Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Faster Dog. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Faster Dog. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 lutego 2016

26 lutego 2015


1. Nie pamiętam, co robiłem rano. I to jest zła informacja. Spotkałem się z kilkoma ważnymi postaciami. Usłyszałem Bóg wie ile ważnych informacji, którymi się niestety nie mogę raczej z nikim podzielić. Nuda.
Przed Pałacem hałaśliwie protestowali fizjoterapeuci. Tak się składa, że akurat my zrobiliśmy wcześniej wszystko, żeby byli zadowoleni, więc chyba zatrzymali się przed Pałacem, żeby odpocząć. Swoją drogą dobrze, że nie było w kraju ni jednej demonstracji KOD-u, bo gdyby była – jakaś telewizja bądź gazeta, rzeczonych fizjoterapeutów by do rzeczonego KOD-u zapisała.

2. Po raz pierwszy do ponad pół roku wpadłem do Faster Doga. Państo właścicieli zastałem w zdrowiu. I to jest dobra informacja. Od dawien dawna czekają na dostawę meloników Stetsona. Bezskutecznie. I to jest informacja zła.

3. O mały włos się nie spóźniliśmy na lotnisko. Przez co nie widzieliśmy lądowania casy z seryjnym mordercą. W związku z tym, że wciąż jestem chory postanowiłem nosić czapkę. Pasztuńską. W związku chyba z tym najpierw nie chciano mnie wpuścić na lotnisko, później [delikatnie] przetrzepano mi walizkę. Ale cóź, człowiek z brodą w czapce jak Osama może budzić niepokój.
Z Krakowa do Zakopanego [jak to się mówi w Kancelarii] na kołach. Korki mniejsze niż w Warszawie.
W Zakopanem wieczór spędziłem w towarzystwie nadwornego fotografa. Jedliśmy pizzę i patrzyliśmy na niekoszernego Bonda. Hotel Czarny Potok powinien w reklamowych ulotkach informować, że daje szanse obcować z kineskopowymi telewizorami. Ekran 4 do 3. Strasznie śmiesznie wygląda na takim informacja, że program nadawany jest w HD.

Kolega nadworny fotograf miał dotychczas bardzo interesujące życie. Powinien zacząć spisywać wspomnienia. Niby chce, ale jakoś mu to nie idzie. I to jest zła informacja.

Z pizzą wiąże się pewna historia. Otóż wszedlem do pizzerii. Zamówiłem pizzę. Zaczytałem się w tekście sąsiada mojego Foya [o Jarosławie Kaczyńskim] pani z obsługi zapytała z czym mam być zapiekanką. Z keczupem. Odebrałem, zjadłem. Wtedy do mnie dotarło, że nie zamawiałem zapiekanki, tylko pizzę. Zapiekankę zamawiali ludzie siedzący obok. Cóż, wszystko wina Jarosława Kaczyńskiego.


wtorek, 2 czerwca 2015

2 czerwca 2015


1. Wykazałem się wielką odpowiedzialnością i postanowiłem odnieść buty do szewca. Po pracach nad GQ została mi świadomość, że buty przynajmniej raz do roku powinny tam trafiać, bo inaczej człowiek może sobie zrobić krzywdę. No i nie wygląda najlepiej. Jak ten pan, co wpadł do Faster Doga parę miesięcy temu, w którym rozpoznaliśmy z Pawełkiem funkcjonariusza MSW.
Idąc do szewca na Hożą wpadłem do Beirutu, gdzie siedzieli kolega Krzysztof z kolegą Grzegorzem. Wpadłem, zacząłem pić kawę. Po chwili wpadł znajomy Krzysztofa, który sprowadza z Czech meble. Modernistyczne, secesyjne, czy jak je tam nazywać. Ważne, że ładne. Wynajął lokal na podwórku za Beiruto-Krakenem. I tam je chyba będzie prezentował.
Szewc podzeluje buty na środę. Może uda mi się nie zgubić kwitków, bo zawsze to robię i zawsze Szewc patrzy na mnie wilkiem. I to jest zła informacja.

2. Od szewca udałem się do Empiku, żeby kupić weekendowy Financial Times. Zrzutu ze strony nie oprawię sobie w ramki, papierową gazetę – owszem. Kupiłem też „W Sieci” redaktor Janecki nazwał mnie znanym dziennikarzem. A ja, jak ten krawiec z telawiwskiego pomnika nieznanego żołnierza nigdy nie byłem znany jako dziennikarz.
Wsiadłem w drugą linię metra i pojechałem na zachód. Mam wrażenie, że druga linia metra coraz mniej śmierdzi wilgocią. Ale może chodzić o to, że się przyzwyczaiłem.
Z metra poszedłem do Muzeum Powstania Warszawskiego, żeby odebrać laskę, którą Bożena zostawiła w sobotę u dyrektora Ołdakowskiego. Do laski dostałem bonus w postaci krawata. Z teflonu. Kusi mnie, żeby spróbować coś na tym krawacie usmażyć, ale to chyba głupi pomysł.
Wracając do domu nawiedziłem leżącego w szpitalu kolegę. Szpital przy Lindleya jest pełen śladów bywszej świetności. Mimo wszystko nie chciałbym w nim leżeć.
Poknuliśmy z kolegą chwilę i poszedłem do Krakena, gdzie umówiony byłem z moim ulubionym wydawcą i kolegą Grzegorzem.
Część bramy vis-à-vis blokowało MINI. Nie mógł z niej wyjechać chyba VW Transporter. Przyjechała straż miejska, ale nie w tej sprawie, tylko chyba w związku z dziwnym ogródkiem Tel Avivu. Namówiłem strażnika miejskiego, żeby na chwilę przyblokował ruch na Poznańskiej, żeby chyba VW Transporter mógł wyjechać pod prąd do Wilczej [metodą ministra Macierewicza].
Udało się. Strasznie byłem dumny z siebie. Zostawiłem kolegów i wróciłem do domu. Kiedy wróciłem, to się okazało, że zapomniałem o lasce Bożeny. I to była zła informacja, bo nie lubię zapominać i wracać.

3. Obejrzeliśmy odcinek „Gry o tron”. Są zombie. Karzeł zakolegował się z Deneris. Arya zaczęła robić coś konkretnego. Czyli dobrze. Złą informacją jest, że tyle trzeba było na to czekać.  

poniedziałek, 1 czerwca 2015

31 maja 2015


1. Wstałem i pojechałem oddać BMW. Robiłem to z taką niechęcią, że aż pomyliłem Płowiecką z Połczyńską. Jedyne co jakoś osłodziło mi gorycz rozstania – to możliwość spotkania z redaktorem Pertyńskim. Oddałem 640d, odebrałem seata Toledo 1,6 TDI. Redaktor Pertyński ostrzegał, że będę się czuł jakby ktoś ukradł mi z samochodu silnik. Przesadzał. Trochę. Samochód jedzie jak BMW w trybie ECO PRO. Czyli wciskasz gaz, samochód daje ci szanse na zmianę decyzji. Jeżeli nie rezygnujesz – powoli zaczyna się rozpędzać. Z naciskiem na powoli. Można się przyzwyczaić. Silnik za to – jak zauważył redaktor Pertyński – produkuje paliwo. Czyli potrafi w mieście spalić mniej niż pięć litrów.
Wróciłem do miasta, poszedłem po bułki i precle. Precle w stylu bawarskim. Krakowskie w Warszawie zwykle są gumowe.
Po śniadaniu udałem się do Faster Doga, by nie mieć już nigdy stresu wynikającego z braku odpowiedniej marynarki. Najpierw wysłuchałem historii o gównie. Otóż cała kamienica jest pusta. Cała, poza frontem, który jest uwłaszczony. Więc dwie oficyny stoją puste, a że świat nie znosi próżni – puste mieszkania zaczęły być wypełniane przez tzw. bezdomnych, którzy zaczęli sukcesywnie puste mieszkania dezintegrować. A w przerwach chodzić do śmietnika – przepraszam za wyrażenie – srać. Srali na tyle długo, że (nie bez udziału pani cieć) gówna wypłynęły. Zalały podwórko, śmierdząc niemożebnie. Co zdecydowanie utrudniło życie Patrycji i Pawełkowi. Słabo się przecież sprzedaje ubrania w zapachu ekskrementów.
Pawełek się awanturował. Chwilę zajęło aż wyawanturował umycie podwórka. No i wciąż nie ma dobrze. Powinni się gdzieś przenieść, bo pusty budynek pachnie sprzedażą deweloperowi i remontem. Więc pewnie i tak zostaną wyrzuceni. I to będzie zła informacja.

Miasto mogłoby coś zrobić, żeby znaleźli w okolicy jakieś miejsce, bo są bardziej zasłużeni dla polskiej kultury niż niejedna galeria. Tyle gwiazd estrady ubrali. I kina. I telewizji.

2. Wystąpiłem z nazwiska w „Financial Times”. Niestety nie jako wpływowy polski bloger. I to jest zła informacja. Bo wpływowym polskim blogerem światowej sławy już raczej nie zostanę.

3. Zawieźliśmy SVX-a mojemu bratu do domu. Później nawiedziliśmy dyrektora Ołdakowskiego, który na naszą cześć zrobił (z pomocą uroczej córki) potrawę. Potrawy nie mogliśmy zjeść, bo musieliśmy wracać do Warszawy. I to jest zła informacja, bo potrawa zapowiadała się dobrze.

Wieczorem w Krakenie spotkaliśmy się z redaktorem Pereirą i intelektualistą Wildsteinem. Dowiedzieliśmy się, że po ukraińsku żółwik to черепашка. Logicznie.
Później przyszli kolega Grzegorz z Magdą. Znaczy Magda z kolegą Grzegorzem. Przez ostatnie zajęcia bardzo się dawno z kolegą Grzegorzem nie widziałem. I to jest zła informacja.
Bo z kolegą Grzegorzem dobrze się czasem spotkać.  

czwartek, 28 maja 2015

27 maja 2015





1. Poszedłem do apteki, bo i się skończył sterydy do nosa. No i to że się skończył to była zła informacja, bo nim zauważyłem, że się skończył wydawało mi się, że go używam mimo iż go nie używałem i nie używając zrobiłem sobie drobne ku ku.

2. W aptece kupiłem steryd. Użyłem i od razu mi się zrobiło na tyle dobrze, że poszedłem do Faster Doga. Na miejscu się okazało, że się skończył świat. Znaczy, że zwycięstwo kandydat Dudy sprowadzi na okolicę wiele nieszczęść, bo kandydat Duda jest w jednej partii z ministrem Macierewiczem. Argumentu na takie dictum nie udało mi się znaleźć, więc wyszedłem.
Wpadłem do nowych sąsiadów na herbatkę. Tam poległym próbując obywatelowi Zjednoczonego Królestwa tłumaczyć sens pisania ustawy lustracyjnej. I to jest zła informacja.

Pojechałem na Nowogrodzka, gdzie odbywały się przygotowania do nie wiem czego. Zamieniłem dwa słowa z nie byle kim. I pojechałem oddać BMW.

3. Ze skrzynią manualną BMW to mam tak, że ciągle zamiast jedynki wkładam wsteczny. Co jest o tyle ciekawe, że i mój brat i Bożena miała problem z właśnie tym wstecznym.
Oddawanie BMW to samo z siebie zła informacja, ale oddawania M135i to informacja jeszcze gorsza.
Z Wołoskiej wieziono mnie przez dobrą godzinę na Wiejską. Korki były takie, że ho, ho. Na Wiejskiej wsiadłem w subaru mojego brata i pojechałem na Nowogrodzką. Tam się [po jakimś czasie nagle okazało, że blokuję wyjazd ministra Macierewicza, który z dużym zainteresowaniem podszedł do subaru mojego brata. Pomyślałem sobie, że gdyby Pawełek poznał osobiście ministra Macierewicza, to by może zmienił zdanie. Ale szybko do mnie dotarło, że by nie zmieni, bo ma je ugruntowane. I to jest zła informacja.
Prezydent Elekt rzucił był pisowską legitymacją. Krakowskiemu PiS-owi w końcu udało się go pozbyć. Chwilę to zajęło. 

poniedziałek, 11 maja 2015

10 maja 2015


1. Mam wrażenie, że o świcie głos na Wilczej rozchodzi się inaczej, niż w ciągu dnia. Może to kwestia tła – braku konkurencji ze strony tramwajów, choć bardziej samochodów. Generalnie – Marszałkowskiej. Warszawa to strasznie głośne miasto. W Krakowie po warszawsku głośno jest chyba tylko w kilku miejscach przy Alejach.

Obudził mnie pijany gość wydzierający się: Stella!
Darł się przez – wg mojego wewnętrznego zegarka – dobrą godzinę. Poza imieniem wykrzykiwał jeszcze inne rzeczy, ale niezbyt wyraźnie. W końcu przyjechała Straż miejska i się nim zajęła.
Opisałem sytuację na Twitterze. Mam wrażenie, że mało kto rozpoznał w krzyczącym Stanleya Kowalskiego. I to jest zła informacja.

2. Postanowiłem, że się jeszcze zdrzemnę (w końcu mam urodziny). No i z tego wszystkiego wstałem koło czwartej. I to jest zła informacja.
Pojechaliśmy na Żoliborz do kolegi Kuby na ognisko. Po drodze wpadliśmy do Lidla. Można jeszcze kupić pozostałości hiszpańskiego tygodnia. W międzyczasie zrobiło się już ciemno. I to było ciekawe doświadczenie, bo ognisko ledwo się tliło, wokół z wrzaskiem goniła się bliżej nieokreślona liczba dzieci (i psów). I tak naprawdę trudno było rozpoznać z kim się rozmawia. Pomyślałem, że jakoś tak mogą wyglądać imprezy swingersów. Choć tam raczej nie biegają krzyczące dzieci. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Siedliśmy przy stole. Obok jakiś facet opowiadał historię o tym, jak uratował życie dwójce dzieci, które zjechały na rowerze z wału fortu Siergieja i wpadły na płot. Nastoletni chłopiec otwarcie połamał sobie rękę, sześcioletnia dziewczynka zdjęła sobie z głowy skalp. Facet, pijany, jakoś odreagowywał sytuację. Opowiadał, jak te dzieci znalazł, jak udzielał pierwszej pomocy, jak znalazł ich ojca, jak mu pociągnął z liścia, kiedy ten ojciec zaczął się idiotycznie zachowywać i jak na koniec zadzwonił do szpitala, by się dowiedzieć, że dziewczynka leży w narkozie, a chłopcu rękę poskładano. Był bardzo zdziwiony tym, że pogotowie przyjechało w ciągu kilku minut, bo do jego ojca nie zdążyło na czas. Kiedy skończył, zaczął nagle parodiować ś.p. Władysława Bartoszewskiego. W dość nawet zabawny sposób. Zebraliśmy się, bo jednak

3. Z Żoliborza pojechaliśmy na Kabaty. Urodziny tego samego, co ja dnia świętuje Patrycja – prawdziwa właścicielka Faster Doga. Pawełek, jej małżonek jest tylko jej pomocnikiem.
Państwo wróciło z właśnie z Nowego Jorku. Pawełek wykonał tam wiele zdjęć, które wrzucił na fejsbuka i bardzo się te zdjęcia wszystkim podobają. Osiągnęliśmy konsensus, że zdjęcia są efektowne i ze dwadzieścia lat temu wydrukowane jako pocztówki przyniosłyby Pawełkowi majątek. Ale normalnie Pawełek robi lepsze.
Przysłuchiwałem się dyskusjom gości. Rozmowy zeszły na politykę. Standardowym był kilkunastominutowy monolog, podczas którego na przykładach opowiadano jak w Polsce jest słabo i bez sensu zakończony stwierdzeniem że i się pójdzie zagłosować na Komorowskiego, bo gwarantuje stabilność.
To fascynujące, że wydawać by się mogło inteligentni ludzie nie widzą związku pomiędzy aktem głosowania a tym, jak działa Państwo. Ludzie nie mają pojęcia o konstytucji. I to jest zła informacja.  

niedziela, 19 kwietnia 2015

18 kwietnia 2015


1. Wstałem rano. Dość – jak na mnie – wcześnie. Metrem i autobusem dojechałem do Nissana przy Puławskiej.
Strasznie zadowolony z siebie pan, w spodniach koloru jednego ze sweterków Włodzimierza Czarzastego, za ponad 700000 zł. kupił sobie nissana GTR NISMO. Bardzo porządne auto. 600 koni. Strasznie z siebie zadowolony pan miał ładnie rozbudowaną masę mięśniową. Nie nabijam się. Zazdroszczę. Dostał od Nissana butelkę szampana. Chyba chodziło o to, żeby auto ochrzcił. Strasznie zadowolony z siebie pan głupi nie jest. Nie wylał. Schował. Jakoś te 700 tys. zarobił.

Red. Śliwa zauważył, że inne marki nie robią fet z okazji przekazania kluczyków. A niektóre sprzedają droższe auta.
NISMO pochodzi od Nissan Motor Sport. Można sobie kupić Juke NISMO. Ale w pakiecie nie ma zdjęcia na fejsbukowym profilu polskiego Top Gear. Juke NISMO jest za to z sześć razy tańszy i ma pięć razy mniej koni. Mimo wszystko wolę jednego GTR niż sześć Juke'ów. Ale gdyby posiadanie GTR-a wiązało się z koniecznością latania na siłkę, to chyba jednak bym zrezygnował.

Wracałem z red. Śliwą. Narzekał na 435i, że po mercedesie za słabe, za miękkie, za ciche i nie kręci. Wracaliśmy Dolinką Służewiecką. Zakorkowaną. Powiesiliśmy kilkanaście psów na polityce komunikacyjnej Miasta Stołecznego Warszawy. Odpowiedzialny za nią człowiek ponoć uchyla się przed udzieleniem red. Śliwie wywiadu. Właściwie nie powinien się bać, bo o tym, że jest idiotą i zajmuje się czymś, o czym nie ma specjalnego pojęcia wie chyba każdy w Warszawie kierowca. I to jest zła informacja.


2. Dzięki redaktorowi Śliwie zwiedziłem agorowy garaż. Nigdy wcześniej tam nie byłem i raczej się nie zanosi, żebym tam kiedyś trafił.
W holu grupa ludzi wciągała ponadnaturalnej wielkości figurę Wiedźmina walczącego z jakąś brzydką panią. Strasznie się męczyli.

Wpadłem do Faster Doga. Pawełek dyskutował z małżonką o tym, czy emigracja nie byłaby najlepszym wyjściem dla wokalisty Szpaka (który właśnie od nich wyszedł). Dyskutowaliśmy o wyborach i kandydatach. Pawełek logicznie doszedł do tego, że należy głosować na kandydatkę Ogórek. Z powodów seksistowskich. Oglądaliśmy różne zdjęcie i filmy. Z różnych czasów pani Ogórek.
No i później prześladowały mnie różne jej wersje. Czyli idąc ulicą ciągle jakąś widziałem. I to jest zła informacja.

3. Okazało się, że po 23 z Berlina przyjeżdżają dziewczyny. Przespacerowałem się na Centralny. Pociąg spóźnił się trochę. Przyjechało Pendolino z Krakowa nie wiem czy wysiadło 100 osób. Chyba taniej by było przywieźć ich wszystkich samolotem.
Makieta w piwnicy teatru Kamienica przypomniała mi jak wyglądał dworzec w 1939 roku. Kawał porządnej architektury. Lepszej niż dzisiejszy Centralny. To, że nie przetrwał to zła informacja.  

sobota, 18 kwietnia 2015

17 kwietnia 2015


1. Odwiozłem Bożenę i pojechałem na Głębocką, żeby odebrać regał. Łazienkowy. Wymyśliłem, że nie pojadę przez Targową i Radzymińską, tylko przez chyba Ząbki. I jakoś trafię.
No i zasadniczo się udało. To jednak były Ząbki, bo tam się zgubiłem. I znalazłem. Później pomylił mi się „Park Handlowy Targówek” z „Centrum Handlowym Targówek”. I to kilka razy. W końcu trafiłem. Pan w Jysku był miły, wszystko poszło szybko. 
Wracałem przez Bródno, koło cmentarza. Przypomniało mi się, że poprzednim razem byłem tam na pogrzebie pani Bodeckiej, naszej sąsiadki. Pani Bodecka co jakiś czas odbierała od kurierów kocie żarcie. Ja ze dwa razy zaprogramowałem jej dekoder Cyfrowego Polsatu. Co jakiś czas zamieniliśmy ze dwa słowa. No i pewnego dnia zachorowała i szybko umarła. Teraz w jej mieszkaniu jest biuro. Łażą jacyś ludzie po schodach. Palą papierosy. Generalnie dom schodzi na psy. Bo biuro jest jeszcze więcej. A sąsiadka z góry wynajmuje jakiejś obcej rasowo młodzieży, która czasem robi naprawdę poważną imprezę.
Pani Bodecka by te imprezy słabo znosiła. Bo przeszkadzały jej hałasy. Choć na nasze domowe, dość głośne wymiany zdań jakoś nie narzekała.
Teraz to się nawet spokojnie pokłócić nie można, bo za ścianą siedzą pracownicy biurowi.
W dzień śmierci pani Bodeckiej byłem na torze w Poznaniu na Porsche Roadshow. Udało mi się osiągnąć chyba największą prędkość w życiu. Nienacki w „Panu Samochodziku” kłamał. Znaczy opisy prędkości są excusez le mot – z dupy. Zresztą podobnie jak opinie o tym, jak się zachowuje porządne auto powyżej 280 km/godz. serwowane przez ludzi, którzy nigdy 140 nie przekroczyli.
Strasznie dawno nie jeździłem porsche. I to jest zła informacja.

2. Wpadłem do Faster Doga. Pawełek wyprowadził już ze sklepu motocykl. Niestety podczas pierwszej przejażdżki odchromił mu się świeżo chromowany wydech. I jest niepocieszony z tego powodu. Będzie musiał oddać wydech do ponownego pochromowania. A motorem bez wydechu nie da się jeździć.
Sąsiada z lombardem zuchwale okradziono. Przyszedł młody człowiek, szukał pierścionka zaręczynowego, jak znalazł fajny, to go wziął i uciekł. Zmodyfikował w ten sposób pomysł na pozyskanie finansowania na land rovera dla Pawełka. W oryginalnej wersji złodziej miał porzucać łup, a myśmy mieli zarabiać na znaleźnym. Młodzieniec plan uprościł. A może to było to przestępstwo z miłości. Może się faktycznie chciał oświadczyć, a nie stać go było na odpowiedni pierścionek? Kto wie.

W końcu, po ponad dwóch tygodniach uaktywnił się likwidator z Hestii. Było bardzo miło. Ale padło hasło „szkoda całkowita”. I to jest zła informacja. Bez adwokata ani rusz.

3. Pojechałem na prezentację Galaxy S6. W związku z tym, że przeczytałem chyba wszystkie materiały prasowe Samsunga na temat tego telefonu nic mnie nie było w stanie zaskoczyć. No dobra, wrażenie robił wodzirej Prokop rzucający telefonem po podłodze. Wrażenie uczestniczenia w czymś idiotycznym.
Bo chyba nie o rzucanie chodzi. Raczej o ten moment, kiedy telefon wypada z rąk, spada na podłogę i rozlatuje się na trzy do czterech części. S6 tak nie zrobi. Bo S6 to taki iPhone. Pewnie lepszy, tylko z gorszym systemem operacyjnym. Bardzo dobrze leży w ręce. No i odpowiednio waży. I wygląda. Wieszczę sukces.
Wszystkich zaniepokojonych moją abstynencją uspokajam – już mi przeszła. Tylko zamiast mieszanek piłem Jacka Danielsa, którego zapijałem wodą. Wieloletnie doświadczenie imprezowego pijaka nauczyło mnie, że to najlepszy dla mnie sposób, by następnego dnia nie cierpieć.
Jedzenie dostarczał pan kucharz Sowa. Były nawet jakieś policzki, ale nie wiem jak smakowały, bo nie jem mięsa.
Krzysztof Ibisz, za każdym razem jak go spotykam wygląda młodziej. Ciekawy przypadek zupełnie jak Benjamina Buttona.
Wśród gości była pani przebrana za kandydatkę Ogórek. Nawet z podobnie rozwiązaną grzywką. Wszyscy ją nazywali Magda Ogórek, a ona protestowała. Mówiła, że jest kimś innym – sobą.

Ludzie są jednak strasznie dziwni. I to jest zła informacja.  

niedziela, 29 marca 2015

28 marca 2015


1. Włączyłem telewizor w połowie konferencji wojskowych prokuratorów. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ten, który przemawiał, to był ten, który zawsze miał szpanerskie okulary. Jeżeli to był ten, to tym razem te okulary były mniej szpanerskie niż zwykle.
Później miała być konferencja pana Macierewicza.
Na miejscu szeroko rozumianego PiS-u zachowałbym się jak przed laty jakiś pan mecenas sugerował co niedzielę w TokFM poszkodowanym w wypadkach motoryzacyjnych. Przyjął bezsporne.
Jeździliśmy na Koło. Włączałem TokFM i albo była pani do zwierząt, która się nazywała jak pan o Zwierzyńca. Swoją drogą ile trzeba mieć lat, żeby pamiętać „Zwierzyniec”. Albo program, w którym jakiś adwokat tłumaczył jak należy wyciągać należne pieniądze od firm ubezpieczeniowych. Ludzie dzwonili, on tłumaczył. Zaczynał od zwrotu, że trzeba przyjąć proponowane przez ubezpieczyciela pieniądze jako „część bezsporną”. Później wyrywać resztę.
Wyobraziłem sobie konferencję pana Macierewicza. Wychodzi, wita się, oświadcza: Prokuratura oskarżyła kontrolerów? Super. Bardzo się cieszymy. Czekamy, aż zgodzi się zresztą tez mojego zespołu. Żegna się. Wychodzi.
Konferencji pana Macierewicza nie mogłem już słuchać bo musiałem wyjść. I to jest zła informacja. Wyglądała ponoć zupełnie inaczej niż sobie ją wyobraziłem, ale była ciekawa.

2. Z moim ulubionym Wydawcą pojechaliśmy na Wiejską do „Pracowni Czasu” – miejsca, które miewa tak wielki wpływ na życie polityczne w naszym kraju.
Tym razem rozmawialiśmy o zegarkach, których żaden polski polityk na pewno sobie nie kupi, bo w rubryczce w oświadczeniu majątkowym nie ma tyle miejsca, żeby się zmieściło odpowiednio zer. Choć właściwie na papierze by się te zera zmieściły. Gorzej z horyzontami.
Firma Jaquet Droz, która od połowy XVIII wieku produkuje automatony (zasadniczo po polsku powinno się je nazywać automatami, ale gdybym tak napisał nie oddałbym wyjątkowości produktów tej firmy) zrobiła zegarek z ptaszkiem. Ptaszek otwiera dzióbek, macha skrzydełkami i się obraca. Do tego świergoce. Zegarek jest ręczny. Ptaszek ma chyba centymetr długości od dzióbka do ogonka. Wszystko jest mechaniczne. I ptaszek i ni to miechy, ni to gwizdki, którymi ptaszek ćwierka. Myślę sobie, że moja ś.p. babcia by oszalała, gdyby ten zegarek zobaczyła.
Zegarek kosztuje $500000. Gdyby mnie było stać, to bym sobie taki kupił. Coś porządnego by po mnie zostało.
Rozmawialiśmy o emaliowaniu. Ponoć na całym świecie istnieją tylko dwie firmy, które robią porządne emaliowane tarcze do zegarków. I nie chodzi tu o emalie typu garnek, tylko kolorowe obrazki wypalane wielostopniowo w różnych temperaturach.
Na Wiejskiej spotkałem Lwa Rywina. Myślałem, że zniknął. A jest. Nie wygląda zbyt dobrze. Jeździ land roverem. Ciekawe, czy spisał wspomnienia. Chętnie bym się dowiedział o co wtedy chodziło. Wbrew pozorom od tamtej afery Polska zmieniła się na gorsze. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem na chwilę do Faster Doga. Jakoś tak wyszło, że rozmowa zeszła na temat zespołu Bronsky Beat. Pawełek pognał do samochodu, by przynieść płytę, którą kupił w Brighton. Patrycja ma z nią nienajlepsze wspomnienia, bo Pawełek kupiwszy odpalił ją w samochodzie i z otwartymi oknami toczyli się po mieście. Patrycja chyba nie lubi być brana za chłopca.

Wieczorem odwoziłem brata na jego wieś, żeby pożyczyć komputer. Ostatnio zawsze jak jadę w stronę Konstancina leje. I to jest zła informacja, bo nie lubię używać wycieraczek.   

środa, 25 marca 2015

24 marca 2015


1. No i się znowu obudziłem podejrzanie wcześnie. Popatrzyłem na zegarek i pognałem do telewizora, żeby zobaczyć konferencję pana Prezydenta. Skoro już nie spałem o tak dziwnej porze, niech byłby z tego jakiś pożytek.
Pan Prezydent zaprosił media na spotkanie o 8:30 w poniedziałek. Вот Джигит! Zaryzykował utratę głosów wszystkich ludzi mediów, którzy z tego powodu musieli wstać pewnie z godzinę wcześniej.
Z powodów ekologiczno-ekonomicznych wyłączam zasilanie telewizora i tunera NC+. Zanim tuner dojdzie do siebie trwa to chwilę. Ruszył o 8:27. Ze zdziwieniem zobaczyłem pana Prezydenta, który kończył przemówienie. Zacząć konferencję o czasie – to już dość egzotyczne. Zacząć ją kwadrans wcześniej – na to stać tylko kogoś nietuzinkowego.
Na konferencji pan Prezydent zaprezentował swój spot.Obejrzałem go sobie później. Jeśli mam być szczery – zbyt wiele z niego nie zapamiętałem. Sztabowcy pana Prezydenta postanowili podzielić Polskę na dwie części: racjonalną i radykalną. Tej drugiej symbolem miałyby być krzesła przynoszone przez Korwinowców na spotkania z Bronkobusami.
To jednak dość odważna koncepcja, żeby coś, co się stało symbolem polityki zagranicznej pana Prezydenta próbować powiązać z jego konkurentem. A do tego, jednocześnie uważać się za reprezentanta Polski racjonalnej.

Hasztag #PolskaRacjonalna zajął wysokie miejsce w twitterowych trendach. Poprzedniego wieczoru red. Magierowski na wieść o tym, że pan Prezydent w „Wyborczej” określi tak swoją część Polski napisał, że następnego dnia internet będzie pełen LOL-kontentu z takim hasztagiem. No i jak powiedział – tak się stało. Przy okazji się okazało, że spora ludzi nie zdawało sobie sprawy, że w szesnastu jeżdżących po kraju Bronkobusach zamiast Bronisława Komorowskiego jeździ jego tekturowy portret.
Bożena, kiedy o tym usłyszała zasugerowała, że ktoś powinien zrobić konkurs na szesnastu sobowtórów pana Prezydenta. Nikt zawczasu nie wpadł na ten pomysł. I to jest zła informacja, bo dziś mieszkańcy tych miejscowości, gdzie pan Prezydent się pojawił w tekturowej postaci czują się gorzej, niż ci, u których był wielowymiarowy. Tyle w Polsce jest podziałów, a tu jeszcze jeden.

2. Redaktor Piasecki zaprosił do studia byłego szefa WSI. Dla niektórych stał się więc jeszcze gorszy niż sam generał Dukaczewski. Bez sensu. Z tego, co generał mówił można się było dowiedzieć interesujących rzeczy i to niekoniecznie tych, które generał chciał powiedzieć.
Odwiozłem Bożenę do pracy. Odebrałem słynne już w pewnych kręgach amortyzatory i zawiozłem je do mechanika Jacka. Skorupa Supry ma już założone światła. Przeprowadziłem interesującą rozmowę o zaworze EGR, usłyszałem, że byłem pod koniec zeszłego roku widziany w TVN-ie. Podpisany – bloger (Musiałem być nieźle pijany, żeby wejść człowiekowi do telewizora i później nic nie pamiętać). Wróciłem do domu. Ale zanim wyszedłem na górę wpadłem na chwilę do Faster Doga, gdzie Pawełek naprawiał swój [tu chciałem napisać pewne określenie, które może być przez niektórych uważane, za język nienawiści, więc go nie napiszę] motocykl. Konkretnie montował coś, co łączy pedał od zmiany biegów ze skrzynią biegów. Montował skutecznie. Do sklepu przyszła jednakdostawa m.in. T-shirtów Religion. Nie miałem czasu ich oglądać. I to jest zła informacja, bo lubię T-Shirty Religion oglądać.

3. Pojechałem po Bożenę. Ciągle się nie mogę przyzwyczaić do tego, że nie ma mostu.
Obejrzałem program red. Lisa. Ciekawe doświadczenie. Człowiek zasadniczo wie, co każdy z gości powie, jak się będzie zachowywał prowadzący. Jak się program skończy. Jakie będzie przesłanie.
A tu taka niespodzianka. Polecam wszystkim, których kręcą polskie programy publicystyczne i woltyżerka (czy jak się tam nazywa ujeżdżanie koni).
W drugiej części wystąpił pan Olechowski. Słuchałem go ze zdziwieniem konstatując, że właściwie, to w sporej części się z nim zgadzam. To musi być starość. I to jest zła informacja.


piątek, 20 marca 2015

19 marca 2015


1. Czasem przychodzi na człowieka taki dzień, że cztery piwa wypite dzień wcześniej działają gorzej niż flaszka single caska poprawiona szampanem. Albo odwrotnie. Najpierw szampan, (później trochę czerwonego wina), na koniec butelka single cask. Jeżeli dołożymy do tego kilkutygodniowe niedosypianie… No dobra piszę to wszystko, żeby usprawiedliwić, że przez większość dnia nie żyłem, więc nie bardzo mam co opisywać. Przysypiałem słuchając „Kariery Nikodema Dyzmy” czytanej dla Dwójki przez Jerzego Bończaka.
Bończak zawsze będzie dla mnie Homkiem z „Lata Muminków”. „Oni są zupełnie inni niż ja. Potrafią czuć, widzą kolory i słyszą dźwięki, ale co czują, widzą i słyszą i dlaczego, to ich nic nie obchodzi. Na przykład zupełnie ich nie interesuje, dlaczego wiruje podłoga”.
Sam „Dyzma” jakoś przerażający.
Przy Łuckiej – ulicy, przy której na początku książki mieszka Dyzma był „Ozon”. Bliżej Żelaznej.
Dzisiaj na imprezach nie nosi się fraków. Smokingów niestety też. Jak mnie będzie stać obstaluję sobie smoking u mistrza Ossolińskiego. Niestety nie wygląda na to, żeby mnie było stać w jakimś realnym czasie. I to jest zła informacja.

2. Wstałem i od razu się okazało, że w Tunezji strzelano do turystów. I to jest zła informacja. Z bełkotu informacyjnego, którym uraczyły mnie telewizje jedyną konkretną rzeczą, której się dowiedziałem, to to, że tunezyjskie siły specjalne używają karabinków Steyr AUG. Zaprojektowanych z sześćdziesiąt lat temu, które do dziś wyglądają dość futurystycznie. Mam wrażenie, że występowały w jakimś dziejącym się w głębokim kosmosie SF jako broń przyszłości.
Oglądając przez godzinę zapętlone te same obrazki mogłem się dokładnie przyjrzeć Tunezyjczykom celującym ze tych karabinków w trudno powiedzieć czego kierunku.
Jakże się cieszę, że nie pracuję w telewizji informacyjnej.

3. Wyszedłem do apteki, by kupić mieszaninę paracetamolu, kodeiny i kofeiny sprzedawaną pod nazwą Solpadeine. (Gdyby to ode mnie zależało dołożyłbym więcej kodeiny) Pierwszą dawkę przyjąłem jeszcze w aptece i od razu zrobiło mi się lepiej. Poszedłem do Faster Doga, gdzie nie zauważyłem, że zrobili porządki i przemeblowanie. Znaczy udałem, że zauważyłem, a zauważyłem, kiedy mi pokazywali co zmienili. A zmienili sporo. Na zapleczu (w kuchni) chyba nigdy nie było takiego porządku. Do tego Pawełek na klatce schodowej wkręcił porządną energooszczędną świetlówkę. Ciekawe kiedy ktoś ją wykręci.
Pożaliłem się Pawełkowi, że mi się koszula Pedletona niemożebnie skurczyła. Pawełek popatrzył na metkę i przeczytał, że jak byk tam stoi, żeby nie prać, tylko czyścić chemicznie.
Cóż, ja nie przeczytałem. I to jest zła informacja. Choć Bożena jest zadowolona.

Wróciłem do domu. Nie słyszałem jak marszałek Sikorski ogłaszał żałobę narodową. To niesamowite, że on wciąż ma wielbicieli uważających, że to mąż opatrznościowy. Nie słyszałem, bo rozmawiałem z moim bardzo ważnym na rynku magazynów kolegą. Powiedział, że niesprawiedliwie się czepiam polskiego „Esquire”. Kiedy chciałem dyskutować o pierwszym numerze okazało się, że nie wziął go do ręki. Nie widział sensu.
Redaktor Pertyński zacytował mi kiedyś jakiegoś pana (chyba) z Forda, który powiedział, że zbudowanie złego i dobrego samochodu kosztuje tyle samo. Ja uważam, że z magazynami jest podobnie. Mój ważny kolega – że nie. Mój ważny kolega ma zdecydowanie większe ode mnie doświadczenie. Ale ja i tak pozostanę przy własnym zdaniu.  

środa, 4 marca 2015

3 marca 2015


1. Zdarzało mi się tu pisać różne rzeczy. Niekiedy nawet sensacyjne. Ale nigdy nie było tak, żebym
już od piątej rano był dopytywany przez utytułowanych dziennikarzy różnych poważnych mediów.
Od 5:29. Dopytywanie często zmieniało się poszukiwanie potwierdzenia znanych wersji.
Ile się przez cały dzień nasłuchałem o koledze Mężyku, to moje. Teraz powinienem to wszystko spisać, wysłać prośbę o komentarz, odczekać z pięć minut i opublikować.
Ale tego na wszelki wypadek nie zrobię. Licho nie śpi.

Przy okazji usłyszałem (od trzech osób), że od pewnego czasu dzieje się u nas jakieś podsłuchowe wariactwo. I to jest generalnie zła informacja, bo jeżeli dotyczy to wszystkich ważnych ludzi w kraju, a okaże się, że mnie – nie. Będzie mi przykro.

2. Oddałem mercedesa. Muszę się spróbować umówić na test Sprintera. Takiego przedłużanego. Zawsze mnie fascynowali kierowcy, którzy autostradą zasuwają takimi autami z prędkością 180 km/godz.
Pojechałem na azjatycką stronę Wisły odebrać z naprawy amortyzatory do Suburbana. Pogawędziliśmy sobie przez chwilę z panem, który się uparł, żeby mi wystawić fakturę. Powiedział, że jak nie chcę podać swoich danych, to mogę kogoś innego. Na przykład sąsiada.
Udzielił mi rady, którą przekazuję dalej: jeżeli się ma amortyzatory Bilsteina i cokolwiek się z nimi niepokojącego zaczyna dziać – należy je jak najszybciej wyjąć i dać do serwisu. Bo naprawa będzie tańsza. W tym momencie dotarło do mnie, że większość czytelników nie doceni tej wiadomości. I to jest zła informacja.
Od pana od Bilsteinów pojechałem mechanika Jacka. Obwodnicą. Najpierw jednak zobaczyłem błyskawicę, która walnęła w tę dziwną elektrownię przy Modlińskiej. Skoro są burze, znaczy zaraz będzie wiosna.
Mechanik Jacek zajmował się zdejmowaniem głowic w jakimś amerykańskim vanie. Chyba amerykańskim, bo się nie przyjrzałem. Czterocylindrowy silnik. Cztery głowice. Jedna uszczelka. Bez sensu.
Pracownicy mechanika Jacka wyciągali na zewnątrz w deszczu skrzynię biegów z RAV4. Jak tylko wyciągnęli, to przestało padać i wyszło słońce. W warsztacie stała wybebeszona Supra MkIII. Na pierwszy rzut oka nie rozpoznałem modelu. Przyjechała z malowania. Mechanik Jacek się krzywił, że komora silnika – po japońsku – powinna być pomalowana matowo. Chciałbym, żeby mnie kiedyś było stać na tak dokładny remont jakiegoś samochodu. Zostawiłem części do Suburbana, które Józka przywiozła ze Stanów. Przyczepił się do niej niemiecki celnik, ale że nie miała faktury, ani właściwie nie wiedziała nawet ile były warte – udało się jej go przekonać, żeby ją puścił. Powiedziała mu, że nie znosi tego auta. Następnym razem poproszę ją, żeby przywiozła katalizator. Ciekawe, czy łykną argumenty ekologiczne.

Nim wróciłem do domu wpadłem na chwilę do Faster Doga. Wpadłem na chwilę, wyszedłem po chyba godzinie, po poważnej dyskusji o strategiach marketingowych. Gdyby polski Esquire nie był tak przeraźliwie przewidywalnym magazynem, to ktoś z redakcji powinien przyjść i porozmawiać z Pawełkiem o dżinsach. Albo o koszulach. Wełnianych. Albo o butach. W Polsce o ubraniach mówią tylko geje. W gejowski sposób. Pawełek mówi inaczej. W normalnym kraju już by go dorwały telewizje śniadaniowe. Kryptohomofob opowiadający o ciuchach – coś w sam raz dla TVN Turbo.

3. W TVN24 wystąpił sekretarz Gawkowski. Rozumiem ciepłe uczucia do Rosji u starych komuchów. Tyle wódki zdążyli wypić z radzieckimi towarzyszami, że poczyniło to trwałe szkody w ich układzie nerwowym. Ale skąd rusofilizm u lewicowego trzydziestoparolatka? Gdyby Rosja była wciąż Republiką Rad, to można by znaleźć jakieś ideologiczne uzasadnienie. Ale dziś?
Czasem mam wrażenie, że spora część polskich polityków zachowuje się tak, jakby walczyła o SMS-y w „Tańcu z gwiazdami”.

Poniedziałek, więc u red. Olejnik wystąpił poseł-kandydat Palikot. Tym razem dał się poznać jako zwolennik zaangażowania się Polski na Ukrainie. Red. Olejnik – wygląda na to – dopuszcza drugą turę. Chyba raczej posła-kandydtata w niej nie widzi.
Oglądałem przez chwilę galę „Polskie Orły”. I to jest zła informacja. To było chyba najbardziej żenujące doświadczenie w tym roku. Skoro polskie filmy zaczęły już dostawać normalne nagrody, to może by te Orły z szacunku dla dobrego smaku zlikwidować?

czwartek, 26 lutego 2015

26 lutego 2015


1. Bożena parę dni temu była na premierze „Marii Stuart”. Przyniosła stamtąd marcową (jak wiadomo mamy już marzec) „Urodę Życia”. Ja tam się odbiłem już od edytorialu, Bożena poczytała więcej. Wywiad z Izą Kuną. Opowiadała o swoim ojcu, który mimo kryzysu, kartek, zawsze jakoś doprowadzał do tego, że lodówka była pełna. „Zawsze wszystko było”. „Jakimś sposobem”. Ojciec pani Kuny był szefem kadr w dużym zakładzie w małym mieście.
Szkoda, że „Resortowe dzieci” są tak złą książką. Jeszcze chwila i nikt nie będzie się zastanawiał jakim sposobem za komuny jedni mieli dobrze, inni źle. Oczywiste będzie, że ci, który mieli dobrze potrafili się jakoś zakręcić, a ci, którzy nie – nie.
I to jest zła informacja.

2. Razem z moim ulubionym wydawcą pojechaliśmy do mojego ulubionego sklepu z zegarkami. Sklepu, który był tak ważny w karierze ministra Nowaka. Panowie ze sklepu powiedzieli, że minister Kamiński nie był ich klientem. Gdyby był, to by pewnie nie powiedzieli, że był, ale tym razem wyraźnie powiedzieli, że nie był. Więc raczej nie był.

W sklepie można kupić zegarki marki Paul Picot ale modelu, który jest w posiadaniu ministra Kamińskiego nigdy nie mieli. Zresztą wypowiadali się o tym konkretnie zegarku z pewnym dystansem. Z tego dystansu wyniosłem, że kupić go to trochę jakby się zdecydować na limitowaną wersję opla Astry – myśląc, że będzie to kiedyś egzemplarz kolekcjonerski.
Dużo ciekawszy jest drugi zegarek odnaleziony przez „Fakt” na ręku pana Ministra. Schwarz Etienne to firma z większymi tradycjami. Panowie przeglądali strony internetowe i nie mogli znaleźć modelu Roma La Classica w cenie 30 tys. złotych. Wciąż wyskakiwał im złoty za 20 tys. dolarów.

Panowie byli wyraźnie dotknięci słowami prezesa Kaczyńskiego o ludziach noszących zegarki za ponad 30 tys. złotych. Tłumaczyli, że mądrze kupowane są dużo lepszą lokatą kapitału niż lokaty bankowe. Zaserwowali mi serię opowieści ekstremalnych np. o jakimś roleksie, którego wartość z 300 urosła do 900000 dolarów.
Sugerowałem, żeby na wystawie sklepu umieścili informację: porządne zegarki za mniej niż 10 tys. złotych. Posłowie powinni być zainteresowani.
Mają na przykład w komisie omegę taką jak była na księżycu. Chcą za nią jedyne 9000 zł, choć średnia jej cena to ponoć 15 tys.
Poseł kupi, jak „Fakt” ją wypatrzy pokaże agentom CBA rachunek i ma spokój.

Smutna prawda jest taka, że żyjemy w kraju, w którym zegarek wart 5 tys. euro uchodzi za ekstrawagancję. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem do Faster Doga. Pani Bąbałowa ma internetowego wielbiciela o imieniu Brian, który jest z Ameryki, ma psa i motocykle. Brian prawił jej komplementy na fejsie, Pawełek zastanawiał się co z tym zrobić. Zaczął szukać odpowiedniej wielbicielki. Nawet, gdyby znalazł, to by się to nie liczyło, bo to nie pani Bąbałowa szukała Briana, tylko sam się znalazł.
Zastanawialiśmy się przez chwilę z Pawełkiem, co ma zrobić, żeby być atrakcyjny dla amerykańskich wielbicielek. Wyszło, że nic. Bo ma już motor, tatuaże, psa (niby małżonki, ale nikt nie musi o tym wiedzieć) i fajnie się ubiera. Cóż, pozostaje więc tylko czekać.

Wieczorem w Krakenie spotkałem się z dyrektorami Ołdakowskim i Zydlem. Jeśli mam być szczery, to w rozmowach o Warszawie interesują mnie wyłącznie rzeczy, z których się mogę złośliwie ponatrząsać. I tym razem niestety z podsłuchiwania panów Dyrektorów nie miałem żadnego pożytku. I to jest zła informacja.

Dziś nie dałem rady czytać „Zwykłego polskiego losu”. Wystarczył mi wywiad, który pan Prezydent był łaskaw udzielić pierwszemu programowi Polskiego Radia.
Jeżeli ktoś nie usłyszał o tym, co wykonał na początku rozmowy dziennikarz publicznego radia, to proszę (za stroną polskieradio.pl):

Krzysztof Grzesiowski: Prezydent Rzeczpospolitej Bronisław Komorowski jest gościem Sygnałów dnia. Nasz prezydent – to pana hasło wyborcze w kampanii wyborczej?
Bronisław Komorowski: Nie, hasło będzie ogłoszone pewnie siódmego.
Krzysztof Grzesiowski: Dlaczego musimy tyle czekać? My, czyli ci, którzy popierają pana osobę?

Później było o „obywatelskości”

Krzysztof Grzesiowski: Czy pan się określa mianem kandydata partyjnego, czy obywatelskiego?
Bronisław Komorowski: Mówiłem o tym, jestem kandydatem obywatelskim popieranym między innymi przez Platformę Obywatelską, co wzmacnia tę obywatelskość, ale na przykład poparło mnie wielu prezydentów miast, burmistrzów, którzy są niezwiązani z żadną siłą polityczną albo sympatyzujący zdecydowanie z innymi.
Jak dowiedzieliśmy się wieczorem, prezydenci miast poparli pana Prezydenta nie tyle obywatelsko, co służbowo. Na przykład poparcie udzielone przez prezydenta Adamowicza kosztowało obywateli Gdańska 1373 złote i 88 groszy.

Ciekawe, czy redaktor Grzesiowski popiera prezydenta Komorowskiego prywatnie czy służbowo.  



środa, 25 lutego 2015

25 lutego 2015



1. Co za beznadziejny dzień. W związku z tym, że się zajmowałem działalnością zarobkową do jakiejś piątej rano wstałem nieprzytomny. Nieprzytomny zjadłem śniadanie. I nieprzytomny zrobiłem ileś tam rzeczy. Właściwie pierwsza rzecz którą pamiętam to to, że wyszedłem na pole. Zrobiłem zdjęcie przytartemu przez Bożenę zderzakowi w białym Yarisie. Jakiś zły człowiek zaparkował pod Bacio – nie bójmy się tego określenia – po rosyjsku. Więc za którąś próbą wyjazdu z bramy przytarła. Rada Języka Polskiego powinna zakazać nazywania dzisiejszych zderzaków zderzakami. Kiedyś zderzak służył do tego, żeby samochód mógł bez nieodwracalnych uszkodzeń przetrwać spotkanie z innym samochodem, drzewem, murem, latarnią, czy czym tam jeszcze. Oczywiście przy zachowaniu pewnych warunków. Dzisiaj zderzaki rozpadają się na widok przeszkody. Ze wszystkich nowych samochodów, którymi przez ostatnie lata jeździłem – jedynym, który miał prawdziwy zderzak był mercedes klasy G. I to jest zła informacja, bo znaczy to, że posiadanie nowego auta z prawdziwym zderzakiem jest poza zasięgiem większości Polaków.

Właścicielka Yarisa okazała się pracownicą Marquarda. 

Po tym, kiedy reklamowa komisja etyki nie dopatrzyła się niczego złego w pomyśle, żeby red. Zientarski udawał eksperta, w udających audycje reklamach uważam, że należy wywierać presję na Toyotę. Swoją drogą ciekawe jak na tak nieoczywisty etycznie pomysł zapatruje się centrala firmy.
Na razie mam zamiar odradzać wszystkim zakup nowych toyot, bo skoro nie przeszkadza im oszustwo w reklamie – tak samo może być z jakością wykonania auta.

2. No więc zrobiłem zdjęcie. Wpadłem do Beirutu, żeby zobaczyć jak wygląda z Krzysztofem w Izraelu. (Na razie wygląda dobrze). Z Beirutu poszedłem do Faster Doga zobaczyć jak wyglądają właściciele po powrocie z Berlina z show roomu G-Stara. Wyglądali, jak ludzie, którzy w nocy przyjechali samochodem z Berlina. Kolekcja zimowa G-Stara ponoć bardzo dobra. Miejmy nadzieje, że zanim przyjedzie nie wybuchnie wojna.
Pawełek zasypiał. Ja jedną ręką dyskutowałem z wychwalanym przez Eryka Mistewicza panem Wimmerem. On twierdził, że wg unijnych statystyk w Niemczech jest dwa razy drożej niż w Polsce. Ja odpowiadałem, że kiedy byłem ostatnio, to ropa była tańsza, w Lidlu ceny były porównywalne, wino tańsze, samochody, RTV, w porównywalnych cenach, on mi na to, że nie mam racji, bo statystyki unijne mówią, że jest dwa razy drożej. Pawełek przyznał, że od czasu, kiedy G-Star wycofał się z Polski obowiązują ich ceny niemieckie – ciut niższe. Nie ma to oczywiście znaczenia, bo unijne statystyki mówią, że w Niemczech jest dwa razy drożej.
W podobny sposób pan Wimmer uzasadnia, że w Polsce jest świetnie. Przyklaskują mu w tym Konrad Niklewicz z Waldemarem Kuczyńskim. Statystyka jest najważniejsza. Zwłaszcza unijna.
Pawełek trochę zasypiał. Narzekał, że nie zostali dzień dłużej. Bo i wcześniejszej nocy za bardzo nie przespał, bo oglądał Oscary. Nie porozmawialiśmy o „Idzie”, bo musiałem wrócić do domu, żeby przekazać światowej sławy artystce tytoń, który jakiś czas temu przywiozła dla niej Józka.
Przypomniało mi się, że obejrzałem rano konferencję prasową Jarosława Kaczyńskiego. Ze dwa razy naprawdę śmiesznie zażartował.
O, przypomniało mi się, że umówiłem się na test mercedesa Vito w wersji Towos. Znaczy w przypadku Vito raczej się to nie będzie nazywać Towos, tylko jakoś z angielska. Ale słowo Towos przypomina mi dzieciństwo.
Sprawność działu PR Mercedesa wciąż mnie zadziwia. I to jest zła informacja, bo powinienem się już przyzwyczaić.

3. Poseł Zalewski – wydawać by się mogło – rozsądny człowiek powiedział w TVP Info, że „chodzi o to, aby kandydat Andrej Duda upodobnił się do Komorowskiego po to, aby odebrać mu zwolenników”. Ciekawe jak by to miało być zrealizowane. Przez lobotomię?

Z kandydatem Dudą wywiad zamieściła gazeta.pl. Nieautoryzowany. Szkoda, że nieautoryzowany, bo gdyby kandydat Duda wywiad przed drukiem przeczytał, to mógłby poprawić dziennikarza piszącego, że Stary Sącz leży w Beskidzie Żywieckim. A tak jakieś dziecko przeczyta, utrwali sobie, dostanie w szkole niedostateczną ocenę i będzie mu przykro. Redaktorzy gazeta.pl (o ile tacy istnieją) powinni sprawdzać, co wypisują ich dziennikarze, bo to źle, kiedy dzieciom jest smutno.

Miałem przez chwilę ambicję, żeby wrzucać codziennie jakiś ciekawy fragment książki „Zwykły polski los”. Jest tak interesująca, że na razie trudno coś wybrać – a nie można chyba wrzucić całej w odcinkach. Dziś wpadł mi w oczy kawałek, w którym kolega bohatera kupił „autentyczny pistolet”, który później zmienia się w rewolwer. To musi być cud, bo przecież ktoś, kto tak jak bohater zna się na wojskowości wie, że pistolet i rewolwer to nie to samo.

W każdym razie się dowiedziałem, że gdyby nie młotek, którym ojciec kolegi, który kupił pistolet rozbił rewolwer to bohater by mógł zastrzelić na Obozowej milicjanta, a wtedy jego życie by się mogło inaczej potoczyć. I prezydentem mógłby być na przykład Radosław Sikorski. I to by dopiero była zła informacja.
A tak złą jest, że Monika Olejnik wystąpiła drugi raz w tych samych spodniach, a Męskie Blogerki Modowe zauważyły to ze sporym opóźnieniem.


piątek, 20 lutego 2015

20 lutego 2015



1. Śniło mi się, że dostałem amerykańską wizę. W postaci naklejki, którą sam sobie miałem wkleić do paszportu. No i już miałem wklejać, kiedy się okazało, że to nie ja, tylko jakiś Janusz. Z wąsami. Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy jednak to ja jestem tym Januszem z wąsami, czy też przyśniła mi się pomyłka, bo zadzwonił kierowca z Gazpolu.
Na wsi obok domu stoi baniak na Liquefied Petroleum Gas służący zimą do utrzymywania w domu dodatniej temperatury (kiedy nas nie ma). Przez cały rok (kiedy jesteśmy) do podgrzewania wody użytkowej. Zbiornik trzeba napełniać. Co jakiś czas przyjeżdża cysterna. Niekiedy o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Jeżeli kierowca jest był wcześniej – potrafi sobie poradzić bez asysty. Tym razem był po raz pierwszy. Zadzwoniłem do sąsiada Gienka, który był już w pracy, ale zadzwonił do swojej żony Jolki, którą wyciągnął z łóżka. Wcześniej kierowców Gazpolu brała na siebie Kamila, Jolki córka, ale wyprowadziła się do Ołoboku.
Mój dług u sąsiadów rośnie. I to jest zła informacja, bo nie wiem jak się odwdzięczę.

2. Jacek Żakowski objawił się nagle światu jako specjalista od zegarków:
Trzeba kompletnie upaść na głowę, żeby kupować zegarek za 37 tys. złotych. To kompletnie dyskredytuje człowieka jako kandydata na wysoki urząd państwowy, bo oznacza, że ma coś pod kopułą.
Módlmy się, żeby nikt nie powiedział panu Jackowi ile kosztują drogie zegarki. Jeszcze by mu jakaś żyłka pękła a po takiej stracie Polska by się nie podniosła.

Pan Jacek jest dumny z tego, że pani premier Kopacz odmówiła przyjęcia tytułu „Człowieka roku Wprost”. To właściwie strasznie śmieszne. Nie to, że pan Jacek jest dumny. Ale to, że bezkompromisowy tygodnik postanowił ten tytuł pani Kopacz wręczyć.
Swoją drogą warto pamiętać, że pan Lisiecki utracił tytuł największego psuja polskich mediów nie za sprawą własnych działań, tylko dlatego, że odebrał mu go pan Hajdarowicz.

„Wprost” pokazał zdjęcie zrobione ponoć dwa tygodnie przed tym, jak jego śledczy weszli do niesławnego apartamentu. Na zdjęciu widać talerzyk, co mam być dowodem, że talerzyk nie został w ciągu dwóch tygodni przyniesiony.
To właściwie śmieszne, że chcąc zwiększyć wiarygodność historii wykazano manipulację w tekście. Otóż „pusta butelka po luksusowej wódce” na zdjęciu okazała się flaszką po Baczewskim. Jeżeli ktoś podkręca pierdoły, to co dopiero robi z poważnymi rzeczami.

Mam gulę na „Wprost” za aferę taśmową. Zaangażowałem się wtedy w ich obronę, co utrudniło życie mnie ale też innym ludziom (w tym miejscu powinienem pozdrowić Olafa – ale historia jest zbyt hermetyczna, żeby wyjaśniać kim jest Olaf i o co w niej chodzi). 
Cóż, jak następnym razem ABW będzie robić najazd na „Wprost” pojadę tam protestować z dużym niesmakiem.

3. Do Warszawy przyjechał premier Orban. Polska polityka zagraniczna jest coraz bardziej przerażająca. I to jest zła informacja.
Pani premier odczytująca z kartki, co powiedziała panu Orbanowi w cztery oczy – niezapomniany widok. Ciekawe, czy tę kartkę miała ze sobą podczas rozmów, bo jeżeli nie – współczuję osobie, która tłumaczyła potok myśli pani Kopacz na węgierski. Wieczorem, w „Kropce nad I” treścią kartki pani Premier zachwycał się prof. Nałęcz. Zachwycał się tak bardzo, jakby był treści tej kartki autorem.
W „Kropce” miała miejsce inna ciekawa sytuacja. Drugim gościem był Kurski (nie ten z Gazety). Otóż kiedy Kurskiego wyciszano, żeby nie mógł przeszkadzać prof. Nałęczowi. Profesora zaś Nałęcza, kiedy mógł przeszkadzać Kurskiemu nie wyciszano wcale.

Ale wcześniej wpadłem do Faster Doga zobaczyć indianski koc firmy Pike Brothers. W sklepie było mrowie gości. Wśród nich restauratorka opisana przez recenzenta Nowaka. Znaczy opisana była nie tyle restauratorka, co restauracja. Hiszpańska. Vis a vis Teatru Narodowego. Recenzent Nowak opisał restaurację źle. Restauratorka nie mogła zrozumieć, jak to jest, że mu nie smakowało, a zjadł tak dużo. Do tego, żeby w 2015 roku można się przejmować złą recenzją w Gazecie, trzeba chyba nie mieć żadnych problemów.



środa, 18 lutego 2015

18 lutego 2015


1. Pojechałem metrem na stację Wierzbno. Jeździłem tam do redakcji projektu tygodnika „Tygodnik”, a później do Telewizora. Tym razem odwieźć papiery do księgowych Bożeny. Mieszą się oni w jakimś Instytucie ze szlabanem i ochroniarzem. Kiedy przyjeżdżałem autem zawsze podnosili szlaban bez pytania. Tym razem musiałem wyjaśniać po co i do kogo. Piesi są podejrzani. Beverly Hills normalnie.
Szedłem później Woronicza. Z wysokiego budynku ledwo co zostało. Przypomniała mi się grupowa wizyta w gabinecie prezesa natenczas Urbańskiego. I, że zostałem wtedy pochwalony za to, że wiedziałem, że nie było polskich oddziałów Waffen SS.
Ciekawe co będzie w miejscu starych budynków TVP i jak będą wyglądać te apartamentowce i kto wcześniej ten teren przejmie.
Rano rozmawiałem z red. Pertyńskim o „Uwikłaniu” Miłoszewskiego. Uważa, że kol. Miłoszewski jest grafomanem.
Przy okazji się dowiedziałem, że red. Pertyński w wieku lat pięciu był się nauczył czytać i dość wcześnie czytał o marksizmie. Dlatego uważa, że „Trylogia” byłaby świetną powieścią przygodową, gdyby nie religijna fiksacja autora. Jutro pewnie red. Pertyński napisze, że coś pomyliłem, ale teraz jakoś tak to, co mówił pamiętam.

Tak w ogóle to szedłem do BMW przy Wołoskiej. Zanim dotarłem usłyszałem przez telefon kolejną teorię dotyczącą tekstów „Wprost”. Bardziej prawdopodobną, niż ta o zemście otoczenia pani Premier. Niestety stawiająca wydawcę „Wprost” w tak złym świetle, że jej nie powtórzę, bo nie jestem przecież dziennikarzem śledczym.

Pod BMW wpadłem na Kamila, który odbierał od jakiegoś bliżej mi nie znanego dziennikarza X5. Wjechaliśmy do garażu przed myjnię i porozmawialiśmy chwilę o geopolityce. Na górze dostałem kawę, wyżebrałem kajecik i długopis Mini. I podzielono się ze mną sporą dawką informacji o BMW Connected Drive.
Najciekawsza historia, to o panu, któremu uprowadzono F15 (jak w języku BMW nazywa się teraz X5). Pan zadzwonił do BMW i zapytał, czy jakoś mogą pomóc.
W BMW odpowiedziano, że BMW nie ma możliwości namierzyć samochodu, ale zasadniczo możliwości takie ma Bundeskriminalamt w Wiesbaden. Nieutulony w żalu właściciel uprowadzonego auta wywarł więc presję na polską Policję, by ta z Bundeskrimnalamt się skontaktowała. Tak się stało. No i szybko się okazało, że samochód stoi kilka kilometrów od domu właściciela. Porywacze użyli specjalnych urządzeń, które miały uniemożliwić wykrycie auta. Cóż, Bundeskriminalamt zdalnie dał sobie z tymi urządzeniami radę.

Ponoć wciąż się nie da odpalić samochodu zdalnie (jak w „Szklanej Pułapce) ale, jeżeli człowiek przekona pracownika infolinii, ten może auto otworzyć.

W Genewie pokażą nowe 6 GranCoupe. Złą informacją jest, że mnie w Genewie nie będzie. Dobrą, że skoro będzie nowe 6 GranCoupe, to będą musieli chyba zapdejtować zdjęcie z holu. I może mi się uda je stare wycyganić.

2. Idąc z powrotem do metra usłyszałem, że Centrum Informacyjne Rządu najpierw poinformowało, że gdzieś, pod Tomaszowem odbędzie się wyjazdowe posiedzenie Rządu. Później, że konferencja pani premier Kopacz i wicepremiera Siemioniaka. A kiedy na miejsce zdążyły już dojechać wszystkie wozy transmisyjne – ogłoszono, że konferencja będzie jednak w Kancelarii, w alejach Ujazdowskich. I jak tu nie kochać ministra Kamińskiego. Walka z deficytem budżetowym przez zwiększanie wpływów z akcyzy od bezsensu spalonego paliwa. Pomysł interesujący, ale niezbyt dopracowany.


Po drodze do domu wpadłem do Faster Doga. Pawełek chce kupić mini Clubmana. W tym roku wyjdzie nowa wersja, więc używane powinny potanieć. Pani Bąbałowa dostała kajecik Mini. Pawełek zaczął protestować, że też chce używając dość dziwnego argumentu „ja też mam cycki”. Dałem mu więc długopis Mini.
Wypatrzył Clubmana z brązowymi skórzanymi siedzeniami. Ładnego. Małżonce się kolor foteli nie spodobał. Bardzo się nie spodobał. Pawełek zapytał mnie więc, czy nie mógłbym rozwinąć w sobie homoseksualnego pierwiastka, bo mielibyśmy szanse stworzyć naprawdę świetny związek – tak wiele nas łączy. Zastanawiałem się nad tym przez chwilę. Jednak się okazało, że chyba nic z tego nie będzie, bo ja uważam, że samochód powinien mieć automatyczną skrzynię, a Pawełek, że manualną. A to chyba większy problem niż kolor tapicerki.
W każdym razie zaczęliśmy się umawiać, że kiedy (za dwa tygodnie) będę jeździł Cooperem SD zrobimy sesję. Męskie Blogerki Modowe w mini.

Pawełek zastanawia się nad tym, czy nie ograniczyć obecności Religion w sklepie. I to jest zła informacja. Dla tych, którzy ubrania Religion lubią oczywiście. Dla mnie ważne, że ma zostać linia Black, ta, na którą mnie nie stać. Chyba, że jest promocja.

3. Wieczorem przeleciałem przez Krakena. W środku byli kolega Zbroja i radny (do niedawna dyrektor) Makowski. Osobno, mimo iż się jeszcze nie tak dawno kolegowali.

Po miesięcznej walce z NC+ udało się Bożenie obniżyć cenę o 60%. Walka polegała na nieodbieraniu telefonów. A potrafili zadzwonić i 30 razy dziennie. Ważne, że Męskie Blogerki Modowe będą mogły oglądać „Kropkę nad I”. A reszta rodziny „Grę o Tron”. Choć właściwie póki mamy UHD Samsunga, filmy właściwie można oglądać bez dostępu do sygnału TV. Przez cały czas jestem pod wrażeniem pilota, który działa jak wskaźnik laserowy. Zamiast męczącego klikania w strzałki, bądź nibydżojstik kierujemy pilot w stronę telewizora, na ekranie pojawia się punkt, który ruszając pilotem (całym) przesuwamy. Ciekawe, co wymyślą w przyszłym roku.

Oglądaliśmy przez chwilę program o literaturze na TVRepublika. Naczelny Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) rozmawiał z kol. Goćkiem o książkach dla młodzieży. Panowie nieco nudzili. A w przerwach przechadzała się pani w szortach. Bożena, która obiecuje coś sobie najwyraźniej po programach kulturalnych najpierw się zdenerwowała, później dostała ataku depresji. Na koniec zażądała, żebym z naczelnym Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) zorganizował spotkanie. I to jest zła informacja, bo jak go spotka, to mu wygarnie, aż mu w pięty pójdzie.




sobota, 7 lutego 2015

7 lutego 2015


1. Z wanny wyciągnął mnie kurier, który przywiózł używane przednie amortyzatory do Suburbana – niegdyś żółte bilsteiny.
Pojechałem do Białołęki, gdzie jest firma zajmująca się regeneracją takich amortyzatorów. Bardzo miły pan najpierw się zmartwił, że są za bardzo skorodowane, później powiedział, że to wcale nie musi znaczyć, że nie będą działać. Nawet, jeżeli cylinder nie będzie do końca szczelny to i tak wciąż będzie bilstein. Do tego ustawiony na polskie drogi. A to ma naprawdę duże znaczenie.

Z pomocą Krzysztofa zawiozłem BMW do mechanika na Pragę. Ma zaspawać dziury w wydechu. Mechanik z Pragi kiedyś się mieścił obok szpitala przy Szaserów. Teraz jest przy Mińskiej. Poznałem go szukając miejsca, które napełni mi w jakiś upał klimatyzację na poczekaniu, a nie za tydzień. Jest generalnie w porządku. Choć kiedyś trzymał Suburbana przez dwa tygodnie, bo nie mógł zaspawać skraplacza do tylnej klimatyzacji.

Krzysztof docenił kierownicę w XC70. Wielkość też. I linię. Silnik był dla niego za słaby. Dokładnie o 30 koni. Ja tam nie narzekam. Gadałem wcześniej ze Staszkiem. Mówił, że XC70 kupuje specyficzny typ klientów. Którym niekoniecznie zależy na szybkim starcie spod świateł.

W Beirucie jest nowe piwo. Nazywa się „Dawne”. I jest bardzo dobre. Z browaru Konstancin (z siedzibą w Kamionce). Swoją drogą dla porządku mogliby nieco zmodyfikować nazwę – na Konstancin Wielkopolski.
Bardzo przyjemne piwo. To pierwsza warka. Ciekawe jakie jest butelkowe. I czy następne też będą takie.

Z Beirutu poszedłem do apteki, gdzie ustaliliśmy z panią farmaceutką, że taniej niż płacić za wizytę u specjalisty, który może konkretnie ten lek, o który chodziło, będzie kupić go na 100%. Zwłaszcza, że istnieje jego tańszy o 30 zł odpowiednik.

W Faster Dogu Pawełek zastanawiał się kim i dlaczego jest Lidia Popiel. Nie udało mi się mu pomóc. I to jest zła informacja.

2. Przez to cale kręcenie się po mieście nie widziałem konwencji PO. I przemówień pani Premier i pana Prezydenta. I to jest zła informacja.
Pana Prezydenta słuchał kolega Zbroja. Usłyszał, że „Stadion Narodowy jest dziełem ludzi Platformy”. To dobrze, że pan Prezydent zaczyna kampanię od wyznania grzechów swojej formacji.

3. Wieczorem kolega Jerzy wspaniałomyślnie podrzucił mi Galaxy S5. Niestety tablet jako telefon nie do końca zdaje egzamin. I to jest zła informacja. W Krakenie pojawił się jeszcze dyrektor Zydel. Porozmawialiśmy chwilę o telewizjach śniadaniowych, w których dyrektor Zydel mniej może bywać, bo ma na głowie całe miasto.

Wróciłem do domu na samą końcówkę występu pana Prezydenta w „Faktach po Faktach”. Bożena powiedziała, że niewiele straciłem. Słuchałem piąte przez dziesiąte prof. Buzka w „Piaskiem po oczach”. Pan profesor używał czasownika „włanczać”. Cóż, jest honorowym obywatelem Lublińca, Piekar Śląskich, Rudy Śląskiej, Rybnika, Gliwic, Gdyni, Puław, Warszawy, Ostrowa Wielkopolskiego i Zabrza, więc chyba sobie może na to pozwolić.

W konkursie Blog Roku 2014, w kategorii, w której startuję najwięcej SMS-ów jak na razie zebrał Matka Kurka. Jurorem w tej kategorii jest Kamil Durczok. Ciekawe jak Onet z tego wybrnie.




piątek, 6 lutego 2015

6 lutego 2015


1. Wsiadłem do metra. W związku z szeroko rozumianym zagrożeniem terrorystycznym robię to niechętnie. W metrze jedna pani czytała „Rzeczpospolitą”, jakiś pan „Gazetę Polską”, inny „08/15” Kirsta. Młody człowiek Hobbita. Jeszcze dwie osoby jakieś inne książki. Więc z tym czytaniem nie jest aż tak źle, jak się czyta gdzieniegdzie. Szkoda, że tak mało mamy metra.

Przeczytałem na stronie TVN Warszawa, że organizacja dnia otwartego zamkniętej linii metra kosztował 435500 zł. Muszę przyznać, że to dobrze wydane pieniądze, bo część obywateli naszego kraju wierzy, że druga linia warszawskiego metra działa. Przecież w telewizji pokazali, jak pani Premier z panią Prezydent jechały. Dyrektor Zydel (jak powszechnie wiadomo) do Ratusza przyszedł z reklamy. Z agencji, która odpowiada za spoty udające programy informacyjne, w których red. Zientarski udaje dziennikarza, który opisuje samochody udające dobre.
Agencja ta przygotowywała kampanię promocyjną programu in vitro. Tego, w którym można urodzić cudze dziecko, które nie jest cudze, bo przepisów nie dostosowano do rzeczywistości, która przez wprowadzenie tego programu się diametralnie zmieniała.
Rozmawiałem kiedyś z pewnym kolegą o tym programie. Uważał, że to świetny pomysł Platformy na poprawę notowań, bo bezpłodność to wielki problem Polaków. Zaczęliśmy liczyć i wyszło, że nie aż tak wielki. Bo 15%, których dotyczy to nie jest ogół mieszkańców Polski, tylko par w wieku 25–45 lat. Jeżeli odejmie się połowę, która z powodów światopoglądowych na pewno się na in vitro nie zdecyduje, to się okaże, że większym realnie problemem jest niemożność znalezienia przedszkola. Cóż, kolega to lewicujący trydziestoparolatek z Warszawy. Singiel.

Z metra wysiadłem na Wilanowskiej. Przy wyjściu stał pan z psem. Na kurtce miał naszywkę: Ochrona Metra – Przewodnik Psa. Przesiadłem się do autobusu jadącego w stronę Piaseczna. W autobusie czytało zdecydowanie mniej pasażerów. Za to prawie wszyscy mieli w uszach słuchawki. Dojechałem do Domu Volvo, gdzie pani na recepcji chciała ukryć przede mną Staszka. Prawie jej się udało. Prawie.
Ucięliśmy sobie ze Staszkiem miłą pogawędkę o importowaniu samochodów. Wyszło z niej, że minister Biernat swojego Evoque mógł kupić naprawdę tanio. Są sytuacje, w których dealerowi opłaca się sprzedać samochód poniżej kosztów. Ale nie będę się na ten temat teraz rozpisywał.
Pawełek z Faster Doga by się ucieszył, bo usłyszałem o kilku patentach, które robią koncerny, żeby poprawiać wyniki w tabelkach. Pasowałoby to do jego teorii o końcu naszego świata.

Pawełek to wybitny fotograf. Namawiam go, żeby przy okazji Faster Doga uruchomił działalność polegającą na wykonywaniu drogich i pięknych zdjęć do dokumentów. Większość dokumetowych fotografów robi taką fuszerkę, że klientki waliłyby drzwiami i oknem. Choć niekoniecznie, bo zakratowane. Na razie do koncepcji Pawełek podchodzi z ograniczonym zainteresowaniem. I to jest zła informacja.

Staszek przepowiada, że Volvo będzie mieć kolejny rok sukcesów. I bardzo dobrze. Ludzie jeżdżący volvo są z siebie zadowoleni. Im więcej zadowolonych ludzi tym lepiej.

Szef CBA powinien zostać honorowym ambasadorem marki Range Rover. Za utrwalanie w społeczeństwie przekonania, że mały SUV jest „luksusowym samochodem terenowym”.

A poważnie: używanie CBA do wewnątrzpartyjnych rozgrywek to jednak przegięcie.

2. Odebrałem XC70 D5. Chyba najbardziej volvowate ze wszystkich volvo. Duże kombi w kształcie volvo. Długo czekałem na możliwość nim pojeżdżenia. Jechałem sobie spokojnie obwodnicą z prędkością 80 km/godz. patrząc, jak samochód nagradza mnie za ekonomiczną jazdę wyświetlając dziwny znaczek na tablicy rozdzielczej. Wyprzedzali mnie dziwni ludzie w normalnych samochodach typu dwudziestoletnia Corsa, patrząc z wyższością, bądź brakiem zrozumienia. No bo jak można nie korzystać z maksymalnych możliwości, jakie daje droga szybkiego ruchu. Szczerze mówiąc – miałem ich spojrzenia gdzieś, gdyż im nigdy raczej się nie zdarzyło zbliżyć do 300 km/godz.
Dojechałem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Sprawdziwszy wcześniej, że 158kW D5 radzi sobie całkiem nieźle z pozorną krowiastością auta.

Muzealny strażnik próbował mnie wziąć sposobem, bo gdy powiedziałem, że ja do dyrektora. Zapytał: Którego? Nie zbił mnie z pantałyku.

Dyrektor Ołdakowski zastanawiał się do kogo najbardziej podobny jest minister Kamiński. Mnie wyszło, że ze wszystkich propozycji najbardziej to chyba do tego lorda-eunucha z „Gry o tron”.

Później dyrektor Ołdakowski przedstawił mnie swojemu zastępcy. Ale wcześniej przeprowadziliśmy rozmowę, której struktura przypominała zabawę dziecięcą – mówi się słowo, następny mówi słowo zaczynające się na ostatnią literę poprzedniego itd. Tylko, że w naszej sytuacji to były raczej całe zdania.
Od Michała Kamińskiego do dzikiej świni przeszliśmy wbrew pozorom dość długą drogą.
No i później przyszedł dr Gawin. I rozmowa nieco się uporządkowała.
Wyobrażam sobie jak wygląda kiedy obaj panowie dyrektorzy siedzą tam i knują.

Jeszcze później przyszła pani, która ma A5 (dwulitrowego diesla) i była kierowniczką kierownika z mojej poprzedniej pracy (ona kierowniczką była gdzie indziej – nie tam, gdzie ja miałem swojego kierownika). Co ciekawe na temat rzeczonego miała bardzo podobne do mnie zdanie.

Przyszedłem na pół godziny, wyszedłem po godzinach czterech. Wycyganiłem „Miasto ruin” niestety na Blue Ray-u. Czyli w technologii, która zanim na dobre zdążyła się spopularyzować już okazała się pozbawiona sensu. Będę musiał kupić odtwarzacz i to jest zła informacja.

3. Wróciłem do domu. Monika Olejnik do spółki z Ryszardem Kaliszem jeździła po Zbigniewie Ziobrze.
No i z tego wszystkiego poczułem, że niestety zaraza mnie rozbiera i naprawdę nie mam siły iść na imprezę urodzinową Marcina Klimkowskiego. I to jest zła informacja, bo dyskusje z nim dostarczają mi wiele radości.




piątek, 30 stycznia 2015

30 stycznia 2015



1. Zamontowałem koledze Grzegorzowi akumulator. I wymyśliłem, że najlepszym sposobem na srające z drzewa ptaki będzie plandeka. Jak na jedno styczniowe południe – sporo sukcesów.
Poszedłem do Beirutu, gdzie tak właściwie czekał na mnie Krzysztof. Nie, żebyśmy się umawiali, ale kiedy przyszedłem powiedział , że właśnie o mnie myślał.
Porozmawialiśmy chwilę o rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Dyrektora Cywińskiego zna z pracy w Instytucie Adama Mickiewicza i zasadniczo ma o nim dobre zdanie. Jego wpadkę usprawiedliwiał w prosty sposób. Im większa impreza – tym większy bałagan. Im później, tym więcej idiotycznych telefonów z żądaniami zaproszeń. Irracjonalnych próśb ekip telewizyjnych, dziwnie zachowujących się gości. I, że czasem trudno wytrzymać.
Odpowiedziałem, że skoro tak się dzieje przy każdej dużej imprezie, to dyrektor Cywiński powinien był się do tego przygotować. Bo przecież sytuacja go nie zaskoczyła. Więc jeżeli nie dał sobie z tym napięciem rady, to może powinien zajmować się czymś innym.
W Krakenie zmienił się szef kuchni. Przetestowano na mnie zupę rybną. Zdała egzamin aż za dobrze. Znaczy – było jej wręcz zbyt dużo.
Zupę rybną stosował kolega Zbroja na kaca. Teraz nie stosuje, bo ponoć nie pije. I to jest zła informacja. Krzysztof przypomniał sobie, że jeszcze nie dawno kac był czymś z kolegą Zbroją związanym nierozerwalnie. Znaczy: kolega Zbroja albo miał kaca, albo pracował nad tym, żeby kaca mieć. Tertium non datur.

2. Wpadłem do Faster doga. Właściciele wrócili z Berlina. Będą mieć w sklepie kolejną markę butów, które zbudowały Amerykę. Chippewa. Trochę tańsza niż Frye.
Chippewa to jedna z nazw indiańśkiego plemienia zamieszkującego okolice Wielkich Jezior. W Polsce bardziej znanego jako Odżibwejowie.
Rozmawialiśmy o Niemczech. Pawełek oświadczył, że nigdy by nie pojechał tam na wakacje. Wymieniał różne niemieckie miasta, które zna. Skończył na Frankfurcie nad Odrą, w którym dwadzieścia lat temu Policja najpierw prawie rozebrała mu suzuki Grand Vitarę, a później zatrzymała go za brak zielonej karty. Z kajdankami, tłumaczem, przesłuchaniem. Wyszedł obronną ręką, ponoć pomogło mu, że wtedy pracował dla Axel Springer AG. Pozwolono mu wrócić do Polski, by wykupić polisę. Nie pamięta jednak, gdzie we Frankfurcie jest siedziba policji. I to jest zła informacja.

3. W „Czarno na białym” rozmawiano o szatanie i egzorcyzmach. Miałem wrażenie, że red. Morozowski nie do końca łapał o czym do niego mówią goście. Teolog i filozof. Albo obaj to byli księża, albo jeden był, a drugi był byłym.
Mnie się przypomniało, jak kilka lat temu byłem kierowcą ojca Bashobory. Jadąc z Łodzi pod Szczecinek wpadliśmy na obiad do klasztoru gdzieś za Poznaniem. Po obiedzie wylądowaliśmy w pokoju rekreacyjnym. Fotele, stereo, ekspres do kawy. Siedzimy, jeden z gospodarzy, niewysoki, trochę grubawy ksiądz zaczął narzekać, że ostatnio opętania się zrobiły strasznie modne. Przytaknęła mu siostra Tomasza (takie imię, nie chodzi o to, że jej brat miał na imię Tomasz)(choć mógł oczywiście mieć).
–No tak, teraz na dziesięć osób, to może dwie są naprawdę opętane. Wszystko przez te filmy.
Na co ksiądz:
–Ale też trzeba uważać, bo się można pomylić. Ostatnio taką historię miałem. Przyszła do mnie dziewczyna i mówi, że wywołała diabła. Ja jej powiedziałem, żeby na mszę wpadła, zdrowasiek parę zmówiła i wszystko będzie dobrze. Myślałem, że to jakaś dziewczyńska histeria.
Parę dni później idę do sklepu po mięso, tu niedaleko. No i sklepowa do mnie, proszę księdza, a ksiądz wie, co się stało? No i mi opowiada.
No bo tu u nas, to zagłębie narkotykowe jest. Stąd się do Poznania narkotyki wozi. No i dwóch takich od narkotyków, tej dziewczynie coś dali, no i ją potem jakoś brzydko wykorzystali. No i ona tego demona wezwała, żeby się zemścił.
I jeden z nich szedł z kolegą koło torów. I jak pociąg tez z Krakowa 17:15 szedł, to rzucił piwo, co je niósł i na tory wskoczył. A parę dni później tego drugiego znaleźli powieszonego na dziesięciometrowej sośnie. A z tej strony, co wisiał to wszystkie gałęzie i kora oderwane były. Nawet mnie policjant później pytał, czy nie wiem co to mogło być, to mu odpowiedziałem, że nie wiem, bo co mu miałem powiedzieć? Że to diabeł? Przecież by nie uwierzył.
A ta dziewczyna, to codziennie po tym, jak krakowski pociąg przejedzie, to tory w tym miejscu liże.

Ksiądz opowiadał to takim tonem, jakby mechanik o odkręcaniu zapieczonej śruby. Swoją drogą – był przekonany, że słuchają go wyłącznie ludzi zawodowo związani z walką ze złym.
Generalnie klimat bardziej niż „Egzorcystę” klimat przypominał „Nocną straż”.

Później w „Tak jest” wystąpił Jerzy Dziewulski. Tym razem jako specjalista od resocjalizacji. I to jest zła informacja.

środa, 14 stycznia 2015

14 stycznia 2015


1. Chwilę po tym, jak się obudziłem wyjaśniono mi, że pociąg „Matejko” wyleciał z rozkładu nie dlatego, że trzeba było zrobić miejsce Pendolino, tylko brakło do niego wagonów.
Te, które jeździły musiały być użyte gdzie indziej. Te, które zostały były zbyt wolne, żeby jeździć po CMK.
Pendolino nie zajęło torów.
Zjadło za to kasę. Ciekawe ile za jeden skład Pendolino by można kupić normalnych wagonów. Choć właściwie nie wiem czy ciekawe.

Jaki pożytek z Pendolino ma mieszkaniec podszczecińskiej wsi? Może poczuć dumę oglądając je w 48 calowym telewizorze LCD kupionym na kredyt od Providenta. Naprawdę wielką dumę.

Słuchałem powtórkę jakiegoś programu na TokFM. Prowadzący rozmawiał z panią, która pracowała w jakimś laboratorium którejś z przeznaczonych do likwidacji, przepraszam: wygaszenia kopalni. Pani opowiadała o profitach. Dostaje trzynastkę, z czternastek dobrowolnie zrezygnowały. Podstawę ma poniżej płacy minimalnej. Tylko dzięki bonusom przekracza próg. Pracuje w administracji, więc w przypadku zamknięcia kopalni dostanie trzymiesięczną odprawę. Ale jest w stosunkowo dobrej sytuacji, bo do emerytury brakuje jej tylko kilkanaście miesięcy. Dostanie więc zasiłek przedemerytalny – kilkaset złotych. Jej młodsze koleżanki tak fajnie mieć nie będą. Kiedy nie będzie kopalni, w okolicy właściwie nie będzie nic, więc mają małą szansę na jakąkolwiek pracę.
Górnicy mają lepiej. Choć też nie są to kwoty oszałamiające, bo normalny górnik zarabia u nich mniej–więcej cztery tysiące. Więcej zarabia nadzór. Ci z dołu mają dostać dwuletnie zarobki.
Dziennikarz się oburzył, że inni nie dostają. I zacytował włókniarkę z Łodzi, która wcześniej dzwoniła i mówiła, że jak jej zakład likwidowano, to nic nie dostała.
Pani odpowiedziała, że to nie jest tak, że tylko górnicy dostają, że jak ostatnio były zwolnienia w jakiejś śląskiej spółce kolejowej (nie zapamiętałem jakiej), to wszyscy zwalniani dostali odprawy w wysokości trzyletnich zarobków. Wszyscy. Pracownicy biurowi też.
Dziennikarz zacytował na to emerytkę z Warszawy, która powiedziała, że ma jakąś małą emeryturę i nie chce, żeby z jej podatków dawać pieniądze na górników.
Ciekawe co będzie, kiedy kopalnie pozamykają, a importowany węgiel pójdzie w górę. Pani emerytki może wtedy nie być stać na prąd zużywany przez jej telewizor i nie będzie mogła już oglądać „Szkła kontaktowego”.

Po tym jak zobaczyłem redaktora Durczoka złorzeczącego na rząd w obecności redaktora Kuźniara mam podejrzenia graniczące z pewnością, że w całej kopalnianej zadymie chodzi o coś zupełnie innego. I nie wiem o co. I to jest zła informacja.

Bo – tu użyję modnego ostatnio słowa – hejt na górników, kanały, którymi do mnie dociera wygląda na robotę niezłej agencji PR.

2. Teatr Wielki Opera Narodowa w łaskawości swojej w końcu zapłaciła mi za krzyżówkę, którą przygotowałem do druku wydanego z okazji wystawy o Dygacie. Poszedłem więc do sklepu „Perełka” by kupić ogórki kiszone i kabanosy dębowe. Kiedy kupujemy kabanosy dębowe ludzie patrzą na nas dziwnie. Są najtańsze i prawdopodobnie zrobione z czegoś dziwnego. Koty je uwielbiają, choć już coraz mniej. I to jest zła informacja.
Po drodze wpadłem do Faster Doga. Zaczęli sprzedawać jedwabne szaliki Knightsbridge. Chciałem się z nimi podzielić wrażeniami z oglądania „Watahy”. Pawełek oglądał jeden odcinek. Przedostatni. Nie pozwolili mi narzekać na film, bo spora część aktorskiej ekipy to ich klienci. Pawełek oglądał odcinek, żeby zobaczyć, czy Topa ma buty. Znaczy – pewnie aktor Topa kupił frye'e.

Przyszedł klient oglądać biżuterię. Powiedział, że nosił srebro, później złoto i teraz chce wrócić do srebra. Przymierzył, nie kupił, poszedł. Razem z Pawełkiem rozpoznaliśmy w nim funkcjonariusza państwowego. Ja stawiałem na MSW, Pawełek miał podejrzenia, że jakieś służby specjalne.
Patrycja się dziwiła – po czym rozpoznajemy. Pan był ogolony na łyso, w garniturze, płaszczu – to było ok. Buty miały zdarte obcasy. Więc pan nie z biznesu. Gdyby był z biznesu, miałby na tyle dużo par, że nosił by do szewca. Do tego jakoś tak się ruszał, że czuć było szeroko rozumiane MSW.
Kiedyś latem, kiedy do nich przyszedłem palili na schodach sklepu. Zobaczyłem przez okno, że w lombardzie są cywilni policjanci. Pawełek natychmiast się zgodził. Patrycja też się dziwiła po czym poznajemy. Ale jak policjanta po cywilu nie rozpoznać.

Wracając do domu wpadłem na pocztę. Policja ze Świebodzina przysłała pismo, że umarza dochodzenie w sprawie uszkodzenia samochodu Nissan Navara na szkodę firmy Nissan Sales Central & Eastern Europe.
Jestem wielbicielem świebodzińskiej Policji. Są szybcy. Jak się da, to włamywaczy w miesiąc złapią, jak się nie da, to w dwa dni umorzą.
Na poczcie wciąż można kupić kieszonkowe kalendarze ze św. Janem Pawłem II.

3. Korespondowałem na Twitterze z Parlamentem Europejskim. Dało się obejrzeć przemówienie przewodniczącego Tuska, dało przewodniczącego Junckera. Nie dało dyskusji. Parlament tłumaczył, że ma jakieś techniczne problemy.
W końcu ktoś wrzucił na youtube przemówienie Andrzeja Dudy. Niezłe muszę przyznać. Gdybym wiedzę o polityce czerpał z amerykańskich filmów byłbym przekonany, że od jakiegoś czasu nad kandydatem Dudą pracuje grupa mistrzów od retoryki.
Informacje o polityce czerpię z innych źródeł, więc bliższy jestem stwierdzenia, że kandydat Duda to samorodny talent.
Fakty TVN, które oglądałem nie dał piętnaście sekund z przemówienia przewodniczącego Tuska, nie wspomniały o tym Dudy. Było za to o proboszczu, który nazywał wikarego cha. i cha. (cokolwiek by to miało znaczyć).

W „Kropce nad I” redaktor Olejnik rezonowała z profesorem Niesiołoswkim. Wydawało mi się, że jestem na tyle uodporniony, że red. Olejnik nie uda się mnie zniesmaczyć. Myliłem się. I to jest zła informacja.



poniedziałek, 5 stycznia 2015

5 stycznia 2015



1. Moda lumberseksualna. Praktykowałem, zanim była modna. Tak bardzo praktykowałem, że kiedy tylko ktoś tę modę nazwał, poczułem odpowiedzialność. Prawie zrobiliśmy z Pawełkiem z Faster Doga sesję z odpowiedni stylizacjami, niestety w magazynie prasowych sampli Husqvarny był remanent. A bez pilarek, takie sobie by to mogły być zdjęcia.
Chyba na urodziny dostałem od Bożeny gumofilce. Miałem do nich stosunek zbliżony do tego, jaki według mądrości ludowej psy objawiają wobec jeży.
Było tak, do momentu, kiedy jesienią na rozkopaną przez panów kopaczy działkę spadł deszcz. Nawalny. Było zbyt zimno na to, żeby chodzić boso, a błoto zdejmowało ze stóp kroksy.
Gumofilc jako kalosz – zdał egzamin.
Dotarło wtedy do mnie, że gumofilc może być polskim wkładem w ideę lumberselsualizmu.
Postanowiłem, że kiedy będę leciał na jakąś (zimową) międzynarodową prezentację zrobię to w gumofilcach. Mam nadzieję, że będzie mnie stać na dopłatę do klasy biznes.

Do prac drwalskich gumofilce nadają się słabo. Trociny sypią się od góry. I dość szybko traci się komfort.

2. Zostałem niedzielnym dekarzem. Nie, żebym nie był dzielny, bo siedzenie na dachu, kiedy wiatr wieje nie należy do specjalnie przyjemnych. Chodzi o to, że była niedziela i przełożyłem kilkanaście dachówek. Złą informacją jest, że raczej niezgodnie ze sztuką, bo powinienem przyciąć takie coś, co się chyba nazywa zamek, ale nie, to karpiówka, więc ten dzyndzel od spodu nazywa się raczej inaczej. Żeby to miało sens na dłużej, niż kilka miesięcy – powinienem zastosować obróbkę blacharską, a to przekracza moje możliwości.

3. Mieliśmy zawieźć Józkę i dziewczyny na dworzec do Świebodzina. Zawieźliśmy do Berlina. Inwestycje w BMW miały głęboki sens i przyniosły efekty. Trzeba jeszcze zrobić porządek z amortyzatorami i wymienić opony. Omijając autostradę dr. Kulczyka do centrum Berlina mamy mniej niż dwie godziny. Przyjemnie patrzeć, jak dwudziestopięcioletnie 735i przy prędkości 120–150 km wskazuje średnie spalanie LPG na poziomie 12,6 litra.

Wracaliśmy drogą nr 1. Proporcje Karl-Marx-Alee pokazują jaką dziurą jest Warszawa. Wolę wracać jedynką, bo A12 działa na mnie depresyjnie. Jedynką – mam wrażenie – jest bliżej do Frankfurtu. Teraz, bo przez dobre pół roku remontowano drogę nr 5 (między Münchebergiem a Frankfurtem) trzeba było jechać do Seelow. Miało to swoje plusy, bo dzięki temu zobaczyłem Lebus, miejscowość, od której nazwę wzięła Ziemia Lubuska.

Samo Lebus przypomina Drohiczyn, tylko mniejszy. Siedzibę ważnego biskupstwa historia sprowadziła do kościoła i kilku domów. Nad rzeką.

Tym razem można było skręcić w Münchebergu. Wcześniej przez brandenburskie lasy zasuwałem nieco przekraczając dopuszczalną prędkość 100 km/godz. Kiedy skręciłem i tył samochodu zatańczył w dość nieoczekiwany sposób dotarło do mnie, że cały czas jadę po lodzie. Temperatura musiała dość gwałtownie spaść. I to była zła informacja, bo gdybym nie zauważył, to byśmy byli w domu dobre 40 minut wcześniej.