poniedziałek, 6 sierpnia 2018

4 sierpnia 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Obudził mnie (za wcześnie) dźwięk młota walącego w coś. Wstałem, przeprowadziłem rozpoznanie, z którego wyszło, że młot musiał być naprawdę duży. Podobnie coś, w co walił, albowiem ten, który walił nie był żadnym z naszych bliskich sąsiadów, a huk był naprawdę poważny.
W hurtowni koło Lidla kupiłem siedem metrów przewodu 5x2,5. I puszki. W Lidlu nie kupiłem miniaturowych chryzantem 2,50 za sztukę. W Tesco kupiłem farbę emulsyjną białą. W promocji. 15 zł za wielkie wiadro. Kupiłem. W Mrówce farbę wodną, której litr kosztował trzy razy więcej niż 9 litrów tej z Tesco.
Termometr miejscami wskazywał 36 stopni. Czyli generalnie więcej niż chwilowe spalanie. Zatankowałem gaz. Czekając na miejsce przy dystrybutorze, z niepokojem obserwowałem wskaźnik temperatury silnika. Wskazówka powoli mijała 120 stopni. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że w audi temperatura pływa. W E32 wskazówka trzymała się środka skali. Chyba, że coś było nie tak.
Niby w instrukcji A8 napisano, żeby się nie przejmować. Chyba, że wskazówka osiągnie czerwone pole (130 stopni). Ale i tak trzeba będzie sprawdzić wiskozę. I to jest zła informacja.

2. Kupiłem na Allegro skaner diagnostyczny VAG. Mały. Za stówkę. Podłączam co chwilę i wciąż nic nie rozumiem. Gdybym dwadzieścia lat jeździł Golfem, pewnie wszystko byłoby inaczej.
Z kupowaniem audi było tak – E32 przywiozło nas ze wsi do Warszawy. Na podwórku, po zgaszeniu silnika usłyszałem bulgotanie płynu chłodzącego. Dziwne to było, bo do samego końca trasy układ trzymał temperaturę. Następnego dnia dolałem płynu ale nie odpalałem silnika. Dzień później ruszyła Bożena. Nie wyjechała z bramy, bo ktoś blokował wyjazd. Zgasiła. I już nie mogła zapalić. Rozrusznik nie był w stanie obrócić.
Jako, że auto stało w bramie – laweciarz bez problemu je załadował i zawiózł do mechanika Jacka. Mechanik Jacek zadzwonił po paru godzinach, że woda w cylindrach, trzeba więc ściągać głowicę, a on się tym przez przynajmniej dwa miesiące nie zajmie, bo mocy przerobowych nie ma. Czyli, że nie mamy auta. Suburban wciąż miał być w przyszłym tygodniu a jeździć trzeba. Przez chwilę jeździliśmy Kaplowozem, który przestał być Megane Cabrio, a się stał E46 dwulitrowym dieslem. Też kabrioletem. Przez chwilę nawet mi się dwulitrowy, prawie nic nie palący diesel spodobał, ale jakoś mi przeszło. Za dużo zbyt byle jakich ofert.
Zacząłem szukać E65. Siódemka to jednak siódemka. Niestety, co się jakaś ciekawa pojawiała, to się natychmiast sprzedawała. Frustrujące.
Trochę na skutek sugestii pana Mirka (kierowcy Druha Podsekretarza) – że tylko mercedes – rozglądałem się za CLK. Dwa tygodnie przeglądania ogłoszeń było na tyle męczące, że zdecydowaliśmy coś kupić. Pożyczyliśmy volvo S90. Bardzo fajny samochód. Szkoda, że nie robią sześciocylindrowych. [Tak, drogi Staszku, wiem, ma to ekonomiczne, ekologiczne i logiczne uzasadnienie. Ale szkoda, że nie robią sześciocylindrowych] I pojechaliśmy oglądać E65 pod Wrocław. Znaczy mieliśmy. Bo najpierw w Warszawie oglądaliśmy S80. V6. Ponoć jakiegoś celebryty. Nawet jak na moje standardy zbyt brudne w środku. S80 takie same, jak to, którym jeździ sąsiad Tomek. Z tym, że on ma diesla D5. No więc mieliśmy jechać pod Wrocław oglądać E65, które miało jeden plus – instalację wtrysku gazu w fazie ciekłej. I mnóstwo minusów – właściwie brak wyposażenia. No i przez chwilę ten plus przysłonił mi minusy. Przez chwilę. I zamiast pod Wrocław pojechaliśmy do Leszna.
W Lesznie stał CLK. Pięknie sfotografowany. Stał w komisie. Komis nieczynny, bo sobota, choć otwarty. Zanim pojawił się właściciel obejrzałem samochód. Zgodnie z radą pana Mirka sprawdziłem progi. Znaczy wsunąłem rękę w miejsce, gdzie próg być powinien. Były dziury, z których wysypywała się szpachla. Swoją drogą nie wpadłem na to, że można szpachlować progi. Z daleka samochód wyglądał świetnie. Z bliska kojarzył mi się z zapastowanym brudem.
Przyjechał właściciel. Popatrzył na volvo i zapytał, czy na pewno ma przynosić kluczyki. Porozmawialiśmy chwilę. Wyleczyło mnie to z CLK (W208). Ponoć nie da się znaleźć niezardzewiałego.
Dojechaliśmy na wieś. Wieczorem zacząłem przeglądać ogłoszenia sprzedaży w promieniu 50 km. Wyskoczyło mi A8, 4,2. W Zielonej Górze. Emerytowany borowiec Ryba, który w przerwach w byciu borowcem, poza byciem rolnikiem zajmował się handlem samochodami powtarzał, że jeżeli A8 to albo z benzynowym 2,4 albo 4,2. Bo reszta to kłopoty. Samochód miał mieć jednego właściciela w Niemczech i 180 tys. przebiegu.
Zielona Góra okazała się Nową Solą. Samochód zakurzony. Widać, że długo stał. Człowiek, który sprzedawał jeździ ciężarówką gdzieś do Niemiec. No i tam zobaczył, że stoi. To kupił i ciężarówką przywiózł. I teraz sprzedaje.
Zauważyłem, że auto jest na fałszywych niemieckich blachach. Niemieckie tablice rejestracyjne są ważne, jeżeli mają okrągłe naklejki legalizujące. Te w miejscu naklejek miały napis, że są nieprawdziwe. Zapytałem o TÜV. Nie było. Pytam o umowę z niemieckim właścicielem. Nie ma. Są dwa briefy, czyli jakby karta pojazdu i dowód rejestracyjny. Pytam, jak mam zarejestrować samochód, bez umowy z niemieckim właścicielem. Odpowiedział, że sam sobie taką umowę wypiszę. I kwotę niższą wpiszę, to i akcyza niższa będzie. I że wszyscy tak robią. Nie mógł zrozumieć dlaczego mnie te argumenty nie przekonują. Próbowałem mu tłumaczyć, że autem bez przeglądu, na fałszywych blachach nie mogę jechać do Warszawy. On na to, że policja się nie pozna, że blachy nie są w porządku.
Kiedy tak gadaliśmy – podszedł do volvo i zobaczył przepustkę Kancelarii. Ucieszył się, powiedział, że popiera rząd i żeby tych wszystkich złodziei i oszustów do więzień powsadzać.
No i nie kupiliśmy tego samochodu. Za to Bożena powiedziała, że może jeździć A8.
Wróciliśmy do domu. Zacząłem szukać. Znalazłem we Wschowie. Dzwonię:
–Dzień dobry, ja w sprawie A8. 
–Której?
–Słucham?
–Której, bo sprzedaję trzy.
–Co pan, zbierasz te A8?
–Nie, od dziesięciu lat serwisuję A8.

No pojechaliśmy i kupiliśmy. I jak na razie jest bardzo dobrze.
Tylko nie ogarniam VAG-a i to jest zła informacja.

3. Zamiast siedmiu metrów kabla 5x2,5 trzeba było kupić dziesięć. I to jest zła informacja, bo sposób prowadzenia przewodu w piwnicy wygląda teraz bardzo prowizorycznie.
Z pomocą sąsiada Tomka uruchomiliśmy pompę. Najpierw leciała brudna woda. Potem już czysta. Trzeba będzie zbadać, czy się nadaje do czegoś poza podlewaniem. Jeżeli się będzie nadawać – znaczy, że wykonaliśmy kolejny krok ku niezależności.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz