Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marcin Wrona. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marcin Wrona. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 lipca 2021

2 lipca 2021


 

1. Pojechałem do Castoramy. Po zaprawę zduńską. I coś tam jeszcze. Jechałem przez Sycowice i Nietkowice. Świeżym asfaltem. Poprzednim razem zauważyłem głaz. Z inskrypcją. Dziś stanąłem, żeby przeczytać. Otóż głaz był z okazji stulecia niepodległości i sześćdziesięciopięciolecia Koła Łowieckiego „Dąb” Zielona Góra. 
Mądrość przyrody ogromna jest
Myśliwi matce naturze wierni są

Składnia trochę łacińska. Choć bardziej brzmi jak spisana mądrość mistrza Jody. 
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wjechałem na prom bez zatrzymywania. Czyli, gdy podjeżdżałem, obsługa promu – łatwo poznać po kamizelkach – przygotowywała prom do, niezbyt może długiej, ale zawsze – drogi. 
W Castoramie nie znalazłem gumowych podkładek. Zaprawę znalazłem. I taśmę do uszczelnienia rur kominowych. Więc jeżeli reszta potrzebnych rzeczy trafi do paczkomatu – skończę proces podłączania pelleciaka. 

2. Udało mi się połączyć kropki i dojechać tam, gdzie chciałem bez pytania googla. By się przejść po deptaku, porzuciłem auto na placu Bohaterów. Uniwersalność tej nazwy dobrze świadczy o decydentach. Przypomniało mi historię sprzed ćwierć z okładem wieku. W którejś z podkrakowskim miejscowości – Zielonkach? Węgrzcach? – ulice nazwano numerami. Tak po amerykańsku. Nie pamiętam, czy to było z czasów mojej pracy w Krakowskiej czy już w Superaku. Pojechaliśmy do włodarza, który decyzję tę podjął, by zapytać, co za nią stanęło. Odpowiedział, że chodziło mu o to, że jak się będzie patronów szukać, to straszne awantury będą. Jakieś baby przyjdą z kolejnymi świętymi, czy coś. A on chciał mieć spokój. Na placu Bohaterów jest fontanna. W fontannie łaził prowadzony na myczy przez łażącego obok fontanny właściciela pies w typie retrievera. Lata temu pies–suka w typie retrievera przerażał niektórych na krakowskim Rynku. Biegał, merdał ogonem, co jakiś czas sobie kogoś upatrzył. Wtedy zaczepiał. Ktoś zaczepiony się psem zachwycał – że taki piękny. Głaskał. I w ogóle. I nagle znikąd pojawiali się policyjni wywiadowcy, którzy tego kogoś zwijali, bo pies był psem na narkotyki, które wywąchiwał w kieszeniach porynkowych spacerowiczów. 
Ani pies w fontannie, ani do niego przyczepiony smyczą właściciel nie wyglądali na policyjnych wywiadowców. Przyglądali się im za to chłopiec i mężczyzna. Obaj w czarnych garniturach, z czarnymi krawatami. Jak agenci FBI z „Twin Peaks” (nie licząc Mouldera, który w „Twin Peaks” był agentem kobietą). Swoją drogą muszę kiedyś zagryźć zęby i dooglądać „Twin Peaks” do końca. Próby czasu nie przetrzymał, ale wielkie wrażenie na mnie te trzydzieści lat temu robił. 

Kawałek dalej z bilbordu „Nadzieja dla Polski” łypał Kosiniak-Kamysz. Władka znam. Naprawdę sympatyczny gość. Ale nadziei z nim jakichś specjalnych nie wiążę. 


3. Wracałem przez Tesco. W Tesco spotkałem Wronów. I czytelnika Negatywów. Wrona mógł na własne oczy zobaczyć, że jakąś karierę robię. 
Generalnie polecam Marcina Wronę. Jest świetnym gościem. Z zakupionych przez siebie produktów zrobił obiad. I jeszcze przepraszał, że nabrudził. Porozmawialiśmy o polityce transatlantyckiej. O polityce amerykańskiej. I o mediach. O kondycji polskich ma ciut lepsze zdanie niż ja. Ale tylko o ciut. Będzie w niedzielę wieczorem występował w coniedzielnej debacie o kondycji dziennikarstwa. 

Kiedy pojechali zabrałem się za buraki. Kiszenie buraków, które wcześniej praktykowałem tylko przed Bożym Narodzeniem, pandemia wpisała na stałe do moich zwyczajów. Stąd nerwowe ich poszukiwania w świebodzińskich sklepach. Obieranie buraków i reszty potrzebnych jarzyn wiąże się u mnie z czytaniem 27 numeru miesięcznika „Wszystko co najważniejsze”. Wielokrotna lektura ułatwia zrozumienie. 

Koleżanka kocia zachowuje się tak, jakby się miała zamiar wprowadzić. Powoduje to pewną u Kocia nerwowość. Archetypiczna – że tak powiem – sytuacja. 

1 lipca 2021


1. Od paru dni zapominam się oburzyć. Znaczy zapominam napisać, jaki jestem oburzony. Na pisarza Twardocha. I nie chodzi o jego prośląską antypolskość. Cóż, w przeciwieństwie do jego bezrefleksyjnych potępiaczy jakoś rozumiem o co mu chodzi. 
I nie chodzi mi o to, że został ambasadorem kolejnej marki samochodów. Wolę, żeby był nim on, niż jakaś Małgorzata Socha. 
I nie chodzi mi o to, że jest to francuska marka. Francuzi robią zwykle takie sobie auta, ale w związku z ich wybujałymi ambicjami, kiedy chcą przyszpanować autem sportowym – zwykle robią to dobrze. Tak dobrze, że zazwyczaj są to deficytowe modele. Zresztą na ogół robią im te auta jacyś importowani fachowcy.
Chodzi mi o to, że pisarzowi tej klasy nie wypada przepisywać piarowskiego bełkotu: Alpine A110S ma geny motorsportu, mocne serce i cudownie niską masę. Centralnie umieszczony silnik i minimalistyczne wnętrze podkreślają wyścigowy charakter samochodu, idealnego, by spędzić w nim dzień na torze, lub też po prostu wybrać się na przejażdżkę bez celu krętą, górską drogą.
Twardoch mógłby dać się obok auta sfotografować i by wystarczyło. A tak strach, że te geny motorsportu jeszcze na niego przelezą. 

2. Cały dzień albo padało, albo mżyło. Miało to swoje plusy. Można było nic nie robić na zewnątrz. Miało też minusy. Nie można było nic robić na zewnątrz. 
Powiesiliśmy Althamera. Dzieło – znaczy się. Zasadniczo – można to było zrobić już z rok temu. Choć, gdyby naprawdę było można, to by się to wcześniej zrobiło. Podłączyłem też piec na pellet. To było trudne, bo było trzeba piec rozebrać i inaczej podpiąć rury. Została mi najtrudniejsza sprawa. Podłączenie pieca u mnie w pokoju. Tu się bez kominiarza nie obejdzie, co wcale mnie nie cieszy.

3. Przyjechał rok nie widziany kolega Wrona. Z Waszyngtonu, choć właściwie z Wrocławia. Z dziećmi. Dzieci zachwycały się psem sąsiadem, później Kociem. Z kolegą Wroną znamy się długo. A zaczęliśmy się znać podczas łapania Gumisia. I tak nam zostało. Znajomość. Nie: łapanie Gumisia. Zasadniczo, to Gumiś podpisywał się Gumisie, ale nie ma to specjalnego znaczenia, bo i tak raczej nikt nie będzie dziś wiedział o co chodzi. Jak się kiedyś skupię i sobie przypomnę więcej szczegółów, to może coś o tym napiszę. Teraz mi się przypomniała scenka, gdy dowodzący akcją policjant, rozmawiając przez telefon z Bertoldem Kittlem – reporterem krakowskiej „Wyborczej” pyta go, czy ma on coś rodzinnie wspólnego z marszałkiem Rzeszy.

Pojawiła się koleżanka Kocia. Dała się nawet karmić. A młodemu Wronie nawet pogłaskać. 


 

sobota, 20 lutego 2021

19 lutego 2021


1. Posiedzi człowiek chwilę przed telewizorem i nagle cały świat mu się zmienia. Otóż przez prawie pięćdziesiąt lat żyłem w mylnym błędzie wierząc, że lizol to lizol. A tu się okazuje, że jednak lajzol. Lysol – bo tak się w orygimale ten płyn nazywał popularność zdobył podczas Hiszpanki. Pewnie był w Polsce zakład produkcyjny, pewnie po czterdziestym piątym został upaństwowiony. No i wtedy został lizolem. Dotarło do mnie, że nawet jak wyzdrowieję, przyjdzie mi umyć cały dom. Czymś takim jak lysol/lizol. I to jest zła informacja. 

2. Od paru dni obserwuję – z odległości prawie pięciuset kilometrów – próby wygaszenia pożaru, spowodowanego polityką personalną jednej z państwowych instytucji. Duża grupa ludzi dobrej woli próbowała rozwiązać problem, by zminimalizować szkody, jakie miał spowodować. Gdyż nie trzeba być tytanem intelektu, żeby wiedzieć, że sytuacja jest nie do obrony i – tak, czy inaczej – trzeba ją będzie rozwiązać. Im dłużej to będzie trwało, tym gorzej. Niestety, szef tej instytucji ma mentora, z którego zdaniem się liczy. Niestety mentor ten, jest chyba jedynym znanym mi osobiście nihilistą. I robi co chce. Dlaczego robi, co chce? Bo może. Tekaem siedemdziesięciolatków. Sytuacja w końcu trafi do władzy zwierzchniej. Problem w końcu zostanie rozwiązany. Tylko jakim kosztem. Kolejną złą informacją jest, że zaraz będziemy przeżywać sytuacją jak z RPO. 

3. Zadzwonił z Ameryki kolega Wrona. Zadzwonił, żeby się pochwalić, że przywiózł z Polski Covid. Mam nadzieję, że mu przejdzie lekko. Człowiek, od którego się zaraziłem – wylądował w szpitalu. Ja tam, w ciągu dnia czuję się nieźle. Problem robi się wieczorem. Ale może być gorzej. Tyle dobrze, że jest ciepło, gdybym musiał nosić tyle drzewa, co tydzień temu – byłoby słabo. 
Ograniczam wolność kota. Po 22 już nie wychodzi. Chwilę się awanturuje, ale z ograniczonym zaangażowaniem. Głupi nie jest. Dziś zdecydowanie wolę od psów koty.