piątek, 2 lipca 2021

1 lipca 2021


1. Od paru dni zapominam się oburzyć. Znaczy zapominam napisać, jaki jestem oburzony. Na pisarza Twardocha. I nie chodzi o jego prośląską antypolskość. Cóż, w przeciwieństwie do jego bezrefleksyjnych potępiaczy jakoś rozumiem o co mu chodzi. 
I nie chodzi mi o to, że został ambasadorem kolejnej marki samochodów. Wolę, żeby był nim on, niż jakaś Małgorzata Socha. 
I nie chodzi mi o to, że jest to francuska marka. Francuzi robią zwykle takie sobie auta, ale w związku z ich wybujałymi ambicjami, kiedy chcą przyszpanować autem sportowym – zwykle robią to dobrze. Tak dobrze, że zazwyczaj są to deficytowe modele. Zresztą na ogół robią im te auta jacyś importowani fachowcy.
Chodzi mi o to, że pisarzowi tej klasy nie wypada przepisywać piarowskiego bełkotu: Alpine A110S ma geny motorsportu, mocne serce i cudownie niską masę. Centralnie umieszczony silnik i minimalistyczne wnętrze podkreślają wyścigowy charakter samochodu, idealnego, by spędzić w nim dzień na torze, lub też po prostu wybrać się na przejażdżkę bez celu krętą, górską drogą.
Twardoch mógłby dać się obok auta sfotografować i by wystarczyło. A tak strach, że te geny motorsportu jeszcze na niego przelezą. 

2. Cały dzień albo padało, albo mżyło. Miało to swoje plusy. Można było nic nie robić na zewnątrz. Miało też minusy. Nie można było nic robić na zewnątrz. 
Powiesiliśmy Althamera. Dzieło – znaczy się. Zasadniczo – można to było zrobić już z rok temu. Choć, gdyby naprawdę było można, to by się to wcześniej zrobiło. Podłączyłem też piec na pellet. To było trudne, bo było trzeba piec rozebrać i inaczej podpiąć rury. Została mi najtrudniejsza sprawa. Podłączenie pieca u mnie w pokoju. Tu się bez kominiarza nie obejdzie, co wcale mnie nie cieszy.

3. Przyjechał rok nie widziany kolega Wrona. Z Waszyngtonu, choć właściwie z Wrocławia. Z dziećmi. Dzieci zachwycały się psem sąsiadem, później Kociem. Z kolegą Wroną znamy się długo. A zaczęliśmy się znać podczas łapania Gumisia. I tak nam zostało. Znajomość. Nie: łapanie Gumisia. Zasadniczo, to Gumiś podpisywał się Gumisie, ale nie ma to specjalnego znaczenia, bo i tak raczej nikt nie będzie dziś wiedział o co chodzi. Jak się kiedyś skupię i sobie przypomnę więcej szczegółów, to może coś o tym napiszę. Teraz mi się przypomniała scenka, gdy dowodzący akcją policjant, rozmawiając przez telefon z Bertoldem Kittlem – reporterem krakowskiej „Wyborczej” pyta go, czy ma on coś rodzinnie wspólnego z marszałkiem Rzeszy.

Pojawiła się koleżanka Kocia. Dała się nawet karmić. A młodemu Wronie nawet pogłaskać. 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz