piątek, 1 marca 2024

29 lutego 2024

 


1. Nie będę zdradzał kulisów – powiedział Mazurkowi Petru. Mówił też inne rzeczy, z których wynikało, że solidarność z azjatyckimi tragarzami nie była jedynym dowodem na to, że z wiekiem odkrył w sobie lewicową wrażliwość. Mówił na przykład o tym, że ZUS powinien być obowiązkowy. Generalnie, najważniejszą informacją wywiadu było, że Petru wziął ślub. I to jest zła informacja. Znaczy, nie to, że wziął ślub, a to, że nic więcej ciekawego nie było.

2. Udało mi się na czas skończyć wszystko, co miałem skończyć. Jakoś śmieszy mnie delikatne uczucie euforii, które dotyka mnie, gdy skończę felieton. Nachodzi mnie ono na chwilę po decyzji, że skończyłem. Przed decyzją zwykle nie jestem z tekstu zadowolony. 
Panowie wciąż budują chodnik. Dziś dość długo cięli coś szlifierką kątową. Szlifierkę zasilał generator. Suma hałasu była tak duża, że dwa przelatujące śmigłowce szturmowe zobaczyłem nim usłyszałem. 

Poszliśmy z pieskiem na spacer. Sąsiad, ten od psa z którym odbywają się psychodramy, ma kury. Jak przechodziliśmy, jedna akurat postanowiła wybrać wolność. Nie widziałem jak dostała się na parkan, z którego zgrabnie sfrunęła i po wolnościowej stronie zaczęła grzebać pazurem. Piesek, gdy ją zauważył, siadł omawiając dalszego spaceru i zaczął jej się przyglądać z rzadko spotykanym zaangażowaniem. Kura grzebała, piesek całym sobą patrzył. Do płotu, od drugiej strony, przyczłapał kogut, Zaczął piać. Zleciały się inne kury. Mnie się udało ruszyć pieska. Poszliśmy później do lasu, w którym było dużo robactwa. I to jest zła informacja. Kleszcze w lutym – jak donoszą media – to jednak przegięcie. 

3. Dodzwoniłem się do pana od skrzyni Suburbana. Jak od pół roku zwykł mawiać, i tym razem powiedział, że gotowe będzie w przyszłym tygodniu. 
Podjąłem dość ryzykowną decyzję i pod Międzychodem kupiłem niekompletną kosiarkę–traktorek Stiga Park. Zupełnie taką, jak mam tylko o dziesięć (przynajmniej) lat młodszą. Muszę teraz namówić świebodzińskiego naprawiacza kosiarek, by z dwóch zrobił jedną. Lepszą. Złą informacją jest, że nie odbiera telefonów. Będę musiał do niego jutro podjechać. 


czwartek, 29 lutego 2024

28 lutego 2024


1. Ledwo zasnąłem, już musiałem wstawać. I to jest zła informacja. Wsadziłem głowę do V Liceum. Pan chyba woźny (bo przecież odźwiernym go nie nazwę) oglądał „Park Jurajski” (bo przecież chyba nie słuchał tylko muzyki z tego filmu). Ze Studenckiej, przez plac Sikorskiego i Jabłonowskich poszedłem na Sarego. Przez Sebastiana na Miodową. Bożego Ciała, chwilę Dietla, mimo wczesnej pory przy tej samej ławeczce, co wczoraj, urzędowała ta sama grupa panów. Flaszki nie widziałem. Stradom, Grodzka, Szewska, Karmelicka, Królewska, pod Biprostal. 

2. Spotkałem się tam z kolegą W. Udaliśmy się do miejsca, w którym cztery dekady temu sprzedawno pizzę włoską. Wciąż sprzedają. Złą informacją jest, że razem przypaloną.
Stamtąd przez Karmelicką, Batorego, Asnyka, św. Tomasza, na Mikołajską, gdzie się z kolei spotkałem z niedawno poznanym Ł.
Ł. podwiózł mnie później w okolice Jubilata. Miałem się tam spotkać z K. Nic z tego nie wyszło, gdyż dotarło do mnie, że samolot mam godzinę wcześniej, niż się mi wydawało. Zamówiłem więc Bolt i pojechałem do Balic. Na miejscu się okazało, że nie ma kolejki do kontroli bezpieczeństwa, więc mam ekstra godzinę. Poprzednim razem tłum był taki, że ledwo dało ruszyć. Tym razem nawet było gdzie siedzieć. 

3. Samolot. W Warszawie podłączyli nas na samym końcu terminala. Przeczytałem na tablicy, że bramkę mam po przeciwnej stronie. No więc przeszedłem cały terminal, by się dowiedzieć, że przy mojej bramce stoi opóźniony parę godzin Budapeszt. No i przeczytałem, że Zielona ma nową bramkę. Po przeciwnej stronie. Wróciłem więc przez cały prawie terminal. Samolot. Samochód. Dom. 
Zła informacja jest taka, że jestem nieprzytomny. Będę musiał wstać o świcie i zrobić całą robotę, której dziś nie zrobię, bo zasypiam. 


 

środa, 28 lutego 2024

27 lutego 2024


1. Organoleptycznie nabyłem wiedzę na temat godziny, o której panowie od chodników rozpoczynają pracę. Jest to siódma. 
W związku z nadmiarem czasu, jaki udało mi się po drodze uzyskać, udałem się w miejscowości Nowe Kramsko do sklepu Żabka, celem zamówienia hot-doga. Złą informacją jest, że zbyt hot to on nie był. Wsiadając do samochodu minąłem dziecię, które – jak to na wsi – powitało moją osobę mówiąc: dzień dobry. Odpowiedziałem, I ruszyłem w stronę portu lotniczego. Po drodze naszła mnie konstatacja, że właściwie to mogłem wyżej wymienione dziecię podwieźć, gdyż droga prowadziła mnie obok szkoły, do której dziecię zmierzało. Droga niezbyt długa. Dotarło do mnie, że gdybym dziecię do samochodu zaprosił, naraziłbym się na oskarżenia o różne straszne rzeczy. I nawet, gdybym się udowodnił, że nie jestem człowiekiem, który straszne rzeczy robi, to – nie robiąc strasznych – mógłbym narazić dziecię na straszne rzeczy, gdyż bym dziecięcia czujność osłabił. 

2. W przerwie między lotami z Zielonej, a do Krakowa, błąkając się obok bramki wciąż wpadałem na posła Budkę. Miotał się ci on po Okęciu, jak gdyby od wylotu jego do Krakowa zależała co najmniej obsada parafii kościoła Mariackiego. 
Do mnie, z kolei dotarła na Twitterze (no nie będę go nazywać X, gdyż nazywanie go X jest bardziej żenującym mnie działaniem niż ewentualne spalenie wózka krakowskiej kwiaciarki)(w sumie nie wiem, skąd to skojarzenie, skoro to nie o Sienkiewicza, tylko o Sikorskiego chodzi) imba, w kwestii służby w amerykańskim wojsku syna ministra Sikorskiego. Nie jest to pierwsza imba związana z kwestią szeroko traktowanej lojalności rzeczonego ministra. Wcześniej chodziło o to, że on sam łączył obywatelstwo polskie z byciem poddanym brytyjskiej koronie.
Przyjaźniłem się z człowiekiem, którego córka służyła w Marines. Człowiek już nie żyje. W związku z PTSD, na który cierpiał (był przez lata frontowym fotoreporterem) popełnił samobójstwo. Delikatnie mówiąc, nie pomagała mu świadomość, że jego córka w każdej chwili może być przerzucona w miejsce, w którym chował się przed kulami. Można oczywiście spekulować, że w związku z tym, iż żona ministra Sikorskiego jest bardzo ważną personą w amerykańskim establishmencie, syn nie jest traktowany, jak zwykły amerykański obywatel, jednak jeżeli za rok się w Stanach władza zmieni, można będzie spekulować coś zupełnie odwrotnego (Te spekulacje nie mają specjalnego sensu). Pamiętajmy, że Stany Zjednoczone prowadzą wciąż regularne wojny i ich żołnierze przelewają krew. Decyzja o tym, że się do amerykańskiego wojska idzie, wiąże się z realnym, a nie hipotetycznym ryzykiem tego, że człowiek wyląduje na froncie. Nie ma więc się o co Radosława Sikorskiego czepiać, a pytania: które z obywatelstw w jego rodzinie jest ważniejsze; czy jeżeli Rosja napadnie na Polskę, czy jego syn bez rozkazu amerykańskiego prezydenta będzie Polski bronić, są zwykłą złośliwością. 
Ludzie są złośliwi. I to jest zła informacja.

3. Przeszedłem przez pół Krakowa. Pół – biorąc rozmiary z czasów mojej świętej pamięci prababci Helenki. Z Zabłocia, na Dietla. Na Dietla spasowałem i zamówiłem podwodę. Warszawskie korki, przy krakowskich to naprawdę nic. Czekając na Bolta, który minutowy według aplikacji odcinek pokonywał przez kwadrans i kapeczkę obserwowałem życie na dietlowskich plantach. Na jednej ławce pięciu ludzi piło wódkę z gwinta, dwie ławki w stronę Grzegórzeckiej siedziała płacząca dziewczyna. Po chodniku przejechał radiowóz. Zatrzymał się przy pijących panach. Panowie przy radiowozie nie pili. Radiowóz postał chwilę. Załoga, nie wysiadając, rozmawiała z pijącymi chwilę wcześniej panami. Jeden z panów pijących chwilę wcześniej panów, charakterystycznym ruchem zdjął czapkę z daszkiem, radiowóz ruszył, po przejściu dla pieszych, na wysokości Bożego Ciała przejechał na drugą stronę tramwajowych torów. Załoga (w połowie) wysiadła, zaczęła trzepać jakąś siedzącą na kolejnej ławce młodzież. Chwilę wcześniej pijący panowie, zmienili się we wciąż pijących panów. Do płaczącej dziewczyny dosiadł się chłopak. Wyglądało na to, że nie do końca wie jak się zachować. Po mnie przyjechał Sierhij w czerwonym fordzie C-Max.


Złą informacją jest, że to są najpóźniej pisane w tej serii Negatywy, gdyż zasnąłem w na początku drugiego punktu – stąd problem z podpalaniem wózka krakowskiej kwiaciarki. 


 

wtorek, 27 lutego 2024

26 lutego 2024

 


1. Horała u Mazurka. Dziad o chlebie, baba o fiołkach. Bez wskazania, kto w tym konkretnie przypadku był dziadem. 
Inwestycja – lotnisko, to nie to samo co inwestycja – chodniki. W sprawie chodników łopatę wbito. Niejedną. Położono nam nawet przed domem krawężnik. Ciekawe, jak miną kościół, gdyż jest tam wyraźnie wąsko. W każdym razie robota wre. Złą informacją jest, że od rana.
Swoją drogą pomysł przedłużenia kadencji samorządów to nie był najlepszy pomysł. Gdyby trwała lat cztery, to chodniki już dawno mielibyśmy gotowe. Tak mówią złośliwcy. Bo tak naprawdę, to nie wiadomo. Pewnie by wtedy kasy z rządowych programów nie starczyło. Więc chodniki raczej by szansę miały na powstanie za jakiej dwa lata. 
Z rozpędu wysłuchałem też Patryka Jakiego z Zetki. No i nie jest to mój ulubiony typ polityka. 

2. Byłem w mieście po pietruszkę. I smycz. W znaczeniu 10 metrów pokrytej jakąś gumą taśmy z karabinkiem i pętelką. Po przeciwnych stronach. Pani w zwierzęcym sklepie przyznała się do znajomości z psem mojej matki. Pokazałem więc jej zdjęcie, jak wyglądał, kiedy go wiozłem z Warszawy prawie cztery lata temu. Wilczarz, który dziś jest wielkości średniego kucyka, wtedy mieścił mi się na kolanach, nie utrudniając prowadzenia samochodu. Obawiałem się, że matkę ktoś w konia zrobił podrzucając szczenie wilczura, miast wilczarza. 
Wszedłem do Lidla po tę pietruszkę. Wyszedłem z nie tylko pietruszką. Zła informacją jest, że tym razem nie udało mi się załapać na żadną zniżkę. I na koniec, w tej idiotycznej zdrapce, wydrapałem 50% zniżki na śląską, której nie jem. I nie dam też zwierzętom, gdyż o nie dbam.

3. Dziesięciometrowa smyczo-taśma to z pewnością bardzo dobry wynalazek. Niestety wymaga wprawy. I to jest zła informacja. Przez połowę drogi zaplątany w nią byli albo piesek albo moja osoba. Po drodze wysłuchałem Felsztyńskiego w Kanale Zero. Niby wszystko człowiek wcześniej wiedział, a i tak ciekawe. No i jak się słucha całości, to i lapsus Mazurka o braku rewolucji w Rosji staje się nieco bardziej zrozumiały. Pił on do tego, że od upadku Związku Radzieckiego wszystkie bunty przeprowadzali post-czekiści. 

Wieczorem obejrzeliśmy Wesa Andersona: „The French Dispatch” – jakiż to piękny film i „The Royal Tenenbaums”, nie tak piękny, ale też wart obejrzenia. Gdyby ktoś szukał – oba na Disney+.

poniedziałek, 26 lutego 2024

25 lutego 2024


1. Namówiony przez Tomasza Lisa, który zniechęcał jak tylko potrafił do oglądania „Trzeciego Śniadania” Mellera, zlałem tradycyjną publicystykę i chwilę po jedenastej zacząłem słuchać Mellera i jego gości.
Najważniejszym komunikatem, jaki usłyszałem, było wezwanie red. Słowika, by w kwestiach geopolitycznych nie słuchać gości „Trzeciego Śniadania”, tylko Dębskiego z Andrzejczakiem. Co tam jeszcze było?
Sprawa Pabla Moralesa. Złą informacją jest, że nikt z gości nie zauważył, że był ci on opłacany z dotacji, czyli publicznych pieniędzy. Zupełnie jak TVP Info. 
Było też o popierdoleniu Elizy Michalik. Nazwanym wczoraj przez Stanowskiego. Szułdrzyński (Kraków produkuje ludzi z pretensją, którzy, gdy zrobią karierę w Warszawie, ta pretensja bywa dla mnie trudna do wytrzymania) powiedział, że Stanowski popełnił błąd, bo przez to, że użył takich słów, wszyscy mówią o tym, co on powiedział, a nie o tym, co powiedziała wcześniej ona. Brzmi dobrze, choć w rzeczywistości, tym, którzy mówią o tym, co powiedział Stanowski i tak by nie mówili o tym, co wcześniej powiedziała Eliza. Lub by mówili, ale w superlatywach. Swoją drogą, pracowałem z Elizą, dwadzieścia prawie lat temu w „Ozonie”. Wyglądała identycznie jak teraz, choć była twardą prawicową publicystką. 

2. Wszyscy fascynowali się amerykańską trasą Radka Sikorskiego. Sprawny jest – nie ma co ukrywać. Profesor Rau też był sprawny. Z różnicą taką, że miał – excusez le mot – wyjebane na media. No i nie miał żony, która by go ustawiała w Stanach. Parę przemówień miał naprawdę porządnych, ale nikogo to w Polsce nie interesowało. 

Im bardziej mi się podoba, co Sikorski w Stanach mówi, tym większa mi się z tyłu głowy rodzi wątpliwość. Nie mam tego jeszcze do końca poukładanego i to jest zła informacja. O co chodzi? Generalnie chodzi o to, dlaczego Republikanie blokują pieniądze dla Ukrainy. Możemy oczywiście opowiadać, że są prorosyjscy tyle że w to naprawdę mało kto rozsądny uwierzy. Raczej chodzi tu o rozgrywkę transatlantycką. Z amerykańskiego punktu widzenia, Ukraina/Rosja to problem przede wszystkim europejski. A stara Europa wciąż się jakoś specjalnie nie chce zaangażować w pomoc dla Ukrainy. Woli, kiedy robią to Stany. Po pierwsze – fajniej, gdy inni wydają pieniądze. Po drugie, wojna nie będzie trwała wiecznie, a po wojnie będzie można rozpocząć współpracę z Rosją. A łatwiej się ją będzie rozpoczynać, gdy przy stole negocjacyjnym będzie można tłumaczyć: to nie my, to Amerykanie. Mogliśmy wysłać Taurusy, nie wysłaliśmy. Nie spieszyliśmy się z dostawami sprzętu. A mogliśmy. Widzicie, jakie były nasze intencje. 
Amerykanie blokując pomoc i wzywając do większego zaangażowania starą Europę – psują te plany. 
No i wtedy wjeżdża cały na biało minister Sikorski. I robi to, co jest w interesie starej Europy, a zwłaszcza kraju na literkę N. (nie Norwegii, Norwegia jest w porządku). Atakuje Rosję (kraj na N. może później tłumaczyć – to nie my, to Polacy). Korzystając z moralnego kapitału, jaki zebrała Polska, może sobie pozwalać na ciśnięcie Republikanów w sprawie odblokowania pomocy, gdyby coś takiego mówił człowiek z kraju na N., to by usłyszał, że sam płacił, ma z czego, dorobił się przecież na Nord Streamach. Wątpliwość moja brzmi: czy nie jest tak, że my się tu moralnie ekscytujemy, a tymczasem chodzi tu o realną politykę? 
No i gdzie tu są polskie interesy? Czy bardziej powinno nam zależeć na zwiększeniu zaangażowania kraju na N. w pomoc Ukrainie, czy na tym, żeby kraj na N. miał fajniejszy start w ewentualnych negocjacjach z Rosją?

3. Słuchając „Śniadania” dokonałem na audi serii czynności serwisowych. Zdjąłem koło. Prawe przednie. Okazało się, że urwały się przewody od czujnika klocków. W tak perfidny sposób się urwały, że nie było szans na to, żeby je połączyć. Zmostkowałem. I samochód się przestał awanturować. Drugi, bardziej dotkliwy alarm, bo czerwony i z piszczeniem okazał się dotyczyć poziomu płynu hamulcowego. Udało się więc prosto ten problem rozwiązać. Złą informacją jest, że trzeba będzie niedługo wymienić tarcze. I klocki. A to nie są tanie rzeczy. 


 

niedziela, 25 lutego 2024

24 lutego 2024


1. To musiało być w 2016 roku. W Gdańsku. Combo. Porozumienia sierpniowe i Westerplatte, a może wtedy był most w Tczewie. Nie pamiętam. Przyjechaliśmy. Położyli nas w jakimś hotelu, wkoło którego nic interesującego nie było, poza hamburgerownią i monopolowym. Po zjedzeniu hamburgerów wylądowaliśmy w hotelu. Jakaś flaszka, jakieś piwa. Wcale nie jakieś wielkie ilości. Nie wiadomo kiedy, z opowiadania dowcipów i oplotkowywania kierownictwa Kancelarii, zeszło na 2010 rok. Dwóch kolegów wtedy pracowało (Już widzę, że nie uda mi się tej sytuacji opisać). Zaczęli opowiadać o pogrzebach, przy organizacji których pracowali, opisywać to wszystko, co się działo, później jak ich traktowała ekipa Komorowskiego. I nagle dorośli mężczyźni, których miałem za scynizowanych (wieloletnia urzędnicza praca w centralnym urzędzie cynizuje) zaczęli płakać rzewnymi łzami (nie udało mi się tego napięcia oddać). Jakby to nie brzmiało – mam wrażenie, że wtedy zaszczepili mi trochę swojej traumy. Zawsze, gdy słyszę „Anielski orszak twoją duszę przyjmie”, to sobie przypominam: „Stary, to piękna pieść, ale jak ją kurwa słyszysz w ciągu paru dni trzydziesty raz, to zaczynasz jej nienawidzić”.

2. Im jestem starszy, tym częściej bywam na pogrzebach. W sumie nie ma się czemu dziwić. W dzieciństwie to była jakaś abstrakcja, bo można było odnieść wrażenie, że należę do nieśmiertelnej rodziny. 
Na pierwszym pogrzebie, to chyba byłem w liceum. Kolega z klasy, Tomek Markiewicz. Wnuk profesora. Jego ojciec teraz też jest profesorem. Na logikę, młodszy brat, który wtedy był niemowlęciem, pewnie też. Czerniak. Jak już chorował, chodziliśmy do niego grać w brydża. Nie pamiętam, ale na logikę, musiałem tam chodzić z moim kolegą, późniejszym mordercą. Pierwszy raz w życiu jadłem tam ryż gotowany z kurkumą. Pogrzeb na Rakowicach. Pamiętam jak mnie zbrzydzili grabarze, którzy, ubrani w brudne drelichy komentowali nas, stojących wkoło, podczas zasypywania trumny. 
Następny też był na Rakowicach. Mąż jakiejś nauczycielki. Nie wiedziałem, jak się składa kondolencje. A jako szefowi samorządu wypadało mi to zrobić. 
Później się zaczęły rodzinne. Brat babci, prababcia, siostra babci, dziadek (spóźniliśmy się z bratem, jechaliśmy Suprą z Warszawy, ale coś się spieprzyło chyba z ładowaniem). Drugi dziadek. Mama Bożeny. Jeszcze wcześniej oglądałem z wieży Katedry wawelski pogrzeb generała Sikorskiego. Pogrzeb Piotra, dziadka dziewczynek. Pogrzeb profesora Marka Eminowicza. Z wojskową asystą, którą jedna z emerytowanych nauczycielek skomentowała: nawet po śmierci musi szpanować. W kościele przemawiał profesor Nowak. Niestety pamiętam tylko, że zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Pogrzeb Rafała – kolegi z harcerstwa – z tego najbardziej pamiętam stypę. Bardzo muszę przyznać była oczyszczająca. Aż żałuję, że nie jestem skandynawskim dramaturgiem, bo byłbym to wtedy w stanie opisać. Pogrzeb sąsiadki z piętra, której raz na rok programowałem kolejność kanałów w dekoderze Polsatu. 
Pogrzeb babci, wiejski kościół, wiejski cmentarz. Pierwszy osobisty. Nikt wcześniej nie był tak bliski jak babcia. 
Później zaczęły się pogrzeby państwowe. Łupaszki, Inki. Premiera Olszewskiego – skrzypiące koła ruskiej armaty, ciągnionej przez Humvee z rejestracją UB. Pogrzeb Kornela Morawieckiego. Adamowicza w Gdańsku. Pogrzeb Pawła Zarzecznego, na którym byłem obstawą odznaczającego Restitutą Piotrka Nowackiego. W Wilnie Kalinowskiego i Sierakowskiego. Litewskie wojsko walące w wielkie bębny, których dźwięk odbijał się od kamienic. I mróz taki, że szło zamarznąć. Kolejność pewnie pomyliłem, ale to chyba nie ma znaczenia. Później – pierwsze chyba moje wyjście na świat po wyjściu ze szpitala – pogrzeb zabranego przez COVID ojca sąsiada Gienka. 
Potem w lecie, w Krakowie, Ewa, koleżanka z podstawówki. Rak miał ją zdmuchnąć w pół roku, a przeżyła lat parę.

3. Od kiedy nie pracuję w Pałacu, postanowiłem, że krawat ubierać będę tylko na pogrzeby.
No i dziś miałem krawat. Chowaliśmy Józefa Karpińskiego, ojca sąsiada Tomka. 
To był strasznie porządny człowiek. Mądry. Z gigantyczną wiedzą. I wyobraźnią. Ze specyficznym poczuciem humoru. I darem, jakim była umiejętność naprawienia chyba wszystkiego, co się dało naprawić. A do tego jeszcze modyfikowania rzeczy tak, by działały lepiej.

Byłem u niego chyba niecałe dwa tygodnie temu. Tomek woził go na chemię do szpitala w Zielonej Górze. Złapał jakiegoś wirusa. W dwa dni chyba zrobiło się z tego zapalenie płuc, szpital, respirator, drugi szpital, ECMO, koniec. 
Pogrzeb. Pełen kościół. Dawno nie byłem na mszy, na której ludzie modlili się i śpiewali pełnym głosem. W ogóle dawno nie byłem na mszy. 




 

sobota, 24 lutego 2024

23 lutego 2024


1. Mazurek czepiał się Matysiakównej. Spałem, więc nie jestem w stanie przytoczyć. Zarzucał jej brak logiki w działaniu Razemków. Ale coś mi nie pasowało w jego logice. Do nich miał pretensje, że głosują z rządem, którego nie popierają, a nie miał pretensji do PSL-u, który częściowo nie głosował z rządem, który popiera. Ale w sumie nie jestem pewien, czy to było tak, bo spałem.
Złą informacją jest, że się nie wyspałem. 

2. Postanowiłem rozpocząć nowy rozdział w życiu. Nie napiszę o co chodzi, bo to dopiero za dwa tygodnie. Istnieje spora szansa na to, że będę sobie pluł w brodę, a na mnie pluć będą tysiące ludzi. Ale co tam. 
Pojeździłem po Warszawie. Boltami (nawet mi się raz rodak kierowca trafił), tramwajem, potem jeszcze samochodem własnym. Jakoś mnie tym razem miasto do siebie nie przekonało. Przez pół dnia przyglądałem się twitterowej dyskusji, jaką wzbudził mój felieton o Pegasusie. Rozwalają mnie – muszę przyznać – ciągi logiczne, typu: skoro poseł Brejza mówi, że na tvp.info pokazano jego sfałszowany SMS-y, to jest niezbity dowód na to, że służby wgrały coś na jego telefon. Albo: skoro sędziowie wydawali zgody na użycie technik operacyjnych, to musi znaczyć, że Służby ich oszukiwały. 
No i sędzia Tuleya. Najśmieszniejsze by było, gdyby się okazało, że to on się podpisał pod zgodą na inwigilację posła Brejzy. Cóż, nawet gdyby tak było, to się tego nie dowiemy. I to jest zła informacja. 

3. Korki, później ruch na autostradzie. Jak to w piątek. Dopiero za Łodzią zaczęło się Ground Zero z ekscelencją Cichockim. Bardzo to było dobre. Sporo historii znałem. Tej o prezydencie Komorowskim, który nie wszedł do formatu Normandzkiego, bo… nie wszedł, nie znałem. Ubawiłem się, jak panowie sprawnie ominęli działalność (sprzed dekady) ministra Sikorskiego. Może dlatego, że zachowuje się on teraz niewiarygodnie wprost porządnie, odpowiedzialnie etc. Jakby był zupełnie kimś innym. Nie doszedłem do końca, bo dojechałem. Dosłucham może jutro.

Zaczęło samo się z siebie włączać ogrzewanie fotela kierowcy. To może być wina chińskiego włącznika. Ale może też innych rzeczy. 
Przypomniało mi to dykteryjkę połowy lat dziewięćdziesiątych, którą usłyszałem od mojego ciut starszego kolegi, który pracował wtedy w firmie fonograficznej. Otóż lider zespołu muzycznego (bardzo popularnego) kupił sobie S-Klasę. To było bardzo upalne lato Przyjechał nią a był na jakimś strasznym poalkoholowo-narkotykowym kacu. Mówił, że chory jest, bo się z niego pot strumieniami leje. Mieli gdzieś z tym moim ciut starszym kolegą pojechać. Wsiadają do auta, lider zespołu muzycznego narzeka. Że umrze zaraz mówi. A mój ciut starszy kolega pyta: a czemu masz włączone ogrzewanie foteli. A tamten: Jakie ogrzewanie?
U nas też idzie lato. I to jest w tym kontekście zła informacja. 





 

piątek, 23 lutego 2024

22 lutego 2024


1. W ramach ogólnoświatowego spisku, który miał na celu niewysypianie się mojej osoby, walczę z tą częścią mojej osoby, która chciałaby zasnąć natychmiast. 
Na razie walczę nieskutecznie. I – zasadniczo – jest to zła wiadomość.

2. Rano, w RMF, u Mazurka wystąpił Jurij Felsztyński. Fascynujące były dwie rzeczy. Mazurkowa znajomość rosyjskiego i to, że Rosjanin, Felsztyński, wzywał NATO do zbombardowania Moskwy. Złą informacją jest, że nikt nie chce o tym bombardowaniu słyszeć.

3. Kancelaria Sejmu odmówiła mi stałej przepustki. I to jest zła informacja, gdyż wcześniej, z niezdrową radością, wbijałem się w okolice prasowego stolika, by wyprowadzać z równowagi technicznych pracowników mediów. Cóż, techniczni pracownicy mediów, zwykle mają o wiele zdrowszy stosunek do rzeczywistości, niż występujący przed kamerami ich koledzy.
Mimo wszystko udało się mojej osobie wbić na teren parlamentu. Wprost przed Kosiniaka-Kamysza, który opowiadał mediom, że Unia nie jest OK. Wczoraj o nieokejowskości Unii mówił wiceminister Kołodziejczak.
Nieokejowskość UE jest tematem paneuropejskim. U nas niestety próbuje się z protestujących rolników robić ruskich szpiegów. Problem polega na tym, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę. 


 

czwartek, 22 lutego 2024

21 lutego 2024


1. Panowie, którzy od dwóch dni hałasowali rano, tym razem się nie pojawili. Nic więc nie przybyło. Zauważyłem tylko, że poza koparką, koparko-ładowarką, ciężarówką,toi toi-em, kontenerem z drzwiami, jest jeszcze wibracyjna ubijaczka.

Tymczasem w Krakowie, kandydujący na stanowisko prezydenta miasta, wiceprezydent Kulig ogłosił, że trzeba wyburzyć most Grunwaldzki, bo się do niczego już nie nadaje. I to jest zła informacja, bo most jest moim rówieśnikiem. Do tego jest ze zbrojonego betonu, więc materiału twardszego, niż ten, z którego zrobiono mnie. 

2. U Mazurka wystąpił minister Gramatyka. Znowu nie śpiewał szant. Ale to jest właściwie bez znaczenia. Zdecydowanie ciekawsza jest konstatacja, która moją osobę naszła. Mazurek atakował, Gramatyka się zgadzał. Nie kluczył, nie protestował, nie próbował bronić. Nowe czasy. 
I to nie tylko Gramatyka.
Pablo Morales. Platforma płaciła (publiczne pieniądze) za hejt. Mało płaciła. Poza tym w dobrej sprawie (to akurat argument Tomasza Lisa).
Wiadomo, że nie ma co żałować róż, gdy płonie las. Ale przecież 15 października pożar lasu zgaszono. Konstatacja, która moją osobę naszła – nowe przyszły czasy. Donald Tusk w dwa miesiące zrobił coś, przed czym przez osiem lat ostrzegał, że zrobi to kiedyś Jarosław Kaczynski. Nie ja to zdanie wymyśliłem. Nie pamiętam kto. I to jest zła informacja. 

3. Całą właściwie drogę do Warszawy słuchałem debaty o rolnictwie na Kanale Sportowym. Złą informacją jest, że gdybym nie miał wcześniej doświadczeń z Michałem Kołodziejczakiem, to bym o nim wyrobił sobie całkiem dobra zdanie.

Znowu wracam do publikowania Negatywów koło trzeciej. Tym razem winny jest Spotify. Otóż przypadkiem się okazało, że jest tam płyta Marvina Pontiaca, o której istnieniu nie wiedziałem.
Wiedza o istnieniu tego zjawiska nie jest zbyt popularna. 

Polecam: https://open.spotify.com/album/2FUj9AoKjQFPefeCyehD1h?si=nfMC9TS1TwyArslZZsYv8Q


wtorek, 20 lutego 2024

20 lutego 2024


 1. Od świtu hałasowano za okniem. Panowie ustawili kontener. Taki z drzwiami. I toi toi'a. Po 10:00 pozamykali się w szoferkach i zaczęli jeść. Koło 12:00 pojechali. Tym razem zostawili jeszcze koparko-ładowarkę. Zobaczymy co zostawią jutro. 

U Mazurka, Wipler powiedział, że Putin ma milionową armię na terenie Ukrainy. Chyba jednak nie ma. Swoją drogą, w radio, Wipler brzmi bardzo podobnie do Mastalerka. Ciekawe, czy nauki pobierali u tego samego mistrza, czy to jest pokoleniowe. 

Próbowałem posłuchać wczorajszych obrad Pegasusowej komisji. Jakoś nie dałem rady. Było zbyt nudno. I to jest zła informacja, bo może później było coś sensacyjnego. 

Na i.pl trafiła rozmowa z generałem Kraszewskim. Jeżeli ktoś nerwowo potrzebuje przeczytać, że wojny nie będzie, polecam. Tu link.


2. Próbowałem uruchomić kosiarkę. Najpierw spuściłem paliwo z gaźnika, później zalałem zbiornik dziewięćdziesiątką ósemką. Później naładowałem akumulator. Później podpiąłem kablami do akumulatora odpalonej Lawiny. Wszystko na nic. Rozrusznik nie chce nawet ruszyć. 
Kosiarka jest już z nami prawie siedemnaście lat. Wydawało mi się, że jest wieczna. Znaczy wiecznie nie do końca sprawna, ale użyteczna. Przyjdzie władować ją na przyczepkę i zawieźć do fachowca. I to jest zła informacja, bo wyraźnie skracają się interwały pomiędzy kolejnymi jej u fachowca wizytami. 

3. Obejrzeliśmy dwa filmy. Pierwszy właściwie wyparłem. Szwedzki na Netfliksie. O tym, że się przez szkody górnicze zapada Kiruna. Amerykanie by tego tak nie spierdolili. W każdym razie, jeżeli w Szwecji jest jak na filmie, znaczy, że nie opanowali tam sztuki zbrojenia betonu.
Później był drugi. Z tym amerykańskim aktorem, który ma siostrę, która grała w filmie o początku branży porno w Nowym Jorku i się jakoś tak dziwnie nazywa. Film pod tytułem „Demolition”, o panu, któremu żona ginie w wypadku samochodowym, na chwilę przed śmiercią czepiając się w kwestii lodówki, w której cieknie woda. Swoją drogą, ta woda, bo później ją widzimy, kapie w dziwnym jak na lodówkę miejscu. Woda w lodówce pojawia się, kiedy grzałka zaczyna odszraniać parownik. Parownik zwykle jest z tyłu, a tam ciekło z góry. Niby zamrażalnik był u góry, czyli musiał mieś swoją grzałkę. Czyli się musiał zapchać odpływ. Bohater nie znał się na lodówkach. Swoją rozwalił na kawałki, jak i różne inne rzeczy. Łącznie z domem. Jedna rzecz nie trzymała się kupy – nie rozwalił porsche, którym jeździł. 
Złą informacją jest, że – wstyd się przyznać – lubię takie amerykańskie filmy. 

19 lutego 2024

1. Czy się położę o czwartej, czy się położę chwilę po północy, tak samo jestem niewyspany. I to jest zła informacja. 

2. Jak już wstałem, okazało się, że na powiatowej drodze koło domu trwają przygotowania do rozpoczęcia jakiejś inwestycji. Siatką leśną wygrodzono trawnik przed pozbawioną dachu stodołą. Za pomocą spalinowych wiertnicy i piły spalinowej osadzano bramę. Panowie z użyciem koparki rozładowywali ciężarówkę, na której przyjechał do tej koparki osprzęt. Gdy rozładowana ciężarówka wyjeżdżała, stojący na jej pace pan gestykulował na modłę peerelowskiego dygnitarza. Dostarczając w ten sposób wiele radości oglądającym go kolegom. Po jakimś czasie panowie znikli. Pozostawiając po sobie koparkę i ciężarówkę. Wygląda na to, że po ośmiuset (co najmniej) latach istnienia wsi, powstaną u nas chodniki. 

Profesor Nowak w Arcanach  wezwał Jarosława Kaczyńskiego do oddania władzy. Punktując w bezlitosny sposób. Złą informacją jest, że jako potencjalnych następców wymienił Jakiego i Czarnka. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że wiedzione przez nich ugrupowanie zyska wystarczającą do przejęcia władzy liczbę głosów. 

3. Odwiozłem panu ze sklepu motoryzacyjnego na targu zwanym rynkiem stary akumulator. W zamian dostałem trzydzieści złotych. I obietnicę, że gdy będę potrzebował następny akumulator, będzie w ofercie ciut pojemniejszy.

W „Mrówce” kupiłem śruby, za których pomocą udało mi się odsunąć konieczność rozbijania ściany w łazience. Spłuczka działa. Choć zaraz się może okazać, że przez to, iż są sztywniejsze, niż oryginalne plastikowe, coś innego pęknie. Tzw. gerberity to zło. Zwłaszcza te w wersji budżetowej. 
Skończyliśmy „True Detective”. Szczerze mówiąc nie wiem, co sądzę o rozwiązaniu. Znaczy, coś tam wiem. Na przykład, że nie jestem tak zachwycony, jak byłem zachwycony pierwszą serią. 

Później za to oglądaliśmy Czarnka w Kanale Zero. Ma chłop gadane. Złą informacją jest, że im bardziej okazuje się elokwentny, tym bardziej jest – excusez le mot – wkurwiający. 
Być może, właśnie dlatego, trudno mi sobie wyobrazić wielką, centroprawicową partię pod jego przywództwem. 

poniedziałek, 19 lutego 2024

18 lutego 2024



1. Porzuciłem zajmującą się trójkątem w Białym Domu „Kawę na ławę” dla „Trzeciego śniadania” Mellera. Przez chwilę, w sumie, było śmiesznie. Kiedy goście się zaczęli kłócić, a Meller, przyzwyczajony do sytuacji, w której goście spijają sobie z dzióbków, a to on jest jedynym, który wrzuca jakieś kontrowersyjne teksty, nie wiedział za bardzo, co robić.
Później się uspokoiło, gdyż Jaruzelska odpuściła, Kierownik Jeziora zajął się sobą, niezbyt błyskotliwe dziewczę z Oko przestało się odzywać i tylko Czarek Łazarewicz błyszczał wewnętrznym światłem.

Ciekaw w sumie jestem, czy Meller zbierze kiedyś regularnie symetrystyczny skład, gdzie po jednej stronie będą symetryści platformerscy, a po drugiej pisowscy.
Mało to jest w sumie prawdopodobne. I to jest zła informacja. 


2. Próbowałem naprawić blokujące się okno pasażera w Lawinie. Poddałem się. I to jest zła informacja. Potrzeba do tego dwóch zaangażowanych osób.

Jednocześnie słuchałem, bo bardziej słuchałem niż oglądałem, Stanowskiego o Derpieńskiej. 
Stanowski jest dziesięć lat młodszy ode mnie. Okazuje się, że akurat ta dekada to strasznie dużo. Rzeczy dla mnie jakoś oczywiste, dla niego okazują się niezwykłe. 
Okna nie naprawiłem, ale założyłem włącznik grzania fotela pasażera. Ten za który Państwo policzyło mnie 8,50. 


3. Byliśmy z pieskiem. Bez specjalnych przygód. Później zaczęliśmy oglądać jakiś dziwny serial na Netfliksie. O Chińczykach sto lat temu w San Francisco. Ponad sto lat temu. Dwa odcinki za nami, a wciąż nie wiadomo, o co zasadniczo chodzi.

Muszę jutro pojechać do Mrówki i kupić jakąś śrubę, która zastąpi plastikową, która wyzwala spłuczkę. Plastikowa się złamała. Tzw. Gerberit to wynalazek diabła. Spłuczkę musi się dać serwisować. Pomysł, żeby ukrywać ją w ścianie to efekt spisku hydraulików i fliziarzy. 
W mieszkaniu przy Filareckiej, mieliśmy porządny górnopłuk firmy Niagara. Praktycznie niezniszczalny. Złą informacją jest, że dziś już takich nie robią. 

A tak w ogóle, to jest wiosna. Kwitną przebiśniegi. Wyszły z ziemi tulipany. Zapączyła magnolia. Trzeba będzie zaraz opony na letnie wymieniać.

niedziela, 18 lutego 2024

17 lutego 2024


 

1. Poczułem imperatyw wysłuchania „Śniadania w Trójce”. Że człowiek, który czasem komentuje politykę, powinien wiedzieć, co politycy mają do powiedzenia. Wytrzymałem do momentu, kiedy poseł Myrcha powiedział, że nie jest tajemnicą, że premier Tusk i prezydent Biden mają od lat bardzo dobre relacje. 
O słowach Myrchy nikt nie będzie pamiętał, gdy na jakichś Wikileaks wypłyną materiały, z których wynikać będzie, że pomysł zaproszenia w tej konfiguracji, wziął się z obawy amerykańskiej strony o amerykańskie interesy, z tego, że jak polski rząd ogłosi na przykład zerwanie umów na atomówki w szczycie amerykańskiej kampanii wyborczej, to go Republikanie zjedzą. Innymi słowy – nienormalne rozwiązania wynikają zwykle z nienormalnych sytuacji, a nie ze świetnych relacji. 
A tak w ogóle, to mnie boli noga. Kuśtykam. I to jest zła informacja. 

2. Poszliśmy z pieskiem inaczej niż zwykle. Złą informacją jest, że w pewnym momencie nie byłem pewny, gdzie jestem. I to jest zła informacja, bo zwykle się potrafiłem zorientować. Piesek nie pomagał, gdyż wywierał miejscami presję prowadzącą do kręcenia się w kółko. Generalnie był grzeczny. Nawet przez chwilę go puściłem, żeby sobie pobiegał. I dał się po tym złapać. Zrobiliśmy z osiem kilometrów. Swoją drogą ciekawe, że w trzewiku wojskowym noga mnie nie boli.

3. Wieczorem oglądaliśmy „Mission Impossible. Dead Reckoning Part One”. Dokładniej: film szedł, a moja osoba spała. Zauważyłem tylko, że w filmie zagrały Ospreye. I to pierwsza taka sytuacja, którą widziałem. 
Ospreye na żywo widziałem w Kuwejcie. I nie mogłem się napatrzeć, bo to jest do niczego nie podobne i na niebie zachowuje się w dziwaczny sposób. W pewnych sytuacjach mogłoby robić za UFO. Złą informacją jest, że przez to iż spałem nie wiem, czy w filmie była scena wysadzania mostu. 
A historia z tym mostem to też coś do opisania we wspomnieniach. Znaczy: nie z tym. I Bogu dzięki.


sobota, 17 lutego 2024

16 lutego 2024


 1. Jakże piękny jest świat o świcie. Ścielące się mgły, wznoszące się ponad nie słońce. Słońce świecące przez drzewa. Niestety, wrażenia te nie są w stanie przykryć zbrodni na psyche i somie, jaką jest wstawanie o tej niechrześcijańskiej porze. I to jest zła informacja. 

Lotnisko w Babimoście dorobiło się większej liczby stanowisk kontroli paszportowej. I, w miejsce obsługiwanego przez młodego człowieka dowolnej płci stoiska z alko-spożywką, pojawiło się porządniejsze, firmowane Baltoną.
Samolot na Okęciu zaparkował na parkingu dla autobusów. Było to tak niedorzeczne miejsce, że się nawet przez chwilę zastanawiałem, czy nie wpadnie zaraz jakieś AT, żeby zrobić z nami porządek.

2. Następny samolot pełen był francuskiej wycieczki. Pociąg na Główny kosztował ze cztery razy więcej, niż ten z Okęcia na Centralny. Przy wejściu do podziemnego przejścia na Planty nikt nie odświeżył funkcjonującego tam przez część lat dziewięćdziesiątych napisu: witajcie kmioty ze stolicy. I to jest zła informacja, bo w tym akurat mieście tradycja jest ważna. 
W mieście wpadłem na byłą żonę szwagra prawicowego magnata prasowego (choć w tym przypadku wpadłem jest pewną przesadą, gdyż minęliśmy się po dwóch stronach ulicy. Kolegę z harcerstwa i kolegę z podstawówki (z tym, że kolega z harcerstwa był też kolegą z podstawówki, który chodził do klasy z tym drugim kolegą z podstawówki, a żaden z nich nie chodził do klasy ze mną). Z wymienioną wyżej byłą żoną szwagra prawicowego magnata prasowego, jak i ze szwagrem prawicowego magnata prasowego chodziłem do liceum. Z prawicowym magnatem prasowym nie chodziłem nigdzie, gdyż jest on chyba z Warszawy. U prawicowego magnata prasowego byłem ze dwa razy na kolacji. Byłem też na kilku organizowanych przez niego galach. Od pewnego czasu na swoje gale mnie już nie zaprasza. Właściwie nie ma się czemu dziwić.

Załatwiłem, co miałem załatwić. Poszedłem na Główny, gdzie się trochę zgubiłem, bo zamiast na peron trzeci, trafiłem na peron z tramwajem. Ponoć szybkim. W każdym razie wsiadłem do pociągu. Pomogłem jakiemuś młodzieńcowi, który nie był pewien, w którą stronę pociąg jedzie. I dojechałem na lotnisko. 

3. Lotnisko strasznie w sumie klaustrofobiczne. Z przewalającym się tłumem ludzi. Może nie tyle przewalającym się tłumem, tłumem snujących się ludzi. Ze czterdzieści lat temu leciałem z tego lotniska do Gdańska antonowem 24. Cały prawie lot rzygałem. Lotnisko za to było bardziej przestronne. Udało mi się kupić lokalny dziennik z moim felietonem i wywiadem z prof. Lewickim, polecam oba. Choć nie rozumiem, dlaczego redakcja dodała znak zapytania do tytułu „Cieknący transatlantyk”.
Samolot dostarczył mnie do Warszawy. W Warszawie kupiłem dwie pary okularów, które na lotnisku nie dość, że są tańsze niż w mieście, to jeszcze miały obniżoną o 50% cenę. Przy odpowiednio kupionych biletach, opłaca się po nie przylecieć do Warszawy. 

W samolocie do Zielonej Góry zauważyłem miejscowego senatora. Gdybym był moim kolegą Życzkowskim, senator – jak to ma w zwyczaju – pewnie by podszedł i zwyzywał mnie od najgorszych. Nie jestem, więc mi to nie grozi. Choć jeszcze nie wiadomo, co będzie gdy wylądujemy.

Cały dzień słuchałem środowego Mazurka z Mentzenem z Kanału Zero. Słuchało się tego dobrze, choć Mentzen zupełnie mnie nie przekonywał. Im dłużej słychałem, tym zupełniej.

Senator siedział z przodu. Ja z tyłu. Więc się, przy wysiadaniu nie spotkaliśmy. Życie jednak pisze interesujące scenariusze. Samolotem, którym przylecieliśmy chwilę później, do Warszawy, wracał profesor Majchrowski (sędzia, nie mylić z profesorem Majchrowskim, prezydentem). Profesora na lotnisko odwoził kolega Życzkowski. Naprawdę niewiele brakowało, by na senatora wpadł. 
Senator był wcześniej bardzo dobrze ocenianym samorządowcem. Jak trafił do Senatu, zwariował. Ludzie w parlamencie często wariują. I to jest zła informacja.