piątek, 11 marca 2016

9 marca 2016


1. Z Pałacu do Biura Bezpieczeństwa Narodowego idzie się po schodach. W dół. Czyli szybciej niż w drugą stronę. By wyjść z Pałacu trzeba przejść przez piwnice, gdzie prezydent Wałęsa grał w ping-ponga. Swoją drogą hałas tam wtedy musiał być niezły.
Wychodzi się na fontannę. Jak zauważył jeden z oficerów BOR-u – nadejście wiosny najłatwiej można poznać po tym, że w fontannie pojawia się woda.

Rada Bezpieczeństwa Narodowego ma to do siebie, że obraduje ile chce, a w związku z tym, że obraduje w zamknięciu – nie wiadomo, kiedy obradować skończy. Wszyscy więc czekają bardziej lub mniej pod drzwiami, w większym, bądź mniejszym napięciu.
Ja mniej pod drzwiami i w mniejszym napięciu. Siedziałem u naszego nowego generała. Rozmawialiśmy na tematy ogólnowojskowe, z których powoli przeszliśmy na koszarowe. Z koszarowych na ekskrementalne. Defekacja w Iraku na przykład jest trudna, gdyż temperatura w toi toi-u w ciągu dnia może osiągać 70 stopni Celsjusza.
Generał opowiadał, jak kiedyś wiózł Gwiazdę Estrady wraz z zespołem. Z lotniska do bazy. Helikopterem. Wsiedli. Generał załadował taśmę do kaemu (zespół Gwiazdy był na tyle duży, że brakło miejsca dla strzelca). Gwiazda Estrady zbladła –Po co to – zapytała. –Szanowna Pani, znajdujemy się w strefie działań wojennych. Jeżeli zaczną do nas strzelać, odpowiem ogniem – odpowiedział Generał. Helikopter wystartował. Leciał bojowo, czyli nie prosto. Bardziej we wszystkie strony. Generał w pewnym momencie zauważył, że jeden z członków zespołu wygląda na dotkniętego dolegliwościami żołądkowymi, które potęgowane są ruchami śmigłowca. Członek zespołu wyglądał coraz gorzej. W związku z niemożliwością zatrzymania na poboczu – Generał zasugerował, że w takich sytuacjach można wziąć nylonowy worek i udać się na tył śmigłowca. –Przy damach? Nigdy! – członek zespołu odkrył w sobie siłę, która pomogła mu doczekać do końca podróży.
Złą informacją jest, że mimo mojego wieku wciąż się zdarza, że fascynują mnie opowieści o defekacji. Zupełnie, jakbym miał lat sześć i był właśnie uchroniony przed koniecznością pójścia do podstawówki.
Z drugiej strony jakże to cudowny obrazek. Black Hawk nad iracką pustynią. Generał [wtedy pewnie pułkownik] lustrujący znad kaemu perymetr, Gwiazda Estrady z zespołem.
Ten polski serial o Afganistanie był tak beznadziejny, bo zamiast prawdziwych historii opowiadał historie wydumane. A tylko prawda jest ciekawa. Również ta nieco podkręcona.

2. Rada Bezpieczeństwa Narodowego w końcu zakończyła obrady. Uczestnicy się rozeszli. My pojechaliśmy na lotnisko. W BBN-ie dostałem pendrive w kształcie pistoleciku. Nie pozwolono mi go wnieść do samolotu. I to jest zła informacja. Mógłbym wpaść na pomysł sterroryzowania nim BOR-owców i załogi i zażądania lotu na Tempelhof. Mógłbym się wmieszać w tłum mieszkających tam uchodźców i rozpocząć nowe życie jako ofiara niemieckiego przemysłu zbrojeniowego.
W Monachium widziałem demonstrację pięciu niemieckich komunistów, którzy z użyciem obrazków tłumaczyli, że niemiecki przemysł zbrojeniowy produkuje broń, broń używana jest w Syrii do burzenia domów, których mieszkańcy jadą do Niemiec. Złą informacją jest, że brakowało obrazka, na którym zaczynają pracę w przemyśle zbrojeniowym. Niemieckim, który ponoć potrzebuje rąk do pracy. 

3. Mój brat miał urodziny. Nie zadzwoniłem do niego. I to jest zła informacja.

czwartek, 10 marca 2016

8 marca 2015


1. Na kredensie stoi u nas kotek. Złoty. Chiński. Stoi i macha łapką. Ponoć jak macha, to przybywa pieniędzy. Nie jestem do końca o tym przekonany, ale pilnuję, żeby zawsze były na wymianę baterie. Proszę, nie mówcie o tym Robertowi Tekielemu, bo jak się dowie, to mnie zapisze do satanistów, bo kotek – w jego rzeczywistości – na pewno ma coś wspólnego z jakimś demonem.
Od pewnego czasu, w okolicy kredensu słyszałem dziwne dźwięki. Jakby coś kapało. Wydawało mi się, że mi się to wydaje, bo się okazało, że chiński kotek tłukł w łeb aniołka, który był elementem stojącego obok świecznika. Wojna kultur. Chiński plastik versus europejski alabaster. Nierozstrzygnięta wojna kultur.
Tłuczenie w łeb aniołka ograniczało ruch łapki kotka. Znaczy, kotek machał mniej. Machał mniej – istnieje poważne podejrzenie, że gdyby machał bardziej, to pieniędzy by bardziej przybywało. Więc mogę być stratny. Nie ma tego jak sprawdzić. I to jest zła informacja.

2. Szarym Sharanem jechaliśmy do Świerku. Trasą lubelską. Bogu dziękować nie muszę zbyt często tamtędy jeździć. Najpierw dojechaliśmy pod zamkniętą bramę pilnowaną przez policyjny radiowóz, którego załoga z pełna skondensowanej przez nudę energii odesłała nas do właściwego wjazdu. Narodowe Centrum Badań Jądrowych o tej porze roku wygląda dość smutno. W środku trzeba było ubrać fartuch. Postaliśmy chwilę nad reaktorem. Reaktor ma na imię Maria. Jak – na przykład – małżonka redaktora Pereiry. Z tym, że Maria-reaktor jest starsza.
Oprowadzający nas pan profesor tłumaczył, że Maria-reaktor została przerobiona, by móc działać na uboższym paliwie, bo ze starszego – bogatszego dało się zrobić bombę.
Bomby są przereklamowane. Ostatnio, grając w samolocie w Cywilizację, zbombardowałem Moskwę i wcale to nie rozwiązało problemu.
Po wyjściu znad reaktora zmierzyłem się licznikiem Geigera-Müllera. Wyszło, że jedną rękę mam bardziej radioaktywną niż drugą. Niestety nie pamiętam która jest ta bardziej. I to jest zła informacja.
Swoją to właściwie całe to Centrum to mogłaby być mistyfikacja. Jak lądowanie na księżycu. Wiele lat temu grupa naukowców zaczęła udawać, że buduje reaktor. Później, że go zbudowała. Że reaktor działa. Jeżeli ktoś jest zainteresowany scenariuszem – proszę się nie krępować.

3. Oglądamy „House of Cards”. Zasadniczo, dlatego zacząłem płacić za Netflix. Kiedy przyszło co do czego, okazało się, że muszę i tak ściągać tłumaczenia grupy Hatak, bo mojego angielskiego nie staje do wszystkich niuansów.
Przy okazji: na 'motorcade' mówi się u nas 'kolumna', nie 'eskorta'. A G7 spotkałoby się raczej w 'Brandenburgu' niż 'Brandenburgii'.
UWAGA BĘDĄ SPOJLERY!
Wyparłem jak bardzo od międzynarodowej rzeczywistości oderwana była poprzednia seria serialu. Wyparłem, później „Homeland” [IV i V] przyzwyczaił mnie do wrażenia, że twórcy próbują się rzeczywistości trzymać. Więc teraz, kiedy usłyszałem, że problemem jest cena ropy spowodowana zmniejszaniem przez Rosję wydobycia – poplułem ekran, a później sprawdziłem, czy aby odcinka nie reżyserowała Agnieszka Holland.

Po południu, kiedy wracaliśmy zza Wisły, jeden z kolegów zaczął opowiadać o książce, którą kupił na wyprzedaży. „Osobista ochrona Hitlera” – tytuł oddaje treść, ale to ponoć częste wśród książek historycznych. No więc Kolega, po lekturze zachwycał się tym, jak dokładnie planowana była Hitlera ochrona, żeby były warianty na wiele okazji i inne takie. „A BOR tego nie robi” – powiedział podsumowując. Myślałem, że zabiję go śmiechem.

Ostatnio wszyscy się znają na ochronie osobistej. Wszyscy, czyli ja też. Z tym, że moja wiedza bierze się z obserwacji. No więc, gdy zobaczyłem scenę zamachu na Underwooda – pomyślałem: czemu ci agenci tak dziwnie są rozstawieni. Już miałem przyszpanować – zgadując, że zaraz Frank dostanie w łeb jakimś jajkiem. No i nie zgadłem. I to jest zła informacja.



niedziela, 6 marca 2016

4 marca 2016


1. To będą Negatywy nietypowe. I to jest zła informacja.

2. Zasadniczo miało mnie w Karpaczu nie być. W piątek Facebook otwierał swoje polskie biuro. A jak bardziej, bądź mniej wiadomo życie moje z fejsem jest związane, wypadało więc się na imprezie z okazji otwierania tego biura pojawić. Niestety parę godzin później w Wiśle było coś, w czym musiałem wziąć udział. A do Wisły jest kawałek. Wybrałem obowiązek.
Nie będę opisywał zawodów narciarskich parlamentarzystów i samorządowców. Ani demonstracji KOD-u. Złą informacją jest, że nie udało mi się zrobić selfie z panem, który jeździł na nartach w kamizelce, na której z przodu napisane miał „precz z dyktaturą”, a z tyłu coś o demokracji. Też jestem przeciw dyktaturze i za demokracją.
Nie będę opisywał obiadu w restauracji u Ducha Gór, gdzie Ważny Dyrektor posadził mnie z miejscowymi samorządowcami, którzy narzekali na sześciolatki [zmianę przepisów], bo teraz mają wybór i muszą się zastanawiać co robić, a wcześniej wyboru nie było, czyli było prościej. [Tak to przynajmniej zrozumiałem, ale mogłem coś pomylić, bo narzekali cicho, a w sali było głośno]
Nie będę opisywał piękna Dolnego Śląska, bo dziś bym to zrobił słabo. Przejdę do rzeczy.

3. Jechaliśmy w kolumnie A4 na wschód. Między naszym Sharanem a prezydenckim BMW jechało jedno BOR-owskie audi. Na kolanach miałem komputer. Męczyłem Negatywy, choć właściwie raczej przeglądałem Twittera.
Minęliśmy Wrocław – droga zaczęła mieć awaryjny pas. Przejechaliśmy przez bramki, minęliśmy korek spowodowany przez wypadek, zmieniliśmy prowadzący radiowóz. Jedziemy. Ja z głową
w komputerze. W pewnym momencie kierowca [nie pamiętam jak] zasygnalizował, że się coś dzieje. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że z beemki lecą kawałki gumy. Samochód traci stabilność. Ściąga go w prawo. Kierowca kontruje. Łapie lewymi kołami trawę. Spod kół lecą kamienie. Zjeżdża z trawy. Ściąga go znowu w prawo. Kierowcy znowu się udaje z tego wyjść. Prawie. Opony już chyba nie ma. Auto wylatuje z drogi i tyłem wpada do płytkiego rowu.

Stajemy. Nim się zdążyłem ogarnąć i wysiadłem, wkoło beemki byli już BOR-owcy. Otwierają drzwi. PAD wychodzi. Podjeżdża X5. Szybko przekładają bagaże. PAD wsiada. Ruszamy. Nie wiem, czy staliśmy dwie minuty. Jedziemy.

Zjeżdżamy na Shella. Pan Jacek, prezydencki kierowca pali papierosa. Z dużym zaangażowaniem.
PAD w automacie robi sobie kawę. Rzuca jakimś żartem o sensowności jeżdżenia w pasach.

Jedziemy dalej. Do mnie zaczyna dochodzić, czego byłem świadkiem. I to jest zła informacja.
Mam pewne motoryzacyjne doświadczenia. Widziałem parę wypadków. Wiem co nieco o 760 High Security. O oponach, w jakie jest wyposażona. O tym, ile waży i co z tego wynika.
Jestem w stanie wyliczyć krytyczne błędy, których pan Jacek nie popełnił. Każdy z nich mógł być śmiertelny. Dla innych ludzi na drodze. Może niekoniecznie Prezydenta, bo ten samochód zrobiony jest tak, by VIP przeżył.
Choć z drugiej strony jest zrobiony tak, że opony w nim nie powinny wybuchać.

Wieczorem w Wiśle był kulig. I ognisko. Znaczy, z braku śniegu kulig był na kołach. Zmarzłem i nie chciało mi się na wozie wracać. Wbiłem się więc panu Jackowi do X5. Pogadaliśmy chwilę o samochodach. O wyższości beemek nad Golfami. Opowiedział historyjkę z czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego – kiedy ta X5 była nowa. Jechaliśmy z prędkością drabiniastego wozu, więc było bardzo bezpiecznie. Ale i tak czułem się bezpieczny bardziej.  

sobota, 5 marca 2016

3 marca 2016




1. Zaspałem. I to jest zła informacja. Bardzo. Śpiąc poleciałem do roboty. Śpiąc wykonywałem czynności. Nawet skutecznie. Gorzej było, gdy ktoś próbował ze mną rozmawiać. Ważne, że się w końcu obudziłem.


2. Zwiedziliśmy Polin. Oprowadzał Dyrektor. Nie znając innych mam wrażenie, że to chyba najlepszy ze wszystkich przewodników, którzy tam pracują.
Zauważyliśmy z Druhem Podsekretarzem pewną ciekawostkę. W części wystawy dotyczącej średniowiecza na ścianach namalowane są miasta. Obok siebie Płock, Warszawa, Kraków. To, że Warszawa jest większa od Krakowa można zrozumieć. Ale dlaczego w średniowieczu ma być większa od Płocka?
Na końcu wystawy były dzisiejsze czasy. Zestawiono odradzającą się diasporę z antysemickimi napisami na murach. I to jest zła informacja, bo część tych napisów dotyczy wojny pomiędzy „Wisłą” a „Cracovią”. A to jest sprawa dużo bardziej skomplikowana, gdyż niektóre słowa zdążyły zmienić znaczenia. Ale już kiedyś o tym pisałem.

3. Polecieliśmy do Wrocławia. Nie leciałem nigdy wcześniej do Wrocławia. Spada liczba lotnisk, na których nigdy nie byłem. Z Wrocławia pojechaliśmy do Karpacza. Mam problem z tą nazwą, bo Karpacz pasuje mi bardziej do Karpat, więc za każdym razem się zastanawiam, czy czegoś nie mylę. Hotel Gołębiewski. O Matko Boska!
Wieczorem pod drzwiami pokoju usłyszałem regularne mordobicie. Odczekałem chwilę, wychodzę. Kawałek dalej na podłodze siedzi młodzieniec. Obok stoi drugi. W drzwiach dziewczyna w samym T-shircie prosi siedzącego, by wrócił już do pokoju. Koło mnie dwóch ochroniarzy o karykaturalnie wielkich klatach. Jeden mówi do potwornie hałasującej krótkofalówki – „w waszym kierunku idzie człowiek w czerwonych spodenkach”. Ruszają. Ja za nimi. Dużym łukiem omijają pilnujących prezydenckiego apartamentu BOR-owców, którzy patrzą na nich z lekkim rozbawieniem. „Od zwykłego chodzenia mają zadyszkę. Tak to jest, kiedy masa wygrywa z kondycją” – mówi do mnie jeden z oficerów. Po chwili pojawia się mężczyzna w czerwonych gatkach. Za nim ochroniarze. Idzie wymierzyć sprawiedliwość za jakiś zegarek. Ochroniarze próbują go zniechęcić. „Sugeruję panu powrót do pokoju” – mówi jeden. „A oddasz mi osiem stów za zegarek?”

Złą informacją jest, że nie wiem jak się cała sprawa zakończyła. W każdym razie hotel Gołębiewski dostarcza wielu rozrywek. Nie tylko możliwości zgubienia drogi z pokoju gdziekolwiek.


piątek, 4 marca 2016

2 marca 2016



1. Nie chcieli mnie wpuścić do Belwederu. Znaczy, wpuścili, ale najpierw musieli gdzieś dzwonić. Człowiek pracuje raptem parę miesięcy, a już się dziwi, że go nie wszyscy BOR-owcy kojarzą. I to jest zła informacja.

2. W Belwederze było spotkanie Doradców [i Sekretarzy] do Spraw Bezpieczeństwa prezydentów krajów wschodniej flanki NATO. Kraje Wschodniej Flanki NATO brzmi lepiej, niż „Byłe Demoludy”.
Prezydent mówił o zagrożeniach. Czyli o Rosji. Na Fejsie natychmiast zaczęły się pojawiać komentarze o tym, że Rosją zagrożeniem nie jest. Że tylko przyjaźń z Rosją gwarantuje przyszłość, że Niemcy i USA to wrogowie Polski, a NATO jest słabe.
Chwilę wcześniej rozmawiałem z prof. Zybertowiczem. Dziwił że z jego dłuższej wypowiedzi o wojnie informacyjnej rozdmuchano tylko jeden fragment. I to wcale nie najważniejszy.
Słowo „wojna” nabiera właśnie nowego znaczenia. Tyle, że mało z nas to interesuje. I to jest zła informacja.


3. Wieczorem obejrzeliśmy „Spotlight”. Świetny film z mieszanym recenzjami. Film, wbrew pozorom, nie jest o tym, o czym nie powiedziano w Teleexpressie. Jest (między innymi) o mediach. Jeśli się przyjrzeć – obnaża słabość naszych. Być może dlatego nie podoba się naszym dziennikarzom. I to jest zła informacja.  

czwartek, 3 marca 2016

1 marca 2016


1. W Druh Podsekretarz w łaskawości swojej podrzucił mnie do Pałacu. Na Druha Podsekretarza zawsze można liczyć.
W Pałacu odbywały się przygotowania do uroczystości. Pierwszy raz w życiu widziałem proces ustawiania do odznaczeń. Żeby właściwa uroczystość szła sprawnie, trzeba się wcześniej namęczyć. Dowiedziałem się też, że na po generalską nominację przychodzi się w generalskim mundurze. Pewnie jest tak, że generalem się nie jest od mianowania, tylko elektronicznego podpisu.
Złą informacją jest, że Sala Kolumnowa jest zbyt mała. Ale to nie jest nowa informacja.
W najważniejszym sekretariacie wziąłem udział w dyskusji o „Roju”. Ludzie, którzy nie byli mieli gorsze zdanie od tego, który był.
Swoją drogą podobnie jest z samochodami. Jeżeli ktoś kupi nowe auto, to zwykle przez jakiś czas ma o nim bardzo dobre zdanie.

2. Zszedłem na chwilę do BBN-u, by pogratulować dwóm z trzech nowo awansowanym generałom. Jeden jest saperem. Chwila rozmowy – i już dysponuję wiedzą, która mam nadzieję nigdy nie będzie mi potrzebna, ale jej brak mógłby być w pewnej sytuacji uciążliwy.

Pojechaliśmy na Łączkę. Po raz pierwszy zobaczyłem Panteon. Wygląda godnie. Dużo było wcześniej – mam wrażenie – niepotrzebnych dyskusji na jego temat. Dobrze, że jest. Znaczy – niedobrze, bo lepiej, gdyby nie był potrzebny. Na historię wpływu nie mamy. Mamy na pamięć.

Później była Rakowiecka. Wykonano ciężką pracę, by usunąć ślady po tym, co się tam działo po Wojnie. Wykonano cięższą, by ślady odkryć. Kiedy się zobaczy miejsce, gdzie zamordowano rtm. Pileckiego zupełnie inaczej się patrzy na Dzień Żołnierzy Wyklętych.
Złą informacją jest to, że raczej nigdy na ten temat nie będzie pełnej zgody. Zbyt wielu, zbyt ważnych ludzi musiałoby przyznać, że to, w czym ich rodziny brały udział było po bardzo złe.


3. Uroczystości pod GNŻ-em robiły wrażenie. Śnieg z deszczem wzmacniały to wrażenie, bo ludzie wytrzymali te godziny. Ja nie wytrzymałem – i to jest zła informacja. Nie byłem przez to na wieczornym koncercie. A ponoć był dobry. Zmarzłem na Rakowieckiej. Pod GNŻ-em tak się trząsłem, że jakiś harcerz-samarytanin wypatrzył mnie i przyniósł mi herbatę. Nie pomogła.
Dowlokłem się do domu i przez dobrą godzinę w wannie pełnej wrzątku wracałem do żywych.
To, że się znowu nie rozłożyłem, to jakiś cud.

Od paru tygodni nie mamy telewizora. Ten z domu, zaniosłem do Pałacu [budząc zdziwienie starszych kolegów – wcześniej sprzęt RTV raczej wynoszono niż wnoszono], telewizyjną publicystykę znam więc z Twittera.

W TVN-ie wystąpił ponoć katarski szejk, który powiedział, że zatrudni zwolnionych dyrektorów stadnin. Ciekawe, czy to ten sam, który miał inwestować w Polskie stocznie.

Później ktoś rozpętał burzę, że zły PAD nie zaprosił dobrego PBK na uroczystości związane z Dniem Żołnierzy Wyklętych. Podobny numer próbował zrobić PDT podczas inauguracji PAD-a – opowiadał brukselskim mediom, że PAD go na tę imprezę nie zaprosił. Bruksela to nie Polska. Media są nieco inne. Sprawdzono, że po pierwsze PDT miał zaproszenia, po drugie PAD nie był organizatorem, więc nie mógł zapraszać. No sytuacja wyszła nieco żenująco.
Bruksela to nie Polska. Polska to nie Bruksela. Tym razem nikt nie sprawdził, że i na Rakowieckiej i pod GNŻ-em PAD był tylko gościem. Obie imprezy organizowały społeczne komitety. Dlaczego nie zaprosiły PBK? Może lepiej się nad tym nie zastanawiać.




środa, 2 marca 2016

29 lutego 2016


1. Zacząłem dzień przy Wiejskiej. Dawno mnie tam nie było, ale raczej nie widać, żeby coś się zmieniło.
Z Wiejskiej, przez Pałac pojechałem do Muzeum Historii Żydów Polskich. Pierwszy raz w życiu. Ekspozycję przelecieliśmy dość szybko. Ale nawet, gdybyśmy szli powoli miałbym wrażenie niedosytu. Po tysiącu [z górką] lat historii ekspozycja powinna być większa.
Szkołę podstawową, którą udało mi się ukończyć zaprojektował mistrz Zawiejski. Ten sam, który postawił krakowski teatr Słowackiego. Mistrz Jan zmarł jako Zawiejski. Urodził się jako Feintuch.
Jego rodzina aż tak się zasymilowała, że postanowiła zmienić nazwisko na polsko brzmiące. I to raczej nie był efekt strachu przed polskim antysemityzmem, tylko przywiązanie do porozbiorowej ojczyzny.
Kraków z końca XIX wieku zawsze bardzo mi się podobał. Z czasem dotarło do mnie, że nie na tyle, żeby zazdrościć przeżycia dwóch światowych wojen i początków Ludowej Polski.
Moja prababcia była w 1945 roku starsza niż ja teraz. Ale przeżyła komunę. Zmarła prawie 10 lat później.

Po zwiedzaniu jechaliśmy windą. Silną grupą, BOR, nas kilkoro z Kancelarii i oprowadzający nas muzealnicy. Winda się zatrzymała. Drzwi się otworzyły. Na zewnątrz dwie dziewoje. Patrzą na nas i nie chcą wsiadać. Po wywartej presji wsiadły. Ale są jakieś dziwne. Okazuje się, że jedna ma nieco przysłoniętą naklejkę KOD-u, z „gorszym sortem”.
Swoją drogą niezła determinacja – postanowić, że się gorszym sortem jest i wprowadzać to w życie.
Ciekawe, czy Prezydent Obywatel Jóźwiak rozważa wprowadzenie specjalnych wagonów tramwajowych przeznaczonych wyłącznie dla „gorszego sortu”, żeby „gorszy sort” czuł się bezpiecznie i nie był narażony na obcowanie z resztą społeczeństwa.

Przy okazji się dowiedziałem, że Żydowski Księgowy przestaje być księgowym żydowskim. I to jest zła informacja, bo jak go teraz będę nazywał? Były Żydowski Księgowy?

2. Wieczorem jechałem do Kinoteki na premierę „Historii Roja”. Strasznie dawno nie prowadziłem samochodu, a co za tym idzie – nie słuchałem radia.
Dwóch dziennikarzy motoryzacyjnych, których lubiłem słuchać, zanim nie zacząłem się zajmować motoryzacją miały problem ze znaczeniem słowa „bohemian” w kontekście szlifowania kryształów. Było to bardzo śmieszne, gdyż rozmawiali o nowym SUV-ie Skody. Mówili coś o Cyganach i o bohemie. Degrengolada najwyraźniej nie dotyka tylko flagowego tytułu koncernu. I to jest zła informacja.


3. Premiera „Roja” przyciągnęła bardzo mieszane towarzystwo. Byli: i Doda i Sierakowski. [Z tym, że ten drugi nie zrobił selfie z panem Antonim] I gwiazdy różne, których nazwiska niestety zdążyłem zapomnieć. Były konie. Ale tylko na zewnątrz.
Właściwa uroczystość odbywała się w sali imienia Jurija Gagarina.
Gagarin kojarzy mi się dobrze, bo jego imienia była kiedyś szkoła, w której dziś głosuję. I osoba, na którą tam głosuję wygrywa wybory.
Porozmawiałem chwilę z profesorem Zybertowiczem o motoryzacji. Zapytał, czy lubię szybko jeździć. Tak dawno nie szybko nie jechałem, że właściwie to nie pamiętam. [i to jest zła informacja] Na wszelki wypadek odpowiedziałem jednak, że lubię.

Wyjeżdżając musiałem stanąć przy budce parkingowego, bo automat nie chciał moich 10 złotych. Przede mną stał kierowca z BOR-u. Popatrzył na siódemkę Bożeny i powiedział, że się znam na motoryzacji.
Inteligentny człowiek. A mówią, że BOR ma problemy kadrowe.