niedziela, 23 listopada 2014

22 listopada 2014



1. Znowu najpierw nie mogłem zasnąć, a później nie mogłem wstać.
Zamówiliśmy strasznie dużo żwirku dla kotów w firmie Zooplus. W cenie był kurier. Firmy GLS. Wybraliśmy tę firmę, bo kurier, bo do domu. Żeby nie targać ze 30 kg na trzecie piętro.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy się okazało, że kurier nie dzwoni, tylko porzuca przesyłkę w „punkcie Parcelshop GLS”. W związku z tym, że Poczta Polska się zwija konkurencyjne firmy zaczynają walczyć o tytuł najgorzej dostarczającej przesyłki. I to jest zła informacja.

2. Poszedłem na Wiejską do brata, żeby mu coś tam dać. Pod komisariatem przy Wilczej nieco więcej radiowozów, ale zupełny brak protestujących. A aż się prosi o zadymę, bo chodnik rozkopany i czym rzucać jest.
Przypomniały mi się trzydniowe zadymy w Krakowie w 1989 roku. A konkretnie scenę ataku Dominikańską na kordon milicji z użyciem przytoczonych z Grodzkiej betonowych kręgów. Dzisiaj trzydniowych zadym jakoś sobie nie mogę wyobrazić. Mam dziwne wrażenie, że dziś policja reaguje dużo bardziej ofensywnie niż milicja na koniec komuny.

W księgarni w Czytelniku nie było książki Eryka Mistewicza o Twitterze. Pod Kancelarią Prezydenta w idiotyczny sposób stał radiowóz. Przeszedłem Mokotowską na Placyq. Korek na Mokotowskiej zaczynał się przy Pięknej. Placyq zaś był właściwie zablokowany. Postanowiłem pójść do Empiku, żeby sprawdzić, czy tam nie ma książki o Twitterze Eryka Mistewicza. Nie było. Był za to nowy Far Cry, którego nie kupiłem, bo xBox mam na wsi.

Z Empiku poszedłem do Faster Doga, gdzie rozmawialiśmy chwilę o miejskiej polityce. Pawełek przypomniał słowa pani Waltzowej, że na Oxford Street są same banki. Więc jej nie przeszkadza, że na Marszałkowskiej też same banki są. A Marszałkowska to taka Oxford Street.
Pawełek często bywa w Londynie i mówi, że jednak różnica pomiędzy Marszałkowska a Oxford Street jakaś jest.

3. W domu podgrzewając pierogi uzmysłowiłem sobie, że nic nie wiem o losie zatrzymanych w nocy dziennikarzy. Z Twittera dowiedziałem się, że właśnie trwa proces. Znaczy siedzieli prawię dobę. Kiedy wczoraj ich zatrzymano byłem przekonany, że sprawa jakoś szybko sama się rozwiąże. Że reporter TV Republika jadł tę samą kiełbasę, co uczestnicy protestu, więc policjanci zwinęli go na wszelki wypadek. Fotoreportera też zwinęli przez przypadek i zaraz wypuszczą.
A tu się okazało, że nie wypuścili. I jeszcze postawiono im zarzuty.
Dziennikarze niepokorni, niezależni, czy jak ich tam nazywać mają zazwyczaj problem z rozgraniczeniem aktywności obywatelskiej i działalności dziennikarskiej.
W demokracji podstawowym obowiązkiem dziennikarzy jest informowanie. Rzetelne. I właśnie tak mają naprawiać Państwo a nie biorąc aktywny udział w demonstracjach, protestach etc. Na pewno nie może być tak, żeby ktoś najpierw rzucał kamieniem w policję, a później wyciągał legitymację prasową i żądał immunitetu. Ale jak się okazało w tym przypadku coś takiego nie miało miejsca. Ani Pawlicki, ani Gzel nie zrobili nic, co by przekraczało normy zachowań dziennikarzy w cywilizowanym świecie.
Zostawmy Pawlickiego, bo dla niektórych samo istnienie TV Republika jest obrazą dla porządku Rzeczypospolitej i nie sądzę, żeby mi się udało ich przekonać, że jest inaczej.
Skoncentrujmy się na Tomaszu Gzelu, fotoreporterze Polskiej Agencji Prasowej. Ale od początku. Polska Agencja Prasowa ustawowo zobowiązana jest do uzyskiwania i przekazywania odbiorcom rzetelnych, obiektywnych i wszechstronnych informacji z kraju i zagranicy. (To z Art. 1 Ustawy z dnia 31 lipca 1997 r. o Polskiej Agencji Prasowej.
Agencja ma więc pracowników, którzy te wszechstronne, obiektywne i rzetelne informacje muszą zbierać. Wśród nich są fotoreporterzy. I to nie jest wcale fajna robota, bo – o ile dziennikarz może pewne informacje uzyskać przez telefon, od świadków, bądź je sobie wymyślić, to fotoreporter musi być na miejscu. Dziennikarz telewizyjny może nadawać jak pewien śp. reporter wojenny z odległości 10 kilometrów od frontu. Fotoreporter musi się prochu nawąchać.
Dlatego Polska Agencja Prasowa wysłała swojego fotoreportera Tomasza Gzela do PKW na dyżur. Przyszedł, wymienił swoją legitymację na przepustkę uprawniającą go do przebywania na terenie PKW i czekał, aż się coś będzie działo. Czyli na kolejne konferencje Leśnych Dziadków. Miał tam siedzieć, aż przyjdzie jego zmiennik. Tomasz Gzel jest zdecydowanie dorosłym człowiekiem, pracuje od dobrych 30 lat. Wie więc jak się zachować w różnych sytuacjach. Kiedy do PKW wpadli demonstranci fotografował ich. Kiedy rozpoczęła się okupacja – fotografował. Kiedy przyszła policja – fotografował. Kiedy policja wezwała wszystkich do opuszczenia budynku – fotografował. Kiedy policja wynosiła okupujących – fotografował. Bo na tym polega jego praca.
No i nagle się okazało, że łamie prawo. Od trzydziestu lat. Codziennie. Bo tak się składa, że fotograf, żeby móc wykonywać swoją pracę musi a to wejść na trawnik, a to przejść na czerwonym, a to nie wykonać polecenia policji. Fotoreporterzy wielokrotnie w pracy spotykają się z policją. I dotychczas wystarczało, żeby policji nie przeszkadzać w pracy. A tu taka niespodzianka.
Obywatele mają prawo wiedzieć czy policja zachowuje się w porządku. Do tego, żeby to wiedzieć potrzebuje dziennikarzy. Dziennikarze są chronieni przez prawo. Tak było do nocy z czwartku na piątek.

Koledzy fotoreportery sprawdzili, przez ostatnie 25 lat nigdy żaden dziennikarz zatrzymany podczas pełnienia obowiązków służbowych nie siedział dłużej niż cztery godziny.

Wróćmy do Pawlickiego. Z tego, co było widać na nagraniach zachowywał się w porządku. Jak dziennikarze innych telewizji. Dziennikarze, którymi się policja nie zainteresowała.
Zresztą dlaczego by się miał zachowywać inaczej. [To, że ich tak rozdzielam to zabieg formalny zatrzymanie obu to takie samo przegięcie]

Zacząłem oglądać transmisję z procesu. W TV Republika, bo żadna inna telewizja tego nie robiła. W pewnym momencie przestała to robić też TV Republika. Cieszę się, że kiedyś nie wykupiłem dostępu do niej, bo by mnie szlag trafił.
Cóż było robić, wziąłem poszedłem do sądu, żeby rozprawę oglądać na własne oczy. Przed wyjściem zrezygnowałem z wypicia kieliszka wina. I zabrałem leki na ciśnienie. Może to był atak paranoi, ale w czasach, kiedy stawia się zarzut fotografowi PAP, lepiej być przygotowanym na wszystko. I to jest zła informacja.

Na sali mało ludzi. Pozytywna informacja, że były kamery TVP Info. Innych nie. Sędzia młody, robiący dobre wrażenie. Na korytarzu mnóstwo policji.
Oskarżeni składali wyjaśnienia. Gzel mówił, że przez cały czas na piersi miał przyklejoną przepustkę PKW. Zrobiło się późno, sąd odroczył sprawę. Zwolnił oskarżonych do domów. Fuksem dostali paski, sznurówki i sprzęt. Bo istniało podejrzenie, że nikt im tego nie wyda, bo jest za późno.

Przez cały czas na sali siedziała Agnieszka Romaszewska i z pomocą iPada relacjonowała proces na Twitterze. W czasach, kiedy zajmowali się tym jej rodzice – nie było ani iPadów ani Twittera.

Następna rozprawa będzie we środę o 12.
Tu się chcę zwrócić do jednego z moich najwierniejszych czytelników – redaktora Skórzyńskiego: Nie będzie mnie we środę w Warszawie. Czy mógłbyś przyjść na proces i zrobić z niego relację? Mają zeznawać policjanci chętnie usłyszałbym co mówią w zestawieniu z filmem z zatrzymania, który chyba zrobiła Twoja stacja.

Jeżeli legitymacja PAP przestała chronić w takich sytuacjach tak samo może być z legitymacjami wydanymi przez Gazetę czy TVN. Bo chyba chodzi o coś innego niż napierdalanka nasi–tamci.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz