Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malemen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malemen. Pokaż wszystkie posty

piątek, 29 maja 2020

27 maja 2020



1. Praca zmusiła mnie do tego, bym wstał przed siódmą i coś szybko zrobił. I to jest zła informacja.

2. Zrobiłem, było przed ósmą. Co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Zacząłem oglądać telewizor. Najpierw bardzo kolorowy serial, w którym jeden z Policjantów z Miami gra policjanta z San Fracisco. Oglądałem i nic nie mogłem zrozumieć. Jeden z bohaterów mówił, że się nazywa Jerzy Kosiński, choć wcale nie był podobny. W skrzyni oznaczonej ostrzeżeniami przed promieniowaniem trzymał pieniądze, które – jak tłumaczył – pochodziły z tantiem. Policjanci tłumaczyli jego narzeczonej, że nie moży być Kosińskim, bo Kosiński nie żyje. Ona tłumaczyła, że żyje, tylko nic nie pisze, bo cierpi na niemoc twórczą, z którą walczy uprawiając seks. Narawdę nie rozumiejąc o co chodzi przełączyłem na TVN Turbo, na „Legendy PRL-u”. Patryk Mikiciuk jeździł Lambrettą, później wożony był Osą. Zanim zaczął być wożony mignęło zdjęcie z Warszawskiej Fabryki Motocykli. No i dotarło do mnie, że przez kilka lat, w redakcji periodyku „Malemen” siedziałem w miejscu, gdzie kończyła się linia produkcyjna Os. No i mi się przypomniały tamte czasy. I to jest zła informacja, bo to, że dziś problemy, które wtedy miałem wydają się śmieszne, nie znaczy, że wtedy nie wydawały się bardzo poważne.

3. Remont klatki schodowej zamarł. Dziury w ścianach, w nich nowe rury. Swoją drogą ta klatka schodowa udowadnia, że nigdy nie zrozumiem warszawiaków. I to jest zła informacja. Otóż z przedwojennej kamienicy – sprzed pierwszowojennej – zachowała się część klatki schodowej. Schody z piaskowca, spoczniki z terakotą. Poręcze. Widać było, że kamienica mimo iż formy jest powojennej, ma ze sobą jakąś historię. Schody z piaskowca, ponad stuletnie nieco się powycierały. Mieszkańcy więc grupowo zażądali, by je wymienić. Na nowe granitowe. Terakota na spocznikach była popękana, więc ją też trzeba było wymienić. Na paskudne płytki. Paskudne ale hiszpańskie. W ten sposób pozbyto się śladów czegoś, co przetrzymało dwie światowe wojny, powstanie i komunę. Schody po których – na ten przykład – chodził Witkacy, do swojego handlującego drewnem przyjaciela. Szkoda gadać.

Wieczorem, po pracy poszedłem do Beirutu. Wypiłem dwa piwa ucinając pogawędkę z kolegą Marcinem, wydawcą gazet lotniskowych. Pogawędkę o kryzysie. Z wnioskiem, że kryzys obecny może zadziałać oczyszczająco. Wykończy firmy, które nie miały sensu, pozwoli się szybciej rozwijać tym, którzy są ogarnięci. 

piątek, 25 grudnia 2015

23 grudnia 2015





1. Nie zna życia, kto nie przejechał 200 kilometrów BMW, którego EML pracuje w trybie serwisowym. Ja znam. I to jest zła informacja. 
Mieliśmy ruszyć we wtorkowy wieczór. Jednak po powrocie z Krakowa musiałem jeszcze wpaść do pewnego miejsca z wielkim ekranem na którym wyświetlano jutrzejszą gazetę. Jak z niewyśnionego snu polskiego serialowego scenografa o redakcji nowoczesnej gazety. Tyle, że bałagan większy.
Uwielbiam centra sterowania światem. Zwłaszcza po godzinach.
Wcześniej wlałem w 750 sto litrów benzyny. Znaczy wlałem siedemdziesiąt parę, bo wcześniej wlał za stówkę Mechanik Jacek.
[Nie świadczy specjalnie dobrze o sukcesie życiowym, jeżeli człowiek mając za sobą prawie ćwierć wieku zawodowych doświadczeń jara się zatankowaniem samochodu do pełna][ech ta pułapka średniego dochodu]
Poprzednim razem tankowałem do 750 do pełna przed jazdą do Żywca, gdzie w browarze robiłem materiał do „Malemena”. W żywieckim browarze jest niezłe muzeum. Lepsze niż to w tyskim. Oba warto zwiedzić. Ale nie o tym.
No więc nie wyjechaliśmy we wtorek wieczorem. Mieliśmy ambicje, by zrobić to we środę o świcie. Prawie się udało. Znaczy o świcie się prawie udało wyjechać. Dziewczyny z Bożeną w jej beemce. Ja z kotami i bagażami w 750. Bożena ruszyła pierwsza. Po chwili zadzwoniła, że stoi na BP przy Reducie i że auto nie chce jechać.
[Przypomniało mi się właśnie, że ze dwadzieścia lat temu czytałem jakiś amerykański podręcznik pisania scenariuszy, no i napisane tam było, że nie należy wszystkich czynności po kolei opisywać, bo odbiorca się domyśli – że jeżeli bohater jest w pracy i wychodzi coś zjeść – nie trzeba pokazywać jak idzie po schodach. Więc się będę streszczać]
Kiedy na stacji wykonywałem różne idiotyczne czynności związane z próbami uruchomienia auta Bożeny – uciekł nam kot Pawełek. Wymieniłem akumulator. [Wcześniej po niego pojechałem do sąsiedniego sklepu, ale o tym nie piszę bo bym znowu odpłynął w dygresje] Kota nie ma. Zrobiło się prawie południe. Kota nie ma. Dziewczyny pojechały tłumacząc sobie, że na pewno ktoś się nim zaopiekował. Ja się jakoś nie mogłem ruszyć. Postanowiłem użyć siły mediów społecznościowych. Zacząłem tworzyć odpowiedni post. Wpadłem na pomysł, żeby do tego postu wypromowania użyć znajomości. Kot Pawełek zyskałby popularność jak nieprzymierzając czerwony Golf. Naszła mnie wtedy wątpliwość – co by było gdyby wpadł w ręce jakiegoś zatwardziałego obrońcy demokracji? Czy by się to dla niego nie skończyło źle?
Więc kiedy ważyłem 'za' i 'przeciw', przyszedł pan ze stacji, który nalewa gaz ludziom, którzy sami nie potrafią i przyniósł kota Pawełka. Znalazł go za bankomatem.

2. No więc jechałem na zachód. Szło mi całkiem nieźle. Koty spały. Słońce świeciło. Dojechałem za Stryków. Stanąłem, by dolać oleju. Ruszyłem. No i się okazało, że nie jest ok. Znaczy, że auto przeszło w tryb serwisowy. Czyli, że EML – komputer sterujący otwieraniem przepustnic [jest inaczej iż w normalnych samochodach: po pierwsze przepustnice są dwie, po drugie nie są fizycznie połączone z pedałem gazu] postanowił dla mojego i samochodu dobra właściwie ich nie otwierać. 2000 obrotów, 60 km/godz. i nic więcej. Po raz pierwszy w życiu byłem się w stanie zgodzić z twierdzeniem, że prędkość zabija. Zbyt niska.
Zjechałem na parking i zacząłem odprawiać czary. Zapalać, gasić, otwierać maskę, wyciągać bezpieczniki, zamykać maskę. Wtedy zadzwoniła Bożena, że jej auto stanęło gdzieś za Koninem. Dotarło do mnie, że zdechł jej alternator. I to jest zła informacja.
Wymyśliłem, że taniej niż wynajmować lawetę, będzie kupić kolejny akumulator.
Czary odniosły skutek. EML zaczął działać normalnie. Dojechałem pod Konin. Kupiłem akumulator. Niestety EML, znowu przeszedł w tryb awaryjny. Z tych nerw zacząłem słuchać na TVP Info transmisji z obrad Senatu.
Przestałem, kiedy samozaorał się jeden z państwa senatorów tłumacząc, że na meczu piłkarskim jest trzech sędziów.


Bożena stała za bramkami. Wymieniłem akumulator i trochę licząc na cud zacząłem sprawdzać bezpieczniki – bo może ten od alternatora nie żyje. Nie znalazłem go w opisie, więc zadzwoniłem do red. Pertyńskiego, by sprawdzić jak słowo alternator brzmi w języku Goethego. Nie mogłem się dodzwonić – ciągle było zajęte. Gdy mi się w końcu udało, red. Pertyński wyraził zniecierpliwienie moim zniecierpliwieniem związanym z niemożnością połączenia. Właśnie odwożę – powiedział – BMW 730d (była jeszcze jedna literka, jakiej nie zapamiętałem), bo się zepsuła i w tryb serwisowy weszła. –Z prędkością 60 km/godz? – zapytałem.
25 lat różnicy a ile wspólnego.

3. Bożena pojechała. Zasugerowałem, by jechała jak najszybciej. Bo im szybciej, tym krócej światła będą zużywały prąd. Auto stanęło jej pod bramą. Ja z prędkością 60 km/godz. Byłem ze trzy godziny później.

Poszedłem się przywitać z sąsiadami. Gienek opowiedział, że świeżo kupionym volvo Tomka jest silnik do remontu. A w Renacie właśnie poszło sprzęgło.
Technika nas kiedyś wykończy. I to jest zła informacja.

niedziela, 15 marca 2015

14 marca 2015




1. Co ja właściwie wczoraj robiłem? Byłem na Nowym Świecie. Szedłem przez Żurawią. Obejrzałem przez okna biuro komitetu Komorowskiego. Na zewnątrz pan zbierał podpisy. Nie miał pustej kartki.
Pod Empikiem spotkałem koleżankę Rachoń, z którą ponarzekaliśmy chwilę na beznadziejność otaczającej nas rzeczywistości. To, czym się okazał „Esquire”. I na inne rzeczy. Dowiedziałem się dlaczego koleżanka Rachoń nie została szpiegiem. Ale nie mogę o tym napisać – z oczywistych względów.
Zauważyłem wyborcę Bronisława Komorowskiego. Był wystylizowany, z brodą, w niezłym płaszczu, z kotylionem. Szedł najpierw w jedną stronę z parasolem i panią (też miała kotylion). Wracał sam. Bez parasola, na którym namalowany był chyba sowi łeb. 

W Empiku kupiłem magazyn „Lavie”. Obejrzałem. Nie chciało mi się czytać. Na pierwszy rzut oka wariacja niegdysiejszego „Melemena”. Przygotowana bez zrozumienia źródła. Najśmieszniejsze jest to, że i tak „Lavie” jest lepsze niż „Esquire”. I to jest zła informacja.

2. Od czterech dni zbieram się, żeby napisać o in vitro. Niby wszystko mam przemyślane ale wciąż mi brakuje energii. Choć może bardziej niż energii, dostępu do raportów Kantar Media. A konkretnie informacji o tym ile kosztowała kampania promująca w telewizji program in vitro.
Teoretycznie mógłbym napisać prośbę o udostępnienie tej informacji do KPRM. Ale nie wiem jak to się robi. I to jest zła informacja.

3. HOUSE OF CARDS. UWAGA SPOJLER! W nie pamiętam już którym odcinku HoC, reporterka pisze tekst o prezydenturze i prezydencie. Ostry tekst. Przynosi go do redakcji. Tam słyszy, że jest zbyt jednostronny. I że mogą go opublikować jako felieton (nie mam specjalnego zaufania do tłumaczenia, a nie usłyszałem co tam jest w oryginale). Tylko jeżeli to zrobią, to ona przestanie być reporterką. I nie będzie już miała do tego powrotu.
Ciekawe ilu kolegów dziennikarzy zrozumiało na czym polega problem.

Na wtorkowym Tweetupie będę mógł zapytać. I to prawdopodobnie nie jest dobra informacja.

czwartek, 12 marca 2015

11 marca 2015


1. Cztery minuty po tym, jak wszedłem do wanny zadzwonił kurier. Przyniósł przednie amortyzatory do Suburbana i zażądał za nie pieniędzy. Niewiele się zastanawiając wyrzuciłem go, gdyż wcześniej przelałem za nie pieniądze, a poza tym miały przyjechać nie tu, tylko na Pragę do firmy, która miała je doprowadzić do stanu idealnego.
Kurier poszedł. Ja dodzwoniłem się do sprzedawcy, który mnie przeprosił „bo mu się źle kliknęło”, zacząłem więc ścigać kuriera. Najpierw elektronicznie – za pomocą strony WWW, później telefonicznie, a na koniec analogowo – na piechotę. Skutecznie.
Złą informacją jest, że z tego wszystkiego nie wróciłem do wanny. A w wannie jakoś lepiej zbieram myśli.

Usłyszałem za to, że po Pomorzu krąży poseł Napieralski. Krąży i buduje struktury nowej lewicowej partii. Sekunduje mu w tym prezydent Biedroń. A kciuki trzyma grupa młodzieży eseldowskiej, która nie dała się porwać czarowi pani dr Ogórek.
My tu słuchamy, wywiadów z Leszkiem Millerem, a tam powstaje Zjednoczona Lewica Ziem Odzyskanych. Albo krócej – Lewica Piastowska.

Tak sobie myślę, że chyba brakowałoby mi Leszka Millera, więc raczej pani dr Ogórek wykręci niezły dwucyfrowy wynik i eseldowska młodzież da się porwać jej czarowi. A struktury posła Napieralskiego przestaną od posła Napieralskiego odbierać (przez jakiś czas) telefon.

2. Przez cały dzień walczyłem z pewnym tekstem. Miałem go napisać dwa tygodnie temu. I to jest zła informacja. Skuteczność moja wynosiła mniej-więcej sto znaków na godzinę. Kiedy się zaczęła zwiększać zadzwonił kolega Olszański i wyciągnął mnie na piwo do Parany.
Kolega Olszański pisze książkę. Książka się będzie składać z wywiadów. Mocnych wywiadów. Kolega Olszański potrafi pisać mocne teksty. Być może za mocne jak na poziom warszawskich magazynów. Dwa lata temu zrobił dla „Malemena” „Ocalonych” – rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Pamiętam, że jak przyniosłem ten pomysł na kolegium, dwie koleżanki chórem stwierdziły, że nuda. Obie miały dziadków w Auschwitz, dziadkowie zamiast bajek opowiadali im wspomnienia. I – pewnie też przez środowisko, w jakim się wychowały – uważały, że każdy miał dziadka w Auschwitz i każdy zna te historie.
Nie każdy.

3. Przejrzałem nowego „Newsweeka” – pożytki z używania tabletu Samsunga. „Newsweek” i „Rzeczpospolita” za darmo.
Mark Twain napisał kiedyś opowiadanie „Jak kandydowałem na gubernatora”. Ktoś w „Newsweeku” je przeczytał i postanowił je przenieść na polski grunt.
„Z naszych ustaleń wynika, że Jarosław Kaczyński zna tę koncepcję i bierze ją pod uwagę, choć publicznie zapewne będzie się od niej odcinać” – redaktor Krzymowski po tym jak jego źródło zostało wyrzucone z PiS-u zaczął przepisywać z Twaina. Znaczy zaczął wcześniej, w tekście o „Ułaskawieniu wspólnika Dubienieckiego”.
W najnowszym numerze Krzymowskiemu sekunduje red. Pawlicka. Na podstawie rozmów z kilkoma europosłami PO zajęła się nagrodą kandydata Dudy za jakość pracy w Europarlamencie. Jednym z głównych źródeł jest pani Thun, której ten tytuł Duda odebrał.
Opowiadanie Twaina kończy się tym, że wycofuje się on z wyborów. Z kandydatem Dudą tak łatwo nie pójdzie.

Rozumiem, że można mieć poglądy polityczne, rozumiem, że się można bać o pracę, kredyt etc., ale czy to nie jest zbyt ryzykowne stawiać wszystko na jedną kartę, zwłaszcza, że nie jest ona tak mocna jak kiedyś?

O tym, że wydawca nie jest specjalnie zadowolony z Tomasza Lisa słychać było już półtora roku temu. Teraz to niby ucichło, ale nie wiadomo, co się będzie działo po wyborach. .
Chyba się cieszę, że nie jestem dziennikarzem. I to nie jest dobra informacja.  

czwartek, 29 stycznia 2015

29 stycznia 2015


1. Nie wstałem na śniadanie. Na dobre obudził mnie dopiero kolega Podłoga. Zadzwonił, żeby się podzielić plotkami, na temat naszego – niegdyś wspólnego – miejsca pracy. Magazyn został sprzedany. Panu, którego chyba ze dwa razy w życiu widziałem, który raczej nie ma specjalnego doświadczenia w kwestiach wydawniczych, ale wśród bliskich ma kogoś, kto się tym zajmuje.
Nabywca ponoć upierał się, żeby naczelnym został poprzedni naczelny. Nie wiem z jakim skutkiem.
Też bym chciał, żeby ktoś kiedyś uzależniał przyszłość jakiegoś projektu od mojej w nim obecności. Na razie się nie zanosi. I to jest zła informacja.

2. Zadzwonił kolega Grzegorz. W jego srebrnej strzale padł akumulator. No i nie bardzo miał energię, by to jakoś ogarnąć. Przyjechał po mnie saabem Magdaleny. Wziąłem klucze, wziąłem prostownik i pojechaliśmy na Żoliborz. Ktoś, kto projektował sposób mocowania akumulatora w pierwszej Megane powinien w piekle odkręcać zapieczone śruby.
Akumulator okazał się martwy. Pojechaliśmy więc do Arkadii, by kupić nowy. 

Kolega Grzegorz zaparkował blisko wejścia blisko Carrefoura. Znaleźliśmy akumulatory, wybraliśmy odpowiedni, kolega Grzegorz zapłacił i poszedł do samochodu, by zanieść akumulator nowy i przynieść stary, by odzyskać 10 zł kaucję. 
Ja, korzystając z okazji postanowiłem wejść do Citibanku, by wpłacić pewną ilość obcej waluty, jaką od paru miesięcy nosiłem w kieszeni, by uchronić ją przed zniszczeniem przez wypranie, porwanie, wytarcie etc.
Duże pomieszczenie, na środku stół z czterema stanowiskami (interesujące są wbudowane w blat applowskie klawiatury, podłączone do chyba pecetów). I wciśnięte w róg stanowisko pełniące rolę kasy. Stanowiska puste. Do kasy kolejka. Kolejka utrudniająca dostęp do bankomatów. Znaczy projektował jakiś mistrz. 
Pani obsługiwała dwóch mówiących nieco krzywym angielskim panów o semickiej urodzie. Trwało to. Trwało. Trwało i trwało. Po jakimś czasie z dziwnych drzwi wyszedł pan i zaprosił stojącą przede mną panią do pomieszczenia za szklanymi drzwiami.
W kolejce za mną stanął jakiś rodak dalekowschodniego pochodzenia, który chciał wpłacić worek pieniędzy. Zobaczył jak sytuacja wygląda i zaczął ten worek pieniędzy wpychać do wpłatomatu (na raz nie więcej niż 50 banknotów).
Przyszła moja kolej. Okazało się, że karta słabo przechodzi przez czytnik. Za którymś razem zadziałała. Pani wzięła ode mnie dewizy, coś zrobiła w komputerze i się okazało, że coś zrobiła wbrew systemowi. Wezwała drugą panią. I coś zaczęły kombinować. 
Wezwana pani patrzyła na mnie jakby mnie chciała udusić. Ale może przesadzam. Może tylko nie jest zadowolona ze swojego życia osobistego. Zaproponowano mi coś do picia. Odmówiłem. 
Widząc, że rzecz będzie jeszcze trwać postanowiłem z pomocą innej pani wymienić kartę na nową. Skoro stara nie działa tak jak powinna, a ja jestem w oddziale – dlaczego nie skorzystać z okazji.
Ta inna pani próbowała mi tłumaczyć, że operacja kosztować będzie 20 złotych, kiedy zaprotestowałem, że w życiu nie zapłaciłem za wymianę karty, powiedziała, że w takim razie, jeżeli mi się naliczy, to żebym reklamował. Miała jakiś problem z moim dowodem osobisty, ale z inną panią jakoś go rozwiązały. Coś tam podpisałem i się okazało, że musimy czekać, aż pani o morderczym spojrzeniu, która przyszła ratować panią przy kasie skończy ją ratować i coś tam autoryzuje. To trwało. 
Porozmawialiśmy z panią od karty o podróżach i pracy. Pani od karty powiedziała, że praca związana z podróżowaniem jest super. Odpowiedziałem jej, że na pierwszy rzut oka – tak, ale pod koniec trzeciej godziny czekania na następny samolot we Frankfurcie można zmienić zdanie. I że też ma super pracę, bo wciąż poznaje nowych ludzi, do tego nie może zapominać o prestiżu, jaki jest związany z jej pracodawcą. Czasem bywam złym człowiekiem i to nie jest dobra informacja.
Udało się w końcu rozwiązać dewizowy problem. Udało się wycisnąć kartę. Wszystko zajęło prawie godzinę. Kolega Grzegorz przez ten czas przejrzał dokładnie cały numer „Elle”. Zdziwiony zauważył, że w środku są tylko dwa teksty do przeczytania.

3. PiS ustami rzecznika Mastalerka zażądał dymisji dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, w związku z niezaproszeniem rodziny rtm. Pileckiego. Ktoś na Twitterze zauważył rozsądnie, że po takim żądaniu dyrektor na pewno nie zostanie zdymisjonowany.
A należy mu się to jak psu kość. Bo nawet jeżeli niewysłanie zaproszenia było efektem wszechświatowego spisku, to sposób, w jaki się z tego tłumaczył był dyskredytujący i dyrektora i jego ewentualnych zleceniodawców.
Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z typowym w Polsce przypadkiem oderwania od rzeczywistości. Pad dyrektor ma wybitne zasługi. Udało mu się zgromadzić fundusz, który uniezależnia przyszłość muzeum od decyzji polskich polityków. Jest postacią znaną w świecie. Odwiedzają go nie byle jacy goście. Zna języki, jeździ na motorze, jest supergościem.
Nagle ktoś go pyta napastliwie, o coś, co go osobiście nie interesuje. Więc niech się cieszą, że nie odpowiedział jeszcze bardziej obcesowo.
Ludzie w Polsce bardzo łatwo zapominają, co to służba publiczna. I to jest zła informacja.

Dyrektor Zydel, który udał się służbowo do miasta Berlin, kupił mi na Hauptbahnhof „Berliner Zeitung”. Jakoś niedługo ma na wieś przyjechać wycieczka niemieckich gimnazjalistów, ja gazetę wcześniej oprawię i powieszę w jakimś widocznym miejscu. Niech im się utrwala.



piątek, 23 stycznia 2015

23 stycznia 2015


1. Newslettery „Press” i „Wirtualnych Mediów” napisały o moim byłym miejscu pracy. Chyba po raz pierwszy od okładki z Jaruzelskim „Malemen” był na ustach tylu ludzi. Kiedyś kolega Grzegorz powiedział mi, że koledzy redaktorzy mierzą teraz sukces magazynu liczbą wejść na stronę. Powinni mieć rekord.
Muszę się przyznać, że w obecnej sytuacji naprawdę się cieszę, że z „Malemenem” nie mam od ponad roku nic wspólnego. I to jest zła informacja.

2. Do śniadania słuchałem Kontrwywiadu. Wolę Piaseckiego w telewizorze. Mówi wolniej. Przerywa, kiedy musi. No i wygląda dostojniej. Zupełnie jakby widzów TVN24 traktował inaczej niż słuchaczy RMF.
Rozmawiał z kandydatem Dudą. Rozmowa skończyła się tak:

Piasecki: Ostatnie pytanie od słuchaczy – wysłałby pan, jako prezydent, polskich żołnierzy na pomoc Ukrainie, zwłaszcza w obliczu tego, co się dzisiaj rano o świecie wydarzyło w Doniecku?

Duda: To zależy od pewnych relacji międzynarodowych. Jesteśmy członkiem NATO i uważam, że powinniśmy to respektować. Jeżeli to zostanie uzgodnione w obrębie NATO i jakieś siły NATO zostaną wysłane.

Piasecki: Nie, ale nie mówimy o siłach NATO. Wczoraj Zbigniew Bujak siedział na tym miejscu i mówiłby: fantastycznie, gdyby polscy żołnierze walczyli w Doniecku. Pan by to powtórzył czy nie?

Duda: Wie pan, pamiętajmy o tym, że jeżeli już, to Polska mogłaby udzielić wsparcia, należałoby to rozważyć, to jest bardzo poważna decyzja. Trzeba by się było nad nią dobrze zastanowić.

Jeśli mam być szczery to denerwują mnie takie pytania. –Czy wydałby pan zgodę na użycie broni jądrowej? –Ale my nie mamy broni jądrowej. –A gdybyśmy mieli to by pan wydał zgodę? –Gdybyśmy mieli? –Tak gdybyśmy mieli, wydałby pan zgodę? –A gdyby w środku puszczy wpadł pan w sidła, to odgryzłby pan sobie nogę? Wyborcy mają prawo do tej wiedzy!
Czekam jak kiedyś któryś z wywiadowanych zada redaktorowi pytanie: Przestał pan już bić żonę?

Zacząłem pisać tekst o Navarze, ten sam, który piszę od Świąt. Ale co jakiś czas rzucałem okiem na Twittera. Na którym coraz więcej pojawiało się głosów, że Duda chce wysłać wojsko na Ukrainę.
Wszyscy linkowali tekst na gazeta.pl. Tekst do którego link brzmiał „Duda: Należy rozważyć wysłanie wojsk na Ukrainę”.
Tego rodzaju manipulacje to, w kraju z normalnym medialnym rynkiem domena tabloidów. U nas robi to portal niegdyś najważniejszego dziennika w Polsce.

Ale jak tu mieć pretensje do gazeta.pl, skoro podobny numer parę godzin później wykonała pani Premier. Z tym, że ona poszła dalej wyciągnęła z tego wniosek, że PiS zawsze ciągnie do wojny, a PO do pokoju. Choć w to drugie byłbym w stanie uwierzyć, pod warunkiem, że w pokoju stałaby lodówka.

Później odezwał się Mastalerek, który mam wrażenie, że wciąż ma kompleks Hofmana i chce być nim bardziej. Chyba ze 140 razy użył słowa kłamstwo i ze trzy razy zwrotu „Urban w spódnicy”. Za to nie wyjaśnił dokładnie na czym kłamstwo polegało – nie odczytał słów Dudy.

W TVN24 zestawili słowa Dudy ze słowami pani Kopacz, i nawet Witek Bereś nie był w stanie jej obronić. Zajął się więc Mastalerkiem.

Później w Faktach wypowiedź Dudy skrócono tak, żeby można mu było podżegactwo wojenne przykleić.
Więc cały dzień mnie ta sytuacja wyprowadzała z równowagi. I to jest zła informacja, bo powinienem się był przyzwyczaić.

Na pocieszenie w „Kropce nad I” wystąpił mecenas Giertych w zabójczym krawacie. I powiedział „zbudowaliśmy Gazoport”.

3. Wieczorem Bożena zapytała:
–Dlaczego Kopacz wyrzuciła Sulik?
–Bo współpracowała z Wiplerem
–Wipler jest przystojniejszy od Kopacz.
–Wipler, przystojny?
–Nie, nie wiem jak wygląda.

Straszna ta polska polityka. I to jest zła informacja.

niedziela, 16 listopada 2014

16 listopada 2014


1. I co tu robić wyborczą ciszę. Zacząłem oglądać filmy w telewizorze. Obejrzałem ze trzy. I złą wiadomością jest, że ani jednego już nie pamiętam.

2. No i tego braku polityki wdałem się w dyskusje na fejsie. Najpierw przyczepiłem się do mojego kolegi Grzegorza, że niepotrzebnie podkolorowuje rzeczywistość, wciągając do tego inne osoby. Mam wrażenie, że nikt – nawet kolega Grzegorz nie zrozumiał o co mi chodzi.
A rzecz jest prosta.
My już przez samą próbę opisu rzeczywistości tę rzeczywistość fałszujemy. Świadome dodawanie kolorów nie jest ok. Chyba, że zakładamy, że jest ok. Wtedy nie powinniśmy mieć pretensji do tych, którzy piszą, że żyjemy na zielonej wyspie, że Pendolino, że jest super. Bo się od nich nie różnimy.
Później do mnie przyczepił się redaktor Pertyński, że pozwoliłem sobie nazwać profesora Hartmana „zjebem”.
I nagle, nie wiedzieć czemu z dyskusji o prof. Harmanie zrobiła się rozprawa nad PiS-em, a właściwie nad byłymi jego członkami „odrażającymi gnomami, cynicznymi mendami i – nolens volens – zdrajcami”.
Miałem jednego kolegę, który z podobną energią jak redaktor Pertyński rozpisywał się na temat największej opozycyjnej partii. Dość szybko wyłowił go „Instytut Obywatelski”. I zaczął płacić. No i jakiś pożytek z tej energii się stał. A tu – nic. I to jest zła informacja.

3. Zdecydowaliśmy się wyjść z domu. Pojechaliśmy na plac Unii Lubelskiej do „Supersamu”. Znaczy do tego czegoś, co ś.p. architekt Kuryłowicz zaprojektował w miejsce „Supersamu”.
Rozmawiałem z nim przez chwilę w redakcji „Malemena”. Łebski gość. Tłumaczył, dlaczego Warszawa komunikacyjnie nigdy się nie będzie nadawać do życia. Że nie ma tu szans na rozsądnie działający publiczny transport.

Była mu wtedy robiona sesja. I ktoś ukradł mu pióro. Porządne. Bardzo porządne. I to zła informacja.
Ze dwa tygodnie później zginął. Chodził do liceum z braćmi Kaczyńskimi i Fogelmanem.
Żeby dwie osoby z jednej klasy zginęły w dwóch lotniczych katastrofach?

czwartek, 16 października 2014

15 października 2014


1. W Warszawie jednak gorzej się śpi. I to jest zła informacja.

2. Przy śniadaniu oglądaliśmy „Urodę życia”. Wrażenia: O, znalazłem jakiś numer specjalny „Urody” z 1999 r. Ale się wtedy robiło brzydkie magazyny. Nuda. Te zdjęcia tak beznadziejnie ułożone. Spiegiel słaby. Ile się przez te ostatnie 15 lat zmieniło…zaraz, co tu robi BMW i8…z którego to jest roku? Nie, no, niemożliwe.
Zły ten magazyn jest niemożebnie. Ale pewnie będzie miał ograniczony biznesowy sukces. Bo pomysł wygląda na: robimy magazyn dla pań sklepowych, klientom reklamowym opowiadamy, że czytać go będę kobiety sukcesu, takie koło czterdziestki. Klienci reklamowi przecież nie będą czytać. Zresztą i tak wszystko załatwią domy mediowe.
Gdyby klienci czytali, pewnie by się zdziwili czytając lead tekstu redaktor naczelnej. Rubryka: Gorący temat. „Połowa życia dla wielu z nas jest czasem trudnym”.
Żeby dzisiejszej czterdziestolatce sukcesu tłumaczyć, że przeżyła połowę życia, trzeba chyba nie mieć mózgu.
Redaktor naczelna występuje w numerze na przynajmniej 11 zdjęciach. Jest autorką trzech tekstów i jest z nią przeprowadzany wywiad. Taka sytuacja.

Pojechałem komunikacją miejską do domu Volvo, przy dalekiej Puławskiej, żeby odebrać XC60. Jechałem najpierw metrem, w którym niezbyt przystojny młodzieniec poprawiał sobie makijaż. Nikt nie zwracał na to uwagi, a ponoć jesteśmy krajem homofobicznym.
Przy okazji zauważyłem, że Gear Samsunga świetnie się nadaje do fotografowania ludzi w metrze.

Później wsiadłem do autobusu. Jechałem myśląc o Eboli. W dzisiejszych czasach lepiej unikać zbiorowej komunikacji.
W Volvo było bardzo miło. Dolano nawet płynu do spryskiwaczy. Samochód był czysty. Wzruszyłem się. To moje drugie spotkanie z XC60. Za pierwszym nie było fajnie. Dwulitrowa benzyna przy maksymalnej prędkości paliła tyle samo, co X6M, tylko że ta prędkość była niższa o 100 kilometrów. No i bak był dużo mniejszy.
Teraz powinno być lepiej, bo moc podobna, ale silnik większy. Obiecałem Staszkowi, że się nie będę pastwił nad spalaniem. Ale może nie będę musiał. Choć nie należy chwalić rożnych rzeczy zbyt wcześnie.

Zawiozłem nie wiadomo co, do kolegi Marcina, który jest ważnym kierownikiem w Teatrze Wielkim. Też był pod wrażeniem „Urody Życia”. Opowiedział, że w dniu premiery spotkał redaktor naczelną „Zwierciadła”, która była cała w skowronkach, bo wcześniej bardzo się bali nowej konkurencji. Zobaczyli i przestali. I to jest zła informacja, bo „Zwierciadło” arcydziełem nie jest, a czując oddech na karku redakcja mogłaby coś poprawić.

Później pojechałem na spotkanie z nie napiszę kim. W sprawie pewnego projektu internetowego.
Jechałem przez Świętokrzyską. Policja ze Strażą Miejską spisywała deskorolkowców.
Spotkanie odbywało się w byłym siedlisku SLD. Gdybym miał tam biuro, powiesiłbym oleodruk z Leninem. Spotkanie było w bardzo miłej atmosferze.

3. Później był panel Think-Tanka. Lubię chodzić na nie, bo są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Przychodzi mnóstwo dziwnych ludzi. Tym razem miało chodzić o luksus. Wśród panelistów była pani matematyk, która za komuny była kierowniczką Peweksu, a teraz ma perfumerię. Była z synem. Była jeszcze jedna pani, która w piątki nie lata samolotem, ma trójkę dzieci i zajmuje się teraz rodziną, zasiada tylko w kilku radach nadzorczych również giełdowych spółek. Był też Rafał Bauer.

Pan Rafał powiedział, że „Malemen” to porażka. Uważam, że jeszcze nie tak dawno był sukcesem. A skoro oficjalnie się ogłasza, że jest porażką, znaczy, że sukcesem już nigdy nie będzie. To smutne.

Po wszystkim były rozmowy w kuluarach. Pan Rafał był gwiazdą. Długo rozmawiał z gościem, który przyznał się do tego, że kierował słynnym w pewnych kręgach projektem biznesowym w Bauerze. Wydawca znany naówczas z gazetek telewizyjnych i tygodników opisujących łzawe historyjki „Mój mąż porzucił mnie dla siostry mojego kochanka”, „Lekarze nie dawali mi szans, a jednak żyję i mam się dobrze”, postanowił zrobić poważne pismo o gospodarce.
Pan opowiadał, że ciężko pracowali przez dwa lata, zrobili najwybitniejszy projekt świata. Główny Niemiec przyjechał i gratulował, a dwa tygodnie później zabił projekt.
Ile razy słyszałem takie historie. Ileż razy sam takie historie opowiadałem.

Swoją drogą ludzie pracujący przy tym projekcie opowiadali, że praca nie była specjalnie ciężka. Właściwie, to się opierdalali. A pieniądze były dobre. Ech, te czasy sprzed kryzysu…

Później rozmowa panów przeszła na sukcesy polskich piłkarzy. Pan powiedział, że teraz będzie siedem lat sukcesów polskiej reprezentacji. Pan Rafał miał nieco inny pogląd na ten temat. Powiedział, że w jego mniemaniu porażka Niemców mogła być elementem polityki zagranicznej Berlina.
Pan się żachnął, że to teorie spiskowe. Pan Rafał – że wręcz przeciwnie. –Czytał pan Talleyranda? – zapytał. Dlaczego dziś dyplomację ma się uprawiać inaczej?
Pan brnął –Ale to zbyt skomplikowana kombinacja.
Pan Rafał –A wie pan jak skomplikowane jest zaplanowanie operacji wojskowej w sile dywizji?

Później też było o wojnie. Obecny na sali małoletni syn pana Rafała czytał książkę „Gospodarka za 100 lat”. Pan Rafał mówił, że by wolał, żeby ten syn nie zginął gdzieś pod Rzeszowem. A wie, że do pójścia na wojnę syna nie zniechęci, bo wychowuje go zgodnie z zasadami, wedle których syn Ojczyzny bronić pójdzie, nie patrząc na protesty rodziców.
A wszystko wskazuje na to, że wojna będzie.

Polscy piłkarze nie roznieśli w puch Szkotów. Więc nie zaczęło się te siedem lat sukcesów polskiej piłki. Czyli pan Rafał może generalnie mieć rację, a to nie jest dobra informacja.




czwartek, 4 września 2014

4 września 2014



1. Zanim tak właściwie zdążyłem na dobre wstać, zadzwonił kolega Grzegorz, że jest w okolicy.
Był w redakcji „Urody życia”, żeby zapoznać się z redaktor naczelną. Coś tam pewnie będzie dla nich robił, choć raczej nie wyślą go na Camino de Santiago. A marzy o tym. Trudno.
Można by kiedyś zrobić badanie, czy w Polsce El Camino bardziej się kojarzy z pielgrzymką czy chevroletem.

No więc wsiadłem do jego auta i pojechaliśmy – nie wiedzieć czemu – do Soho.
Tak, to prawda, nazwa jest pretensjonalna.
Skłamałem. Pojechaliśmy całkowicie świadomie – sprawdzić, czy to prawdą z tą wyprowadzką „Malemena”. No i niestety jest to prawda. Puste pomieszczenia wyglądają beznadziejnie.
Soho straciło małomiasteczkowy nastrój. I to jest zła informacja. Kiedy wybudują tam następne bloki – będzie strasznie. U Gesslera ruch – znaczy trochę nam zejdzie, zanim do ludzi dotrze, że najłatwiej jest naprawiać świat głosując portfelem. I to jest gorsza informacja niż ta o Soho.

2. Wróciłem do domu. Właśnie na youtube rozpoczęła się transmisja z przedifowej prezentacji nowości Samsunga. Zacząłem oglądać. Ciekawe rzeczy. Od dwóch tygodni używam Note2. Powoli się przyzwyczajam. Note4 czy to coś z krzywym ekranem zapowiada się bardzo dobrze. A zegarek, to już chyba muszę mieć.
No i dotarło do mnie, że tak właściwie to strasznie żałuję, że mnie nie będzie w tym roku na IFA. W zeszłym roku pojechałem peugeotem RCZ.
Ciekawe doświadczenie – jechałem przez Warmię, drogą, którą łączyła Berlin z Królewcem. Wracałem przez Pragę. Wpadliśmy wtedy z Bożeną do Karlsteinu.
Dziwiłem się jak porządnym samochodem jest RCZ.
Dziwiłem się do momentu, kiedy się dowiedziałem, że jest produkowany w Austrii.
Wtedy wpadłem na pomysł tekstu, który poszedł później do Frondy.
Tekstu o tym, że tylko katolicy potrafią robić porządne samochody.

