe.
Jestem wielbicielem świebodzińskiej Policji. Są szybcy. Jak się da, to włamywaczy w miesiąc złapią, jak się nie da, to w dwa dni umorzą.
Na poczcie wciąż można kupić kieszonkowe kalendarze ze św. Janem Pawłem II.

3. Korespondowałem na Twitterze z Parlamentem Europejskim. Dało się obejrzeć przemówienie przewodniczącego Tuska, dało przewodniczącego Junckera. Nie dało dyskusji. Parlament tłumaczył, że ma jakieś techniczne problemy.
W końcu ktoś wrzucił na youtube przemówienie Andrzeja Dudy. Niezłe muszę przyznać. Gdybym wiedzę o polityce czerpał z amerykańskich filmów byłbym przekonany, że od jakiegoś czasu nad kandydatem Dudą pracuje grupa mistrzów od retoryki.
Informacje o polityce czerpię z innych źródeł, więc bliższy jestem stwierdzenia, że kandydat Duda to samorodny talent.
Fakty TVN, które oglądałem nie dał piętnaście sekund z przemówienia przewodniczącego Tuska, nie wspomniały o tym Dudy. Było za to o proboszczu, który nazywał wikarego cha. i cha. (cokolwiek by to miało znaczyć).

W „Kropce nad I” redaktor Olejnik rezonowała z profesorem Niesiołoswkim. Wydawało mi się, że jestem na tyle uodporniony, że red. Olejnik nie uda się mnie zniesmaczyć. Myliłem się. I to jest zła informacja.



środa, 17 września 2014

17 września 2014



1. No więc musiałem wstać o szóstej rano. Uważam, że tego rodzaju zachowania są niezdrowe. Nie używam budzika przez Jana Rokitę. W połowie (pierwszej) liceum, pani profesor Kabaj (od łaciny), westchnęła na jakiejś lekcji „a Janek to nigdy do szkoły przed dziesiątą nie przychodził”. Rzeczony Janek był wtedy szefem komisji swojego imienia, czyli karierę zrobił. Też chciałem karierę zrobić, więc też przestałem przychodzić przed dziesiątą. No i jakoś mi to zostało do dziś. Jeśli mam się budzić budzikiem – jestem chory. Słabo śpię, bo się boję, że mnie budzik zaskoczy we śnie. 

No więc wstałem o szóstej rano i pojechałem na Żoliborz po kolegę Grzegorza. Miałem jechać Golfem R, ale się okazało, że ten postanowił zaznaczać swoją obecność plamą oleju z silnika. I to jest zła informacja, bo ostrzyłem sobie zęby na test tego auta w trasie na południe. 
Pojechaliśmy BMW 640i i to jest dobra informacja, bo siedzenia to auto ma wybitne. 

No więc przyjechałem na ten Żoliborz. Ruszyliśmy. I zanim wyjechaliśmy z Warszawy robiła się dziewiąta. Gdybym był pomyślał, to bym wywarł na koledze Grzegorzu presję, żeby przyjechał do mnie metrem. Zyskalibyśmy z półtorej godziny i paliwo na jakieś 70 kilometrów. 
Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Trasa, która miała w porywach zająć godzin sześć, zajęła godzin dziewięć.

2. W warszawskich korkach słuchaliśmy TokFM. To fascynujące, że osoby walczące o równe traktowanie płci uważają, że to, że pani Kopacz jest kobietą czyni z niej wystarczająco dobrego kandydata na premiera. Tak dobrego, że można wybaczyć jej spotkania z Nowakiem Sławomirem. 
Renatę Kim pamiętam z czasów, kiedy czytała w RMF serwisy. Zapraszanie jej do studia, by komentowała cokolwiek poważnego jest podobnego rodzaju eksperymentem, co nowa funkcja pani Kopacz. 

Ciekawe, czy gdyby powstaławał rząd składający się wyłącznie z kobiet, panie z mediów zaakceptowałyby  w jego szeregach panią Kempę. Czy ona, będąc kiedyś w PiS-ie została zdrajczynią płci. 

Rząd kobiet. Świetny, bo kobiet. 
Podczas  konferencji prasowej mizoginiczny dziennikarz zadał przywódczyni naszego państwa chamskie i seksistowskie pytanie:
„Pani premier, jak chce pani rozwiązać problem deficytu budźetowego?”
Jak długo będziemy tolerować taki upadek standardów w polskich mediach? – pyta Dominika Wielowiejska.

Może jestem dziwny, ale bardziej niż to, żeby rządził ktoś taki jak ja, wolałbym, żeby robił to ktoś ode mnie mądrzejszy. 
Choć może, gdybym był kobietą, to bym myślal inaczej? 

A najgorsze jest to że zamiast słuchać TokFM mogliśmy włączyć „Lewa wolna” Mackiewicza.


3. Nie napiszę dokąd jechaliśmy i po co. W każdym razie była tam okolicznościowa metaloplastyka od Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej. Ciekawe, czy pan dyrektor Ołdakowski ma taką.

Do Warszawy ruszyłem chwilę przed północą. Miałem do przejechaniu 400 kilometrów. Udało mi się to w cztery godziny. Z trzema krótkimi postojami. Samochód spalił na setkę mniej niż 10 litrów. Wysiadłem z samochodu mniej zmęczony, niż wtedy, kiedy ruszałem. Fotel – genialny. Minus jeden. Adaptacyjne LEDy. System był jeszcze w starej wersji – długie wyłączały się czasem trochę za późno. 

Najgorsze jest to, że jeździłem już wszystkimi szóstkami BMW i póki nie zrobią czegoś nowego nie będzie pretekstu by prosić o takie auto. 
I jak tu żyć pani premier.