1. Zanim się obudziłem, zacząłem czytać Onet-owy tekst o RMF-ie. Kiedy już zbliżałem się do końca, nagle się strona przeładowała i się okazało, że tekst jest płatny. Znaczy, muszę zapłacić jakieś dziesięć złotych, żeby te parę zdań do końca przeczytać. Trzy czwarte tekstu mnie do tego nie przekonały.
Jestem dziadersem. Pracowałem w mediach w latach dziewięćdziesiątych, więc moja poprzeczka mobbingu ustawiona jest naprawdę wysoko. Jakoś się wszyscy pogodzili z faktem, że lekarzy nie obowiązuje prawo pracy. Tych na kontraktach. Niektórzy pracują często po 120 godzin tygodniowo i sobie to chwałą. Dobrych mediów nie da się robić od ósmej do szesnastej. A RMF to jest dobre radio. Informacyjnie – najlepsze w Polsce. A nie ma nic za darmo.
Swoją drogą wygląda na to, że i prezes Sołtys i Marek Balawajder to wzorowi uczniowie Edwarda Miszczaka. W 1993 roku, jako fotoreporter „Gazety Krakowskiej” asystowałem śp. koleżance Szulc i chyba Kaśce Terakowskiej (albo Baśce Pajchert) na Kopcu, w przygotowywaniu reportażu o RMF-ie. Pan Edek mówił wtedy, że kiedy wchodzi do redakcji i czuje zapach kawy, to wie, że to słaba redakcja, bo dziennikarze mają czas na picie kawy. Z dużą satysfakcją to mówił. Generalnie robił wrażenie sadysty. A na Kopiec stała kolejka chętnych, mimo iż przez pierwsze miesiące praktykowano tam za darmo. Najlepszym, po jakimś czasie, płacono w nocy za taksówkę do domu.
Nie pamiętam, po jakim czasie zaczynało się zarabiać. Po trzech miesiącach? Po pół roku? Może nawet trwało to dłużej. Ale to naprawdę było świetne radio. I strasznie dużo ludzi marzyło o tym, żeby tam pracować. I ci najlepsi, którzy tę szkołę przeszli, są dziś jednymi z najważniejszych dziennikarzy w Polsce.
Z dziesięć lat później, w Warszawie, u Springera (obecnego właściciela Onetu), w pewnym projekcie, redaktor naczelny, jęczącemu po kolejnym nastogodzinnym dniu pracy zespołowi, zacytował któregoś z amerykańskich prezydentów: jeżeli komuś jest w kuchni za gorąco, to może zawsze z tej kuchni wyjść. I był w tym głęboki sens.
Wygląda na to, że by robić dobre media potrzeba wariatów. I to jest zła informacja.
2. A tak w ogóle, to nie trzeba być jakimś wielkim szurem, żeby po ataku „Wyborczej” na Stanowskiego nie zastanawiać się, czy pojawienie się tego tekstu w takim od odejścia Balawajdera czasie, nie jest aby atakiem w coraz mocniej działającego w internecie konkurenta.
Jaki u Mazurka. I to jest zła informacja, bo nie lubię Jakiego.
Spędziłem godzinę z kawałkiem w gminie. U pana wójta. Polityka samorządowa to jest coś fascynującego. A historia naszej (choć nie naszej) oczyszczalni ścieków nadaje się do prasy.
3. Byłem w mieście. W dwóch sklepach i u diagnosty, by sprawdzić, co mi się jeszcze w zawieszeniu tłucze. Tłucze się to, co zwykle. Czyli gumy stabilizatora. Złą informacją jest, że wymieniam je co pół roku. Tym razem zamówiłem w Stanach jakieś lepsze. Mają przyjść za tydzień. Przy moim pechu, pewnie mi dowalą cło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz