Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JSS. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JSS. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 maja 2020

4 maja 2020


1. Długi dzień. I to jest zła informacja. Dzień długi, bo się zaczął w swój przeddzień koło dziesiątej wieczór, kiedy to się dowiedziałem, że rano będzie briefing (ten poświęcony rozpoczęciu budowy Baltic Pipe). Potem był tekst red. Stankiewicza, który nadał nowe znaczenie hasłu „tylko w Onecie”.

Tekst zainicjował serię telefonów. Telefony zaczęły się chwilę po siódmej. Nikomu nie udało się mnie obudzić – udaremniłem to wstając wcześniej. Później był rzeczony briefing – nasza administracja nadała nowe znaczenie temu słowu, kiedyś nazywało się to oświadczenie. Później były kolejne telefony. Aż się okazało, że muszę jechać do Warszawy. Służba nie drużba. Pojechałem, dojechałem, wróciłem. Koło drugiej w nocy. Pozytyw jest taki, że w Warszawie wymieniłem klocki hamulcowe. Złą informacją jest, że tarczom do końca ich życia brakuje po pół milimetra. 

2. Rano zdążyłem zauważyć ładowanie harwestera na podczołgówkę. I przeczytać „Wyborczą”. Mocna rzecz. I nie chodzi mi właściwie o tekst Wojtka Czuchnowskiego, choć fakt, że w procesie egzekwowania zaocznego komingautu, autorów wspiera wieloletni sekretarz zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka profesor Andrzej Rzepliński nie powinien zostać niezauważony. Chodzi mi o komentarz Piotra Stasińskiego. A konkretnie o zdania: Prawnik, który zrobił imponującą karierę, choć mimo biegłości w paragrafach nie powinien był, bo brak mu kwalifikacji etycznych. A zrobił ją nie pomimo wstydliwych zachowań, ale dlatego, że woli je ukryć.
W listopadzie 2014 roku, kiedy Policja zatrzymała w PKW– nielegalnie, jak później orzekł Sąd – dwóch dziennikarzy, Stasiński wzywał, by postawić im cięższy niż naruszenie miru domowego zarzut. Wciąż jest wicenaczelnym „Wyborczej”. I to jest zła informacja. Dobrą, być może jest to, że periodyk ten ma jakiekolwiek znaczenie wyłącznie dla dziadów takich jak ja. Tych, którzy pamiętają, jak ważne to było medium na początku lat dziewięćdziesiątych.
Jeżeli mam być szczery (a ja od dzisiaj chcę być szczery), mam nadzieję, że jak najwięcej czytelników nie będzie wiedzieć o co w tym punkcie chodzi.

3. W Warszawie w JSS Jacek zmienił mi klocki. Zanim mną się zajął, rekonstruował dotyczący prawego kierunkowskazu fragment instalacji elektrycznej w jeepie swojego znajomego. Na placu stał Hilux. Stał na tyle długo, że w skrzyni zdążyło się zebrać parę centymetrów deszczówki. Właściciel mógłby wystąpić o dotację z programu małej retencji.
Do wymiany klocków w A8D2 nie trzeba zdejmować zacisków. Żeby nie to, że następnym razem wymiana klocków, będzie wymagała wymiany tarcz i serwisu zacisków – spokojnie bym mógł sam to zrobić.
Swoją drogą, gdyby kierowcy zajeżdżający mi drogę do Warszawy wiedzieli w jakim stanie mam hamulce, być może nie robili by tego tak radykalnie. Właściciel jeepa zasugerował, żeby następnym razem wywiesić kartkę.
W latach osiemdziesiątych dość popularnym było obserwowanie pojazdów z dużym napisem – brak świateł stop – z tyłu. Kartka – Uwaga, brak hamulców! – winna być umieszczana z przodu. I najlepiej podświetlana niebieskim, migającym światłem.

W Świebodzinie zatrzymał mnie przejazd kolejowy. Pociąg towarowy. Lory – wagony platformy. Puste. Tylko na kilku jechały kontenery. Szlaban zasłaniał wagony, kontenery wyglądały trochę jak z Harrego Pottera.

Kilometr przed domem drogę przecięła mi dzicza rodzina. Odyniec, locha i warchlaki będące zresztą jeszcze pasiakami. Dawno temu przejrzałem myśliwych – generalnie chodzi im o to, żeby się przebrać w zielone ubranka i gdzieś w lesie się upić bez żon. Przy okazji nadając dziwne nazwy wszystkiemu, co się rusza w zasięgu ich wzroku.
W każdym razie dzicza rodzina wlazła mi przed zderzak z podobną dezynwolturą jak – kilka godzin wcześniej – ciężarówka z napisem Waldek-Trans. Swoją drogą, o ile zwykle uważam rebranding za sposób na wyprowadzanie kasy, to są przypadki, kiedy zmiany społeczne nadają nazwie nowe znaczenie i jej zmiana nabiera sensu.
Już miałem ruszać, kiedy z krzaków wypadł ostatni pasiasty warchlak. Przypominał trochę świnkę morską. Z pięć razy większą. Na dłuższych nóżkach. I w paski.

Kawałek za dzikami spotkałem lisa. Szedł wzdłuż drogi. Nawet się na mnie nie obejrzał. I to jest zła informacja, bo mam się za kogoś na tyle ważnego, że byle lis nie powinien mnie ignorować.