Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maciej Pertyński. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maciej Pertyński. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 października 2014

1 października 2014



1. Wstałem rano, poszedłem do Krakena-Beirutu, gdzie kręcono film. Film był polsko-niemiecki. Człowiek krzyczący „na miejsca” krzyczał z akcentem funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei z filmów o Klossie. No może nieco mniej dotkliwym tonem.
Krzysztof zauważył, że produkcja filmowa przypomina proces robienia z gówna sera. Trudno się z tym nie zgodzić.

W centrum ciągle kręcą jak nie serial, to fabułę. Jak nie fabułę, to reklamę. Zaczyna się zawsze od tego, że przyjeżdża firma ochroniarska i zawłaszcza miejsca parkingowe, z którymi i tak jest zawsze problem.
Film kręcony w Krakeno-Beirucie zawłaszczył kilka miejsc, w tym dwa dla inwalidów. Były zawłaszczone, aż przyjechał właściciel kamienicy i jedno odbił, tłumacząc, że go nie interesuje to, że film kręcą. Jeden z ochroniarzy wyraził zdziwienie, że inwalidzi jeżdżą tak dobrymi autami. Ciekawe, czy by się chciał wymienić zdrowiem, na np. ośmioletnią A6.
Później ten ochroniarz mi się przyglądał i w końcu zagadał, że skądś mnie zna. Odpowiedziałem, że nie jestem na to wstanie nic poradzić. I poszedłem do tramwaju.

Miasto powinno jakoś uporządkować kwestie filmowania. Ekipy potrafią zablokować połowę miejsc parkingowych na ulicy i nic z tego nie wynika. ZDM-owi łatwiej czepiać się mieszkańców.
I to może być zadanie dla kolegi Zydla, który rozpoczyna pracę na dyrektorskim stanowisku w Urzędzie Miasta.

Pod Marquardem wpadłem na redaktora Jemielitę, który właśnie parkował pięknego mercedesa 190. Dwulitrowy, benzynowy. Pierburg, znaczy z gaźnikiem.
To ciekawe, ale wielu ludzi słowo gaźnik dopiero, kiedy przestał jeździć ich skuter. Albo kosiarka nie chciała się odpalić i zawlekli ją do serwisu. I to jest zła informacja, bo gaźnik jako taki, to bardzo interesujący wynalazek.

Jak dziś pamiętam, jak lat temu ze dwa, w lobby hotelu w Vence redaktor Jemielita mówił, że używane samochody są bezsensu, i że ma C2(C3?) i że to optymalne dla niego auto. Ale najwyrażniej – żartował.

2. Tramwajem pojechałem na konferencję SkyScannera. (To taka wyszukiwarka biletów lotniczych) To już trzecia z kolei ich impreza. Nie chciałbym zajmować się PR-em tej firmy. Nie wiem, czy by mi się udało coś wymyślić. Bo tak naprawdę, to mamy usługę, która działa, i jak się wejdzie na stronę (czy zainstaluje aplikację) to wszystko jasne. Wpisujesz, klikasz, działa.
Na konferencji się dowiedzieliśmy, że najtaniej jest latać w listopadzie. I najlepiej kupować bilety wcześniej.
Impreza odbywała się w Izumi Sushi na Mokotowie. Niedobre jedzenie, beznadziejna obsługa.
Przy stole siedziałem obok komisarza (zdymisjonowanego) Urbańskiego, który wcześniej imprezę prowadził. W klapkach, żeby się kojarzyło z urlopem.

Komisarz (zdymisjonowany) Urbański wybiera się z HTC do Stanów. Dreamlinerem. Narzekał, że LOT chce ekstra kasę za rezerwowanie konkretnego miejsca.
Kolega Mikosz robi z LOT-u tanie linie. Choć właściwie nie tyle tanie, co drogie, ale o standardach tanich.

Poradziłem komisarzowi, by spróbował – jak to robi zwykle redaktor Pertyński – podnieść komfort podróży zużywając mile. Udało mu się to zrobić, i był bardzo wdzięczny za pomysł. Powiedziałem, że wdzięczność powinien skierować do redaktora Pertyńskiego, bo gdybym od niego nie usłyszał o tym sposobie, to bym się tą wiedzą nie dzielił.

Komisarz miał tego wielkiego iPhone, ale nie był z niego zadowolony. I to nie jest dobra informacja. Miałem nadzieję, że jest świetny.

3. Komisarz siedział po mojej lewicy, po prawicy siedział młody człowiek, z którym, kiedy komisarz wymawiając się koniecznością spotkania z kurierem – zniknął, wdałem się w rozmowę na tematy polityczne. Zaczęliśmy od Rosji, przeszliśmy na sprawy krajowe nakręcając się nawzajem. Ktoś próbował z nami polemizować, że nie jest aż tak źle, że rozwój, że autostrady, ale szybko go (w tym przypadku ją) zgasiliśmy. Strasznie się ucieszyłem, że na takiej imprezie znalazłem bratnią duszę. Że tak narzekać mogę nie tylko na Twitterze. Ale, kiedy sąsiadowi zadzwonił telefon, podejrzałem, że dzwonił Jan Piński, więc to nie mógł być żaden nawrócony leming.

Kolega z – jak się okazało – „Uważam Rze” podrzucił mnie pod Galmok. Udałem się stamtąd do Samsunga, gdzie wywarłem presję na koledze Jerzym, i ten zapgrejdował mi Note2 na Note3 i jeszcze dołożył Geara. Oswajałem się z nimi przez całą drogę domu. Więc dopiero później dotarła do mnie zadyma literacko-feministyczna.
Włączyłem się w dyskusję na Twitterze. I po raz kolejny skonstatowałem, że nic tak nie wyprowadza z równowagi kobiet (niekoniecznie feministek) jak stwierdzenie, że potrafią być równie agresywne jak mężczyźni.

To właściwie interesujące, że warszawska kawiorowa lewica z coraz większym zaangażowaniem popełnia zbiorowe seppuku.

Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.

Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.


Ja też wolę Lidla. Tylko skąd koty mogą wiedzieć, że Lidl jest fajniejszy, skoro nigdy tam nie były? 

wtorek, 30 września 2014

30 września 2014



1. Poranek pod znakiem Jana Hartmana, który postanowił na stronie „Polityki” otworzyć dyskusję o kazirodztwie. Przypomniała mi się jego córka, z którą był w Termach Bukovina prawie dwa lata temu. Na imprezie, która się nazywała „Redefinicje”. Nie chce mi się teraz o „Redefinicjach” pisać, choć warto. Poznałem tam na przykład najmądrzejszego człowieka świata – Jacka Żakowskiego. Teraz powinienem podzielić się plotkami na temat pana Jacka, ale tego nie zrobię, bo obiecałem. Poza tym pierwszy raz usłyszałem je z osiem lat temu. Choć może to była antycypacja.

W każdym razie profesor Hartman sprawiał wrażenie zupełnie odklejonego gościa. Zdziwionego, że nikt z kilkudziesięciu obecnych tam osób nie podziela jego obrazu świata. Choć towarzystwo było mieszane.

Profesor Hartman postanowił zrobić polityczną karierę. Sekundowała mu w tym pani Janina z „Polityki”. Zapisał się do partii Janusza Palikota. Partię strzeliło to coś, czego gumowe przedstawienie pan Janusz trzymał na pewnej konferencji prasowej. Więc profesor Hartman najwyraźniej postanowił pójść w ślady Janusza Korwin-Mikkego i się zradykalizował. Niestety, w życiu jest jak w tym starym kawale: dowcipy też trzeba umieć opowiadać.
„Polityka” usunęła wpis ze swojej strony, ale jako że nic w internecie nie ginie, jego ślady łatwe są do odnalezienia. To, że profesor Hartman był tak częstym gościem mediów, świadczy o tym, w jak popieprzonym kraju żyjemy. I to jest zła informacja.

2. Nawiedził mnie uciekający z wygnania do swoich Skierniewic kolega Podłoga. Posiedzieliśmy przez chwilę na placu Zbawiciela, gdzie na różowym skuterze szalał redaktor Wieruszewski (ten, co jeździ MX-5 i nie jest gejem. Redaktorze Wieruszewski, różowy skuter nie zmieni mojego zdania na ten temat!).

Stamtąd poszliśmy do Faster Doga, gdzie kolega Podłoga kupił kilka T-shirtów. W tym jeden australijskiej firmy Popissue (co jest warte podkreślenia, bo jej twórca, prawdziwy Polak robi światową karierę).

Kolega Pawełek miał do mnie delikatne pretensje o to, że napisałem, że jego małżonka była przekonana o tym, że kolega Fiedler jest gejem. Sama Patrycja pretensji nie miała. Kolega Pawełek jest jednak homofobem. Być może dlatego znani warszawscy geje tak lubią, kiedy dobiera im rozmiary. 

Później kolega Podłoga opowiedział dowcip i musieliśmy wyjść.

2. Wróciłem do domu i przeczytałem „Trzy pozytywy na dzisiaj” kolegi Kapli.
Kolega Kapla nie do końca świadomie wykonał donosik i spowodował kryzys w PR w Bayerische Motoren Werke. Otóż najpierw napisał, że redaktor Śliwa użyczył obcej osobie testowe M3.
A później, że redaktor Śliwa twierdził, że nowa M3 jest złym samochodem, (że ma źle dobrany silnik, że jej nosi tył). Redaktor Śliwa jest ważnym redaktorem z gazeta.pl. Z twarzy podobny jest trochę do redaktora Bryndala. I jeśli coś o samochodzie powie, to ma to jakieś znaczenie, bo się generalnie zna.

Zacząłem się zastanawiać nad odpowiedzialnością za słowo. Ludzie mówią przy nas różne rzeczy, my to piszemy. Parę osób przy mnie już się gryzło w język. Zobaczymy, co będzie dalej.

W każdym razie nawet nie jest mi żal, że nie pojeździłem tą M3. I to jest zła informacja, bo może świadczyć o tym, że dziadzieję.

3. Poszedłem pod płot Łazienek, by wziąć udział w otwarciu wystawy „Ludzie Teatru Wielkiego”. Wystawa ma długą historię. Byłem świadkiem narodzin projektu, byłem świadkiem lat rozwoju. Lat chyba czterech. Choć muszę sprostować. Wystawa sama w sobie jest pomysłem świeżym. Przez lata powstawał album, z którego fragmenty się na nią składają. Pomysł na album urodził się po tym, jak padł projekt polskiego GQ.
Razem z Bożeną i kolegą Marcinem Fediszem zrobiliśmy najlepszy polski męski magazyn, jaki w tym tysiącleciu miałem w rękach. Niestety wydawnictwo zabiło projekt. Kryzys, te sprawy.
I to jest generalnie zła informacja.
Kolega Fedisz później zaczął pracować w Operze i jakoś wymyślili, żeby zrobić o Operze album. Robili go, i robili. I robili. Przez lata. Znaczy, jak to zwykle bywa, był gotowy w dziewięćdziesięciu procentach już parę lat temu. Teksty napisał kolega Olszański, który cierpiał chyba jeszcze bardziej niż Bożena, że albumu wciąż nie ma. Ale w końcu jest.
Będzie go można kupić w Operze za 150 złotych.

Dyrektor Dąbrowski – ten, któremu zawdzięczamy PISF – oprowadzał Panią Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Później zeszliśmy na dół, gdzie były przemówienia, podziękowania i lampka. Nad przemówieniem Pani Minister mógłbym się wyzłośliwiać, ale nie będę, bo mi się nie chce.

Pani Minister w młodości mogła być koszykarką. Jeśli nie – była to zmarnowana okazja.
Rozmawialiśmy z Bożeną i projektantką Poniewierską. Projektantka Poniewierska stylizowała nam w GQ Dorocińskiego. Wtedy jeszcze nie była projektantką. To dobra sesja była. Zdjęcia robił Igor Omulecki. 
Rozmawialiśmy. I trochę przez Panią Minister, trochę przez Dyrektora Dąbrowskiego, a najbardziej przez przechodzącego dwuipółmetrowego człowieka, przypomniało mi się, jak moja ś.p. Babcia opowiadała, że po ulicy, przy której mieszkała w Toruniu, chodziła strasznie wysoka pani. I latali za nią ulicznicy krzycząc: Pani, a ciepło tam u góry? Projektantka Poniewierska stwierdziła, że coś w tym musi być, bo różnice temperatur faktycznie są.
Trzeba by to kiedyś zmierzyć, bo może zamiast czapek wystarczy nosić buty na koturnach.
Idąc przez Łazienki, zastanawiałem się, czy podczas Powstania polowano na wiewiórki, kaczki czy pawie. Nawet gdyby, to do żyjącego teraz pokolenia ta trauma nie dotrwała. 


PS. Redaktor Pertyński, którego poprosiłem by sprawdził, czy wszystkie przecinki są na miejscu, zauważył, że brakuje trzeciego negatywu. Otóż moim zdaniem nie brakuje. Negatywem jest to, że nie robimy GQ. Gdybyśmy GQ robili świat byłby piękniejszy. I dla nas i dla czytelników.  

czwartek, 25 września 2014

24 września 2014



1. Lubię latać. Lubię być niewyspany na Okęciu i lubię potem narzekać, że jestem zmęczony.
Najmniej lubię lotniskową gastronomię i sklepy. W znaczeniu, że na Okęciu, bo w Monachium sklepy są w porządku. Zwłaszcza papierniczy przy drodze do polskiego kąta. Podobny papierniczy, tylko dużo mniejszy, był w baraku na Tegel. Ale nie wiem, co teraz na Tegel słychać, bo byłem tam ostatnio chyba w styczniu. To wtedy kolega Labuda pozbawiony został całego zakupionego alkoholu przez niezbyt przyjaźnie nastawionych ludzi od bezpieczeństwa.
AirBerlin w tym przypadku sucks.

Pani, która za sześć złotych sprzedała mi małą wodę Żywiec powiedziała, ze też by chciała polecieć do Gdańska. Ciekawe, czy naprawdę chciałaby do Gdańska, czy poleciałaby gdziekolwiek, byle by nie być w Warszawie.

Czekałem na samolot patrząc na przewijającą się reklamę na której piłkarz pokazuje coś na ekranie smartfonu Sony hokeiście. Przez głośniki wzywano Muhammada Abdula jakiegoś tam, który miał ze mną lecieć do Gdańska. Zaczęły mi się wymyślać rasistowskie dowcipy: Sir, niestety przepisy nie zezwalają na przesyłanie żony w bagażu rejestrowanym. Albo inny suchar: Sir, z pańskiej walizki dochodzi dźwięk cykania.

Do samolotu wchodziłem za bokserem Michalczewskim. Kapitan samolotu nazywał się kapitan Wasiak. Lot trwał ze czterdzieści minut. Bokser Michalczewski nie musiał w jego czasie czynnie wspierać mniejszości. Próbowałem sobie zrobić z nim z ukrycia selfie, ale mi nie wyszło. I to jest zła informacja.

2. W Sopocie prezentowano samochody Nissan. Pod Sheratonem wsiedliśmy do jednego. Nazywał się Pulsar. Jechaliśmy tym Pulsarem do Bytowa, nazwanego przez mojego kolegę Wojciecha – Odbytowem. Kolega Wojciech nie opowiada dowcipów, kiedy je słyszy stara się nie śmiać. Skoro pozwolił sobie na taki żarcik – to musi coś znaczyć.

Piszę wsiedliśmy, bo jechałem z redaktor Anną dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc.
Z redaktor Anną mam tak, że wydaje mi się, że pierwszy raz spotkałem ją dwadzieścia parę lat temu i wtedy wyglądała identycznie jak dziś.

Jechaliśmy przez miejscowości o podwójnych nazwach. Były takie, których nazwa kaszubska i polska (nie żebym twierdził, że Kaszubi to nie Polacy, ale jak nazwać nazwę, która nie jest kaszubska? Normalną? Też źle) zapisane były tak samo. Wyglądało to idiotycznie.

Pulsar chyba w porządku. Nie jestem amatorem kompaktów, więc trudno się wypowiadać. Miałem problem ze znalezieniem obrotów, przy których się dało wyprzedzać (diesel 1,5), ale po co wyprzedzać, skoro widoki takie piękne.
W każdym razie redaktor Pertyński powiedział, że samochód jest w porządku. On się zna, więc powtórzę tę opinię.

Redaktor Anna dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc, należy do tego typu ludzi, którzy za punkt honoru mają podtrzymywanie konwersacji. Nie było to trudne, bo wspólnych tematów mieliśmy wiele. Alkohol, samochody, Kraków sprzed 20 lat, alkohol.

Redaktor Anna opowiedziała, jak wypiła Amol prezesowi krakowskiego „Czasu”. A może to nie był prezes, tylko naczelny – w znaczeniu Polkowski, nazywany Pol Potem?
Opowiadała też jak zwyzywała na nartach prezesa Gazety Krakowskiej od chujów, a on jej nie poznał, i tylko pytał wszystkich: kto to.
Prezesa Krakowskiej znałem, kolegował się z Jankiem Miczyńskim. Ale nie pamiętam już, jak się ten prezes nazywa. Były prezes.
W Bytowie na zamku był obiad. Ponoć dobra kaczka. Dostali za nią złotą patelnię. Nie jadłem.

Do Sopotu wracaliśmy X-Trailem. Kierowała redaktor Anna dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc. X-Trail bardziej mi pasował niż Pulsar. Był wyposażony w elektroniczny system tłumienia wstrząsów. Niestety jechaliśmy egzemplarzem przedprodukcyjnym, w którym ten system nie działał, więc co mnie wytrzęsło – to moje.
W każdym razie wróciliśmy na skróty, bo organizatorzy chcieli nas przewieźć jakimiś esami-floresami, żeby pokazać ładne widoki i możliwości terenowe samochodu.
Koledzy sprawdzili – w terenie X-Trail sobie radzi.

Po powrocie wyszedłem w Sopot, żeby kupić pastę do zębów. Wpadłem na BWA. Przypomniało mi się, że jest wystawa Axentowicza, o której słyszeliśmy kiedyś w radio. Niestety odbiłem się do zamkniętych drzwi. Wystawa zamknięta była do czwartku. I to jest zła informacja.
No i zauważyłem, że plac przy BWA jest strasznie brzydki. Nie wiem, co ludzie w tym Sopocie widzą.

3. Wieczorem była konferencja, na której opowiadano o Pulsarze, X-Trailu i jeszcze jednym nissanie, który się nazywa Juke. Potwornie brzydkim, ale ponoć świetnie się sprzedającym.
Nie mogłem słuchać, bo pisałem 3 negatywy, a jak tylko przestawałem, to redaktor Pertyński wywierał na mnie presję, bym kontynuował.
Dlatego nie udało mi się zadać pytania, o to czy występujący na początku konferencji mistrz świata w odbijaniu piłki wszystkim dzięki swoim umiejętnościom uzyskuje sukcesy towarzyskie.

Redaktor Pertyński nie wyjaśnił mi też co to jest sprzęgło proszkowe. I to jest zła informacja. Bo jak tylko sobie o mojej w tym względzie niewiedzy przypominam – próbuję zgadywać, a to bez sensu.

Po konferencji była kolacja. Kolację uświetnił swoją obecnością dyrektor zarządzający Nissanem w naszej okolicy. Andriej Akifiew.
W ogóle było dużo dyrektorów.
Z jednym siedzieliśmy przy stole. Siedział tam też pan inżynier. W każdej firmie motoryzacyjnej jest taki pan inżynier do odpowiadania na pytania techniczne, ale w związku z tym, że coraz więcej dziennikarzy pisze o swoich emocjach zamiast o samochodach, taki pan inżynier ma coraz mniej roboty.

Pan inżynier powiedział, że chciał zaprosić do Polski swojego odpowiednika z Moskwy.
Ten odpowiedział, że nie przyjedzie, bo się boi, że go tu zabiją polscy nacjonaliści.
Zasugerowałem rozwiązanie: że mogę przygotować dokument, na którym będzie napisane, żeby polski nacjonalista okaziciela tego dokumentu nie zabijał. Z dużą pieczątką dokument.
Pan inżynier opowiedział, że jego rosyjski odpowiednik ma pewną traumę związaną z przekraczaniem polskiej granicy. Otóż jego dziadek ożenił się z Polką. Ta nie chciała żyć w ZSRR, więc postanowili wyjechać do Polski. I na granicy zastrzelili go rosyjscy żołnierze.
Na to też znalazłem sposób – niech leci przez Frankfurt. W ten sposób nie będzie przekraczał polsko-rosyjskiej granicy.

Później posiedziałem chwilę w palarni z redaktor Pawlak (po raz pierwszy na motoryzacyjnej imprezie) i redaktorem Wieruszewskim (jeździ MX-5 i nie jest gejem). Redaktor Wieruszewski robi coraz większą karierę na Youtubie, i trochę o tym rozmawialiśmy.

Później redaktor Wieruszewski poszedł spać, redaktor Pawlak nad morze, a ja do baru, gdzie jeden dyrektor uczył drugiego dyrektora rosyjskiego. Uczony nie mógł zapamiętać słowa двигатель.

Zaś dyrektor najważniejszy narzekał, że kiedy przylatuje do Budapesztu, gdzie ma siedzibę,  spotyka go zawsze bardzo nieprzyjemna kontrola paszportowa, której na przykład nie ma we Francji.

Wyjaśniłem mu to w prosty sposób.
Zapytałem:
–W którym roku rosyjskie wojsko ostatnio wkraczało do Paryża?
–1814
–A na Węgry?
–1944
–Którym?
–1945?
–Którym?
–…

–1956. I może dziadka tego kogoś, kto teraz tak nieprzyjemnie jakoś kontroluje paszport jakiś rosyjski żołnierz zastrzelił.

Dyrektor najważniejszy bardzo się pilnował. Dużo bardziej niż jego polscy podwładni. To bardzo ciekawa sytuacja. Mogę sobie wyobrazić jak się zachowują zaangażowani w interesy z Rosjanami Francuzi.

Wymieniliśmy się dowcipami o Czapajewie. Zdziwił się, że w ogóle to nazwisko coś mi mówi. Odpowiedziałem, że mój pradziadek i jego bracia brali udział w tamtej wojnie.
Może dlatego opowiedział o Czapajewie w Azji Środkowej (Этому зайцу 300 лет).

Powiedział bardzo interesującą rzecz, że Rosjanie teraz nie czytają Dostojewskiego, bo nie podoba im się to co pisze. Wolą Tołstoja.

Na koniec zaordynowano Macallana. Przypomniało mi się, jak na Sycylii piłem Macallana z Łotyszem, który opowiadał, jak Rosjanie (Sowieci) przez 50 lat wykończyli milion z dwóch milionów żyjących w 1939 roku Łotyszy. Niestety mój rosyjski był zbyt słaby, by tę historię opowiedzieć.  

wtorek, 23 września 2014

23 września 2014



1. Po zainstalowaniu nowego iOS przestał mi działać Twitter. Znaczy niby działa, ale nie pokazuje zawartośći tajmlajnu. To jest zła informacja, choć ma tez swoje plusy. Ominął mnie na przykład problem, który z ministrów rządu Ewy Kopacz brał sobie do pomocy pana Boga. Nie przeprowadziłem też, jako Męska Blogerka Modowa, analizy outfitów składu Rady Ministrów. Właściwie nic straconego – strzelam, że minister Schetyna miał znowu źle zawiązany krawat, profesor Kolarska-Bobińska coś, co jej zostało po karnawale, pani premier zaś wymiętą spódnicę. Ciekawe, jak dużym szokiem będzie dla niej odkrycie, że istnieją materiały, które po 15 minutach w samochodzie nie wyglądają jak zwierzęciu z gardła wyszarpnięte.

2. Przyjechali po mnie kolędzy Kapla i Podłoga. Przyjechali citroenem DS5, który kolega Podłoga kupował pod koniec zeszłego roku i wciąż jest nim zachwycony. Narzeka trochę na fabryczne continentale, które się zużyły szybciej, niż się tego spodziewał. 
DS5 jeździ prezydent Francji. Nie wiem, czy narzeka na opony. Ja hybrydową testowałem dwa lata temu. Na przejeździe kolejowym w Staropolu (gmina Lubrza, powiat Świebodzin) walnąłem tak, że uszkodziłem oponę. Hybryda nie miała koła zapasowego, tylko zajzajer w spraju i malutki kompresorek. Zajzajer z kompresorkiem nie pomogły. Marta Turska zdjęła (raczej nie osobiście) koło z jakiejś innej DS5 i wysłała je kurierem. Dzięki temu mogłem jakoś wrócić do Warszawy. Odkryłem podczas tego testu inny sens istnienia samochodów hybrydowych. Mianowicie w lesie samochód jadący z napędem elektrycznym nie płoszy zwierzyny. Można więc oglądać ją z bliska. 

Bałem się że dizajnerskie przekombinowanie DS5 będzie na dłuższą metę męczące. Okazało się, że można się jakoś przywyczaić.
Kolega Podłoga dostał kiedyś ciekawą propozycję pracy w gazecie „Parkiet”. Odmówił, tłumacząc, że dziwnie by brzmiało, gdyby dzwoniąc przedstawiał się nazwiskiem i tytułem pisma.
No dobra, minus jest taki, że przejazd kolejowy w Staropolu (gmina Lubrza, powiat Świebodzin) nie jest przejazdem, bo torów nie ma. Znaczy nie ma torów po jego obu stronach. Zostały tylko te w asfalcie. A jako że pociąg nie chodzi, nikt tego przejazdu nie remontuje. Czyli jak się człowiek zagapi, to rozwalić może nie tylko niskoprofilową oponę, ale i felgę i rożne elementy zawieszenia.

3. Z kolegami Kaplą i Podłogą wbiliśmy się do CSW na konferencję przed otwarciem wystawy sześciu obiektów z kolekcji BMW Art Cars. 
Piszę „wbiliśmy się", bo nie do końca byłem pewien, czy na tę konferencję byłem aby zaproszony. 
Piszę „obiektów”, bo tu mamy do czynienia z czymś niejednoznacznym. Z jednej strony są to – jak pretensjonalnie by to nie zabrzmiało – arcydzieła sztuki inżynierskiej. Z drugiej, to, że posłużyły – jak pretensjonalnie by to nie zabrzmiało – za [tu miałem napisać „kanwę”, ale to brzmi jednak zbyt pretensjonalnie] [no i nie wiem, co napisać, chodzi o to, że pomalowali] dla – jak pretensjonalnie by to nie zabrzmiało – najwybitniejszych na świecie artystów. 
Calder, Lichtenstein, Warhol, Hockney, Holzer, Koons. 

Niestety CSW nie poradziło sobie z ekspozycją. Sprawdźcie sami. 
BMW wydało Bóg wie ile kasy na sprowadzenie do Warszawy tych samochodów. Bóg wie ile kosztowało ich ubezpiecznie. 
Śmiem twierdzić, że to najdroższa wystawa w historii Zamku Ujazdowskiego, niestety sposób ich ustawienia przypomina giełdę motoryzacyjną w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. 

CSW sucks.

Na konferencji spotkałem redaktora Pertyńskiego. Zgodzyliśmy się, że z dostępnych najbardziej nam odpowiada Koons i 850 CSi. Każdy z innych powodów. 

Próbowałem opowiedzieć redaktorowi Pertyńskiemu o tym, że moja miłość  do 850 nie jest już taka jak kiedyś. Coś tam tłumaczyłem, ale spojrzał na mnie w taki sposób, że po powrocie do domu sprawdziłem co ma do zaoferowania otoMoto. Coś ma. 

poniedziałek, 22 września 2014

22 września 2014



1. To właściwie ciekawe obudzić się ze świadomością, że ma się w brzuchu jakieś mięśnie. I, że te mięśnie bolą, więc się nie można śmiać. Płakać zresztą też nie.
Postanowiłem więc do świata podchodzić beznamiętnie, ale przeczytałem, że pan przewodniczący Tusk dał się nagrać podczas rozmowy na temat emocjonalnego stanu pani premier i się z tego wszystkiego zacząłem krztusić wodą, którą sobie w poprzedzający wieczór przygotowałem na wszelki wypadek.
Muszę bardziej uważać z płynami, bo się niestety często krztuszę.
Zjedliśmy śniadanie. Kolega Zydel przy telewizorze z „Kawą na ławę” zajmował się rozbudowywaniem swojej pozycji w mediach społecznościowych, ja zaś pakowałem samochód. Było mokro, ale nie urosły żadne nowe rydze. I to jest zła informacja.
Przechodząc obok telewizora rzuciłem jakąś pełną nienawiści uwagę w kierunku posła Szejnfelda. Kolega Zydel zdziwiony moją niechęcią zapytał: „A kto to w ogóle jest?”. Odpowiedziałem, że człowiek, którego rządząca partia wysyła do „Kawy na ławę”. Kolega Zydel coś tam burknął – czyli, że w jego mniemaniu poseł Szejnfeld nie jest wart mojej ekscytacji. (Jeżeli źle go zrozumiałem, to na pewno sprostuje)
Interesujące, że mało rzeczy było w stanie tak zjednoczyć przedstawicieli opozycji jak pani premier Kopacz. Interesujące, że parę dni temu Eryk Mistewicz napisał, że rząd PEK będzie wyjątkowo trudny do atakowania przez opozycję. Ciekaw jestem o co mu chodziło, bo idiotą na pewno Eryk nie jest. Nie ma prawa jazdy. Ale to raczej nie ma związku.

2. Ruszyliśmy do Warszawy. Muszę się jednak zgodzić z kolegą Pertyńskim, że citroen C1 nie jest tak zły jak nissan Micra. Ma idiotyczną cenę, tragiczne fotele, dziwny, trzycylindrowy silnik, tak zaprojektowaną deskę rozdzielczą, że światło może się odbijać od prędkościomierza oślepiając kierowcę, najgłupsze radio świata, ograniczone wytłumienia karoserii (przypomina w dźwiękach Malucha), ale, jeżeli się człowiek przestaje przejmować spalaniem, to nawet jedzie. Rozpędza się do około 170 km/godz. i nawet daje się prowadzić. Trzeba się tylko przyzwyczaić do reakcji na podmuch wiatru. No dobra, jeżeli nie jedzie się w nim dłużej niż cztery godziny, to nie jest taki zły.
W okolicach Konina dogonił nas redaktor Zientarski w mitsubishi w odblaskowym kolorze. Kolega Zydel pracuje w agencji, która obsadziła redaktora Zientarskiego w reklamach Toyoty. Powiedziałem, że w innym kraju redaktor Zientarski zostałby wyrzucony ze wszelkich dziennikarskich korporacji i do tego miałby problem ze znalezieniem racy w mediach. Agencja zaś, która by go zatrudniła do reklamy mogłaby mieć problem ze środowiskową komisją etyki. Kolega Zydel odparł, że u nas to się nie zdarzy, bo szef ich agencji zasiada w środowiskowej komisji etyki, oni zaś za tę kampanię dostaną pewnie jakąś nagrodę. Cóż, jaki kraj, taki terroryzm.
Po pierwszych państwowych bramkach redaktor Zientarski przyspieszył tak, że aż trudno było mi go dogonić. Kolega Zydel głośno narzekał na prędkość. Chciałem mu wytłumaczyć, że skoro taki fachowiec, jak redaktor Zientarski jedzie tak małym autem z taką prędkością, to znaczy, że jest ona bezpieczna – i nic się nam na pewno nie stanie, ale musiałem się skupiać na jeździe. Redaktor Zientarski wyciskał co mógł ze swego mitsubishi, w końcu skręcił na pierwszy parking i zatrzymał się pod toaletą. Ja nieco zwolniłem i pojechaliśmy dalej.
Kolega Zydel przyznał, że kiedy prowadzi, to się nie boi. I to nie jest dobra informacja. Ja się bać zaczynam dopiero kiedy prowadzę.

3. Dojechaliśmy do Warszawy na czas. Kolega Zydel zdążył na spotkanie, na które się spieszył.
Wieczorem przeczytałem wywiad 300polityki z ministrem Sienkiewiczem. Zauważono, że minister używa smartfonu z androidem. Czyli pewnie jest to Samsung z systemem Knox. Czyli, że MSW też wdrożyło Knox. Najlepsze, że nie ma sensu pytać w Samsungu, bo ani nie potwierdzą, ani nie zaprzeczą.
Knox to coś, co gwarantuje bezpieczeństwo danych na smartfonach, bezpieczną pocztę etc. Knox to gwóźdź do trumny Blackberry. Śmiem stwierdzić, że nawet ostatni gwóźdź do trumny. I to jest zła informacja. Ja ta, nigdy specjalnym fanem blakberaków nie byłem, ale to smutne, kiedy firmy znikają tak szybko.  

czwartek, 11 września 2014

10 września 2014



1. No więc wtorek okazał się kolejnym dniem, w którym postępowcy nadawali na właściciela nadmorskiej knajpy, który postanowił nie obsługiwać Rosjan. Odezwał się nawet znany i lubiany redaktor Reszka, który w zylion razy podawanym dalej felietonie napisał, że to źle, a ma prawo się na ten temat wypowiadać, bo dostał wpierdol w Moskwie i w imię wyższych celów nie żywi urazy.
To niesamowite do jakiej jedna kartka, treści „NIE OBSŁUGUJEMY ROSJAN” doprowadziła eksplozji grafomanii . 
I to jest zła informacja. Można oczywiście dyskutować, ale autor, który jedną ręką pisze, drugą… nie napiszę co robi drugą ręką, czytając, co napisał, bo mój kolega Wojtek prosił, bym bardziej ważył słowa.

Ludzie, który obcują z domowymi zwierzętami mają zwyczaj nadawania tym zwierzętom cech ludzkich, czyli, że jeżeli kotek popatrzy tak, to coś tam, a jeżeli piesek, to coś tam. Naukowcy to zbadali, wynika to ponoć z tego, że ludzie wolą funkcjonować w znanej rzeczywistości.

Podobnie jest ze stosunkiem do Rosjan.

Żeby nie było niedomówień – ja nie porównuję Rosjan do zwierząt, ja porównuję tzw. Zachodnioeuropejczyków (w tym niektórych naszych rodaków) do właścicieli zwierząt domowych.

Rosjanie są zupełnie inni niż my. Rosja jest krajem funkcjonującym w zupełnie dla nas abstrakcyjny sposób. To, co dla nas jest oczywiste, dla Rosjan oczywiste jest niekoniecznie.
Ale, jako że nawet nie próbujemy tego ogarnąć – udajemy, że jest inaczej.

Na pierwszej swojej solowej płycie Sting śpiewał, że „I hope the Russians love their children too”.
Gdyby oni „love their children” w naszym znaczeniu, to by towarzysz Lenin dość szybko zakończył karierę. Oni jednak woleli funkcjonować w zdecydowanie jednej z najgorszych rzeczywistości w historii.

Swoją drogą, gdyby do tej nadmorskiej knajpy przyszedł jakiś protestujący przeciw polityce Putina Rosjanin, właściciel pewnie by go serdecznie przyjął, bo w przeciwieństwie do większości jego krytyków, on akurat ma pojęcie na temat tego, co się w Rosji dzieje. I wie z własnego doświadczenia, jak to jest walczyć z reżimem.

2. Golf R. Kolega redaktor Pertyński zawiózł mnie do Audi na Połczyńską, bym mógł odebrać Golfa R. Bez kolegi redaktora Pertyńskiego bym się pewnie tym autem nie zainteresował, bo na słowo „golf” mam uczulenie – nie lubię, gdy mnie coś w szyję pije.
W Audi przy Połczyńskiej tradycyjnie naładowałem sobie kieszenie leżącymi na recepcji cukierkami. Lubię te cukierki tak bardzo, że właściwie powinienem zacząć je sobie kupować.

Golf R podbił me serce tym, że w przeciwieństwie do innych volkswagenów da się w do niego podłączyć telefon komórkowy w logiczny sposób. I – po wcześniejszych doświadczeniach z innymi volkswagenami – to jest niesamowite. I to jest za razem zła informacja. No bo skoro potrafią zrobić, by działało w logiczny sposób, to dlaczego nie robią tego w innych autach?

3. Zanim ruszyłem na wieś, musiałem wykonać trochę skomplikowanych czynności, bo jazda na raz dwoma samochodami. Jedną była jazda do Góry Kalwarii. I z Góry Kalwarii powrót. Przez ulicę Wiejską, gdzie przez chwilę stanąłem pod sklepem z zegarkami, gdzie – poprzez pośredników – zaopatrywał się (wciąż) poseł Nowak. Zauważyłem, że niefajne zegarki zaczynają się tam już od 860 zł. Znaczy afery mogło nie być.

Z Wiejskiej na Wilczą jechaliśmy przez plac Trzech Krzyży, kierujący pojazdem (nie mogę powiedzieć kto) zobaczył rowerzystkę.
–O, Kasia Tusk na rowerze – rzucił
–Nie, to nie ona – kontynuował wewnętrzny dialog.
–Kasia Tusk ma inny tyłek, wiem o tym, obrabiałem ją już wiele razy.


Coraz więcej ludzi prosi, bym nie pisał co mówili bądź robili. I to jest zła wiadomość.
Zagadka – czym się zawodowo zajmuje kierujący pojazdem na placu Trzech Krzyży?

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

18 sierpnia 2014

1. Obudziło mnie jakimś bladym świtem. I to nie jest dobra informacja, bo nic mi się konkretnego nie udało zrobić. Połaziłem godzinę po domu i wróciłem do łóżka.
Obudziło mnie przed jedenastą. W sam raz na „Lożę polityków” (czy jak się to tam nazywa). Kajdanowicz nie panuje nad gośćmi. Ci się tak przekrzykują, że nic nie można zrozumieć.
Swoją drogą to, że Platforma wysyła do takiego programu Michała Kamińskiego najwyraźniej oznacza, że – używając języka polskiej dyplomacji – ma wyjebane. Znaczy albo nie wierzy, że coś jej już może pomóc; albo nie wierzy, że coś jej może zaszkodzić; albo uważa, że może wszystko.
Słuchałem piąte przez dziesiąte. Interesujący był moment, kiedy Rozenek od Palikota chwalił prezydenta i wydatki obronne.
2. Po długim śniadaniu poszliśmy do parku. Połowa parku jest tak zarośnięta, że praktycznie nie jest dostępna i to nie jest dobra informacja. Większa połowa. Zaczęliśmy nawet jakieś prace porządkowe, ale mój kolega Wojciech zaprotestował, mówiąc, że on w niedzielę nie będzie pracował. Mój kolega Wojciech jest zaangażowanym czytelnikiem Starego Testamentu. Nie aż tak zaangażowanam, żeby np. nie jeść wieprzowiny (If you know what I mean), ale gałęzi nosić w niedzielę już nie chce. W ogóle nie chce w niedzielę pracować, choć z drugiej strony ta niechęć nie przeszkadzała mu w tym, żeby popołudniem urządzić sesję fotograficzną BMW, przy okazji której zebrałem kilka prawdziwków. Złą informacją jest, że wszystkie były duże, więc żadnego nie przywiozłem Krzysiekowi do zamarynowania.
3. Wieczorem ruszyliśmy do Warszawy. Kiedy mijaliśmy Trzciel zadzwonił mój kolega Wojtek, który został na wsi, by doglądać koty. Stanął mu Suburban. Tak to bywa, kiedy braknie paliwa. Ja, głupi, zapomniałem mu powiedzieć, że na schodach stoi kanister. Wywarliśmy więc presję moralną na Kamilaę, która wsiadła w volvo i przywiozła mu tę bańkę. Nasz dług u sąsiadów wciąż rośnie.
Wojtek nie zdążył na mszę. I to nie jest dobra informacja. Można się oczywiście nabijać z cudzej religijności, ale utrudnianie jej praktykowania nie jest ok.
BMW 530d w trasie tak super, że aż nudno. Mam wrażenie, że mocniejsza wersja trochę mniej pali.
Przed pierwszą stacją benzynową za Strykowem był korek. W znaczeniu: tyle samochodów chciało zatankować, że się kolejka zaczynała jeszcze na autostradzie. Pan premier powinien teraz załatwić, żeby w weekendy paliwo było tam lane za darmo.
Rację ma Maciej, który ostatnio załamywał ręce nad umiejętnościami jazdy autostradowej naszych rodaków. Zwyczaj spania na lewym pasie jest trudny do wytrzymania. Gdyby policja zaczęła ścigać tych, którzy się nie trzymają prawej krawędzi jezdni, na autostradach przycięłaby więcej pieniędzy niż za prędkość.
Ja zauważyłem, że świetnie budzą światła diodowe, zwłaszcza, jeżeli się szybko do śpiącego zbliżają.
Optymalnym samochodem na polską autostradę jest X5 M50d.
Swoją drogą dotarło do mnie dlaczego Złomnik tak hejtuje właścicieli SUV-ów. Człowiek trzymający się zasad (wymyślonych przez siebie), które każą mu jeździć na co dzień niewygodnym tysiącletnim japończykiem musi jakoś rozładowywać swoją frustrację.
Lepiej, kiedy ludzie trzymają jakichś zasad. Można się z tego oczywiście nabijać, ale nie powinno się im w tym przeszkadzać.