Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 750. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 750. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 września 2017

17 września 2017



1. Przyśnił mi się król Stanów Zjednoczonych. Państwowa wizyta. Wszystko się logicznie trzymało kupy do momentu, kiedy zauważyłem, że konni gwardziści z honorowej asysty ubrani byli w stroje przypominające… no właśnie… jakiś czas temu chodził po Sieci filmik chyba z Irlandii o dwóch panach ubranych stroje sugerujące, że niesieni są na barana przez jakieś ichnie skrzaty. Kto widział, wie o co chodzi. Kto nie widział – pewnie nie zrozumie, bo jakoś brakuje mi pomysłu jak to opisać. W każdym razie wcześniej śnił mi się pojazd, który przypominał powóz silnikowy Gottlieba Daimlera. Wyposażony w nowoczesną elektronikę, zamaskowaną w bardzo kulturalny sposób.
No i gwardziści, którzy wskakując na konie machali przymocowanymi do mundurów dodatkowymi nogami. No i przez te machające nogi dotarło do mnie, że sympatyczny dziad w czerwonym mundurze, który mi się przyśnił wcześniej nie może być królem USA, bo tam króla nie ma.

Monarcha wziąć się musiał z wieczornej rozmowy, ze Szwedką, którą Józka przywiozła na wieś. Szwedka do instytucji monarchii podchodziła sceptycznie. Podobnie jak do Norwegów. Król jej nie pasował, bo robi błędy ortograficzne i jest drogi. Do Norwegów ma zaś stosunek postkolonialny. Bardzo podobny do tego, jaki niektóry nasi rodacy do państw orientalnie ościennych.

Szwedka jest artystką. W naszej stołówce robi pomnik, który stanie gdzieś w Finlandii z okazji stulecia jej niepodległości. Stołówka po latach nabiera nowego życia. Szwedce się na wsi podoba. Bardziej niż w Nowym Jorku. Bo w Nowym Jorku jakość życia jest zdecydowanie niższa niż by powinna wynikać z ceny. W Szwecji za to jest zbyt cicho. Kultywowanie ciszy, to w Szwecji niby religia.

W każdym razie się nie wyspałem. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem Mazurka z Kosiniakiem-Kamyszem. Nowe PSL jednak się różni od starego. Kosiniak-Kamysz ojciec jest dyrektorem szpitala im. Dietla w Krakowie. Jego Kuzynka jest wicedyrektorem. Kosiniak-Kamysz podkreślił, że kuzynka bardzo daleka. Później opisywał pewne swoje z pracy w szpitalu doświadczenie. Z opisu się można było domyśleć, że chodzi o szpital im. Dietla. Stare PSL było dumne z tego, że wspiera rodziny. Własne rodziny. Nowe – jakoś specjalnie się tym nie chwali.
W Plusie-minusie red. Witwicki przeprowadził wywiad z jakimś młodzieńcem ogarniającym internety Nowoczesnej. Muszę przyznać, że red. Witwicki był bezwzględny, co mi nie do końca pasuje do człowieka, który się nazywa jak bohater „Transformersów”.
Mam nadzieję, że Plusa-minusa nie czytają mój kolega, który dwa lata temu się zastanawiał nad głosowaniem na Nowoczesną. Po lekturze tego wywiadu by się mógł chcieć ze wstydu własną pięścią zabić.
Kawałek dalej był wywiad z Kazikiem. W nim: „jak może istnieć kolektyw, który nie potrafi na siebie patrzyć”. Kazik „boleje z powodu braku wywiadów Roberta Mazurka”. Ja tam Mazurka czytam w der Dzienniku. Boleję z powodu tego, że Mazurek odchodząc zabrał najwyraźniej korektę. I to jest zła informacja.

Zdjąłem z kosiarki plandekę. Wylazło spod niej mnóstwo robactwa. Robaki najwyraźniej nie lubią, kiedy im pada na czułki. Trawa pod kosiarką zbielała. Kiedyś usłyszałem, że włosy to nie trawnik. Ale chodziło o to, że nie rosną równiej od strzyżenia, a nie, że siwieją od czapki. Wykosiłem trochę parku, ale bez specjalnej przyjemności, bo nie mogłem znaleźć odpowiedniego rytmu.
Zabrałem się więc za sprzątanie gałęzi. Z nieco lepszym skutkiem.

3. Pojechaliśmy do Świebodzina po Józkę. Na stacji stał niemiecki pociąg pełen volkswagenów. Niemiecki pociąg. Niemiecka lokomotywa, niemieckie wagony. Na wagonach volkswageny. Polskie, bo pociąg z Poznania do Niemiec. Niemiecki maszynista przyglądał się beemce. Był w takim wieku, że mógł kiedyś o takiej marzyć. Choć chyba niekonicznie, bo mam wrażenie, że Niemcy marzą o samochodach, które są w ich zasięgu.
Na drugim peronie trzech młodych ludzi komórką nagrywało chyba raperski teledysk. Jeden w kominiarce mocno gestykulował. Obok wjeżdżał pociąg. Później gestykulował inny. Bez kominiarki. Pociąg pojechał, wrócili na pierwszy peron podziemnym przejściem. Raperzy legaliści.

Beemka po wymianie przewodów paliwowych i hamulcowych zaczęła ciec z hydrauliki. I to jest zła informacja, bo miałem nadzieję, że przez chwilę będzie z nią spokój.  

czwartek, 31 sierpnia 2017

30 sierpnia 2017


1. Dzień wyjazdu jest dniem straconym. I to jest zła informacja. Tym razem wyjeżdżałem dwa dni. I to jest informacja gorsza.
W poniedziałek wieczorem się okazało, że muszę jechać do apteki. Beemka jeździ w trybie awaryjnym – nie przekracza dwóch tysięcy obrotów. Znaczy – rozpędza się powoli. A jeżeli już, to do prędkości 70 km/godz. Ma to swoje plusy. Można obserwować przyrodę. Akurat w tym przypadku nie miało to specjalnego znaczenia, bo było już ciemno.
Z niewiadomych przyczyn dostępne w Sieci informacje o dyżurujących w Świebodzinie aptekach dotyczyły lat 2007–2012. Pojechałem więc do pierwszej apteki – koło której można stanąć – jaka mi do głowy przyszła. Znaczy na rondo Wileńskie. Objechałem je dwa razy, bo na miejscu się okazało, że wbrew temu, co mi się wydawało zatrzymać się nie da. Gdzieś się na moment przytuliłem na awaryjnych. Przeczytałem, że dyżuruje apteka przy Kilińskiego. Po drugiej stronie Rynku, znaczy – placu Jana Pawła II, bo Rynek, to plac targowy. Gdzie indziej. Przy aptece nie było jak stanąć. Przy Głogowskiej też nie. Stanąłem na Wałowej. Przeszedłem Głogowską na róg Kilińskiego. Do apteki. Kiliński musiał trwały ślad odcisnąć w historii Świebodzina. Ulicę ma tak blisko Rynku, przepraszam, placu Jana Pawła II. Ulica Żymierskiego jest teraz Sukienniczą, choć nikt nie zmienił tabliczek. Google też do końca nie jest przekonany, jaka to ulica. Jest w stanie w jednym oknie pisać starą, w drugim nową nazwę. Trudno.
Przed wojną Głowackiego nazywała się Herrenstrasse. Głogowska zaś – Głogowska.
W BZ-WBK przy Głogowskiej nie działały bankomaty. Na ekranach wyświetlały duży znak „STOP”.
Wracając, płoszyłem lisy albo jenoty. Sąsiad Gienek w lesie spotkał ostatnio wilka. Ja tam wilka widziałem parę lat temu w Bieszczadach. Niezły widok. A jeszcze do niedawna wilka złapać można było tylko siadając na ziemi.

2. We wtorek rano pojawił się komunikat CBOS „Oceny działalności parlamentu i prezydenta”. Badanie CAPI [cokolwiek by to miało znaczyć] 17–24 sierpnia 2017.
Od dobrych paru lat twierdzę, że socjologia to paranauka. A badanie na grupie 1009 osób, mówi co ankieterowi odpowiedziało 1009 osób. Pani dr Fedyszak-Radziejowska, dyrektor Zydel i miliony innych ludzi ma na ten temat inne zdanie. Więc wyjątkowo mogę się zgodzić, że wyniki tego badania mają znaczenie. Do wyborów prawie trzy lata.

Wyniki PAD [+/-/?] 65/28/7 – znaczy rekordowo dobre. Od lipca Przybyło 10 dobrych. Ubyło 7 złych i 3 niezdecydowanych.
Wyborcy [deklarujący głosowanie w następnych wyborach] PiS – 97/2/1. Kukiz'15 71/25/4. PO – 32/60/8. N. – 24/71/6. Ci, co nie wiedzą, czy zagłosują – 71/18/11. Niegłosujący 53/31/16.
Ci, którzy głosowali w wyborach prezydenckich: na PAD – 88/9/4; na PBK – 31/63/6; niegłosujący 59/30/12.

Wrzuciłem wynik na Twittera. Zaszumiało. Hardkorowa prawica zaczęła wypisywać, że to nie możliwe, bo wszyscy ich znajomi poczuli się po wetach zdradzeni o poranku. Red. Czarnecki, przypomniał, że PBK „był i popularny i miał zaufanie wysokie i to jeszcze w marcu 2015”. Problem polega na tym, że to nie był sondaż dotyczący zaufania, tylko ocena działalności. Czyli coś trudne do porównywania, bo PBK robił inne rzeczy niż PAD. Delikatnie mówiąc.
Ktoś napisał, że dwa procent wyborców PiS, oceniające źle – to przez takich ludzi, jak ja. No i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo to dwa procent.
Ryszard Petru tym 24%, które oceniają dobrze, chyba zabroni na N. głosować.
Marszałek Borowski się zastanawiał, czy 97% to dobrze, czy źle. Zostawię to tak i się nie będę wyzłośliwiał. Bo mi się już nie chce.

Po raz kolejny się okazuje, że Twitterowe i Facebookowe tajmlajny nie do końca oddają rzeczywistość. Podobnie jak zaangażowane media. Przywiązując do nich zbyt dużą wagą można się zdziwić. I to jest zła informacja, bo siedzenie w informacyjnym silosie jest takie wygodne.

3. Mieliśmy wyjechać po południu. Wyjechaliśmy po 22. Już prawie w Warszawie skończył się gaz. Postanowiłem zatankować na taniej stacji przy Leclercu w okolicy ronda Dudajewa. Gaz tam jest tańszy na ogól o 20 groszy. A to przy 100 litrach robi 20 złotych. A to przy gazie po 1,80 robi ponad dziesięć litrów. A to przy oszczędnej jeździe daje 50 kilometrów. A to w mojej obecnej sytuacji robi dwa dni jeżdżenia. Okazało się, że na rondzie z alei Jerozolimskich nie da się skręcić, bo remontują drogę. Skręciłem wcześniej. Przed Microsoftem. Okazało się, że od tej strony też się nie da wjechać. Udało się od Jutrzenki [od strony torów]. Na stację wjechałem nie do końca po drodze – wszystko było zablokowane. Na stacji drzemał pan sprzedawca. Kibic Legii. Wydaje mi się, że tam sami kibice Legii pracują. Stała właściwie otoczona barierkami. Więc prawdopodobnie byłem jedynym klientem przez całą noc. Myślałem, że mi się ud znaleźć inną drogę wyjazdu – bezskutecznie.
Wróciłem po śladach. Wcześniej, jadąc słuchaliśmy „Jądra ciemności”. Ech, Conrad opisałby to kręcenie się po częściowo zablokowanych uliczkach w naprawdę ciekawy sposób. Mnie w Warszawie jednak się strasznie ciężko pisze. I to jest zła informacja.
Ważne, że do domu dojechaliśmy przed świtem.

niedziela, 27 sierpnia 2017

26 sierpnia 2017



1. Pokrajzegowałem wszystko drewno, jakie leżało koło domu. To, czego krajzega nie mogła ruszyć pociąłem ketenzegą z Lidla. Nie chciało mi się ułożyć pociętych pniaczków. I ich nie ułożyłem. I to jest zła informacja, bo jednak nie jest dobrze nie kończyć roboty.
Zadzwonił mechanik, że beemka jest do odbioru. Wymienione przewody paliwowe i hamulcowe. 1600 zł do zapłaty.

2. Bycie świeżym prezydentem zachodnioeuropejskiego kraju o odwiecznych mocarstwowych ambicjach jest jednak skomplikowane. Ma niby człowiek pałac w bardzo popularnym mieście, gwardzistów w białych portkach i złotych kaskach z pióropuszami. Media przez miesiące piszą, że jest wspaniały, tłumy wiwatują, dzieci kwiaty rzucają. Publicyści wszystkich krajów łączą się w bólu, pisząc, że potrzeba ich krajom kogoś takiego, jak ty.
A tu nagle się okazuje, że kiedy przychodzi do konkretów – nie jest tak prosto. Dzwoni się do środkowoeuropejskiego kraju, w którym ponoć psy tyłem szczekają i na pewno są białe niedźwiedzie. I mówi, że nie przyjedzie tam, póki kraj ten nie kupi produktów naszych zbrojeniowych fabryk. A ci, miast przybiec z kwiatami i kupić i mnóstwo helikopterów i okrętów podwodnych i rakiet przeciwokrętowych i takich innych rakiet, których jeszcze nie ma i nie wiadomo, kiedy będą – wszystko za podwójną wartość. I podziękować, że mogą kupować w naszych sieciach handlowych i rozmawiać przez naszą sieć telefoniczną i obiecać, że będą wyłącznie kupować nasze samochody zamiast niemieckich. I przeprosić, że u nich pracownicy pracują za mniej pieniędzy niż u nas. I oni, zamiast zrobić to wszystko – nie robią nic.
Zachowują się, jakby się zupełnie nie bali tego, że się na nich obrazimy.
I co? I nie wiadomo, co z tym zrobić.

Strasznie dużo ludzi jest złych na prezydenta Macrona. A tak naprawdę powinno im być go żal. Ludziom brakuje wrażliwości. I to jest zła informacja.

3. Jadąc do Świebodzina na stację, po prof. Zybertowicza, dotarło do mnie, że nie znam żeńskiej formy słowa Pers. Jedna z koleżanek Mileny, które gościmy jest córka irańskiej matki. Więc jest… Persjanką. Albo Persyjką. Chyba wolę Persjankę.
Byliśmy w Lidlu. Piąteczek, więc gęsto. Pojechaliśmy do Grene. Chyba jest już po żniwach, bo czynne jest teraz tylko do siedemnastej.

Pojechaliśmy odebrać beemkę. No i się okazało, że 1600 zł, to nie całość. Wcześniej zostawiłem 700 zaliczki. Pan mechanik zasugerował, że auto od spodu gnije. I to jest zła informacja.


Pamiętam, że w podstawówce, podczas zajęć przygotowujących do wyboru zawodu usłyszeliśmy, że jeżeli praca pozwala na poznawanie interesujących ludzi to znaczy, że jest dobra. Utrwaliło się mi to. Więc z tego powodu doceniam moją pracę.

Przyjechał mój brat. Niby po to, żeby zabrać reczy, których nie chciało mu się wieźć pociągiem. A realnie po to, żeby się z prof. Zybertowiczem spotkać. Jest wszakże jego psychofanem.

sobota, 20 sierpnia 2016

19 sierpnia 2016



1. Wstaliśmy zadziwiająco późno. I to jest zła informacja.
Bożena wysłała mnie z misją obudzenia dziewczyn. Wymyśliłem odrażająco dotkliwy sposób. Biorę leżący koło łóżka telefon, ustawiam budzik na za pięć minut i kładę na tyle daleko od łóżka, żeby było trzeba wstać, by budzik wyłączyć.
Bycie nibydziadkiem dostarcza wielu dziwnych przyjemności.

2. Po długo trwającym śniadaniu śniadaniu przez czas jakiś zajmowałem się drewnem. Nie tak może efektywnie, jak bym chciał. Wsiadłem więc do auta i pojechałem do Tesco oddać zepsutą pilarkę. Najpierw podjechałem do Mrówki, żeby kupić tarczę do krajzegi. Miły pan nie był mi w stanie wyjaśnić na czym polega w efekcie różnica pomiędzy taką, która ma zębów 40, a inną, która ma ich 80. Wziąłem więc najtańszą.
W Tesco spędziłem 40 minut przy ladzie w oczekiwaniu, aż przyjdzie ktoś z obsługi. W końcu zobaczyłem kierownika sklepu, dzięki którego protekcji udało się doprowadzić do tego, że sprawa została rozwiązana.
W Lidlu przeprowadziłem zabawny dialog z panią kasjerką.
Ona [widząc pięć paczek sera Gran Padano]: Faktura?
Ja: Nie, żarłok.
Ona: A, smakosz.
Od tygodnia chodzi za mną Orangina. I to jest zła informacja, bo nie ma jej w Lidlu.

3. Wymieniłem tarczę w krajzedze. Nowa rżnie jak stara. I to jest zła informacja. Jednak z tymi zębami, to o coś chodzi.
Wykosiłem część parku wokół grabu/lipy. Z niewiadomych przyczyn znowu zaczął mi spadać klinowy pasek, więc koszenie nie było tak przyjemne jak ostatnio.
Później 750 pojechaliśmy z Tośką po Józkę na dworzec. Pociąg spóźnił się dwadzieścia minut.
Wyremontowano podziemne przejście pod peronami. Ściany wyłożono granitowymi płytkami. Z jednym wyjątkiem. Podczas remontu odkryto niemiecki napis: wyjście do miasta. I na peron, z którego odchodzą pociągi do Sulechowa. Znaczy, odchodziły. Dziś nie odchodzą. Dziś torów już nie ma. Znikły w latach dziewięćdziesiątych. Wydaje mi się, że za unijne pieniądze zrobiono na części szlaku ścieżkę rowerową. Zarosła, bo nikt nią nie jeździł.
Zazwyczaj, kiedy wracam z Berlina jeżdżę bocznymi drogami. Przez małe wsie, bardzo podobne do tych, po naszej stronie Odry. Czasem na przejeździe kolejowym przepuszczam pociąg wielkości przegubowego autobusu. Niemców utrzymują takie linie. Ale to oni przegrali wojnę.

środa, 10 sierpnia 2016

9 sierpnia 2016


1. Ruszyłem do Świebodzina. Trochę z duszą na ramieniu, wyobrażając sobie próby tłumaczenia policjantowi z drogówki, żeby się wstrzymał chwilę z odsyłaniem dowodu rejestracyjnego do warszawskiego Wydziału Komunikacji bo przecież zaraz przegląd zrobię.
No więc jechałem. Pierwszy radiowóz (tajny) trzepał jakiegoś delikwenta pod elewatorem, którego właściciel chyba występuje w „Służbach specjalnych”. Następny – przy Łużyckiej.
W Krakowie z piętnaście lat mieszkałem przy Łużyckiej. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ta w Świebodzinie. Na przykład nie było nad nią wiaduktu, pod którym podczas rzęsistych deszczów zbierałaby się woda. Był za to podjazd, z którego w czasie gołoledzi zsuwały się miejskie autobusy. Choć może, na tym odcinku, to była jeszcze Trybuny Ludów.
W Mrówce kupiłem zaworek, trójnik i dwa nyple. Musi istnieć jakieś polski tego słowa odpowiednik. Z czasów rugowania rzemieślniczej niemczyzny. Coś fajniejszego niż „złączka hydrauliczna”.
W Tesco wypłaciłem gotówkę na przegląd. Po drodze kupiłem pasek klinowy do kosiarki i wpadłem do Lidla, gdzie okazyjnie kupiłem wkrętarkę. I mniej okazyjnie – sześciopak Żywca.
Pan diagnosta ze średnim przekonaniem pozachwycał się przez chwilę 750. Rzucił, że kiedyś samochody miały dusze, a dziś komputery. Najwyraźniej nie wiedział, że E32 miała prawdopodobnie najdłuższą instalację elektryczną w historii samochodów osobowych.
Pod spodem się okazało, że korozja napoczęła podgryzanie przewodów hydraulicznych. I to jest zła informacja.

2. Pasek klinowy okazał się w sam raz. Mimo iż kupowany był na oko. Stuningowana kosiarka zyskała dodatkową efektywność. Kosiłem obserwując jednym okiem, jak na budowie domu sąsiada Tomka rurami wylewany jest beton.
Później się zabrałem za hydraulikę. Z podłączonej do wody lodówki zaczęło się lać. Zanim znalazłem przyczynę, którą okazała się przerwana rurka doprowadzająca wodę do drzwi – zrobiłem w kuchni straszny bałagan. Rurkę udało się połączyć takim czymś termokurczliwym i srebrną taśmą. I to była dobra informacja. Zła – ciekło spomiędzy nypla i trójnika.
Nie miałem czym dokręcić. Więc podstawiłem garnek i postanowiłem naprawić drzwi pasażera w 750 [otwierają się tylko z zewnątrz]. Okazało się, że klamka ma ułamane to coś, do czego przymocowany jest drut prowadzący do zamka. Czyli z naprawy nici.

3. Postanowiłem więc uruchomić radio. Przekonany, że musiałem sfotografować kod do radia, kiedy je montowałem – zacząłem przeglądać zdjęcia z ostatnich lat. To w połączeniu z muzyką z playlisty, do której wrzucam różne znaleziska, w znakomitej większości z lat osiemdziesiątych oraz testowaniem lodu ze świeżo uruchomionej kostkarki zaowocowało atakiem kryzysu wieku średniego.
Atak był całkiem mocny. Wyrwał mnie z niego sąsiad Gienek. Ale wcześniej, oglądając zdjęcia doszedłem do wniosku, że życie moje było dotychczas bardzo interesujące.
I gdybym zmarł dziś wieczorem, pochowajcie mnie w moich ulubionych żółtych lakierkach.

Z sąsiadem Gienkiem piliśmy piwo na jego podwórku. Z podwórka przegnała nas burza, która zalała mi skrzynkę z narzędziami. Mimo iż stała owa na ganku. Nie znoszę mieć mokrych narzędzi.

Wieczorem w telewizorze był „Raport Pelikana”. Chwilę oglądałem. I zupełnie nie wiem dlaczego przypomniał mi się taksówkarz z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Ten, który opowiada o pościgach w Ameryce.
Swoją drogą jakoś nie mogę sobie wyobrazić informacji czy tekstu prasowego, który by w Polsce mógł być dla kogoś tak niebezpieczny, że mógłby zmobilizować kogoś do takich takich działań, jak w tym filmie.
Może dlatego, że w Polsce zasadniczo nie ma mediów. I to jest zła informacja.  


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

8 sierpnia 2016



1. Wygląda na to, że im będę starszy – tym ważniejszy dla mnie będzie fakt, że udało mi się wstać. I to jest zasadniczo zła informacja.
No więc wstałem. Zjedliśmy śniadanie. Sierpień, więc nie ma po co w niedzielę włączać telewizora.
Wyprowadziłem z szopy 750. Jej chęć życia jest godna pozazdroszczenia.|
Bożena pojechała na Warmię po dziewczyny, ja próbowałem robić nic – co zawsze wychodziło mi świetnie. Tym razem niekoniecznie.

2. Próbowałem czytać. Próbowałem oglądać telewizję. W końcu zabrałem się za naprawianie kosiarki. Niby nic, ale kiedy skończyłem – wymęczony byłem strasznie. No i się okazało, że po przeróbce pasek klinowy jest zdecydowanie za długi. No i to jest zła informacja.
Wieczorem siedliśmy przy piwie z sąsiadem Gienkiem. W ich podwórkowym klonie zagnieździły się szerszenie. Być może dla klonu to nieźle, ale dla nich – niespecjalnie dobrze. Jolka wykończyła szerszeni już ze trzydzieści.
Kupiłem kosiarkę listwową. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

3. Rocznica. Druga. Znaczy – „Negatywy” wystartowały dwa lata temu. Złą informacją jest, że pierwszy wpis był dużo lepszy niż ten.

czwartek, 21 lipca 2016

19 lipca 2016


1. Trawa. Gdybym był kozą, bodź kóz hodowcą – powinienem był być zachwycony. Rok mamy taki, że zielone rośnie jak szalone. Nie jestem. I to jest zła informacja.
Zadzwonili dwaj kurierzy. Pierwszy z kosiarką dla Bożeny,drugi z Bang Olufsenem, którego wypatrzyła na OLX. Swoją drogą trzeba być kimś dziwnym, żeby nazwę tablica.pl zamienić na OLX.
Kosiarka elektryczna. Bang Olufsen – Century. Jak ten, którego kupiłem z dziesięć lat wcześniej.

2. Cały dzień z parkietem. Układanie klepek może przypominać „Redutę Ordona”. A konkretnie ten kawałek, który opisuje proces ładowania i oddawania strzału. Cóż obrońcy reduty mieli gorzej. Funkcjonowali w stresie, a do tego nie mogli słuchać PolskiegoRadia24.
No dobra, ułożyłem. Znaczy kiedy miałem dociąć ostatni trójkącik cztery na cztery na pierwiastek kwadratowy z trzydziestu dwóch [chyba] – zdechła krajzega, znaczy: piła stolikowa. Łożysko. I to jest zła informacja, bo zasadniczo nie powinienem mówić, ze skończyłem. A chciałbym.

3. Przyszedł sąsiad Gienek. Ze swoim młodszym wnukiem Bartkiem. Bartek – rozsądny gość – trochę się mnie bał. Teraz mu przeszło.
Jego starszy brat Karol, w jego wieku mówił ręką, Bartek robi to werbalnie. Używając jedynie końcówek słów. Ma to jakiś sens. Wszyscy go rozumieją, Naładowałem kosiarkę, zabrałem się za akumulator 750. Nie zachowuje się zbyt dobrze. I to jest zła informacja.



środa, 30 marca 2016

28 marca 2016



1. Postanowiłem przełożyć koła z 750 do 735, gdyż opony na tych pierwszych były wyraźnie lepsze. Wymiana koła w samochodzie osobowym wymaga wykonania serii czynności w pewnwj kolejności. Najpierw trzeba poluzować śruby. Później po zablokowaniu przynajmniej jednego z kół za pomocą podnośnika unieść samochód. Wtedy odkręcić śruby, zdjąć koło, założyć nowe, wkręcić koło nowe, wkręcić śruby, spuścić samochód, przykręcić śruby. Przy przekładaniu kół z jednego do drugiego auta trzeba czynności te wykonywać w obu naraz.
Więc zacząłem od luzowania śrub. Najpierw w 750. Udało się. Później w 735. Tył poszedł stosunkowo łatwo. Z lewego przodu udało się z trzema. Zostały dwie. I to była zła informacja.

2. Znalazłem nasadową 17, przedłużkę, grzechotkę i rurę, by ramię przedłużyć. Jedna poszła. Druga nie. Włożyłem drugą rurę. Kręcę. Strzeliła grzechotka. Wyszukałem takie coś, co się wkłada w to coś, co się nasadza na śrubę i z tego czegoś pod kątem prostym wystaje pręt. Pręt przedłużyłem jeszcze dłuższą rurą. Cięgnę – pręt się gnie. Czyli nic z tego nie będzie. Poszedłem do sąsiada Gienka. Wyszukał lepszy klucz, lepszą grzechotkę. Odkręcił. Przechodzimy na drugą stronę. Poszły cztery. Jedna nie chce. Zaczynają się rozsypywać kolejne klucze. Do akcji włączył się szwagier sąsiada Gienka – Darek. Męczymy kolejne klucze. Bezskutecznie. Główka śruby zatraca powoli swój wielokątny kształt. Darek mówi, że bez spawarki nie pójdzie. Znaczy – trzeba do śruby dospawać nakrętkę. Spawarki nie ma. Trzeba czekać na to, aż z Zielonej wróci Tomek. Zięć sąsiada Gienka.
[tu upływa parę godzin, które schodzą nam na powolnych przygotowaniach do wyjazdu]

Wraca z Zielonej Tomek. Nieźle wygląda w garniturze. Patrzy na śrubę, mówi, że trzeba spróbować z kluczem pneumatycznym. Bierzemy wózek od Gienka i jedziemy do garażu, który kiedyś był pierwszym warsztatem Tomka. Ładujemy na wózek sprężarkę i jedziemy nazad.
Przy aucie się okazuje, że nie wziąłem przewodu ciśnieniowego. Wracam więc do garażu. Po drodze się okazuje, że jednak go wziąłem, tylko po drodze spadł z wózka.
Podpinamy kompresor, zakładamy klucz. Przychodzi przyszły zięć Gienka. Mówi, że to nie zadziała, bo kompresor jest zbyt słaby. Nikt się tym nie przejmuje, bo mówi to po niemiecku – jest wszakże Niemcem. Próbujemy – nie idzie. Potem zaczyna, z tym, że nie tyle odkręcać, co okręcać się wokół śruby. Rozpoczynamy akcję spawarka. W ostatniej chwili przed wyruszeniem ekspedycji do garażu po spawarkę Tomek pyta, czy auto jeździ. Jeździ. Rezygnujemy więc z wiezienia spawarki. Jadę pod garaż. Na podwórku trzeba wykonać prosty Sokoban, bo na drodze stoi Polo. Nie ma do niego kluczyków, kierownica jest zablokowana. Przepychamy go więc najpierw do przodu, by mogła minąć go beemka, później do tyłu, by beemka mogła podjechać pod garaż.
Przychodzi Józek, ojciec Tomka. Pyta, co robimy. Mówimy, że nie możemy odkręcić śruby. Mówi, że ją odkręci. My odpowiadamy: dobra, dobra. Bierze młotek słusznej wielkości. Nieco mniejszy stalowy pręt. Wali młotkiem w przyłożony do śruby pręt. Później odkręca śrubę palcami.

Lat temu ze dwadzieścia. Na zwierzynieckim Placu na Stawach była budka z artykułami żelaznymi. Sprzedawał w niej siwy pan z siwą brodą. Wszedłem tam kiedyś byłem po przysłowiowe kilo gwoździ [nie pamiętam przysłowia o kilogramie gwoździ, ale w dzisiejszych czasach 'przysłowiowe' może być wszystko]. Nim się zdążyłem odezwać siwy pan patrząc na mnie powiedział: Bez majzla i młota chujowa robota. Czym mogę panu służyć?
I to był znak, którego naonczas nie dostrzegłem. I to jest zła informacja.

3. Zmieniłem koła. Auto mi w międzyczasie spadło z podnośnika. Bez strat w sile żywej i sprzęcie Bogu dzięki. Ruszyliśmy koło dwudziestej. Planowaliśmy o piętnastej. Przez pierwsze sto kilometrów tłukły się koła, a przynajmniej prawe przednie. Dopiero przed Poznaniem kupiłem na stacji odpowiedniej wielkości klucz i koło dokręciłem. Więc się zrobiło przyjemniej. Jechaliśmy i jechaliśmy aż dojechaliśmy do Strykowa, gdzie przed maską wyrósł nam policjant z świecącą na czerwono pałką. Najpierw kazał mi dmuchać w kierunku czegoś żółtego, aż się zapali zielona lampka. Kiedy się zapaliła na zielono po raz drugi pogratulował mi odpowiedzialności i tego, że nie prowadzę po alkoholu. Później koniecznie chciał od Bożeny dokument potwierdzający jej obywatelstwo. Dokument był zagrzebany w bagażniku, więc musiało mu wystarczyć nasze oświadczenie. Do końca miał z tym jakiś problem. Ale większym było, że się okazało, że zamiast potwierdzenia posiadania polisy OC, Bożena wydrukowała przez pomyłkę potwierdzenie wpłaty, na którym był numer polisy, ale nie było numeru rejestracyjnego auta, które ta polisa dotyczyła. Czyli mandat. Pan policjant bardzo chciał tego mandatu nie nakładać, sugerował, byśmy poszukali w mejlach, czy nie ma gdzieś polisy wersji elektronicznej – nie było. Więc potwierdził w CEPiK-u, że polisa jest, wypisał mandat, powiedział, że auto piękne. I się pożegnaliśmy.
Złą informacją jest, że trwało to wszystko z pół godziny. Więc zamiast być w domu koło północy, byliśmy przed pierwszą.

niedziela, 27 marca 2016

25 marca 2016



1. Z łóżka wyrwało mnie dwóch panów w niebieskich, niezbyt czystych Verschalungach [nie mam pojęcia dlaczego tak w mojej tradycji nazywa się ubiór roboczy]. Przyjechali terenowym fordem z drabiną na dachu. Fordem z napisem „Pogotowie Energetyczne”. Przyjechali przeprosić za śliwki. Było trochę jak w kreskówce. [Ostatnio w strasznie dużej liczbie sytuacji widzę kreskówkę, znaczy widzę, jak by wyglądały, gdyby były kreskówką]. Panowie się wiercili, wzrok im uciekał w stronę ziemi. Mówili, że to nie oni osobiście, ale szef im kazał podjechać i powiedzieć, żebyśmy napisali pismo. Pojechali.
Później przyjechało dwóch kolejnych. Matizem. Ci mieli krawaty. Kilka razy użyli zwrotu „mleko się rozlało”. Coś tam tłumaczyli, że drzewa były wysokie i było zagrożenie. Innymi słowy śliwki od czasu, kiedy je ostatnio widziałem urosnąć musiały do metrów pewnie z siedmiu. I, że pukali ale nikt nie otwierał. Nic dziwnego, bo nas nie było. Swoją drogą, jeśli się spóźnimy z płatnością – świetnie wiedzą jak nas znaleźć. Jeden z panów w krawatach próbował tłumaczyć, że jakoś byli w prawie. Niesłusznie rzecz jasna. Drugi go tonował. Stanęło na tym, że mamy napisać pismo. I drugie – żeby uregulować stan prawny. Bo słupy stoją bez żadnej umowy.
Złą informacją jest, że śliwki od tego wszystkiego nie odrosną.

