czwartek, 1 lutego 2024

31 stycznia 2024

Od miesiąca piszę Negatywy. Łatwo nie jest.

1. Odpuściłem sobie słuchanie Pawła Zalewskiego. Zbyt wiele razy komentowałem jego wpisy na Twitterze linkiem do youtubowego filmu „Jedzmy banany”. Ktoś mógłby zebrać w telewizyjnym studio grupę wyborców Trzeciej Drogi, prezentować im desygnowanych przez tę partię członków rządu, pytać, czy na pewno o to im chodziło i nagrywać reakcje. Złą informacją jest, że pewnie trudno by było zebrać taką grupę, gdyż – co prawda to dowód anegdotyczny, ale takie lubię najbardziej – znam dwóch wyborców TD, którzy od pewnego czasu opowiadają, że nie głosowali. 

2. Byłem w Mordorze. Z człowiekiem, który nie wiem, kim jest, ale zawsze mnie zagaduje, odbyłem korytarzową pogawędkę na temat talentów Jerzego Urbana, widać korporacja próbuje się przygotować do nowych czasów.
Z Mordoru pojechałem do Organu Konstytucyjnego. W Organie zjadłem pół paczki słonych paluszków, wypiłem dwa pomidorowe soki i usłyszałem, że jutro rada nadzorcza „Orlenu” odwoła Daniela Obajtka z funkcji prezesa. 
Z Organu Konstytucyjnego, pojechałem do prywatnej spółki z branży zbrojeniowej, gdzie w przerwach w negocjowaniu poważnego kontraktu, generał Kraszewski udzielił mi wywiadu. Rozmowa bardzo interesująca, choć mam wrażenie, że mówiłem więcej niż on. Jarek uważa, że wojny nie będzie, ale i tak się musimy do niej poważnie przygotowywać. A na razie marnujemy czas. I to jest zła informacja. Dobrą jest, że widzi jakąś szansę dla Ukrainy, co nie jest dziś specjalnie popularne. 
O podpisaniu budżetu przeczytałem w tramwaju, gdzieś na wysokości Ogrodu Saskiego. Jeżeli miałbym mieć jakieś zdanie na ten temat, to: podpis był oczywisty, a odesłanie do TK to dzisiejsza wersja katońskiego „Ceterum censeo Carthaginem esse delendam”. Niby pozbawione znaczenia, a jednak w sumie Kartaginę w końcu zrównano z ziemią. 

3. Ruszyliśmy na wieś. Józka prowadziła, ja męczyłem komentarz do piątkowej gazety. Postaliśmy sobie na wysokości Bolimowa ze czterdzieści minut. Chyba zapalił się TiR. Bliźni, karnie utworzyli korytarz życia. W sumie jechaliśmy z pięć godzin. Można było spokojnie zrezygnować z autostrady. Trasa zajęłaby podobny czas, a w kieszeni by została stówka. A właściwie sto dziesięć, bo jeżeli człowiek na wysokości Słupcy zjedzie z A2, żeby zatankować (stacja z rozsądnymi cenami jest zaraz koło zjazdu), za powrót trzeba zapłacić 12 złotych. Jest to rozbój w biały dzień, bo już raz się za przejazd zapłaciło. Złą informacją jest, że nikogo to nie interesuje. Nikt z tym nie zrobi porządku. 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz