Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Samsung. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Samsung. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 grudnia 2014

4 grudnia 2014


l. Chciałem w wannie rozpocząć analizę „Esquire”. Niestety okazało się, że czytanie bez okularów jest męczące. Ledwo zmęczyłem pierwszy wywiad. Za mała interlinia, bezszeryfowy font.
Tak właściwie, to miałem tego wywiadu nie czytać, bo redakcja nazwała autorkę „weteranką prasy lajfstajlowej”.
Zestaw promowanych współpracowników może na niektórych potencjalnych czytelników działać odstręczająco, bo kogo do lektury może przyciągnąć Paweł Smoleński?
No więc mamy weterankę, słynnego śledczego Gazety i jedynego właściwie ciekawego w tym zestawieniu Kubę Dąbrowskiego, o którym w informacji nie piszemy akurat tego, co jest najbardziej interesujące.

Wyprowadziła mnie z równowagi pomyłka Idziaka. Opisując stroje uczniów w swojej stalinowskiej podstawówce, użył określenia: skautowskie. Siedzi chłop w tej Ameryce to zapomniał, że u nas to harcerze. A w Stalinogrodzie ewentualnie pionierzy. Weteranka łyknęła. Redakcja łyknęła. Niby nic, a jednak zła informacja.
Choć gorszy jest napis na okładce.
„Nowy męski świat".
Jeżeli ten świat jest dla redakcji nowy to bardzo zła wróżba.

2. Zmęczyło mnie wytężanie wzroku. Wyszedłem wanny. Przedwcześnie.
Zostawiłem sobie „Esquire” na później i udałem się do Nissana.
Pod koniec września na prezentacji Pulsara poznałem dyrektora Nissana najważniejszego na naszą część Europy. Został beta testerem mojego tegorocznego calvadosu.
Po teście obiecałem mu butelkę dostarczyć.
Najpierw nie było butelki, później nie było okazji.
W końcu zostałem poinformowany, że dyrektor najważniejszy jest w Polsce. Skonfekcjonowałem butelkę. I pojechałem.
Wczoraj nie napisałem, że red. Pertyński z Ameryki przywiózł mi śrubę do amerykańskiej klemy. Usunąłem dzięki temu rzemieślniczą rzeźbę, która strasznie mi się nie podobała. Samochód od razu zaczął lepiej odpalać.

W Nissanie było strasznie miło. Wszyscy się ucieszyli z flaszki. Miałem wrażenie, że niektórzy jeszcze bardziej niż najważniejszy dyrektor.
Z Nissana było blisko do Castoramy. Zasadniczo, to po opał miałem jechać tam gdzie zwykle, za Baniochę, ale się zrobiło późno. Kupiłem więc brykiety w Castoramie. I to jest zła informacja. Bo są droższe.
W Castoramie dostępna jest nowa gama zlewozmywaków. Gama.


3. Byliśmy umówieni z Mateuszem w Mei. Znaczy umówił się wydawca Marcin. O 18. Miał mnie po drodze zabrać taksówką. O 18 dotarło do mnie, że nie siedzę w taksówce. Zadzwoniłem do wydawcy Marcina, okazało się, że wciąż czeka. Odpaliłem więc mytaxi. I po pięciu minutach jechałem z panem Przemysławem na Powiśle.
Na miejscu się okazało, że spotykamy się nie tylko z Mateuszem, ale też z Henrykiem i Jerzym. I to była bardzo miła niespodzianka. Po pewnym czasie pojawił się wydawca Marcin, któremu kierowca mytaxi nie przyjął karty. Jeździli więc w poszukiwaniu bankomatu.
Kuchnia koreańska jest super. Kuchnia w Mei jest super. Towarzystwo było super.
Jerzy pokazał mi jak używać rozpoznawania pisma w Note3.
Większość tego tekstu napisałem na Note3. Pisząc po ekranie. Niewyraźnie. Super.

Miałem się kiedyś za mistrza w rozkminianiu urządzeń. Teraz jest ze mną gorzej. I to jest zła informacja. Starość.

czwartek, 13 listopada 2014

13 listopada 2014



1. Ktoś znalazł w skrzynce ulotkę PO, w której HGW oświadcza: „Wieżę, że uda nam się to osiągnąć”. Uważam, że pani Hanna świetnie pasuje do Warszawy, a przynajmniej tej części Warszawy mieszkańców, którzy na nią głosują.

Zadzwonił ojciec, żeby powiedzieć, że emigruje do Hiszpanii. I to jest dobra informacja, bo Hiszpania powinna ojcu służyć.
Idea pojawiła się po tym, kiedy ojciec pojechał odwiedzić siostrę, która już od pewnego czasu mieszka tam zimą, metodą Kazimierza Staszewskiego.
Ojciec pomyślał, policzył i mu wyszło, że życie w Hiszpanii bardziej się opłaca.
No i zaczął do mnie dzwonić i opowiadać, że coraz więcej jego rówieśników emigruje.
Później doszły do tego obawy geopolityczne.
No i jedzie.
Za niecały miesiąc.
No i złą informacją jest, że skończy mi się meta w Krakowie.

2. Zawiozłem BMW do gazownika. Porzuciłem auto przy Burakowskiej i wróciłem piechotą. Po drodze wpadłem do dyrektora Ołdakowskiego, który kupił sobie łódkę. Nawet mu miałem pożyczać auto, żeby tę łódkę przyciągnął. Ale jakoś sobie poradził.
Tradycyjnie porozmawialiśmy o rzeczach, których powtarzać nie będę, ale postaram się zapamiętać, żeby w przyszłości zapisać je w pamiętnikach. Później przyszedł pan z „Frondy” (nie mylić z fronda.pl) i pani z Dwójki (nie mylić z TVP2), więc sobie poszedłem.
Przypomniało mi się jak pracowałem w „Ozonie”. I z tego „Ozonu” wracałem piechotą do domu słuchając audiobooków.
„Harrego Pottera”. Ciekawe, co by zrobił Tekieli, gdyby wiedział. Pewnie by się za mnie modlił.
„Ozon” to było ciekawe miejsce. Przedsięwzięcie, które na celu na pewno nie miało wydawania konserwatywnego tygodnika opinii. Raczej się nie dowiemy o co naprawdę chodziło. I to jest zła informacja.

Wszedłem do Złotych Tarasów sprawdzić, czy nie ma książki Eryka Mistewicza o „Twitterze”. Nie ma. Będzie po dwudziestym.
W Tarasach lubię oglądać ludzi. To jedyne miejsce w Warszawie, gdzie spotykam spacerujących.
W Beirucie pogadałem chwilę z Krzyśkiem o rozliczaniu delegacji. Przyszedł Maciek (żydowski księgowy) i rozwiał kilka moich w tym temacie wątpliwości. Chcieli iść na sushi, Wysłałem ich do na Powiśle do Mei, koreańskiej knajpy polecanej przez kolegów z Samsunga.

3. Marszałek Sikorski opublikował na stronach Sejmu raport o poselskich podróżach. Od razu zaczęła się napierdalanka. Do Stanów za 10 tys? Dlaczego jeden leciał za 2400, a drugi za 3500. Dziennikarze nie mają pojęcia o biletach lotniczych, a pozwalają sobie na komentarze. I to jest zła informacja. Swoja drogą ciekawe dlaczego żaden z dziennikarzy nie zapytał Sikorskiego dlaczego będąc ministrem nie opublikował podobnego raportu na temat swoich lotów do Bydgoszczy.

Mam wrażenie, że suma wydatków Sejmu na wszystkie podróże posłów VII kadencji jest mniejsza niż koszty lotów premiera Tuska do Trójmiasta. Ale kogo to obchodzi. Teraz zajmujemy się posłami.


U koleżanki Kolendy wystąpił pan Kazio Marcinkiewicz. Źle to świadczy i o koleżance Kolendzie i o jej stacji, bo pan Kazio po pierwsze (mniej ważne) nie jest raczej nikim ważnym, po drugie (ważniejsze) nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Kiedy patrzę na ludzi typu pana Kazia, mecenasa Giertycha czy Michała Kamińskiego chodzi mi po głowie podejrzenie, że jeszcze trochę i dołączy do nich Adam Hofman.
Koleżanka Kolenda z red. Olejnik będą go prosić o egzegezę słów prezesa Kaczyńskiego. Co tydzień.  

poniedziałek, 10 listopada 2014

9 listopada 2014


1. Jarosław Kaczyński ogłosił, że będzie się z partii pozbywał Adama Hofmana i od razu się obudziłem. Gdybym się obudził z 15 minut wcześniej mógłbym być tego prawie świadkiem. Znaczy słuchać tego na żywo. Choć raczej nie mógłbym. Gdyż nie wiem na jakiej częstotliwości nadaje RMF. A radio nie ma RDS. Choć jednak mógłbym. Note 3 ma wszystko, więc musi mieć radio. A jak ma, to na pewno z RDS-em. Ale musiałbym znaleźć słuchawki. A nie wiem, gdzie są i to jest zła informacja. Choć gorszą jest, że nie widziałem kolegi Mężyka, który w TVP Info ponoć ogłosił, że usunięcie Hofmana to koniec PiS-u. Ktoś na Twitterze zapytał, czy Mężyk jest od Kolanki. I to właściwie jest strasznie śmieszne.

2. Przedpołudniowy czas przeszedł na pakowanie Superba i oglądanie komentarzy na TVN24. Komentarze już nie pamiętam, więc pewnie nic ciekawego nikt nie wymyślił. Za to Superb pakowny jest bardzo. I bardzo mu się rozkłada tylna kanapa.
Ruszyliśmy w deszczu. Narastającym. Zamiast produkować telewizyjne spoty, które w sposób zaprzeczający fizyce i zdrowemu rozsądkowi próbują namawiać publiczność by fordami Mondeo kombi nie przekraczali prędkości 50 km/godz., ktoś mógłby zacząć namawiać ludzi, by na autostradzie w deszczu włączali tylne światło przeciwmgielne.
I w ogóle włączali światła. Bo chyba mało kto wie, że samochody ze światłami do jazdy dziennej mają je tylko z przodu. Czyli, jeżeli włączą pozycję „auto” nie jest powiedziane, że cokolwiek czerwonego im się z tyłu zaświeci. A jeżeli do tego jadą lewym pasem z prędkością 110 km/godz., to się kiedyś mogą zdziwić.
Kiedyś to trzeba było mieć chlapacze. Ojciec opowiadał, że tłumaczył milicjantom, że Garbus ma tak skonstruowane błotniki, że chlapacze nie są potrzebne. Dawali się przekonać. A jak się nie dawali, to pewnie wyciągał odpowiednią legitymację i się przekonać dawali.
A teraz? Nie ma czegoś takiego jak chlapacze. Może ta mgła, która się robi za jadącym 140 km/godz. samochodem nie bierze się z braku chlapaczy?
To nie jest kraj dla starych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Padać przestało. W międzyczasie na fejsie redaktor Pertyński napisał, że mu trochę głupio z Hofmanem, że „Tyle rzeczy nawywijał, tyle razy błagał na kolanach, żeby mu skuć mordę, a za taki drobiazg poleciał… Na kilometr pachnie mi to wystawką.” I poprosił mnie o komentarz.
Odpisałem, że to nie drobiazg. Chciałem kontynuować na jakiejś stacji benzynowej, ale jak dojechaliśmy, to dyskusja pod postem tak się rozkręciła, że już mi się pisać odechciało.
Uczulenie na PiS red. Pertyńskiego w pewnych sytuacjach stawia go w jednym szeregu z ministrem Kuczyńskim [w tym wpisałem jeszcze kilka nazwisk, ale je wykasowałem, bo aż tak zgryźliwy nie jestem]. Złą informacją jest, że to uczulenie ogranicza pole widzenia.
Otóż Hofman ma kłopoty dlatego, żeby wyraźnie pokazać, że PiS to nie PO.
[I od razu poszedł taki komunikat.]

Na stacji benzynowej, gdzieś na wysokości Koła, o mały włos nie walnąłem volkswagena up!, który pojawił się znikąd. Tak szybko, że czujnik w lewym przednim nadkolu go nie zauważył. Cóż Superb to nie A6.

Ktoś obsługujący platformowego Twittera zapomniał o tym, że rząd PO zrezygnował z budowy autostrady A3.

Po pięciu latach rozważania tego kroku zdecydowałem się skręcić, by zobaczyć klasztor w Lądzie. Pocysterski. Polecam. 
Przy okazji można oszczędzić – omija się kawałek kulczykowej autostrady.


czwartek, 16 października 2014

15 października 2014


1. W Warszawie jednak gorzej się śpi. I to jest zła informacja.

2. Przy śniadaniu oglądaliśmy „Urodę życia”. Wrażenia: O, znalazłem jakiś numer specjalny „Urody” z 1999 r. Ale się wtedy robiło brzydkie magazyny. Nuda. Te zdjęcia tak beznadziejnie ułożone. Spiegiel słaby. Ile się przez te ostatnie 15 lat zmieniło…zaraz, co tu robi BMW i8…z którego to jest roku? Nie, no, niemożliwe.
Zły ten magazyn jest niemożebnie. Ale pewnie będzie miał ograniczony biznesowy sukces. Bo pomysł wygląda na: robimy magazyn dla pań sklepowych, klientom reklamowym opowiadamy, że czytać go będę kobiety sukcesu, takie koło czterdziestki. Klienci reklamowi przecież nie będą czytać. Zresztą i tak wszystko załatwią domy mediowe.
Gdyby klienci czytali, pewnie by się zdziwili czytając lead tekstu redaktor naczelnej. Rubryka: Gorący temat. „Połowa życia dla wielu z nas jest czasem trudnym”.
Żeby dzisiejszej czterdziestolatce sukcesu tłumaczyć, że przeżyła połowę życia, trzeba chyba nie mieć mózgu.
Redaktor naczelna występuje w numerze na przynajmniej 11 zdjęciach. Jest autorką trzech tekstów i jest z nią przeprowadzany wywiad. Taka sytuacja.

Pojechałem komunikacją miejską do domu Volvo, przy dalekiej Puławskiej, żeby odebrać XC60. Jechałem najpierw metrem, w którym niezbyt przystojny młodzieniec poprawiał sobie makijaż. Nikt nie zwracał na to uwagi, a ponoć jesteśmy krajem homofobicznym.
Przy okazji zauważyłem, że Gear Samsunga świetnie się nadaje do fotografowania ludzi w metrze.

Później wsiadłem do autobusu. Jechałem myśląc o Eboli. W dzisiejszych czasach lepiej unikać zbiorowej komunikacji.
W Volvo było bardzo miło. Dolano nawet płynu do spryskiwaczy. Samochód był czysty. Wzruszyłem się. To moje drugie spotkanie z XC60. Za pierwszym nie było fajnie. Dwulitrowa benzyna przy maksymalnej prędkości paliła tyle samo, co X6M, tylko że ta prędkość była niższa o 100 kilometrów. No i bak był dużo mniejszy.
Teraz powinno być lepiej, bo moc podobna, ale silnik większy. Obiecałem Staszkowi, że się nie będę pastwił nad spalaniem. Ale może nie będę musiał. Choć nie należy chwalić rożnych rzeczy zbyt wcześnie.

Zawiozłem nie wiadomo co, do kolegi Marcina, który jest ważnym kierownikiem w Teatrze Wielkim. Też był pod wrażeniem „Urody Życia”. Opowiedział, że w dniu premiery spotkał redaktor naczelną „Zwierciadła”, która była cała w skowronkach, bo wcześniej bardzo się bali nowej konkurencji. Zobaczyli i przestali. I to jest zła informacja, bo „Zwierciadło” arcydziełem nie jest, a czując oddech na karku redakcja mogłaby coś poprawić.

Później pojechałem na spotkanie z nie napiszę kim. W sprawie pewnego projektu internetowego.
Jechałem przez Świętokrzyską. Policja ze Strażą Miejską spisywała deskorolkowców.
Spotkanie odbywało się w byłym siedlisku SLD. Gdybym miał tam biuro, powiesiłbym oleodruk z Leninem. Spotkanie było w bardzo miłej atmosferze.

3. Później był panel Think-Tanka. Lubię chodzić na nie, bo są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Przychodzi mnóstwo dziwnych ludzi. Tym razem miało chodzić o luksus. Wśród panelistów była pani matematyk, która za komuny była kierowniczką Peweksu, a teraz ma perfumerię. Była z synem. Była jeszcze jedna pani, która w piątki nie lata samolotem, ma trójkę dzieci i zajmuje się teraz rodziną, zasiada tylko w kilku radach nadzorczych również giełdowych spółek. Był też Rafał Bauer.

Pan Rafał powiedział, że „Malemen” to porażka. Uważam, że jeszcze nie tak dawno był sukcesem. A skoro oficjalnie się ogłasza, że jest porażką, znaczy, że sukcesem już nigdy nie będzie. To smutne.

Po wszystkim były rozmowy w kuluarach. Pan Rafał był gwiazdą. Długo rozmawiał z gościem, który przyznał się do tego, że kierował słynnym w pewnych kręgach projektem biznesowym w Bauerze. Wydawca znany naówczas z gazetek telewizyjnych i tygodników opisujących łzawe historyjki „Mój mąż porzucił mnie dla siostry mojego kochanka”, „Lekarze nie dawali mi szans, a jednak żyję i mam się dobrze”, postanowił zrobić poważne pismo o gospodarce.
Pan opowiadał, że ciężko pracowali przez dwa lata, zrobili najwybitniejszy projekt świata. Główny Niemiec przyjechał i gratulował, a dwa tygodnie później zabił projekt.
Ile razy słyszałem takie historie. Ileż razy sam takie historie opowiadałem.

Swoją drogą ludzie pracujący przy tym projekcie opowiadali, że praca nie była specjalnie ciężka. Właściwie, to się opierdalali. A pieniądze były dobre. Ech, te czasy sprzed kryzysu…

Później rozmowa panów przeszła na sukcesy polskich piłkarzy. Pan powiedział, że teraz będzie siedem lat sukcesów polskiej reprezentacji. Pan Rafał miał nieco inny pogląd na ten temat. Powiedział, że w jego mniemaniu porażka Niemców mogła być elementem polityki zagranicznej Berlina.
Pan się żachnął, że to teorie spiskowe. Pan Rafał – że wręcz przeciwnie. –Czytał pan Talleyranda? – zapytał. Dlaczego dziś dyplomację ma się uprawiać inaczej?
Pan brnął –Ale to zbyt skomplikowana kombinacja.
Pan Rafał –A wie pan jak skomplikowane jest zaplanowanie operacji wojskowej w sile dywizji?

Później też było o wojnie. Obecny na sali małoletni syn pana Rafała czytał książkę „Gospodarka za 100 lat”. Pan Rafał mówił, że by wolał, żeby ten syn nie zginął gdzieś pod Rzeszowem. A wie, że do pójścia na wojnę syna nie zniechęci, bo wychowuje go zgodnie z zasadami, wedle których syn Ojczyzny bronić pójdzie, nie patrząc na protesty rodziców.
A wszystko wskazuje na to, że wojna będzie.

Polscy piłkarze nie roznieśli w puch Szkotów. Więc nie zaczęło się te siedem lat sukcesów polskiej piłki. Czyli pan Rafał może generalnie mieć rację, a to nie jest dobra informacja.




piątek, 3 października 2014

2 października 2014


1. Poszedłem na pocztę, na której nie było kolejki. W ogóle było miło, na koniec pani zaproponowała mi ubezpieczenie mieszkania. Nie skorzystałem.
Obok poczty był szewc, którego polecili mi Pawełek i Patrycja z Faster Doga.
Szewc obejrzał moje dziurawe hipsterskie buty i spokojnie wyjaśnił dlaczego nikt mi ich nie chce naprawić.
A nawet gdyby ktoś chciał, kosztowałoby to tyle, co dwie pary fry'ów w Faster Dogu.
A nowe buty, to jednak nowe buty.

Wróciłem do domu, by kontynuować zabawy samsungami.

Wcześniej, kiedy chodziłem z Note2, koledzy – aplowscy heavyuserzy strasznie się ze mnie śmiali. Od prezentacji dużego iPhone przestali, ciągle słyszę – o, ta wielkość ma sens.

I Note3 i Gear, to modele sprzed ponad roku, więc wręcz prehistoryczne.
Po premierze wszyscy się nabijali z nibyskóry, która wykończony jest Note3.
Prawda jest taka, że większość nie zauważy różnicy między nibyskórą, a skórą.
Różnicę zaś między nibyskórą a tanim plastikiem Note2 zauważy każdy.
Ważne, że gdyby ktoś zaczął płakać nad losem pozbawianych skóry na pokrycia telefonu zwierząt można odpowiedzieć, że sztuczna skóra pochodzi ze sztucznych zwierząt, a te czują sztuczny ból.

Zupełnie nie rozumiem hejtu na Geara. Jest zegarkiem, czyli pokazuje czas. Do zegarków specjalnie drogich nie należy. Ludzie potrafią płacić więcej za zegarki gorsze.
Więc za 500 zł (na Allegro) mamy szpanerski zegarek. No i ten zegarek ma wbudowaną kamerę (w cenie). No i ten zegarek wyświetla SMS-y (w cenie), mejle, tweety, wiadomości z fejsa, (wszystko w cenie). Mnie tam tyle wystarczy. Ma ponoć jeszcze inne możliwości, ale nie sprawdzałem.
A, no i jeszcze jedno. Pełni funkcję słuchawki telefonu – można robić to, o czym zawsze marzyłem – dzwonić mówiąc do ręki. Mało?
Ludzie to się do wszystkiego potrafią przyczepić. I to jest zła informacja.

2. Jednym uchem słuchałem exposé pani premier Kopacz. Jednym uchem, bo niezależnie co by mi pani premier obiecała nie mam do niej za grosz zaufania. Lata rządów Platformy przyzwyczaiły mnie do tego, że jej członkowie mają luźny stosunek do prawdy. Doktor Ewa bije ich jednak w tym na głowę.
A jeżeli kiedykolwiek będzie mi smutno, przypomnijcie mi żebym posłuchał przemówienia Janusza Piechocińskiego.
Złą informacją jest to, że bez słuchania exposé i o nim dyskusji wiedziałem jakie będą komentarze.

3. Kolega Zydel spędził pierwszy dzień w pracy na stanowisku bardzo ważnego dyrektora w Urzędzie Miasta. Z tego, co mówił mogło wynikać, że się niepokoi, że stosunek innych do niego pracowników może go sprowadzić na złą drogę.
Rano Bożena wyraziła żal, że nie kupiliśmy mu prezentu na pierwszy dzień pracy. Na przykład kubka. Najlepiej z logo PiS.
Ważny dyrektor w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy z pisowskim kubkiem. To by było coś.
Niestety nie udało nam się tego projektu zrealizować. I to jest zła informacja.

czwartek, 2 października 2014

1 października 2014



1. Wstałem rano, poszedłem do Krakena-Beirutu, gdzie kręcono film. Film był polsko-niemiecki. Człowiek krzyczący „na miejsca” krzyczał z akcentem funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei z filmów o Klossie. No może nieco mniej dotkliwym tonem.
Krzysztof zauważył, że produkcja filmowa przypomina proces robienia z gówna sera. Trudno się z tym nie zgodzić.

W centrum ciągle kręcą jak nie serial, to fabułę. Jak nie fabułę, to reklamę. Zaczyna się zawsze od tego, że przyjeżdża firma ochroniarska i zawłaszcza miejsca parkingowe, z którymi i tak jest zawsze problem.
Film kręcony w Krakeno-Beirucie zawłaszczył kilka miejsc, w tym dwa dla inwalidów. Były zawłaszczone, aż przyjechał właściciel kamienicy i jedno odbił, tłumacząc, że go nie interesuje to, że film kręcą. Jeden z ochroniarzy wyraził zdziwienie, że inwalidzi jeżdżą tak dobrymi autami. Ciekawe, czy by się chciał wymienić zdrowiem, na np. ośmioletnią A6.
Później ten ochroniarz mi się przyglądał i w końcu zagadał, że skądś mnie zna. Odpowiedziałem, że nie jestem na to wstanie nic poradzić. I poszedłem do tramwaju.

Miasto powinno jakoś uporządkować kwestie filmowania. Ekipy potrafią zablokować połowę miejsc parkingowych na ulicy i nic z tego nie wynika. ZDM-owi łatwiej czepiać się mieszkańców.
I to może być zadanie dla kolegi Zydla, który rozpoczyna pracę na dyrektorskim stanowisku w Urzędzie Miasta.

Pod Marquardem wpadłem na redaktora Jemielitę, który właśnie parkował pięknego mercedesa 190. Dwulitrowy, benzynowy. Pierburg, znaczy z gaźnikiem.
To ciekawe, ale wielu ludzi słowo gaźnik dopiero, kiedy przestał jeździć ich skuter. Albo kosiarka nie chciała się odpalić i zawlekli ją do serwisu. I to jest zła informacja, bo gaźnik jako taki, to bardzo interesujący wynalazek.

Jak dziś pamiętam, jak lat temu ze dwa, w lobby hotelu w Vence redaktor Jemielita mówił, że używane samochody są bezsensu, i że ma C2(C3?) i że to optymalne dla niego auto. Ale najwyrażniej – żartował.

2. Tramwajem pojechałem na konferencję SkyScannera. (To taka wyszukiwarka biletów lotniczych) To już trzecia z kolei ich impreza. Nie chciałbym zajmować się PR-em tej firmy. Nie wiem, czy by mi się udało coś wymyślić. Bo tak naprawdę, to mamy usługę, która działa, i jak się wejdzie na stronę (czy zainstaluje aplikację) to wszystko jasne. Wpisujesz, klikasz, działa.
Na konferencji się dowiedzieliśmy, że najtaniej jest latać w listopadzie. I najlepiej kupować bilety wcześniej.
Impreza odbywała się w Izumi Sushi na Mokotowie. Niedobre jedzenie, beznadziejna obsługa.
Przy stole siedziałem obok komisarza (zdymisjonowanego) Urbańskiego, który wcześniej imprezę prowadził. W klapkach, żeby się kojarzyło z urlopem.

Komisarz (zdymisjonowany) Urbański wybiera się z HTC do Stanów. Dreamlinerem. Narzekał, że LOT chce ekstra kasę za rezerwowanie konkretnego miejsca.
Kolega Mikosz robi z LOT-u tanie linie. Choć właściwie nie tyle tanie, co drogie, ale o standardach tanich.

Poradziłem komisarzowi, by spróbował – jak to robi zwykle redaktor Pertyński – podnieść komfort podróży zużywając mile. Udało mu się to zrobić, i był bardzo wdzięczny za pomysł. Powiedziałem, że wdzięczność powinien skierować do redaktora Pertyńskiego, bo gdybym od niego nie usłyszał o tym sposobie, to bym się tą wiedzą nie dzielił.

Komisarz miał tego wielkiego iPhone, ale nie był z niego zadowolony. I to nie jest dobra informacja. Miałem nadzieję, że jest świetny.

3. Komisarz siedział po mojej lewicy, po prawicy siedział młody człowiek, z którym, kiedy komisarz wymawiając się koniecznością spotkania z kurierem – zniknął, wdałem się w rozmowę na tematy polityczne. Zaczęliśmy od Rosji, przeszliśmy na sprawy krajowe nakręcając się nawzajem. Ktoś próbował z nami polemizować, że nie jest aż tak źle, że rozwój, że autostrady, ale szybko go (w tym przypadku ją) zgasiliśmy. Strasznie się ucieszyłem, że na takiej imprezie znalazłem bratnią duszę. Że tak narzekać mogę nie tylko na Twitterze. Ale, kiedy sąsiadowi zadzwonił telefon, podejrzałem, że dzwonił Jan Piński, więc to nie mógł być żaden nawrócony leming.

Kolega z – jak się okazało – „Uważam Rze” podrzucił mnie pod Galmok. Udałem się stamtąd do Samsunga, gdzie wywarłem presję na koledze Jerzym, i ten zapgrejdował mi Note2 na Note3 i jeszcze dołożył Geara. Oswajałem się z nimi przez całą drogę domu. Więc dopiero później dotarła do mnie zadyma literacko-feministyczna.
Włączyłem się w dyskusję na Twitterze. I po raz kolejny skonstatowałem, że nic tak nie wyprowadza z równowagi kobiet (niekoniecznie feministek) jak stwierdzenie, że potrafią być równie agresywne jak mężczyźni.

To właściwie interesujące, że warszawska kawiorowa lewica z coraz większym zaangażowaniem popełnia zbiorowe seppuku.

Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.

Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.


Ja też wolę Lidla. Tylko skąd koty mogą wiedzieć, że Lidl jest fajniejszy, skoro nigdy tam nie były? 

poniedziałek, 22 września 2014

22 września 2014



1. To właściwie ciekawe obudzić się ze świadomością, że ma się w brzuchu jakieś mięśnie. I, że te mięśnie bolą, więc się nie można śmiać. Płakać zresztą też nie.
Postanowiłem więc do świata podchodzić beznamiętnie, ale przeczytałem, że pan przewodniczący Tusk dał się nagrać podczas rozmowy na temat emocjonalnego stanu pani premier i się z tego wszystkiego zacząłem krztusić wodą, którą sobie w poprzedzający wieczór przygotowałem na wszelki wypadek.
Muszę bardziej uważać z płynami, bo się niestety często krztuszę.
Zjedliśmy śniadanie. Kolega Zydel przy telewizorze z „Kawą na ławę” zajmował się rozbudowywaniem swojej pozycji w mediach społecznościowych, ja zaś pakowałem samochód. Było mokro, ale nie urosły żadne nowe rydze. I to jest zła informacja.
Przechodząc obok telewizora rzuciłem jakąś pełną nienawiści uwagę w kierunku posła Szejnfelda. Kolega Zydel zdziwiony moją niechęcią zapytał: „A kto to w ogóle jest?”. Odpowiedziałem, że człowiek, którego rządząca partia wysyła do „Kawy na ławę”. Kolega Zydel coś tam burknął – czyli, że w jego mniemaniu poseł Szejnfeld nie jest wart mojej ekscytacji. (Jeżeli źle go zrozumiałem, to na pewno sprostuje)
Interesujące, że mało rzeczy było w stanie tak zjednoczyć przedstawicieli opozycji jak pani premier Kopacz. Interesujące, że parę dni temu Eryk Mistewicz napisał, że rząd PEK będzie wyjątkowo trudny do atakowania przez opozycję. Ciekaw jestem o co mu chodziło, bo idiotą na pewno Eryk nie jest. Nie ma prawa jazdy. Ale to raczej nie ma związku.

2. Ruszyliśmy do Warszawy. Muszę się jednak zgodzić z kolegą Pertyńskim, że citroen C1 nie jest tak zły jak nissan Micra. Ma idiotyczną cenę, tragiczne fotele, dziwny, trzycylindrowy silnik, tak zaprojektowaną deskę rozdzielczą, że światło może się odbijać od prędkościomierza oślepiając kierowcę, najgłupsze radio świata, ograniczone wytłumienia karoserii (przypomina w dźwiękach Malucha), ale, jeżeli się człowiek przestaje przejmować spalaniem, to nawet jedzie. Rozpędza się do około 170 km/godz. i nawet daje się prowadzić. Trzeba się tylko przyzwyczaić do reakcji na podmuch wiatru. No dobra, jeżeli nie jedzie się w nim dłużej niż cztery godziny, to nie jest taki zły.
W okolicach Konina dogonił nas redaktor Zientarski w mitsubishi w odblaskowym kolorze. Kolega Zydel pracuje w agencji, która obsadziła redaktora Zientarskiego w reklamach Toyoty. Powiedziałem, że w innym kraju redaktor Zientarski zostałby wyrzucony ze wszelkich dziennikarskich korporacji i do tego miałby problem ze znalezieniem racy w mediach. Agencja zaś, która by go zatrudniła do reklamy mogłaby mieć problem ze środowiskową komisją etyki. Kolega Zydel odparł, że u nas to się nie zdarzy, bo szef ich agencji zasiada w środowiskowej komisji etyki, oni zaś za tę kampanię dostaną pewnie jakąś nagrodę. Cóż, jaki kraj, taki terroryzm.
Po pierwszych państwowych bramkach redaktor Zientarski przyspieszył tak, że aż trudno było mi go dogonić. Kolega Zydel głośno narzekał na prędkość. Chciałem mu wytłumaczyć, że skoro taki fachowiec, jak redaktor Zientarski jedzie tak małym autem z taką prędkością, to znaczy, że jest ona bezpieczna – i nic się nam na pewno nie stanie, ale musiałem się skupiać na jeździe. Redaktor Zientarski wyciskał co mógł ze swego mitsubishi, w końcu skręcił na pierwszy parking i zatrzymał się pod toaletą. Ja nieco zwolniłem i pojechaliśmy dalej.
Kolega Zydel przyznał, że kiedy prowadzi, to się nie boi. I to nie jest dobra informacja. Ja się bać zaczynam dopiero kiedy prowadzę.

3. Dojechaliśmy do Warszawy na czas. Kolega Zydel zdążył na spotkanie, na które się spieszył.
Wieczorem przeczytałem wywiad 300polityki z ministrem Sienkiewiczem. Zauważono, że minister używa smartfonu z androidem. Czyli pewnie jest to Samsung z systemem Knox. Czyli, że MSW też wdrożyło Knox. Najlepsze, że nie ma sensu pytać w Samsungu, bo ani nie potwierdzą, ani nie zaprzeczą.
Knox to coś, co gwarantuje bezpieczeństwo danych na smartfonach, bezpieczną pocztę etc. Knox to gwóźdź do trumny Blackberry. Śmiem stwierdzić, że nawet ostatni gwóźdź do trumny. I to jest zła informacja. Ja ta, nigdy specjalnym fanem blakberaków nie byłem, ale to smutne, kiedy firmy znikają tak szybko.  

poniedziałek, 15 września 2014

14 września 2014


1. Dla mnie dzisiaj, to jest dzisiaj nawet po północy. Znaczy, to samo dzisiaj, co to, które było przed północą. Linia zmiany daty przechodzi więc u mnie chwilę po tym, kiedy się kładę spać.

Już prawie spałem, kiedy obudziły mnie piski ściganej po domy myszy. Wstałem (zabrało mi to z dwadzieścia minut), wziąłem latarkę i poszedłem w kierunku awantury. Po ciemku. Włączyłem latarkę, w kręgu światła była mysz zagoniona w róg i trzy koty. Światło mysz sparaliżowało. Wziąłem więc ją w dwa palce i wyniosłem za drzwi.
Mogę sobie wyobrazić, o czym rozmawiano w mysiej rodzinie:
„I wtedy z nieba błysnęło światło i jakaś wielka siła przeniosła mnie w bezpieczne miejsce.”
I wtedy by się odezwał nestor mysiej rodziny: „Gdybyś, jak Stefan był ateistą i głosował na Palikota skończyłbyś tak marnie jak on”.

Zła informacja: później nie mogłem zasnąć, więc się nie wyspałem.

2. Bożena przywiozła BMW 640i. Kabriolet. Biały. Człowiek jedzie i nie słyszy silnika. Zupełnie. Ciekawa odmiana po Golfie R. Pojechaliśmy do Lidla na zakupy. Znaczy wcześniej pojechałem chevroletem na grzyby. Konkretnie – rydze. W miejsce, które pokazał mi na googlowym zdjęciu sąsiad Tomek. Przywiozłem rydze, prawdziwki i kanie. Rydze rządzą.

W Lidlu w końcu kupiłem sól do zmywarki. Nasza zmywarka to tysiącletnia Miele, kupiliśmy ją w Czarnowie pod Kostrzynem. Można odnieść wrażenie, że cała ta miejscowość żyje z przywożenia z Niemiec używanego sprzętu AGD, naprawianiu i sprzedawaniu go. Nastoletnie Miele kupiliśmy w cenie nowego Boscha. To były dobrze wydane pieniądze. Zmywarka ma dodatkową szufladę na sztućce. Kiedyś takie robiło wyłącznie Miele. Dziś jest to bardziej popularne. Uwielbiam sprzęt AGD. Prowadzi to do dość zabawnych sytuacji. Dziennikarzy trudno jest zagnać na prezentacje pralek czy lodówek. Chodzą z musu. Ja z przyjemnością wchodzę w dyskusje z tzw. produktowcami. Kiedyś jeden był przekonany, że jestem z konkurencji i chcę wyciągnąć tajemnice firmy. Bo kto z poza branży by pamiętał, że pierwsze bąbelkowe pralki w Polsce sprzedawało Daewoo.

Samsung wypuścił teraz nową zmywarkę działającą w rewolucyjny sposób. (Woda nie wylatuje z tego niby śmigła, tylko leci ścianą – jakby odwróconym wodospadem.)
I to jest zła wiadomość, bo może się okazać, że nasze tysiącletnie Miele jest już passé.

3. Z przykrością skonstatowałem, że jednak jestem w wieku, do którego bardziej niż Golf R przystaje BMW serii szóstej. Monika Olejnik dała się ostatnio sfotografować w trójce coupe. Powinna sobie kupić coś bardziej odpowiedniego. Małe BMW zostawić wnukom.

Wieczorem było ognisko. Potem lunął deszcz i być ognisko przestało. Bożena wymacała na kocie Pawełku kleszcza.
Dzięki czemu, w wieku, do którego pasuje BMW serii szóstej, dowiedziałem się, że poprawne jest słowo pinceta, a pęseta się pisze nie przez „en”.
Człowiek się uczy całe życie. 
Kot Pawełek zwiał podczas próby kleszcza wyciągania. I to jest zła informacja.

czwartek, 4 września 2014

4 września 2014



1. Zanim tak właściwie zdążyłem na dobre wstać, zadzwonił kolega Grzegorz, że jest w okolicy.
Był w redakcji „Urody życia”, żeby zapoznać się z redaktor naczelną. Coś tam pewnie będzie dla nich robił, choć raczej nie wyślą go na Camino de Santiago. A marzy o tym. Trudno.
Można by kiedyś zrobić badanie, czy w Polsce El Camino bardziej się kojarzy z pielgrzymką czy chevroletem.

No więc wsiadłem do jego auta i pojechaliśmy – nie wiedzieć czemu – do Soho.
Tak, to prawda, nazwa jest pretensjonalna.
Skłamałem. Pojechaliśmy całkowicie świadomie – sprawdzić, czy to prawdą z tą wyprowadzką „Malemena”. No i niestety jest to prawda. Puste pomieszczenia wyglądają beznadziejnie.
Soho straciło małomiasteczkowy nastrój. I to jest zła informacja. Kiedy wybudują tam następne bloki – będzie strasznie. U Gesslera ruch – znaczy trochę nam zejdzie, zanim do ludzi dotrze, że najłatwiej jest naprawiać świat głosując portfelem. I to jest gorsza informacja niż ta o Soho.

2. Wróciłem do domu. Właśnie na youtube rozpoczęła się transmisja z przedifowej prezentacji nowości Samsunga. Zacząłem oglądać. Ciekawe rzeczy. Od dwóch tygodni używam Note2. Powoli się przyzwyczajam. Note4 czy to coś z krzywym ekranem zapowiada się bardzo dobrze. A zegarek, to już chyba muszę mieć.
No i dotarło do mnie, że tak właściwie to strasznie żałuję, że mnie nie będzie w tym roku na IFA. W zeszłym roku pojechałem peugeotem RCZ.
Ciekawe doświadczenie – jechałem przez Warmię, drogą, którą łączyła Berlin z Królewcem. Wracałem przez Pragę. Wpadliśmy wtedy z Bożeną do Karlsteinu.
Dziwiłem się jak porządnym samochodem jest RCZ.
Dziwiłem się do momentu, kiedy się dowiedziałem, że jest produkowany w Austrii.
Wtedy wpadłem na pomysł tekstu, który poszedł później do Frondy.
Tekstu o tym, że tylko katolicy potrafią robić porządne samochody.

3. Wieczorem poszliśmy z Bożeną do Beirutu. Bożena uważa, że kiedy nie ma Krzysztofa wszystko w Beirucie jest gorsze. A Krzysztof w Kaliforni,i co chwilę się melduje na fejsie w jakiejś knajpie.
Wymyśliłem, że robi sequel „Las Vegas Parano”. Nie w Las Vegas, tylko w San Francisco, nie wciąga, tylko je. I nie z prawnikiem, tylko z księgowym.
Księgowy, co prawda nie jest jego. Jest za to żydowski.
Chyba nie można w Polsce być bardziej żydowskim księgowym niż Maciek – dyrektor finansowy Muzeum Żydów Polskich.
Z fejsbuka można wnioskować, że panowie zaliczają cztery knajpy dziennie. I to nie jest dobra informacja, bo – jak zauważył kolega Zbroja – Krzysztof wróci i zaraz zacznie modyfikować w Krakenie jadłospis.
Przy stoliku na zewnątrz siedział Lejb Fogelman. On nie jest księgowym, choć liczyć na pewno potrafi. Na miejscu Fogelmana nie zbliżałbym się do samolotów. Jego dwóch kolegów z klasy z liceum zginęło w lotniczych katastrofach. Dwóch różnych katastrofach. Jeden nazywał się Kuryłowicz, drugi Kaczyński.
Fogelman zamówił dwie taksówki. Do jednej wsadził panią, z którą siedział (razem z papierową torbą, która cały czas leżała na stoliku – chciałem przeczytać logo, ale Bożena powiedziała, żebym się przestał gapić), do drugiej wsiadł sam i tyle go widzieli.

Później przyszedł nie mogę powiedzieć kto i sprzedał mi plotkę z dnia poprzedniego, wg której premierem miał zostać Trzaskowski.
Później przyszli Beata Biel z dyrektorem Ołdakowskim i powiedzieli, że plotki na temat obsady stanowiska premiera są ważne tylko przez kwadrans.
Dyrektor Ołdakowski zaserwował historię o generale Waffen-SS, który dostał Virtuti Militari. Ja się odwdzięczyłem opowieścią o głównodowodzącym Armią Słowacką (za księdza Tiso), który równocześnie był przywódcą antyfaszystowskiego podziemia w Armii Słowackiej. I było bardzo przyjemnie. Tylko później Bożena powiedziała, że strasznie nudziłem wyciągając te historyczne tematy. I to nie jest dobra wiadomość, bo kiedy człowiek już nie czuje kiedy nudzi powinien zostać zastrzelony.
A jeżeli zostanę zastrzelony, to nie pojadę w przyszłym roku na IFA.

sobota, 30 sierpnia 2014

30 sierpnia 2014


1. No więc rano się okazało, że na drzwiach red. Pereiry (i jego uroczej małżonki) ktoś napisał czerwonym sprajem: „Pozdro od Stiełkowa natowska kurwo” pod literkami zgrabnie domalował mieczyk Narodowego Odrodzenia Polski.
Cała rzecz wydała mi się tak irracjonalna, że postanowiłem zażartować, że zamachu dokonał Jaś Kapela.
Ale nikt się nie śmiał.
Pozostaje mi mieć nadzieje, że minister Sienkiewicz ruszy na sprawców. Bliżej będzie miał niż do Białegostoku.

No więc korzystając ze słonecznej pogody udałem się na spacer. Trafiłem na Jazdów czyli do fińskich domków.
Do Finów mam sentyment od czasu, kiedy przeczytałem, że jakiś znany z imienia i nazwiska fiński żołnierz na widok przekraczających granicę kolumn sowieckiego wojska, westchnął: Gdzie my ich wszystkich pochowamy.

Finowie musieli płacić Sowietom reparacje wojenne. Prawdopodobnie za to, że zamiast poddać się bez walki spuszczali Sowietom łomot. I jakoś wyszło, że część reparacji wypłacili w prefabrykowanych domkach. Z jakichś powodów te domki musiały Rosjanom nie pasować. Na baraki w obozach się nie nadawały – za małe.
Za małe, i zbyt plebejskie na dacze dla zasłużonych towarzyszy.
W każdym razie sporo z tych domków wylądowało w Polsce. I z części z nich zbudowano osiedle Jazdów.
Zostawmy to, kto tam później mieszkał, czy czyi krewni się teraz zajmują tego miejsca obroną.
Obroną, bo powstał plan, żeby to osiedle zburzyć.

Jako mieszkaniec Śródmieścia widzę różne rzeczy. W okolicy mam sporo kamienic, które właśnie są czyszczone z lokatorów. I to nie przez krwawych kamieniczników bez serca, tylko przez Miasto. Czyszczą te kamienice, żeby je remontować.
Są też w okolicy kamienice, które wyczyszczono wiele miesięcy temu, stoją puste i nikt w nich remontów nie zaczyna.
Są też takie, które właśnie są w remoncie. I tak się dziwnie składa, że remontuje je nie miasto, ale deweloper. I nie na mieszkania pod wynajem, tylko na apartamenty na sprzedaż, bądź hotele czy biurowce.
Osobiście, jakoś specjalnie nie cierpię z tego powodu, choć z drugiej strony fajniej jest mieć w okolicy sklep metalowy, niż wypierdzianą restaurację, w której jakaś ponoć znana aktorka serwuje kuchnię fusion. Ale do czego zmierzam?
Ano do tego, że wcale się nie zdziwię, kiedy w miejsce fińskich domków na Jazdowie wyrosną apartamentowce. Ogrodzone. Bo skoro ktoś wydaje milion złotych na 80-metrowe mieszkanie to woli raczej mieć ogrodzone, bo mu ktoś służbową Insignię może porysować. A jak będzie miał zbyt dużo szkód to się może nie załapać w następnym rozdaniu na Passata, bo go dyrektor od floty nie będzie lubił.

To niezłe właściwie, że pani Hannie z pamiątek po latach pięćdziesiątych milszy jest pomnik czterech śpiących niż to osiedle. Z drugiej strony – na miejscu pomnika trudno by było, jakiemuś miłemu deweloperowi coś wybudować.
Na jednym z fińskich domków, z zabitymi deskami oknami ktoś walnął sprajem „Zakochaj się w Warszawie”. Trzymajcie mnie. Już lecę.

Łaziłem później po parku, tym koło Sejmu. Zauważyłem, że strasznie dużo drzew przeznaczonych jest do wycięcia. Zima ma być ciężka, to i drewno się komuś przyda.

Słynne wydawnictwo na „V” przelało mi pieniądze. Nawet złotówkę więcej niż się umawialiśmy. I to jest dobra informacja. Złą jest, że już tych pieniędzy nie mam. Wystarczyły na kwadrans.
2. Przeszedłem przez teren Sejmu. Bramki przy wejściu sugerują, że nie można tam wchodzić. A można. Nawet pozwoliłem wejść jakiemuś wystraszonemu obywatelowi z córką. Wyglądał na elektorat PSL.
Skoro już byłem na Wiejskiej wpadłem do brata do Edipresse. Postawił mi colę. Nawet dwie. Siedzieliśmy w kantynie (czy jak tam się ta ich pracownicza stołówka nazywa). Ze zdziwieniem zakonotowałem, że nikogo już nie znam. No prawie nikogo. Brata znam. Z drugiej strony w ciągu tych ośmiu, czy dziewięciu lat, „portfolio tytułów wydawnictwa zostało diametralnie przebudowane”.

Wychodząc spotkałem kolegę Grzegorza. Odmówił wyjazdu na festiwal do Rosji. Usłyszał, że to zła wiadomość, bo już wydrukowano plakaty i program z jego nazwiskiem. „Nie mogę do was przyjechać, bo jest wojna, ale jak się wojna skończy przyjadę z kwiatami” – napisał.
„Ale u nas nie ma żadnej wojny. Wojna jest na Ukrainie, a to daleko” – odpowiedziano mu.
–Widzisz, oni tam nic nie wiedzą. Są ofiarami propagandy – powiedział.
Rożnie widzimy świat. Pewnie dlatego on pisze 3 pozytywy, a ja 3 negatywy.

Później wpadłem do Faster Doga. Mają strasznie dużo butów marki „Frye”.
Wiem już o trzech rzeczach, które się wydarzyły w 1863 r.: wybudowano wiadukt nad Dietla. Znaczy, wybudowano most nad starą Wisła, ale później, kiedy w miejsce Wisły pojawiła się ul. Dietla – most stał się wiaduktem; powstała firma „Frye”; wybuchło Powstanie Styczniowe.
Ponoć niektóre buty „Frye” wyglądają tak samo od 1863 r. Most, choć stał się wiaduktem – wygląda tak samo. Tylko Powstanie Styczniowe się skończyło.
Grupa biznesmenów z Białegostoku chce powołać ponoć Gwardię i za własne pieniądze ją uzbroić i szkolić. Kupić np. Stingery. Może to dobry pomysł. Styczniowi powstańcy potrafili zadać Ruskim bobu używając czarnoprochowych dubeltówek.Grupa białostockich biznesmenów ze Stingerami może być jeszcze bardziej efektywna.

Paweł Bąbała z Faster Doga najpierw narzekał na globalizację, Unię Europejską, i inne takie, później na miękko zmienił temat: „Zamówiliśmy na targach dżinsy z norweskiej firmy. Przyszły. I nagle się okazało, że musimy zapłacić cło, bo Norwegia nie jest w Unii!”.
I to jest smutne. Nawet, gdyby człowiek chciał, to za bardzo wrogiem tej Unii być nie może.

3. Wieczorem, kiedy się okazało, że ani Bożena, ani ja nie mamy pomysłu na kolację poszedłem po pizzę. Czekając bawiłem się rozpoznawaniem pisma w Note 2 Samsunga. Coś mi nie szło, póki nie przypomniałem sobie, że od ponad trzydziestu pięciu lat piszę lewą, a nie prawą ręką. I to nie jest dobra wiadomość. Będę musiał chyba zacząć nosić ze sobą dokumenty. Na wszelki wypadek, żeby wiedzieć jak się nazywam.