czwartek, 20 listopada 2014

19 listopada 2014


1. Ta przykra sytuacja, kiedy budzisz się o czwartej z narastającym bólem głowy. Po godzinie męczenia się w łóżku wstajesz. Łazisz bez sensu po domu. Siedzisz godzinę w wannie, niby coś czytasz, ale konkretnego nic nie możesz zrobić. W końcu przychodzi dziewiąta, o której wstałbyś normalnie i nagle się okazuje, że właściwie to mógłbyś zasnąć. Mógłbyś? Właściwie zasypiasz. A tu już się nie da. I to jest zła informacja.
Moja ulubiona poseł Platformy, pani Ligia Krajewska wrzuciła na Twittera link do tekstu prof. Niesiołowskiego. Tekstu pod wiele mówiącym tytułem „Nagonka”. Lektura przypomniała mi rysunek Andrzeja Mleczki. Nie jestem specjalnym wielbicielem rysunków pana Andrzeja. Ale czasem mi się jakiś przypomni. Tym razem ten, na którym jakiś pan trzymaną jedną ręką lornetkę przykłada do oczu. To, co widzi komentuje z oburzeniem: zboczeńcy. Drugą rękę wsadza w spodnie.

2. Dalej nie działał system sprzedaży biletów PKP. Ktoś był świadkiem tego, jak konduktorom w pociągu skończyły się bloczki z biletami. Wieczorem jeszcze była jakaś inna awaria, która z kolei zatrzymała ileś tam pociągów w polu. Albo na stacjach.
Ale to mnie jakoś niespecjalnie martwi. Bo decydując się dziś na korzystanie z usług PKP Intercity trzeba być na coś takiego przygotowanym. No i złą wiadomością jest chyba, że mnie to nie martwi.

Żal mi jakoś panów sędziów z PKW. Choć właściwie wcale mi ich nie żal. Tylko wydaje mi się, że sprowadzanie całego problemu do nich nie ma sensu.

Ponabijam się więc z Pendolino. No bo mi się przypomniał dowcip o warszawskim menedżerze, który poczuł się wypalony, więc pojechał na Warmię na ryby. Na tej Warmii znalazł chłopa z łódką. Chłop najpierw nie chciał, ale odpowiednio opłacony popłynął z wypalonym menedżerem na środek jeziora. Menedżer zaczął łowić. Łowi, łowi i w końcu złowił. Chłop pomógł z podbierakiem. Okazało się że wyciągnęli złotą rybkę. Rybka, jak to rybka. Za wolność zaproponowała trzy życzenia. Menedżer widząc nadzieję w oczach chłopa wynegocjował po trzy na głowę. Chłop się od razu nakręcił. Pyta, czy może pierwszy, że bardzo prosi, żeby mógł pierwszy, że pierwszy. Menedżer się bez problemu zgodził.
Chłop do rybki: Widziałem kiedyś w telewizji takiego człowieka, któremu tak ręka migotała. I ja bym bardzo chciał, żeby mnie też ta ręka migotała.
Rybka machnęła ogonkiem i chłopu ręka zaczęła migotać.
Chłop patrzył jak urzeczony na migoczącą rękę. Patrzy na drugą i poprosił rybkę, żeby druga ręka mu też tak migotała. Więc rybka machnęła ogonkiem i druga ręka zaczęła migotać.
Chłop zadowolony ze swoich migoczących rąk pomyślał chwilę i poprosił: cały bym chciał tak migotać.
Rybka machnęła ogonkiem i chłop cały zaczął migotać. Był tym zachwycony.
Wprost promieniał migoczącym szczęściem.
Przyszła kolej na menedżera. Zaczął od firmy. Produkującej coś, co raczej zawsze będzie potrzebne, Z obrotami na poziomie 50 milionów. Z zamówieniami z różnych części świata. Z ustabilizowaną kadrą. Działającą tak, żeby właściciel nie miał zbyt wielu obowiązków.
Drugim życzeniem była kochająca żona. Inteligentna, wykształcona, spełniająca się w domu. Zdrowa, z dobrymi genami.
Na trzecie na wszelki wypadek dwadzieścia milionów dolarów na koncie w Szwajcarskim banku.
Kiedy skończył i wypuścił rybkę, migoczący chłop popatrzył na swoje migoczące ręce i westchnął: chyba żem dał dupy.
[Dla tych, którzy nie zrozumieli: złota rybka to fundusze europejskie. Chłop to my. Migotanie to Pendolino. No i jeszcze do nas nie dotarło co zrobiliśmy]

3. Najpierw się pojawiły w sieci opinie różnych informatyków o systemie wyborczym, że jest dziurawy jak sito, że byle jak napisany, że jest podatny na ataki, że średnio rozgarnięty licealista bez specjalnych kłopotów będzie mógł się włamać i coś z wynikami zmajstrować.
Później pojawił się w sieci adres strony na serwerze Krajowego Biura Wyborczego z czymś, co wyglądało na program do obliczania liczby głosów. Wieczorem w TVP Kielce dr Witold Sokała opisał jak jednemu z jego znajomych udało się włamać do systemu PKW, dopisywać głosy, odejmować je. Zmienić nazwisko zwycięzcy.
Z dr. Sokałą pracowałem przed dwudziestu paru laty w „Gazecie Krakowskiej”. Jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Kieleckiego, doradcą MSZ, coś tam robi w PAN. Można oczywiście założyć, że zwariował lub postanowił na stare lata zrobić karierę za cenę wszelką. Ale dlaczego mamy to zakładać, skoro rozmowę z nim wyemitowała publiczna telewizja. To, że oddział? Że w Kielcach? Dlaczego by tam miały obowiązywać inne standardy niż na Woro?
Chwilę później okazało się, że ktoś się włamał na stronę PKW. Nie związaną z wyborami ale wyciągnął loginy i hasła pracowników. A większość ludzi nie myśli o tym, żeby do każdego serwera mieć inny login czy hasło. Więc zaistniało poważne podejrzenie, że i tu tak mogło być.
Właściwie nie wiem po co to opisuję.
W każdym razie wieczorem na Twitterze powstała grupa, która postanowiła prowadzić ludzi na ulice. Aktywny był pewien redaktor z TV Republika. Dziennikarze z innych stacji sugerowali mu, że jednak misja mediów polega na czymś innym, on odpowiadał, że reżimowcy nie będą go uczyć o misji mediów (upraszczam tę dyskusję oczywiście).
Przy okazji poinformował, że rano będzie rozmawiał na antenie z dr. Sokałą. Zrobił błąd w nazwisku. I właściwie było bardzo zabawne.
Smutne jest, że pamiętam jak przed prawie 25 laty młodzi, wywodzący się z opozycji dziennikarze mieli problemy podczas relacjonowania zadym. Trudno się im było opanować przed porzuceniem kamer, mikrofonów, i rzucaniem kamieniami w policję, której zdarzało się mieć jeszcze na tarczach napis milicja. Pamiętam kopiącego radiowóz redaktora Czuchnowskiego. Nie dość, że pamiętam, to mam zdjęcie jak się z policją szarpie. Tłumaczył się potem bardzo podobnie do redaktora z TV Republika.
Dobrze, że przez te 25 lat przynajmniej moda się nieco zmieniła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz