1. Można sobie pozwolić na stwierdzenie, że pył opadł. Chyba można, bo inba na temat powtarzania wyborów tak bardzo przekracza granice szaleństwa, że odcinają się od niej ludzie, którzy nawet by mieli w niej jakiś interes.
Spróbuję więc podsumować ostatnie trzy tygodnie.
Byłem na przykład w Gdańsku. Jechałem tam pociągiem. Okazało się, że istnieją pociągi pełne ludzi, za to bez Warsu.
Wieczór po pierwszej turze napawał optymizmem. Wieczór po wieczorze spędziłem w dziwnym barze, gdzie było całkiem miło, choć wszyscy mówili po rosyjsku. Zupełnie jak na Brighton Beach. Po rosyjsku mówiła i obsługa i goście. A jak obsługę zapytałem skąd są, rzuciła przez zęby, że z Białorusi, a potem uciekła.
Z Gdańska do Warszawy jechałem samochodem w bardzo interesującym towarzystwie. Co się nasłuchałem, to moje. I jeszcze przez jakiś czas zatrzymam to dla siebie.
Później były dwa tygodnie kampanii. Wszystko już było. Jak nie w 2015, to w 2020, albo rok temu w Krakowie. Było tak samo, tylko bardziej.
2. Kosisko bijakowe polega w uproszczeniu na tym, że mamy poziomy, obracający się wał, do którego przymocowane są noże w kształcie litery T (to one nazywane są bijakami, stąd nazwa całości). Ważne, że nie są przymocowane na sztywno. Prostuje je siła odśrodkowa, a kiedy uderzą w coś twardego, się odbijają. Nie przenosząc skutków uderzenia na wał. Dzięki temu kosisko bijakowe nie jest tak wrażliwe na kamienie czy grubsze łodygi, jak wrażliwe są kosiska rotacyjne. Przez piętnaście lat moich kosiarskich doświadczeń zniszczyłem dziesiątki noży, ich piast, pasków klinowych, gdyż teren, który koszę, w znakomitej większości nie przypomina trawnika takiego, jaki wszyscy sobie wyobrażają.
Przez lata, moja kosiarka większość sezonu spędzała czekając, aż przyjdzie jakaś brakująca część zamienna. Trawa rosła. Rosły też inne rzeczy. Przerośnięte kosiły się trudniej, więc szybciej wymieniać trzeba było kolejne części.
Od kilku tygodni mam kosisko bijakowe, które bez strat własnych rozwiązuje ostatecznie problem jeżyn, rozsiewających się z uporem lepszej sprawy klonów i tych wszystkich roślin, których nazw albo nie znam, albo znajomość wyparłem.
Dziękuję bardzo, że mogłem się z Państwem podzielić tu moim szczęściem. Dotarło do mnie ostatnio, że nie mam nikogo, do kogo bym w sprawie kosiska mógł zadzwonić i kto by zrozumiał o co mi chodzi. I to jest zła informacja.
3. Na wieczór wyborczy jechałem Lawiną. Jechałem, bo plan był taki, że we środę pojadę pod Olsztyn po rzeźbę. Plan spalił na panewce, gdyż się okazało, że rzeźbę sprzedawał brat rzeźby właściciela, który to właściciel wcale rzeźby sprzedać nie chciał. Ale to się okazało później.
Rzeczy z wieczoru wyborczego, które zapamiętałem.
Chwilę po 21:00, większą chwilę, wpadam na wyluzowanego Pawła Szefernakera, który mówi, że do rana Karol Nawrocki wygra. I tłumaczy: exit polle są z 20:00, głosowanie kończy się o 21:00, dwa tygodnie temu, między 20:00, a 21:00 głosowali przede wszystkim wyborcy Mentzena, a z badania wynika, że znakomita większość wyborców Mentzena głosowała na Nawrockiego. A w exit polach różnica wynosi raptem 60 tysięcy głosów. Trudno się nie zgodzić.
Rozmawiam z kolegą PiS-owcem. Mówię mu, że nawet kiedy Nawrocki by nie wygrał, to PiS wygrywa, bo pół roku temu to miał nie mieć kandydata w drugiej turze, miał się rozpaść, partie miały nowe miały powstawać, Mastalerek z kimś tam miał zakładać jedną, pół PiS-u miało wstępować do Konfederacji, a teraz się okazuje, że ludzie się policzyli, że PiS żyje i zaraz będzie walczył o powrót do władzy. I że właściwie zaraz po tej kampanii, ze śpiewem na ustach, wejść można w kampanię następną. A kolega mój PiS-owiec na to: zaraz, zaraz, najpierw trzeba wnioski wyciągnąć, odpowiedzialność ktoś powinien ponieść za wybór kandydata…
Co to są za ludzie…
I jeszcze jedna historia. Zaoczna. Przed late pollami. Siedzi przy stoliku grupa aktywistów. Przy stoliku obok dwóch starych partyjnych, niezbyt trzeźwych, towarzyszy rozmawia o tym, że kampania zła, że kandydat zły, że wszystko bez sensu. Trwa to chwilę. Jeden z aktywistów nie wytrzymuje. Dość agresywnie pyta bardziej aktywnego z towarzyszy: skoro się panu tak nie podoba, to co pan tu robi?
Ten odpowiada: jestem pełnomocnikiem do spraw wyborów w województwie lubuskim
Aktywista: to dlaczego pan tu siedzi, zamiast pilnować liczenia głosów?
Nie byłem świadkiem, nie chce mi się sprawdzać, o kogo chodzi. Najgorszą rzeczą, jaka się może wydarzyć, to to, że koledzy PiS-owcy, zachłyśnięci sukcesem, nie przemyślą kim są, gdzie są i dlaczego.
W międzyczasie pojechałem do Kanału Zero, gdzie był kolega Dębski, z którym mieliśmy do pogadania. Pogadaliśmy. Później ze studia wyszedł gen. bezprzymiotnikowy Andrzejczak. Rzucił dowcip o byłym szefie BBN: Wiesz jaki Jacek ma stopień? Pułkownik honoris causa. Śmieszne. I poszli.
W związku z tym, że ich wyjściem straciłem legitymację do przebywania w Kanale, zacząłem powoli zmierzać w kierunku wyjścia. Nagle się okazało, że potrzebni są goście komentowania. Wciągnąłem fotografistę Szymczuka i między chyba 1:00, a 4:00 żeśmy komentowali. W bardzo – w moim przypadku – brawurowy sposób.
Do domu wracałem z zachwyconym wynikiem wyborów taksówkarzem. Później rozmawiałem z profesorem Klocem, później, zamiast iść spać, wlazłem do wanny, w której tłukłem w Twittera póki woda nie wystygła. Więc się nie wyspałem. I tak przez kolejnych parę dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz