wtorek, 7 sierpnia 2018

5 sierpnia 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Nad ranem nadchodziła burza. Ubiegłotygodniowa trauma wyrwała mnie z łóżka i zmusiła do oblecenia domu w poszukiwaniu otwartych okien. Drżąc zasnąłem. Burza przeszła właściwie bezobjawowo. Przewróciła tylko stojący na schodach do domu hibiskus.
Wstałem nieprzytomny. Późno. I to jest zła informacja.
Za to, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, w niedzielny poranek nawet nie próbowałem włączyć telewizora.

2. Wiskoza w porządku. Nie uruchamia się wiatrak elektryczny. Z dwojga złego to chyba dobra informacja. Pewnie, gdybym zrozumiał filozofię VAG-a, byłbym w stanie określić, co zaniemogło.

Nie ma upału. W domu temperatura spadła o trzy stopnie. Jest przyjemnie. A to tylko trzy stopnie. Zabrałem się za składanie szafy bibliotecznej, której dostawa kilka dni temu wyrwała mnie z łóżka. To było drugie podejście. Za pierwszym razem okazało się, że środkowe drzwi się nie zamykają. Rozebrałem, złożyłem i znowu się nie chciały zamknąć. Przyjrzałem się im dokładniej. Mimo identycznych zdobień okazało się, iż pochodziły z innego mebla. I to jest zła informacja, bo trzeba je będzie nieco przerobić. I będzie to musiał zrobić pan Stolarz, któremu zajmie to z półtora roku. Bo w międzyczasie złamie sobie rękę, obetnie palec, zmiażdży stopę. Ale w końcu wydobrzeje. I zrobi nawet ładnie. Syn pana Stolarza nie poszedł w ślady ojca. Pracuje dla podwykonawcy Orange i zakładał mi światłowód, o czym mi z dumą pan Stolarz opowiedział, kiedy przywiózł nie pamiętam co, co na pewno robił przynajmniej osiem miesięcy, bo jego pracownik przeszedł na emeryturę, a o pracownika teraz trudno. Bo nic nie potrafią a pieniędzy chcą. I strach, żeby warsztatu nie podpalili.

3. Wieczorem byłem z Tośką w Tesco. Kupić farbę w promocji tanią, bo się okazała bardzo dobra. Kupiłem trzy. Zapłaciłem, patrzę na rachunek – są nie po dwanaście, a czterdzieści pięć złotych. Do punktu obsługi klienta. Pani ze mną do miejsca, gdzie stoi farba. Duży napis dwanaście. I mały: czterdzieści pięć. Bo wymieszane stały. Dałem się zrobić jak dziecko. I to jest zła wiadomość, bo od dwudziestu prawie dziewięciu lat żyję w wolnorynkowej rzeczywistości.

Później wieczorem wpadł sąsiad Tomek. Opowiedział historię o tym jak zginął syn sąsiadki naszej od strony przeciwnej niż sąsiad Gienek. Dwadzieścia osiem miał lat i wszyscy go lubili. Kupił poloneza Caro. Nowego. Wracał drogą od strony Skąpego, wyprzedzał kombajn, który wcześniej sam zamówił, żeby mu wykosił i wyprzedzając wyleciał na zakręcie. Walnął bokiem w akację. Licznik stanął na 120 km/godz. Kombajnista zgasił kombajn i biegiem trzy kilometry leciał, żeby pogotowie wezwać. Czasy były sprzed komórek. Pogotowie się nie mogło do środka auta dostać – wszystkie drzwi poblokowane. Sąsiad Tomek kluczem chyba czternastką drzwi odkręcał, bo miał jako czternastolatek ręce drobne i tylko on dał radę. Do dziś wszystko pamięta, a to już ponad dwadzieścia lat.
Droga na Skąpe kręta, strasznie dziurawa i wąska – tutejszą metodą jedna nitka asfaltu i szerokie pobocze, by się dało mijać. Kiedy są liście na drzewach – słabo widać, co za zakrętem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz