piątek, 6 maja 2022

4–5 maja 2022


1. Środa. Wielkie plany, a wyszło jak zawsze. 
Drzemałem rano słuchając u Mazurka szefa OSW. Mówił to samo, co dzień wcześniej, w pałacowych ogrodach. Później zajmowałem się pracą. Rzeczy, które powinny mi zająć godzinę, zajęły trzy. Później pojechałem odebrać obrazek. Jakiś czas temu, dotarło do mnie, że nie lubię manewrów placowych, cofania, parkowania etc. Lubię jeździć do przodu. Skręcać też lubię. Radzę sobie z tym nawet przy sporych prędkościach. Odbieranie obrazka wymagało cofania. Zwykłego i po łuku. Udało mi się bez szkód, ale i ez przyjemności. Później odwiedziłem prezesa pewnej spółki. Prezes ma naprawdę niezły widok. Później odwiedzałem byłe miejsce pracy. Wychodzenie stamtąd zajęło mi tyle czasu, że spóźniłem się na spotkanie z dyrektorem Ołdakowskim, z którym zastanawialiśmy się nad tym, czy zjeść zupę rybną, czy hummus. Kiedy podjęliśmy decyzję, okazało się, że zupy rybnej dziś zjeść się nie da. Powymienialiśmy się historyjkami. Później dyrektor Ołdakowski poszedł do doktora, a ja zacząłem pakować samochód. 
To pakowanie, to w sumie smutna historia, gdyż wiąże się ono z nieodwracalną destrukcją dzieła, jakim było mieszkanie przy Wilczej. Dwadzieścia lat pracy. A z kompozycji zostaną tylko zdjęcia.
Trasę do domu pokonałem spokojnie w cztery godziny. 

2. Czwartek. Próbowałem słuchać Mazurka. Niestety przespałem chyba większość rozmowy. Nie wiem z kim była. Jakimś chyba ekonomistą. Ekonomista mówił swoim językiem, co oburzało Mazurka. W każdym razie, niczego z rozmowy nie zapamiętałem. Niczego, poza tym, że Mazurka–polonistę oburzały słowa, których chyba ekonomista używał. 
Kurier przyniósł komputer, który ma być dawcą elementów dla komputera, który kotek Rudolf uszkodził. Zacząłem skręcać. Prawie wyszło. Prawie, bo nie działa klawiatura i ładowanie baterii. I to jest zła informacja, bo będę musiał rozłożyć i złożyć znowu. 

3. Pojechałem do Gorzowa na spotkanie z Szymonem Hołownią. Ciekawe doświadczenie, bo przypomniał mi się wykład Krzysztofa Zanussiego, którego słuchałem dwadzieścia parę lat remu w w Teatrze Słowackiego. Otóż pan mistrz Krzysztof opowiadał potworne bzdury, ale nikt nie zwracał na to uwagi, gdyż pan mistrz Krzysztof opowiadał je w naprawdę piękny sposób.
Podobnie było z Hołownią. Mówił wewnętrznie sprzeczne zdania. Ale nikomu to nie przeszkadzało. Jedyny na sali głos pretensji się odezwał, gdy Szymon pomylił Leca z Mrożkiem. 
Głos ten jednak nie był zbyt głośny. 
Swoją drogą teleewangielczność Hołowni była tak duża, że się zdziwiłem, iż biletów na to spotkanie nie sprzedawał. 

Złą informacją jest, że się w audi rozpięły przewody od spryskiwaczy. A bez kanału/podnośnika ciężko je będzie naprawić. 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz