Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PKW. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PKW. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 czerwca 2015

30 czerwca 2015


1. Przestaję lubić poniedziałki. Ostatnio co w taki dzień się budzę, to się okazuje, że coś jest nie tak. I to jest zła informacja.

2. Poszedłem na spacer. Najpierw ulicą Karasia, później Bartoszewicza. Ulicą Karasia już kiedyś jechałem, Bartoszewicza – nie. Są w Warszawie miejsca, gdzie normalny człowiek może mieszkać.
Wracałem kładką nad Tamką. Przy Akademii Muzycznej, tfu, Uniwersytecie Muzycznym kręcono film. Kolega, z którym szedłem zauważył, ża na planie pracowało ze trzydzieścioro ludzi.
Źli ludzie mówią, że budżet partycypacyjny to ściema. Mylą si i jest na to dowód. Zobaczyłem hotel dla owadów zrelizowany w jego ramach. Hotek dla owadów na miarę naszych możliwości.

Później byłem na Wiejskiej. Usłyszałem, że po wyborach samorządowych postanowiono fizycznie rozdzielić PKW od KPRP.

Póżniej spotkałem się z pewnym znajomym, który podzielił się ze mną interesującą konstatacja. Otóż pierwszym symptomem starości jest, że w reprezentacji Polski nie ma już piłkarzy w twoim wieku. Drugim – że Prezydent jest młodszy od ciebie.
Jestem już stary. I to jest zła informacja.

3. Onet wydał oświadczenie, że na jego stronach nie było fałszywego cytatu z #PAD. Pan Jeziorek uzyskał dowód na wszechmoc nowej kancelarii.

Spotkaliśmy się z zaprzyjaźnionymi Amerykanami, których służba w Polsce się na dniach kończy. Nie wiem, czy przez te dwa lata znajomości choć trochę zmieniliśmy ich spojrzenie na nasz kraj. I to jest zła informacja.

Tym razem nie zasnąłem przy „Detektywie”, ale wiele nie brakowało. Będę musiał obejrzeć ten (drugi) odcinek jeszcze raz. Tak jak pierwszy.  

środa, 18 marca 2015

17 marca 2015


1. Platforma Obywatelska wyciągnęła za śmietnika projekt przepisów, wedle których mandat za fotoradar płaciłby właściciel samochodu – Państwo nie szukałoby sprawcy wykroczenia. Wyciągnęła ze śmietnika, do którego wrzucił te przepisy Trybunał Konstytucyjny. Przed laty. Trybunał, do którego wysłał je prezydent Kaczyński.
Dzisiaj prezydent nazywa się Komorowski, więc mała szansa, żeby zrobił to samo. Znaczy też je do Trybunału wysłał. I to jest zła informacja.

2. Umówiłem się z kolegą pod empikiem przy rondzie de de Gaulle’a. Więc znowu przeszedłem pod biurem komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiego. Panowie robotnicy przyklejali do okna folię z napisem „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”. Szło im to opornie. W środku, za oknem jakaś pani jadła coś z plastikowej tacki. Na zewnątrz nie było pana, który zbierał podpisy. Zebrali 250 tys. Zasadniczo PKW sprawdza pierwsze 100 tys., więc następne można wpisać z palca, więc nie trzeba przed biurem zaczepiać ludzi. Interesujące ile podpisów zbierze PSL i dlaczego nie 50 milionów.
Wcześniej, przy Hożej widziałem jakieś kwiatki. Chyba przebiśniegi.
Dotarłem pod empik. Kolega zadzwonił, że się spóźni. Oglądałem sobie ludzi przechodzących przez rondo. I pięciu policjantów pod palmą. Jeden nawet miał motocykl.
Zacząłem się bawić moją nową zabawką. Note4. Ćwiczę się w pisaniu (rysikiem) tak, by działało rozpoznawanie pisma. [początek wczorajszych Negatywów tak zapisałem] jest to o tyle trudne, że od paru lat zasadniczo ręcznie nic nie piszę.
Szło mi całkiem nieźle dopóki nie przyszła cygańska orkiestra dęta i zaczęła grać. Pisanie, pilnowanie by przy tym nie wystawiać języka i niesłuchanie cygańskich dętych blaszanych naraz to dla mnie już zbyt wiele. I to jest zła informacja.

3. Sformatowałem sobie dysk, na którym wcześniej zbierałem wszystkie seriale i filmy do obejrzenia.I to jest zła informacja. Drugi raz w życiu zrobiłem coś takiego. W związku z tym zaczęliśmy oglądać drugą serię „Znudzonego na śmierć”. I to właściwie strasznie śmieszny film. Zasadniczo cieszę się, że nie jestem nowojorskim trzydziestolatkiem. [jeżeli życie nowojorskich trzydziestolatków jest wypadkową seriali „Znudzony na śmierć”, „Dziewczyny” i „CSI New York”]

niedziela, 7 grudnia 2014

6 grudnia 2014



1. Ledwo zdążyłem do sądu. W drzwiach przepuszczaliśmy się z oskarżonym Gzelem. Najpierw ja jego, później on mnie. Więc pierwszy poddałem się kontroli pirotechnicznej. Bramka zapiszczała, pan ochroniarz zapytał, czy mam pasek. Zaprzeczyłem. Więc mnie przepuścił.

Napisałbym, że pod salą rozpraw kłębił się tłum. Ale tłumem trudno było to nazwać.
Sąd rozprawę rozpoczął od informacji, że TV Republika dostarczyła materiały wideo bez dźwięku, zaś TVN24 nie dostarczyło wcale. Stacja zażądała od sądu pieniędzy.
To ciekawa informacja. Sąd poprosił o materiały na wniosek obrony. Na nagraniu był moment zatrzymania oskarżonego Pawlickiego.
Zawsze mi się wydawało, że prośby sądu należy spełniać, bo jeżeli się tego nie robi, to można zostać ukaranym.
Gdyby TVN odmówił wydania tych materiałów w imię wolności mediów, to by było śmiesznie. Ale skoro zrobił to dla pieniędzy – to chyba nawet nie jest żałosne.

Pierwszy przesłuchiwany policjant sprawiał wrażenie weterana sal sądowych. Na pytania sądu odpowiadał na tyle wolno, żeby łatwo było protokołować. Na wszystkie niebezpieczne pytania odpowiadał „nie wiem”, „wydaje mi się”, „nie potrafię powiedzieć”. Podkreślał, że żądania opuszczenia sali dotyczyły również mediów. Że najważniejsze w działaniach Policji było to, żeby się odbyły szybko i sprawnie, bo na zewnątrz trwała manifestacja. Nie widział wyprowadzania. O zatrzymaniu dziennikarzy dowiedział się na komendzie. Zatrzymania nie były potrzebne do odblokowania sali.
Kolejny policjant zachowywał się tak, jakby był po szkole specjalnej z drugiej strony bardzo pilnował, żeby nie powiedzieć zbyt dużo. Ale trochę popłynął.
Mówił o tym, że nie potrafił rozpoznać dziennikarzy. „Dla mnie to, że osoba ma mikrofon, obok stoi operator, ma legitymację – nie jest dowodem na to, że jest dziennikarzem”.
Wnioski były dwa: dziennikarze powinni być wyprowadzeni. Nie dało się rozpoznać dziennikarzy. [Z wyjątkiem człowieka z mikrofonem z logo TVN24, bo do niego wezwań nie kierowano]
Byłem skoncentrowany na działaniach, nie miałem czasu na legitymowanie”, „Nie mogę określić czy na sali byli przedstawiciele mediów. Nie mieli kamizelek.
Warto obejrzeć relację, może jest gdzieś w internecie. Funkcjonariusz Policji. Chyba nawet oficer. Robi z siebie idiotę. Żeby nie powiedzieć zdania za dużo.
Słuchając go przypomniał mi się dowcip: Dlaczego milicjanci chodzą parami? Bo jeden umie czytać, a drugi pisać.

Policjant, który wyprowadzał Pawlickiego zastosował na nim „ŚPB [Środek Przymusu Bezpośredniego] dźwignię transportową”. Wcześniej oskarżony Pawlicki „stawiał lekkie opory słowne” – mówił, że „wykonuje obowiązki”. Zapytany „Czy kiedy dokonywał pan zatrzymania, wiedział pan, że to dziennikarz?” Zawahał się nim zaprzeczył.
Wcześniej jego dowódca zaznał, że Pawlicki w momencie zatrzymania był sam i nie było wokół niego żadnego sprzętu. Od widział innych ludzi i że „kamera jakaś była, nie jestem w stanie określić, czy była to kamera czy telefon”.
Dostał wyraźniej polecenie kogo ma zatrzymać.

Inny świadek z zawodu logistyk, z powołania dziennikarz obywatelski, widział moment zatrzymania Gzela. „Pokazał akredytację, powiedział, że jest w pracy, Policjant zareagował: I co z tego.”

Później była przerwa. Po której zeznawało dwóch panów z PKW. Czaplicki i Jaworski. Przez ostatnie tygodnie posunęli się bardzo. A może zawsze byli tacy. Obaj poprosili o to, żeby ich nie nagrywano.
Z ich zeznań wynikało, że PKW nie prosiła Kancelarii Prezydenta o pomoc.
Najbardziej rozbrajające było stwierdzenie sędziego Jaworskiego: „Rozważaliśmy odcięcie trzeciego piętra, na którym obradowaliśmy i na którym znajduje się pion informatyczny, ale nie było kluczy do klatki schodowej”.

Policjant, który zatrzymał Gzela: „Wziąłem pana Tomasza Gzela i doprowadziłem do autobusu”. „Miał plakietkę i był tam jakiś napis”. „Pan Gzel utrudniał czynności Policji, bo chodził i robił zdjęcia”.

Dziewczyna z TV Republika, która była świadkiem zatrzymania Pawlickiego: „Janek trzymał mikrofon, operator nagrywał, wycofywaliśmy się do drzwi. Panowie policjanci podeszli do naszej trójki, jeden z nich powiedział: Bierzcie tego pana

Jacek Michałowski, szef Kancelarii Prezydenta „Otrzymałem informację, że PKW oczekuje od Kancelarii Prezydenta rozwiązania problemu”. Nic konkretnego o tym jak tę informację otrzymał czy od kogo – nie usłyszeliśmy.
Jego zeznania generalnie były w sprzeczności z zeznaniami panów z PKW. Zeznania policjantów też były sprzeczne. Sąd poprosił obrońców, by ograniczyli swoje mowy do pięciu minut.
Mecenas Nowiński, drugi z adwokatów Pawlickiego – dobry mówca. Wymieniał argumenty prawne. Jak wymieniał – sędzia kiwał głową.
Cytuję za PAP – nie byłbym w stanie tego zapamiętać: „Mamy do czynienia z pozaustawowym kontratypem wyłączającym odpowiedzialność karną mediów w takiej sprawie: dziennikarz może więcej. Świadczą o tym przepisy polskie, a także zalecenia Rady Europy, które nabierają szczególnego znaczenia w okresie wyborów

Sąd wyszedł się zastanawiać. Na korytarzu doszło do spięć pomiędzy chłopkiem-roztropkiem, kamerzystą z TVP Info, potwornie zaangażowaną panią z „Gazety Polskiej” reporterem od chłopka roztropka. A właściwie, to pomiędzy tą panią, a całym towarzystwem.

Pani zaczęła używać słów powszechnie uważanych za obelżywe i jakiś policjant jej uwagę zwrócił.

Później był wyrok. Uniewinniający. Sądowi udało się ominąć wszelkie konstytucyjno-polityczno-systemowe problemy. Na nagraniach usłyszał, że w ostatnim wezwaniu policjant wezwał dziennikarzy do nieutrudniania pracy policji. Czyli zmienił zdanie. Przestał wzywać do opuszczenia.
Sąd wyraził przypuszczenie, że do wszystkiego doszło przez pomyłkę.

Czyli super. Dziennikarze wolni.
Tyle, że pozostał niesmak. Wolałbym, żeby Policjanci nie rozbili z siebie przed sądem idiotów. Wolałbym nie mieć wrażenia, że coś z ich zeznaniami jest nie tak.
Podobnie, chciałbym wiedzieć skąd się wzięły rozbieżności w zeznaniach panów z PKW i panów z Kancelarii Prezydenta.

No i chyba chciałbym, żeby wobec kogoś wyciągnięto w tej sprawie konsekwencje. Bo bez tego nikt się niczego nie nauczy.

Wychodziłem z sądu razem z Agnieszką Romaszewską. Powiedziała na schodach, że już od pewnego czasu jej matka uważa, że z polską policją źle się dzieje.
Pani Zofia raczej wie, co mówi. I to jest zła informacja.

2. Zmęczony wróciłem do domu. Przeczytałem jeden tekst z „Esquire”. O Tusku. Philip Boyes to europejska liga. Też bym chciał mieć takiego autora. Ale gdybym przeczytał w przysłanym prze niego tekście zdanie: „KLD umościł się w polskiej polityce m.in. dzięki chwytliwemu sloganowi wyborczemu »Ani w prawo, ani w lewo, tylko prosto do Europy«”, to bym mu odpisał, że nie pisze do „New York Times”, że czytelnicy mieszkają w Polsce, mają pamięć, więc nie łykną wszystkiego, jak by to zrobili Amerykanie.

Kongres Liberalno-Demokratyczny trzy lata po wyborach do których przystąpił z tym hasłem już nie istniał. Więc jak tu mówić o „umoszczeniu”.
Zresztą tego hasła, to już chyba nikt nie pamięta. W przeciwieństwie do określenie „aferałowie”, które przykleiło się do członków tej partii przez wiele lat.

Zastanawiam się, dla kogo ten „Esquire” jest robiony. Na pewno nie dla dorosłych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Relacjonowanie rozprawy na Twitterze mnie wykończyło. Nie miałem więc siły uczestniczyć w rozpoczęciu triduum urodzin Krakena. I to jest zła informacja.


wtorek, 2 grudnia 2014

1 grudnia 2014


1. Ruszyliśmy. Bożena zakładała, że przy Powązkach kupi jakiś nagrobny kwiatek. Udało się o tyle, o ile. Zachwycając się mini jechałem A2 do Wiskitek. To dziwne skąd miejscowość o tak litewskiej nazwie znalazła się pod Żyrardowem. Wiskitki w każdym razie są starsze niż Warszawa. Ale to nie jest specjalnie trudne.
DK 50 przeskoczyliśmy na Gierkówkę do Mszczonowa. Gierkówka piękna, nowa. Tylko z niewiadomych przyczyn ktoś postawił na niej co chwilę ograniczenia do 100 km/godz. W miejscach tak irracjonalnych, że aż zacząłem się zastanawiać, czy nie stanęły po to, żeby ułatwić pracę załogom radiowozów z wideorejestratorami.
Mini mimo swojej gokartowości nie było jakoś specjalnie męczące. Może opony były trochę zbyt głośne, ale inne pewnie by nie były tak ładne.
Mini to dziwny samochód. Ale dużo lepiej wymyślony niż nowy Garbus, czy pięćsetka. Człowiekowi, który się przyzwyczai do pewnych rozwiązań trudno będzie jeździć samochodem nie premium. A kiedy dotrze do niego, że w mini wygląda jak w samochodzie narzeczonej, zacznie się rozglądać za BMW. A to, że w BMW pewne elementy wyposażenia, do których się przyzwyczaił kosztują dwa razy więcej niż w mini? Nie będzie miało znaczenia.
Ciekawe tylko, czy z nowym samochodem wcześniejszy użytkownik mini nawiąże taki sam związek emocjonalny.
Wydaje mi się, że mógłbym mieć mini. I to jest zła informacja, bo taki samochód zupełnie nie jest dla mnie. I to, że mi się tak wydaje, świadczy o tym, że mini jest wymyślone tak dobrze, że można przez nie stracić rozsądek.

2. Kiedyś Gierkówką jeździłem często. Najlepsza średnią uzyskiwałem na odcinku między Piotrkowem a Częstochową. Droga prosta jak drut. Bez terenów zabudowanych. Ze skrzyżowaniami, na których ciągle zdarzały się potworne wypadki. Prawym pasem TiR-y dziewięćdziesiątką. Lewym – przedstawiciele handlowi dwa razy szybciej. Czasem ktoś z mocniejszym niż 1,9TDI silnikiem mogący jechać szybciej niż 180.
Tym razem mało kto przekraczał 140.
Ludzie inaczej jeżdżą. Przez dziesięć lat sporo się zmieniło. I to nie jest kwestia fotoradarów, bo akurat na tamtym odcinku nie ma ich dużo.
Nie zmieniło się to, że z perspektywy Drogi Krajowej nr 1 Częstochowa jest potwornie brzydka. Nie pomógł temu nowo wybudowany wiadukt, nie pomogła Galeria Jurajska. Jest strasznie.

Za Siewierzem zauważyliśmy niesamowite zjawisko. Zmierzch, chmury, a w nich punktowa łuna. Trudno mi to opisać, ale warto to zobaczyć. Stoi tam wielka szklarnia, której lampy odbijały się od chmur. Chłodne kolory zmierzchu wymieszane z żółtym światłem lamp. Nie potrafię tego opisać i to jest zła informacja.

3. Szopienice rozkopane. Chwilę zajęło zanim udało nam się objazdy ogarnąć. Na cmentarzu zmarzłem. Zawsze marznę tam na cmentarzu. Może dlatego, że nie bywam tam w lecie?
Żeby dojechać do domu zrobiliśmy jakieś gigantyczne kółko. W bramie na obiecanego psa czekał młody człowiek. Doczekał się i wyglądał na zadowolonego, choć było ciemno. Zostawiłem Bożenę i ruszyłem do Krakowa.
Nie chcąc walczyć z nawigacją pokonałem chyba z pięć zakazów ruchu (nie dot. poj. budowy). Jakoś mi się jechało, aż w Olkuszu nie zatrzymała mnie Policja. Wyciągnęli mnie z grupy pięciu samochodów. Na laserowym urządzeniu pokazali, że przekroczyłem prędkość o 27 kilometrów. Zdziwiony byłem bardzo, bo wyhamowałem kiedy zaczynał się teren zabudowany. Okazało się, że wcześniej stał znak ograniczenia do 50. Panowie byli mili. Tłumaczyli, że gdybym jechał 72, to by mnie nie zatrzymywali. Sto złotych i cztery punkty.
Przy okazji zobaczyłem policyjny system komputerowy. Do szyby kii przymocowany jest stosunkowo duży ekran. Warunki przetargu musiały być fascynujące. Okno, które interesuje policjantów zajmuje połowę ekranu. Na reszcie widać pulpit WindowsXP. Ekran niezbyt ostry, więc widać słabo. Wszystko działa jakby chciało a nie mogło. Zaprojektowane tak, żeby było trudniej. Te Windowsy to chyba po to, żeby było można grać w sapera.

Pojechałem dalej. Pierwszy mandat od dobrych trzech lat. No i mogło być gorzej.
Po jakimś czasie dopadły mnie wątpliwości. A może tam nie było ograniczenia. Może się dałem zrobić. Sprawdziłem później na street view – ograniczenie było. To, że miałem wątpliwości to bardzo złą informacja. Obywatel do Policji powinien mieć zaufanie. Ale jak tu mieć zaufanie po takiej akcji jak ta w PKW?

Ojciec oglądał transmisję z komisji sejmowej, która wezwała ważnego policjanta, by go przepytać w sprawie zatrzymania dziennikarzy. No i ważny policjant plątał się w zeznaniach. Jego wyjaśnienia były sprzeczne z tym, co usłyszałem na procesie. Od zeznających funkcjonariuszy.
I co? I nic.

Dojechałem do Krakowa. Zagłosowałem. Mój kandydat przegrał.

Wracałem do Szopienic autostradą. 18 złotych za jakieś 70 kilometrów.  

sobota, 22 listopada 2014

21 listopada 2014


1. Właściwie to trudno powiedzieć, kiedy się ten dzień zaczął, bo nie mogłem zasnąć. Zrobiła się z tego piąta rano. Na koniec czytałem ostatnią powieść kolegi Miłoszewskiego. No i mam mieszane uczucia. Kiedy Zygmunt zaczyna wchodzić w dydaktykę krzywdzi swojego bohatera. A krzywda Teodora Szackiego dotyka mnie. I to jest zła informacja.

Pani redaktor Paradowska ogłosiła, że dyrektor Ołdakowski swoim wyborczym protestem podpala Polskę.
Większą krzywdę zrobiła Polsce sama pani redaktor namawiając prof. Hartmana, na polityczną karierę.

Z parapetu po drugiej stronie ulicy zniknął keczup. Stał tam parę tygodni.

Poszedłem na konferencję prasową SkyScannera. Tym razem nie było komisarza Urbańskiego. Zamiast wystąpił młodzian z Centrum Nauki Kopernik. Mówił coś o lotach w kosmos. Turystycznych. Mówił z dużym zaangażowaniem, ale go nie słuchałem.
Jest zbyt wiele problemów na świecie, które interesują mnie bardziej niż to, kiedy ludzie będą turystycznie latać w kosmos. Przypomniała mi się piosenka „Stonehenge” zespołu Ylvis, bo sobie wyobraziłem czterdziestoletniego menedżera, który wstaje w nocy, patrzy w gwiazdy i śpiewa: „Kiedy wreszcie będzie można turystycznie lecieć w kosmos”.
Młody człowiek z Centrum Nauki Kopernik nazwał von Brauna nazistą.
O von Braunie znam dykteryjkę, której prawdziwość chętnie bym sprawdził, ale nie wiem jak. Otóż na konferencji prasowej, po wystrzeleniu pierwszego amerykańskiego satelity pierwszy zgłosił się brytyjski dziennikarz i zapytał: Panie von Braun, jaką mamy gwarancję, że pierwszy człon nośnej rakiety nie spadnie na Londyn? Von Braun ponoć nic nie odpowiedział. Wyszedł.
Wymyśliłem, że SkyScanner zmarnował szansę, jaką dała mu publikacja informacji o podróżach posłów. Powinni byli zwołać konferencję, na której pokazaliby dziennikarzom jak korzystać z ich aplikacji. Dzięki niej dziennikarze by wiedzieli, że ceny lotów, zasadniczo: identycznych mogą się różnić nawet kilkukrotnie.

Na konferencji spotkałem kolegę z Agory. Byliśmy razem na prezentacji jakiegoś telefonu HTC w Londynie. Piszę „jakiegoś”, bo nie pamiętam już jakiego. Na usprawiedliwienie mam to, że później powstało z dziesięć kolejnych modeli. Na imprezie była Lady Gaga, ale jej nie zauważyłem, za to złamałem sobie rękę zjeżdżając ze schodów po poręczy. Chodziłem z tą złamaną ręką przez dobry tydzień, aż w krakowskim szpitalu św. Rafała nie zrobiono mi zdjęcia.
Wracaliśmy z imprezy większą grupą przez Londyn. Chwile nam zeszło, bo skala planu miasta była inna niż zwykle. Po drodze kolega z Agory kupił ecstasy i był bardzo zdziwiony, że nikt nie chce próbować.

2. Z konferencji pojechałem do Mordoru. Najpierw, żeby wziąć kwit z Biura Informacji Kredytowej, że ojciec jest w porządku i może brać kredyt na swoje nowe hiszpańskie mieszkanie. Później spotkałem się z Martą z Citroena. Tak, niedługo będę jeździł Cactusem. A później C4 Picasso.
Na koniec trafiłem do BMW, skąd wziąłem BMW 428i GranCoupe.
Przed wejściem zobaczyłem 2 Active Tourer. Fotografowie, na zdjęciach których normalnie ten samochód oglądamy to arcymistrzowie.
Nie porozmawialiśmy z Kamilem zbyt długo, bo mu się spieszyło. I to jest zła informacja, bo rozmowy z Kamilem zawsze są przyjemne.

Nie ogarniam już modeli BMW. Kiedyś było 3,5,7. 6 albo 8. do tego Z. Teraz jest 1,2,3,4,5,6,7,X1,X2,X3,X4,X5,X6 Chyba, bo nie jestem pewien, czy jest X2. X4 chyba jest. Jest Z4, i3, i8, są GT, i są GranCoupe. 6, na którą wciąż patrzę z wielką przyjemnością i 4. Która chyba też jest w porządku. Ale jeszcze się jej z zewnątrz nie zdążyłem przypatrzyć.
W środku zdążyłem, bo pojechałem do Góry Kalwarii po kolegę Wojciecha. Samochód mimo korka na Puławskiej spalił 7 litrów.
Z Góry Kalwarii, azjatycką stroną Wisły pojechaliśmy najpierw do SOHO, gdzie prezes Bauer podzielił się ze mną spostrzeżeniami na temat Białorusi, z której świeżo wrócił. Powiedział coś, co mówili już kilka lat wcześniej fotografowie, którzy jeździli tam za dziwne unijne granty. Otóż uciskany przez reżim Łukaszenki białoruski naród uwielbia swojego ciemiężyciela. Bo ten zapewnia im całkiem spoko warunki życia.
Białoruska polityka ciepłej wody w kranie w odróżnieniu od polskiej polityki ciepłej wody w kranie różni się tym, że na Białorusi ciepła woda w kranie jest, w Polsce mówi się, że jest.
(I proszę mnie nie poprawiać, że w Mińsku przez pół roku ciepłej wody nie ma, bo to nie o to chodzi)

Z SOHO pojechaliśmy po Bożenę. Wracając o domu wpadliśmy do Faster Doga. Gdzie przymierzałem spodnie G-Star New York (jakoś tak). Chodziłem kiedyś w battledressie, krój był podobny.

3. Pani w TVP Info powiedziała, że kandydaci powinni byli uczyć w ramach kampanii wyborczej uczyć wyborców głosować. Wtedy głosów nieważnych by było mniej. Jest w tym jakaś logika.

Okazało się że z całkiem sporej demonstracji pod PKW zrobiła się okupacja PKW przez grupę ludzi kierowanych przez reżysera Brauna i reżyser Stankiewicz.
Okupacja trwała. Kolejni intelektualiści załamywali ręce nad terrorystycznym atakiem na demokrację. Bogu dziękować nikt się w proteście przeciw temu aktowi nie samookaleczył. W końcu przyszła policja i w kwadrans zrobiła porządek. Złą informacją jest, że zrobiła to tak późno i za bardzo. Ale o tym jutro.  

czwartek, 20 listopada 2014

19 listopada 2014


1. Ta przykra sytuacja, kiedy budzisz się o czwartej z narastającym bólem głowy. Po godzinie męczenia się w łóżku wstajesz. Łazisz bez sensu po domu. Siedzisz godzinę w wannie, niby coś czytasz, ale konkretnego nic nie możesz zrobić. W końcu przychodzi dziewiąta, o której wstałbyś normalnie i nagle się okazuje, że właściwie to mógłbyś zasnąć. Mógłbyś? Właściwie zasypiasz. A tu już się nie da. I to jest zła informacja.
Moja ulubiona poseł Platformy, pani Ligia Krajewska wrzuciła na Twittera link do tekstu prof. Niesiołowskiego. Tekstu pod wiele mówiącym tytułem „Nagonka”. Lektura przypomniała mi rysunek Andrzeja Mleczki. Nie jestem specjalnym wielbicielem rysunków pana Andrzeja. Ale czasem mi się jakiś przypomni. Tym razem ten, na którym jakiś pan trzymaną jedną ręką lornetkę przykłada do oczu. To, co widzi komentuje z oburzeniem: zboczeńcy. Drugą rękę wsadza w spodnie.

2. Dalej nie działał system sprzedaży biletów PKP. Ktoś był świadkiem tego, jak konduktorom w pociągu skończyły się bloczki z biletami. Wieczorem jeszcze była jakaś inna awaria, która z kolei zatrzymała ileś tam pociągów w polu. Albo na stacjach.
Ale to mnie jakoś niespecjalnie martwi. Bo decydując się dziś na korzystanie z usług PKP Intercity trzeba być na coś takiego przygotowanym. No i złą wiadomością jest chyba, że mnie to nie martwi.

Żal mi jakoś panów sędziów z PKW. Choć właściwie wcale mi ich nie żal. Tylko wydaje mi się, że sprowadzanie całego problemu do nich nie ma sensu.

Ponabijam się więc z Pendolino. No bo mi się przypomniał dowcip o warszawskim menedżerze, który poczuł się wypalony, więc pojechał na Warmię na ryby. Na tej Warmii znalazł chłopa z łódką. Chłop najpierw nie chciał, ale odpowiednio opłacony popłynął z wypalonym menedżerem na środek jeziora. Menedżer zaczął łowić. Łowi, łowi i w końcu złowił. Chłop pomógł z podbierakiem. Okazało się że wyciągnęli złotą rybkę. Rybka, jak to rybka. Za wolność zaproponowała trzy życzenia. Menedżer widząc nadzieję w oczach chłopa wynegocjował po trzy na głowę. Chłop się od razu nakręcił. Pyta, czy może pierwszy, że bardzo prosi, żeby mógł pierwszy, że pierwszy. Menedżer się bez problemu zgodził.
Chłop do rybki: Widziałem kiedyś w telewizji takiego człowieka, któremu tak ręka migotała. I ja bym bardzo chciał, żeby mnie też ta ręka migotała.
Rybka machnęła ogonkiem i chłopu ręka zaczęła migotać.
Chłop patrzył jak urzeczony na migoczącą rękę. Patrzy na drugą i poprosił rybkę, żeby druga ręka mu też tak migotała. Więc rybka machnęła ogonkiem i druga ręka zaczęła migotać.
Chłop zadowolony ze swoich migoczących rąk pomyślał chwilę i poprosił: cały bym chciał tak migotać.
Rybka machnęła ogonkiem i chłop cały zaczął migotać. Był tym zachwycony.
Wprost promieniał migoczącym szczęściem.
Przyszła kolej na menedżera. Zaczął od firmy. Produkującej coś, co raczej zawsze będzie potrzebne, Z obrotami na poziomie 50 milionów. Z zamówieniami z różnych części świata. Z ustabilizowaną kadrą. Działającą tak, żeby właściciel nie miał zbyt wielu obowiązków.
Drugim życzeniem była kochająca żona. Inteligentna, wykształcona, spełniająca się w domu. Zdrowa, z dobrymi genami.
Na trzecie na wszelki wypadek dwadzieścia milionów dolarów na koncie w Szwajcarskim banku.
Kiedy skończył i wypuścił rybkę, migoczący chłop popatrzył na swoje migoczące ręce i westchnął: chyba żem dał dupy.
[Dla tych, którzy nie zrozumieli: złota rybka to fundusze europejskie. Chłop to my. Migotanie to Pendolino. No i jeszcze do nas nie dotarło co zrobiliśmy]

3. Najpierw się pojawiły w sieci opinie różnych informatyków o systemie wyborczym, że jest dziurawy jak sito, że byle jak napisany, że jest podatny na ataki, że średnio rozgarnięty licealista bez specjalnych kłopotów będzie mógł się włamać i coś z wynikami zmajstrować.
Później pojawił się w sieci adres strony na serwerze Krajowego Biura Wyborczego z czymś, co wyglądało na program do obliczania liczby głosów. Wieczorem w TVP Kielce dr Witold Sokała opisał jak jednemu z jego znajomych udało się włamać do systemu PKW, dopisywać głosy, odejmować je. Zmienić nazwisko zwycięzcy.
Z dr. Sokałą pracowałem przed dwudziestu paru laty w „Gazecie Krakowskiej”. Jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Kieleckiego, doradcą MSZ, coś tam robi w PAN. Można oczywiście założyć, że zwariował lub postanowił na stare lata zrobić karierę za cenę wszelką. Ale dlaczego mamy to zakładać, skoro rozmowę z nim wyemitowała publiczna telewizja. To, że oddział? Że w Kielcach? Dlaczego by tam miały obowiązywać inne standardy niż na Woro?
Chwilę później okazało się, że ktoś się włamał na stronę PKW. Nie związaną z wyborami ale wyciągnął loginy i hasła pracowników. A większość ludzi nie myśli o tym, żeby do każdego serwera mieć inny login czy hasło. Więc zaistniało poważne podejrzenie, że i tu tak mogło być.
Właściwie nie wiem po co to opisuję.
W każdym razie wieczorem na Twitterze powstała grupa, która postanowiła prowadzić ludzi na ulice. Aktywny był pewien redaktor z TV Republika. Dziennikarze z innych stacji sugerowali mu, że jednak misja mediów polega na czymś innym, on odpowiadał, że reżimowcy nie będą go uczyć o misji mediów (upraszczam tę dyskusję oczywiście).
Przy okazji poinformował, że rano będzie rozmawiał na antenie z dr. Sokałą. Zrobił błąd w nazwisku. I właściwie było bardzo zabawne.
Smutne jest, że pamiętam jak przed prawie 25 laty młodzi, wywodzący się z opozycji dziennikarze mieli problemy podczas relacjonowania zadym. Trudno się im było opanować przed porzuceniem kamer, mikrofonów, i rzucaniem kamieniami w policję, której zdarzało się mieć jeszcze na tarczach napis milicja. Pamiętam kopiącego radiowóz redaktora Czuchnowskiego. Nie dość, że pamiętam, to mam zdjęcie jak się z policją szarpie. Tłumaczył się potem bardzo podobnie do redaktora z TV Republika.
Dobrze, że przez te 25 lat przynajmniej moda się nieco zmieniła.

środa, 19 listopada 2014

18 listopada 2014



1. Kiedy wstałem okazało się, że nie ma jeszcze wyników wyborów. A byli tacy, co to przez całą noc zamiast spać, czekali na te wyniki. 
Włączyłem telewizor na konferencję PKW. Wystąpił na niej pan z firmy, która przygotowywała system. Mówił, że wszystko działa, tylko, że iksemele się nie drukują. Cokolwiek by to miało znaczyć.
Firma z Łodzi wyglądająca na jedną z zyliona stworzonych by przyjąć milion złotych z Innowacyjnej Gospodarki. Swoją drogą ile unijnej kasy poszło na nikomu niepotrzebne do niczego informatyczne projekty. Można było za te pieniądze zrobić coś konkretnego. Panele solarne kupić. Fabrykę benzyny syntetycznej postawić. Myślmy dofinansowali całkiem nieźle sobie radzącą branżę. I to nie jest dobra informacja. I wcale nie chodzi o to, że im zazdroszczę.

2. Wszechświat toczył się po podłodze ze śmiechu (czy jak się tam tłumaczy ROTFL) z Leśnych Dziadków z PKW. Ale jak złego zdania o nich i ich predyspozycjach do pracy w tak ważnym miejscu by się nie miało, watro było usłyszeć, o tym, że w ich mniemaniu za wybór tej dziwnej łódzkiej firmy winę ponosi system zamówień publicznych.
To typowy przykład wylewania dziecka z kąpielą. W imię walki z korupcją z jednej strony paraliżuje decyzje, z drugiej prowadzi często do wyboru najgorszych ofert.
Żeby tego uniknąć ludzie kombinują. Poruszają się na granicy prawa. Przekraczają tę granicę. A tu nagle PiS powołuje CBA i dociera do ludzi, że jutro może o świcie do nich wpaść z wizytą. A oni przecież nie dla siebie, tylko, żeby to jakoś działało. Więc w następnych wyborach głosują na PO.
Ale nie o tym miało być.
Mnie tam się wydaje, że jeżeli np. Wojsko chce sobie kupić Superby, bo już je ma, to powinno móc. Ważne, żeby za nie nie przepłaciło. 
Ale u nas trzeba zrobić przetarg. I nie można w nim wskazać konkretnego samochodu. Więc się pisze w warunkach, że musi być wyposażony w parasol. Opisał to kiedyś Samar.
Czyli chodzi o to, że przepisy często zmuszają do ich omijania. I to jest zła informacja, bo jak raz ominie w sprawie słusznej, to później mu się normy luzują. I zaczyna omijać w sprawach słusznych mniej.

3. Postanowiłem zaryzykować i porzucić na chwilę politykę. Poszedłem do Domu Whisky na tzw. testing. Pani Bryony MacIntyre opowiadała o Glenmorangie i Ardbegu. Glenmorangie jest destylowane w alembikach zaprojektowanych do produkcji ginu. Strasznie wysokich. Muszę sobie podobny zrobić. 
Poza trzema klasycznymi, robią cztery rodzaje whisky, które po 10 latach w beczkach po burbonie trafiają na dwa lata do beczek po róźnych (na ogół bardzo słodkich) winach. Ciekawe smaki.
Ale nie wiem, czy najbardziej nie pasuje mi Ardbeg. Ma aromat podkładów kolejowych. Takich ze Związku Radzieckiego. Pamiętam ten zapach z kijowskiego metra.
Kiedyś (w 1988 roku) szedłem przez las (Międzyrzecki Rejon Umocniony). Idę i idę. Szukam bunkra poprawnie nazywanego Panzerwerkiem. I nagle czuję zapach kijowskiego metra. No to się dziwię. Idę i nagle w środku lasu widzę bocznicę kolejową. Na nowych drewnianych podkładach. To były tory do sowieckiej bazy w Kęszycy Leśnej. Sowieckie tory.
Baza w Kęszycy to ciekawe miejsce. Podczas wojny Niemcy formowali tam muzułmańskie Waffen SS. Ale nie o tym.
Ardbegi są trzy. Im starszy, tym mniej śmierdzący. Wieczór był super. Pani mówiła angielskim, z którego mało co rozumiałem, ale za to bardzo ładnie brzmiał. 
Pani chyba była z tej wyspy, gdzie Ardbega robią.
Warto być zaprzyjaźnionym z „Domem whisky” – znaczy być ich ulubionym klientem. Wtedy się bywa zapraszanym na takie próbowania. Tym razem do poszczególnych gatunków dobrano różne rodzaje sera i czekolady. I to nie jest zły pomysł.
Upiłem się w bardzo przyjemny sposób. Złą informacją jest, że się potwierdziło że nie będzie w Polsce można kupić Nadurry, mojej ulubionej whisky Glenlivet.  

poniedziałek, 17 listopada 2014

17 listopada 2014


1. Nawet mi się nie chciało włączyć telewizora. Cisza wyborcza to jednak coś idiotycznego.
Przez cały dzień wgapiałem się w Twittera. Z czasem pojawiły się informacje o aktualnych cenach pomidorów i pistacji.
Koło południa pistacje były droższe niż pomidory o mniej-więcej cztery złote. Kolega, którego imienia nie mogę z przyczyn oczywistych wymienić powiedział, że te prognozy nic nie są warte, bo telewizje pierwsze dane miały dostać dopiero po osiemnastej.
Po osiemnastej usłyszałem, że to pomidory są i to o całe osiem złotych.
Do tego targ w Warszawie miał być za dwa tygodnie zamknięty.
Kolega, którego nazwiska nie wymienię był, z którym na ten temat rozmawiałem był tym wynikiem zafascynowany. Kolega ten na co dzień zajmuje się poglądami naszych - jak to mówi kolega Wojciech - bliźnich. Fascynowało go, że społeczeństwo nie ma problemu z nieudaną drugą linią metra, z Pendolino.
No właśnie, bo zanim na dobre wysiadł system komputerowy PKW padł system PKP.
Inauguracja najlepszego interesu ministra Nowaka. No może nie tyle inauguracja interesu, co start przedsprzedaży na ten interes biletów okazał się żywiołową klęską, bo przy okazji rozsypał się cały system sprzedaży biletów PKP.
A miało być tak pięknie.
No więc kolega, którego nazwiska nie wymienię fascynował się tym, że mimo zyliona fuckupów wygrywają pomidory.

2. Zrobiła się afera. PiS odmówił akredytowania Jakuba Sobieniowskiego na swoim wieczorze wyborczym. Jakim by nie był złym człowiekiem Jakub Sobieniowski, nowoczesna demokracja ma inne sposoby na załatwienie takiego probemu. To, że PiS ich nie zna, to jest zła informacja.

Zegar tykał. W końcu pokazał dziewiątą po południu. No i się okazało, że PiStacje wygdały z POmidorami o cztery procent. Pani Premier w niezbyt dobrym przemówieniu ogłosiła sukces swoje ugrupowania. Jakby na to nie patrzeć – to najczęściej przez to ugrupowanie stosowany sposób. Pendolino? Sukces! Autostrady? Sukces! Służba zdrowia? Sukces!

3. Taksówką zamówioną aplikacją MyTaxi pojechaliśmy na plac Zbawiciela do Charlotty. Na wieczór wyborczy 300polityki.
Idąc od dobrych wiadomości, do tych gorszych:
– był to prawdopodobnie najlepszy wieczór wyborczy wieczoru.
– Katarzyna Kolenda dużo lepiej wygląda w rzeczywistości, niż w telewizorze (tak twierdzi Bożena)
– Łukasz Mężyk miał taką samą koszulę jak red. Kuźniar (i to nie jest dobra informacja, bo redaktor Kuźniar to jednak antywzorzec)
– Jakaś para młodych ludzi chciała sobie zrobić zdjęcie pod tęczą. Podeszli, włączyły się zraszacze. Zatrzymała ich poicja.
– Jarosław Jóźwiak
– Młody Śpiewak to dziwna postać. Utrzymywał, że sukces wyborczy da szanse jego ugrupowaniu (z perspektywy kolan) uzyskaniu czegoś u HGW.
Rzeczywistość wyglądała tak, że dyr. Jóźwiak zawsze był po przeciwnej stronie pomieszczenia niź Śpiewak.