czwartek, 16 października 2014

15 października 2014


1. W Warszawie jednak gorzej się śpi. I to jest zła informacja.

2. Przy śniadaniu oglądaliśmy „Urodę życia”. Wrażenia: O, znalazłem jakiś numer specjalny „Urody” z 1999 r. Ale się wtedy robiło brzydkie magazyny. Nuda. Te zdjęcia tak beznadziejnie ułożone. Spiegiel słaby. Ile się przez te ostatnie 15 lat zmieniło…zaraz, co tu robi BMW i8…z którego to jest roku? Nie, no, niemożliwe.
Zły ten magazyn jest niemożebnie. Ale pewnie będzie miał ograniczony biznesowy sukces. Bo pomysł wygląda na: robimy magazyn dla pań sklepowych, klientom reklamowym opowiadamy, że czytać go będę kobiety sukcesu, takie koło czterdziestki. Klienci reklamowi przecież nie będą czytać. Zresztą i tak wszystko załatwią domy mediowe.
Gdyby klienci czytali, pewnie by się zdziwili czytając lead tekstu redaktor naczelnej. Rubryka: Gorący temat. „Połowa życia dla wielu z nas jest czasem trudnym”.
Żeby dzisiejszej czterdziestolatce sukcesu tłumaczyć, że przeżyła połowę życia, trzeba chyba nie mieć mózgu.
Redaktor naczelna występuje w numerze na przynajmniej 11 zdjęciach. Jest autorką trzech tekstów i jest z nią przeprowadzany wywiad. Taka sytuacja.

Pojechałem komunikacją miejską do domu Volvo, przy dalekiej Puławskiej, żeby odebrać XC60. Jechałem najpierw metrem, w którym niezbyt przystojny młodzieniec poprawiał sobie makijaż. Nikt nie zwracał na to uwagi, a ponoć jesteśmy krajem homofobicznym.
Przy okazji zauważyłem, że Gear Samsunga świetnie się nadaje do fotografowania ludzi w metrze.

Później wsiadłem do autobusu. Jechałem myśląc o Eboli. W dzisiejszych czasach lepiej unikać zbiorowej komunikacji.
W Volvo było bardzo miło. Dolano nawet płynu do spryskiwaczy. Samochód był czysty. Wzruszyłem się. To moje drugie spotkanie z XC60. Za pierwszym nie było fajnie. Dwulitrowa benzyna przy maksymalnej prędkości paliła tyle samo, co X6M, tylko że ta prędkość była niższa o 100 kilometrów. No i bak był dużo mniejszy.
Teraz powinno być lepiej, bo moc podobna, ale silnik większy. Obiecałem Staszkowi, że się nie będę pastwił nad spalaniem. Ale może nie będę musiał. Choć nie należy chwalić rożnych rzeczy zbyt wcześnie.

Zawiozłem nie wiadomo co, do kolegi Marcina, który jest ważnym kierownikiem w Teatrze Wielkim. Też był pod wrażeniem „Urody Życia”. Opowiedział, że w dniu premiery spotkał redaktor naczelną „Zwierciadła”, która była cała w skowronkach, bo wcześniej bardzo się bali nowej konkurencji. Zobaczyli i przestali. I to jest zła informacja, bo „Zwierciadło” arcydziełem nie jest, a czując oddech na karku redakcja mogłaby coś poprawić.

Później pojechałem na spotkanie z nie napiszę kim. W sprawie pewnego projektu internetowego.
Jechałem przez Świętokrzyską. Policja ze Strażą Miejską spisywała deskorolkowców.
Spotkanie odbywało się w byłym siedlisku SLD. Gdybym miał tam biuro, powiesiłbym oleodruk z Leninem. Spotkanie było w bardzo miłej atmosferze.

3. Później był panel Think-Tanka. Lubię chodzić na nie, bo są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Przychodzi mnóstwo dziwnych ludzi. Tym razem miało chodzić o luksus. Wśród panelistów była pani matematyk, która za komuny była kierowniczką Peweksu, a teraz ma perfumerię. Była z synem. Była jeszcze jedna pani, która w piątki nie lata samolotem, ma trójkę dzieci i zajmuje się teraz rodziną, zasiada tylko w kilku radach nadzorczych również giełdowych spółek. Był też Rafał Bauer.

Pan Rafał powiedział, że „Malemen” to porażka. Uważam, że jeszcze nie tak dawno był sukcesem. A skoro oficjalnie się ogłasza, że jest porażką, znaczy, że sukcesem już nigdy nie będzie. To smutne.

Po wszystkim były rozmowy w kuluarach. Pan Rafał był gwiazdą. Długo rozmawiał z gościem, który przyznał się do tego, że kierował słynnym w pewnych kręgach projektem biznesowym w Bauerze. Wydawca znany naówczas z gazetek telewizyjnych i tygodników opisujących łzawe historyjki „Mój mąż porzucił mnie dla siostry mojego kochanka”, „Lekarze nie dawali mi szans, a jednak żyję i mam się dobrze”, postanowił zrobić poważne pismo o gospodarce.
Pan opowiadał, że ciężko pracowali przez dwa lata, zrobili najwybitniejszy projekt świata. Główny Niemiec przyjechał i gratulował, a dwa tygodnie później zabił projekt.
Ile razy słyszałem takie historie. Ileż razy sam takie historie opowiadałem.

Swoją drogą ludzie pracujący przy tym projekcie opowiadali, że praca nie była specjalnie ciężka. Właściwie, to się opierdalali. A pieniądze były dobre. Ech, te czasy sprzed kryzysu…

Później rozmowa panów przeszła na sukcesy polskich piłkarzy. Pan powiedział, że teraz będzie siedem lat sukcesów polskiej reprezentacji. Pan Rafał miał nieco inny pogląd na ten temat. Powiedział, że w jego mniemaniu porażka Niemców mogła być elementem polityki zagranicznej Berlina.
Pan się żachnął, że to teorie spiskowe. Pan Rafał – że wręcz przeciwnie. –Czytał pan Talleyranda? – zapytał. Dlaczego dziś dyplomację ma się uprawiać inaczej?
Pan brnął –Ale to zbyt skomplikowana kombinacja.
Pan Rafał –A wie pan jak skomplikowane jest zaplanowanie operacji wojskowej w sile dywizji?

Później też było o wojnie. Obecny na sali małoletni syn pana Rafała czytał książkę „Gospodarka za 100 lat”. Pan Rafał mówił, że by wolał, żeby ten syn nie zginął gdzieś pod Rzeszowem. A wie, że do pójścia na wojnę syna nie zniechęci, bo wychowuje go zgodnie z zasadami, wedle których syn Ojczyzny bronić pójdzie, nie patrząc na protesty rodziców.
A wszystko wskazuje na to, że wojna będzie.

Polscy piłkarze nie roznieśli w puch Szkotów. Więc nie zaczęło się te siedem lat sukcesów polskiej piłki. Czyli pan Rafał może generalnie mieć rację, a to nie jest dobra informacja.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz