niedziela, 15 czerwca 2025

12–14 czerwca 2025

 


1. Czwartek, piątek. 
Dwie myśli zostały mi po środzie. Jedna, że warto słuchać przemówień wygłaszanych w czasie uroczystości przekazania postanowienia o wygranych wyborach. Dziesięć lat temu Andrzej Duda ostrzegał przed skutkami powołania ponadnormatywnych sędziów TK. Platforma nie posłuchała i mamy to, co mamy. 

Tym razem do większej liczby ludzi dotarło istnienie sędziego Marciniaka. A to jednak jest prawdziwy bohater. 

Swoją drogą ciekawe ilu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że podział głosów w PKW to efekt niepozbierania PiS-u. Plotka głosi, że próbowała w tej sprawie interweniować Małgorzata Paprocka, jednak nie chciał z nią rozmawiać pewien prominentny działacz, a nie chciał, bo był obrażony o to, że Pałac, w konflikcie PiS vs Sztab Generalny kilka razy stanął po stronie generałów. Słusznie stanął, ale to już inna sprawa. 

Innymi słowy: mogłoby nie być całej awantury z zablokowaniem subwencji. 


Siedziałem w piątkowy poranek na dachu krakowskiej kamienicy z kolegą moim Krzysztofem. Bardzo zachwyconym wynikiem ostatnich wyborów. Wcześniej kolega Krzysztof miał epizody głosowania na przykład na Hołownię, co później ciężko odchorowywał. Kolega Krzysztof opowiadał o wielkim sukcesie Donalda Tuska, jakim było doprowadzenie do tego, że w półtora roku z PiS-u, na widok którego kolega Krzysztof rzygał, zrobił partię o której powrót do władzy kolega Krzysztof się modli. A wszystko dzieje się w Krakowie, mieście Igrzysk Europejskich Jacka Sasina. 


No i druga rzecz ze środy. To jeszcze z dyskusji przed votum. Jeżeli traktujemy in vitro jako program mające na celu zwiększenie dzietności, tak mówiono, zastanawiam się, co by było, gdyby podzielić budżet, przez liczbę urodzonych dzieci. Uzyskaną kwotę podzielić przez pięć i zaoferować jako becikowe. Ciekawe, jaki by się wtedy uzyskało efekt. To nie ja wymyśliłem uzasadnianie programu in vitro walką o dzietność. 


2. Tak jakoś wyszło, że siedziałem za szybą podczas fokusów. Jedną z grup byli wyborcy Rafała Trzaskowskiego. Grupą wybraną tak, by reprezentowała wyborców typowych. 

Przeczytałem setki tweetów o tym, że mają się za nadludzi, że funkcjonują w bańce, że są oderwani od rzeczywistości. Jednak, muszę przyznać, że ichnia rzeczywistość mnie przerosła. Najwyraźniej zbyt wiele we mnie wiary w człowieka. 

Kilka próbek:

Kobieta ze łzami w oczach opowiada o tym, że Rafał Trzaskowski był ofiarą internetowego hejtu na skalę dotychczas niespotykaną. Że nie wiadomo kto za tym stał, że było to w niejasny sposób finansowane, że stały za tym obce siły, że były to fejkniusy. Moderator pyta: jakie fejkniusy, czy może podać jakiś przykład. Ta odpowiada, że nie wie, bo nie widziała.

Ogólna zgoda na to, żeby odebrać prawo głosu Polakom z zagranicy. Do kogoś w końcu dociera, że Trzaskowski za granicą zebrał 160 tys. głosów więcej, więc proponuje, by odebrać prawo głosu starej emigracji. 

Ktoś załamuje ręce, że zaraz w ramach ustawek kibice się będą mordować maczetami na ulicach. Wiecie, przykład idzie z góry. 

Moderator pyta: co byście chcieli zmienić w Polsce? Ludzi – odpowiadają.

Albo dyskusja o Radku Sikorskim. Byłby lepszym kandydatem. Ktoś przypomina o jego żonie. No tak, prawicowcy by tego odpuścili. Polska jest antysemicka. Moderator przypomina, że żona Andrzeja Dudy też ma żydowskie pochodzenie. – To nie może być prawda – ktoś odpowiada.

No i oczywiście to, że większość wyborców Nawrockiego ma podstawowe wykształcenie. 

Powiedziałbym, że nawet wszyscy. Nie da się chyba zrobić habilitacji nie kończąc wcześniej podstawówki. 

Moderator wspomniał w pewnym momencie o raporcie OBWE. Przez chwilę wyglądało, że któreś się na niego rzuci z pięściami.

To nie ma być kolejny tekst o wyższości wyborców prawicy nad resztą. Ale co zrobić? Oczywiście, wśród wyborców prawicy są też ludzie o podobnym zasięgu horyzontu, ale nie jest ich sto procent. 

Swoją drogą, ktoś po prawej stronie powinien zacząć pracować nad sposobem, by do tych ludzi dotrzeć. Nie będzie to proste zadanie. Ale – jak to mawiał lord Baden Powell, twórca scoutingu – trudności są solą życia. 


Profesor Kloc obiecał, że wróci do publikowania „Przedśmiertnych figli”. Złą informacją jest, że nie wiadomo kiedy. 

Na lotnisku w Balicach książka „Rafał” wciąż jest na siódmym miejscu wśród bestsellerów. Może to oczywiście wynikać z tego, że nikt tam nie kupuje książek, ale może też chodzić o to, że ludzie są dziwni. 


3. Sobota. Nie wyspałem się, bo mi się śniło. Konkretnie, że zostałem zaproszony na jakąś konferencję, by wygłosić wykład. Wygłaszanie wykładów nie należy do moich specjalności, więc postanowiłem, że nie przyjdę i nie wygłoszę. Tłumacząc się innymi zajęciami. Ale jakoś tak wyszło, że trafiłem na tę konferencję. No i przeczytałem mejla od organizatorów, że im bardzo zależy, bym ich nie wystawił, bo nie znajdą zastępstwa. A to bardzo byli mądrzy ludzie. 

Nie wiem więc co robić, uciekać, zostać, coś na chybcika przygotować. Zacząłem więc słuchać wykładu jakiegoś człowieka, który miał mówić o elektromobilności. 

A człowiek – excusez le mot – pierdolił jak potłuczony. Zajmował się tym, że samochody mogą mieć napęd na przednią oś, albo na tylną oś. Kübelwagen miał na przykład na tylną, a świetnie się sprawdzał na frontach i ich zapleczach. A gdyby pomysł napędu na przednią oś był dobry, to by ludzie chodzili na rękach. Dotarło do mnie, że istnieje spora szansa, iż czego bym nie powiedział, to tak głupio brzmieć nie będzie. 
Zacząłem sobie układać w głowie opowieść o tym, na czym polega prezydentura z punktu widzenia kogoś, kto wcześniej nie miał do czynienia z bliska z polityką, ale się nagle w jej środku znalazł i był świadkiem różnych rzeczy. O tym, że zwykli ludzie, jak i większość komentariatu, nie ma pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Albo raczej pojęcie ma, tyle że spaczone. No więc plan w mojej głowie zaczął się układać. Jednak szybko dotarło do mnie, że zakałapućkam w szczegółach. I wtedy mnie natchnęło: wykład powinienem zamienić w rozmowę. Zacząłem więc szukać kolegi Dębskiego, który wcześniej występował na jakimś panelu z – oczywiście, bo z kimże innym – bezprzymiotnikowym generałem Andrzejczakiem. Szukałem Dębskiego, nie mogłem go znaleźć, czas płynął. Było coraz bardziej nerwowo. No i z tego wszystkiego się obudziłem. Niewyspany. I to jest zła informacja, bo ta rozmowa z nim mogłaby być interesująca. 

Wieczorem ratowałem jeża, choć bardziej pieska, który nie mógł sobie emocjonalnie poradzić z istnieniem czegoś takiego, jak jeż. Myślałem, że już z tego wyrósł. 







czwartek, 12 czerwca 2025

11 czerwca 2025


1. Exposé premiera można podsumować jednym zdaniem: z próżnego i Salomon nie naleje. 
Później, przez pół dnia słuchałem sejmowego zadawania pytań. Im dłużej słuchałem, tym bardziej się utwierdzałem w przekonaniu, że demokracja parlamentarna w naszej obecnej wersji to zło. 
Trudno mi sobie wyobrazić, czy zmiana na przykład ordynacji wyborczej by coś mogła poprawić. Głównym problemem jest to, że dziś rozjechały się kompetencje. Zupełnie inne potrzebne są do wygrywania wyborów, do tego, by zostać posłem, niż do tego, a zupełnie inne by rządzić. 
A zwłaszcza pełnić funkcje we władzy wykonawczej. 
Z przykrością – żeby nie napisać: na totalnym wkurwie – obserwuję kolegów, którzy byli wybitnymi urzędnikami, wierzącymi państwowcami, a po trafieniu do Sejmu spełniają się w niezbyt intelektualnie wyszukanej nawalance. I robią to z taką radością, tak zapamiętale, że trudno uwierzyć, by chcieli z tego kiedykolwiek zrezygnować.
Walczą o to, by trafić do rządu, nie dlatego, by zmieniać Polskę, tylko dlatego, że ministrowie mają ułatwione błyszczenie w mediach, a błyszczenie w mediach ułatwia im reelekcję. Koledzy (konkurenci) z listy nie mają takich możliwości. 
Efekty bywają zjawiskowe. Czy niegdysiejszy minister spraw zagranicznych opowiadał kiedyś w największym niemieckim dzienniku o swoim stosunku do rowerzystów, bo jest – excusez le mot – jebnięty? Wręcz przeciwnie. Mówił o tym do trzystu swoich wyborców, którym się to bardzo spodobało. To, że spora część cywilizowanego świata pukała się później w głowę nie ma znaczenia. Bo nie głosują. Swoją drogą usłyszałem, że pukanie się w głowę jest zwyczajem polskim, gdzie indziej nie praktykowanym. 
Rozmawiałem z dziesięć lat temu z zajmującym się Polonią wiceministrem tamtego ministra. Jakaś impreza patriotyczna. Stoimy. Small talk. Zaczepiam, że Polonia, odpowiedzialność, podróże. 
A on na to westchnął i mówi: te podróże, że był w Ameryce, na Białorusi, teraz jedzie gdzie indziej, a tymczasem w jego okręgu otworzyli remizę, dwie sale wiejskie, odpust był, a jego na tym nie było. I jeszcze chwila, a go ktoś z listy przeskoczy…
Demokracja parlamentarna w dzisiejszej wersji jest bez sensu. I to jest zła informacja. 

Tylko dyktatura. Kontrolowana przez wojsko. Czyli, jeżeli się dyktator wynaturzy i zacznie robić antypaństwowe głupoty, wojsko robi pucz i wskazuje nowego. 

2. Byłem w mieście. Zawieźć ulubioną kosiarkę Bożeny do naprawiacza kosiarek. Poddałem się przy próbie wymiany linki uruchamiającej napęd. Złą informacją jest, że pana naprawiacza nie było. Będę więc jeździł z kosiarką na pace. 

3. Na środku drogi przez dębniak znalazłem prawdziwego prawdziwka. Bez śladu aktywności robactwa. Sezon grzybowy uznaję więc za otwarty.

Obejrzeliśmy francuski film Netfliksa „K.O.”. bardzo się w nim biją po twarzach. Interesujące jest, że Netflix najwyraźniej zauważył prawoskręt francuskiego społeczeństwa. W filmie pojawia się Czarna Madonna, pielgrzymka do której ratuje życie dziecka, które do prawda schodzi na złą drogę, ale ma szansę na poprawę. Główny bohater też ma szansę na poprawę, bo przez cały film odpokutowuje nie do końca zawiniony grzech. 
Idzie nowe. 




 

środa, 11 czerwca 2025

10 czerwca 2025

 


1. Można sobie pozwolić na stwierdzenie, że pył opadł. Chyba można, bo inba na temat powtarzania wyborów tak bardzo przekracza granice szaleństwa, że odcinają się od niej ludzie, którzy nawet by mieli w niej jakiś interes.
Spróbuję więc podsumować ostatnie trzy tygodnie.
Byłem na przykład w Gdańsku. Jechałem tam pociągiem. Okazało się, że istnieją pociągi pełne ludzi, za to bez Warsu. 
Wieczór po pierwszej turze napawał optymizmem. Wieczór po wieczorze spędziłem w dziwnym barze, gdzie było całkiem miło, choć wszyscy mówili po rosyjsku. Zupełnie jak na Brighton Beach. Po rosyjsku mówiła i obsługa i goście. A jak obsługę zapytałem skąd są, rzuciła przez zęby, że z Białorusi, a potem uciekła.

Z Gdańska do Warszawy jechałem samochodem w bardzo interesującym towarzystwie. Co się nasłuchałem, to moje. I jeszcze przez jakiś czas zatrzymam to dla siebie. 

Później były dwa tygodnie kampanii. Wszystko już było. Jak nie w 2015, to w 2020, albo rok temu w Krakowie. Było tak samo, tylko bardziej.

2. Kosisko bijakowe polega w uproszczeniu na tym, że mamy poziomy, obracający się wał, do którego przymocowane są noże w kształcie litery T (to one nazywane są bijakami, stąd nazwa całości). Ważne, że nie są przymocowane na sztywno. Prostuje je siła odśrodkowa, a kiedy uderzą w coś twardego, się odbijają. Nie przenosząc skutków uderzenia na wał. Dzięki temu kosisko bijakowe nie jest tak wrażliwe na kamienie czy grubsze łodygi, jak wrażliwe są kosiska rotacyjne. Przez piętnaście lat moich kosiarskich doświadczeń zniszczyłem dziesiątki noży, ich piast, pasków klinowych, gdyż teren, który koszę, w znakomitej większości nie przypomina trawnika takiego, jaki wszyscy sobie wyobrażają. 

Przez lata, moja kosiarka większość sezonu spędzała czekając, aż przyjdzie jakaś brakująca część zamienna. Trawa rosła. Rosły też inne rzeczy. Przerośnięte kosiły się trudniej, więc szybciej wymieniać trzeba było kolejne części. 

Od kilku tygodni mam kosisko bijakowe, które bez strat własnych rozwiązuje ostatecznie problem jeżyn, rozsiewających się z uporem lepszej sprawy klonów i tych wszystkich roślin, których nazw albo nie znam, albo znajomość wyparłem. 

Dziękuję bardzo, że mogłem się z Państwem podzielić tu moim szczęściem. Dotarło do mnie ostatnio, że nie mam nikogo, do kogo bym w sprawie kosiska mógł zadzwonić i kto by zrozumiał o co mi chodzi. I to jest zła informacja. 

3. Na wieczór wyborczy jechałem Lawiną. Jechałem, bo plan był taki, że we środę pojadę pod Olsztyn po rzeźbę. Plan spalił na panewce, gdyż się okazało, że rzeźbę sprzedawał brat rzeźby właściciela, który to właściciel wcale rzeźby sprzedać nie chciał. Ale to się okazało później. 

Rzeczy z wieczoru wyborczego, które zapamiętałem. 
Chwilę po 21:00, większą chwilę, wpadam na wyluzowanego Pawła Szefernakera, który mówi, że do rana Karol Nawrocki wygra. I tłumaczy: exit polle są z 20:00, głosowanie kończy się o 21:00, dwa tygodnie temu, między 20:00, a 21:00 głosowali przede wszystkim wyborcy Mentzena, a z badania wynika, że znakomita większość wyborców Mentzena głosowała na Nawrockiego. A w exit polach różnica wynosi raptem 60 tysięcy głosów. Trudno się nie zgodzić. 
Rozmawiam z kolegą PiS-owcem. Mówię mu, że nawet kiedy Nawrocki by nie wygrał, to PiS wygrywa, bo pół roku temu to miał nie mieć kandydata w drugiej turze, miał się rozpaść, partie miały nowe miały powstawać, Mastalerek z kimś tam miał zakładać jedną, pół PiS-u miało wstępować do Konfederacji, a teraz się okazuje, że ludzie się policzyli, że PiS żyje i zaraz będzie walczył o powrót do władzy. I że właściwie zaraz po tej kampanii, ze śpiewem na ustach, wejść można w kampanię następną. A kolega mój PiS-owiec na to: zaraz, zaraz, najpierw trzeba wnioski wyciągnąć, odpowiedzialność ktoś powinien ponieść za wybór kandydata… 
Co to są za ludzie…

I jeszcze jedna historia. Zaoczna. Przed late pollami. Siedzi przy stoliku grupa aktywistów. Przy stoliku obok dwóch starych partyjnych, niezbyt trzeźwych, towarzyszy rozmawia o tym, że kampania zła, że kandydat zły, że wszystko bez sensu. Trwa to chwilę. Jeden z aktywistów nie wytrzymuje. Dość agresywnie pyta bardziej aktywnego z towarzyszy: skoro się panu tak nie podoba, to co pan tu robi?
Ten odpowiada: jestem pełnomocnikiem do spraw wyborów w województwie lubuskim
Aktywista: to dlaczego pan tu siedzi, zamiast pilnować liczenia głosów?
Nie byłem świadkiem, nie chce mi się sprawdzać, o kogo chodzi. Najgorszą rzeczą, jaka się może wydarzyć, to to, że koledzy PiS-owcy, zachłyśnięci sukcesem, nie przemyślą kim są, gdzie są i dlaczego. 

W międzyczasie pojechałem do Kanału Zero, gdzie był kolega Dębski, z którym mieliśmy do pogadania. Pogadaliśmy. Później ze studia wyszedł gen. bezprzymiotnikowy Andrzejczak. Rzucił dowcip o byłym szefie BBN: Wiesz jaki Jacek ma stopień? Pułkownik honoris causa. Śmieszne. I poszli. 
W związku z tym, że ich wyjściem straciłem legitymację do przebywania w Kanale, zacząłem powoli zmierzać w kierunku wyjścia. Nagle się okazało, że potrzebni są goście komentowania. Wciągnąłem fotografistę Szymczuka i między chyba 1:00, a 4:00 żeśmy komentowali. W bardzo – w moim przypadku – brawurowy sposób. 
Do domu wracałem z zachwyconym wynikiem wyborów taksówkarzem. Później rozmawiałem z profesorem Klocem, później, zamiast iść spać, wlazłem do wanny, w której tłukłem w Twittera póki woda nie wystygła. Więc się nie wyspałem. I tak przez kolejnych parę dni. 










sobota, 17 maja 2025

16 maja 2025

 


W związku z ciszą wyborczą, w ramach szacunku dla idiotycznego prawa, normalnych negatywów dziś nie będzie. 

Ale, żeby nie było pusto, wrzucam tu tekst, który przed chwilą wylądował w formie wątku na Twitterze:


Manicheizm – bardzo ostatnio modne słowo – naszej krajowej polityki, ułatwia nam przymykanie oczu. Skoro walka jest o wszystko, skoro od wyborów zależy istnienie Polski, przyszłość, a nawet egzystencja naszych dzieci, zużycie szampana na Kremlu, światowy pokój – to wszystkie chwyty są dozwolone. Widzieliśmy to w wielu kampaniach wyborczych. 

Moim ulubionym przykładem był chyba „ułaskawiony pedofil Andrzeja Dudy” w 2020 roku. 

Pamiętają Państwo jedynkę „Faktu” z opisem czynów pedofilskich i zdjęciem prezydenta? 

A o co chodziło w rzeczywistości? Rodzina (czytaj: ofiary) wystąpiły do prezydenta z wnioskiem o ułaskawienie w kwestii jednej z zasądzonych kar. Mianowicie zakazu zbliżania, który to zakaz bardzo utrudniał im (ofiarom) normalne życie. Prezydent się nad sprawą pochylił i ułaskawił. 

Oczywiście nikt inny się nad tą sprawą nie pochylił. Przygotowano odpowiednią liczbę banerów: „Duda – obrońca pedofili” i poszło…

Mógłbym wiele takich przykładów przywołać, gdyż ostatnio ciągle coś mi się przypomina. Ale to nie mają być wspomnienia ZBOWiD-owca.

Manicheizm krajowej polityki, ułatwia nam przymykanie oczu. A co, gdy walka nie jest o wszystko, tylko o stanowisko prezydenta miasta?

Taką właśnie sytuację opisują Andrzej Gajcy i Wojciech Mucha, w książce „Kampania – jak wygrać wybory i nie dać się złapać”.

Autorzy – nietypowe w sumie combo, gdyż pierwszy lata całe pracował u Axela Springera, drugi zaś jest jedną z gwiazd na firmamencie Strefy Wolnego Słowa redaktora Sakiewicza – opisali ubiegłoroczne wybory prezydenta miasta Krakowa. 

Kraków rządzony przez ponad dwie dekady przez wydawać by się mogło niezatapialnego profesora Majchrowskiego. Jacka, nie mylić z Janem. Też profesorem, też prawnikiem. Tym, który zrezygnował z zasiadania w Sądzie Najwyższym, by walką o praworządność zajmować się publicystycznie. 

Profesor Majchrowski prezydentem zostawał jako człowiek postpeerelowskiej lewicy, by później się uniezależnić i zostać udzielnym księciem na starej królewskiej stolicy. Jako książę pozwalał sobie na wiele. Od postawienia na chronionym przez UNESCO rynku głowy artysty Mitoraja, po prowadzenie własnej polityki zagranicznej. Ogłosił na przykład prezydenta Busha (juniora) osobą non grata w Krakowie. Robił generalnie co chciał i wszystko mu przechodziło. O poziomie grubości teflonu, niech świadczy fakt, że w szczycie „Me too” wygrał wybory, mimo iż całe miasto pamiętało proces, jaki miał z właścicielem niegdysiejszego motelu „Krak” o brak zapłaty za wynajmowany miesiącami pokój, w którym profesor – według świadków – egzaminował studentki. Kraków to miasto konserwatywne. Takie lewicowe fanaberie, jak „Me too” się tu najwyraźniej nie przyjmują. Gdyby jednemu profesorowi UJ zrobić w takiej sprawie problem, co by było z innymi profesorami z podobym problemem? 

Profesor Majchrowski był teflonowy. Wynikało to pewnie z tego, że był wybitnym politykiem. Wybitnym w rzadko dziś spotykany sposób. Potrafił współpracować. I w mieście i poza nim. Będąc w koalicji z Platformą był na przykład ulubionym prezydentem wielkiego miasta dla ancien regime'u. To w Krakowie swoje idiotyczne Igrzyska Europejskie zorganizował minister Sasin. 

Dzięki umiejętnościom pana profesora Kraków się bezdyskusyjnie rozwijał. Dyskusyjne było co z tego rozwoju mieli mieszkańcy. Większość mieszkańców. Bo specyficzna, niezbyt duża grupa zbierała dzięki temu rozwojowi kokosy. 

Profesor Majchrowski postawił na turystykę. W najgorszej jej wersji. Niskobudżetowej. Zyskiwały na tym trzy branże: hotelarska, gastronomiczna i seksualna. Rozwój tych trzech branż doprowadził do tego, że normalni mieszkańcy zaczęli uciekać z tzw. Starego Miasta, tej części Krakowa, która znajduje się w obrębie plant. Efekt dziś jest taki, że mieszka tam mniej ludzi, niż mieszkało w 1257 roku, w momencie lokacji miasta.

Centrum bez mieszkańców, bez normalnych sklepów, normalnych usług. Za to z tłumami pijanych turystów, z naganiaczami do klubów go-go, z brudem na ulicach. Nie jestem pewien kto pierwszy, Robert Mazurek, czy Magdalena Kursa z lokalnej „Wyborczej” nazwał Kraków Bangkokiem Europy. Ponoć Mazurek. 

Opuszczane przez normalnych krakowian mieszkania, przerabiane natychmiast były na hostele, pokoje do wynajęcia, agencje towarzyskie. W Krakowie, w którym mieszkań nigdy nie było zbyt wiele, zaczęło mieszkań bardzo brakować. Wtedy zarabiać zaczęła kolejna branża. Deweloperzy. Deweloperom zaczął pomagać profesor Majchrowski wraz ze swoimi urzędnikami. Bardzo pomagać. Założyć się mogę, że większość memów o patodeweloperce, jakie Państwo widzieli, ilustrowane jest obrazkami z Krakowa. 

Po dwóch dekadach profesorskich rządów Kraków stał się sturystyfikowanym miastem patodeweloperów. Dzięki coraz aktywniejszym ruchom miejskim, coraz więcej mieszkańców zaczęło sobie z tego zdawać sprawę. Stare żydowskie przysłowie mówi, że teflon działa, aż przestanie. Albo nie mówi, bo takiego przysłowia nie ma. To raczej obserwacja. Nie żydowska. Ponadnarodowa. Profesor, widząc że może mieć problem z utrzymaniem władzy, ogłosił zakończenie kariery. Może jakiś wpływ na jego decyzję był znak, jaki stanowił pożar miejskiego archiwum? Spłonęły kilometry akt dokumentujących setki lat Krakowa i dwadzieścia parę lat działalności pana profesora. A może było odwrotnie? Może akta zapaliły się na wieść, że prezydent odchodzi na emeryturę? Trudno powiedzieć. Według śledztwa pożar spowodowała… wadliwa instalacja przeciwpożarowa.

W każdym razie profesor zrezygnował. Z sondaży wynikało, że jego następcą będzie niekoronowany przywódca ruchów miejskich, niejaki Łukasz Gibała. 

Na polskiej prawicy modne jest słowo „układ”. Przez to, że jest one modne na polskiej prawicy, jest w pewnych kręgach skompromitowane. Niestety lepszego nie jestem w stanie znaleźć. 

Na krakowski turystyczno-dewelopersko-urzędniczy układ padł blady strach. Łukasz Gibała był nemezis tego układu. Popularność zbudował na punktowaniu profesora Majchrowskiego. Tego, że interesy zwykłych mieszkańców ma gdzieś indziej, niż interesy deweloperów, hotelarzy, rajfurów czy karczmarzy. Do tego był bogaty z domu, więc nie miał interesu, by z układem w interesy wchodzić. 

Układ zebrał się w sobie i postanowił nie dopuścić do tego, by Gibała objął w mieście władzę. I jak to zrobił, opisują Mucha z Gajcym. Układ wszedł w sojusz z Platformą. Ręka mi drży gdy chcę napisać: Obywatelską. Platforma jest tak obywatelska, jak Unia, najbardziej elitarna polska partia, była demokratyczna. 

Platforma wystawiła swojego kandydata. Właściciela sieci hosteli, posła znanego z interpelacji w sprawie przyspieszania wypłacania pomocy branży hotelarskiej w COVID-zie. Znanego ze skuteczności w tej sprawie. Przyspieszył wypłacenie swoim firmom jedenastu milionów. 

Aleksander Miszalski – tak się nazywał kandydat – stanął naprzeciw Łukaszowi Gibale. I tu wyszedł problem, gdyż Platforma nie mogła robić tak skutecznej na przykład w Warszawie kampanii pod hasłem: w wyborach samorządowych nie chodzi o zarządzanie twoim miastem, tylko o ratowanie Polski przed Kaczyńskim. 

Gibała nie miał z Kaczyńskim nic wspólnego. Był nawet kiedyś szefem miejscowej PO. Jego interesowało zarządzanie miastem. I to powodowało, że głosować na niego chcieli ludzie od prawa do lewa. Zainteresowani tym, żeby im się w ich mieście żyło lepiej.

Zwycięstwo niezależnego kandydata w mieście tak dużym jak Kraków byłoby dla Platformy wizerunkową porażką. A na takie porażki, kiedy się jest rządzącą partią, pozwalać sobie nie wolno.

Aż mnie korci, żeby tu przepisać te wszystkie kampanijne historie, które zebrali autorzy. Przez szacunek dla ich pracy, tego nie zrobię. 

Mamy regularną bandyterkę: włamanie. Mamy fizyczną przemoc wobec wyborczych plakatów i rozwieszających je ludzi. Mamy akcję defamacyjną na gigantyczną skalę.

Mamy na kilka sposobów nielegalne finansowanie kampanii. Firmę krzak kupującą za setki tysięcy złotych reklamy w Internecie, mamy poznańskiego dewelopera finansującego plakaty na krakowskich przystankach autobusowych, wydawane przez niewiadomo kogo wyborcze gazetki, mamy zaangażowanie hejterów spod znaku Silnych Razem, mamy patostreamerów typu Szalonego Reportera. A wszystko na oczach służb i instytucji, które ustawowo powinny dbać o uczciwość i przejrzystość wyborów. 

Służby patrzące w drugą stronę. Nie mogę sobie darować dwóch przykładów. Monitoring zarejestrował numery rejestracyjne samochodu, którym przyjechali włamujący się do ojca kandydata ichmoście. Policja wzywa na przesłuchanie właściciela auta. Ten zeznaje, że nie pamięta komu pożyczył auto. Sprawa do umorzenia. 

I druga historyjka. Policja ma wezwać na przesłuchanie człowieka. Dzwonione jest do niego kilka razy, nieskutecznie. Sprawa do umorzenia. Okazuje się, że ktoś źle zapisał numer. Pominął w nim jedną cyfrę. Dzwoniono na numer ośmiocyfrowy. Sąd odrzucający pozew w trybie wyborczym, bo na plakatach nie ma stwierdzenia, jest wątpliwość – a wątpliwościami sąd się nie przecież nie będzie zajmował. Powiedzieć, że włosy dęba stają na głowie, to nic nie powiedzieć. 

Czytając książkę człowiek nie może uwierzyć w wielkość zastosowanych sił i środków, bo przecież to raptem wybory miejskiego włodarza. Cóż, jednak miejscy włodarze mają bardzo dużą władzę. Ich decyzje, ich polityka może się przekładać na bardzo duże pieniądze. I nie chodzi tu o te publiczne, które akurat w przypadku tak dużego, jak Kraków miasta są naprawdę spore. Tu chodzi o pieniądze większe. Takie, które zarabiać mogą na przykład wymieniani wyżej deweloperzy. A może też chodzić o bardzo prozaiczne rzeczy. 

Opowiadał mi znajomy, którego brat był starostą podwarszawskiego powiatu, że ów brat znalazł na biurku pewnego urzędnika kilka policyjnych wniosków o pozbawienie prawa jazdy popularnego w pewnych kręgach celebryty. Wnioski leżały, bo urzędnik nie wiedział, co z nimi zrobić. Gdybym napisał, że celebryta ten spowodował śmiertelny wypadek, wszyscy by się domyślili, o kogo chodzi, więc tego nie napiszę.

Wielka akcja zakończyła się sukcesem. Aleksander Miszalski wygrał o włos z Łukaszem Gibałą. To było jakieś pięć tysięcy głosów. Jak mówią: jeden duży krakowski blok. Mówią też, że nie bez wpływu na wynik było to, że w ostatnim dniu kampanii kandydata PO poparła posłanka PiS, której ponoć obiecano w zamian zaprzestanie prób blokowania przez krakowski Komitet Obrony Demokracji comiesięcznych wjazdów na Wawel Jarosława Kaczyńskiego. 

Książkę czytałem parę tygodni temu. I przez te tygodnie coraz nachalniej nachodziła mnie konstatacja, że krakowska kampania była poligonem przed kampanią, którą właśnie obserwujemy. 

Dlatego może dobrze by było, żeby Państwo tę książkę, przed 1 czerwca przeczytali. A czyta się ją naprawdę dobrze. 


Andrzej Gajcy, Wojciech Mucha, „Kampania – jak wygrać wybory i nie dać się złapać”, Wydawnictwo Nowej Konfederacji. 


piątek, 16 maja 2025

15 maja 2025


1. Oglądam „Andor” (drugą serię). Nie jest to zdecydowanie serial dla dzieci. I nie chodzi o to, że to serial dla dorosłych. Nie pamiętam, żeby coś się kiedyś tak bezwzględnie rozprawiło z tradycją powstań. Porozmawiałbym o tym z profesorem Klocem. Złą informacją jest, że może być za młody na „Gwiezdne Wojny”. Urodził się przecież dobrych parę lat po premierze „Powrotu Jedi”. 

2. W nocy zaczęło lać. W ciągu dnia jak nie lało, to wiało. Niekiedy i lało, i wiało. To nie jest fajny czas na prace tynkarskie. Ekipa zachodnia, jadąc wczoraj po farbę do okien skasowała samochód. Za pomocą TiR-a to zrobiono. Ale ponoć i tak go nie lubili. Ekipa wschodnia przywiozła płaskorzeźby. Złą informacją jest, że są niestety brzydkie. Zamiast oprzeć się na rysunku konserwatora z połowy lat siedemdziesiątych, autor oparł się na zdjęciach z roku 2005. Na których część płaskorzeźb była już niekompletna. 
Okazało się też, że sztukator – chcąc sobie uprościć pracę, opaski na stronę parku, zrobił identyczne, jak te od strony wejścia. Czyli nie takie jak były. Panowie ze wschodniej ekipy najpierw powiedzieli, że powinni mi byli zafundować jakieś wczasy, żebym zniknął i się nie przypierdalał. Zdziwiłem się, że tak późno na to wpadli. 
Później zaproponowali, żeby nie czekać na to, aż sztukator przygotuje opaski dobre, wyciągną je tradycyjną metodą, w tynku. 
Fascynujące jak skraca się czas robienia opasek w ten sposób. Wczoraj zrobienie jednego okna miało trwać tydzień, dziś już dwa dni. Krócej pewnie nie będzie, bo kolejne warstwy muszą przeschnąć. 

3. Przyjechało nowe kosisko. Złą informacją jest, że pogoda zniechęciła mnie do tego, by je rozpakować. 

Nie chce mi się pisać o aferze Trzaskowski–NASK. Powiedzieć, że mamy do czynienia z gangiem Olsena, to nic nie powiedzieć. 
Powtórzę tylko mój błyskotliwy tweet: „Czyli plan jest taki: Wystąpimy o unieważnienie wyborów, bo nasz kandydat był nielegalnie wspierany przez naszych ludzi w Internecie.
Kiedy to pisałem, myślałem, że żartuję. Później się okazało, że chyba jednak niekoniecznie. 


 

środa, 14 maja 2025

14 maja 2025


1. Miał dzisiaj przyjechać elektryk, żeby naprawić piorunochrony. Piorunochrony bez kontaktu z ziemią nie mają chyba sensu. Z drugiej strony, drzewa wokół dość wysokie. Miał też się zająć prądami w piwnicy. Nie przyjechał. I to jest zła informacja. 
Przyjechać też miały elementy do przyklejenia. Opaski, parapety, jeszcze jakieś gzymsy. Od paru tygodni zapominam słowa „gzyms”. Nie wiem, czy powinien się tym zająć neurolog, psychiatra, czy może specjalista od uzależnień. Elementy też nie przyjechały. Bo nie było auta, a to, które było, było za małe. Zresztą jechał nim elektryk. Zmieścił tylko trzy parapety, bo w samochodzie ma pełno elektrycznych rzeczy. Przy okazji się dowiedziałem, że elektryk jest emerytem. Choć na emeryta nie wygląda. Może być oczywiście emerytem wojskowym. Albo służb innych. Ojciec, na przykład, kolegi w wojsku był dłużej, niż żył, bo rok w czerwonych beretach liczy się za trzy. 
Piesek też nie chciał iść na spacer. Przeszliśmy kawałek w stronę tzw. Rancza, po czym się zaparł czterema nogami i dalej iść nie chciał. 
Wczoraj udał się w odwiedziny do ludzi mieszkających za parkiem. Zostawiłem niedomkniętą bramkę. Ludzie mieszkający za parkiem mieli otwartą bramkę. Kiedy piesek wbiegł do nich, ich mnóstwo dzieci rozbiegło się z krzykiem. Piesek dzieci miał gdzieś, gdyż zajął się obszczekiwaniem psa biegającego za siatką. Obszczekiwał z wielkim zaangażowaniem. Kiedy tylko próbowałem go łapać za wszarz, sugerował mi bym tego nie robił. Dał się poskromić dopiero, gdy właściciele psa zza siatki odciągnęli go w odległe miejsce. 
Dziś nie chciał iść nigdzie. Zaległ pod lipą (albo pod leszczyną – zależnie od momentu) i obserwował panów tynkarzy cyzelujących okienne opaski po zamontowaniu opierzeń. 

2. Donald Tusk, prawdopodobnie, by odreagować serię kijowskich upokorzeń, zwyzywał przyszłego prezydenta Rumunii od rosyjskich agentów. Ten mu się odwinął zdjęciem żółwików z Putinem. Wstyd na pół Europy. 
Dyrektor Dębski napisał na Twitterze, że lepiej by było, gdyby treść dotyczących polityki zagranicznej tweetów, premier uzgadniał z MSZ.

Naszła mnie konstatacja, że pan premier poszedł w ślady Leszka Millera. Ma – excusez le mot – wyjebane. Mówi, co chce. Pisze, co chce. Niczym się nie przejmuje. Ma emeryturę. Więcej nic już w życiu przecież nie osiągnie. `

Złą informacją jest, że zagranica patrzy na niego, jak na ważnego przedstawiciela Polski. Kiedy go już nie będzie, trudno będzie tłumaczyć, że jesteśmy inni. 

3. Pan, który przedwczoraj skuł opaskę wokół parkowego okna, dziś, klasyczną metodą zaczął wyciągnać ją w tynku. 
Wzruszyłem się. 
I to jest zła informacja. 


 

13 maja 2025



1. Trzynasty. 
Zawiozłem Bożenę na dworzec. Pociąg tym razem przyjechał o czasie. Z dworca pojechałem do Biedry. Nie było wina w promocji, kupiłem więc deskę do prasowania, na wypadek, gdybym jednak kiedyś zaczął prasować koszule. Lata państwowej służby udało mi się bez tego przeżyć.
Z Biedry pojechałem do Wilkowa, gdzie wykonano na Lawinie serwis klimatyzacji. Nastąpiło odczarowanie, gdyż zawsze kiedy wcześniej przyjeżdżałem tam na serwis klimatyzacji, to rozpoczynała się seria problemów. Tym razem poszło gładko.
Wróciłem do domu. Wjeżdżając, przejechałem po ładowarce do baterii panów blacharzy. I to jest zła informacja, gdyż nie jest to pierwszy raz, kiedy stracili u nas ładowarkę. Poprzednim razem było to pięć lat temu, kiedy kryli blachą stołówkę. Znikła im wtedy ładowarka Makity, którą używali do radia. Swoją drogą teraz przyjechali bez radia. Więc na budowie mamy radia dwa. Ciekawe, czy gdyby przyjechali z własnym, puszczaliby tę samą stację, co reszta. 
Wtedy stracili Makitę, tym razem Hilti. Hilti ponoć lepsze. 

2. Profesor Gronkiewicz-Waltz – już nikt chyba nie pamięta, że nazywano ją bufetową – napisała na Twitterze: „Wczorajsza debata upewniła mnie, że prezydent powinien być wybierany pośrednio – przez Parlament, podobnie jak to jest w Niemczech, Estonii, Grecji, Albanii, we Włoszech, na Łotwie, Malcie czy Węgrzech.” Najwyraźniej istnieją obawy, że Naród nie dorósł do demokracji i może zagłosować nie tak jak trzeba. 
Swoją drogą, prezydent z takimi uprawnieniami powinien być wybierany większością co najmniej konstytucyjną. W dzisiejszych czasach niemożliwą do zebrania. W ten sposób ostatni prezydent wybierany na starych zasadach pełniłby funkcję dożywotnio. 

Bardzo dużo się rano pojawiło komentarzy, że debata była beznadziejna i nie warto jej oglądać. Cóż, ludzie, którzy zainwestowali w prezydenturę Trzaskowskiego muszą zniechęcać do oglądania, wyborców, którzy jeszcze nie widzieli debaty, bo gdyby ją zobaczyli, to by zobaczyli Rafała Trzaskowskiego, który zdecydowanie nie jest prezydencki. I Karola Nawrockiego, który wręcz przeciwnie. 

Profesor Bilewicz, nawiązując do tego, co Stanowski na debacie powiedział ambasadorowej Schnepfowej, znalazł jakiegoś Stanowskiego z UB. Miało być po profesorsku błyskotliwie. Nie zauważył jednak, że tamten Stanowski z UB nie był Sznepfem.


3. Pojechałem do Wilkowa, gdzie wykonano na audi serwis klimatyzacji. Nie było tak świetnie, jak z Lawiną. Trzeba było więcej czynnika wepchać. 
Tak mi się z działająca klimatyzacją świetnie jechało, że zapomniałem o fotoradarze na końcu Wilkowa. I nie wiem, jak to się skończy.

Chciałem audi umyć, okazało się, że zamknęli Orlen. W znaczeniu: stację. Pojechałem więc do Lidla, gdzie parkując przytarłem prawe przednie drzwi. O – chyba stojak dla rowerów. 
Ładowarka. Fotoradar. Drzwi. 
Trzynasty. 





 

wtorek, 13 maja 2025

12 maja 2025


1. Obudzili mnie panowie blacharze, którzy zaczęli obrabiać blachą gzymsy. Służby konserwatorskie krzywo u nas patrzą na blaszane obróbki. Wolą coś, co się nazywa szlam. Bogu dzięki w paru miejscach zachowała się u nas XIX-wieczna blacha. I tam, gdzie się zachowała, gzymsy też się całkiem nieźle zachowały. 
Bardziej niż panowie blacharze i ich wiercenie, obudził mnie odgłos elektrycznego młota. Niestety obudził mnie niewystarczająco. Gdyby mnie obudził bardziej, istnieje szansa, że bym uratował opaskę wokół okna, którą przez ostatnie tygodnie panowie tynkarze czyścili, a dziś rano jeden z nich wziął i skuł, bo mu się wydawało, że skuta ma być. Chciał dobrze. A była to najlepiej zachowana opaska w całym domu. 

2. Zawiozłem kosisko do naprawiacza kosiarek. Ruch u niego był, jak na Marszałkowskiej. Powiedział, że zrobi w przyszłym tygodniu. Nie jest to zła informacja, myślałem, że w związku z ruchem, który jest jak na Marszałkowskiej, zrobi w przyszłym miesiącu. 

Pół Twittera przeżywało wizytę premiera Tuska na Ukrainie. A konkretnie jego podróż. Dyrektor Dębski zauważył, że gdyby polską polityką zagraniczną dowodził ekscelencja Kumoch nie byłoby takiej sytuacji. Trudno się nie zgodzić. 

Można odnieść wrażenie, że nasz minister spraw zagranicznych nie dba przesadnie o naszego pana premiera. Czyżby też dostrzegał, że pan premier nie odnalazł się w dzisiejszych czasach i nie wygląda na to, żeby się w nich kiedykolwiek miał odnaleźć.



3. Debata. Będzie mi ich brakowało. 

Ktoś powinien powiedzieć Karolowi Nawrockiemu, że po polsku Putin ma na imię Władymir, a nie Vladimir. Pewnie tego nie zrobi rzeczniczka jego sztabu, której z kolei ktoś powinien powiedzieć, że po polsku nazwiska się deklinuje. Ale tego pewnie też nikt jej nie powie, bo to nie jest największy z nią związany problem. 

W kończącym debatę monologu, Rafał Trzaskowski powiedział, że prawda musi zwyciężyć. Trudno się z tym nie zgodzić. Ciekawe więc dlaczego mijał się wcześniej z prawdą raczej nie bez udziału świadomości w kwestii Zielonego Ładu i tych migrantów, których nie będziemy przyjmować, bo pomogliśmy Ukraińcom. 

W sumie ciekawe, czy to z badań im wyszło, że elektorat kupi wielokrotnie dementowaną nieprawdę, czy też sami na to wpadli. 
W sam raz pasuje tu cytat ze „Szwejka” – bezczelne są te kurwy i zuchwałe. 

Swoją drogą jest to fascynujące, że cała Polska zajmuje się mętnymi tłumaczeniami dotyczącymi dwudziestoparometrowej kawalerki, a nikogo nie rusza to, że lider sondaży – nie bójmy się tego słowa – kłamie bezczelnie i zuchwale w sprawach dotyczących spraw dla Polski i Polaków ekstremalnie ważnych. 








 

niedziela, 11 maja 2025

10–11 maja 2025


1. Sobota. No więc pojechaliśmy do Niemiec, żeby zawieźć wnuczkę na pociąg. Przy okazji się dowiedziałem, że w Słubicach jest jeden ze starszych w Polsce żydowskich cmentarzy. 
Niemiecka policja federalna nie podjęła decyzji o podjęciu działań kontrolnych mających na celu sprawdzenie, czy wśród nas nie ma nikogo, kto chciałby nielegalnie wedrzeć się na terytorium Republiki Federalnej. Kontrolowano jakiś pojazd na niemieckich numerach. A kiedy wracaliśmy kontrolowano rowerzystę. Przebranie nielegalnego migranta za rowerzystę najwyraźniej nie działa. 

Błądziłem chwilę po Frankfurcie, gdyż nie skręciłem gdzie trzeba. W końcu dojechałem do ulubionego sklepu z alkoholem. 
W ramach rozproszonej walki o reparacje, wożę do Niemiec butelki, których w Polsce nie da się oddać. Z miliardów, jakie Niemcy są nam winne udało mi się odzyskać ze dwa euro. Ale to nie jest moje ostatnie słowo. 
Kupiłem dwie skrzynki piwa i wino, które nazywa się „The Guvnor”. Mimo 53 lat, wciąż do końca nie dorosłem. Ale się tego nie wstydzę.
Kiedy wróciliśmy do domu, piesek zajmował się gonieniem ptaków. W znaczeniu: jeżeli jakiś ptak usiadł gdzieś w zasięgu wzroku pieska, ten biegł w jego kierunku na tzw. pełnej. Gdy piesek biegał za gołębiami, miało to jakiś sens. Zaczął za szpakami. Tu sensu znaleźć trudno.

2. Odsłuchałem na raty debatę w „Republice”. Najdziwniejsze – przyznać muszę – było zdziwienie komentujących w „Zero”, że debata w całości nie dotyczyła mieszkania kupionego przez Karola Nawrockiego. Wyborcy z pewnością są niepocieszeni. Każdy marzy o tym, żeby jeszcze raz wysłuchać te same pretensje i te same tłumaczenia.

3. Niedziela zeszła mi zasadniczo na niczym. Miałem oczywiście serię rozmów telefonicznych, podczas których zadziwiająco często pojawiało się nazwisko doradcy Rzepeckiego, w kontekście jego jednoznacznego poparcia dla Sławomira Mentzena. Cóż, nawet gdy przestałem pracować w Pałacu, dzwonili do mnie gospodarze weekendowej publicystyki pytając, czy nie mógłbym coś zrobić, by rzeczonego nie wysyłano do ich programów, gdyż zaniża poziom. Cóż, nie mogłem pomóc. 

Rzepecki jest najwyraźniej ostatnim assetem pałacowego demiurga, któremu posypały się kolejne scenariusze. Stąd Rzepeckiego nadaktywność.


 

sobota, 10 maja 2025

9 maja 2025

 


1. No więc w związku z wizytą kolegi Kuby położyłem się późno. Za to wstałem wcześnie, gdyż musiałem kolegę Kubę zawieźć na pociąg. Bardzo wcześnie. Gdyż kolega Kuba miał w południe wystąpić w Warszawie w radio. Dojechaliśmy na dworzec, doszliśmy na peron. Postaliśmy chwilę. Z głośników popłynął głos, tym razem nie nieco bełkoczącego kolejarza, lecz jakiejś sztucznej inteligencji. Informujący, że pociąg przybędzie z dziesięciominutowym opóźnieniem. Po dziesięciu minutach usłyszeliśmy, że opóźnienie wzrosło do minut siedemdziesięciu. Czyli nie było szansy na to, żeby kolega Kuba dojechał na tę dwunastą. Postanowił więc, że będzie z radiem rozmawiał przez telefon. Wróciliśmy więc do domu. I to jest w sumie zła informacja, bo gdyby podjął tę logiczną decyzję wcześniej, spałbym dłużej niż trzy godziny. A brak snu wzmógł u mnie urodzinową depresję. 

2. Szedłem z psem słuchając, jak kolega Kuba komentuje epokowy traktat pomiędzy Tuskiem a Macronem. Rozsądnie nie przywiązywał do rzeczonego traktatu zbyt wielkiej wagi. 
Ubawił mnie prowadzący, który powiedział, że Polska po latach wraca – nie pamiętam, która to była kalka – do pierwszej ligi światowej polityki.
Dowodem miało być, że premier jedzie do Kijowa z europejskimi przywódcami. 
Pamiętam czasy, kiedy to Polskę pytano, czy może z nami do Kijowa jechać kanclerz Niemiec. A my odpowiadaliśmy, że nie może. I nie jechał. I generalnie wielu było nam za to wdzięcznych, bo Niemiec nie powinien jeździć na gapę.
Wcześniej w rzeczonym radio ktoś opowiadał, że najważniejsze francuskie gazety piszą, że Polska jest ważna i że to dla nas jest ważne. A to jednak nie tak działa. Gazety te pisząc, że Polska jest ważna robią dobrze nie Polsce, tylko Macronowi, który jak kania dżdżu, wygląda sukcesu.
Z ciekawych rzeczy usłyszałem, że Putin dziękował Chińczykom za wkład w walkę z państwami Osi. Ciekawe, jak się czuł Xi, przecież nie jest z tych, którzy kultywują tradycję Kuomintangu.

Piesek całą drogę był grzecznym pieskiem. Co mu się chwali. 

3. Jack Daniel's zrobił bardzo dobrą żytniówkę (Bonded Rye). Wypiliśmy pół butelki z Głównym Wykonawcą, który nas nawiedził w celu sprawdzenia, czy architekt na pewno dokładnie wymierzył schody, bo będzie zamawiał piaskowiec. 
Rozmawialiśmy o polityce, narciarstwie, polityce, portugalskich i wielkopolskich zwyczajach weselnych, samorządowcach, alkoholu. Generalnie było miło. Złą informacją jest, że nie obejrzałem przez to debaty. Obejrzeć więc muszę Trzaskowskiego i debatę. 

Korzystając z tego, że piszę to już parę lat, przypomniałem sobie, co mi się zdarzało robić tego dnia poprzednimi laty. Napisać, że to zła wiadomość, to nic nie napisać.









piątek, 9 maja 2025

8 maja 2025


1. Panowie tynkarze narobili w międzyczasie gzymsów. Mieli obawy w kwestii zewnętrznego tynku. Kiedy przyjdzie. Czy przyjdzie na czas. Mieszanie go, gdzieś w Czechach, może potrwać ze dwa tygodnie. 
Tymczasem radio, którego słuchają, nie nadaje pana, który próbuje łączyć rozstane pary. Za to piosenki, jak ta, której refren utkwił mojej osobie: „Nie ma mocnych na Mariolę, którą całowałem w szkole”. Chyba wolałem pana. Może dlatego, że nie znałem żadnej Marioli. W każdym razie żadnej nie pamiętam. 
Dom w każdym razie zaczyna wyglądać.

Awantura związana z tweetem śląskiego parlamentarzysty, w którym komentował morderstwo na warszawskim uniwersytecie przypomniała mi, co kiedyś opowiadał zaprzyjaźniony lekarz. To było dawno temu. Mówił o jednej z krakowskich klinik. Że gdyby miał trafić tam na stół, przed operacją zażądałby użycia alkomatu. I jeśli chirurdzy mieliby poniżej dwóch promili, nie pozwoliłby się im kroić. 
Rzeczony parlamentarzysta, kiedy wypije – a tylko takim go widziałem – to jest naprawdę miłym, wrażliwym chłopakiem. Może więc nie powinien trzeźwieć. 

2. Za pomocą spalinowej kosy poczyniłem pewne spustoszenia. Czyniłbym je dalej, ale się paliwo skończyło. 
Postanowiłem więc wyrychtować kosisko. Udało mi się zdjąć środkowy nóż. Co jest pewnym sukcesem. Złą informacją jest, że rozleciało się łożysko wałka tego noża. Jeszcze gorszą informacją jest, że nie bardzo wiem, co z tym fantem zrobić. 

3. Przyjechał na chwilę kolega Kuba. Raz chyba w miesiącu wykłada coś na zielonogórskim uniwersytecie. Przyjechał pekaesem. Pekaes był bardziej niż punktualny. 
Przyjechaliśmy do domu. Otworzyłem bramę. Już miałem wjechać, kiedy piesek czmychnął na wieś. Poleciał tym razem w stronę byłego sklepu. Poszczekał sobie przez bramę z dwoma czarnymi psami, które zwykle szczekają na niego przez bramę, drogę, stawek i płot. I dał się spacyfikować. Trzymałem go za tzw. wszarz i nie bardzo wiedziałem, co zrobić. W końcu sznurkiem poratował mnie sąsiad mieszkający za przystankiem. Swoją drogą nie widziałem, żeby piesek zjeżył się tak na jakiegoś obcego człowieka. Zwykle tak jeży się na mnie, kiedy wkraczam w jego strefę komfortu, w której leży coś, do czego jest akurat bardzo przywiązany. 
Najwyraźniej sąsiad ze sznurkiem nie skojarzył mu się dobrze. 

Wieczór spędziliśmy słuchając opowieści o domu na Mazurach. Kolega Kuba, z urodzenia Lubuszanin, mówi, że na Mazurach jest ładniej niż tu. Nie jestem przekonany. 

Złą informacją jest, że nie obejrzałem Trzaskowskiego ze Stanowskim. Znaczy, to samo z siebie złe nie jest. Złe jest, że będę to musiał kiedyś zrobić, a tak miałbym to z głowy. 




 

czwartek, 8 maja 2025

7 maja 2025

 


1. Jak się wybiję z pisania, ciężko mi zacząć. I to jest zła informacja. Nie napiszę więc zgryźliwości o reakcjach na wizytę Nawrockiego w Białym Domu. Skoncentrowałbym się pewnie na Bosackim, któremu nie mogę wciąż zapomnieć, jak w 2016, w przerwach w piastowaniu obowiązków ambasadora w Kanadzie, nadawał do kolegów z „Wyborczej” o tym, że wizyta PAD jest czymś niepoważnym i pozbawionym znaczenia. Reagowałem wtedy na Twitterze, podsyłając dowody na to, że jest zupełnie odwrotnie. Gdyby w Polskiej polityce występowało coś takiego jak honor, tacy ambasadorowie, po tym jak zmienia się władza, na taką, która im nie pasuje, zamiast robić bydło, podawaliby się do dymisji. 
Nie chodzi, żeby robili to en masse, jak w Stanach. Wystarczy, żeby robili to ci, którym nie nowa władza nie pasuje. I nie robili bydła.
Nie opiszę też obrazków z 3 maja. Z ostatniej takiej imprezy w ogrodach Pałacu Prezydenckiego. 
Więc nie będzie o tym, że pałacowy demiurg imprezę spędził na dole przy grillach, by zaznaczyć pewnie obecność, ale się jednak za bardzo przed oczy nie pchać.
Nie będę ukrywał, że go nie lubię, więc – jako że jestem małym człowiekiem – wielką radość sprawia mi, że demiurgowe wielkie, globalne wręcz plany trafia szlag. Najpierw obecność PAD w Łodzi, później Nawrocki w Białym Domu. Nie tak miało być. Zresztą spore środki zaangażowane były w to, by tak nie było. 




2. Nie napiszę też o aferze mieszkaniowej. Przypomniała mi aferę z ułaskawieniem pedofila, która pięć lat temu miała zatopić kandydata Dudę. Nie zatopiła, mimo iż wtedy też, sztab nie był do końca ogarnięty. 
Czy będzie to miało wpływ na wynik wyborów? Zobaczymy. Warto jednak pamiętać, że ludzie mają ograniczoną pojemność. Bandyta, dziwkarz, sutener, złodziej oczywiście. Wszystko było. A tu się okazuje, że staruszka jednak nie zabił. 

A poważniej, to excusez le mot wkurwia mnie jedna rzecz. Opowiadanie o tym, że za aferą stoją służby, że stoi ABW. To, że jakiś funkcjonariusz łamie prawo i dostarcza oklauzulowane materiały politykom Platformy, którzy z kolei dostarczają je pracownikom mediów nie znaczy, że za aferą stoi ABW. Znakomita większość pracujących tam ludzi to porządni patrioci, którzy chronią nas przed bardzo poważnymi zagrożeniami. I robią to często wręcz wbrew nadzorującym ich politykom. 

Byłem we wtorek na premierze książki kolegów Gajcego i Muchy o krakowskiej kampanii prezydenckiej w 2024 roku („Kampania, jak wygrać wybory i nie dać się złapać”). To jest naprawdę poważna rzecz, bo wygląda na to, że tamte wybory były poligonem dla kampanii, którą właśnie obserwujemy. Nie będę się rozpisywał, bo obiecałem większą recenzję. Wystarczy posłuchać, co mówią autorzy. 



3. Trzy rozmowy w Kanale Zero. Marii Stepan z Hofmanem, Lodowskim i Protasiewiczem; Mazurka z Rokitą; Stanowskiego z Hołownią. 
W pierwszej bardzo ciekawe rzeczy mówił Lodowski. Takie rzeczy, których nie usłyszycie gdzie indziej. 
Drugą warto, choćby dlatego, by zobaczyć jak wygląda Mazurek, kiedy robi się malutki. 
Trzecia to najbardziej zmarnowane przeze mnie trzy godziny w tym roku. A w związku z tym, że marnuję większość życia, konkurencja była spora. 

Swoją drogą przypomniało mi się, że byłem parę lat temu na spotkaniu z Hołownią w Gorzowie. Wszystkie właściwie jego wypowiedzi składały się ze sprzecznych komunikatów, tyle że podanych w telewizyjnym stylu, więc większość publiki tego nie zauważała – każdy słyszy, co chce. 
Wczoraj się okazało, że był w tym głębszy sens. Hołownia o wszystkim może mówić, że już to powiedział. Co prawda, jednocześnie mówił coś innego, ale jako to ma znaczenie, ważne że mówił to pierwsze. Ale to drugie też. Ale to pierwsze też. 

W tych milionach słów nikt pewnie nie zauważył, że powiedział, iż jego żona lata MiG-ami 29. Nie lata. Nie mamy już takich samolotów. 

***

Napisałem na Twitterze o smętnym dowodzie na istnienie czegoś takiego jak polska prezydencja UE. Czyli słupku z informacją, że trwa, a punkt kontaktowy jest na Okęciu, przy taśmie nr 1A.
Smutna to jest historia. 


piątek, 2 maja 2025

1 maja 2025


1. Obudziłem się w przekonaniu, że mamy sobotę. Nie mieliśmy. I to jest zła informacja. Z braku Mazurka ze Stanowskim słuchaliśmy do śniadania Mazurka z Czarnkiem. Doktrynerstwo Mazurka jest rozczulające. Dziesięć lat temu postanowił, że z Pawła Szefernakera nic nie będzie, więc wciąż nie wierzy, że Paweł Szefernaker zarządza coraz lepiej wyglądającą kampanią Karola Nawrockiego. I żąda, by Czarnek to potwierdzał. 

2. Zwątpiłem w kosiarkę, zacząłem się zastanawiać nad tym, jaka powinna być następna. Wymyśliłem, że najlepszym wyjściem jest Grasshopper. Znalazłem używaną pod Łodzią. Choć właściwie bliżej Kielc. Wykonałem nawet czynności sprawdzające w kwestii finansowania. Przy śniadaniu mieliśmy gorącą dyskusję na ten temat, w której efekcie doszedłem do wniosku, że do sprawy wrócę z chłodnym umysłem po weekendzie.
Postanowiłem zepchnąć traktorek z trawnika, żeby nie zarósł. Pchałem i pchałem. I nagle odpadło koło. Tylne. Napędowe. Kiedy je nakładałem na oś, dotarło do mnie, że mój brak w kosiarkę wiary jest nieusprawiedliwiony. Skoro koło odpadło, to nie było przymocowane do osi. Mechanizm różnicowy nie ma blokady, więc cały moment szedł na oś nieprzymocowaną do koła. Więc drugie koło stało. Więc kosiarka nie jechała. Więc jest tak, jak tłumaczyłem parę dni temu koledze (który zaprotestował w związku z nazwaniem go kolegą z Przesmyku Suwalskiego, gdyż do Przesmyku Suwalskiego ma on kawałek równy temu, którego rosyjska armia na Ukrainie nie jest w stanie przez dwa lata pokonać) w kosiarkach Stiga hydrostatyczne przekładnie się nie psują. Jeżeli działają nieskutecznie, to pewnie chodzi o jakąś pierdołę. 
U mnie musiało być tak: pan naprawiacz kosiarek, kiedy wymieniał opony, zdjął koło. A kiedy je zakładał, nie założył klina. Przykręcił śrubę. Przykręcił, ale nie za bardzo. Śruba się rozkręciła, wypadła, klina nie było, więc oś zaczęła się kręcić w kole. Więc kosiarka przestała jechać. 
Sąsiad Gienek znalazł odpowiednią śrubę. Przykręciłem. Kosiarka jeździ. Złą informacją jest, że powinienem kupić gdzieś klin, bo śruba nie powinna przenosić momentu, tylko blokować koło, żeby się nie zsunęło. 

3. Wróciliśmy do „Major of Kingstown”. Siódmy odcinek. Mam mieszane uczucia. Parę postaci jest naprawdę niezłych, ale serial wciąż mnie nie przekonuje. 


 

czwartek, 1 maja 2025

30 kwietnia 2025


1. Za dziesięć tysięcy złotych można sobie kupić „Pakiet Ambasadorski »Gazety Wyborczej«”, a w nim trzy dożywotnie prenumeraty i spotkanie z Adamem Michnikiem.
Lecha Wałęsę można sobie wynająć na wieczór kawalerski, ale nie wiem za ile. 
Przypomniała mi się dykteryjka, którą ostatnio usłyszałem w Krakowie. Otóż ktoś szedł przez miasto z Adamem Michnikiem. Ten skręcił do jakiegoś sklepu typu „Żabka”, sięgnął na półkę i zaczął wertować „Wyborczą”. – Wysłałem tym gówniarzom tekst i nie wiem, czy wydrukowali – wyjaśnił. 
Ktoś powinien napisać książkę o tym, jak człowiek, który miał wielki wpływ na Polskę doprowadził się do funkcji gadżetu dodawanego do prenumeraty gazety, która tak właściwie przestała być już jego gazetą. 

2. Obserwowałem dziś ciągnięcie gzymsu w klasyczny sposób. Najwięcej chyba czasu zajęło wycinanie szablonu (o ile tak się to nazywa). 
Pracują teraz dwie ekipy. Każda ma swoje radio. Jedno jest Makity, drugie – nie wiem. Dzisiaj po raz pierwszy w obu grała ta sama stacja. Wcześniej stojąc w pewnym miejscu można było doznać kakofonii. 
Nie zauważyłem, co to za stacja. Ale rano mają program, w którym prowadzący próbuje łączyć zerwane związki. Najpierw dzwoni jedna strona. Opowiada, że się pomyliła, że nie chciała, że się dała zwieść. Później prowadzący dzwoni do drugiej strony i namawia, żeby wybaczyła. 
Wczoraj dzwonił człowiek, który zerwał związek przez zaborczą siostrę i matkę. Mówił, że to był błąd i że siostra i matka obiecały, że już takie nie będą. Prowadzący zadzwonił do drugiej strony. Druga strona nie była zainteresowana powrotem. Powiedziała, że znowu będzie tak samo, czyli jak nie matka, to straż pożarna. O straży pożarnej wcześniej nie słyszeliśmy. Mam podejrzenia, że druhowie strażacy będą się z nieszczęśnika przez lata całe nabijać. A może nie? W końcu zajmowało się nim radio. 
Strasznie się amerykanizujemy. I to jest zła informacja. 

3. Obejrzałem wczorajszego Stanowskiego o rozmowach na temat debaty w TVP. Mocna rzecz. Celnie napisała na Twitterze Kataryna, że od tego, kto wygra wybory, zależeć będzie nominacja męża pani Schnepfowej. A tym samym i pani Schnepfowej nominacja na funkcję ambasadorowej. Trudno nie widzieć tu konfliktu interesów.
Trudno?

W każdym razie, jeżeli wybory nie pójdą po myśli państwa Schnepfów, zostaje im zawsze „Pakiet Ambasadorski »Gazety Wyborczej«” i spotkanie z ciekawym człowiekiem. W tym przypadku z Adamem Michnikiem.