Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BLM. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BLM. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 czerwca 2021

22 czerwca 2021


1. Z trzydziestu sześciu stopni zrobiło się osiemnaście. Kocio przyszedł niezupełnie rano. Czysty nie był. Zjadł. Przez chwilę się integrował. I poszedł. Poszedłem za nim. Okazało się, że przechodzi na drugą stronę ulicy. Znika za drewnianym płotem. Pojawił się jeszcze dwa razy. Za drugim razem nawet specjalnie nie jadł. Zasnął na kwadrans na kanapie. W pewnym momencie się zerwał i tyle go widzieli. 

2. Przyjechali rano panowie od rur. Najpierw jeden. Później drugi. Z koparką. Rura z wodą do stołówki chyba pękła. Jeżeli się wodę w nią puści, robi się kałuża na betonie. 
Rury nikt na mapkę nie wrysował. Przez przedpołudnie odbywały się jej poszukiwania. Koparką, młotem udarowym, szpadlem. Swoją drogą, dopiero tu się dowiedziałem, że łopaty się dzielą, a po podziale noszą nazwy. Ja tam, na przykład najbardziej lubię szpadel. Niestety nie potrafię się nim tak umiejętnie posługiwać, ja panowie od rur. W każdym razie, na razie odnaleziono hydrant. Rury właściwej się nie udało. Lunął deszcz i już nie można było się bawić. Panowie od rur zostawili koparkę i dwie dwumetrowe dziury. Przyjadą jutro.
Przypomniały mi się szczęśliwe czasy kopania kanalizacji w 2014 roku. Ech, jak wtedy się świat wydawał prosty. 

Mnie się udało – a przynajmniej mam taką nadzieję – zamurować dziurę w kominie. Wybić dziurę w kominie. Połączyć – za pomocą rury czarnej – dziurę w kominie z dziurą w piecu. I wszystko – mam nadzieję – uszczelnić. 
Przy okazji przypomniało mi się, że muszę podłączyć do innego komina piec na pellet. A to wymaga zamówienia specjalnych rur. 

3. Równo rok temu byłem w Waszyngtonie. Ciekawe doświadczenie. Najpierw apokaliptycznie puste Dulles, na którym przy odprawie więcej było funkcjonariuszy imigracyjnych niż nas przyleciało. Później sam Waszyngton, przypominający miasto, w którym zegarki stanęły o czwartej nad ranem. Jakieś samochody, jacyś ludzie, czasem autobus. Ale pusto i cicho. Błąkaliśmy się po tym mieście, jak te knajpiane niedobitki, co to o czwartej na ranem, szukają otwartego sklepu czy baru. 
Witryny pozasłaniane paździerzowymi płytami, nad nimi wielkie napisy, że urzędująca w budynku korporacja jest przekonana, że BLM.

Afroamerykańscy pracownicy służb miejskich sprzątający przy hotelu Hay-Adams ulice ze śladów pozostawionych przez afroamerykanskich wojowników o supremację czarnej rasy, których niedobitki zalegały wciąż nieprzytomne w parku Lafayette. Opłotkowany po zasmarowaniu Kościuszko, który – co prawda – nie miał czarnych niewolników, ale przecież mógł mieć. 
Nie zdecydowałem się wybrać tam w nocy, żeby oglądać z bliska rewolucję. Pewnie jestem na to za stary.