Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CBOS. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CBOS. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 31 sierpnia 2017

30 sierpnia 2017


1. Dzień wyjazdu jest dniem straconym. I to jest zła informacja. Tym razem wyjeżdżałem dwa dni. I to jest informacja gorsza.
W poniedziałek wieczorem się okazało, że muszę jechać do apteki. Beemka jeździ w trybie awaryjnym – nie przekracza dwóch tysięcy obrotów. Znaczy – rozpędza się powoli. A jeżeli już, to do prędkości 70 km/godz. Ma to swoje plusy. Można obserwować przyrodę. Akurat w tym przypadku nie miało to specjalnego znaczenia, bo było już ciemno.
Z niewiadomych przyczyn dostępne w Sieci informacje o dyżurujących w Świebodzinie aptekach dotyczyły lat 2007–2012. Pojechałem więc do pierwszej apteki – koło której można stanąć – jaka mi do głowy przyszła. Znaczy na rondo Wileńskie. Objechałem je dwa razy, bo na miejscu się okazało, że wbrew temu, co mi się wydawało zatrzymać się nie da. Gdzieś się na moment przytuliłem na awaryjnych. Przeczytałem, że dyżuruje apteka przy Kilińskiego. Po drugiej stronie Rynku, znaczy – placu Jana Pawła II, bo Rynek, to plac targowy. Gdzie indziej. Przy aptece nie było jak stanąć. Przy Głogowskiej też nie. Stanąłem na Wałowej. Przeszedłem Głogowską na róg Kilińskiego. Do apteki. Kiliński musiał trwały ślad odcisnąć w historii Świebodzina. Ulicę ma tak blisko Rynku, przepraszam, placu Jana Pawła II. Ulica Żymierskiego jest teraz Sukienniczą, choć nikt nie zmienił tabliczek. Google też do końca nie jest przekonany, jaka to ulica. Jest w stanie w jednym oknie pisać starą, w drugim nową nazwę. Trudno.
Przed wojną Głowackiego nazywała się Herrenstrasse. Głogowska zaś – Głogowska.
W BZ-WBK przy Głogowskiej nie działały bankomaty. Na ekranach wyświetlały duży znak „STOP”.
Wracając, płoszyłem lisy albo jenoty. Sąsiad Gienek w lesie spotkał ostatnio wilka. Ja tam wilka widziałem parę lat temu w Bieszczadach. Niezły widok. A jeszcze do niedawna wilka złapać można było tylko siadając na ziemi.

2. We wtorek rano pojawił się komunikat CBOS „Oceny działalności parlamentu i prezydenta”. Badanie CAPI [cokolwiek by to miało znaczyć] 17–24 sierpnia 2017.
Od dobrych paru lat twierdzę, że socjologia to paranauka. A badanie na grupie 1009 osób, mówi co ankieterowi odpowiedziało 1009 osób. Pani dr Fedyszak-Radziejowska, dyrektor Zydel i miliony innych ludzi ma na ten temat inne zdanie. Więc wyjątkowo mogę się zgodzić, że wyniki tego badania mają znaczenie. Do wyborów prawie trzy lata.

Wyniki PAD [+/-/?] 65/28/7 – znaczy rekordowo dobre. Od lipca Przybyło 10 dobrych. Ubyło 7 złych i 3 niezdecydowanych.
Wyborcy [deklarujący głosowanie w następnych wyborach] PiS – 97/2/1. Kukiz'15 71/25/4. PO – 32/60/8. N. – 24/71/6. Ci, co nie wiedzą, czy zagłosują – 71/18/11. Niegłosujący 53/31/16.
Ci, którzy głosowali w wyborach prezydenckich: na PAD – 88/9/4; na PBK – 31/63/6; niegłosujący 59/30/12.

Wrzuciłem wynik na Twittera. Zaszumiało. Hardkorowa prawica zaczęła wypisywać, że to nie możliwe, bo wszyscy ich znajomi poczuli się po wetach zdradzeni o poranku. Red. Czarnecki, przypomniał, że PBK „był i popularny i miał zaufanie wysokie i to jeszcze w marcu 2015”. Problem polega na tym, że to nie był sondaż dotyczący zaufania, tylko ocena działalności. Czyli coś trudne do porównywania, bo PBK robił inne rzeczy niż PAD. Delikatnie mówiąc.
Ktoś napisał, że dwa procent wyborców PiS, oceniające źle – to przez takich ludzi, jak ja. No i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo to dwa procent.
Ryszard Petru tym 24%, które oceniają dobrze, chyba zabroni na N. głosować.
Marszałek Borowski się zastanawiał, czy 97% to dobrze, czy źle. Zostawię to tak i się nie będę wyzłośliwiał. Bo mi się już nie chce.

Po raz kolejny się okazuje, że Twitterowe i Facebookowe tajmlajny nie do końca oddają rzeczywistość. Podobnie jak zaangażowane media. Przywiązując do nich zbyt dużą wagą można się zdziwić. I to jest zła informacja, bo siedzenie w informacyjnym silosie jest takie wygodne.

3. Mieliśmy wyjechać po południu. Wyjechaliśmy po 22. Już prawie w Warszawie skończył się gaz. Postanowiłem zatankować na taniej stacji przy Leclercu w okolicy ronda Dudajewa. Gaz tam jest tańszy na ogól o 20 groszy. A to przy 100 litrach robi 20 złotych. A to przy gazie po 1,80 robi ponad dziesięć litrów. A to przy oszczędnej jeździe daje 50 kilometrów. A to w mojej obecnej sytuacji robi dwa dni jeżdżenia. Okazało się, że na rondzie z alei Jerozolimskich nie da się skręcić, bo remontują drogę. Skręciłem wcześniej. Przed Microsoftem. Okazało się, że od tej strony też się nie da wjechać. Udało się od Jutrzenki [od strony torów]. Na stację wjechałem nie do końca po drodze – wszystko było zablokowane. Na stacji drzemał pan sprzedawca. Kibic Legii. Wydaje mi się, że tam sami kibice Legii pracują. Stała właściwie otoczona barierkami. Więc prawdopodobnie byłem jedynym klientem przez całą noc. Myślałem, że mi się ud znaleźć inną drogę wyjazdu – bezskutecznie.
Wróciłem po śladach. Wcześniej, jadąc słuchaliśmy „Jądra ciemności”. Ech, Conrad opisałby to kręcenie się po częściowo zablokowanych uliczkach w naprawdę ciekawy sposób. Mnie w Warszawie jednak się strasznie ciężko pisze. I to jest zła informacja.
Ważne, że do domu dojechaliśmy przed świtem.

wtorek, 24 lutego 2015

24 lutego 2015


1. W łaskawości swojej zacytował mnie redaktor naczelny tygodnika „Wprost”. W edytorialu. Niestety bez nazwiska, więc nie ma +10 do fejmu.
„»Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się takich materiałów. Anonimowe bohaterki, anonimowi napastnicy. W godzinę można napisać« – skomentował na Twitterze jeden z dziennikarzy. Cóż, w takim razie gratuluję pismom, z którymi współpracował.
Zastanówmy się czego gratulować moim poprzednim miejscom pracy może red. Latkowski. Sarkastycznie gratulować.
Jakież z mojego postu musiał wyciągnąć wnioski? Albo, że czytam wyłącznie magazyny, w których pracuję. Albo nawet, że tylko te, które sam piszę.
Jakież my tego możemy wyciągnąć wnioski? Albo że sądzi po sobie. Albo zawsze wyciąga wnioski, które potrzebne mu są do tezy. To drugie jest dużo bardziej prawdopodobne.
Cóż, przy okazji zauważyłem, że użyłem jakieś potwornej: „Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się…”. A pozwalam sobie szydzić z języka innych, dużo ważniejszych ode mnie osób. No i to jest zła informacja.

2. Zapisano mnie do fejsbukowej grupy Ludzie SE. Grupy grupującej grupę pracowników „Super Expressu” z początków jego historii.
Ciekawy zbieg okoliczności, bo posty z grupy zaczęły mi wyskakiwać w podobnym czasie jak komentarze do sprawy Durczoka. A ojciec i matka Superaka to taki wypisz-wymaluj Durczok. Tylko drobniejszy. Nie słyszałem też, żeby Durczok posuwał się do rękoczynów. No i chyba najważniejsza różnica – Durczok się znał na robieniu mediów, ten drugi – tak sobie. Co przez jakiś czas czyniło z niego medialnego Antymidasa.
No więc na grupie Ludzie SE pojawiają się opisy jak rzeczony człowiek się awanturował, jak opierdalał, jak wyzywał od takich czy owakich. Wszyscy (prawie) są zachwyceni.

Ludzie, którzy zaczynali pracę w mediach dwadzieścia parę lat temu byli przyzwyczajeni do paru rzeczy. Wśród nich do tego, że szef darł mordę. Dobrze, jeżeli był fachowcem – niestety często bywał idiotą.
Ja tam średnio wspominam moją pracę w Superaku. Najważniejszym doświadczeniem, które strasznie mnie zadziwiło to, że kiedy przyjechałem do centrali w Warszawie na tygodniową praktykę odkryłem, że 80% energii ludzie w stolicy zużywają na ukrywanie własnej niekompetencji. Dziś mi to już tak nie przeszkadza, jak 20 lat temu. I to jest zła informacja.

Pani profesor Grabowska postanowiła stanąć w obronie honoru kierowanego przez nią CBOS-u. Jeżeli w podobny sposób ośrodek robi badania – nic dziwnego, że się nie sprawdzają.

3. Oglądałem na Polsat News urywek „To był dzień” z Jatrzębowskim i Majewskim. Interesujący widok. Naczelny tabloidu, który raczej znany jest z poszukiwania granic, ocenia moralnie reportera śledczego teoretycznie poważnego tygodnika.
To właściwie bardzo zabawne. „Bandyta Latkowski” stara się tłumaczyć, że znaczenie ma to, co robi dziś, teraz – ujawnianie prawdy. Jeżeli coś takiego samego próbuje robić redaktor naczelny dziennika, który puścił Matkę Madzi w bikini na koniu – ten argument ma nie działa, bo jak naczelny tabloidu może mówić prawdę.

To jeszcze bardziej zabawne, bo za Matkę Madzi na koniu chyba najbardziej odpowiada TVN24. Bo jeżeli teoretycznie poważna telewizja informacyjna informuje na żółtym pasku o tym, że Matka Madzi zjadła śniadanie, to co pozostaje tabloidowi.

Chciałbym żeby w Polsce było choć jedno poważne medium. Poważne, czyli takie, żeby funkcjonowało w zgodzie ze sztuką. Żeby można było mieć zaufanie do tego, co się tam przeczyta, obejrzy czy usłyszy. Coraz mniej wierzę, że kiedyś coś takiego powstanie.

Zacząłem czytać „Zwykły Polski Los”. I to jest zła informacja.