Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wprost. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wprost. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 lutego 2022

14 lutego 2022


1. Koty postanowiły mnie wstać koło szóstej, czyli zbyt rano. Nie dawałem się do jakiejś ósmej. Włączyłem Mazurka. Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy. Złą informacją jest, że się okazało, iż w związku z Walentynkami, zaprosił jakiegoś anonimowego dla mnie celebrytę. Z gitarą. Celebryta wydał trzy płyty piosenek o tym, że kocha żonę. Good for him. 

2. Wstałem. Do Rzeszowa leciał kolejny Globemaster. Inny wylatywał. Samoloty, lecąc do Rzeszowa, omijają przestrzeń Niemiec. W drugą stronę lecą nad Niemcami. Ciekawe dlaczego? Choć w sumie nie wiem czy takie ciekawe. 
Globmastery poleciały, po okolicach zaczęły się kręcić Chinook i kilka Black Hawków. Ktoś wrzucił zdjęcie startującego w Jasionce Ospreya. Osprey na żywo robi niesamowite wrażenie. 

W przerwie w pracy ogołociłem jabłonkę. W zeszłym roku zrobiłem to nie tak radykalnie. Być może z tego powodu nie przycięcie nie przyniosło żadnych konkretnych skutków.

3. MGIMO jest jednak przereklamowany. Rosyjski ambasador w Szwecji powiedział w wywiadzie, że sra na sankcje Zachodu. „Wprost”, gdzie o tym przeczytałem, zapisał to: sra** . Nie wiem, co chcieli przez to powiedzieć. 

Na Comedy Central puszczają w najnowszy „South Park”. Złą informacją jest, że zauważyłem to dopiero dzisiaj, więc nie widziałem pierwszego odcinka dwudziestej piątej serii. 


 

niedziela, 5 września 2021

4 września 2021


 

1. Zacząłem oglądać „Zwykłych obywateli”. Przez cały czas się zastanawiałem, czy już ten film widziałem, czy tylko oglądałem dziesięć innych historii, w których para jedzie przez postapokaliptyczną Amerykę, wpadając na dziwnie stylizowane gangi, kulturalnie wyglądających ludożerców, czy, na koniec jest zdradzana przez sympatycznych dziaduniów. Jednak tego filmu wcześniej nie oglądałem. Złą informacją jest, że poza „Mad Maxem” i tym filmem, co to autor książki, na podstawie której był zrobiony dostał tę amerykańską nagrodę, co to nie pamiętam, jak się nazywa – nie jestem sobie w stanie przypomnieć, jak się nazywały te filmy z których garściami czerpano. 

2. Wbrew pozorom tygodnik „Wprost” wciąż istnieje. W postaci elektronicznej. No i tenże tygodnik w rubryce polityczno-plotkarskiej postanowił się mną zająć. Napisano: że skoro jestem z Krakowa, to mam daleko do pracy w Zielonej Górze. Jest w tym jakaś logika. Złą informacją jest, że najprawdopodobniej stosowana jest również w innych tekstach duetu Olczyk-Miziołek. 

3. Razem z kolegą Wojtkiem pojechaliśmy do miejscowości Borki Kosiorki po Suburbana. Po drodze obserwowaliśmy nieco arizońskie niebo. A na niebie chyba poniemieckie migi dwudzieste dziewiąte. Suburban stał rok. Mechanik się w pewnym momencie poddał i Suburban zaczął wrastać. Niby wrósł, a zapalił. Podolewaliśmy różnych płynów, wymieniliśmy klosz od lampy i ruszyłem. Kolega Wojtek nieskutecznie próbował mnie do jazdy zniechęcić, sugerując, że nigdzie nie dojadę. Dojechałem. Z przerwą w Kałuszynie. W Kałuszynie wyglądało na to, że nie dojadę, gdyż coś złego się stało ze sprzęgłem sprężarki klimatyzacji. Niebezpiecznie się zagrzało, więc trzeba było zaczekać, by wystygło. Czekając, zjedliśmy w lokalu, w którym, na ścianie, podpisała się Izabela Trojanowska. Gotujący Egipcjanin chciał kupić Suburbana. Za gotówkę. Odmówiłem. Sprzęgło się przestało grzać, dojechałem do domu. Złą informacją jest, że nie wiadomo czy się aby grzać znowu nie zacznie. Gdy się zagrzeje za bardzo, może strzelić pasek. I wtedy miał się będę z pyszna. 

środa, 8 sierpnia 2018

6 sierpnia 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Tym razem obudziła mnie piła łańcuchowa konkretnego sąsiada. Konkretnie tego konkretnego, którego obejście jest między nami a kościołem. Robi chłop drewno. Na zimę. Albo na handel. 
Szybka prasówka. Tygodniki, rubryki plotkarskie. „Wprost”, jak to „Wprost”. Większa połowa o lewicach. Gociek z Gmyzem bez informacji z MSZ. Sygnalista jakoś specjalnie się nie kryje z tym, że większość jego rubryki to realizacja interesów. Mam narastające wrażenie, że byłbym w stanie robić najlepszą rubrykę plotkarską w mieście. I to jest zła informacja, bo jej przecież robił nie będę.

2. Od dawna chwalę „Fakt”, że ma najlepiej robione teksty polityczne w mieście. Że na jeden, tysiąc znakowy tekst miewają materiału, z którego gwiazdy naszej publicystyki typu Michała Krzymowskiego zrobiłyby wieloodcinkowe story.
Roberta Felusia – naczelnego „Faktu” znam z ćwierć wieku. Pracowaliśmy razem przy Wielopolu, w Pałacu Prasy – byłym budynku IKC.
Swoją drogą, nie wiedziałem, że Marian Dąbrowski, twórca Ilustrowanego Kuryera Codziennego był fundatorem krakowskiego Pomnika Nieznanego Żołnierza. Krakowska legenda głosi, że Dąbrowski w testamencie zarzekł, że Pałac Prasy ma po wsze czasy być siedzibą prasy. Spadkobiercy te wsze czasy skrócili chyba do 2011 roku. I to jest zła informacja, bo pan Marian chyba zasłużył sobie, by jego polecenia traktować poważnie.

3. Ale nie o tym. Zaraz się okaże, że przyjdzie mi cofać moje dla „Faktu” pochwały. I nie chodzi tu o prostą politykę, bo dziennikarz jest od tego, żeby się czepiać. Chodzi o to, że dobry dziennikarz czepia się w sposób bezdyskusyjny.
„Fakt” przyczepił się prezydenckiej wizyty w Australii. A jako że specjalnie nie było czego – zaczęli kombinować. Nie będę przeprowadzał analizy tekstu, w którym Mikołaj Wójcik widzi problem w konieczności lotu ochrony czy tym, że wcześniej do Australii poleciała grupa przygotowawcza. [Była kiedyś taka wizyta, która nie została odpowiednio przygotowana i wiemy jak się to skończyło]
Problem polega na tym, że jestem się w stanie założyć, kto ten temat „Faktowi” nadał. I gorszą informacją jest nie to, że akurat ta osoba to zrobiła, a to, że „Fakt” to łyknął. A ja już nie mogę tak redakcję chwalić.

środa, 25 lipca 2018

23 lipca 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Poniedziałek. Tygodniki. Rubryki plotkarskie. Tradycyjnie słaby „Wprost”. W zeszłym tygodniu panie napisały, że Krzysztof Szczerski próbował blokować wyjazd Marka Magierowskiego do Tel Awiwu. Gdyby Krzysztof Szczerski chciał kogokolwiek blokować, to ktokolwiek by był zablokowany.
Gociek z Gmyzem trzymają swój średni poziom. W „Sieciach” pustka po Mazurku i Zalewskim. Nieważne, że Mazurek jest socjopatą, a rubryka w stanie agonii była – nie bójmy się tego słowa – słaba. Pustka wyje.
Sygnalista wciąż nie czuje na czym powinna polegać rubryka plotkarska.
[Plotka głosi, że przed laty Sygnalista wkroczył do działu foto der Dziennika i zażądał zdjęć prymasa Wyszyńskiego z obrad Okrągłego Stołu.]
W „Super Expresie” zdjęcie lokalnego celebryty przy wypożyczonym porsche. Z podpisem, że gdyby celebryta takie kupił, wydałby 250 tys.
Red. Pertyński, z którym się podzieliłem tą wiadomością, zauważył, że za 250 tys. to on natychmiast bierze takie dwa. Dziennikarze tabloidów nie potrafią czytać cenników motoryzacyjnych. Gdyby się nauczyli – życie wielu ludzi stałoby się znacznie trudniejsze. Pamiętam pewnego polityka, któremu wytknięto range rovera Evoque, ale cena, która dla tabloidu była bardzo wysoka, w rzeczywistości stanowiła wartość nieznanego w przyrodzie modelu zupełnie pozbawionego wyposażenia.

2. Za pomocą grabi, z pomocą kolegi Kapli wyrównywaliśmy wyrównany przez sąsiada Tomka fragment parku. Wyrównywaliśmy, by posiać na nim trawę. Kolega Kapla pojechał do Warszawy, by pędzić życie literata, ja za pomocą traktorka–stigi zacząłem wlec włókę, zrobioną przez pracowników sąsiada Tomka ze sporej wielkości dwuteownika z dorobionemi zębami. Włóka okazała się niezwykle skuteczna. I to jest dobra informacja. Złą jest, że za każdym przejazdem wznosiła ścianę kurzu, a kurz według Wikipedii jest niezdrowy.
Po którymś z kolei przejeździe z ziemi wylazły duże kamienie. Koledzy Kapla i Wojciech w pocie czoła wyciągnęli dwa. Wielkie. Kiedy wyciągnęli dwa. Wielkie. Wylazł trzeci. Wielki. Kolega Kapla stwierdził, że to musi być jakiś fundament, albo co. Miał rację. Mnie się przypomniała dykteryjka sprzed lat, bez mała trzydziestu, o chodzeniu z wykrywaczem gdzieś, koło Dynowa.
No więc chodzą z wykrywaczem. Wykrywacz piszczy. Kopią. Dokopali się do koła napędowego od T-34. Próbują wyjąć. Nie idzie. Kopią dalej. Dokopują się do następnego koła od T-34. Też nie idzie wyjąć. Kopią dalej. Kolejne koło. Kopią bardziej. T-34.
Kamieni było więcej. Przez chwilę byliśmy przekonani, że odkryliśmy coś średniowiecznego – wszakże Rokitnica istniała już w XIII wieku, ale przyszła sąsiadka Jolka i powiedziała, że na przełomie lat 70. i 80. XX wieku obozujący w parku harcerze z resztek po poniemieckich chlewniach stworzyli kilka przykładów małej parkowej architektury.

3. Na rosnącym przed domem modrzewiu uaktywniła się mała wiewiórka. Koty postanowiły na nią zapolować. Nieskutecznie, gdyż wystrychnęła je na dudków.
Wiewiórka to jednak nie mysz. Nawet mała.
Wieczorem, kiedy przygotowywałem kolację pochyliłem się nad garnkiem, w którym powstawał sos pomidorowo-gorgonzolowy no i z nosa spadły mi do tego sosu okulary. Śmiechu było co niemiara. Sos wyszedł niezły. Za to makaronu ugotowałem za mało. I to jest zła informacja, bo Karol, syn sąsiada Tomka, wielbiciel mojej kuchni, wstawał od stołu nie do końca usatysfakcjonowany. 

wtorek, 22 sierpnia 2017

21 sierpnia 2017



1. Człowiek, który w niedzielę wstaje o siódmej rano, mimo iż nie ma nic specjalnego do roboty jest najprawdopodobniej głupszy niż kilo gwoździ.
Wstałem o siódmej rano. I to jest zła informacja.

2. Woronicza 17. Red. Rachoń tytułował Pawła Rabieja ministrem. Rabiej zwykle nazywany bywa posłem, którym nie jest. Minister to coś nowego. Zapytałem na Twitterze o co chodzi. Po chwili w telewizorze red. Rachoń odpowiedział, że członkom komisji weryfikacyjnej taki tytuł przysługuje. XXI wiek – telewizja interaktywna.
Ryszard Petru, gdy wróci z wycieczek i się dowie, że ten jest ministrem za rządów PiS-u, pewnie wyrzuci go z partii.
Profesor Zybertowicz pod koniec programu zacytował mem. Po czym poznać lewaka? Uważa, że się nie da kontrolować granic, ale da się kontrolować globalny klimat.
Słowa zrobiły szybką karierę. Szybko pominięto fakt, że Profesor nie był ich autorem.
W Ławie polityków występował Adrian Zandberg. Mam wrażenie, że chłop się postarzał. I to jest zła informacja, bo znowu nici z młodej lewicy.

Jednak Sun Tzu przez cały czas siedzi mi w głowie. Dotarło do nie twierdzenie, że wódz może się przeciwstawić władcy, jeżeli jego rozkazy są głupie. Dyskusje o zwierzchnictwie nad siłami zbrojnymi są najwyraźniej odwieczne.

3. Przez lata żyliśmy w przekonaniu, że jedynym zachowanym elementem wyposażenia pałacu jest bidet. Zdemontowany ze dwanaście lat temu czekał na swój czas na poddaszu. W związku z tym, że dziewczyny zaczęły tam sprzątać, wyniosłem bidet na zewnątrz i zacząłem myć. Udało się przetkać odpływ. Bateria niestety jest niekompletna. Raczej nie uda się jej naprawić. I to jest zła informacja.
Od spodu na bidecie wyciśnięta jest data. Albo 12 8 22, albo 17 8 72. Dwie możliwości. Jeżeli to data produkcji i pierwsza wersja jest prawdziwa, to bidet faktycznie pochodzi z wyposażenia pałacu. Jeżeli druga – wstawiono go podczas remontu w 1976. Czyli z oryginalnego wyposażenia nic nie zostało. Resztki baterii, chromowane rurki odpływu wyglądają coś za porządnie jak na polską produkcję z ery wczesnego Gierka. Zresztą czy wtedy produkowano w Polsce bidety?

Po dwóch prawie tygodniach pobytu koty złapały mysz. Złapał Stary. Szybko ją wykończył. Siedzieli chwilę nad nią z Pawłem po czym gdzieś wynieśli. Wielkość szkód, jakie w tym roku myszy w kuchni narobiły wyleczyła mnie z wcześniejszego dla nich współczucia.

Wieczorem oglądaliśmy „Rogue One”. Strasznie niedisneyowski film. Dobrzy giną w imię Sprawy. I ta śmierć ma sens – prowadzi do nowej nadziei.


No i się wieczorem okazało, że jestem jednym z bohaterów plotkarskiej rubryki „Wprost”. Błędu w nazwisku nie było. W takiej sytuacji inne błędy nie miały znaczenia.  

piątek, 25 marca 2016

23 marca 2016


1. Coś mi się śniło. No dobra – śniła mi się praca. Sugestywnie. Tak sugestywnie, że budząc się byłem przekonany, że w pokoju ze mną śpi kilka osób. Osób o dość ważnych funkcjach.
W 1987 roku, w czteroosobowym, kempingowym domku nad jeziorem Głębokim spaliśmy w chyba 20 osób. Na każdego przypadał pasek podłogi szerokości 40 cm. Zasadniczo, w tym standardzie moglibyśmy zakwaterować cały Pałac z częścią Kancelarii.
Jezioro Głębokie jest za Międzyrzeczem.
Zrobiłem sobie wtedy dziurę w nodze czymś, co specjalnie zostało zaprojektowane, by dziurawić nogi. Do dziś mi zresztą została blizna. Łaziłem w okolicach natenczas ruskiej bazy w dzisiejszej Kęszycy Leśnej, szukając Panzerwerków cofniętych względem linii. Znaczy – łaziłem po krzakach. Krzaki pachniały kijowskim metrem – do ruskiej bazy szła bocznica, której podkłady zakonserwowane były takim samym zajzajerem jak te z metra. Znaczy, wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to za zapach, bo w Kijowie pierwszy raz byłem dopiero rok później.
Panzerwerki były dwa. Oba [chyba] ze stalowymi klatkami schodowymi. Stalowe klatki schodowe mają to do siebie, że po czterdziestu paru latach potrafią tak zardzewieć, że częściowo znikają. A, że wcześniej ktoś wysadził to, co nad nimi było i do środka szybu wpadło sporo gruzu – schodów właściwie nie istniały. Trzeba się było wspinać po szybie windy. Dobre trzydzieści metrów. Wyłaziliśmy z kolegą Piromanem. Poszło gładko – po ciemku trudno o lęk wysokości. Było późno, szybko rozpoczęliśmy proces powrotu na kemping. Kilkunastokilometrowy proces.
Następnego dnia łaziłem po krzakach, chciałem zobaczyć co zostało z tego Panzerwerku. W pewnym momencie uderzyłem w coś nogą. Nawet niezbyt mocno. Po chwili poczułem, że w bucie chlupoce mi krew. Zupełnie, jak w góralskiej piosence. Okazało się że porządny, faszystowski potykacz przebijając opinacz komandosa [tak nazywaliśmy będące naonczas na wyposażeniu LWP buty] zrobił mi w nodze sporą dziurę. Niewiele myśląc wepchałem do tej dziury wiszące kawałki skóry, całość obwiązałem urwanym kawałkiem spodni i jakoś dokuśtykałem na kemping.
Centralny odcinek Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego odwiedzałem jeszcze wielokrotnie. Tyle razy, że dziś nie chce mi się tam włazić. I to jest zła informacja, bo nie prowadzam tam gości, na których kilometry podziemnych korytarzy zrobiłyby pewnie spore wrażenie.

2. Pojechaliśmy na Policję. Znaczy najpierw do Gminy. Wójta nie było, więc nie złożyliśmy mu wyrazów uszanowania. Za to wynegocjowaliśmy przyjazd panów, którzy mieli założyć nam wodomierz do wody gospodarczej. Od czasu uruchomienia kanalizacji podlewanie wyraźnie podrożało. Chyba, że się ma założony drugi wodomierz.
Kiedy ruszaliśmy do Świebodzina, z budynku Gminy wyszedł Gminny Strażnik. Niósł 20 jajek. Idą Święta.

Na Policji dyżurny kazał nam czekać na dzielnicowego. Siedzieliśmy w holu i obserwowaliśmy wychodzących z pracy pracowników komendy. Strasznie skrzypiały drzwi. Inaczej, kiedy się otwierały, inaczej kiedy zamykały. Na ścianie wisiał alkomat. Z instrukcją. Przez chwilę chciałem się skontrolować, ale pomyślałem, że nie ma co kusić losu. Jeszcze by się okazało, że mój organizm sam z siebie, wewnętrznie nie dość, że fermentuje, to jeszcze destyluje i to dlatego ciągle jestem taki zmęczony.

Przyszły dwie panie. Wyszedł do nich policjant. Tłumaczył, że jeśli ojciec dziecka przychodzi pijany i się awanturuje, to trzeba wezwać patrol. I patrol ojca dziecka zawiezie na izbę, bo dziecko musi mieć spokój.

Później ze środka komendy wyszedł niezupełnie ubrany pan i zapytał dyżurnego o jakieś klucze. Ten odpowiedział, że ktoś ich jeszcze nie oddał. Niezupełnie ubrany na to, żeby oddał, bo jak nie, to go w łeb walnie młotkiem. Przez chwilę się zastanawiałem, czy to nie groźby karalne, ale szybko przestałem – pan niezupełnie ubrany na pewno żartował. Inaczej dyżurny by inaczej zareagował.

W końcu przyjechał dzielnicowy. Właściwie dwóch. W tym jeden nasz. Sympatyczny młody człowiek, inteligentny, mówiący po polsku. Właściwie dlaczego się nie cieszyć z oczywistych rzeczy.

Bożena zaczęła zgłaszać podejrzenie popełnienia. W związku z rozmiarami szkód okazało się, że jest problem. Otóż zniszczenie drzew w ogrodzie, niezależnie od ich wartości to wykroczenie. W sadzie – przestępstwo. Wszystko rozbijało się chyba o definicję sadu. Czekaliśmy, aż się odezwie jakaś pani policjantka, która się na tym zna. Czekaliśmy i czekaliśmy. Для поддержения разговора zapytałem, czy bardzo im przeszkadza wakat na stanowisku Komendanta Głównego. Popatrzyli na mnie, jak na idiotę. –Może w Warszawie widać problem – odpowiedzieli.
Czekaliśmy. Znaczy Bożena czekała, bo ja pojechałem na dworzec po dziewczyny. Przyjechały. Koło przejścia, którym nie można przechodzić [przechodzi się sprawdzając wcześniej, czy nie stoi SOK] stał kontener na śmieci. Stał i dymił. Śmierdząco. Moja świętej pamięci babcia miała wdrukowany w przedwojennym gimnazjum strach przed chemicznym zapachem. Kiedyś przysposobienie obronne to było coś. Za moich czasów – już nie. W każdym razie nie czułaby się na tym dworcu komfortowo. Mimo iż szarą podkładową farbą odmalowano zadaszenia peronów i wejścia do podziemnego przejścia. Zawiozłem dziewczyny do Tesco i wróciłem na komendę. Jednak wykroczenie.
Bożena podpisała papiery i się pożegnaliśmy.

W Mrówce kupiliśmy węglarkę, szufelkę i jakiś nawóz. Wszedłem do Neonetu pooglądać telewizory. Podszedł pan sprzedawca. Powiedziałem, że szukam telewizora 4K z tunerem satelitarnym. Zaczął mi tłumaczyć, że od tunerów satelitarnych się teraz odchodzi. Jestem najwyraźniej starej daty. I to jest zła informacja. W Tesco przeczytałem tekst „Wprost” o Kindze. Red. Miziołek napisała, że Kinga była w Pradze budząc zainteresowanie czeskich mediów. Kingi w Pradze nie było. Ale właściwie jakie to ma znaczenie.

3. Wróciliśmy do domu. Chwilę po nas podjechał radiowóz z dzielnicowymi. Skoda Octavia. Z drzwi schodziła farba. I to jest zła informacja. Choć może raczej była to naklejona biała folia.
Poszliśmy za zwaną stołówką stodołę. Modus operandi szybko pozwolił im wskazać podejrzanego.


niedziela, 26 kwietnia 2015

25 kwietnia 2015


1. Red. Piasecki wymógł na ministrze Rybickim oświadczenie. Ustne. Że budowa obwodnicy Inowrocławia trwa. Mieszkańcy okolicy twierdzą, że niekoniecznie. Na stronie internetowej wykonawcy można przeczytać, że trwają prace projektowe. A na miejscu – przygotowania do budowy.
Ktoś za bardzo chciał pomoc panu Prezydentowi. Cóż, nadgorliwość – mówią – gorsza jest od faszyzmu. Inna sprawa, że pan Prezydent świetnie pasuje do takich klimatów z lat siedemdziesiątych.
Przy okazji się dowiedziałem, że Rada Języka Polskiego dopuściła nową wersję odmiany słów zakończonych na „x”. Znaczy , że nie trzeba zamieniać „x” na „ks”. I to jest zła informacja.
Prezydent Inowrocławia napisał w oświadczeniu „za to należy się Jemu podziękowanie, a nie ośmieszanie w oparciu o fakty rodem z Matrixa.” [O prezydencie Komorowskim]
Nie jestem absolwentem wydziału humanistycznego toruńskiego uniwersytetu, ani nauczycielem z wieloletnim stażem, ani – tym bardziej – popieranym przez PO prezydentem miasta, więc pewnie się mylę widząc w tym zdaniu dwa błędy.

2. Wylądowałem na placu Zamkowym chwilę przed rozpoczęciem wiecu Korwina. Wcześniej, na Krakowskim Przedmieściu atakowali mnie młodzieńcy w zbyt dużych marynarkach. Zapraszali na wiec.
Ludzi nie było zbyt wiele. Przez chwilę wydawało mi się, że jednak są tłumy. Przez chwilę, nim nie zauważyłem, że większość ma rowery. I ci na rowerach to nie zwolennicy Korwina, tylko uczestnicy Masy Krytycznej.
Korwin spóźnił się ze dwadzieścia minut. Szedł z dwoma pieszymi husarzami i ochroniarzem z Krakena-Beirutu. Nie słuchałem, co ma do powiedzenia. Parę lat temu przegadałem z nim ze cztery godziny i nie sądzę, żebym się dowiedział czegoś nowego.
Mignął mi poseł Wipler. Czuję do niego jakąś sympatię. Wciąż jestem pod wrażeniem, że człowiek o twarzy bezrolnego chłopa z guberni Tobolskiej może tyle osiągnąć.

[Napisałem wcześniej, że Wipler jest inteligentny, ale szybko to skasowałem, bo bym musiał ze dwie strony napisać o tym, co przez to chciałem powiedzieć.]

Plotka głosi, że przed jesiennymi wyborami powstanie nowe ugrupowanie łączące korwinowców (pewnie bez Korwina), Kukiza, Hofmana z kolegami i pieniądze senatora Biereckiego. Może dlatego Wipler ponoć chodzi po mieście i zapowiada, że będzie po wyborach wicepremierem.

W domu usłyszałem, że Nocne Wilki nie przejadą przez Polskę. Wypowiadał się na ten temat sam minister Schetyna. Mam wrażenie, że polska polityka zagraniczna wygląda dziś tak, jak opisywano tę z czasów PiS-u. I to jest zła informacja.

3. Spotkaliśmy się wieczorem ze znajomymi w Beirucie. Kolega Bartek (z małżonką) opowiadali, tak trudną do uwierzenia, że bardzo prawdopodobną historię o tym, że stryja małżonki zamordowano jakiś czas temu w słupskim szpitalu. Stryj kaszlał. Przeszkadzało to pacjentowi z sąsiedniego łóżka. Na tyle przeszkadzało, że stryja udusił. Szpital nie chciał sobie robić kłopotów, więc sprawę ukrył. Stryj po osiemdziesiątce, chorowity, więc pewnie i tak by umarł. Więc nie ma sensu robić afery.
Następnym razem, kiedy się spotkamy muszę ich wypytać jak to się stało, że się dowiedzieli i co dalej ze sprawą się dzieje.
Później przyszedł kolega Kuba (z małżonką). Kolega Kuba napisał właśnie do „Wprost” tekst „Król jest nagi” o tym, jak Donald Tusk radzi sobie w nowym miejscu pracy. I opowiadał mi czego się przy okazji dowiedział i od kogo. Nie wiem tylko, czy mogę o tym pisać. I to jest zła informacja.
Choć z drugiej strony po co robić ludziom z PO dodatkowe kłopoty.  

poniedziałek, 23 marca 2015

22 marca 2015



1. Dzień rozpocząłem przeraźliwie wcześnie. Wcześniej by się chyba nie dało – bo bym się właściwie nie położył. Chwilę po tym jak wstałem zadzwonił telefon. To był mój osobisty Doktor. Wracał z 24-godzinnego dyżuru, przypomniało mu się, że we środę coś od niego chciałem a nie zauważył, że jest sobota, siódma rano. W kwestiach medycznych, mimo wszystko zachował pełną trzeźwość umysłu. Gorzej było z próbą umówienia się na spotkanie. I to jest zła informacja, bo kończą mi się recepty.

2. Na pustej Wilczej minął mnie pies wyglądający trochę na Collie. Pomyślałem, że Lassie wciąż szuka Joego.
Racjonalnie doszedłem do tego, że powinienem coś sobie kupić do jedzenia. Skręciłem więc w Emilii Plater do „Galerii wypieków”. Niestety „Galeria wypieków” mimo tak nowoczesnej nazwy nie honorowały kart. Wyszedłem więc mając się z pyszna.
Na Nowogrodzkiej stał Dudabus z silną reprezentacją warszawskiej młodzieżówki PiS. I niezbyt dużym korpusem medialno-blogowym. Usiadłem obok kol. Rybitzkiego, który wyraził pretensje, że
piszę o nim „Rybitzki” a nie „Rybitzky”. Obiecałem, że będę się starał pamiętać.
Kolega Rybytzki czytał Sun Tzu, ja Mazurka z Wildsteinem. Wildstein mówił o judaizmie Wildsteina (Dawida), a mnie się przypomniało, jak jakiś czas temu w jakiś Piąteczek spotkaliśmy się z Dawidem na Placyku. Błąkaliśmy się większą grupą. W pewnym momencie Dawid kupił w tym dziwnym monopolowym smażoną kiełbasę i zaczął ją zżerać. Zażartowałem coś o kiełbasie w piątek. Odpowiedział coś o swojej religii. No to zażartowałem o jedzeniu kiełbasy ze świni. No i wtedy się naprawdę zdenerwował, bo akurat zaczynało się jakieś ważne żydowskie święto. –A pamiętałem – powiedział zmartwiony. Aż mi się go żal zrobiło.

Człowiek czasem coś bezmyślnie palnie i robi komuś przykrość. A kiedy chce specjalnie, to nie zawsze wychodzi. I to jest zła informacja.

Przejeżdżaliśmy przez Marki. Przypomniało mi się, jak z piętnaście lat temu, kiedy właśnie przestałem pracować w krakowskim „Przekroju” chciałem tam (w Markach) w kiosku „Przekrój” kupić. Ale usłyszałem, że od lat już nie wychodzi. Musi, w tych Markach jest jakaś nadprzestrzenna dziura, która łączy z przyszłością.

Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Orlenu. Autobus wysiadł i zaczął zamawiać hot-dogi. Próbowałem uzyskać od posła Szefernakera informacje na temat gejmczendrzera – tematu, który miał zmienić kampanię w przyszłym tygodniu. Piszę „posła”, bo zobaczyłem to przez nadprzestrzenną dziurę w Markach. Poseł (przyszły) Szefernaker odmówił współpracy. Zaczęliśmy więc rozmawiać o „Wprost”. Natychmiast pojawił się redaktor Fijołek. Z przetrzymanego newsa żaden pożytek. Mogłem to puścić przed nimi. Nie puściłem. Wszystko przez to, że mi się pomyliły dni tygodnia. Ale o tym może napiszę pojutrze.

3. Dojechaliśmy do Białegostoku. Ostatnio pewien niespotykanie spokojny człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przed wojną to było miasto w środkowej Polsce. A teraz nie jest.
Pałac Branickich jest brzydki. Mimo to nazywa się go Wersalem. W rzeczonym Wersalu odbywało się spotkanie Kandydata z młodzieżą, której przybyło całkiem sporo. Kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił. Pytał też przedstawiciel partii Korwin. Zapytał też jeden przedstawiciel starszego pokolenia. O rolnictwo.
Na koniec przedstawiciele białostockiej młodzieży wręczyli Kandydatowi nielegalny periodyk z lat 80. z wierszem teścia Kandydata.
Ten straszny Białystok, do którego przez tyle czasu szedł min. Sienkiewicz nie jest wcale tak jednoznaczny.

Kandydat szybkim marszem przeszedł na rynek, gdzie spotkał się z mieszkańcami. Przemówił do niego miejscowy sobowtór marszałka Piłsudskiego. Zastanawiałem się jak to jest być białostockim sobowtórem marszałka Piłsudskiego. Chyba świetnie. Na koniec mieszkańcy odśpiewali „Sto lat”, Kandydat wsiadł do Dudabusu i odjechał chyba do Grajewa. 
Dwóch fotoreporterów, obserwujących odjazd stwierdziło, że nie ma szans zdążyć na czas. 
Mieliśmy parę godzin do autobusu do Warszawy. Udałem się więc z przyszłym posłem Szefernakerem i jego kolegami do jakiejś knajpy podającej jedzenie w stylu amerykańskim. Piłem tam ostentacyjnie Tyskie zamiast Żubra, którego ponoć należy pić w Białymstoku. Z tego wszystkiego nie kupiłem sobie szalika Jagiellonii. I to jest zła informacja, bo chciałem go dać dyrektorowi Zydlowi.

Autobus dowiózł nas pod Pałac Kultury. Wracając przeszedłem przez Kraken, żeby sprawdzić, czy kolega Krzysztof już wrócił.
Kolegi Krzysztofa nie zobaczyłem, za to usłyszałem, jak jakiś angielskojęzyczny młodzieniec pokazując mnie koledze mówi, że brodę mam jak Dostojewski. I to jest dobra informacja, bo się coraz częściej boję, że ktoś mnie pomyli z Duginem.


wtorek, 24 lutego 2015

24 lutego 2015


1. W łaskawości swojej zacytował mnie redaktor naczelny tygodnika „Wprost”. W edytorialu. Niestety bez nazwiska, więc nie ma +10 do fejmu.
„»Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się takich materiałów. Anonimowe bohaterki, anonimowi napastnicy. W godzinę można napisać« – skomentował na Twitterze jeden z dziennikarzy. Cóż, w takim razie gratuluję pismom, z którymi współpracował.
Zastanówmy się czego gratulować moim poprzednim miejscom pracy może red. Latkowski. Sarkastycznie gratulować.
Jakież z mojego postu musiał wyciągnąć wnioski? Albo, że czytam wyłącznie magazyny, w których pracuję. Albo nawet, że tylko te, które sam piszę.
Jakież my tego możemy wyciągnąć wnioski? Albo że sądzi po sobie. Albo zawsze wyciąga wnioski, które potrzebne mu są do tezy. To drugie jest dużo bardziej prawdopodobne.
Cóż, przy okazji zauważyłem, że użyłem jakieś potwornej: „Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się…”. A pozwalam sobie szydzić z języka innych, dużo ważniejszych ode mnie osób. No i to jest zła informacja.

2. Zapisano mnie do fejsbukowej grupy Ludzie SE. Grupy grupującej grupę pracowników „Super Expressu” z początków jego historii.
Ciekawy zbieg okoliczności, bo posty z grupy zaczęły mi wyskakiwać w podobnym czasie jak komentarze do sprawy Durczoka. A ojciec i matka Superaka to taki wypisz-wymaluj Durczok. Tylko drobniejszy. Nie słyszałem też, żeby Durczok posuwał się do rękoczynów. No i chyba najważniejsza różnica – Durczok się znał na robieniu mediów, ten drugi – tak sobie. Co przez jakiś czas czyniło z niego medialnego Antymidasa.
No więc na grupie Ludzie SE pojawiają się opisy jak rzeczony człowiek się awanturował, jak opierdalał, jak wyzywał od takich czy owakich. Wszyscy (prawie) są zachwyceni.

Ludzie, którzy zaczynali pracę w mediach dwadzieścia parę lat temu byli przyzwyczajeni do paru rzeczy. Wśród nich do tego, że szef darł mordę. Dobrze, jeżeli był fachowcem – niestety często bywał idiotą.
Ja tam średnio wspominam moją pracę w Superaku. Najważniejszym doświadczeniem, które strasznie mnie zadziwiło to, że kiedy przyjechałem do centrali w Warszawie na tygodniową praktykę odkryłem, że 80% energii ludzie w stolicy zużywają na ukrywanie własnej niekompetencji. Dziś mi to już tak nie przeszkadza, jak 20 lat temu. I to jest zła informacja.

Pani profesor Grabowska postanowiła stanąć w obronie honoru kierowanego przez nią CBOS-u. Jeżeli w podobny sposób ośrodek robi badania – nic dziwnego, że się nie sprawdzają.

3. Oglądałem na Polsat News urywek „To był dzień” z Jatrzębowskim i Majewskim. Interesujący widok. Naczelny tabloidu, który raczej znany jest z poszukiwania granic, ocenia moralnie reportera śledczego teoretycznie poważnego tygodnika.
To właściwie bardzo zabawne. „Bandyta Latkowski” stara się tłumaczyć, że znaczenie ma to, co robi dziś, teraz – ujawnianie prawdy. Jeżeli coś takiego samego próbuje robić redaktor naczelny dziennika, który puścił Matkę Madzi w bikini na koniu – ten argument ma nie działa, bo jak naczelny tabloidu może mówić prawdę.

To jeszcze bardziej zabawne, bo za Matkę Madzi na koniu chyba najbardziej odpowiada TVN24. Bo jeżeli teoretycznie poważna telewizja informacyjna informuje na żółtym pasku o tym, że Matka Madzi zjadła śniadanie, to co pozostaje tabloidowi.

Chciałbym żeby w Polsce było choć jedno poważne medium. Poważne, czyli takie, żeby funkcjonowało w zgodzie ze sztuką. Żeby można było mieć zaufanie do tego, co się tam przeczyta, obejrzy czy usłyszy. Coraz mniej wierzę, że kiedyś coś takiego powstanie.

Zacząłem czytać „Zwykły Polski Los”. I to jest zła informacja.  

piątek, 20 lutego 2015

20 lutego 2015



1. Śniło mi się, że dostałem amerykańską wizę. W postaci naklejki, którą sam sobie miałem wkleić do paszportu. No i już miałem wklejać, kiedy się okazało, że to nie ja, tylko jakiś Janusz. Z wąsami. Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy jednak to ja jestem tym Januszem z wąsami, czy też przyśniła mi się pomyłka, bo zadzwonił kierowca z Gazpolu.
Na wsi obok domu stoi baniak na Liquefied Petroleum Gas służący zimą do utrzymywania w domu dodatniej temperatury (kiedy nas nie ma). Przez cały rok (kiedy jesteśmy) do podgrzewania wody użytkowej. Zbiornik trzeba napełniać. Co jakiś czas przyjeżdża cysterna. Niekiedy o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Jeżeli kierowca jest był wcześniej – potrafi sobie poradzić bez asysty. Tym razem był po raz pierwszy. Zadzwoniłem do sąsiada Gienka, który był już w pracy, ale zadzwonił do swojej żony Jolki, którą wyciągnął z łóżka. Wcześniej kierowców Gazpolu brała na siebie Kamila, Jolki córka, ale wyprowadziła się do Ołoboku.
Mój dług u sąsiadów rośnie. I to jest zła informacja, bo nie wiem jak się odwdzięczę.

2. Jacek Żakowski objawił się nagle światu jako specjalista od zegarków:
Trzeba kompletnie upaść na głowę, żeby kupować zegarek za 37 tys. złotych. To kompletnie dyskredytuje człowieka jako kandydata na wysoki urząd państwowy, bo oznacza, że ma coś pod kopułą.
Módlmy się, żeby nikt nie powiedział panu Jackowi ile kosztują drogie zegarki. Jeszcze by mu jakaś żyłka pękła a po takiej stracie Polska by się nie podniosła.

Pan Jacek jest dumny z tego, że pani premier Kopacz odmówiła przyjęcia tytułu „Człowieka roku Wprost”. To właściwie strasznie śmieszne. Nie to, że pan Jacek jest dumny. Ale to, że bezkompromisowy tygodnik postanowił ten tytuł pani Kopacz wręczyć.
Swoją drogą warto pamiętać, że pan Lisiecki utracił tytuł największego psuja polskich mediów nie za sprawą własnych działań, tylko dlatego, że odebrał mu go pan Hajdarowicz.

„Wprost” pokazał zdjęcie zrobione ponoć dwa tygodnie przed tym, jak jego śledczy weszli do niesławnego apartamentu. Na zdjęciu widać talerzyk, co mam być dowodem, że talerzyk nie został w ciągu dwóch tygodni przyniesiony.
To właściwie śmieszne, że chcąc zwiększyć wiarygodność historii wykazano manipulację w tekście. Otóż „pusta butelka po luksusowej wódce” na zdjęciu okazała się flaszką po Baczewskim. Jeżeli ktoś podkręca pierdoły, to co dopiero robi z poważnymi rzeczami.

Mam gulę na „Wprost” za aferę taśmową. Zaangażowałem się wtedy w ich obronę, co utrudniło życie mnie ale też innym ludziom (w tym miejscu powinienem pozdrowić Olafa – ale historia jest zbyt hermetyczna, żeby wyjaśniać kim jest Olaf i o co w niej chodzi). 
Cóż, jak następnym razem ABW będzie robić najazd na „Wprost” pojadę tam protestować z dużym niesmakiem.

3. Do Warszawy przyjechał premier Orban. Polska polityka zagraniczna jest coraz bardziej przerażająca. I to jest zła informacja.
Pani premier odczytująca z kartki, co powiedziała panu Orbanowi w cztery oczy – niezapomniany widok. Ciekawe, czy tę kartkę miała ze sobą podczas rozmów, bo jeżeli nie – współczuję osobie, która tłumaczyła potok myśli pani Kopacz na węgierski. Wieczorem, w „Kropce nad I” treścią kartki pani Premier zachwycał się prof. Nałęcz. Zachwycał się tak bardzo, jakby był treści tej kartki autorem.
W „Kropce” miała miejsce inna ciekawa sytuacja. Drugim gościem był Kurski (nie ten z Gazety). Otóż kiedy Kurskiego wyciszano, żeby nie mógł przeszkadzać prof. Nałęczowi. Profesora zaś Nałęcza, kiedy mógł przeszkadzać Kurskiemu nie wyciszano wcale.

Ale wcześniej wpadłem do Faster Doga zobaczyć indianski koc firmy Pike Brothers. W sklepie było mrowie gości. Wśród nich restauratorka opisana przez recenzenta Nowaka. Znaczy opisana była nie tyle restauratorka, co restauracja. Hiszpańska. Vis a vis Teatru Narodowego. Recenzent Nowak opisał restaurację źle. Restauratorka nie mogła zrozumieć, jak to jest, że mu nie smakowało, a zjadł tak dużo. Do tego, żeby w 2015 roku można się przejmować złą recenzją w Gazecie, trzeba chyba nie mieć żadnych problemów.



wtorek, 17 lutego 2015

17 lutego 2015




1. Redaktor Majewski napisał w niedzielę na Twitterze: „I g… mnie obchodzi, czy ktoś biega na smyczy po domu. Obchodzi mnie, gdy są akcesoria do ćpania, szamotaniny, policja. I w roli głównej…
To właściwie fascynujące, bo się okazało, że podpisany jest pod tekstem, w którym akcesoriami do ćpania jest talerzyk i zwinięta kartka papieru, szamotanina jest domniemana, a Policja… ustami rzecznika się dziwi (choć to nie w tekście).
Za to na zdjęciach mamy gadżety z taniego sex shopu, jeszcze tańsze pornole i dokumenty na których z niewiadomych przyczyn redakcja zamazała daty.
Tekst nie trzyma się kupy. 
Chciałbym kiedyś usłyszeć, jak redaktorzy Majewski i Latkowski definiują „śledztwo dziennikarskie”. Wydaje mi się, że robią to w dość nowatorski sposób. I to jest zła informacja.

2. Przypomniało mi się, jak ze cztery lata temu w mojej byłej redakcji robiliśmy raporcik o narkotykach. Siedzimy, dyskutujemy – to zajmowało zawsze najwięcej czasu. I nagle ni stąd ni zowąd odzywa się naczelny: –Mieliśmy w TVN szkolenie, co zrobić kiedy zatrzyma cię Policja, a ty masz przy sobie koks.
Udaliśmy, że tego nie słyszymy. I to jest zła informacja, bo wiedzy nigdy dość.

3. Kandydat Duda miał konferencję prasową, na której dziennikarze szeroko rozumianego TVN zastosowali metodę Rachoń 2.0. Czyli nie jeden dziennikarz zadawał to samo pytanie kilka razy, tylko kilku dziennikarzy zadawało pytanie to samo.

Wieczorem u prezydenta Komorowskiego gościła redaktor Olejnik. Prezydent nie ubrał obrączki, ale chyba nie dała się nabrać.
Bożena zauważyła, że pan Prezydent mówi Wałęsą. Ciekawe, czy to Belweder robi coś takiego z człowiekiem. Jeżeli pan Komorowski jeszcze bardziej się upodobni do Wałęsy, to może uzyskać podobny do niego wynik wyborczy.

Boli mnie głowa i dziś więcej nie napiszę. No i to jest zła informacja, bo powinienem.



poniedziałek, 16 lutego 2015

16 lutego 2015


1. W związku z tym, że wczoraj padłem, nim napisałem negatywy obudziłem się na „Kawę na ławę’. Wystąpił w niej kandydat Jarubas. No i dość szybko się dowiedzieliśmy, że kandydat Jarubas nie będzie czarnym koniem tych wyborów. Największe wrażenie zrobiło to na gościach, w studio. Były momenty, że wszyscy wgapiali się w niego jak w postać z innej planety.
Poseł Mastalerek jest coraz lepszy. Niestety póki co nie potrafi opowiadać dowcipów. Powtarzanie pointy nie powoduje, że jest śmieszniejsza.
Pani Nowacka byłaby super, gdyby nie upośledzenie umysłowe, bo cóż innego może powodować jej wiarę w Janusza Palikota. Poseł Gowin, jak to poseł Gowin. Włodzimierz Czarzasty w żółtym sweterku. Szejnfeld próbował opowiadać o zaletach prezydenta Komorowskiego, ale z argumentami był problem. Zresztą jak zauważył starszy analityk Szacki – złą byłoby informacją, gdyby Szejnfeld był dla mnie autorytetem.

W „Loży prasowej” wystąpiła Renata Grochal z Gazety. Razem z Passentem załamywali ręce nad tym, że pani Ogórek się nie wypowiedziała na temat kościoła ani Karty Praw Podstawowych, co przecież spędza sen z powiek polskim lewicowym obywatelom. Pan Passent jest już stary i nie klei rzeczywistości. Pani Grochal tak stara nie jest (zrobiła sobie zresztą specjalnie fryzurę do telewizora), ale też jest odklejona. Jej odklejenie może tłumaczyć wyniki sprzedaży Gazety, która serwuje swoim młodym czytelnikom pierdoły, bo kogo normalnego obchodzi Karta Praw Podstawowych? Romana Kurkiewicza? Wróć! Normalnego miało być.
Właściwie nic by się nie stało, gdybym przespał oba te programy. Nie przespałem i to jest zła informacja.

2. Po raz chyba 25 obejrzałem „Czas Patriotów”. Po raz kolejny z przykrością stwierdzam, że książka dużo lepsza. Nasi amerykańscy znajomi trochę się ze mnie śmiali, że lubię Clancy'ego. Ja bym chciał, żeby światem rządzili ludzie tacy jak Jack Ryan, oni tam w Departamencie Stanu wiedzą, że to mało prawdopodobne. I to jest zła informacja.

3. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wczoraj napisać o spiskowej teorii na temat Durczoka. Po tym, co przeczytałem w nocy zaczynam się siebie bać.
A poważnie: „Wprost” wykonało manewr, który jest tak pozbawiony… właśnie nawet trudno mi określić czego… więc niech będzie, że etyki.
Więc najpierw opublikowali tekst o tym, że ktoś (bez nazwiska) molestował kogoś (nez nazwiska), o czym ten molestowany (bez nazwiska) opowiedział. Molestujący (bez nazwiska) został opisany w taki sposób, że wyraźnie zawęził się zbiór osobników płci męskiej, do których należał.

Naród szybko rozpoznał o kogo (bez nazwiska) autorom chodziło. I czekał na następny odcinek.
Śledztwo dziennikarskie trwa, więc pewnie pojawią się jakieś konkrety.
No i najpierw „Wprost” zaczął nęcić. Na naszej okładce pojawi się twarz znanego polskiego dziennikarza. Naród zawył z rozkoszy. Pojawiło się zdjęcie. Kamila Durczoka. Wycie zrobiło się głośniejsze. Zaczęto zbierać drewienka na stos. „Wprost” podkręcał atmosferę jeszcze bardziej informując, że tym razem wydanie elektroniczne będzie dostępne dopiero rano. Nie do końca to wyszło, więc niektórzy mieli już do wydania dostęp. I się okazało, że o molestowaniu przez Durczoka tam nic nie ma. Poza procesowo bezpieczną sugestią, że w poprzednim tekście o Durczoka chodziło.
I to jest zła informacja.

Bo to, co robi „Wprost” to excusez le mot chuj nie dziennikarstwo.

No chyba, że definicję „dziennikarskiego śledztwa” się przejęło od Pawła Smoleńskiego.

niedziela, 15 lutego 2015

15 lutego 2015


1. Mam osobiste źródło spiskowych teorii. Źródło to w moim uniwersum pełni rolę dziesiątego męża z „World War Z”.
No i rzeczonemu źródłu nie pasował materiał „Wprost”. Ten o molestowaniu. Źródło moje – skądinąd słusznie – zwracało uwagę na to, że to ch. nie robota dziennikarska. Źródło przed laty pracowało w kilku redakcjach i ma nie najlepsze zdanie o dziennikarzach, zwłaszcza śledczych. Mówi, że najbardziej na ich pracę wpłynęła rezygnacja z faksów na rzecz mejli. Bo nie trzeba przepisywać, wystarczy przekopiować.
Źródło ma już swoje lata i w związku z tym za grosz nie ma zaufania ani do redaktora naczelnego, ani wydawcy „Wprost”. Miałem w związku z tym kilka poważnych ze źródłem dyskusji w czasie afery taśmowej. Ale o tym przypomnę, jeśli Prokuratura wypełni groźby pana Seremeta.
No więc źródło szukało w sprawie drugiego dna. Dość szybko rozpoznało bohatera i przyniosło teorię związaną z zapleczem kandydatki Ogórek. Nie będę jej tu opisywał, bo jest zbyt skomplikowana. No i dotyczy pewnych faktów, które (jeszcze) nie są powszechnie znane.

Ostatnio źródło przyszło z nową teorią. Mianowicie, że chodziło o przywołanie do porządku bohatera, za sposób w jaki przeprowadził wywiad z panią premier Kopacz.
Pani Premier nie wyszła zbyt korzystnie. A szła w przekonaniu, że będzie super. Do niej nie warto mieć pretensji, ale jej otoczenie zapomniało o tym skąd bohater jest. Zresztą Warszawka nie docenia Ślązaków. Nie rozumie ich. Nie wie, że mogą istnieć wartości, których się nie poświęci w imię kariery.
Wywiad poszedł. Pani Premier wyszła źle. Bardzo źle. Wyszedł profesjonalizm bohatera, który nie atakował, tylko pozwolił się jej kompromitować. A nawet skompromitować.

Otoczenie pani Premier dostrzegło nagle poważny problem. Już wcześniej dziennikarze wypowiadali się o pani Premier niezbyt dobrze. Z tym, że robili to w mediach społecznościowych a nie na wizji. Jeżeli ktoś taki jak bohater pokazuje, że nie jest po stronie rządu – może ruszyć lawina. Postanowili więc pociągnąć za cugle. I nie chodzi o to, że minister Kamiński zadzwonił do redaktora Latkowskiego z poleceniem, tylko ktoś, komuś coś podrzucił. Może z sugestią, że całe miasto mówi. I że ponoć konkurencja się za temat zabiera. „Wprost” puścił. Bez nazwisk. Nazwisko za to od razu pojawiło się w plotkach. Pomysłodawcy całej akcji są z trochę innych czasów – nie docenili więc siły mediów społecznościowych. I poszłoooo.
Sprawcom wcale nie zależało na tym, żeby wykończyć bohatera. (Ale wiadomo jakimi są fachowcami). Może liczyli na to, że dziennikarze zadzwonią do bohatera z prośbą o komentarz. Więc się stąd dowie, że nie powinien brykać. Może nie wierzyli, że tekst się ukaże, bo materiału tam, co kot napłakał.
Cóż, są z innych czasów.

Tu disclaimer: Proszę to traktować jak ASZdziennik. Nie wykonałem żadnej pracy, żeby tę historię zweryfikować. Tekst jest oparty na pojedynczym anonimowym źródle. Do tego o ograniczonej wiarygodności. Napisałem, bo lubię historie.
Nie wiem, co mam zrobić, żeby ktoś przypadkiem nie traktował tego jako opisu faktów. I to jest zła informacja.

Disclaimer 2.: Nie jest moją intencją usprawiedliwianie jakichkolwiek przypadków molestowania kogokolwiek, bądź czegokolwiek przez kogokolwiek.

Disclaimer 3.: „Wprost” generalnie robi dobrą robotę. Mógłby robić ją lepiej.


2. PKP w reklamie TV informuje, że są też inni przewoźnicy kolejowi. Po to, żeby ludzie , że jeżeli w pociągu śmierdzi i jest głośno to musi być właśnie inny. Na przykład TLK. O, nie! TLK to też PKP. Ciekawe ile ta kampania kosztowała. I ile śmierdzących wagonów by można za nią wyremontować.

TVN24 nie dało na żywo transmisji z katowickiej imprezy prezydenta Komorowskiego. Puściło „Drugie Śniadanie Mistrzów”. Marcin Meller robi wspaniałą robotę pokazując jakimi idiotami są polscy celebryci. Ciekawe, czy Bobek Makłowicz prędko się tam znowu pojawi – ze dwa razy wyglądało, że zaraz go szlag trafi..
Swoją drogą kto wie co łączy Makłowicza, prof. Nowaka i mnie?

Po „Śniadaniu” pokazano jak w Katowicach prezydencji miast składają hołd prezydentowi Komorowskiemu. Wyglądało to dość zabawnie. Stali w kolejce, po wyczytywaniu podpisywali się na ścianie (niektórzy kucając) i ściskali z panem Komorowskim. Bożena w tym zobaczyła jakąś scenę z „Ojca Chrzestnego”, ale chyba jest uprzedzona.
Później retransmitowano przemówienie. Niezbyt długie, bo pan Prezydent nie czytał.

Rozbawiły mnie komentarze, że ta impreza to dobry ruch. Prezydenci miast właśnie zaczęli się wycofywać ze swoich wyborczych obietnic. Próba wyprowadzania wniosku, że Komorowski przez nich wsparty jest bardziej obywatelski ma sens tylko wtedy, jeśli tę obywatelskość będziemy rozumieć jak w nazwie PO.
A, no właśnie wg pana Prezydenta tak mamy ją rozumieć. Mam wrażenie, że do pana Komorowskiego jeszcze nie dotarło, że wcale nie będzie mu tak łatwo wygrać.
Na razie sztab prezydenta Komorowskiego zintensyfikował działania na Twitterze. Niestety nie korzystają z doświadczeń gen. Kozieja, który na Twitterze niejedną bitwą stoczył.

Marszałek Jarubas rozpoczął kampanię w „swoim rodzinnym Nowym Korczynie”. Rodzinna to dla pana Jarubasa jest Błotnowola. Ale to drobiazg. Pan Jarubas ogłosił, że chce zakończyć wojnę polsko-polską. Miał jeszcze jakieś hasło na koniec, ale też je gdzieś słyszałem wcześniej. W każdym razie pan Jarubas nie jest nawet panią Ogórek.

Pani Ogórek miała przemówienie. Gdybym był warszawską feministką, to bym miał używanie. Nie jestem i to jest zła informacja.

3. Zapalił się most. Nie wiedziałem, że coś takiego może się zdarzyć. Może. I zdarza się po raz drugi. Pierwszy raz ze czterdzieści lat temu. Straż Pożarna ma ponoć specjalne statki gaśnicze. Na zimę wyciągane z wody. Strażacy gasili z jakichś motorówek, które znosił prąd. Odnalazł się wtedy prezydent obywatel Jóźwiak, który w kwadrans załatwił holownik. Jego szefowa jest szychą w rządzącej partii, jest na ty z panią Premier, szkoda, że nie jest tak sprawna jak on. Mogłaby załatwić, żeby następnym razem nie było trzeba improwizować, tylko użyć odpowiedniego sprzętu

Prezydent obywatel Jóźwiak, razem z wiernym dyrektorem Zydlem do rana asystowali przy akcji gaśniczej. Chciałbym kiedyś zobaczyć scenkę, jak po jakiejś akcji usmolony dyrektor Zydel w kurtce z napisem Centrum Zarządzania Kryzysowego wchodzi do Beirutu, podchodzi do baru, coś zamawia, widzi to Krzysztof, podchodzi i mówi do barmana – on the house. Wszyscy patrzą na dyrektora Zydla z wdzięcznością.
Znaczy nie wiem, czy bym chciał. Bo może jeszcze jeden most by został wyłączony na parę miesięcy. Na razie wyłączony jest Łazienkowski. I to jest zła informacja.  


PS.
Ktoś, kto wpadł na pomysł, że źródłem moim jest red. Pawlak chyba nie ma mózgu.

środa, 17 grudnia 2014

16 grudnia 2014



1. O siódmej rano wyrwał mnie z łóżka kurier. Poczty Polskiej. To fascynujące, jak wielka, zasłużona państwowa firma popełnia samobójstwo. Gdybyście chcieli mi coś wysłać – proszę, nie róbcie tego Pocztą. Siódma rano to dla mnie środek nocy. Kładę się ostatnio koło czwartej, wstaję o dziewiątej. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem „Wprost” o marszałku Sikorskim. Świat jest niesprawiedliwy. Autorzy pominęli mój osobisty wkład w odnalezienie przepisu zabraniającego używania sejmowych pieniędzy do prowadzenia kampanii wyborczej. A ja własnymi plecami podpierałem ścianę w ichniej redakcji, podczas walk o słynny laptop. 
Wygląda na to, że mało który dziennikarz przeczytał „Zarządzenie nr 8 Marszałka Sejmu z dnia 25 września 2001 r.”. Właściwie to nic dziwnego, bo prawdopodobnie tych przepisów nie przeczytała większość posłów. Z marszałkiem Sikorskim na czele. Gdyby przeczytał i sam się do ich łamania przyznawał znaczyłoby, że jest idiotą. A chyba nie jest, choć coraz więcej słyszę o nim historii, które by mogły sugerować, że jednak jest. Zresztą, czy fakt, że nie przeczytał tego nie sugeruje?
Ech strasznie to skomplikowane.
W każdym razie większość dziennikarzy (chodzi mi o tych, którzy się zajmują polityką) nie przeczytała. Świadczy o tym, że powtarzają coś, co mogło się urodzić w głowie Miśka Kamińskiego. Czyli, że podejrzane jest, że niektóre posłanki rozliczały kilometrówkę nie posiadając samochodu (prawa jazdy). Zarzut idiotyczny. Ale, żeby to wiedzieć, trzeba przepisy przeczytać.
Słabe mamy media strasznie. Gdyby były lepsze może by nas uchroniły od wstydu, który narobią nam Tusk i Bieńkowska. Częściowo już narobili. I to jest zła informacja.

3. Musiałem oddać telewizor. LG. I to jest zła informacja. Pamiętam czasy, kiedy się ta firma nazywała Goldstar. Ciekawe, czy wrócą kiedyś do starej nazwy. Telewizor bardzo się był przydał Męskim Blogerom Modowym. Bardzo dobrej jakości obraz, Świetnie sobie radził nawet z obrazem niskiej rozdzielczości. Nieźle wyglądał. Jednak jego 'smart' jest w porównaniu ze 'smart' Samsunga prehistoryczne (czyli jakieś trzy lata do tyłu).
Miał przyjechać kurier. W ciągu godziny. Po dwóch okazało się, że będzie za godzinę. Po kolejnych 30 minutach okazało się, że go w ogóle nie będzie, bo mu strzeliła chłodnica. Wsadziłem więc pudło do V40. [Ważna informacja, gdyby ktoś uzależniał zakup V40 od rozmiaru telewizora, który wchodzi do środka – 55 cali wejdzie, większy raczej nie]
Zawiozłem telewizor na Domaniewską. I pojechałem do Volvo, żeby zwrócić auto.
V40 Cross Country – jestem gotów polecić. Wydaje mi się, że nie warto inwestować w system pilnowania pasa i ostrzegający przed możliwością najechania. Działają tak sobie, a pewnie kosztują. No i wersja czteronapędowa potrafi sprawić wiele radości na śliskim.

Miałem wsiąść do autobusu, ale się okazało, że nie mam drobnych na bilet. A właściwie nie wiadomo, czy jak się wsiądzie, to maszyna od biletów przyjmie kartę. A bez biletu trochę wstyd. Jak się bym mógł nabijać z niespełnionych obietnic pani Waltzowej.

Poszedłem więc piechotą. Brat mój uświadomił mi, że na Spotify są audiobooki. Słucham więc Dołęgi-Mostowicza „Bracia Dalcz i S-ka”. Ciekawe czy żyją potomkowie chłopa, którzy uratował mu życie w Jankach, kiedy niezadowoleni czytelnicy zawieźli go do Janek i pobitego wrzucili do dołu w lesie. Kiedyś czytelnicy poważniej podchodzili do literatury.
Choć w tym przypadku chodziło o teksty w „Rzeczpospolitej”.
I jak dziś można mówić o zagrożeniu wolności mediów. Wtedy wysyłało się czytelników, dziś wystarczy się spotkać z właścicielem koło śmietnika i wszystko jest załatwione. Bez bicia.

Doszedłem do metra. Później wpadłem do Faster Doga, gdzie wróciłem do dyskusji o kpt. Wronie. Uważam, że LOT powinien zostać rozniesiony przez prawników pasażerów tego nieszczęsnego lotu, Pawełek, że powinni być wdzięczni. Któryś raz o tym rozmawiamy.
To właściwie fascynujące, że Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych nie upubliczniła jeszcze raportu na temat tej katastrofy. Znając pana Laska dowiemy się, że akurat tym razem piloci nie zawinili, bo jak mogli zawinić, skoro dostali od prezydenta Komorowskiego ordery?


Wieczorem u ubranej na różowo Moniki Olejnik występował Michał Kamiński. Ciekawe, czy tak, jak tydzień temu wpadł później do Domu Whisky i przez telefon tłumaczył: „broniłem Ewki u Olejnik”. Choć pewnie 'Kumpelą' jej nie nazywał.

Skoro w poniedziałek Kamiński, to we wtorek Giertych. We środę pewnie Niesiołowski.
Profesor Niesiołowski.


wtorek, 9 grudnia 2014

8 grudnia 2014


1. Ledwo zdążyłem wstać na „Kawę na ławę”. Właściwie nie zdążyłem, bo włączyłem dopiero na drugą część. Poseł Szejnfeld miał jakąś irracjonalną poszetkę.
Komentując sprawę zatrzymanych w PKW dziennikarzy powiedział, że sąd po zbadaniu sprawy stwierdził pomyłkę funkcjonariuszy. O ile dobrze pamiętam uzasadnienie, to sąd powiedział, że pomyłkę podejrzewa.
Niby żadna różnica. Jednak zmienia bardzo dużo.
Jeżeli ta narracja się utrwali, to będzie zła informacja.

2. Później była „Loża prasowa”. Janusz Majcherek udawał idiotę, którym – coraz bardziej podejrzewam, że jest Adam Szostkiewicz. 
Majcherek mówił, że na świecie co roku traci życie tylu dziennikarzy, że sprawa dwóch, których sąd uniewinnił „jest epizodem pozbawionym znaczenia”. 
Szostkiewicz wyraził żal, że Hofmana nie ma w PiS, bo „akurat tej partii taki element liberalny bardziej, mniej ideologiczny bardzo by się przydał”.
Zapytany przez Lisickiego, „kiedy w ciągu ostatnich 25 lat było tyle dziwnych rzeczy związanych z wyborami?” Majcherek zaczął opowiadać, że kiedy PiS objął władzę zaczęły się czystki w mediach publicznych. I próbował – z pomocą prowadzącej – udowadniać, że o to szło w pytaniu.
Przyparty do muru odpowiedział „Wątpliwości są zawsze. Po każdych wyborach składane są setki protestów przeciwko nieprawidłowościom w wyborach. Po każdych wyborach. Tym razem jest ich więcej, ponieważ została nakręcona pewna kampania.”
Praca doktorska Majcherka nosi tytuł: „Metodologiczne konsekwencje relatywizmu kulturowego”.
Relatywizm to ważne słowo w życiu profesora.

W międzyczasie się okazało, że „Wprost” publikuje tekst o rozliczeniach paliwowych marszałka Sikorskiego. Większość twitterowego tajmlajnu nie była w stanie ogarnąć o co chodzi z kilometrówką. I to jest zła informacja.

3. Odwiozłem Bożenę z dziewczynami do Złotych Tarasów do kina. Okazało się, że informacje o godzinach seansów na stronie internetowej Multikina mają się tak do rzeczywistości jak wynik sondażu exit poll do ogłoszonego przez PKW. I to jest zła informacja.

środa, 3 września 2014

3 września 2014



Właściwie wystarczyłoby, żebym napisał, że nie wyjechałem z Warszawy.
To powinno starczyć za trzy negatywy.

1. Siedzę więc i obserwuję sytuację polityczną. Przypomniała mi się historia, która się komuś znajomemu wydarzyła. Jechał sobie spokojnie samochodem. Dojeżdżał do skrzyżowania na którym paliło się czerwone światło. Stanął. Aż tu nagle w tył wjechał mu rozpędzony samochód. Jakoś się w sobie zebrał, wysiadł. Idzie. Widzi wbity w jego auto kabriolet. Za kierownicą młody człowiek, obok pasująca dziewczyna. Patrzy na rozwalony tył swojego auta. „Człowieku, coś ty zrobił?” – pyta kierowcę. „Zostaw go w spokoju, on przed chwilą miał wypadek!” – odpowiada dziewczyna.
Przypomniała mi się ta historia, kiedy na Twitterze rozpętała się dyskusja o pani marszałek Ewie „Metr Wgłąb” Kopacz. I o tym, co by było, gdyby została prezesem Rady Ministrów.
Przypomniały mi się tłumaczenia, że ona naprawdę chciała dobrze, i że wyrzucanie jej drobnych błędów jest nie w porządku, bo ona przecież też tam wiele przeszła.

Teraz powinienem napisać co sądzę o pani Kopacz i to uzasadnić. Ale mi się nie chce. I to nie jest dobra informacja. Powinno mi się chcieć. Spróbuję znaleźć jakiś w niej pozytyw.
Jest skuteczna jako Marszałek Sejmu Platformy Obywatelskiej.
W przekupowaty sposób pozbawiona jakichkolwiek oporów przed kaleczeniem ducha demokracji.
Chytra baba z Radomia.

2. Bartek Żuk powiedział, że „Malemen” musiał się wynieść ze swojego lokalu. To zła informacja, bo to był najfajniejszy lokal, ze wszystkich, w których kiedykolwiek pracowałem. Ale z drugiej strony: co mnie to teraz obchodzi.

3. Jacek Pałasiński puścił na fejsie dość dziwny tekst. Dziwny jak na dziennikarza z takim doświadczeniem. Jest zasada, która mówi, że jak pijemy, to nie piszemy.
Macierzysta stacja pana Jacka miewa problemy z używkami. Mój niegdysiejszy szef opowiadał kiedyś, że dział prawny stacji zrobił im szkolenie, co zrobić, jeżeli policja złapie ich z kokainą. I było to coś bardziej skomplikowanego niż „dzwoń pod ten numer, my już wszystko załatwimy”.

Monika Olejnik życzyła na koniec „Kropki nad i” mecenasowi Giertychowi, by [w domyśle – wygrał proces i] został naczelnym „Wprostu”.
Wiek emerytalny pani Monika osiągnie dopiero za trzy lata. I to nie jest dobra informacja.

Z maserati odpadła tablica. Dobrze, że właściciel jej nie zgubił.  

środa, 13 sierpnia 2014

13 sierpnia 2014

1. Koniec jeżdżenia Z4. I to jest zła informacja. Podziwialiśmy chwilę z Kamilem linię auta. Nawiązującą do BMW 507. (Oczywiście, gdyby nie Kamil nie sprawdziłbym jak 507 wygląda.) Dowiedziałem się też, że Z4 ma skrzynię z M3. To – wbrew pozorom – wiele wyjaśnia.
W BMW był najazd obcokrajowców. W wydawnictwach prasowych, jeżeli dzieje się coś takiego – czuć napięcie. Tam – spokój. Znaczy lepsza branża.

Wiem, jak zacznę tekst o Z4. Ze dwa miesiące temu stałem z Krzysiekiem przed Beirutem. Przyjechał taką dwudziestoparoletni młodzieniec. Zaparkował pod Tel Avivem, męczył się przez chwilę z zamykaniem. Przeszedł na naszą stronę ulicy i zaczął się przechadzać bawiąc się brelokiem przy kluczach. Brelok miał dobre 10 cm długości. To było powiększone Z4.
Przeszedł jeden raz, przeszedł drugi. Ale jakoś nikt na niego, ani na jego brelok nie zwrócił uwagi. Dlaczego? Bo nawet, gdyby miał jeszcze czapkę Z4 (taką jak ja mam) i tak nikt by nie uwierzył, że to jego auto.

2. Bejrut, choć bardziej Kraken. Wpadliśmy Robertem na prezentację nowej pozycji w menu. 'Ryba w papilocie' to tilapia chyba pieczona w papierze z pomidorami (takimi małymi) ryżem, przyprawami. Dobra.
Krzysztof nie powiedział ile będzie kosztować. Powiedział tylko, że nie będzie zbyt tania, żeby nie obrazić gości.
Jeżeli to ma być jedyny efekt afery podsłuchowej, to nie jest dobra informacja.

3. Jechałem pociągiem Berlin-Warszawa-Express w przeciwną niż nazwa stronę. Spóźnił się tylko chwilę, więc nie będę na Intercity narzekać. Obyło się też bez tradycyjnych zadym z biletami.dowiedzuałem się tylko, że jeżeli człowiek przekracza granicę, to musi sobie bilet wydrukować. Nie wystarczy pokazać go na ekranie telefonu.
Jechałem wagonem bezprzedziałowym. Napierw koło mnie usuadła para Hindusów z dzieckiem, które, nie, żeby jakoś darło mordę, ale ciche nie było. Bogu dzięki przenieśli się kawałek do przodu. Ich miejsce zajęła rosyjskojęzyczna para. Po zupełnym braku smaku w doborze dodatków można było mieć pewność, że to byli Rosjanie.
On strasznie się bał, że zostanie cofnięty z granicy. Dziwne – był już w Schengen.
Im bardziej na zachód, tym w wagonie było trudniej. Za Poznaniem młody Hindus zaczął odbijać żółty balon z połową wagonu. Do tego para postenerdowców żarła chyba najbardziej śmierdzące kebaby na świecie.
Facet, który usiadł za mną. Inżynier od budowy mostów opowiadał przez telefon swoje życie koledze. Stara się o nową pracę w Niemczech. Ma dwie córki, które mają studiować: jedna w szkole artystycznej w Łodzi, druga– ekonomię w Poznaniu. Ta druga jest strasznie uczciwa. Tak uczciwa, że będzie się jej z tym trudno żyło. Ojciec sugerował jej, że czasem powinna kłamać, a ta – nie. Córki z żoną zwiedzały Wrocław, miały wrócić dopiero o 23, więc na dworzec po pana inżyniera miał wyjechać kolega. Inny niż ten, z którym rozmawiał. Na studiujące córki, to będzie potrzebował po dwa tysiące. Miał nawet propozycję pracy na miejscu, w Świebodzinie, za cztery tysiące, ale jego panie powiedziały, że się z tego nie uda wyżyć.
Będzie musiał podszlifować niemiecki. I w nowej firmie nie wiedzą o tym, że mosty dziś buduje się z żelbetu. Wszystko ze stali. O wie, że ze stali robiło się kiedyś różne rzeczy. Np. wieżę Eiffela, ale żelbet to żelbet.

Kiedy wysiedliśmy zwróciłem mu uwagę, że Eiffel wieżę zbudował z żelaza, nie ze stali. To się zawstydził. Powiedział, że wie. Że ostatnio w Bydgoszczy rozbierał XIX-wieczny kolejowy most żelazny. I to jest zła informacja, bo to na pewno była piękna konstrukcja, a teraz jej już nie ma.