niedziela, 23 listopada 2025

23 listopada 2025

 


1. Pisanie w cyklu tygodniowym okazało się podobnie trudne, jak pisanie codzienne. I to jest zła informacja. 

2. Wszyscy już skomentowali ministra Domańskiego (jakoś nie mogę zapamiętać tego nazwiska. Ciekawe dlaczego). I jego oświadczenie w polsatowym programie Marcina Fijołka, że dla takich momentów, jak odbieranie immunitetu Zbigniewowi Ziobrze jest ci on w polityce. Cóż, nie ma się więc co dziwić stanowi finansów publicznych.

Często ostatnio bywam w Krakowie. Kraków – jak powszechnie wiadomo – to miasto, gdzie wszyscy się znają i wszyscy o wszystkich rozmawiają. Usłyszałem na przykład, że partyjni koledzy ministra Domańskiego nie mogli zrozumieć, dlaczego Donald Tusk robi ministrem finansów kogoś o – tu owinę w bawełnę – takich horyzontach. Sprawa wyjaśniła się stosunkowo szybko. Ktoś o innych horyzontach raczej by się nie zdecydował na niewykonywanie wyroku sądu w sprawie wypłaty subwencji. Swoją drogą zabawnie brzmią dyskusje o horyzontach w partii, której w Małopolsce szefem jest Aleksander Miszalski. Krakowska niegdysiejsza Platforma jednak nie ma ręki do publicznych pieniędzy. Małopolska Regionalna Izba Obrachunkowa zaczęła się poważnie interesować budżetem Krakowa. Co zrobiły władze miasta? Postanowiły ukryć ten fakt przed radnymi. Również tymi z własnej partii.

Wygląda na to, że prezydent Miszalski raczej nie doczeka końca kadencji. Zmiecie go albo referendum, albo sytuacja finansów miasta. 

10 listopada leciałem do Warszawy z Zielonej Góry. Wśród pasażerów była rodzina zmierzająca na Marsz Niepodległości. Poznałem po fladze, którą – zwiniętą co prawda – dumnie prezentowali. Piszę nie dlatego, żeby mnie zdziwił fakt, że na Marsz Niepodległości latają niektórzy samolotami, tylko, by się podzielić doświadczeniem, że wpuszczają z flagą (na kiju) do samolotu.

Nie poszedłem na Marsz, bo nie mogłem znaleźć melonika. Na Marszu mogę występować jedynie jako Judegang. Jak w 2018 roku. 
Byłem za to w Pałacu. Było bardzo dużo ludzi. Kłóciłem się, że dekadę temu też było tyle ludzi, ale to nieprawda. Aż tyle nie było. 


3. „ANY ONE URINATING IN - THIS – AREA WILL – BE DISCHARGED” głosi napis na ścianie obok wejścia do sterowni bazy rakietowej na początku „WarGames”. Wielkie telewizory wysokiej rozdzielczości dają szansę na dostrzeżenie rzeczy, których człowiek kiedyś zauważyć szansy nie miał. Jeden ze scenariuszy światowej wojny, który rozgrywa superkomputer, nazywa się „Polish paramilitary”. Ciekawe, jakież „paramilitary” miało funkcjonować w Polsce lat osiemdziesiątych. Harcerstwo?

Od pewnego czasu oglądamy coraz więcej starych filmów. Również dlatego, że tych nowych nie idzie oglądać. Oczywiście nie wszystkich. Pojawiła się na przykład nowa seria „Landmana”. To zdecydowanie idzie oglądać.
Jestem niepocieszony, że „The Morning Show” skończył się tak wcześnie. Miałem nadzieję, że będzie i kampania prezydencka i zbiorowe podcinanie żył przez bohaterów po zwycięstwie Trumpa. Myślałem, że w tej sprawie się pojawia postać podcastera Bro Harmana. Parę razy dochodzi do spotkania zachwyconych sobą pracowników TMS z realnym światem, i to jest nawet śmieszne.
Swoją drogą, subskrypcję Apple TV wykupiłem za namową koleżanek z TVN24. Przeżywały one wtedy pierwszą serię „The Morning Show”. Tę o molestowaniu. Bardzo osobiście przeżywały. Drugą, COVID-ową, to przeżywałem osobiście sam. Dobry jest to serial. Zachwycenie sobą pracowników TMS przypomina zachwycenie sobą ludzi z TVN, zwłaszcza to zachwycenie, kiedy decydują się na rozmowy z kimś spoza ich paczki. 

Obejrzałem wczoraj kilka odcinków „The Paper”. Gdyby nie było tak nudne, byłoby nawet zabawne. Zwłaszcza dla kogoś, kto ostatnio pracował przez chwilę w regionalnej prasie. Choć właściwie, akurat dla kogoś takiego, zabawne być nie powinno, bo to, co dla innych jest dowcipem w stylu pythonowskim, dla niego jest realnym doświadczeniem. 

Wcześniej spędziłem kilka wieczorów na fascynowaniu się bezsensownością oglądania „Star Trek – Dziwne Nowe Światy”. Tak właściwie, to nie mogłem uwierzyć, że to robię. Nie jestem, nie byłem i nie będę wielbicielem tego uniwersum. W przeciwieństwie do mojego warszawskiego sąsiada, który czasem ogląda „Star Trek” przedpołudniami. Leżąc w wannie, słyszę motyw czołówki. Sąsiad kiedyś, ze dwa razy w roku, robił imprezy, na których królowała Kajah. Teraz może też robi, ale nas wtedy nie ma.

Przyszła zima. U nas na razie bez śniegu. I to jest dobra informacja, bo po trzech latach, kiedy na okrągło jeździłem na zimowych oponach, postanowiłem przestawić się na letnie. Niby M+S, ale jednak letnie. 

Wojtek Czuchnowski strollował Twittera. Nie dałem się nabrać. Ale nie dlatego, że znam go od 11 grudnia 1991. Otóż w swoim poście napisał, że poza stypendium od KPRM, dostał 68 tysięcy euro od Światowego Kongresu Żydów. O ile rządowe stypendium to w dzisiejszych czasach nic bardziej dziwnego niż zwykle, to trudno mi sobie wyobrazić, żeby pan Lauder chciał Wojtkowi zapłacić za badanie hejtu na Twitterze złamanego centa. Zwłaszcza eurocenta. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz