Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Volvo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Volvo. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 lutego 2016

7 lutego 2016


1. Dzień bez telewizora. Więc bez „Kawy na ławę”. I „Loży prasowej”. No dobra. Przez chwilę oglądałem stream TVP Info – Woronicza 17. No i muszę przyznać, że kolega BBN sprawiał wrażenie jedynego rozsądnego w towarzystwie. I nie chodzi o to, że reszta gości opowiadała jakieś niemożebne rzeczy. To on tak podniósł poprzeczkę.
Nie obejrzałem tej wersji „Loży prasowej”. I to jest zła informacja, bo nie wiem, kiedy będzie okazja.

2. Zawiozłem dziewczyny na dworzec i pojechałem na zakupy. Pod Castoramą para wpychała płytę gipsowo-kartonową do XC70. Z metr wisiał z tyłu. Lubie XC70. Uważam, że to ostatnie prawdziwe volvo. To jedno z niewielu średniej klasy aut, jakie bym mógł mieć. Mógłbym, ale raczej mieć nie będę.
W Makro zatankowałem za 50 zł. Wprowadziłem zwyczaj, że co weekend tankuję gaz do pełna i benzynę za pięć dych. Benzyny zużywa się mało. Jeżeli paliwo będzie tanieć w tym tempie, to za jakieś dwa miesiące bak się wypełni. A to 90 litrów. Od miesiąca wybierałem się do myjni. W końcu się dojechałem. W kolejce słuchałem TokFM. Organizacje feministyczne zwoływały się na ogólnoświatowe tańczenie w proteście przeciwko przemocy wobec kobiet. Przypomniał mi się białoruski kierowca lawety, któremu zmieniano przed laty koło w Porcie2000. Widziany w telewizorze przez moment marsz szmat zrobił na nim takie wrażenie, że prosił kogo popadnie o wyjaśnienie o co chodzi. Kiedy słyszał – nie wierzył. Pytał kogoś innego.
A wtedy organizacje feministyczne jeszcze się nie fotografowały z transparentami: witamy uchodźców.
Myjnia – choć najdroższy program – nie domyła auta. I to jest zła informacja.

3. Obejrzeliśmy nowe Archiwum X. Ciekawe przeżycie. Jeżeli się nie jest serialu wieloletnim fanem – nie da się tego oglądać. Patrzę na Muldera, widzę Hanka Moody'ego. Słyszę te drętwe teksty, myślę sobie, że Duchovny musiał mieć niezłą zabawę. Lepszą niż widzowie.

Z tego wszystkiego Netflix nabrał sensu. Zaczęliśmy oglądać Raya Donovana. Złą informacją jest, że za późno.




wtorek, 9 czerwca 2015

9 czerwca 2015


1. Wstałem. Poszedłem do apteki, Połowa moich leków wyleciała listy refundowanych. I to jest zła informacja. Kupiłem bułki i sok pomidorowy. Nie bójmy się tego słowa – na kaca. Przyjechał redaktor Pertyński. Wymieniliśmy się samochodami. Za volvo dostałem BMW. To samo, co wcześniej. Czyli się opłacało.

2. Między dziesiątą a dwunastą miał przyjść pan od piecyka. Przyszedł kwadrans przed dwunastą. Znaczy przyszło dwóch panów. Przegląd pieca miał kosztować 250 złotych. Kosztował 650. Zdarza się. Do tego łazienka zrobiła się brudna. No i jeszcze panowie zapomnieli klucz płaski, wkrętak i imbusa.
Generalnie kolejna nauczka. Lepsze jest wrogiem dobrego. Przez 12 lat nie robiliśmy przeglądu pieca i nic się złego nie działo. Prawie, bo ostatnio się zaczął wyłączać. Ale dało się przeżyć. 
A tak, to i 650 zł w plecy i sprzątać trzeba. Bez sensu.
[jeżeli ktoś nie zauważył – to była zła informacja]

3. Byłem tu i tam. Na koniec wylądowałem w Krakenie w doborowym towarzystwie. Złą informacją jest, że poza mną i doborowym towarzystwem było też piwo. Za dużo piwa.
Obejrzeliśmy przedostatni odcinek „Gry o tron”. Jakoś nie mogę uwierzyć, że ta seria się kończy, bo wciąż mam wrażenie, że się jeszcze nie zaczęła.
Za to, za dwa tygodnie „True detective”.  

8 czerwca 2015


1. Najpierw była burza. Przed piątą. Było już jasno. Piorun walnął w coś blisko ale nie było widać szkód. Wstaliśmy, pozamykaliśmy okna, bo mimo doświadczenia wciąż otwieramy dolne połówki, gdybyśmy robili to z górnymi – nie byłoby niebezpieczeństwa powodzi.
Wyszedłem na pole zobaczyć czy równo leje. Okazało się, że kot Pawełek siedzi pod Suburbanem. Znaczy siedział przez chwilę, później czmychnął. Na szlafrok naciągnąłem przeciwdeszczowe coś z Ikei (bardzo dobra rzecz, gdyż ma wszyte odblaski, czyli chroni przed deszczem i mandatem za nie manie odblasków) i udałem się w celu odnalezienia kota Pawełka.
Siedział pod bocznymi schodami i darł mordę. Wywlokłem go stamtąd i zaniosłem dodom. Koty nie psy, nie potrafią się z wody otrząsnąć. Bożena wytarła kota Pawełka w ręcznik i poszliśmy spać. Złą wiadomością jest, że takie spanie na dwa razy jest bez sensu.

2. Wstałem na „Kawę na ławę”. Występował poseł Szejnfeld, więc nie chciało mi się oglądać. Pan Czarzasty występował w koszuli z krótkim rękawem, co warte jest zaznaczenia.
Niedziela wyjazdowa jest bez sensu. Większości planów się nie realizuje. Najpierw próbowałem wyprostować akacje, które burza powykrzywiała. Z miernym efektem, dopiero obcięcie gałęzi nieco pomogło. Nieco.
Zauważyłem dziwnego ptaszka. Wielkości wróbelka, z w pewien sposób pomarańczowym ogonem. Posadziłem wierzbę. Przesadziłem jeżyka. I ruszyliśmy. Z takich, czy innych powodów spieszyło się nam do Warszawy. Nagle się okazało, że V40 z najsłabszym dieslem zadziwiająco dobrze daje sobie radę. O ile czas potrzebny do uzyskania prędkości przejazdowej jest dość spory, to kiedy już jedzie – to jedzie. Udałoby się nam dojechać w rekordowym czasie, żeby nie to, że z jednej strony ktoś, kto projektował odcinek między Łodzią a Warszawą nie wpadł na to, że Polacy mają samochody, z drugiej – że Polacy mający samochody nie nauczyli się nimi jeździć. Na przykład nie mają zwyczaju patrzeć we wsteczne lusterka.

3. Wieczorem wpadł kolega. Przyniósł flaszkę z orłem. Później przyszedł sąsiad. Gadali do pierwszej w nocy. Po angielsku. I to jest zła informacja, bo mój angielski jest zdecydowanie niewystarczający do tego, żebym brał aktywny udział w takich dyskusjach.
Pozytyw taki, że się dowiedziałem ilu mieszkańców ma wyspa Man.  

niedziela, 7 czerwca 2015

6 czerwca 2015




1. Obudziły mnie dziwne dźwięki. I nie były to странные звуки z czytanki o Артекe. Miśka postanowiła zjeść upolowanego Bóg wie kiedy wróbelka. 15 centymetrów od mojej głowy. W łóżeczku. Załadowałem ptaka na tablet i wyrzuciłem jak najdalej. Miśka była przez chwilę niepocieszona, w końcu ptaka znalazła. Ale już nie wniosła go łóżka. Pobawiła się nim chwilę i dała sobie spokój.
Koty polują na myszy, Miśka – skutecznie – na ptaki. Nie interesują ich muchy. I to jest zła informacja.

2. Zasnąć już nie mogłem. Wziąłem się więc za przeglądanie tajmlajnów. Redaktor Olejnik postanowiła pojechać redaktora Pereirę. Napisała do „Gazety” kuriozalny tekst – wyliczankę pytań, jakich redaktor Pereira nie zadał Prezydentowi Elektowi. Od razu pojawiły się pomysły zbiorów pytań, jakich redaktor Olejnik nie zadała prezydentowi Komorowskiemu, premierowi Tuskowi etc.
Redaktor Olejnik coraz bardziej w swoim odklejeniu przypomina mi Daniela Passenta. Ciekawe kiedy skończy prowadząc raz w tygodniu czterdziestominutowy program w „Superstacji”. Będzie tam zapraszać Janusza Palikota, Romana Giertycha, Michała Kamińskiego i prof. Niesiołowskiego.
Wstałem, w TVN24 występował Cyfrowy Szogun. Uważam, że nie powinien już chodzić do programów, gdzie razem z nim występuje jakiś przedstawiciel młodzieżówki PO. To już nie ta liga. A tak, mamy do czynienia z normalnym marnowaniem czasu. I to jest zła informacja.

3. Odpaliłem kosiarkę i pojechałem w park. Kosząc słyszałem dźwięczące mi w głowie ostatnie słowa z tekstu red. Dąbrowskiej o prof. Szczerskim: „W PiS mówią, że razem z Andrzejem Dudą, zwolnieni ze smyczy prezesa, będą budować w Dużym Pałacu zaplecze dla wyważonego elektoratu PiS, który oddycha z ulgą, gdy partia chowa Antoniego Macierewicza czy Krystynę Pawłowicz. Z pozycji prezydenckich trudno podejmować taką działalność, ale Krzysztof Szczerski mówi, że odkrył w sobie ostatnio nową pasję – koszenie trawy: –Wtedy rozmyślam o wszystkich problemach, które muszę wykosić, i osobach, które stoją na drodze do moich celów.
Tak, to prawda, zza kierownicy kosiarki dużo łatwiej zobaczyć rozwiązania. Chyba, że spadnie pasek klinowy. Wtedy z analiz strategicznych nici.

Pojechaliśmy z Bożeną do Niedźwiedzia, miejscowości, w której odbywają się zawody drwali. Również w rzeźbieniu piłą spalinową. Bożena chce kupić jakąś trzymetrową rzeźbę. Nie było pana od rzeźb. Prawie zapisałem do niego numer telefonu. Prawie.
Wycieczka miała sens, bo znalazłem dwa rozwiązania problemu ze skrzynią biegów w Suburbanie. Pierwszy – kuzyna mechanika Pawliszyna, który sprowadza klasyki ze Stanów i nauczył się naprawiać automaty, bo nie mógł znaleźć nikogo, kto by je odpowiednio naprawiał. Drugim rozwiązaniem jest Tahoe, które wypatrzyłem na przydrożnym szrocie. Z ponoć zdrową skrzynią.
W Mostkach koło burdelu koło kościoła otwarto pizzernię.
Na największym w Polsce BP zatankowałem V40. Znowu wszedłem do Carrefoura. I znowu nic ciekawego nie znalazłem. Mógłbym się już nauczyć.

Kosiłem jeszcze trochę, tym razem z drugiej strony domu. Liczba kamieni, które wylazły z ziemi na skutek działań panów kopaczy uniemożliwiła mi intelektualne wykaszanie problemów. I to jest zła informacja.

czwartek, 4 czerwca 2015

4 czerwca 2015


1. Rano przyszedł kurier i przyniósł maszt. I flagę. O dokładniej: Aluminium Fahnemast (Inklusive Deutschefahne). Ich muß sprawdzić, czy poza Polnische Fahne jest auch Deutschefahne.
Później przyszedł listonosz i przyniósł ruter, który kupowałem od zeszłego sierpnia.
Odwiozłem Bożenę seatem do pracy. Prawie 200 kilometrów i wskazówka, która spadła o 1/8 baku. Wskazówka oczywiście nie jest specjalnie miarodajna, ale już widać, że auto po mieście na zbiorniku zrobi ponad 1000 km. To i wielkość bagażnika robi z Toledo wymarzony samochód taksówkarza. Znaczy, wymarzonym raczej będzie skoda Rapid, ale jakiś ekscentryczny taksówkarz może się marzyć o Toledo. Hiszpańska precyzja, niemiecki temperament.

Odwiozłem seata do Seata. Przejąłem od redaktora Pertyńskiego BMW 640d i pojechaliśmy do Volvo. W Volvo zamieniłem parę słów ze Stanisławem, ale był za bardzo zakręcony na to, żeby prowadzić z nim rozmowy na temat inny niż impreza, którą organizował. I to jest zła informacja. Przejąłem od redaktora Pertyńskiego V40 D2 i się rozjechaliśmy.

2. „Gazeta Wyborcza” piórami dwóch krakowskich asów zajęła się Wojtkiem Kolarskim. Powstał demaskatorski tekst o tym, że Wojtek jest niedorajdą/szarą eminencją. Niepotrzebne skreślić.
Wojtek jest tak podejrzaną postacią, że aż Jan Rokita odmówił na jego temat komentarza. Czekam na to, aż jakiś dziennikarski mistrz zajmie się mną. Jest o tyle łatwiej, że nie mam trzech córek, więc powinno się udać nie pomylić ich imion.

Wpadłem na blogera Rybitzky'ego. Towarzyszył mi w spacerze do szewca. Szewc wziął ode mnie siedem dych. Jak żyć panie premierze. Poszliśmy do Beirutu narzekając, że nie ma słabych piw. W Beirucie kolega Krzysztof postanowił ewangelizować blogera Rybiyzky'ego i zaserwował mu Księżniczkę. Księżniczka, za którą osobiście nie przepadam to ponoć arcydzieło sztuki piwowarskiej. W każdym razie ma wielbicieli na całym świecie, którzy wpadając do Beirutu dziwią się, że można ją tu dostać. Do tego z beczki.

Wróciłem do domu i zacząłem obserwować efekty wtorkowej „Kropki nad I”. Redaktor Olejnik zmanipulowała wypowiedź Prezydenta Elekta, podrzuciła taką prezydentowi Biedroniowi, który złapał haczyk i poleciał. Najlepsze, że redaktor Olejnik prawdopodobnie nie zauważyła, że wypowiedź manipuluje. Za to, poprawiła sobie coś z ustami.
Trzymam kciuki za prezydenta Biedronia. I sugeruję, żeby dla własnego dobra omijał Warszawę i tutejsze telewizje. Czasem jednym niezbyt przemyślanym zdaniem zdaniem może zmarnować miesiące dobrej w Słupsku roboty. I to jest zła informacja.

3. Pakowanie auta zajęło mi dziwnie dużo czasu. Na koniec wstawiliśmy słoneczniki do wanny, żeby nie zeszły na balkonie. Ruszyliśmy przed jedenastą. Nie pamiętam, czy już to pisałem, ale Volvo swoimi samochodami wyleczyło mnie z hejtu na nie. Auta Volvo są w porządku. D2, czyli silnik, który teoretycznie nie powinien jechać potrafi rozpędzić V40 do prawie dwóch paczek. (To z wiatrem). Normalne autostradowe 140 osiąga może w niezbyt oszałamiającym tempie, ale da się wytrzymać.
Dojechaliśmy bezboleśnie przed drugą. Przez miesiąc, kiedy nas nie było wszystko zarosło. I to jest zła informacja.  

środa, 29 kwietnia 2015

28 kwietnia 2015


1. Od dłuższego czasu dyskutuję z tzw. PiS-owcami. Ja mówię, że w piwnicy TVN-u nie ma tajnego pokoju, w którym siedzi kilku oficerów WSI i pociąga za sznurki. Oni mi na to: dobra, dobra. Ja mówię, że część młodych pracowników gazeta.pl może nie wiedzieć nawet przez jakie „h” pisze się Michnik. Oni mi na to: dobra, dobra.
Ja tłumaczyłem, że pewne rzeczy wynikają z błędów warsztatowych, oni, że świadomych działań.
No i co? No i wyszło, że już nie mam argumentów. I to jest zła informacja.
Kandydat Duda udzielił wywiadu Wirtualnej Polsce. Ale po kolei. Parę tygodni temu modne było mówienie o in vitro. Kandydat Duda wypowiadał się na ten temat. Generalnie mówił: „Jestem przeciw, ale…” Z tym, że media (nie będę pokazywał palcem) skracały wypowiedź do: „Jestem przeciw”.
No i Kandydat udzielił wywiadu Wirtualnej Polsce. W tym wywiadzie powiedział, że jest przeciw, ale… Wirtualna Polska to opublikowała. No i co się stało? No i to, że ci, którzy wcześniej wycinali „ale…” teraz stwierdzili, że Kandydat zmienił zdanie na temat in vitro.
I co? I nic.

2. Znowu jeżdżę SVX-em mojego brata. Bardzo fajny samochód. Chyba znowu będę chciał mieć BMW E31. I to jest zła informacja, bo myślałem, że się z tego wyleczyłem.
Oddałem S80. Właściwie z żalem. Porozmawiałem chwilę ze Staszkiem. Opowiedział, jak będzie wyglądał jego park samochodowy w niedalekiej przyszłości. Istnieje szansa na to, że w sierpniu obejrzę z bliska XC90.
Z Volvo do miasta podwoził mnie kolega Grzegorz. Nieco podminowany, bo po drodze słuchał audycji Najsztuba w TokFM. Świat się zmienia, a Najsztub wciąż taki sam.

3. W spożywczaku spotkałem znowu red. Knapika. Chyba wolę go oglądać na żywo, niż w telewizorze. Chciałem kupić pieczarki. Nie było. Poszedłem więc po pizzę. Była taka sobie. I to jest zła informacja. Bożena za pizzą nie przepada. Nawet za dobrą. A co dopiero za taką sobie.

Wieczorem musiałem się spotkać z kolegą, który gdzieś tam jechał nocnym pociągiem. Usiedliśmy w jakiejś knajpie przy Nowogrodzkiej. Poknuliśmy przez chwilę. Przyszedł kolega kolegi. Prawnik. Miał krawat, jakiego by się nie powstydził mecenas Giertych. Do tego dość jaskrawą poszetkę.
Tłumaczył, że jedno do drugiego nie musi pasować. Doktor praw. Przekonywanie takiego nie ma sensu.
W nocy ulica św. Barbary wygląda jak nie w Polsce.

wtorek, 28 kwietnia 2015

27 kwietnia 2015


1. Z całym szacunkiem dla pana Joachima – kiedy nie ma w Kawie na ławę posła Mastalerka czuję się nieusatysfakcjonowany. Jednak potyczki Mastalerek vs Nałęcz są dla mnie ciekawsze niż te Brudziński vs Wipler.
Nie dooglądałem programu do końca, bo musiałem wyjść do sklepu, żeby kupić coś na śniadanie. Kiedy wróciłem była już Loża prasowa. Redaktor Czarnecki wykazał się dużym zrozumieniem do ministra Grabarczyka. Ale właściwie skąd minister miał wiedzieć, że uzyskuje pozwolenie na broń nielegalnie? Jest co prawda prawnikiem, ale czy to znaczy, że przeczytał wszystkie przepisy świata?
Publicystę Wołka hejtują już chyba wszyscy. Kopanie leżących to sport podobnie popularny jak bieganie. Publicysta Wołek w pewnym momencie rozpoczął tyradę: Ale ja mam szerzej patrząc takie wrażenie, że to jest rzeczywiście pierwsza kampania, w której, tak naprawdę występuje jeden kandydat z prawdziwego zdarzenia, który mówi jakieś rzeczy, które mają głębszy sens… Wtedy wcięła mu się prowadząca red. Łaszcz: Mówi pan o Andrzeju Dudzie?
Publicysta zaczął na to protestować, ale i tak wszyscy wiedzą swoje.
Cóż, ja redaktora Wołka hejtowałem, kiedy jeszcze był prawicowcem. Pewne cechy nie zależą od poglądów politycznych. I to jest zła informacja.


2. Rozwalił mnie tweet radia RMF: „Straż graniczna i policja obserwują 2 rosyjskich motocyklistów, którzy zgłosili się do odprawy w Sławatyczach.” Pozostaje mieć nadzieje, że problemem 2 rosyjskich motocyklistów zajęła się nie cała polska Straż Graniczna. Że pozostawiono jakieś rezerwy na wypadek pojawienie się trzeciego.
Dalibóg, w dziwnym kraju żyjemy. I to jest zła informacja.

3. Udaliśmy się na samochodową wycieczkę po Warszawie i bliższych okolicach. Zwiedziliśmy Ursus, po którym parę dni wcześniej oprowadzał mnie bloger Rybitzky. Daleko nie jest – warto się wybrać. Miasteczko, któremu sens nadawała fabryka. Fabryki nie ma, domy stoją.
Byliśmy w Raszynie, Rybiu, Jaworowej, Dawidach i Pyrach. Z tego jeżdżenia nie zdążyliśmy do Lidla. Wylądowaliśmy więc w Centrum Handlowym Reduta. Z dziesięć lat temu bywałem tam raz w tygodniu. Teraz jakoś nie jest mi po drodze. Nie ma już sklepu z balonami. I to jest zła informacja. Bo gdybym chciał kupić balon dziwnego kształtu, to bym nie wiedział, gdzie takiego balonu szukać.

W Empiku zauważyłem, że magazyn „Champion” zrezygnował z idiotycznego pionowego logo. Cóż, ta – skądinąd rozsądna – decyzja nie wpłynie na moją decyzję zakupową.



poniedziałek, 27 kwietnia 2015

26 kwietnia 2015


1. Muszę sprostować kilka myśli z poprzedniego wpisu. Znaczy nie tyle sprostować, co objaśnić. Niestety, kiedy piszę o świcie to, co piszę nie jest tak jasne jakbym chciał, żeby było. I to jest zła informacja.
Po pierwsze: moja sympatia do posła Wiplera nie jest równoznaczna z akceptowaniem jego zachowań czy poglądów.
Po drugie: nie uważam, że działania rządu pani Kopacz w kwestii Nocnych Wilków są w stylu, co dyplomacji rządu PiS.
Uważam, że dyplomacja rządu PiS była opisywana przez media dużo gorzej, niż jej się należało. Jednocześnie – wydaje mi się, że ten opis idealnie pasuje do działań ministra Schetyny w sprawie Nocnych Wilków. Działań głośnych i nieskutecznych.

2. Pojechaliśmy do Łodzi na wernisaż wystawy zdjęć Roberta Laski. S80 na zimowych oponach jest zbyt głośne. Poza tym nie ma się czego czepiać. Łódź rozkopana bardziej niż Warszawa podczas budowy metra. Nawigacja niby widziała zamknięte ulice, ale jakoś się przy wyznaczaniu trasy specjalnie tym nie przejmowała. Błądziliśmy dość długo, spóźniliśmy się więc niemożebnie. Za to obejrzałem sobie miasto, które mimo krótkiej historii o wiele bardziej przypomina miasto niż Warszawa.
Kolega Laska prezentował zdjęcia, które zrobił swoim kolegom łódzkim pankowcom trzydzieści lat temu. Nie dość, że zrobił, to jeszcze wywołał i odbił. Znaczy – odbitki historyczne. Jak zauważyła Bożena – materiał na album.
Obejrzeliśmy i wróciliśmy do Warszawy. Na stacji benzynowej zaczepił mnie pan z pełnego trzynastolatek busa z Tomaszowa Lubelskiego, który od dwóch godzin jeździł po Łodzi nie mogąc trafić do hotelu przy Mickiewicza.
To bardzo interesujące, ale miasta rządzone przez polityków PO charakteryzują się rozkopaniem. Ciekawe z czego to wynika.
Przejeżdżając widzieliśmy coś, co łodzianie nazywają „Małpim Gajem”. Przypominającą stalowy las instalację, która chyba ma być przystankiem tramwajowym. Jak zauważył kolega Laska – przynajmniej złomiarze będą mieli pożytek.
Jeżeli kiedyś uda się te remonty zakończyć i równocześnie uruchomić szybki pociąg – Łódź będzie świetnym miejscem do mieszkania dla ludzi, którzy cierpią w Warszawie brak normalnej tkanki miejskiej. Na razie nie wygląda na to, żeby to kiedyś w realnym czasie mogło się wydarzyć. I to jest zła informacja.

3. W Beirucie wpadliśmy na dyrektora Zydla, który imprezował z rozkosznie pijanym znajomym prawnikiem. Znajomy prawnik z tych niepijących. Dlatego pijany był rozkosznie. Pijany prawnik miał znajomego chyba też prawnika, który w pewnym momencie zaordynował wódkę, którą zaczęli pić. Kiedy zaordynował, objawił się prezydent obywatel Jóźwiak. Zaczął pić domówił dla siebie. Od razu dostał w większej szklance. Nie wiem, czy kiedyś Warszawa pozbędzie się przyzwyczajeń rosyjskiego zaboru. Wypili. Prezydent obywatel Jóźwiak zamówił następną kolejkę. Przyniósł zdziwiony, że w obecnej sytuacji geopolitycznej piją Ruskij Standart.
Zasadniczo, to właściwie przyjemnie obserwować kampanię wyborczą prezydenta obywatela Jóźwiaka. Jak z pomocą swojego wiernego dyrektora Zydla poszerza potencjalny elektorat.
Na razie – o ile dobrze zrozumiałem, bo hałas był – podpisał zarządzenie przesuwające ciszę nocną o godzinę. Więc ogródki będą mogły dłużej działać.

Próbowałem wypić żytnie piwo z Konstancina (browar Konstancin z siedzibą w Kamionce). Nie było dobre. I to jest zła informacja.  

piątek, 24 kwietnia 2015

23 kwietnia 2015



1. Stres mnie zabije. Wstałem o jakiejś siódmej rano, bo mi się śniło, że zapomniałem czegoś zrobić i muszę wstać. Więc wstałem. Niestety jak już wstałem, to za chińskiego boga nie mogłem sobie przypomnieć o co chodziło. I to jest zła informacja, bo przez cały czas czułem się niepewnie.
Z tego wszystkiego wysłuchałem „Kontrwywiadu” z ministrem Siemoniakiem.
Ministra szczerze lubię. Ale moja sympatia nie przykryła wrażenia, że coś ściemnia. Zresztą jak red. Piasecki pana Ministra przycisnął, ten przyznał, że na temat ewentualnego montażu francuskich śmigłowców w Polsce dopiero będą prowadzone rozmowy.

2. Miałem coś do załatwienia na Wiejskiej. Podrzucili mnie koledzy. W samochodzie usłyszałem coś, co sprawiłoby dużą radość red. Mazurkowi. Choć może się mylę. Ale niestety się nie dowiem, bo kiedy powiedziałem, że zaraz red. Mazurkowi całą rzecz sprzedam wywarto na mnie presję, bym tego nie robił. Dałem słowo honoru. I to jest zła informacja.
Z Wiejskiej wracałem piechotą. Przy amerykańskiej ambasadzie wisi kandydat Jarubas. W postaci plakatu. Próbowałem znaleźć jakiś związek pomiędzy kandydatem Jarubasem a ludźmi starającymi się o wizę, ale nic śmiesznego nie udało mi się wymyślić.

3. Kandydat Duda wystąpił w Hangoucie gazetowym. Jednym z pytających był młody Śpiewak – największa ofiara wyborów samorządowych. Ma ci on chyba na drugie imię Hiob, bo po tym wszystkim, co dał sobie zrobić Platformie Obywatelskiej dopadło go kolejne nieszczęście. Jakiś jego sąsiad zaczął remontować mieszkanie, więc część zadanych przez młodego Śpiewaka pytań zagłuszyła wiertarka.
Na koniec Hangoutu kandydat Duda przypomniał, że GTS Wisła była milicyjnym klubem. Stracił w ten sposób poparcia dobrych 30% spośród głosujących kibiców TS Wisła. To może mieć wpływ na wynik wyborów. Zwłaszcza, jeżeli kibiców TS Wisła wesprą trzymający z nimi sztamę kibice innych klubów. Nie wiem jakich. I to jest zła informacja, bo przecież polska piłka nożna jest tak ważna.

Zrobiłem test na Latarniku Wyborczym, na wszystkie pytania odpowiedziałem, że nie mam zdania nie ma to dla mnie znaczenia. Wyszło, że najbliżej mi do kandydata Kukiza.

Odebrałem volvo S80. I muszę przyznać, że po moich ostatnich motoryzacyjnych doświadczeniach podziałało to na mnie kojąco.

piątek, 13 lutego 2015

13 lutego 2015


1. Niestety musiałem wstać. Nie było to łatwe, bo wróciłem domu koło trzeciej. Ze dwadzieścia kilometrów przed Warszawą musiałem stanąć na chwilę na parkingu, bo już miałem regularne omamy. Gdyby XC70 miało aktywne pilnowanie pasa, to bym się zdrzemnął podczas jazdy. Niestety tylko dzwoniło wyciszając audio. Przez większą część drogi słuchałem „Afgańczyka” Forsytha. Warto. Pal sześć fabułę za to bardzo ładnie nakreślone historyczne tło.
Przed Koninem trzeba było zacząć coś nowego. I padło na „Polactwo” Ziemkiewicza. Czytane przez autora. To właściwie miło obcować z kimś, kto jest jeszcze bardziej zadowolony z siebie niż ja.
W każdym razie wstawało mi się słabo. I to jest zła informacja.

2. W Volvo wywarłem na Staszku presję, żeby poświęcił mi trochę czasu. 
Staszek liczył chyba na to, że jak mi poopowiada przez chwilę o XC90, to wystarczy. Niedoczekanie. Dobrą informacją jest, że do XC70 można kupić lepsze fotele. Ten, na którym siedziałem działał przez pierwsze sześć godzin. Później było źle. Z drugiej strony znakomita większość użytkowników XC70 nie będzie miała szansy tego sprawdzić. Ale i tak, gdybym musiał sobie kupić jakieś volvo, to byłby ten model. Ale chyba z T6. Choć jednak bardziej odpowiedzialnie byłoby wziąć diesla.
W kwietniu będę jeździł S80. Zostanie mi jeszcze V70 i będę miał zaliczoną pełną ofertę firmy.
Wracałem piechotą. Warto się czasem przejść Puławską. Człowiek szybko rozumie, że gdzie indziej jest tak pięknie.
Puławską jeździły radiowozy. W kolumnach chyba po sto.
Nie było mnie na imprezie „W Sieci” I to jest zła informacja. I nie chodzi o to, że nikt mnie nie zaprosił (i tak bym nie mógł pójść). Ale o to, że nie widziałem jak dyrektor Ołdakowski łapany jest za pośladek przez prominentnego działacza partii opozycyjnej. Postał bym chwilę w świetle pana Dyrektora i może i mnie ktoś by chciał za coś złapać.

3. Wieczorem w „Krakenie” spotkałem się z redaktorem Pereirą. Dowiedziałem się, że nie dość, że jest częściowo z Portugalii, to jeszcze jest trochę z Angoli. No i spokrewniony jest z Tadeuszem Kościuszką. Białorusin.
Red. Pereira powiedział, że pijąc ze mną trochę się czuje, jakby pił z własnym ojcem. I to jest zła informacja, bo myślałem, że stać go na więcej – skoro koniecznie chce mi dać pretekst, bym go opisanł w Trzech Negatywach.

Korzystając z prawie ojcowskiego autorytetu namawiałem go, żeby wywarł na KPRM presję, by pani Premier udzieliła mu wywiadu, jak obiecała jakiś czas temu, czego ja – i tysiące innych ludzi przed odbiornikami – byliśmy świadkami.
Taki wywiad to byłoby coś.  

środa, 11 lutego 2015

11 lutego 2015



1. Dzień z XC70. 750 km, 11 godzin w trasie. Ale najpierw musiałem wstać. To się nawet jakoś udało. Jestem już w tym wieku, że mam pewne natręctwa. Czyli, żeby posprzątać kuchnię muszę mieć pustą zmywarkę. A ta nie dość, że była pełna, to jeszcze nie można jej było uruchomić, bo skończyły się tabletkii. Nie lubię wychodzić z domu przed śniadaniem. Ale bardziej nie lubię nie móc puścić zmywarki. Poszedłem najpierw na Hożą do Carrefoura. Nie było. Później na Marszałkowską do Rossmanna. Był w remoncie. Pod budynkiem, w którym jest „Dzień Dobry TVN” stała mapa pogody, światła i dwóch ochroniarzy. Miałem przez chwilę pomysł, żeby zaczekać na to, aż zejdzie któraś z pań pogodynek i – kiedy wejdzie na wizję – serdecznie się z nią przywitać, tłumacząc, że się poznaliśmy na balu w sobotę. Brakło mi determinacji.
Zresztą, jeśli moja blogerska kariera będzie się dalej rozwijać w takim tempie – pewnie się zaczną zaproszenia do telewizji śniadaniowych.
Tabletek nie było też u pań ze spółdzielni „Społem”. Trafiłem je dopiero w drogerii vis a vis sądów. Drogeria to też jakaś sieciówka. Ochroniarz bardzo wylewnie się ze mną przywitał. I jeszcze bardziej – pożegnał. A je nie jestem wielbicielem sieciowych drogerii.

Poszliśmy do Aliorbanku wypłacać europejską walutę. Dotarła do mnie przykra konstatacja – patrząc na to, co przez ostatnie lata banki wyprawiały w Polsce – zaufanie do maszynki liczącej pieniądze jest pewną naiwnością. Dlaczego bank nie miałby próbować oszukiwać na czymś takim. Człowiek sprawdzi – kasjer sprawdzi, przeprosi, dołoży banknot. Człowiek nie sprawdzi. Później pomyśli, że zgubił. Przecież w banku go nie mogli oszukać.

W którejś z brydżowych książek Korwina była opisana konwencja 12-14. Stosowana w brydżu robrowym. Po rozdaniu, człowiek patrzy w karty, widzi, że nie ma nic – mówi: mam 12 kart. Jego partner jeżeli też nic nie ma odpowiada, że ma 14 i rzuca karty na stół. No i są rozdawane jeszcze raz. Jeżeli ma dobrą rękę, mówi: przelicz dobrze. Człowiek liczy (niby) – a tak, przepraszam, jest 13.
Niebrydżyści – nie zrozumieją. Brydżyści – mam nadzieję, że tak.
Zapytałem o 12-14 Korwina. Nie pamiętał.
Zastosowałem ją ze dwa razy w życiu. Świetnie działała. Podczas gry, większość uczestników zakłada, że aż tak bezczelnie reguł się nie łamie. Podobnie myślą klienci banków. Czasem czeka ich przykra niespodzianka. I to jest zła informacja.

2. Jeżeli człowiek nie jedzie zbyt nerwowo, XC70 D5 pali z siedem litrów. Przyjemnie się jedzie podgrzewanym siedzeniem i kierownicą a temperaturą ustawioną na 16 stopni. Tak jakoś rześko.
Marzeniem moim jest samochód, w którym HUD będzie wyświetlał twitty. Mój brat w zeszłym roku wysłał mi linka do strony firmy, która przygotowuje taki projektor. Link zgubiłem i nie słyszałem nic o premierze tego urządzenia.
Mam zbyt słaby wzrok, żeby czytać twitty na ekranie telefonu podczas prowadzenia samochodu. Tyle, co na światłach. Więc byłem niepocieszony, bo sporo się dzisiaj działo. Zacząłem więc wydzwaniać po kolegach, że usłyszeć jakieś informacje. Serwisy radiowe sprawiają wrażenie, jakby idioci przygotowywali je dla ludzi, których mają za głupszych od siebie.
Gdzieś przed Częstochową przeczytałem, że Sienkiewicz zajął miejsce Makowskiego. To historia z morałem, ale muszę ją podać zgodnie z chronologią pozyskiwania przeze mnie na jej temat wiedzy.
Był więc Makowski dyrektorem Instytutu Obywatelskiego. Katował bliźnich swoją publicystyką lajkowaną przez Konrada Niklewicza.
Makowskiego wybrano do śląskiego Sejmiku. Z tego, co słyszałem to mimo iż startował z pierwszego miejsca wszedł jako drugi. Ciekawa kariera: od niezależnego moralizującego intelektualisty do partyjnego spadochroniarza. Teraz już jest chyba nikt nie będzie zamawiał jego analiz.

Sienkiewicz. Człowiek służb, sprywatyzowany, który wszedł do rządu. W rządzie bił się o pierwsze miejsce w konkursie na bohatera największej liczby memów z Radosławem Sikorskim. Człowiek służb, Minister Spraw Wewnętrznych, dał się nagrać szajce kelnerów. Co ciekawe – to, co mówił na nagraniach było zadziwiająco rozsądne. Stracił funkcję. Ogłosił (ponoć), że wraca do biznesu, bo się musi odkuć finansowo. Udzielił wywiadu, w którym polemizował z własnymi tezami z kelnerskich nagrań. No i nagle wraca na partyjną synekurę. Znaczy – biznes najwyraźniej przestał być zainteresowany jego analizami.
No i kiedy wyjeżdżałem z Częstochowy, usłyszałem, że wg oświadczenia majątkowego radny Makowski na stanowisku dyrektora think tanku Platformy zarobił w zeszłym roku 248324,82 zł.
Do tego miał służbowe mieszkanie. Najpierw w alejach Ujazdowskich, później gdzieś koło Placyku.
Wniosek taki, że nie ma się co nabijać z synekury Sienkiewicza. Bo zarabiać może więcej, niż będąc ministrem. No i drugi, bo przy okazji usłyszałem, że Makowski był dużo ważniejszą osobą niż mi się wydawało (na swoje usprawiedliwienie mam, że wydawało mi się, iż ważni ludzie nie jeżdżą po pijaku na rowerze, jeżeli jeszcze można za to iść do więzienia), i bardzo ciekawe, co Platforma z nim zrobi. Bo źli ludzie mówią, że Makowski bardzo dużo wie o tym, jak partia działa. A za dietę radnego raczej się nie utrzyma.
Wszystko co napisałem, to nie jest efekt moich przemyśleń, tylko rozmów telefonicznych z pięcioma ludźmi z różnych środowisk. Rozmowy odbywały się od Częstochowy do Opola i jeszcze we Wrocławiu. Nie mogę napisać z kim. I to jest zła informacja, bo gdybym napisał – tekst byłby bardziej interesujący.

3. W Opolu jest ulica Obrońców Stalingradu. Ciekawe ilu członków rodzin mieszkańców okolicy zginęło w starciu z nimi.
Pojechałem tam do drukarni, żeby odebrać książki. Podawanie wielkości bagażnika w litrach to ściema. Wody się nie da nalać, bo wycieknie. A większość rzeczy ma wymiary, które nie pozwalają wypełnić litrażu. Różne patenty służące ułatwianiu zapakowania XC70 są niezłe. Ładowność też. W ogóle – tu się pewnie powtarzam – XC70 to najfajniejsze volvo, ze wszystkich z którymi miałem do czynienia. Po tym, jak zapakowaliśmy samochód porozmawiałem chwilę z panem drukarzem. Miałem rozmawiać przez chwilę, wyszło z godzinę. Pan drukarz specjalizuje się w obsłudze niekompetentnych zleceniodawców. Znaczy – ktoś coś zamawia. Nie bardzo wie co. Nie bardzo wie na kiedy i jak. Pan drukarz wymyśla to wszystko i jakoś tak robi, żeby wyszło. I do tego o wszystkich zleceniodawcach mówi właściwie same dobre rzeczy.
W Polsce umarł szacunek do rzemiosła. Ludziom się wydaje, że mogą wszystko. Zero pokory.
Zaprojektować album, gazetę – żaden problem. Przygotować do druku? Natychmiast. Robiłeś to kiedyś? Nie, a co?
Ale czego chcieć, jeżeli się widzi według jakiego klucza obsadzane są najważniejsze stanowiska w Państwie.

Parę dni temu Staszek z Volvo opowiadał o reeksporcie. Czyli o tym, jak firmy motoryzacyjne poprawiają sobie wyniki sprzedaży wysyłając samochody z powrotem na Zachód. Jadąc w tym kierunku autostradą A4 widziałem to na własne oczy. Niestety nie potrafię ogarnąć na czym polega tego logika. I to jest zła informacja.

***
Redaktor Pawlak mówi, że wiedziała co to jest WKP(b), tylko nas nie zrozumiała. Udowodniłaby to, gdyby wiedziała jak brzmi отчество Бухарина.

poniedziałek, 9 lutego 2015

9 lutego 2015


1. Zaspałem na „Kawę na ławę”. Wstałem na końcówkę „Loży prasowej”. Nie zapamiętałem z niej niczego, poza wrażeniem, że goście byli bardziej dobrani niż zwykle.
Później obejrzeliśmy „The Big Country”, bardziej znany jako „Biały kanion”. Jeszcze bardziej znany z muzyki, która każdy słyszał, choć niekoniecznie wie, że to z tego filmu.
Ważna scena, w której ojciec (w imię zasad) odstrzeliwuje swojego (niezbyt udanego) syna. Zasady ważna rzecz.

Redaktor Lis przyczepił się do polszczyzny Andrzeja Dudy. Z akcentowaniem dyskutować nie będę, bo zrobili to już inni. Zabawniejsza jest kwestia rusycyzmów:
Pan Duda nie zostanie prezydentem, ale być może w najbliższych trzech miesiącach nauczy się unikać okropnych rusycyzmów.
Całe życie słyszałem, że „się” po polsku pisze przed czasownikiem. W Warszawie inaczej. Cóż, w Warszawie się mieszka „na” ulicy (i pije herbatę w szklankach).
I, o ile „się” za czasownikiem weszło do języka, to „się” na końcu zdanie – to błąd. Okropny rusycyzm. Red. Lis – perfekcjonista – pewnie ze trzy razy czytał swój tekst, żeby wyłapać wszystkie ryzykowne językowo momenty. Не получилось. Przepraszam, niestety się nie udało.
Albo jak napisał pan Tomasz – „Nie udało się”.

Gdybym był prawdziwym dziennikarzem to bym kiedyś napisał duży tekst o Tomaszu Lisie.
Zacząłbym o tej historii:
Kilkanaście lat temu (sprawdziłbym kiedy). Stadion Falubazu, to najważniejsze miejsce w Zielonej Górze, zwłaszcza kiedy odbywa się na nim mecz. A to był mecz ważny (chyba ze Stalą Gorzów – śmiertelnym wrogiem Falubazu i tej części województwa, które jest na południe od A2). Stadion pełen. Napięcie sięga zenitu. Wszyscy czekają na start. Konferansjer krzyczy: Drodzy państwo, mamy specjalnego gościa, przyjechał do nas z Warszawy specjalnie na ten mecz, syn ziemi zielonogórskiej reeeedaaaaaltooooor Toooooomaaaaaasz Liiiiiiiiiiiiis.
Na co cały (CAŁY) stadion ryknął: wyyypieeerrrrdaaaalaaaaj, wyyyypieeerrrrdaaalaaaj.

Nie jestem prawdziwym dziennikarzem, raczej tego tekstu nie napiszę. I to jest zła informacja.

2. Redaktor Mazurek uważa, że się nie awanturował w Krakenie. Po namyśle – muszę się z nim zgodzić. Redaktor Mazurek inteligentny człowiek mieszka w Warszawie na tyle długo, że najwyraźniej zauważył pewną prawidłowość, która została tu jeszcze z czasów, kiedy było to prowincjonalne miasto wielkiego, azjatyckiego imperium. Otóż w Warszawie ludzie, którzy dobitnie artykułują czego chcą są traktowani z większym szacunkiem.

Napisałem Tweeta, że stworzone przez red. Warzechę porównanie porsche vs polonez jest idealne do zastosowania w czasie ciszy wyborczej. Ludzie, którzy mają jakieś przecieki z exit polls nie mogą ich ujawniać otwartym tekstem. Piszą więc o cenach pistacji i pomidorów. 10 maja może więc będziemy komentować wyścigi samochodowe.
Polonez. Klepany. Redaktor Kulczycki, puścił w świat wersję, że red. Warzecha mówił o traktorze. Nie potrafi zapamiętać paru słów – widzę szanse na jego karierę w otoczeniu premier Kopacz.
Na Balu Dziennikarzy spotkałem Pawła Rabieja. Wyrażał się o pani Premier bez entuzjazmu. I skoro Paweł Rabiej, którego interesy tak związane są ze Spółkami Skarbu Państwa mówi o pani Premier bez entuzjazmu (będąc do tego dwa metry od ministra Kamińskiego) – to coś jest na rzeczy. Nie mogę sobie przypomnieć użytego określenia – roztrzęsiona baba? Rozhisteryzowana baba? Więc, żeby nie pomylić piszę, że: bez entuzjazmu.


Mój ulubiony rzecznik TVP napisał na fejsie zgryźliwy komentarz o tym, jak cieszą go kiepskie wyniki TV Republika. To może akurat świadczyć wyłącznie o jego braku profesjonalizmu, bo metodologia badań nie bardzo daje prawo, do wyciągania takich wniosków. Gorzej było później. Jakaś jego znajoma zauważyła, że nieładnie jest cieszyć się z niepowodzeń bliźnich. Na co pan Jacek odpowiedział: „Jesteś pewna, że to bliźni? Bo ja wątpię…

Jeżeli to nie jest „mowa nienawiści” to jak to nazwać?
Jacek Rakowiecki jest rzecznikiem publicznej telewizji. Znaczy: dostaje publiczne pieniądze. I to jest zła informacja.

3. Pojechaliśmy do Castoramy kupić Bożenie płytę na biurko. W Castoramie nie chcieli już przyciąć. Pojechaliśmy do Leroya Tam przycięto. W Volvo jest chyba specjalny dział zajmujący się projektowaniem składania siedzeń. Umieszczona w oparciu siatka, która po rozciągnięciu oddziela ładunek od kierowcy – szacun.
Po powrocie do domu zaczęliśmy oglądać „Banshee”. Zgodnie z sugestią dyrektora Ołdakowskiego, któremu się pomylił Cadillac z Chevroletem. Zdarza się w najlepszych rodzinach. Ważne, że to wszystko GM.
Serial ok. Choć nie tak dobry, jak by mógł być. I to jest zła informacja.  


sobota, 7 lutego 2015

7 lutego 2015


1. Z wanny wyciągnął mnie kurier, który przywiózł używane przednie amortyzatory do Suburbana – niegdyś żółte bilsteiny.
Pojechałem do Białołęki, gdzie jest firma zajmująca się regeneracją takich amortyzatorów. Bardzo miły pan najpierw się zmartwił, że są za bardzo skorodowane, później powiedział, że to wcale nie musi znaczyć, że nie będą działać. Nawet, jeżeli cylinder nie będzie do końca szczelny to i tak wciąż będzie bilstein. Do tego ustawiony na polskie drogi. A to ma naprawdę duże znaczenie.

Z pomocą Krzysztofa zawiozłem BMW do mechanika na Pragę. Ma zaspawać dziury w wydechu. Mechanik z Pragi kiedyś się mieścił obok szpitala przy Szaserów. Teraz jest przy Mińskiej. Poznałem go szukając miejsca, które napełni mi w jakiś upał klimatyzację na poczekaniu, a nie za tydzień. Jest generalnie w porządku. Choć kiedyś trzymał Suburbana przez dwa tygodnie, bo nie mógł zaspawać skraplacza do tylnej klimatyzacji.

Krzysztof docenił kierownicę w XC70. Wielkość też. I linię. Silnik był dla niego za słaby. Dokładnie o 30 koni. Ja tam nie narzekam. Gadałem wcześniej ze Staszkiem. Mówił, że XC70 kupuje specyficzny typ klientów. Którym niekoniecznie zależy na szybkim starcie spod świateł.

W Beirucie jest nowe piwo. Nazywa się „Dawne”. I jest bardzo dobre. Z browaru Konstancin (z siedzibą w Kamionce). Swoją drogą dla porządku mogliby nieco zmodyfikować nazwę – na Konstancin Wielkopolski.
Bardzo przyjemne piwo. To pierwsza warka. Ciekawe jakie jest butelkowe. I czy następne też będą takie.

Z Beirutu poszedłem do apteki, gdzie ustaliliśmy z panią farmaceutką, że taniej niż płacić za wizytę u specjalisty, który może konkretnie ten lek, o który chodziło, będzie kupić go na 100%. Zwłaszcza, że istnieje jego tańszy o 30 zł odpowiednik.

W Faster Dogu Pawełek zastanawiał się kim i dlaczego jest Lidia Popiel. Nie udało mi się mu pomóc. I to jest zła informacja.

2. Przez to cale kręcenie się po mieście nie widziałem konwencji PO. I przemówień pani Premier i pana Prezydenta. I to jest zła informacja.
Pana Prezydenta słuchał kolega Zbroja. Usłyszał, że „Stadion Narodowy jest dziełem ludzi Platformy”. To dobrze, że pan Prezydent zaczyna kampanię od wyznania grzechów swojej formacji.

3. Wieczorem kolega Jerzy wspaniałomyślnie podrzucił mi Galaxy S5. Niestety tablet jako telefon nie do końca zdaje egzamin. I to jest zła informacja. W Krakenie pojawił się jeszcze dyrektor Zydel. Porozmawialiśmy chwilę o telewizjach śniadaniowych, w których dyrektor Zydel mniej może bywać, bo ma na głowie całe miasto.

Wróciłem do domu na samą końcówkę występu pana Prezydenta w „Faktach po Faktach”. Bożena powiedziała, że niewiele straciłem. Słuchałem piąte przez dziesiąte prof. Buzka w „Piaskiem po oczach”. Pan profesor używał czasownika „włanczać”. Cóż, jest honorowym obywatelem Lublińca, Piekar Śląskich, Rudy Śląskiej, Rybnika, Gliwic, Gdyni, Puław, Warszawy, Ostrowa Wielkopolskiego i Zabrza, więc chyba sobie może na to pozwolić.

W konkursie Blog Roku 2014, w kategorii, w której startuję najwięcej SMS-ów jak na razie zebrał Matka Kurka. Jurorem w tej kategorii jest Kamil Durczok. Ciekawe jak Onet z tego wybrnie.




piątek, 6 lutego 2015

6 lutego 2015


1. Wsiadłem do metra. W związku z szeroko rozumianym zagrożeniem terrorystycznym robię to niechętnie. W metrze jedna pani czytała „Rzeczpospolitą”, jakiś pan „Gazetę Polską”, inny „08/15” Kirsta. Młody człowiek Hobbita. Jeszcze dwie osoby jakieś inne książki. Więc z tym czytaniem nie jest aż tak źle, jak się czyta gdzieniegdzie. Szkoda, że tak mało mamy metra.

Przeczytałem na stronie TVN Warszawa, że organizacja dnia otwartego zamkniętej linii metra kosztował 435500 zł. Muszę przyznać, że to dobrze wydane pieniądze, bo część obywateli naszego kraju wierzy, że druga linia warszawskiego metra działa. Przecież w telewizji pokazali, jak pani Premier z panią Prezydent jechały. Dyrektor Zydel (jak powszechnie wiadomo) do Ratusza przyszedł z reklamy. Z agencji, która odpowiada za spoty udające programy informacyjne, w których red. Zientarski udaje dziennikarza, który opisuje samochody udające dobre.
Agencja ta przygotowywała kampanię promocyjną programu in vitro. Tego, w którym można urodzić cudze dziecko, które nie jest cudze, bo przepisów nie dostosowano do rzeczywistości, która przez wprowadzenie tego programu się diametralnie zmieniała.
Rozmawiałem kiedyś z pewnym kolegą o tym programie. Uważał, że to świetny pomysł Platformy na poprawę notowań, bo bezpłodność to wielki problem Polaków. Zaczęliśmy liczyć i wyszło, że nie aż tak wielki. Bo 15%, których dotyczy to nie jest ogół mieszkańców Polski, tylko par w wieku 25–45 lat. Jeżeli odejmie się połowę, która z powodów światopoglądowych na pewno się na in vitro nie zdecyduje, to się okaże, że większym realnie problemem jest niemożność znalezienia przedszkola. Cóż, kolega to lewicujący trydziestoparolatek z Warszawy. Singiel.

Z metra wysiadłem na Wilanowskiej. Przy wyjściu stał pan z psem. Na kurtce miał naszywkę: Ochrona Metra – Przewodnik Psa. Przesiadłem się do autobusu jadącego w stronę Piaseczna. W autobusie czytało zdecydowanie mniej pasażerów. Za to prawie wszyscy mieli w uszach słuchawki. Dojechałem do Domu Volvo, gdzie pani na recepcji chciała ukryć przede mną Staszka. Prawie jej się udało. Prawie.
Ucięliśmy sobie ze Staszkiem miłą pogawędkę o importowaniu samochodów. Wyszło z niej, że minister Biernat swojego Evoque mógł kupić naprawdę tanio. Są sytuacje, w których dealerowi opłaca się sprzedać samochód poniżej kosztów. Ale nie będę się na ten temat teraz rozpisywał.
Pawełek z Faster Doga by się ucieszył, bo usłyszałem o kilku patentach, które robią koncerny, żeby poprawiać wyniki w tabelkach. Pasowałoby to do jego teorii o końcu naszego świata.

Pawełek to wybitny fotograf. Namawiam go, żeby przy okazji Faster Doga uruchomił działalność polegającą na wykonywaniu drogich i pięknych zdjęć do dokumentów. Większość dokumetowych fotografów robi taką fuszerkę, że klientki waliłyby drzwiami i oknem. Choć niekoniecznie, bo zakratowane. Na razie do koncepcji Pawełek podchodzi z ograniczonym zainteresowaniem. I to jest zła informacja.

Staszek przepowiada, że Volvo będzie mieć kolejny rok sukcesów. I bardzo dobrze. Ludzie jeżdżący volvo są z siebie zadowoleni. Im więcej zadowolonych ludzi tym lepiej.

Szef CBA powinien zostać honorowym ambasadorem marki Range Rover. Za utrwalanie w społeczeństwie przekonania, że mały SUV jest „luksusowym samochodem terenowym”.

A poważnie: używanie CBA do wewnątrzpartyjnych rozgrywek to jednak przegięcie.

2. Odebrałem XC70 D5. Chyba najbardziej volvowate ze wszystkich volvo. Duże kombi w kształcie volvo. Długo czekałem na możliwość nim pojeżdżenia. Jechałem sobie spokojnie obwodnicą z prędkością 80 km/godz. patrząc, jak samochód nagradza mnie za ekonomiczną jazdę wyświetlając dziwny znaczek na tablicy rozdzielczej. Wyprzedzali mnie dziwni ludzie w normalnych samochodach typu dwudziestoletnia Corsa, patrząc z wyższością, bądź brakiem zrozumienia. No bo jak można nie korzystać z maksymalnych możliwości, jakie daje droga szybkiego ruchu. Szczerze mówiąc – miałem ich spojrzenia gdzieś, gdyż im nigdy raczej się nie zdarzyło zbliżyć do 300 km/godz.
Dojechałem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Sprawdziwszy wcześniej, że 158kW D5 radzi sobie całkiem nieźle z pozorną krowiastością auta.

Muzealny strażnik próbował mnie wziąć sposobem, bo gdy powiedziałem, że ja do dyrektora. Zapytał: Którego? Nie zbił mnie z pantałyku.

Dyrektor Ołdakowski zastanawiał się do kogo najbardziej podobny jest minister Kamiński. Mnie wyszło, że ze wszystkich propozycji najbardziej to chyba do tego lorda-eunucha z „Gry o tron”.

Później dyrektor Ołdakowski przedstawił mnie swojemu zastępcy. Ale wcześniej przeprowadziliśmy rozmowę, której struktura przypominała zabawę dziecięcą – mówi się słowo, następny mówi słowo zaczynające się na ostatnią literę poprzedniego itd. Tylko, że w naszej sytuacji to były raczej całe zdania.
Od Michała Kamińskiego do dzikiej świni przeszliśmy wbrew pozorom dość długą drogą.
No i później przyszedł dr Gawin. I rozmowa nieco się uporządkowała.
Wyobrażam sobie jak wygląda kiedy obaj panowie dyrektorzy siedzą tam i knują.

Jeszcze później przyszła pani, która ma A5 (dwulitrowego diesla) i była kierowniczką kierownika z mojej poprzedniej pracy (ona kierowniczką była gdzie indziej – nie tam, gdzie ja miałem swojego kierownika). Co ciekawe na temat rzeczonego miała bardzo podobne do mnie zdanie.

Przyszedłem na pół godziny, wyszedłem po godzinach czterech. Wycyganiłem „Miasto ruin” niestety na Blue Ray-u. Czyli w technologii, która zanim na dobre zdążyła się spopularyzować już okazała się pozbawiona sensu. Będę musiał kupić odtwarzacz i to jest zła informacja.

3. Wróciłem do domu. Monika Olejnik do spółki z Ryszardem Kaliszem jeździła po Zbigniewie Ziobrze.
No i z tego wszystkiego poczułem, że niestety zaraza mnie rozbiera i naprawdę nie mam siły iść na imprezę urodzinową Marcina Klimkowskiego. I to jest zła informacja, bo dyskusje z nim dostarczają mi wiele radości.




środa, 24 grudnia 2014

23 grudnia 2014


1. Zanim przyjechał mój brat zdążyłem przeczytać, że Jacek Żakowski uważał materiał Wprost o taśmach za PR-owski.
Chciałem jakoś zażartować, że w związku z zaangażowaniem w pewien budynku w centrum Warszawy panu Jackowi musiało się wszystko przewartościować. On, jako wielki intelektualista i autorytet moralny nie mógł przecież brać udziału w działaniach PR-owskich. Czyli działania, w których brał udział PR-owskie nie były. A jakie więc działania nazywamy PR-owskimi? Te inne.

Pojechaliśmy z bratem odebrać Navarę i oddać TT. Samochody prasowe Nissana wydaje pan tak miły, że kiedy firma postanowiła zmienić dilera, który prasową flotą się będzie zajmował w warunkach konkursu było przejęcie pana, który zajmuje się prasówkami.
Navara to był wielki sukces rynkowy Nissana. Nie był to samochód specjalnie ładny. Specjalnie wygodny. Specjalnie dobrze wyposażony. Normalne rolnicze auto. Niezłe właściwości terenowe, skrzynia, pięcioosobowa kabina. Świetna rzecz dla robotników leśnych, drogowych, budowlanych. Proste użytkowe auto.
W Polsce używane przez właścicieli firm.
Dlatego wersja, którą dostałem miała skórzane siedzenia, automat, dwustrefową klimatyzację i stosunkowo mocnego diesla.
Dlaczego właściciele polskich firm kupowali farmerskie auto? Przez urzędników Ministerstwa Finansów. Przez lata można było odliczać pełen VAT od samochodów ze skrzynią ładunkową.
Ktoś właściwie mógłby się doktoryzować na temat wpływu urzędników na rynek motoryzacyjny w Polsce. Kratki, bankowozy, skrzyniowe limuzyny. W tym roku, przez błąd Ministerstwa Finansów miało sens kupowanie samochodów z kratką. W związku z tym Volvo w ciągu pierwszych trzech miesięcy sprzedało – przepraszam za wyrażenie – wolumen, jaki miało sprzedać przez cały rok.
Pewnie wciąż piją zdrowie tego urzędnika, który się pomylił.
VAT to jedna sprawa. Drugą jest akcyza. Ma utrudniać bezsensowne wydawanie pieniędzy. Samochody z silnikami trzylitrowymi są obłożone wyraźniej większą, niż te dwulitrowe. Doświadczenie mówi, że trzylitrowe diesle lepiej jeżdżą, mniej palą – są więc wyraźnie bardziej ekologiczne. Co z tego, skoro przez akcyzę mniej opłaca się je kupować.
Polityka fiskalna bywa pozbawiona sensu. I to jest zła informacja.

2. Oddałem TT. Przemek (człowiek opiekujący się prasową flotą Audi i VW) nie był specjalnie zainteresowany moimi wątpliwościami co do prowadzenia się tego auta przy większych prędkościach. Rok temu wydał mi R8, które miało wahacz wiszący na jednej śrubie. Cóż, on tymi samochodami jeździ tylko do najbliższej stacji benzynowej, więc osobiście nie jest nimi zainteresowany.
Odwiozłem brata do Edipresse i pojechałem do Baniochy po opał. Po TT skrzynia biegów w Navarze sprawiała wrażenie zepsutej, albo ze 40 lat technologicznie starszej. Lało. A miałem kupić brykiety. Dość wrażliwe na wilgoć. Kupiłem po drodze plandekę. Po drodze pogadałem z dyrektorem Ołdakowskim. Podzielił się ze mną obserwacją na temat dziennikarzy TVN, ale nie jestem pewien, czy mogę o tym napisać, więc nie napiszę. W każdym razie są wśród nich tacy, których lubi.
Lało. Nic nie widziałem, bo nie zabrałem okularów. Teoretycznie są do czytania, ale świetnie się sprawdzają w deszczu podczas prowadzenia auta. Dojechałem. Okazało się, że firma mam zrobiła sobie wolne. Święta to święta. Pilnujący terenu pracownik miał plenipotencje, żeby sprzedać mi opał. Ładowaliśmy worki w wietrze i deszczu. Nie było to przyjemne. Jakoś udało mi się zakryć wszystko plandeką. Niestety po kilku kilometrach zaczęło ją podwiewać. Jakoś dojechałem.
Poszedłem do apteki, żeby zrealizować recepty, które przywiozłem z Krakowa. Okazało się, że nie mogę, bo pesel wpisany jest innym długopisem. Nie ważne, że dotyczy osoby, która jest wymieniona z imienia, nazwiska i adresu zameldowania. NFZ taką receptę by odrzucił z powodu koloru długopisu. Leki, które musiałem wziąć wziąłem na 100% z reszty zrezygnowałem.

Mieliśmy jechać na wieś. Kiedy Bożena wróciła z pracy postanowiliśmy, że jesteśmy zbyt zmęczeni. I to jest zła informacja.

3. W „Kropce nad I” wystąpił Kurski. Jacek Kurski – rzecz jasna. Jak urzeczeni patrzyliśmy jak pobija red. Olejnik jej własną bronią. Zagadał ją tak, że na koniec życzyła mu, żeby został członkiem sztabu Andrzeja Dudy i wygrał z Komorowskim.

Gdyby Kurski, Jacek Kurski otworzył szkołę rozmawiania z redaktor Olejnik, ta szybko by przeszła na zasłużoną emeryturę. Nie otworzył i to jest zła informacja.  

środa, 17 grudnia 2014

16 grudnia 2014



1. O siódmej rano wyrwał mnie z łóżka kurier. Poczty Polskiej. To fascynujące, jak wielka, zasłużona państwowa firma popełnia samobójstwo. Gdybyście chcieli mi coś wysłać – proszę, nie róbcie tego Pocztą. Siódma rano to dla mnie środek nocy. Kładę się ostatnio koło czwartej, wstaję o dziewiątej. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem „Wprost” o marszałku Sikorskim. Świat jest niesprawiedliwy. Autorzy pominęli mój osobisty wkład w odnalezienie przepisu zabraniającego używania sejmowych pieniędzy do prowadzenia kampanii wyborczej. A ja własnymi plecami podpierałem ścianę w ichniej redakcji, podczas walk o słynny laptop. 
Wygląda na to, że mało który dziennikarz przeczytał „Zarządzenie nr 8 Marszałka Sejmu z dnia 25 września 2001 r.”. Właściwie to nic dziwnego, bo prawdopodobnie tych przepisów nie przeczytała większość posłów. Z marszałkiem Sikorskim na czele. Gdyby przeczytał i sam się do ich łamania przyznawał znaczyłoby, że jest idiotą. A chyba nie jest, choć coraz więcej słyszę o nim historii, które by mogły sugerować, że jednak jest. Zresztą, czy fakt, że nie przeczytał tego nie sugeruje?
Ech strasznie to skomplikowane.
W każdym razie większość dziennikarzy (chodzi mi o tych, którzy się zajmują polityką) nie przeczytała. Świadczy o tym, że powtarzają coś, co mogło się urodzić w głowie Miśka Kamińskiego. Czyli, że podejrzane jest, że niektóre posłanki rozliczały kilometrówkę nie posiadając samochodu (prawa jazdy). Zarzut idiotyczny. Ale, żeby to wiedzieć, trzeba przepisy przeczytać.
Słabe mamy media strasznie. Gdyby były lepsze może by nas uchroniły od wstydu, który narobią nam Tusk i Bieńkowska. Częściowo już narobili. I to jest zła informacja.

3. Musiałem oddać telewizor. LG. I to jest zła informacja. Pamiętam czasy, kiedy się ta firma nazywała Goldstar. Ciekawe, czy wrócą kiedyś do starej nazwy. Telewizor bardzo się był przydał Męskim Blogerom Modowym. Bardzo dobrej jakości obraz, Świetnie sobie radził nawet z obrazem niskiej rozdzielczości. Nieźle wyglądał. Jednak jego 'smart' jest w porównaniu ze 'smart' Samsunga prehistoryczne (czyli jakieś trzy lata do tyłu).
Miał przyjechać kurier. W ciągu godziny. Po dwóch okazało się, że będzie za godzinę. Po kolejnych 30 minutach okazało się, że go w ogóle nie będzie, bo mu strzeliła chłodnica. Wsadziłem więc pudło do V40. [Ważna informacja, gdyby ktoś uzależniał zakup V40 od rozmiaru telewizora, który wchodzi do środka – 55 cali wejdzie, większy raczej nie]
Zawiozłem telewizor na Domaniewską. I pojechałem do Volvo, żeby zwrócić auto.
V40 Cross Country – jestem gotów polecić. Wydaje mi się, że nie warto inwestować w system pilnowania pasa i ostrzegający przed możliwością najechania. Działają tak sobie, a pewnie kosztują. No i wersja czteronapędowa potrafi sprawić wiele radości na śliskim.

Miałem wsiąść do autobusu, ale się okazało, że nie mam drobnych na bilet. A właściwie nie wiadomo, czy jak się wsiądzie, to maszyna od biletów przyjmie kartę. A bez biletu trochę wstyd. Jak się bym mógł nabijać z niespełnionych obietnic pani Waltzowej.

Poszedłem więc piechotą. Brat mój uświadomił mi, że na Spotify są audiobooki. Słucham więc Dołęgi-Mostowicza „Bracia Dalcz i S-ka”. Ciekawe czy żyją potomkowie chłopa, którzy uratował mu życie w Jankach, kiedy niezadowoleni czytelnicy zawieźli go do Janek i pobitego wrzucili do dołu w lesie. Kiedyś czytelnicy poważniej podchodzili do literatury.
Choć w tym przypadku chodziło o teksty w „Rzeczpospolitej”.
I jak dziś można mówić o zagrożeniu wolności mediów. Wtedy wysyłało się czytelników, dziś wystarczy się spotkać z właścicielem koło śmietnika i wszystko jest załatwione. Bez bicia.

Doszedłem do metra. Później wpadłem do Faster Doga, gdzie wróciłem do dyskusji o kpt. Wronie. Uważam, że LOT powinien zostać rozniesiony przez prawników pasażerów tego nieszczęsnego lotu, Pawełek, że powinni być wdzięczni. Któryś raz o tym rozmawiamy.
To właściwie fascynujące, że Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych nie upubliczniła jeszcze raportu na temat tej katastrofy. Znając pana Laska dowiemy się, że akurat tym razem piloci nie zawinili, bo jak mogli zawinić, skoro dostali od prezydenta Komorowskiego ordery?


Wieczorem u ubranej na różowo Moniki Olejnik występował Michał Kamiński. Ciekawe, czy tak, jak tydzień temu wpadł później do Domu Whisky i przez telefon tłumaczył: „broniłem Ewki u Olejnik”. Choć pewnie 'Kumpelą' jej nie nazywał.

Skoro w poniedziałek Kamiński, to we wtorek Giertych. We środę pewnie Niesiołowski.
Profesor Niesiołowski.


wtorek, 16 grudnia 2014

15 grudnia 2014


1. Zobaczyłem samą końcówkę „Kawy na ławę”. Było jak zwykle. Czarzasty miał jajeczny sweterek. Szejnfeld tłumaczył, że Sikorski nie mógł ujawnić tego, gdzie jeździł prywatnym samochodem, bo mogły to być tajne misje MSZ. Jak się to ma do sprawowania mandatu posła? Nie wiem. Ale nie będę się nad tym zastanawiał, z tych samych powodów, dla których na ogół nie próbuję się zastanawiać nad tym, co poseł Szejnfeld opowiada.

Później w „Loży prasowej” wystąpił Cezary Michalski. Widok pana Czarka potrafi mi zepsuć dzień. I to jest zła informacja.

2. Przyszli goście. Jeden, przed czterdziestką, z drugą, po czwórce. On opowiadał dość przerażające rzeczy o „Pakiecie onkologicznym”. To, co było do przewidzenia – od samego mieszania herbata nie robi się słodsza. Jedyne co może dawać jakieś szanse na uzyskanie odpowiedniej terapii, to szybka emigracja. Polska z jakichś proceduralnych powodów nie kupuje jakichś nowoczesnych leków.
Gdybym był prawdziwym dziennikarzem, to bym się tym tematem zajął. Materiał by się gdzieś ukazał, ale i tak pożytku by z tego żadnego nie było. I to jest zła informacja.
Nasz pocierający nos minister zdrowia powinien chyba dostać ochronę BOR-u. I to nie dlatego, żeby sobie dorobić na kilometrówce. Kiedyś ktoś przeczołgany przez polską służbę zdrowia w końcu obije mu ryj. Albo nawet bardziej.

3. Pojechaliśmy na Burakowską. Jeżeli jest mokro kamera cofania pokrywa się warstwą błota. I nic na ekranie nie widać. Różnie bywa w różnych samochodach, ale w V40 jest źle bardzo. Poza tym to dobry samochód.
W Red Onion chciano nas oszwabić (ocyganić – jeżeli ktoś woli). Zamiast naliczyć 70% rabatu, naliczono 50%. Bożena się w porę zorientowała. Red Onion tak w ogóle to likwidują. Będzie tylko w Internecie. Jakiś etap historii Warszawki się zamyka.

Później wbiliśmy się do przyjaciół na Żoliborzu. Ewa zaangażowana w Ruchy Miejskie. Kuba – sekundujący jej, ale nie bez rezerwy. Zbyt wiele w życiu widział.
Trafiliśmy w środek afery. Otóż Platforma, żeby mieć większość w radzie dzielnicy dogadała się z jednym z lokalnych komitetów. Szef tego komitetu miał na pieńku z poprzednim burmistrzem, więc pani Waltzowa obiecała mu, że burmistrzem będzie ktoś inny.
Stary burmistrz był w porządku. Ponoć wszyscy tak mówią, z wyjątkiem tamtego pana, któremu ponoć przeszkadzał w jakichś interesach.
Pani Waltzowa przywiozła z Pragi jakiegoś nieco skompromitowanego działacza PO. I wydała polecenie, żeby go wybrać.
No i wyszedł kwas. Radni PO nie bardzo go chcą wybrać. Wolą poprzedniego (też był z PO). Jeżeli wybiorą nowego – stracą twarz. Jeżeli nie wybiorą, to pani Waltzowa będzie zła.

Podczas poprzednich wyborów lokalnych próbowałem tłumaczyć, że głosując nie ratuje się Polski przed Kaczyńskim, tylko decyduje o tym, czy będą łatane dziury w ulicy i ile wywóz śmieci będzie kosztował. No i miałem wrażenie, że wołam na Puszczy.
Teraz jest inaczej. I to jest dobra informacja.
Złą jest, że radni PO tak się boją, że przyjdzie do nich prezydent obywatel Jóźwiak, że pewnie zagłosują zgodnie z zaleceniem centrali.
Demokracja.


poniedziałek, 15 grudnia 2014

14 grudnia 2014


1. Chciałem wstać tak, żeby dojechać do Warszawy na trzynastą. Obudziłem się po dziewiątej, przez chwilę miałem nadzieje, że się uda, ale zanim się przekopałem przez tajmlajny zrobiło się przed jedenastą. Porąbałem trochę drzewa, rozładowałem zmywarkę, zrezygnowałem z oglądania w TVP Info redaktora Szackiego i ruszyłem na wschód.
Znaczy najpierw na północ, żeby zatankować na największej w Polsce chyba stacji BP.

Stację zbudowano przy starej dwójce pomiędzy Mostkami a Wilkowem. Mostki powinny być znane w Polsce z tego, że z kościołem sąsiaduje tam burdel. Z burdelem restauracja, z którą z kolei sąsiaduje Las Vegas – parking dla TiR-ów z restauracją myjnią, sklepami stacją benzynową etc.
Mostki były ufortyfikowane. I – o ile dobrze pamiętam – broniły się przed wyzwoleniem przez Czerwoną Armię.
Grupa Warowna w Mostkach nosiła imię Lwa spod Brzezin – generała Karla Litzmanna.

Lietzman odważnymi decyzjami nie do końca zgodnymi z rozkazami dowodzącym nim von Scheffer-Boyadelem, wyrwał się z okrążenia i zatrzymał marsz Rosjan na zachód.
Dostał za to Pour le Mérite – najwyższe niemieckie odznaczenie.
Swoją drogą to fascynujące, że najwyższe niemieckie odznaczenie nazywa się po francusku.
Zasadniczo Państwo Niemieckie już go nie nadaje. Ale wciąż można je dostać. W 2002 otrzymał je na przykład Bronisław Geremek.

Właściwie to niewiele brakowało, żebym to ja zderzył się z mercedesem pana Bronisława. Wystarczyło, żebym wcześniej ruszył. Jego mercedes nie zrobiłby specjalnej krzywdy, więc wypadek zniósłbym lepiej niż ten biedny człowiek, któremu pan profesor zniszczył dostawczaka.
Cóż nigdy mi się nie udaje ruszyć do Warszawy o założonej godzinie. I to jest zła informacja.

2. Jechałem sobie spokojnie A2 na wschód. Nie wiem z czego to wynika, ale w tym kierunku samochody zawsze mniej palą. Na tempomacie ustawione miałem 150, samochód palił 11 litów. Na Livestreamie oglądałem transmisję z marszu PiS-u. Znaczy bardziej słuchałem niż oglądałem, bo operator pisowskiej kamery raczej nie był orłem.
Do tego zawsze jak na marszu działo się coś ciekawego, to wjeżdżałem w miejsce, gdzie sygnał T-Mobile był słaby, więc nie wysłuchałem przemówień Kaczyńskiego. Za to mogłem wysłuchać wiązanki pieśni patriotycznych w wykonaniu chóru męskiego. I przeboju początku lat osiemdziesiątych autorstwa Jana Pietrzaka. Tego to chyba z dziesięć razy.
Swoją drogą to jakoś fascynujące. Hofmana w PiS-ie nie ma, a komunikacyjnie – jakby był.
Brudziński tracący głos wykrzykując słabo rymujące się hasła – świetny pomysł.

W Poznaniu naprawiali coś przy barierach energochłonnych na środku drogi. Był więc korek. I to jest zła iformacja.

3. Do Warszawy dojechałem chwilę po rozwiązaniu marszu. Pojechałem szybko w aleje Ujazdowskie. Jakoś nie było czuć dymu z podpalania Polski.
Co chwilę mijałem ludzi z flagami.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę mógł nad dom wciągać swoją.
Na kalenicy są ślady po mocowaniu masztu. Ktoś go w połowie lat siedemdziesiątych podczas remontu zdemontował. I to jest zła informacja.




sobota, 13 grudnia 2014

12 grudnia 2014


1. Ruszyłem na wieś. Z planowanej 10 zrobiła się 13. 
Z V40 Cross Country to jest tak, że zasadniczo, to ma napęd na jedną oś. Na prezentacji tłumaczono, że większość AUT i tak nigdy nie zjeżdża z asfaltu, a sąsiad nie pozna. 
To moje akurat było czteronapędowe. Jechałem więc modląc się o śnieg. Wtedy bym wszystkim pokazał, jaki ze mnie mistrz kierownicy.

Dwa lata temu wyjeżdżaliśmy z Warszawy na Święta w deszczu. Później zrobiła się śnieżyca. Taka hardkorowa. Z samochodami w rowach. Pługi odśnieżają autostradę w parach. Pierwszy jedzie lewym pasem, drugi, kawałek za nim, prawym. Wyprzedzanie takiej pary jest pewną ekwilibrystyką. Choć ekwilibrystyka ma raczej coś wspólnego z końmi.
Dojechaliśmy do Trzciela – wtedy jeszcze nie było zjazdu przy Paradyżu – na drodze była regularna szklanka. Zobaczyłem, że asfalt dziwnie błyszczy, przyhamowałem – samochód zaczął przyspieszać. Unikając nerwowych manewrów dojechałem bez problemów. Z całkiem niezłą średnią. Suburban to wybitny samochód.

Śnieg nie padał, więc się w V40 nudziłem. Przy ustawionych na tempomacie 145 km/godz. palił niewiele ponad 10 litrów benzyny. Przy wyższych prędkościach spalanie rosło tak bardzo, że się odniechciewało szybciej jechać. System utrzymujący samochód na pasie działał raz lepiej, raz gorzej. Podobnie automatyczne wycieraczki. Za to radio ma bardzo przejrzyste menu.
V40 Cross Country to było pierwsze od bardzo dawna volvo, którego nie hejtowałem. I zasadniczo dalej uważam, że jest w porządku. Ważne, żeby porównywać je z odpowiednimi samochodami.
Autostrada do Strykowa powoli się przytyka. Jeżeli A1 dojedzie do Piotrkowa i na A2 przybędzie samochodów, zamieni się w najdłuższy korek w tej części Europy. I to jest zła informacja.

2. Dojechałem do dwóch dużych ciągników siodłowych, które na naczepach wiozły dziwnego kształtu kontenery. Jakoś mniejsze niż normalnie. Ciągniki też były jakieś dziwne. Amerykańskie. Do tego naczepy nie miały tablic rejestracyjnych. Ciągniki też. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że to amerykańskie wojsko. Schowałem się za TiR-em. Po chwili mnie wyminęły. TiR jechał swoją 90,
Amerykanie, ponad 110. Za nimi dwa małe sedany na niemieckich numerach, w środku żołnierze w mundurach takich, jakie nosi Piechota Morska w ostatnich odcinkach „Homeland”.

Poprzednim razem tak się ucieszyłem na widok amerykańskich sił zbrojnych, kiedy pierwszy raz zobaczyłem ich w RFN na autostradzie. Choć nie. Teraz ucieszyłem się bardziej.
Z niespotykaną cierpliwością Steve Mull odpowiadał na Twitterze na zaczepki: „Amerykanie na pewno nas zostawią na pastwę”, „Nigdy nie będzie wojsk amerykańskich w Polsce”, „Jak przyjdzie co do czego, nie będziemy mogli na USA liczyć”. 
Odpowiadał spokojnie: zobowiązaliśmy się i się z naszych zobowiązań wywiążemy.
No i się wygląda na to, że się wywiązują. Są. Jeżdżą. Bez asysty Żandarmerii. Jak u siebie. Z prędkością 70 mph. I to jest super.
Jechałem za nimi przez kilkanaście kilometrów. W końcu skręcili na parking. Po chwili minąłem samochód inspekcji. Chciałbym zobaczyć twarze tzw. krokodyli wyprzedzanych przez ciężarówki przekraczające prędkość o 30 km/godz. Nie udało mi się tego zobaczyć. I to jest zła informacja.

3. Dojechałem do Świebodzina przed 18. Coś mnie tknęło i skręciłem do Stolarza. Był. Thonet też był gotowy. Niestety nie zmieścił się do samochodu, więc zostanie odebrany następnym razem.
Stolarz remontował niemieckie drzwi. Pokazał parę niedoróbek sprzed stu lat. Niemcy robili porządnie, ale bez przesady. Potrafili też robić byle jak. Nie pamiętam w jaki sposób zeszliśmy na politykę. Chyba zaczęło się od tego, że Stolarz zaczął się martwić przyszłością świata. I to w bardzo konkretny sposób, bo chodziło o jego świat osobisty – Świebodzin. Znikają rzemieślnicy, sklepy, a w ich miejsce otwierają się banki. „A z banków wbrew pozorom nie biorą się pieniądze, bo banki niczego nie produkują”.
„Już nigdy nie zagłosuję na Platformę” – oświadczył. Odpowiedziałem mu, że dla mnie największym sukcesem Donalda Tuska jest zrobienie ze mnie pisowca. Pomyślał chwilę. „Ze mną jest tak samo” – odpowiedział.

Dojechałem do domu. Strasznie się wyziębił. Rozpaliłem w piecach i w niekontrolowany sposób wypiłem prawie całą butelkę ginu. I to jest zła informacja.

czwartek, 11 grudnia 2014

10 grudnia 2014


1. Kolega Grzegorz zauważył, że się obudziłem i zaczął do mnie wydzwaniać z wołaniem o pomoc. Potrzebny był drugi kierowca.
Przyjechał po mnie swoim kabrioletem. Wciąż obesranym, ale nie tak, jak można było wynosić z kolegi Grzegorza opowieści. Pojechaliśmy na ulicę Poznańską do Mor.
Kiedy kończy się Warszawa, Połczyńska zamienia się w Poznańską. Kiedyś obok Krakena zaczepił mnie pan z jakiegoś większego dostawczaka pytając o dealera Lancii. Strasznie się zmartwił, kiey dotarło do niego, że jak wjeżdżał półtorej godziny wcześniej od strony Poznania to tego dealera minął.
Nam droga zajęła krócej. Pewnie dlatego, że teoretycznie zakończono budowę środkowego odcinka metra. Na budowanym w miejscu IPN-u wieżowcu powieszono napis „Kocham Warszawę”.

„Kocham Warszawę” jest zdecydowanie lepsze od „I choinka Warsaw”.

Chrysler 300C dekadę temu nawet mi się podobał. Wyglądał jak prawdziwy samochód. W wersji
Lancia jakoś mnie nie przekonuje. Mieliśmy odebrać lancię, odwieźć renówkę na Żoliborz, zawieźć lancię do Konstancina, tam wsiąść w saaba. Saabem podjechać do volvo. I tam się rozstać.
No więc jechałem tą lancią. Tradycyjnie miałem ambicje zjechać z S8 tak, żeby skręcić w Powązkowską. Tradycyjnie mi się nie udało. I to jest zła informacja.
Lancia Thema jest samochodem trudnym do ogarnięcia. Jakim geniuszem trzeba być, żeby sterowanie ogrzewaniem siedzeń ukryć w chyba drugim podmenu na dotykowym ekranie.

2. Próbowaliśmy uruchomić nawigację. Bezskutecznie. Za to szklany dach skrzypiał.
Trafiliśmy do palacykowatej wilii w Konstancinie. Na podjeździe poobijany rangerover i drugiej świeżości Carrera. W środku odbywała się sesja do magazynu na literę G. Fotografowano panią o nieco zbliżonym do tytułu magazynu imieniu. Nie, nie widziałem jak pani Grażyna wygląda na żywo. Ale spotkałem gospodarza domu, pierwszego źle ostrzykanego mężczyznę, jakiego widziałem na własne oczy.

Na sesji zauważyłem za to dyrektor artystyczną magazynu. I przypomniało mi się, jak to za moją sprawą rzuciła pracę w „Ozonie”. Otóż było tak, że kiedy tam przyszedłem tematem numeru miała być polska homofobia. Tekst był o tym, że jeżeli przyłożymy normy, które stosowała Komisja Europejska, to z osiemdziesiąt procent Polaków było homofobami. Albo więcej. I to nawet ci, którzy uważają się za ludzi tolerancyjnych z otwartymi umysłami etc.
No więc wymyśliłem im zdjęcie na okładkę – zrobić polską, inteligencją, młodą, uśmiechniętą rodzinę. I włożyć im w ręce „zakaz pedałowania”. Redaktorom się koncepcja bardzo spodobała. Sesji nie było jak zrobić. Wynalazłem więc zdjęcie miłej pary z „zakazem” w rękach. Redaktorzy byli zachwyceni. Zaprotestowała pani grafik. Wszyscy byli tak zachwyceni konceptem, że nikt jej nie nie zrozumiał. Zresztą nie miała racji. Zaprotestowała więc raz jeszcze. W końcu wzięła torebkę i wyszła.
Myślę, że mogłaby dostać jakiś tęczowy medal.
Ja też jakiś powinienem dostać, bo to za moją sprawą Palikot teraz się co czas jakiś musi tłumaczyć. Mała szansa, żebym dostał. I to jest zła informacja.

3. Grzegorz powoził saabem. Opowiadałem mu po raz kolejny te same żarty Clarksona o tych z niewiadomych przyczyn w pewnych kręgach popularnych samochodach.
Dojechaliśmy do Volvo, gdzie trwały przygotowania do wieczornej imprezy świątecznej nazywanej wigilią. Odbierałem V40 CrossCountry. Samochód, który na prezentacji dostarczył mi bardzo dużo radości, bo Staszek (piarowiec Volvo) wynalazł krętą i słabo odśnieżoną drogę po której zadziwiająco rzadko jechał ktoś z przeciwka, na której robiliśmy rzeczy, których nie należy robić w domu.

Wieczorem za promocyjny kod, który Mytaxi przysłało mi mejlem pojechaliśmy taksówką Mytaxi do Volvo, na imprezę świąteczną nazywaną wigilią. Jak co roku w miejscu wyprowadzonych samochodów, po których zostały ślady opon, stanęły stoliki.
Wystąpił prezes Volvo Polska, który powiedział, że zeszłoroczny błąd urzędników Ministerstwa Finansów doprowadził do tego, że w pierwszym kwartale sprzedali tyle samochodów, co zwykle w rok. Urzędnicy Ministerstwa Finansów powinni dostać nagrodę związku importerów (o ile taki istnieje). Później wystąpił szwedzki ambasador. Najciekawsze co powiedział, to od czasu Potopu stosunki szwedzko-polskie są bardzo dobre.
Później wystąpił Stanisław Sojka. Ładnie śpiewał. Ładniej niż w telewizji.

Wcześniej byłem w Faster Dogu oddać Pawełkowi 50 zł. Przyszła dostawa Stetsonów Pawełek występował więc w nowym kapeluszu. I to jest zła informacja, bo w meloniku jest mu dużo lepiej.

Dowiedziałem się, że dyrektor Zydel nie przyszedł zapłacić za odłożoną marynarkę, jak obiecał w piątek. Trzy miesiące pracy dla HGW i już nabiera jej zwyczajów.