3. Wieczorem poszliśmy z Bożeną do Beirutu. Bożena uważa, że kiedy nie ma Krzysztofa wszystko w Beirucie jest gorsze. A Krzysztof w Kaliforni,i co chwilę się melduje na fejsie w jakiejś knajpie.
Wymyśliłem, że robi sequel „Las Vegas Parano”. Nie w Las Vegas, tylko w San Francisco, nie wciąga, tylko je. I nie z prawnikiem, tylko z księgowym.
Księgowy, co prawda nie jest jego. Jest za to żydowski.
Chyba nie można w Polsce być bardziej żydowskim księgowym niż Maciek – dyrektor finansowy Muzeum Żydów Polskich.
Z fejsbuka można wnioskować, że panowie zaliczają cztery knajpy dziennie. I to nie jest dobra informacja, bo – jak zauważył kolega Zbroja – Krzysztof wróci i zaraz zacznie modyfikować w Krakenie jadłospis.
Przy stoliku na zewnątrz siedział Lejb Fogelman. On nie jest księgowym, choć liczyć na pewno potrafi. Na miejscu Fogelmana nie zbliżałbym się do samolotów. Jego dwóch kolegów z klasy z liceum zginęło w lotniczych katastrofach. Dwóch różnych katastrofach. Jeden nazywał się Kuryłowicz, drugi Kaczyński.
Fogelman zamówił dwie taksówki. Do jednej wsadził panią, z którą siedział (razem z papierową torbą, która cały czas leżała na stoliku – chciałem przeczytać logo, ale Bożena powiedziała, żebym się przestał gapić), do drugiej wsiadł sam i tyle go widzieli.

Później przyszedł nie mogę powiedzieć kto i sprzedał mi plotkę z dnia poprzedniego, wg której premierem miał zostać Trzaskowski.
Później przyszli Beata Biel z dyrektorem Ołdakowskim i powiedzieli, że plotki na temat obsady stanowiska premiera są ważne tylko przez kwadrans.
Dyrektor Ołdakowski zaserwował historię o generale Waffen-SS, który dostał Virtuti Militari. Ja się odwdzięczyłem opowieścią o głównodowodzącym Armią Słowacką (za księdza Tiso), który równocześnie był przywódcą antyfaszystowskiego podziemia w Armii Słowackiej. I było bardzo przyjemnie. Tylko później Bożena powiedziała, że strasznie nudziłem wyciągając te historyczne tematy. I to nie jest dobra wiadomość, bo kiedy człowiek już nie czuje kiedy nudzi powinien zostać zastrzelony.
A jeżeli zostanę zastrzelony, to nie pojadę w przyszłym roku na IFA.

środa, 3 września 2014

3 września 2014



Właściwie wystarczyłoby, żebym napisał, że nie wyjechałem z Warszawy.
To powinno starczyć za trzy negatywy.

1. Siedzę więc i obserwuję sytuację polityczną. Przypomniała mi się historia, która się komuś znajomemu wydarzyła. Jechał sobie spokojnie samochodem. Dojeżdżał do skrzyżowania na którym paliło się czerwone światło. Stanął. Aż tu nagle w tył wjechał mu rozpędzony samochód. Jakoś się w sobie zebrał, wysiadł. Idzie. Widzi wbity w jego auto kabriolet. Za kierownicą młody człowiek, obok pasująca dziewczyna. Patrzy na rozwalony tył swojego auta. „Człowieku, coś ty zrobił?” – pyta kierowcę. „Zostaw go w spokoju, on przed chwilą miał wypadek!” – odpowiada dziewczyna.
Przypomniała mi się ta historia, kiedy na Twitterze rozpętała się dyskusja o pani marszałek Ewie „Metr Wgłąb” Kopacz. I o tym, co by było, gdyby została prezesem Rady Ministrów.
Przypomniały mi się tłumaczenia, że ona naprawdę chciała dobrze, i że wyrzucanie jej drobnych błędów jest nie w porządku, bo ona przecież też tam wiele przeszła.

Teraz powinienem napisać co sądzę o pani Kopacz i to uzasadnić. Ale mi się nie chce. I to nie jest dobra informacja. Powinno mi się chcieć. Spróbuję znaleźć jakiś w niej pozytyw.
Jest skuteczna jako Marszałek Sejmu Platformy Obywatelskiej.
W przekupowaty sposób pozbawiona jakichkolwiek oporów przed kaleczeniem ducha demokracji.
Chytra baba z Radomia.

2. Bartek Żuk powiedział, że „Malemen” musiał się wynieść ze swojego lokalu. To zła informacja, bo to był najfajniejszy lokal, ze wszystkich, w których kiedykolwiek pracowałem. Ale z drugiej strony: co mnie to teraz obchodzi.

3. Jacek Pałasiński puścił na fejsie dość dziwny tekst. Dziwny jak na dziennikarza z takim doświadczeniem. Jest zasada, która mówi, że jak pijemy, to nie piszemy.
Macierzysta stacja pana Jacka miewa problemy z używkami. Mój niegdysiejszy szef opowiadał kiedyś, że dział prawny stacji zrobił im szkolenie, co zrobić, jeżeli policja złapie ich z kokainą. I było to coś bardziej skomplikowanego niż „dzwoń pod ten numer, my już wszystko załatwimy”.

Monika Olejnik życzyła na koniec „Kropki nad i” mecenasowi Giertychowi, by [w domyśle – wygrał proces i] został naczelnym „Wprostu”.
Wiek emerytalny pani Monika osiągnie dopiero za trzy lata. I to nie jest dobra informacja.

Z maserati odpadła tablica. Dobrze, że właściciel jej nie zgubił.