Pokazywanie postów oznaczonych etykietą WiFiPartner. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą WiFiPartner. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 14 sierpnia 2014

14 sierpnia 2014

1. Pojechałem do Świebodzina po paliwo do kosiarki. Wpadłem do stolarza, że by sprawdzić czy żyje i czy skleił krzesło. Stolarz nazywa się zupełnie jak mój pierwszy mechanik – Domagała.
To, że jeszcze żyje zakrawa na cud, bo ciągle ma jakieś wypadki. Sądzę, że Bóg utrzymuje go przy życiu, bo w mieście nie ma innego stolarza. A stolarz – jak wiadomo – musi być.
Chodząc po Lidlu zadzwoniłem do wydawnictwa na literę „V” z pytaniem: „gdzie jest moja kasa”. Dowiedziałem się, że ktoś tam wrócił z urlopu, że coś tam trzeba załatwić, więc pewnie wrzesień. Kolega Zydel, to w ogóle nie wierzy, że te pieniądze dostanę, ale jego branża o mojej branży nie ma najlepszego zdania. W Lidlu wciąż nie ma mrożonego szpinaku i to nie jest dobra informacja. 
2. Wracając ze Świebodzina skręciłem do lasu, żeby sprawdzić, czy są grzyby. Zbieranie grzybów z samochodu to mój ulubiony sposób. Łatwiej jest, jeżeli mam do tego współpracowników. Zmodyfikowałem taktykę walki zwiadu samochodowego amerykańskiej Piechoty Morskiej. Każdy z pasażerów ma sektor, za który odpowiada. Kiedy widzi grzyba, to się zatrzymujemy. Ktoś wysiada. Jeżeli grzybów jest więcej – wysiadają wszyscy.
Ten rok jest tu grzybowo słaby. Za sucho. Ale ostatnio pada. Znalazłem dwie kurki, więc może sytuacja się odwróci.
Wróciłem do domu. W parku znalazłem pieczarkę giganta i równie wielkiego, choć całkowicie zjedzonego przez robaki podgrzybka. Poszedłem się pochwalić sąsiadom. Tomek popatrzył na mnie z politowaniem i postanowił mi pokazać, gdzie się na grzyby chodzi.
Pojechaliśmy do tzw. dębniaka, skąd przywiozłem prawdziwki. Najwięcej ile mi się naraz udało znaleźć w dotychczasowym życiu. I liczę tylko te zdrowe, bo zeżartych gigantów było tam dużo, dużo więcej.
I tak, po dziewięciu latach odwiedzania wsi osiągnąłem kolejny stopień zaufania. I to jest dobra informacja, choć z drugiej strony jeszcze trochę i jak moi sąsiedzi przestanę chodzić do lasu, kiedy nie ma grzybów. Nie ma – znaczy nie da się przynieść dwóch wiader zebranych w ciągu dwudziestu pięciu minut. I w ten sposób zniknie mi kolejna wymówka. 
3. Podjąłem ostatnią próbę uruchomienia routera WP-RM 2400. Firma WiFipartner.pl odmówiła współpracy, bo nie kupiłem go u nich w sklepie. Zadzwoniłem więc do pomocy technicznej T-Mobile, gdzie się dowiedziałem, że rzeczony router nie obsługuje sieci wolniejszej niż 3G. A, że czułość ma słabą, nie może się z oddaloną o półtora kilometra anteną dogadać. I to nie jest najgorsza informacja. Gorsze jest, że za minutę rozmowy z ważącym słowa konsultantem T-Mobile płaciłem prawie 2,50. Różne sposoby na zarabianie wymyślają sobie telekomy. 
Straż gminna postawiła przy wjeździe do wsi znak „Kontrola prędkości – Fotoradar na odcinku 600 m”. Zawiodą się. Tu już nie ma Z4.

środa, 13 sierpnia 2014

11 sierpnia 2014

1. Rano postanowiłem uruchomić „5 in 1: 3G Router, Wi-Fi Hotspot, Power Bank, Wireless Multimedia, Wireless Repeater” polskiej firmy WiFipartner, który w zeszłym tygodniu dostałem od Dominika. Konkretnie interesował mnie 3G Router, bo bez Wi-Fi Hotspot, Power Bank, Wireless Multimedia, Wireless Repeater świetnie sobie radzę.
Nie zadziałał. Nie wiadomo dlaczego. Podobnie zresztą nie zadziałał system wsparcia użytkowników. I to nie jest dobra informacja, bo myślałem, że problem hardłeru do wiejskiego Internetu mam rozwiązany.

Problemy z dostępem do sieci, w sytuacji, kiedy za płotem od roku stoi skrzynka ze światłowodem pociągniętym za unijne pieniądze – tylko w Polsce. Muszę sprawdzić, czy przez ten światłowód moja wieś przestała być już czarną plamą na mapie szerokopasmowego Internetu.

Straszny jednak pisowiec ze mnie. Zamiast się cieszyć, że ktoś przytulił parę milionów za pociągnięcie do niczego nie podłączonego przewodu i mieć nadzieję, że za dwa lata ktoś coś podłączy – narzekam.

2. Sąsiedzi skrócili wakacje, by zobaczyć Z4. No dobra, ruszyli wcześniej, żeby ominąć korki. W każdym razie przyjemnie patrzeć jaką radość sprawia im oglądanie testówek. Jeżeli Tomek (zięć Gienka z wczorajszej notki) będzie rozwijał firmę w tym tempie, co teraz, to za parę lat będzie go stać na dowolny samochód. Inna sprawa, że pewnie zamiast kupować nowe auto, kupi następną maszynę do robienia czegoś ze stalą. Bądź co bądź – jak kiedyś zauważyła szefowa polskiego PR jednej z europejskich firm motoryzacyjnych – „Tylko zjeby kupują nowe samochody”. I to jest smutne. Nie, żebym miał coś do samochodów starych, ale nowych aut z trzylitrowymi silnikami widziałbym chętnie więcej.

3. Przyszli Świadkowie Jehowy. Bardziej przyszły, bo to były dwie panie. Ojciec taktycznie wysłał mnie do furtki, zanim się zorientowałem o co chodzi.
Panie wręczyły mi ulotkę z QR kodem, odesłały na stronę internetową gdzie „są odpowiedzi na wszystkie ważne pytania” i poszły. Same. Trwało to trzydzieści sekund. Jak żyć?

PS. Proszę się ze mnie nie nabijać, że ciągle piszę o Z4. Testowanie samochodów wymaga jednak zaangażowania. Inaczej człowiek zapomina czym jeździł i później musi przepisywać z zagranicznej prasy.