2. Akumulator się naładował na tyle, że 750 zapaliła. Najpierw pracowała chyba połowa cylindrów. To i tak więcej, niż na przykład w nowych volvo. Wyturlałem się szopy. Silnik zaczął pracować normalnie. Do tego naprawił się wentylator nawiewu. Żywotność modelu E32 jest niesamowita.
Pojechaliśmy do Gminy kontynuować rozmowy o subwodomierzu wody gospodarczej.
Wpadliśmy na Wójta. Zobaczył nas, zaczął monolog. Zaczął od Trybunału Konstytucyjnego, potem było o niskim poziomie klasy politycznej, że politycy są beznadziejni, do tego otaczają się samymi miernotami. Później było o sześciolatkach, że tylko kłopot ma, że nie wolno słuchać ludzi, bo nic nie rozumieją, że władza jest od tego, żeby podejmować decyzje. Potem wrócił do Trybunału, że nie ma nic ważniejszego niż prawo. Opowiedział, o tym, że kiedyś wprowadzono przepis, że gminy musiały zapłacić podatek gruntowy od jakichś gminnych dróg. Sobie. Wójt nie płacił. Przyszła kontrol – kazała zapłacić. W związku z tym, że Gmina sobie zapłaciła, wzrosły jej przychody. Więc cofnięto jej subwencję. Wójt dowiedział się, że inne gminy gdzieś na wschodzie Polski wymyśliły, że jeżeli wstecznie zmienią te drogi w jakieś inne, które od podatku są zwolnione, to nie będą musiały płacić. Tak to zadziałało. Chciał zrobić tak samo, ale mu nie pozwolono – bo prawo nie może działać wstecz. Na wschodzie Polski może, na zachodzie – nie. Nie za bardzo zrozumiałem, jaki to miało mieć związek z Trybunałem, ale właściwie nie ma się czemu dziwić.
Wójt mówił chyba z godzinę. Bożena bohatersko próbowała z nim dyskutować. Z takim sobie skutkiem. Generalnie przedstawiciela władzy samorządowej z długim stażem poznać można po nienawiści do władz państwowych. Zwłaszcza ustawodawców. I to jest zła informacja.
Wójt poprosił mnie o pomoc w jednej gminnej sprawie. Cóż, jako miernota z otoczenia polityków mogę sobie z tym nie poradzić. Ale na pewno będę się starał. Niech lokalna społeczność ma ze mnie jakiś pożytek.

3. Wieczorem Józka wywarła na mnie presję i wróciliśmy do przerwanego ze dwa lata temu procesu układania parkietu. Chyba nadam rzeczonemu imię Muzeum Narodowego w Krakowie. Gmachu imię. Toutes proportions gardées – powstawały w podobnym tempie.
Jednym okiem obejrzałem początek „Golden Eye”. Nie wiem który raz. Z tym, że po raz pierwszy dotarło do mnie, że Bond nie mógł szybując dogonić samolotu. I to jest zła informacja.
Widziałem kilkadziesiąt lat temu etiudę filmową o tym, jak jeden pan opowiedział dowcip: przychodzi facet do lekarza z bandażem na nodze. Lekarz pyta – co się stało? Ten odpowiada, że się w głowę uderzył. Lekarz pyta – a dlaczego bandaż na nodze? Zsunął się – odpowiada facet. No i film był o tym, że w towarzystwie, któremu ten dowcip pan opowiadał, był inny pan, który zaczął tłumaczyć, że to niemożliwe, żeby się bandaż z głowy na nogę zsunął. No i później do opowiadacza wydzwaniał, że się konsultował z różnymi lekarzami i też mu potwierdzili, że się bandaż z głowy na nogę zsunąć nie może.
Więc Bond nie mógł dogonić tego samolotu, przyspieszał z przyspieszeniem ziemskim, a samolot miał pracujący silnik. No po prostu nie mógł. 




sobota, 26 marca 2016

24 marca 2016




1. Mamy w piwnicy kolekcję automatycznych pralek. Pierwsza przyjechała z meblami po ś.p. teściowej mojego stryja. [Stryj jest tak podobny do Gorbaczowa, że kiedy go spotykałem na ulicy myślałem: O, Gorbaczow! Ale tylko przez chwilę: Nie to jednak niemożliwe, żeby krakowską ulicą szedł Gorbaczow! No tak, to wujek Janusz!] Pralka była marki Indesit. Ładowana od góry. Najpierw szlag trafił jej grzałkę. Nie był to wielki problem, bo w zimnej wodzie też trochę prała. Później urwał się pasek. Wtedy Józka przywiozła z Berlina pralkę marki, której nie pamiętam. Z nią problem polegał na tym, że zawieszała się jedna ze szczotek. Musiałem ją rozbierać, wyciągać silnik, później składać. Tak często, że w końcu przestałem zakładać obudowę. Działała do momentu, kiedy szczotka przestała się dać poprawiać.
Wtedy prać zaczął Siemens od naszego kolegi, który raczej woli być anonimowy, żeby jego znajomi nie zarzucili mu, że wspiera niszczenie demokracji. Siemens podróżujący. Bożena miała go ze sobą w Pradze, czyli [poza drogą z fabryki do sklepu] przejechał z Warszawy do Rokitnicy, z Rokitnicy do Pragi [przez Drezno]. No i z Pragi do Rokitnicy. Siemens prał, aż dęba stanęło łożysko bębna. Ostatnią pralką była miniaturowa Candy od tego samego kolegi, którego nazwiska nie wymienię. Kolega pożycza mi smoking, w którym godnie reprezentuję Najjaśniejszą.
Miniaturowa Candy działała najkrócej. Puściłem pranie. Wracam po godzinie. W piwnicy śmierdzi spalenizną, w bębnie woda, do tego się okazało, że wywalony został bezpiecznik.
Nie wiem, co bardziej mnie przeraża – konieczność pozyskania kolejnej pralki, czy wynoszenie tych, co są z piwnicy. W każdym razie brak sprawnej pralki to zła informacja.

2. Postanowiłem wyprowadzić 750 na spacer. Akumulator okazał się martwy. Przez dobra pół godziny walczyłem z zamkiem w stodole zwanej stołówką, przedłużaczem, prostownikiem. Diody na prostowniku sugerowały, że akumulator nie chce współpracować. Postanowiłem się tym nie przejmować. I dobrze – po godzinie się okazało, że coś tam się naładował. Nie na tyle, żeby zapalić – ale zawsze coś.

Przyjechali panowie hydraulicy z Gminy. Weszli do piwnicy, popatrzyli na rury i stwierdzili, że nie założą wodomierza, bo rury mamy w technologii niekompatybilnej z ich technologią. I to jest zła informacja.

3. Wracając do pożyczanego od anonimowego kolegi smokingu. Świat schodzi na psy. Na oficjalnych posiłkach w Pradze i Budapeszcie wystarczał ciemny garnitur. Dobrze, że jeszcze na świecie są miejsca, gdzie należy [no dobra – poddam się dyktatowi purystów i nie napiszę 'ubierać'] zakładać frak.
Jest gdzieś na jakiejś wyspie placówka dyplomatyczna. Złożenie listów uwierzytelniających wymaga tam białego fraka ze złotym lampasem. Nikt oczywiście sobie takiego nie szyje ale jest na tej wyspie wypożyczalnia białych fraków ze złotym lampasem. Nie wiadomo, czy nie należy ona aby do jakiegoś krewnego gubernatora, który rzeczone listy przyjmując wymaga fraka białego ze złotym lampasem.
Oficjalne śniadanie czeski Prezydent wydał na Hradczanach. Do stołu podawali uczniowie jakiejś gastronomicznej szkoły – taka tam ponoć tradycja. Jednej dziewczynce coś się potłukło. Po wszystkim czeski Prezydent podszedł do niej i powiedział, żeby się nie przejmowała. To pewnie też tradycja.
Młodzież była strasznie zaangażowana. Blada, z wypiekami. 
Najpierw było wino białe. Później czerwone. Białe wypiłem, skosztowałem czerwonego. Przyszedł młody człowiek z piwem. Jak tu odmówić. Dopiłem czerwone. Piję piwo. Kelner nalewa mi czerwone. Trochę się zdziwiłem. Po chwili nalewa białe. Nie lubię, kiedy się dobro marnuje. Już miałem się zabierać za wypicie wszystkiego, co przede mną stało, kiedy skonstatowałem, że jeżeli wypiję, to mi znowu naleją. Więc przestałem. Nie dam z siebie zrobić Syzyfa.

Jednym z gości był poprzedni prezydent Czech, pan Klaus. Słyszałem historię, że kiedy był ministrem finansów doprowadził do tego, że państwo gwarantowało kredyty dla właścicieli odzyskiwanych kamienic. Dzięki temu wyremontowane praskie kamienice są własnością czeskiej klasy średniej, a nie – jak w Warszawie – dziwnych deweloperów z obcym kapitałem, którzy dość tanio odkupywali je od właścicieli. Czesi mają klasę średnią, my za to znanego i cenionego w świecie profesora Balcerowicza. Znaczy wygrywamy. I to jest zła informacja.



wtorek, 5 stycznia 2016

3 stycznia 2015


1. Poranne programy publicystyczne pominę, bo nabijanie się z Daniela Passenta nie jest po gitowsku.
Przyjechali panowie po Suburbana. Wyszedłem przed dom. W szlafroku. Od razu wróciłem. Przypomniała mi się historia Borysa Wajnszelbauma. Rodzice jego, niemieccy żydzi, członkowie partii komunistycznej, wysłani zostali w prezencie Stalinowi. Hitler zapakował i wysłał. Kiedy się jeszcze lubili. Ojciec zrobił w ZSRR karierę. Choć większym sukcesem było to, że przeżył wszystkie czystki. Boria, jako syn wysoko postawionego funkcjonariusza partyjnego prowadził złote życie – nie pamiętam jak po rosyjsku nazywano bananową młodzież. Było świetnie, tylko trochę przesadzał z гашишем. Właściwie nie tyle trochę, co bardzo. Bardzo bardzo. Tak bardzo, że aż jego ojciec, wysoko postawiony funkcjonariusz partyjny postanowił zrobić z tym porządek. Użył w tym celu Armii Radzieckiej, znaczy doprowadził do wcielenia w jej szeregi Borysa. Niezbyt przytomny Boria dał się wsadzić do pociągu. Jechał, jechał, jechał, jechał. W końcu pociąg dojechał. Gdzieś na Syberii otwarto drzwi wagonu nazywanego u nas „bydlęcym”, ktoś krzyknął, żeby wysiadać. Boria wysiadł, wciągnął do płuc mroźne, świeże powietrze i obudził się po dwóch tygodniach w szpitalu. Powietrze miało temperaturę -40 stopni Celsjusza. Borys oskrzela miał poważnie nadwyrężone przez гашиш. Muszę zapytać jakiegoś doktora, czy można dostać zapalenia płuc podczas jednego wdechu.
Borys Wajnszelbaum wrócił do kraju przodków i ma w Hanowerze antykwariat. Decyzję o powrocie do Faterlandu podjął w Zgorzelcu, gdzie pił z jakimś oficerem radzieckiego lotnictwa. Głowę miał nieco mocniejszą. Kiedy lotnik padł, Borys wziął jego szynel i czapkę i przeszedł granicę z NRD. Znaczy właściwie już ze zjednoczonymi Niemcami. Nikt wtedy nie pytał pijanych radzieckich oficerów o dokumenty. Reszty historii nie chce mi się pisać. I to jest zła informacja, bo właściwie jest ona interesująca.

2. Panowie przywiązali Suburbana do volkswagena Transportera i pojechali do Boryszyna. Suburban stał już tam przez parę miesięcy ze dwa lata temu, kiedy wyprowadziła się skrzynia rozdzielcza. Ale to zupełnie inna historia.
Skoro się już ubrałem we wszystko, co było pod ręką dokończyłem porządkowanie garażu. [porządkowanie w znaczeniu robienie miejsca na samochód].
Później wjechałem do środka 750. Jakim geniuszem musiał być budowniczy, skoro tak zaprojektował chlewik, by siedemdziesiąt lat później można było z niego zrobić garaż, do którego na styk wchodzi wyprodukowane 15 lat później auto.
Złą informacją jest, że nie mam w garażu prądu. Akumulator będę ładował z użyciem serii przedłużaczy.

3. Mieliśmy jechać po południu. Zasadniczo się udało. Wyjechaliśmy koło 21. Po drodze musiałem dwa razy wysiadać z samochodu. I to było trudne. A wydawało mi się, że lubię zimę.

W Warszawie się okazało, że termostat w kaloryferze w sypialni nie działa. Znaczy – robi tak, że zawór nie puszcza. I to jest zła informacja, bo jeszcze nie wiem, jak go naprawić.  

sobota, 26 grudnia 2015

24 grudnia 2015



1. Z prędkością 60 km/godz. pojechaliśmy do Świebodzina zrobić zakupy, których nie zrobiliśmy dzień wcześniej. Mam wrażenie, że było dużo mniej ludzi niż rok temu. To chyba jakaś zmiana cywilizacyjna – ludzie wolą wigilijny poranek spędzać w domach niż w sklepach.
W Lidlu nie było już ogórków kiszonych. I to jest zła informacja.
W „Mrówce” węgiel „orzech” [bardziej włoski niż kokosowy] po coś koło 17 zł za 25 kg. Czyli prawie 700 zł za tonę. Jak będzie mi się chciało zeskanować QR kod na opakowaniu – może przeczytam, że importowany z Czech.

2. Zanim wstałem przeczytałem, że gazeta red. Jastrzębowskiego ustaliła, iż bohater ostatnich tygodni nie dość, że nie płaci alimentów, to jeszcze nie ma z tym osobiście specjalnego problemu.
Od paru dni chodzi za mną tekst o „obrońcach demokracji”. W znaczeniu, że mi się w głowie akapity układają. Doświadczenie mówi, że takiego ułożonego w głowie tekstu zwykle nie zapisuję. I to jest zła informacja.
Chciałem napisać, że sprowadzanie protestujących do beneficjentów ostatniego ćwierćwiecza jest – nie bójmy się tego słowa – głupie. [zastanawiam się, czy nie lepiej by było – niż głupie, napisać „bardzo nowogrodzkie”. Z drugiej strony gdybym tak napisał, to by się okazało, że bardzo dużo ludzi by nie zrozumiało o co mi chodzi i musiałbym tłumaczyć i tłumaczyć, a niekoniecznie mi się chce]
Poza beneficjentami ostatniego ćwierćwiecza, [choć – nawet bez specjalnej złośliwości – pewnie by można o niektórych napisać, źe są beneficjentami ostatnich lat ze czterdziestu] są ludzie, którzy jeszcze benefitów ostatniego ćwierćwiecza nie zdążyli pozyskać.
Nie zdążyli ale wierzą, że prędzej czy później to nastąpi. Na razie są gnojeni przez korporacyjnych szefów, ze swoich śmieciówek spłacają wzięte na osiemdziesiąt lat kredyty, tygodniami czekają na prywatną wizytę u lekarza specjalisty, ale kiedyś los się do nich uśmiechnie. Chyba, że coś się zmieni. Zmieni się i lata ich wyrzeczeń pójdą psu w rzyć. Chętnie bym posłuchał, co ma o tych ludziach do powiedzenia red. Sroczyński.


No i jest grupa, której przykładem idealnym jest dla mnie mój były kolega Jerzy. Czyli ludzie, którzy z większym lub mniejszym zaangażowaniem działali w opozycji, później całymi siłami wspierali budowę 3RP. Niestety ta 3RP specjalnie im się za to nie odwdzięczyła. Znaczy wcale się nie odwdzięczyła. [Nie licząc jednego z dziesiątek tysięcy wręczonych przez prezydenta Komorowskiego medali] Jednak dla nich jedynym życiowym osiągnięciem jest właśnie ta 3RP. Dlatego jakakolwiek jej krytyka jest dla nich atakiem na ich życiowy dorobek. Na wszystko co osiągnęli.
UWAGA: te trzy grupy są jedynie częścią protestujących.

Protestujących, którzy na ustach mają ochronę porządku prawnego. A na ich czele stoi ktoś, kto nie płaci alimentów.
[Żeby nie było niedomówień – nie oceniam moralnie. Zostawiam to red. Jastrzębowskiemu.]
Walczymy o autorytet sędziów by dalej mieć gdzieś wydawane przez nich wyroki?

Kiedy wyjechaliśmy ze Świebodzina EML z sobie znanych powodów postanowił wyjść z trybu serwisowego. M70 to w takich sytuacjach wspaniały silnik.

Gdyby zrobić listę problemów, których 3RP nie udało się rozwiązać – kwestie alimentów na pewno by się na niej znalazły. Ciekawe, jak by zareagowano gdyby PAD powiedział kiedyś, że się z tego powodu wstydzi. Tak samo jak po przemówieniu w Gdyni?


3. W zeszłym roku przeszliśmy z choinek ciętych na doniczkowe, które po świętach sadzimy w parku, bądź przed domem. Na korzeniach kupionych w Lidlu świerków ktoś dokonał szpadlem egzekucji. I to jest zła informacja, bo nie wiadomo, czy się przyjmą.

piątek, 25 grudnia 2015

23 grudnia 2015





1. Nie zna życia, kto nie przejechał 200 kilometrów BMW, którego EML pracuje w trybie serwisowym. Ja znam. I to jest zła informacja. 
Mieliśmy ruszyć we wtorkowy wieczór. Jednak po powrocie z Krakowa musiałem jeszcze wpaść do pewnego miejsca z wielkim ekranem na którym wyświetlano jutrzejszą gazetę. Jak z niewyśnionego snu polskiego serialowego scenografa o redakcji nowoczesnej gazety. Tyle, że bałagan większy.
Uwielbiam centra sterowania światem. Zwłaszcza po godzinach.
Wcześniej wlałem w 750 sto litrów benzyny. Znaczy wlałem siedemdziesiąt parę, bo wcześniej wlał za stówkę Mechanik Jacek.
[Nie świadczy specjalnie dobrze o sukcesie życiowym, jeżeli człowiek mając za sobą prawie ćwierć wieku zawodowych doświadczeń jara się zatankowaniem samochodu do pełna][ech ta pułapka średniego dochodu]
Poprzednim razem tankowałem do 750 do pełna przed jazdą do Żywca, gdzie w browarze robiłem materiał do „Malemena”. W żywieckim browarze jest niezłe muzeum. Lepsze niż to w tyskim. Oba warto zwiedzić. Ale nie o tym.
No więc nie wyjechaliśmy we wtorek wieczorem. Mieliśmy ambicje, by zrobić to we środę o świcie. Prawie się udało. Znaczy o świcie się prawie udało wyjechać. Dziewczyny z Bożeną w jej beemce. Ja z kotami i bagażami w 750. Bożena ruszyła pierwsza. Po chwili zadzwoniła, że stoi na BP przy Reducie i że auto nie chce jechać.
[Przypomniało mi się właśnie, że ze dwadzieścia lat temu czytałem jakiś amerykański podręcznik pisania scenariuszy, no i napisane tam było, że nie należy wszystkich czynności po kolei opisywać, bo odbiorca się domyśli – że jeżeli bohater jest w pracy i wychodzi coś zjeść – nie trzeba pokazywać jak idzie po schodach. Więc się będę streszczać]
Kiedy na stacji wykonywałem różne idiotyczne czynności związane z próbami uruchomienia auta Bożeny – uciekł nam kot Pawełek. Wymieniłem akumulator. [Wcześniej po niego pojechałem do sąsiedniego sklepu, ale o tym nie piszę bo bym znowu odpłynął w dygresje] Kota nie ma. Zrobiło się prawie południe. Kota nie ma. Dziewczyny pojechały tłumacząc sobie, że na pewno ktoś się nim zaopiekował. Ja się jakoś nie mogłem ruszyć. Postanowiłem użyć siły mediów społecznościowych. Zacząłem tworzyć odpowiedni post. Wpadłem na pomysł, żeby do tego postu wypromowania użyć znajomości. Kot Pawełek zyskałby popularność jak nieprzymierzając czerwony Golf. Naszła mnie wtedy wątpliwość – co by było gdyby wpadł w ręce jakiegoś zatwardziałego obrońcy demokracji? Czy by się to dla niego nie skończyło źle?
Więc kiedy ważyłem 'za' i 'przeciw', przyszedł pan ze stacji, który nalewa gaz ludziom, którzy sami nie potrafią i przyniósł kota Pawełka. Znalazł go za bankomatem.

2. No więc jechałem na zachód. Szło mi całkiem nieźle. Koty spały. Słońce świeciło. Dojechałem za Stryków. Stanąłem, by dolać oleju. Ruszyłem. No i się okazało, że nie jest ok. Znaczy, że auto przeszło w tryb serwisowy. Czyli, że EML – komputer sterujący otwieraniem przepustnic [jest inaczej iż w normalnych samochodach: po pierwsze przepustnice są dwie, po drugie nie są fizycznie połączone z pedałem gazu] postanowił dla mojego i samochodu dobra właściwie ich nie otwierać. 2000 obrotów, 60 km/godz. i nic więcej. Po raz pierwszy w życiu byłem się w stanie zgodzić z twierdzeniem, że prędkość zabija. Zbyt niska.
Zjechałem na parking i zacząłem odprawiać czary. Zapalać, gasić, otwierać maskę, wyciągać bezpieczniki, zamykać maskę. Wtedy zadzwoniła Bożena, że jej auto stanęło gdzieś za Koninem. Dotarło do mnie, że zdechł jej alternator. I to jest zła informacja.
Wymyśliłem, że taniej niż wynajmować lawetę, będzie kupić kolejny akumulator.
Czary odniosły skutek. EML zaczął działać normalnie. Dojechałem pod Konin. Kupiłem akumulator. Niestety EML, znowu przeszedł w tryb awaryjny. Z tych nerw zacząłem słuchać na TVP Info transmisji z obrad Senatu.
Przestałem, kiedy samozaorał się jeden z państwa senatorów tłumacząc, że na meczu piłkarskim jest trzech sędziów.


Bożena stała za bramkami. Wymieniłem akumulator i trochę licząc na cud zacząłem sprawdzać bezpieczniki – bo może ten od alternatora nie żyje. Nie znalazłem go w opisie, więc zadzwoniłem do red. Pertyńskiego, by sprawdzić jak słowo alternator brzmi w języku Goethego. Nie mogłem się dodzwonić – ciągle było zajęte. Gdy mi się w końcu udało, red. Pertyński wyraził zniecierpliwienie moim zniecierpliwieniem związanym z niemożnością połączenia. Właśnie odwożę – powiedział – BMW 730d (była jeszcze jedna literka, jakiej nie zapamiętałem), bo się zepsuła i w tryb serwisowy weszła. –Z prędkością 60 km/godz? – zapytałem.
25 lat różnicy a ile wspólnego.

3. Bożena pojechała. Zasugerowałem, by jechała jak najszybciej. Bo im szybciej, tym krócej światła będą zużywały prąd. Auto stanęło jej pod bramą. Ja z prędkością 60 km/godz. Byłem ze trzy godziny później.

Poszedłem się przywitać z sąsiadami. Gienek opowiedział, że świeżo kupionym volvo Tomka jest silnik do remontu. A w Renacie właśnie poszło sprzęgło.
Technika nas kiedyś wykończy. I to jest zła informacja.

sobota, 1 sierpnia 2015

30 lipca 2015


1. Skoro wczoraj był wtorek, to dziś jest środa. I to jest zła informacja (bo piszę w piątek, choć w sobotę bo po północy)

2. No właśnie. Nic nie pamiętam. Na logikę – wysłałem Bożenę do pracy taksówką, bo sam później jeździłem po mieście. Zawiozłem Pana Kolegę Wojtka na Żoliborz. Przy okazji się dowiedziałem, że Marszałkowska przestaje być w pewnym miejscu Marszałkowską i zaczyna być Andersa.
10 lat temu przeczytałem, że przed wojną Marszałkowska kończyła się ślepo. Znaczy, nie tyle ślepo co na Królewskiej. Ale nie to jest ważne. Jadąc z Panem Kolegą Wojtkiem zauważyłem, że się potencjometr gazu zaczął działać – czyli, że samochód zaczął normalnie jeździć. I to by była dobra informacja, gdyby nie to, że po tym, kiedy przez chwilę postał – znowu przestał.
No i potem nie zdążyłem do Komory. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem po Bożenę. Po azjatyckiej stronie Wisły pompa od hydrauliki wybrała nową drogę życia. Zamiast zwiększać ciśnienie w układzie, postanowiła zwiększyć ciśnienie oleju we wszechświecie. Cóż, pycha kroczy przed upadkiem. Tę parę litrów oleju rozlanych po praskich ulicach nie dało rady zmienić świata. Do pompy ta prawda musiała dotrzeć, bo strasznie jęczała przy każdym wciśnięciu hamulca, czy ruchu kierownicą.

Porzuciłem beemke u mechanika, u którego stoi beemka Bożeny. I taksówką wróciliśmy do domu. Taksówkarz jadąc oglądał telewizor. I to jest zła informacja, bo nic mnie chyba tak nie wyprowadza z równowagi jak muzyka ze „Świata wg Kiepskich”

Wieczorem pojechałem do kolegi Grzegorza pożyczyć renówkę-kabriolet nazywaną Kaplowozem. Kiedyś, kiedy kolega Grzegorz nie będzie patrzył wymienię mu silnik na dwulitrowy.

Jechałem przez Warszawę z otwartych dachem zastanawiając się, co się jeszcze może wydarzyć. Trzy samochody, trzy nie działają. Suburban bez skrzyni. Beemka Bożeny po bliższym spotkaniu z panem w furgonetce. Rezerwowa 750 bez hydrauliki, z nieprzekonanym do działania gazem.

Już miałem zapłakać nad swym losem, kiedy zaczęło padać.  

wtorek, 28 lipca 2015

26 lipca 2015


1. Wstałem za późno, ale w parę minut dojechałem na Wołoską. Nie wziąłem sobie żadnej dodatkowej lektury, więc kiedy skończyłem bardzo zły kryminał, zacząłem go czytać od nowa. No i się okazało, że autor zapomniał, że nie wyjaśnił kim był człowiek, do którego strzelał milicjant. Ale może ta wiedza nikomu do niczego jednak nie jest potrzebna. Ciekawe ilu ludzi przez 44 lata od ukazania się książki zauważyła to przeoczenie. Pewnie niezbyt. I to jest zła informacja.

2. Wróciłem do domu, zjadłem śniadanie i zacząłem rozbierać BMW, wychodząc z założenia, że uda się mi coś naprawić. Było gorąco, w znienawidzonej przeze mnie „Warce” ludzi siedzieli w ogródku. Ja miałem delikatny opór przed hałasowaniem motorem. Opór mi przeszedł, kiedy sobie przypomniałem, że obsługa rzeczonej „Warki” nie próbuje nawet ogarniać gości, którzy potrafią do świtu – excusez le mot – drzeć ryja w warkowym ogródku.
Udało mi się rozebrać kawałek auta, postukać ze dwa razy w potencjometr i wszystko zaczęło działać. Złożyłem do kupy, przestało. Rozłożyłem – nie zaczęło. I to jest zła informacja.

3. Postanowiłem kupić sobie coś do picia i sprawdzić, czy auto się nie naprawi od stania. Przy okazji kupiłem „Plus Minus”, żeby przeczytać wywiad red. Mazurka z niegdysiejszym artystą estradowym, dziś działaczem (może radnym). A skoro już byłem po wschodniej stronie Marszałkowskiej, to wpadłem do Fastrer Doga, w którym miejsca nie zagrzałem, bo się szybko zamykali. Było miło. Pawełek zrobił w Berlinie zdjęcie panu na stacji. Zdjęcie wrzucił na fejsa i – nie wiedzieć czemu – choć właściwie wiedzieć – zobaczyło to zdjęcie zylion ludzi. Pawełek trochę narzekał, że nie podpisał się na zdjęciu, bo wtedy ten zylion ludzi by wiedział, że ono Pawełkowe. Następnym razem pewnie to zrobi.

Wróciłem do auta. No i się nie naprawiło. No i to jest zła informacja. Pojechałem do Makro, kupiłem pomidory i zatankowałem. Kupiłem też nowy kabelek do telewizora. Nie pomógł. Po HDMI nie przechodzi dźwięk.

Wieczorem spotkaliśmy się z dawno niewiedzianym kolegą Grzegorzem. Naświetlał kulisy kampanii wyborczej tzw. drugiej strony. Nie wiem, czy świadomie – udowodnił, że inwestowanie w celebrytów nie ma sensu. Taka sytuacja.

Miło było widzieć kolegę Grzegorza w zdrowiu, choć noga go bolała.
Spotkaliśmy też niewidzianego od chyba dekady kolegę Beniamina. Ale tylko przez chwilę. Może jeszcze będzie okazja, bo po powrocie z zagranicy postanowił zamieszkać w Warszawie.

No i z tego wszystkiego gdzieś posiałem „Plus Minus”. Nieprzeczytany. I to jest zła informacja.


niedziela, 26 lipca 2015

25 lipca 2015



1. Pojechaliśmy z Panem Kolegą Wojtkiem do Pałacu, gdzie Pan Kolega Wojtek rozmawiał o Narodowym Dniu Czytania. Obawiam się, że powinniśmy się zastanowić nad zmianą nazwy tej imprezy, bo teraz ktoś dojrzy w słowie „narodowy” blask płonących książek. No dobra. Ten żart nie wyszedł. I to nie jest dobra informacja, bo potencjał na żarty jest.
W każdym razie Pan Kolega Wojtek zwiedził wystawy w Pałacu z przewodnikiem.
Po wszystkim odwiozłem go do roboty, a sam udałem się do Ratusza. Byłem tam chyba drugi raz w życiu. Luksusów nie ma, ale kubatury większe. W Ratuszu prezydent obywatel Jóźwiak wraz ze swym wiernym dyrektorem Zydlem zaprosili mnie przed ściankę. Dyrektor Zydel zrobił zdjęcie, zdjęcie wrzuciłem na fejsa i wszystkim się podobało. Trzech panów z brodami.

2. Wróciłem do biura, w biurze ruch jak na Marszałkowskiej. Nawiedził mnie reprezentant prasy niepokornej, ale żeby pogadać, musiałem go zabrać na Wołoską i gadać po drodze, bo wcześniej ciągle coś się działo.
W komorze czytałem kryminał wydrukowany na chwilę przed mnię poczęciem. Seria z konikiem morskim. Zły bardzo, ale nawiązujący do problemu służby Kaszubów w Wehrmachcie i SS. Bohaterem jest dziennikarz radiowy, który ma kolegę milicjanta, i ten kolega pozwala mu brać udział w śledztwie. Zły ten kryminał był jak mój dowcip wyżej. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem do mechanika Jacka, który się okazał… znaczy, go nie było, bo był na wakacjach. Konsylium mechaników po fajrancie stwierdziło, że BMW nie jedzie, bo się posuł potencjometr od pedału gazu. Silnik w tej 750 to właściwie dwa silniki rzędowe połączone wałem. Ma dwie pompy paliwa, dwa przepływomierze, dwa komputery, dwie przepustnice. No i żeby jednym pedałem gazu otwierać dwie przepustnice potrzebna jest elektryka. No i ona się ze starości (chyba) zepsuła. I to jest zła informacja.
Wróciłem do domu. Spotkałem się z kolegą Wojciechem, poźniej z jeszcze jednym Wojciechem. Trzech Wojciechów w jednej notce. Taka sytuacja.




piątek, 24 lipca 2015

22 lipca 2015


1. No i ten sam problem, co wczoraj. Czyli najlepiej by było, gdybym zgubił dwa dni. I to jest zła informacja.

2. V12, które ledwo wspina się na Tamkę – ciekawe doświadczenie. Naprawię to auto i jeszcze będę rządził.
Znowu nie mogę opisać najciekawszych rzeczy, z którymi miałem do czynienia. I to jest zła informacja.
W komorze męczyłem dalej pana Anatola. Znaczy raczej to pan Anatol mnie męczył. [Pod koniec życia został członkiem partii komunistycznej]

3. Wieczoru nie pamiętam. Bez sensu ten wpis. I to jest zła informacja. Bo jest druga, a ja na nogach muszę być znowu koło szóstej. Bez sensu.