niedziela, 15 maja 2022

13–15 maja 2022


1. Piątek. Trzynastego. Podróż do Warszawy. W związku z tym, że po dwóch latach udało się znaleźć dokument z decyzją dopuszczającą do użytkowania zbiornik gazu w audi, okazało się, że się nie muszę spieszyć, gdyż przegląd rejestracyjny mogę zrobić w dowolnej stacji, nie tylko tej, która dokument ten widziała dwa lata temu. Jechałem więc spacerowo minimalizując związki z Autostradą Wielkopolską. 
Przed Koninem zacząłem jechać w tęczę. Tęcza pewnie zniwelowała wpływ piątku trzynastego, udało mi się więc bezpiecznie dojechać. 
Później żegnałem Jamesa. Impreza zakończyła się w Dziku. Nie jestem pewien, czy byłem tam drugi, czy trzeci raz w życiu. Dzik wymaga gotówką opłaty za wstęp. James nie miał złotówek, więc zamiast 30 zł zapłacił 20 euro. –Polityka monetarna prezesa Glapińskiego nie jest chyba taka zła – skomentował. 
Sala taneczna Dzika pełna ludzi. Muzyka – jak zawsze w takich miejscach – mieszanka lat 80. i 90. Zadziwiająco dużo siwych facetów.  
Złą informacją jest, że do domu wróciłem o czwartej. 

2. Sobota. I'm too old for this shit. I to jest zła informacja. Pół dnia chodziłem nieprzytomny, gdyż położywszy się o czwartej, wstałem o ósmej. Byłem na poczcie, kupiłem pieczywo, zapakowałem auto. No i poszliśmy z Tośką do Bibendy. Trafiliśmy tam w przerwie. Już przestali serwować śniadania, a jeszcze nie zaczęli normalnego menu. Czekaliśmy więc na jedzenie godzinę, ale było warto, bo to ten tym jedzenia, na jaki warto czekać. Usłyszałem skąd popularność Jägermeistera wśród młodzieży. Kiedyś pili to tylko powracający z Niemiec. Otóż na Open'erze jest strefa Jägermeistera, gdzie nie sprawdzają dowodów. Raz w życiu się nawaliłem Jägermeisterem. W Melku (tym z którego był Adso). Wolę chyba pić tego lecznicze ilości. 
Przy niedalekim stoliku siedziała pani z synem. Nie znam się na dzieciach. Strzelam, że miał 4–5 lat. Zdarzało mu się rozwrzeszczeć, wtedy pani zatykała mu usta ręką i wyprowadzała go na zewnątrz. Później pojawił się pies. Kiedy zaczynał szczekać – nikt mu mordy nie zatykał. Nikt go też nie wyprowadzał. W progresywnym świecie pies miewa łatwiej. 
Po czternastej ruszyłem do domu. Żółwim tempem. Słuchając „Bastionu” Kinga. Bramki za 50 złotych objeżdża się zjeżdżając na Ciążeń i Golinę. Jak już zjechałem, nie wracałem na A2. W Mrówce, we Wrześni kupiłem kolejne elementy systemu nawadniania. Bardzo porządną mają we Wrześni Mrówkę. Ze dwa razy większą, niż ta w Świebodzinie. Przejechałem przez Poznań. Postałem chwilę na przejeździe kolejowym, na którym pan dróżnik własnoręcznie zamykał szlabany. Zatankowałem w Trzcielu. Gdyby ktoś potrzebował – mają tam przejściówki do LPG.  

3. Niedziela. Nie udało mi się spędzić jej na kanapie. I to jest zła informacja. Podpiąłem węże. Połamałem jedną ze świeżokupionych podlewaczek. Wyprowadziłem na spacer Suburbana. Od stania się skrzynia biegów nie naprawiła.  

Siedzę sobie spokojnie przy stole i piszę. Spod stołu dziwne odgłosy. Rudzia je mysz. Poszła. Została chyba nerka i nos z wąsami. Rasowe koty, takie z hodowli, nie robią takich rzeczy. 


 

1 komentarz: